Polska > Ukraina > Rosja > Kazachstan > Uzbekistan > Turkmenistan > Uzbekistan > Afganistan > Uzbekistan > Tadżykistan

Plan wyjazdu do Magadanu zrodził się już w ubiegłym roku, kiedy nasi przyjaciele, również podróżnicy http://www.myunesco.net/ , Adam i Beata z okolic Krosna, odkupili od nas, naszą pierwszą wyprawową Toyotę Hilux 4×4, którą to objechaliśmy w latach 2009 ÷ 2015 obie Ameryki. Samochód przejęli jeszcze na terenie Ameryki Południowej i już sami przetransportowali go do kraju. Później poważnie ją zmodyfikowali, tak aby można było spać wewnątrz auta.

Plan i trasa były przez wiele miesięcy dopracowywane i uzupełniane, a założenie tej wyprawy wygląda następująco:

magada_trasa

Najpierw długi przejazd do granicy z Uzbekistanem przez Ukrainę, Rosję i Kazachstan. Później pokonanie pustyni Kyzył-kum i podjazd od południa na tereny wyschniętego w tym obszarze Morza Aralskiego. Następnie zwiedzanie na trasie „Jedwabnego Szlaku”, historycznych i ciekawych miejsc w Uzbekistanie i Turkmenistanie. Na dwa dni wjedziemy do Afganistanu od strony Uzbekistanu, aby zwiedzić Mazar-i Szarif. Po powrocie przejedziemy do Tadżykistanu, aby poprzez słynną drogę „Pamir Highway” i objeżdżając jezioro Kara-kul, dotrzeć do Kirgistanu. Jechaliśmy niegdyś tymi terenami na motocyklu w drodze nad Bajkał (2011r.).

Dalej objeżdżając kirgiskie jeziora Son-Kol i Ysyk-Kol, ponownie dotrzemy do Kazachstanu. Po przebyciu stepowej części tego kraju, powtórnie wjedziemy do Rosji i przez Ałtajski Kraj dojedziemy do granicy z Mongolią w Taszancie. Kontynuując jazdę na wschód, pokonamy tereny północnej Mongolii, aż po jezioro Chubsuguł (Khovsgol Nuur) i dalej do granicy z Rosją. Będzie to ponownie, po dwóch latach, przejazd terenami które już znamy, lecz o innym czasie i w przeciwnym kierunku (2017r.). Zresztą Mongolia jest tak piękna w tym fragmencie, że z chęcią bywalibyśmy tam częściej.

Następnie poprzez Ułan-Ude dotrzemy nad Bajkał i spenetrujemy jego wschodnie tereny. Dalej jadąc „Federalką” na wschód wzdłuż trasy „Kolei Transsyberyjskiej” dotrzemy do Skoworodino, gdzie odbijemy na północ w stronę Jakucka. To będzie również, aż po Skorowodino wspomnieniowy przejazd, gdyż wielokrotnie ten teren przejeżdżałem na motocyklu i naszą wyprawową Toyotą (2015r.).

Po dotarciu do Jakucka, wjedziemy na „Trasę Kołymską”, która łączy to miasto z Magadanem. Liczy ponad 2000 km i zwana jest „Drogą na Kościach”, gdyż budowano ją rękami więźniów gułagów. Trakt wiedzie przez Góry Wierchojańskie, Kołymskie, a także przez Góry Czerskiego, nazwane ku czci polskiego zesłańca, geologa i badacza Syberii, Jana Czerskiego. Mozolnie kontynuując jazdę na wschód przez syberyjskie tereny, mamy nadzieję, po siedmiu tygodniach dotrzeć do Magadanu.

W tym miejscu może paść pytanie… dlaczego przygotowaliśmy tę wyprawę właśnie do Magadanu? Jest kilka powodów… po pierwsze… jest to najdalej na wschód wysunięte miasto Rosji, do którego można dotrzeć na kołach. Po drugie… przemierzymy prawie cały obszar Eurazji i ustawiliśmy tak trasę, aby obejmowała najciekawsze miejsca północnej części tego ogromnego obszaru. Na koniec, czyli po trzecie… zawsze marzyłem o tym, aby dotrzeć do Magadanu na motocyklu. Miałem jednak świadomość, przemierzając wielokrotnie tym pojazdem bezkresne, syberyjskie tereny, że jest to zbyt wyczerpujące dla partnerki z tylnego siodełka, gdyż jak wiecie zawsze podróżujemy we dwoje. Będzie to zatem pewien kompromis, a jak się ma marzenia, to marzenia czasem spełniają się.

Po dotarciu do Magadanu, zdamy auta do firmy przewozowej „Отправка автомобилей Гранд-Сервис” www.gs25.ru , która przetransportuje je do Moskwy (45dni – 155tys. rubli od auta – około 9 tys. zł). Mamy jeszcze w planie odbyć krótką wycieczkę na Kamczatkę i pozostaje już tylko powrót do kraju. Oczywiście po powrocie, gdzieś po miesiącu, czeka nas jeszcze przejazd lub przelot do Moskwy, aby odebrać auta i dowieźć je do Polski. Cała trasa na kołach będzie wynosiła około 22 tys. km.

magadan-2019-trasa

Poniżej prezentujemy samochody biorące udział w wyprawie. Dla przypomnienia pokazujemy również naszą starą Toyotę, przed modernizacją dokonaną przez Adama. Na trasie do Kirgistanu, jedzie z nami również nasz motocyklowy kolega „Jerry” z Muszyny, przygotowaną wyprawowo Toyotą Land Cruiser Prado 90.

Polska > Ukraina > Rosja > Kazachstan > Uzbekistan > Turkmenistan > Uzbekistan > Afganistan > Uzbekistan > Tadżykistan

14.06.2019 piątek

Międzyrzecze Górne > Korczyna > Krościenko, 38-700 > Stary Sambor (nocleg w pensjonacie „Saltzbork”) – 390km

I nadszedł ten czas… gdy znów ziemia obiecana woła nas…bez wahania zagarniamy zbiór niezbędników i jak to zwyczajowo bywa, wszystkie dokumenty i wizy załatwiane są do ostatniej chwili…tak więc do końca towarzyszy nam napięcie… i tym razem paszporty z wizami do Rosji, odebrałem wczoraj późnym wieczorem na dworcu w Bielsku-Białej z przesyłki kolejowej. Niestety… jest poważny błąd! W nazwisku wypisanym na mojej wizie „zjedzono” jedną literkę i mamy problem! Szybka wymiana myśli, telefonuję do firmy załatwiającej wizy i próbuję ogarnąć sprawę. Po szybkiej wymianie informacji, faktem koniecznym jest, aby do rana dnia dzisiejszego paszport znalazł się ponownie w warszawskim biurze firmy „Business Promotion EXPO” http://bpexpo.pl/ , pani Grażyna Bandurska +48 601 216426. Pierwsza myśl… wyjeżdżamy wcześnie i jedziemy przez Warszawę do Krosna, jednak po namyśle, znajduję inne rozwiązanie. Naszym prywatnym autem, kierowca z mojej firmy, jedzie z paszportem do Warszawy, rano załatwia sprawę wraz z pracownikiem bura w konsulacie Rosji i wraca do Bielska- Białej przez Rzeszów, tak aby wczesnym popołudniem, przekazać nam paszport z prawidłowo wystawioną wizą rosyjską, gdzieś na trasie do Krosna, gdzie wyznaczyliśmy punkt zbiórki wszystkich uczestników przed podróżą.

Wszystko przebiegło zgodnie z wytyczonym planem, pracownica biura „Business Promotion Expo” błyskawicznie poprawiła wizę w konsulacie i przed 15.00, mamy pod Rzeszowem przekazany paszport, tak więc na miejscu zbiórki, jesteśmy o uzgodnionym czasie.

Ktoś może zapytać, skąd ten pośpiech i nerwówka? Mianowicie stąd, że na dojazd do granicy z Turkmenistanem mamy jedynie 8 dni i 4,5tys.km do pokonania, a na granicy będzie czekał na nas przedstawiciel turkmeńskiego biura podroży z wizami do tego kraju. Po wnikliwym przeanalizowaniu trasy przejazdu i tak wyznaczyliśmy wyjazd o jeden dzień wcześniej od pierwotnego planu, ze względu na trudny i długi dystans, znany nam w dużej części z poprzednich przejazdów po tej trasie.

No cóż, tak właśnie tworzy się podróżnicza przygoda, a my jesteśmy głównymi aktorami tego spektaklu. Dalej, już bez większych przeszkód z Krosna przez Sanok, Lesko, docieramy do granicy z Ukrainą w Krościenku i po dwóch godzinach jesteśmy już po odprawie. Na pierwszy wspólny nocleg, zarezerwowaliśmy wcześniej domek w pensjonacie „Saltzbork”, w Stary Samborze. Po wielu przedwyjazdowych perypetiach, znalazła się jeszcze chwila na wzniesienie toastu za szczęśliwie rozpoczętą podróż.

15.06.2019 sobota

Stary Sambor > Lwów > Kijów > Bykownia > Borispol (nocleg na „stajance” dla tirów) – 670km

Rano ruszamy dalej na trasę. Kierujemy się przez Lwów, Równe, Żytomierz w kierunku stolicy Ukrainy, Kijowa. Droga bez historii, mocno uważamy na radary i miejscową policję. Jedyną przyjemnością na którą czekamy w tej długiej „przejazdówce” jest przerwa na kulinarne doznania w przydrożnym „kafe”. Kijów podziwiamy jedynie podczas przejazdu, objeżdżając Chreszczatyk (Kreszczatik), wyjeżdżając z centrum, tuż obok stadionu Dynama Kijów, a dalej podziwiamy sakralne budowle Ławry Kijowskiej, a ponieważ byliśmy w tym mieście już wielokrotnie, nie zatrzymujemy się nigdzie. Przekraczamy rzekę Dniepr na tasie w kierunku miejscowości Browary i tuż za rogatkami stolicy, podjeżdżamy pod „Memorial Bykivnia”. Byliśmy w tym miejscu ostatni raz przed dwoma miesiącami, podczas wyjazdu do Czarnobyla, chcieliśmy naszym towarzyszom podróży przybliżyć to tragiczne miejsce. Bykownia, to kolejny cmentarz i miejsce kaźni „Zbrodni Katyńskiej”. Pierwszy raz kiedy odwiedziłem to miejsce, był tam zaledwie drewniany krzyż i zarysy zbiorowych mogił. Ponadto dodam jeszcze moje, już historyczne wtrącenie… przecierając w 2001r. szlaki pierwszego motocyklowego „Rajdu Katyńskiego” wraz z Wiktorem Węgrzynem, mocno angażując się w powstałą formułę, postanowiliśmy iż następny, drugi rajd, obejmie swą trasą również Charków i Bykownię, następne dwa miejsca, gdzie spoczywają polscy żołnierze bestialsko zamordowani przez sowieckich oprawców (pierwszy rajd obejmował tylko cmentarz w Katyniu i Miednoje). Tak też się stało i w powrotnej drodze, wracając z mojego pierwszego motocyklowego przejazdu nad Bajkał w 2002r., przygotowywałem mozolnie miejsca noclegowe i przebieg trasy drugiego „Rajdu Katyńskiego”, w ukraińskiej jego części. Wraz z ambasadą i Chargé d’affairesi polskiej placówki dyplomatycznej, dopracowywaliśmy szczegóły motocyklowego spotkania, uroczystości i przejazdu. Moja przygoda jako współzałożyciela stowarzyszenia „Rajd Katyński”, po kilku latach nieco „rozjechała” się intencjami i z tym co proponował Wiktor, więc jedynie zdalnie kibicuję poczynaniom następców.

Teraz po wielu latach, wreszcie i tu zadbano o godność tego miejsca i oddanie czci ponad 2 tys. zamordowanych i pogrzebanych w tym miejscu Polaków, w większości żołnierzy. Nawiązuje on do pozostałych cmentarzy katyńskich, jedynie jako główny materiał, żeliwo zastąpiono kamieniem.

Tuż za Kijowem w miejscowości Borispol znajdujemy strzeżoną, płatną „stajankę” (postój) dla tirów „Asmap”, 75 hrywien ukraińskich (UAH) od auta. Jest to wygodna forma bezpiecznego postoju na trasie, tym razem jest również bar i dostęp do łazienki z prysznicami. Po całym dniu jazdy, znalazł się czas na mały biwak i zimne piwko.

19-06-15-map

16.06.2019 niedziela

Borispol > Sokyryntsi (Pałac Galagana) > Sumy > Junakiwka (granica ukraińsko-rosyjska > Sudza (nocleg przy stacji paliw) - 370km

Następny dzień jazdy w kierunku Azji. Rano rozważamy alternatywne możliwości wjazdu do Rosji. Z dwóch wersji, przez Charków na Biełgorod, czy przez Sumy na Kursk, wybieramy tę drugą, która jest krótsza o 100km. Na trasie, zachęceni drogowskazem informującym o turystycznej atrakcji, zbaczamy kilka km do wioski Sokyryntsi pod pomnik architektury „Pałac Galagana”. Kompleks „Galagan palace and park” jest jednym z najbardziej interesujących i oryginalnych miejsc turystycznych w regionie Czernihowa. Powstał na początku XIX wieku, jest wspaniałą dwupiętrową budowlą w stylu empire, która ma 60 pokoi, marmurowe antyczne rzeźby i dekoracyjne wazony, czego oczywiście nie zobaczyliśmy, ponieważ obecnie w pałacu mieści się Liceum Rolnicze i jest w tym momencie zamknięty. Na terenie kompleksu znajduje się pomnik i sala muzeum Ostapa Veresaya, niewidomego grajka na dworze Grigorija Galagana. Wokół pałacu rozciąga się duży park krajobrazowy. Całościową kompozycję krajobrazową uzupełnia malowniczy staw, położony w biegu rzeki Utki. Jednym z najpiękniejszych miejsc w parku jest łąka o stromych zboczach zwana „Świętą Doliną”. Najważniejszym punktem parku jest klon Szewczenki, który jest uważany za najstarsze drzewo w całym kompleksie.

O 16.00 jesteśmy na przejściu w Junakiwka, 50km za Sumami. Przejście praktycznie puste, przed nami jedno auto. Po stronie ukraińskiej dość szybko uporano się z czynnościami celnymi i po 30 minutach stoimy przed rosyjskim szlabanem. Kolejno przyjmują dokumenty i wpuszczają na przejście. Po stronie rosyjskiej wystąpiła lekka konsternacja, kiedy to zobaczono u nas wielokrotne wizy i to z terminem ważności pół roku. Toteż najpierw przestawiono nas na bok kolejki, a następnie po kolei naczelnik przejścia przeprowadzał z nami przesłuchanie… po co?… dlaczego?… gdzie?… itp. Sprawy toczyły się na tyle wolno, że po wywiadzie i wystawieniu dokumentów wjazdowych dla naszych aut, zastała nas już ciemność. Kilkanaście kilometrów dalej na rogatkach miasta Sudża, na parkingu stacji paliw „Nieftetrans”, rozbijamy nasze obozowisko na dzisiejszą noc.

19-06-16-map

17.06.2019 poniedziałek

Sudża > Kursk > Voroneż > Borisoglebsk (nocleg w „Turbazie na Cherkasskiy Zatonie”) – 550km

Rano tankowanie i w drogę (1l ON – 45rubli, ok. 2,65zł). W pierwszym napotkanym banku, już w Kursku wymieniamy pieniądze, za 100$USD dostajemy 6700 rubli (RUB), 100RUB = 6 PLN. W mieście, odwiedzamy memoriał wielkiej bitwy pancernej II Wojny Światowej, która odbyła się właśnie pod tym miastem, pomiędzy 5 lipca a 23 sierpnia 1943r. Największe starcie miało miejsce pod miejscowością Prochorowka i była to ostatnia niemiecka strategiczna operacja ofensywna na froncie wschodnim. Zwycięstwo Sowieckiej Rosji w tej bitwie, oddało inicjatywę strategiczną w ręce Armii Czerwonej już do końca wojny. Rozległy, monumentalny memoriał mieści się wzdłuż wyjazdowej alei z miasta w kierunku na Moskwę.

Dalej jedziemy do Woroneża, a z tego miasta kierujemy się na Wołgograd. Pogoda wspaniała, tylko krajobrazy bardzo monotonne. Jedyną rozrywką są pobyty w przydrożnych „Kafe”, gdzie posilamy się miejscowymi specjałami kuchni rosyjskiej: solianka, borszcz, pielmieni.

Po dojeździe do trasy E119 prowadzącej z Moskwy na Wołgograd, 10km od skrzyżowania, tuż za miejscowością Borisoglebsk, na terenie „Turbazy na Cherkasskiy Zatonie”, nad rzeką Chopior, zostajemy na nocleg. Po telefonie do zarządcy obiektu, zezwalają nam odpłatnie (500 rubli od auta) rozbić obozowisko. Do dyspozycji mamy dostęp do plaży nad rzeką, „sławojki” i siermiężnego prysznica z beczką z wodą na dachu. Krajobraz sosnowego lasu wspaniały, natomiast komary mocno upierdliwe, co rzecz jasna nie przeszkadza w wieczornym biesiadowaniu.

19-06-17-map

18.06.2019 wtorek

Borisoglebsk > Wołgograd > Jenotajewka (nocleg na stacji paliw „Łukoil”) – 640km

Rano ruszamy w kierunku Wołgogradu, do miasta docieramy wczesnym popołudniem. Oczywiście po dojeździe do Wołgogradu, niegdyś Stalingradu, kierujemy się pod wielki memoriał bitwy, która odwróciła losy II Wojny Światowej. My byliśmy tu dwa lata temu, w trakcie przejazdu do Chin, natomiast nasi koledzy są tu po raz pierwszy, więc nie możemy pominąć tak historycznego miejsca. Na stworzenie wielkiego memoriału wybrano „Kurhan Mamaja” lub inaczej wzgórze 102, najwyższe wzniesienie na terenie miasta, o które w trakcie bitwy toczyły się niezwykle ciężkie walki. Jest to również miejsce pochówku 34 505 radzieckich żołnierzy poległych w obronie miasta. W dniach od 17 lipca 1942r. do 2 lutego 1943r. o miasto toczyły się zażarte walki (Bitwa Stalingradzka), które zakończyły się całkowitym zniszczeniem niemieckiej 6 Armii i kapitulacją jej resztek. Rosyjskie oddziały poza pierwszą linią frontu miały również oddziały zaporowe. Czyli grupkę ludzi, która strzelała do wszystkich dezerterów. Wszystko odbywało się wobec hasła „ani kroku w tył”. Miasto zostało kompletnie zniszczone i odbudowane w iście stalinowskich stylu. Jednych to odrzuca, innych zachęca. Za zwycięstwo, niekwestionowane poświęcenie ludności i armii, miasto otrzymało tytuł Miasta Bohatera. Jest to wyjątkowe wyróżnienie, które otrzymało tylko kilkanaście miast w byłym ZSRR. W roku 1961 w ramach destalinizacji, miastu nie przywrócono dawnej nazwy Carycyn i to nic, że słowo to nie pochodziło od słowa car, a od tatarskich słów cary-czin, co oznacza „żółta wyspa”, lecz nadano nazwę pochodzącą od nazwy rzeki. Przemierzamy cały teren kompleksu, jednak największe wrażenie robi stojąca na wzgórzu statua „Matka Ojczyzna Wzywa!”. Monumentalny pomnik, poświęcony radzieckim żołnierzom walczącym w bitwie stalingradzkiej, jedna z najwyższych rzeźb na świecie, swym wyglądem nawiązująca do antycznych wyobrażeń bogini Nike i zwrócona symbolicznie ku zachodowi, postać jest alegorią ojczyzny wzywającej swych synów do walki z najeźdźcą. Jego całkowita wysokość, wraz z wykonanym ze stali nierdzewnej mieczem wynosi 85 m (dla porównania Statua Wolności bez cokołu mierzy jedynie 45 m), a waży zaledwie… około 8 tys. ton! Pod pomnik prowadzi rozpoczynająca się u stóp kurhanu droga, składająca się z 200 stopni, gdyż tyle dni trwała bitwa stalingradzka. Wzdłuż trasy marszu znajduje się 35 granitowych nagrobków, pod którymi spoczywają obrońcy miasta, odznaczeni tytułem Bohatera Związku Radzieckiego. Dziś jest to swego rodzaju atrakcja turystyczna, ale przede wszystkim miejsce pamięci tworzące ogromnie ważny element tożsamości Rosjan. Bo Wielka Wojna Ojczyźniana, to świadectwo ogromnego poświęcenia nie tylko armii, ale i całej ludności w obronie przed atakiem zewnętrznym. Podobnie jak wcześniej dziewiętnastowieczny najazd Napoleona, tak dziś II Wojna Światowa pozwala na budowanie jedności wieloetnicznego przecież narodu, w oparciu o wspólną obronę ojczyzny. W 2008 roku „Kurhan Mamaja” i statua „Matki Ojczyzny”, zostały wpisane do grona „7 Cudów Rosji”, tuż obok „Błękitnego Oka Syberii – Jeziora Bajkał, Peterhofu, czy Soboru Wasyla Błogosławionego. Jedyna zmiana jaką dostrzegamy w krajobrazie, to nowy wielki kryty stadion, który wyrósł tuż obok, przy brzegu przepływającej poniżej rzeki Wołgi.

Po obejściu całego, rozległego kompleksu wyjeżdżamy z zasmrodzonego i zatłoczonego Wołgogradu, wzdłuż Wołgi, na południe w kierunku Astrachania. Miasto ciągnie się wzdłuż Wołgi na przestrzeni ponad 50km.

Jeszcze tego dnia, jedziemy następne 300km, na trasie robimy krótki postój nad Wołgą w okolicy osady Kopanovka i w miejscowości Jenotajewka, tuż przy trasie, na parkingu stacji paliw „Łukoil”, rozbijamy naszą bazę na dzisiejszą noc. Muchy, muszki i komary przypuściły atak, tak więc posiedzenie było dość krótkie.

19-06-18-map

19.06.2019 środa

Jenotajewka > Astrachań > Kotyayevka (granica rosyjsko-kazachska) > Zaburune (Zhanbay) – nocleg na stepie, tuż przy Morzu Kaspijskim – 390km

Jedziemy mozolnie dalej w stronę Astrachania. Co po drodze? Ano totalna nuda, wyschnięty step, upał, od czasu do czasu, po lewej stronie, widzimy rozległą rzekę Wołgę. W południe docieramy do miasta i od razu kierujemy się do centrum. Astrachań jako mały warowny gród, został założony przez Tatarów już w XIII w. W roku 1459, po rozpadzie Złotej Ordy, został stolicą samodzielnego chanatu, który znalazł się w 1556r. w granicach Państwa Moskiewskiego. Znany był jako ośrodek handlu tranzytowego z Bucharą, Chiwą, Persją i Indiami. Rozwijało się tu także rybołówstwo na Wołdze i Morzu Kaspijskim. Po roku 1870 stał się punktem tranzytowym transportu nafty z Zakaukazia do Rosji.

Najpierw kierujemy się pod miejscowy Kreml w obrębie murów którego, ulokowany został Sobór Zaśnięcia Matki Bożej. Prawosławny sobór z XVI w. przetrwał do naszych czasów w formie praktycznie niezmienionej i wznosi się na wysokość 75 metrów. Sobór został zamknięty po rewolucji październikowej w roku 1918, ponownie został otwarty po upadku ZSRR. Przez wiele wieków Astrachański Kreml, mimo oddalenia od stolicy, odgrywał ważną rolę w życiu politycznym państwa. Wzniesiona z białego kamienia warownia, nierzadko wabiła swym bogactwem i potęgą buntowników i wichrzycieli. Obecnie Astrachański Kreml, dawno już pozbawiony statusu obiektu wojenno-obronnego, wiedzie swe istnienie w charakterze muzeum-rezerwatu. Kremlowskie mury obronne wspaniale się zachowały, wysokie baszty i przepiękne sobory z zielonymi kaflowymi kopułami, czynią oblicze wiekowego miasta majestatycznym i wytwornym, a uporządkowana dzwonnica z „Prechistenskimi Vorotami” (Prechistenskaya Brama), już dawno stała się symbolem Astrachania. Obchodzimy cały kompleks, a następnie kierujemy się na nadwołżański bulwar. Miasto w swym centrum uporządkowane, wszędzie klomby, kwiaty i fontanny, Wystarczy jednak wyjść trochę poza centrum, aby dojrzeć pozostałości starego Astrachania, z drewnianymi domkami ledwo trzymającymi się kupy.

Oczywiście nie zapomnieliśmy nabyć miejscowego specjału, czyli kawioru z jesiotra.

coś o kawiorze astrachańskim i nie tylko…

… żywe złoto!… on zawsze spełniał wszystkie wymogi idealnego obiektu pożądania… było go mało… kosztował krocie… i pochodził z kraju, którego wszyscy się bali… od 200 lat nic się nie zmieniło… aż trudno uwierzyć, że to tu poławia się kawior po pół miliona złotych za kilogram…. tu i tylko tu…. bo nigdzie indziej na świecie poza Morzem Kaspijskim nie ma bieługi… ryby, która daje najdroższą na świecie ikrę. A jak to się zaczęło?… od pokarmu dla pospólstwa, do uczty dla podniebienia dla wybranych… taką drogę przeszedł kawior w swojej długiej historii. Wszystko ginie gdzieś w mrokach historii, ale jedno jest pewne… na początku kawior nie uważany był za szczególny delikates. W Rosji żywili się nim biedni rybacy, którzy nie mogli sobie pozwolić na zmarnowanie niczego, co nadawało się do konsumpcji. Jednak już car Iwan IV poznał się na specjale… jesiotr, występujący tylko w rejonie Morza Kaspijskiego, oraz jego ikra za jego czasów stały się trwałym elementem jadłospisu na kremlowskich ucztach. Za panowania Piotra Wielkiego, centrum rybołówstwa ulokowano w Astrachaniu, położonym w delcie Wołgi, tuż przy jej ujściu do Morza Kaspijskiego, gdzie zresztą przetrwało do dziś. To właśnie Piotr Wielki wprowadził monopol państwowy na produkcję kawioru. W carskiej Rosji nie była to żadna nowość… produkcja większości towarów, uważanych za luksusowe, znajdowała się w rękach władzy. Coś, co jednak w Rosji stało się elementem jadłospisu, na Zachodzie długo nie potrafiło zyskać akceptacji. Choć czyniono próby, żeby zainteresować resztę Europy Rosyjskim specjałem. Podobno ambasador rosyjski, wybierając się do Ludwika XV, zabrał ze sobą szkatułkę wypełnioną żywym złotem. Niestety francuski król nie poznał się na wykwintności kawioru i jak podają źródła, zwrócił całą porcję, którą próbował. Prezent okazał się więc grubym nietaktem. Jednak już wnuk Ludwika XV, Ludwik XVI, był wielkim smakoszem kawioru. Mówi się, że kazał nawet założyć hodowlę jesiotra na wybrzeżu francuskim.

Jednak na swój moment kawior musiał poczekać aż do rewolucji październikowej i exodusu rosyjskiej arystokracji na Zachód. W Paryżu, gdzie znalazła się spora grupa emigrantów, kawioru oczywiście nie było. Jednak tęskniący za ojczyzną lub choćby jej namiastką szlachcice, stworzyli popyt na kawior. Realizacji ich zachcianki podjęli się ormiańscy bracia Petrosjan, którzy, widząc swoją szansę na intratny biznes, niechybnie zwrócili do władz radzieckich z prośbą o eksport. Kłopoty finansowe nowego państwa oraz zachęta w postaci żywej gotówki sprawiły, że Ormianie uzyskali całkowity monopol na sprowadzanie kawioru ze Związku Radzieckiego. Przebywający na uchodźstwie Rosjanie byli zachwyceni. Pozostawało jeszcze przekonać nieprzekonanych, a początki nie były łatwe, bo kiedy bracia Petrosjan w 1920r. przywieźli kawior na wystawę gastronomiczną w Paryżu, wokół ich stoiska trzeba było ustawić spluwaczki… ludzie krzywili się i pluli na potęgę tym darmowym paskudztwem… a jednak romans z zachodnimi nuworyszami powiódł się zgrabnie, a do tego niewątpliwa teza… że jedzenie kawioru jest modne i świadczy o statusie społecznym. Pracą organiczną bracia Petrosjan sprawili, że kawior wjechał na salony Europy i stał się stałym elementem rautów zblazowanych bogaczy.

Jedziemy dalej w kierunku granicy z Kazachstanem. Przekraczamy Wołgę, a następnie rzekę Buzan mostem pontonowym (opłata 140 rubli). Dalej nasza trasa prowadzi wzdłuż brzegów Morza Kaspijskiego na wschód. Wokół zielone równiny, rozlewiska, a na pastwiskach konie i krowy. W Karaoziek przekraczamy granicę do Kazachstanu. Odprawa przebiega sprawnie, wymieniamy pieniądze 1$USD = 38 tenge (KZT), 100 tenge = 1.00 PLN. Wykupujemy ubezpieczenie na ten kraj za 18000 tenge i w pierwszej napotkanej na trasie stacji paliw zakupujemy olej napędowy, który w Kazachstanie jest wyjątkowo tani 1l – 189 tenge, czyli mniej niż dwa zł.

Droga od granicy z Rosją… w rozpaczliwym stanie. Praktycznie można stwierdzić, że obecnie jest to stan braku drogi. Jurek, który przejechał sporo tras po świecie, nie wierzy, że tak może wyglądać główna droga łącząca Europę z Azją, w tak bogatym kraju jakim jest Kazachstan. Z jednej strony bogactwo nowej stolicy miasta Astana, a z drugiej brak szacunku dla mieszkających na prowincji ludzi, którzy muszą żyć i codziennie przemieszczać się po takich wertepach. Jadąc tą „dziurawką”, slalomem pomiędzy jamami, z trudem osiągamy przeciętną prędkość powyżej 30km/h. Mozolnie brnąc wciąż do przodu, o zmroku docieramy do miejscowości Zaburune (Zhanbay), z myślą tylko o jednym, aby rozbić obóz na brzegu Morza Kaspijskiego. Uczynny Kazach prowadzi nas swoim Uazem z osady w kierunku morskiego brzegu, aby na wyjeździe z wioski oznajmić nam, że do brzegów, na plażę jest jeszcze 20km i wskazuje na dwa wyjeżdżone ślady na rozległej łące. Tak daleko odsunął się morski brzeg, który jeszcze kilka lat temu przebiegał tuż obok wioski. Jako miejscowy rybak informuje nas również o fakcie, że obecnie jest to siedlisko komarów i odradza nocny pobyt w tym miejscu. Po wysłuchaniu wskazówek, rozbijamy obozowisko tuż za wioską. Wykorzystując sytuację, nawiązujemy przyjacielski kontakt i pozyskujemy wiele informacji o życiu nadkaspijskich terenów.

19-06-19-mapa

20.06.2019 czwartek

Zaburune (Zhanbay) > Atyrau > Dossor > Bejneu > granica kazachsko-uzbecka (nocleg tuż przy granicy przy „Kafe Dician”) – 610km

Rano ruszamy dalej na trasę w kierunku Atyrau. Do granicy Europa – Azja droga nadal fatalna, użytkownicy kolebią się z wolna i zapewne przeklinają ten szlak, a tymczasem przy „drodze” stoi… policja z radarem! Zastanawiamy się, czy nas to irytuje, czy raczej śmieszy?…Ku wielkiemu zdziwieniu, bo przecież jedziemy na tyle flegmatycznie, na ile pozwalają wertepy, zatrzymują nas i zamierzają zaopatrzyć w mandat za prędkość! Ale zabawna historia, gdyby nie to, że mamy do czynienia ze stróżami prawa, poprzewracalibyśmy się ze śmiechu. Ponieważ nie dysponujemy nadmiarem czasu, bez zbędnych ceremonii, natychmiast korumpujemy policjantów i dalej w drogę. Po przekroczeniu granicy kontynentów, które wyznacza rzeka Ural, wstrząśnienia mózgu zastępuje płynność kursu… jedziemy nowym asfaltem. Dalej, to już tylko wielogodzinne pokonywanie monotonnej i nudnej pustynnej przestrzeni, dzielącej nas od granicy z Uzbekistanem. W Bejneu kończy się dobry asfalt, a my przypominamy sobie nasz przejazd na motocyklu w 2011r, bo właśnie w tym mieście, po przeprawie promowej przez Morze Kaspijskie, wjechaliśmy z Aktau na tę część „Jedwabnego Szlaku”, prowadzącego do Buchary i Samarkandy.

Mamy na tyle dogodny czas, że postanawiamy jeszcze dzisiejszego dnia przebyć tę trasę i procedury graniczne. Odprawa trwała ponad trzy godziny i już po zmroku, tuż za przejściem na parkingu obok kafe „Dician”, zakładamy bazę noclegową. W pobliskich budkach wymieniamy walutę 100$USD = 830tys. som, sum (UZS), co czyni, że 1000 UZS, to 0,45 PLN, oraz wykupujemy ubezpieczenie na samochód 6tys.sum. W miejscowej stołówce możemy napić się zimnego piwa i zjeść smacznego łagmana, czy też lagmana, którego często jadaliśmy podczas wyprawy na motocyklu w 2011r. Co to jest? To wyśmienita azjatycka potrawa, będąca czymś pomiędzy zupą, a drugim daniem. Jest bardzo popularny w Azji Centralnej. Nie ma „Czajchany”, restauracji, czy przydrożnego baru bez lagmana. Oczywiście jest jego wiele typów i wszędzie smakuje inaczej, ale wspólną cechą każdej wariacji tej potrawy jest spora ilość mięsa, gruby makaron i warzywa.

19-06-20-map

21.06.2019 piątek

granica kazachsko-uzbecka > Qonirat (Kungrad) > Moynaq (Mujnak) > Kungrad – nocleg przy „Czajchanie” (miejsce parkingowe z knajpką dla Tirów) – 550km

Od rana pokonujemy wielkie przestrzenie Pustyni Kungrad. Pustka, skwar, skarłowaciałe krzaczki, tragiczny stan drogi i co rusz kierowcy zatrzymujący się, by coś naprawić. Od ośmiu lat, gdy tędy jechaliśmy na motocyklu, nikt do poprawy stanu tej drogi nie przyłożył palca. Tak jak przejęto ją po sowieckich czasach, tak trwa i rozpada się po dziś dzień. Od granicy do miejscowości Kungrad, na odcinku 300km, nie ma ani jednej miejscowości, a droga prowadzi cały czas wzdłuż torów kolejowych. Wczesny popołudniem docieramy do Kungrad i próbujemy zatankować auta Adama i Jurka. My mamy zapas 230litrów w naszych bakach, więc nie musimy w ogóle myśleć o tankowaniu. Do tej pory w Uzbekistanie są problemy z paliwem, a olej napędowy jest praktycznie niedostępny, a z przeprowadzonego wywiadu szemrany handel jest zabroniony i karalny. Większość aut i nawet dużych ciężarówek napędzanych jest gazem. Podjeżdżamy więc pod bazę transportową na jakiejś podmiejskiej budowie i Adam próbuje umówić zakup oleju napędowego na czarno, oczywiście po zawyżonej cenie, ustalają ilość, potrzebujemy 100 litrów, cena akceptowalna, niezbyt wygórowana. Prowadzą nas w ustronne miejsce przy jakiejś budzie, podjeżdża wielka ciężarówka, myślimy… jest dobrze, będą spuszczać paliwo. O dziwo! Zamiast spuszczać… wynoszą z budy kanistry i wlewają paliwo do wielkich zbiorników budowlanej wywrotki. Po chwili kulają 200l beczkę… tylko dlaczego jest pusta? Kiedy wreszcie z długim wężem podszedł jeden z kierowców i gestem pokazał z którego z naszych aut będziemy spuszczać paliwo, wszystko się wyjaśniło, oni po prostu chcieli od nas kupić paliwo, a nie go sprzedać… Tak zabawnej sytuacji nie przewidziała żadna ze stron… śmiechu było co niemiara, a my przy okazji straciliśmy sporo czasu. Pozytywnym zjawiskiem była jedynie informacja, że olej napędowy możemy na czarno kupić w „Czajchanach”, czyli miejscach, gdzie zatrzymują się na herbatkę i posiłek kierowcy tirów, często też na parkingach tuż obok zostają na nocleg. Zawsze znajduje się tam zarządca i właściciel knajpki, który handluje lewym paliwem. Tak też uczyniliśmy, sprawa się rozwiązała, a paliwo nasi koledzy pojechali zakupić u właściciela „Czajchany” na wylocie z miasta.

Aby nie tracić czasu, my pojechaliśmy od razu w kierunku miejscowości Moynaq, gdzie wyznaczyliśmy sobie punkt spotkania przy tarasie widokowym na niegdysiejszym brzegu Jeziora Aralskiego, zwanego też Morzem Aralskim. Po pokonaniu 90km względnie dobrej drogi, stajemy na ww. brzegu, rozglądamy się i dochodzimy do wniosku, że człowiek jest największym szkodnikiem znanego nam świata… patrzymy na skutek ludzkiej działalności z ograniczoną odpowiedzialnością… jeden projekt który zmienił wszystko… bezpowrotnie zniszczono dziesiątki gatunków zwierząt, tysiące hektarów lasów i życie kilkudziesięciu tysięcy ludzi… to pomnik ludzkiej głupoty i arogancji wobec natury… w starciu z siłą pieniądza, ekosystem ma niewielkie szanse… toteż obrócił się w jałową, bezkresną pustynię… w imię rozumianego na sowiecki sposób postępu, napędzanego materialistyczną wizją „wszechmogącego „człowieka.

Katastrofa ekologiczna Morza Aralskiego, spowodowana była celowo przez Sowietów, gdyż już wiele lat wcześniej wiedzieli, że Morze Aralskie może zniknąć. Nieobliczalna ich chciwość była tak ogromna, że gdy powstawał cały plan nawadniania, ekolodzy zastraszani przez aparat partyjny Związku Radzieckiego stwierdzili, że Morze Aralskie jest tylko błędem natury i nie jest nikomu potrzebne. A jeszcze do lat 60-tych Morze Aralskie było czwartym największym jeziorem świata o łącznym obszarze 68000 km² oraz maksymalnej głębokości 61 metrów i tylko 1% zasolenia. Swą masę wody ogromnego jeziora zapewniały rzeki Amu-daria na południu i Syr-daria na płn.-wsch. spływające z gór Tien Shan i Pamiru. Radziecki program zapoczątkowany w latach 30-tych XX wieku zakładał wykorzystanie owych rzek w celach irygacyjnych, ale rozwijał się powoli i mało starannie. Jednak apogeum programu i początek postępującej przez lata katastrofy przypadł na lata 60-te, kiedy to reżim sowiecki zadecydował o wzroście powierzchni nawadnianych i rozbudowie kanałów irygacyjnych, których zadaniem było doprowadzanie wody na pola pod uprawy ryżu, melonów, zbóż, ale przede wszystkim przynoszącej wysokie zyski bawełny, czyli tak zwanego „białego złota”. Niestety prymitywne kanały nawadniające były zbudowane tak nieudolnie, że większość wody była marnowana, gdyż wysychała na pustyni. Morze natomiast do tej pory pomniejsza swój obszar i zanika. Rzeka Amu-daria po nawodnieniu pól Tadżykistanu, Afganistanu, Turkmenistanu i Uzbekistanu, nie jest w stanie zasilić tego akwenu i utrzymać niegdysiejszego stanu wody. Dziś pozostało już tylko około 10% minionej powierzchni Morza Aralskiego z ogromnym zasoleniem i maksymalnej głębokości około 42 metrów. Niegdyś ogromne Morze Aralskie, dziś podzieliło się na skromną północną część (Kazachstan) i małą południową (Uzbekistan). Płd.-wsch. część jeziora zniknęła, a zachodnia część przeistoczyła się w wąski skrawek.

Kiedy byliśmy w tym miejscu osiem lat temu, miejscowość Moynaq umierała, dzisiaj przeżywa ponowny rozkwit, niezbyt daleko odkryto złoża gazu, znalazł się bogaty inwestor i próbuje zrobić z tego miejsca drugie Las Vegas… czyli Moynaq City. Wszędzie nowe inwestycje i wielkie budowy. Czyżby los uśmiechnął się do tego miejsca?… a może wróci morze?…

Po godzinie dojeżdżają nasi kompani podróży, zadowoleni, bo mają paliwo. Razem patrzymy na cmentarzysko statków zacumowanych na piasku i z takim to obrazem, opuszczamy miejsce, które oczekuje zmian. Wracamy do Kungrad i na parkingu „Czajchany”, gdzie Jurek z Adamem zakupili olej napędowy, pozostajemy na dzisiejszy nocleg. Za drobną opłatą, mamy dostęp do prysznica, a tuż obok w knajpce, mamy możliwość napić się zimnego piwa „Sarbast” i podjeść tutejszych, uzbeckich smakołyków.

19-06-21-map

22.06.2019 sobota

Kungrad > Nokis (Nukus) > Beruniy (przejazd w kierunku Khivy (Chiwy) przez nowy most na Amu-darii) > Chiwa – nocleg w pensjonacie „Alibek B&B” - 280km

Nocleg na parkingu mieliśmy dość urozmaicony, najpierw dzieciaki do późna grały w piłkę, w nocy przyjechał gruzawik z piaskiem i nas obudzili, ponieważ należało przestawić auta, a na koniec pięć psów właścicieli gryzło się i szczekało… próbowaliśmy skupić się na spaniu, a tu jeszcze ten odór z otwartych „sławojek”! Rano właściciel zapytał nas jak się wyspaliśmy… cóż za wyostrzony dowcip. Startujemy na trasę dość wcześnie, aby jak najszybciej dotrzeć do Chiwy. Tym razem jedziemy dobrą drogą przez Nukus i dalej w stronę Buchary, tak aby przekroczyć rzekę Amu-daria nowym mostem na wysokości miejscowości Beruniy. Do celu docieramy wczesnym popołudniem.

Podjeżdżamy do starego miasta, znanego pod nazwą „Iczan Kala”, dla odróżnienia od „Diszan Kala”, nowego miasta powstałego w XX w. wokół murów wewnętrznej części Chiwy.

Mamy w tym mieście, tuż przy murach starego miasta, sprawdzone z poprzedniego pobytu, doskonale umiejscowiony Guest House „Alibek”, więc z marszu podjeżdżamy do bazy noclegowej. Są miejsca i jak na lokalizację, to niezbyt wygórowana cena (30$USD za 2os.pok.). Zaraz po zakwaterowaniu ruszamy w miasto.

Bilety wstępu mocno podrożały, 100tys. sum od os. za dwudniowy bilet, innej wersji nie ma. Aby przeczekać największy upał, lokujemy się w za murami miejskimi przy wielkim placu w „Terrassa Cafe Khiva” i popijamy z mrożonych kufli zimne piwo „Sarbast”, patrząc na wspaniała orientalną zabudowę i falujące gorące powietrze. Tak żeśmy się rozochocili, że była repeta i lekkie zasiedzenie. Po przyjemnych chwilach relaksu, ruszamy zwiedzać to piękne miasto.

Według legendy, miasto to, w oazie leżącej między pustyniami: Czerwoną i Czarną – Kyzył Kum i Kara Kum, założył przed 25 wiekami przy źródle Chiwak, od którego wywodzi się nazwa Chiwy, Sem, syn biblijnego proroka Noego. Stało się ono z czasem antycznym centrum państwa Chorezmu, które szczyty rozwoju osiągnęło w VIII i VII wieku p r z e d naszą erą. Szczyci się m.in. tym, że już w III w. p.n.e. znano w nim pismo, a w VIII w. n.e. wielki matematyk Al Chorezmi napisał tu swoje prace z zakresu matematyki i algebry. Zaś inny, również sławny w świecie uczony – Awicenna także tu zaczął pisać „Kanon Medycyny”. Podstawowy, aż do XVII w, w Europie podręcznik lekarski. Miasto było ważnym miejscem na północnej „nitce” Jedwabnego Szlaku. Przecinały się w nim drogi z Bliskiego Wschodu do Chin i z regionu Morza Śródziemnego na Syberię. Z lat sławnej przeszłości- było w nim m.in. 79 meczetów – pozostało w Chiwie wiele budowli, chociaż w obecnym kształcie znacznie młodszych niż w Bucharze i Samarkandzie. Do najważniejszych zabytków miasta należą: XVII w. mury obronne, cytadela „Kunja Ark” (XVII-XIX w.), mauzoleum Pahlawana Mahmuda (poety, muzyka i rycerza), niesamowity meczet Dżuma (XVIII w.) – we wnętrzu las drewnianych kolumn, światło dostaje się przez świetliki w dachu, pałac chana Tasz Chauli (1830-1838), medresy z minaretami: Allakuli-chan, Amin-chan. Ten ostatni minaret w założeniu miał być największy i najwyższy na świecie. Fundator, Mohammeda Amin Chana, zakładał, że ma być tak wysoki, aby mógł widzieć z jego szczytu całą drogę do Buchary. Niestety kiedy w 1855r. budowla była gdzieś w 1/3 wysokości, władca który osobiście nadzorował postępy prac, spadł z rusztowania, a jego następca nie kontynuował dzieła poprzednika. Budowla ta, nawet niedokończona robi duże wrażenie, jest jedną z najbardziej charakterystycznych w Chiwie. Obłożona różnokolorowymi płytkami ceramicznymi, mieni się w słońcu fantazyjnymi wzorami.

Chiwa niewiele zmienia się od kilkuset lat, to wieki skansen, gdzie spotkamy ciekawy miks meczetów, medres, mauzoleów, cmentarzy, muzeów, hoteli, a także domów zwykłych ludzi. Kompletne, wysokie na 8-10 metrów i zaledwie 2,2 km łącznej długości mury, z 4 bramami na wszystkie strony świata, otaczają historyczne centrum, zwane „Wewnętrznym Miastem”. Objęte także patronatem oraz umieszczone na liście UNESCO. Szkoda, że zbyt dosłownie traktowane przez władze jako skansen, który ma zaledwie około 3 tys. stałych mieszkańców oraz niewielką infrastrukturę turystyczną. Ale jest to przepiękna perełka architektury! Na jej liście są 54 obiekty zabytkowe, a na pow. 2,6 ha „Wewnętrznego Miasta” jest także około 300 domów mieszkalnych. Jedynym symbolem nowoczesności są nieliczne anteny satelitarne oraz… gaz, a raczej żółte rury z gazem oplatające miasto, bowiem instalacje puszczone są na zewnątrz budynków. Nikt chyba też za bardzo nie przejmuje się ich szczelnością, bo w niektórych miejscach zapach jest wyczuwalny.

Po powrocie do bazy okazało się, że mamy w „Alibek” całą plejadę polskich turystów. Jedni jadą na motocyklu z Nowej Zelandii do Polski, inni dopiero co powrócili znad pozostałości Morza Aralskiego (Artur i Krzysiek). Do późnego wieczora siedzieliśmy na tarasie, by jeszcze przed snem, pójść całym towarzystwem za mury, zobaczyć oświetlone miasto, które jeszcze nie zamarło nocną ciszą.

Dalszy ciąg towarzyskiej biesiady przenieśliśmy do restauracji „Khorezmart” przy Khojamberdibai Madrassah, zaproszeni przez jej właściciela Adilbeka. Toasty, tańce przy muzyce na żywo z nowo poznanymi touroperatorami: Madina- dziennikarka i przewodniczka dla chińskich grup, Ulugbek- przewodnik po Taszkencie, Medek- przewodnik dla grup z Kazachstanu. Dzisiejsza przygoda z Chiwą zakończyła się dopiero po północy.

19-06-22-map

23.06.2019 niedziela

Chiwa > Shavat > granica uzbecko-turkmeńska > Kunya-Urgench, Turkmenistan > Darwaza – 430km

Po śniadaniu na hotelowym tarasie, przychodzi nam opuścić Chiwę, żegnamy się z poznanymi wczoraj podróżnikami i kierujemy się z miasta w stronę granicy z Turkmenistanem. W naszych planach przejazdu nie mieliśmy w zamiarze przejeżdżać ponownie przez to państwo, gdyż byliśmy w Turkmenistanie cztery lata temu, jednak zainspirowani przez Adama i Beatę, którzy jeszcze tam nie byli, postanowiliśmy dołączyć się również do tej części podróży. Tym razem, osobiście nie musiałem zaprzątać sobie głowy zdobyciem tych trudnych wiz, Adam poprzez turkmeńskie biuro podróży „Owadan”, www.owadan.net , załatwił wszystkie formalności, łącznie z obowiązkową obsługą tamtejszego przewodnika (560$USD od osoby za 5dni, z noclegami, w wersji przejazdu własnym autem).

Turkmenistan to jedna z pięciu byłych środkowoazjatyckich republik dawnego ZSRR. Każdy z sąsiednich krajów można odwiedzić bez problemu, bo albo Polaków nie obowiązują wizy (Kirgistan, Kazachstan, Uzbekistan) lub też można je łatwo zorganizować przez Internet (Tadżykistan). Inaczej ma się sprawa z Turkmenistanem, do którego możemy wjechać na wizie turystycznej, wiążącej się jednak z koniecznością wykupienia drogiej wycieczki (100-150 dol. za dzień pobytu, czyli ok. 370-550 zł). Innym sposobem na wjazd do tego kraju jest zdobycie wizy tranzytowej (30-50 dol., czyli ok. 110-180 zł), do której nie  potrzeba wykupować wycieczki, ale żadne biuro w Polsce nie podejmuje się załatwienia takiej wizy i musimy ją osobiście załatwiać w konsulatach, które znajdują się w Berlinie lub Wiedniu. Uczciwie należy jednak dodać, że otrzymanie wizy tranzytowej wiąże się z loteryjnością i do końca nie wiadomo czym kierują się konsulaty i ambasady Turkmenistanu przy odrzucaniu aplikacji. Jednak ci, którzy zdobędą upragniony dokument, mogą liczyć na to, że w Turkmenistanie nie spotkają innych turystów i nawet pięć dni, bo na tyle przyznawana jest wiza tranzytowa, wystarczy, aby zobaczyć tamtejsze atrakcje. Najpopularniejsze szlaki tranzytu to Iran-Turkmenistan-Kazachstan oraz Iran-Turkmenistan-Uzbekistan, którym to jechaliśmy w 2015r. Można również próbować z Azerbejdżanu przez Morze Kaspijskie, ale to kolejna loteria, gdyż promy kursują przypadkowo, a tranzytowa wiza 5-cio dniowa określona jest sztywno od daty, do daty – tę wersję też przerobiliśmy jadąc po tej trasie na motocyklu w 2011r, a ciężko wywalczona wiza przepadła. Dlaczego wiza turystyczna wiąże się z wykupieniem drogiej wycieczki? To proste. Władze kraju nie chcą, aby przyjeżdżali do niego turyści, a ci, którzy się na to porwą, mają słono za to zapłacić. Dzieje się tak, bo od 1991 r., kiedy Turkmenistan został niepodległym państwem, w kraju rządzą dyktatorzy.

Szybciutko dojeżdżamy przez Shavat do granicy uzbecko-turkmeńskiej i odprawiamy się na drugą stronę. Po stronie turkmeńskiej, czeka na nas przewodniczka Gulia, która to zajęła się wszystkimi procedurami granicznymi. Zaczynamy wyliczankę… wystawiają nam wizy za 120$USD od os., opłacamy dezynfekcję auta… której nie było- 5$USD, wjazd i tranzyt- 50$USD, rekompensata za zbyt tanie paliwo- 110$USD, ubezpieczenie- 50$USD, wypełnianie deklaracji- 5$USD i proces dokumentacyjny- 10$USD… wynik końcowy papierologii stosowanej jest spory 426$USD od jednej ekipy. Nie ma wyjścia, tym razem drogo płacimy za podróżnicze przygody.

W południe opuszczamy granicę i prowadzeni przez auto z przewodnikiem, jedziemy do Strego Urgenchu (Koneurgenc, Kunya- Urgench). U kierowcy biura „Owadan” wymieniamy na czarno walutę, dostajemy za 100$USD 600 manatów (TMT) , kiedy oficjalny, bankowy kurs wynosi – 1$USD – 3,50 TMT, czyli dostalibyśmy jedynie 350manatów. Mocno jesteśmy zdziwieni tym faktem, gdyż kiedy byliśmy tu cztery lata temu, nikt nie słyszał o czarnorynkowym kursie. Mając pieniądze, natychmiast podjeżdżamy na stację paliw, gdyż wjechaliśmy na pustych bakach, wiedząc iż w Turkmenistanie jest najtańsze paliwo na całej trasie do Magadanu – 1litr oleju napędowego to koszt 1,35manatów, co daje 0,85zł za litr. Co prawda doliczyli nam dodatek paliwowy na granicy, wynikający z obliczenia długości naszej trasy, ale w naszym przypadku, mając baki o łącznej pojemności 230litrów, to i tak nieco zaoszczędzimy w tym kraju na paliwie. Po zatankowaniu aut, szybki przejazd do Kunya-Urgench i od razu po wjeździe do miasta, kierujemy się pod historyczny teren Południowego Kompleksu wpisanego na listę UNESCO (wstęp 22manaty od os.). Niegdyś położony nad rzeką Amu-daria, Kunya- Urgench był jednym z największych miast na „Jedwabnym Szlaku”. Data jego powstania nie jest do końca znana, ale istniejące ruiny twierdzy „Kyrkmolla”, wskazują na okres panowania dynastii Achemenidów. XII i początek XIII stulecia określa się „złotym wiekiem Urgench”, ponieważ przewyższał pod względem ludności i sławy wszystkie inne miasta Azji Środkowej, z wyjątkiem Buchary. W 1221 roku miasto zostało zrównane z ziemią przez Czyngis-chana, w jednej z najbardziej krwawych masakr w historii ludzkości. Zostało ponownie odbudowane, jednak zmiana biegu rzeki Amu-Darii na północ i ponowne zniszczenie miasta, tym razem przez Timura Chromego, spowodowało opuszczenie terenu przez żyjących tam mieszkańców już na zawsze. Większość zabytków jest całkowicie lub częściowo zrujnowana. Obecnie znajdują się tam trzy małe mauzolea z XII w. i bardziej znane z XIV w. mauzoleum „Turabek-Khanum Mausoleum”, które zostało odrestaurowane w latach 90-tych ubiegłego wieku. Najbardziej imponującym, istniejącym do dziś obiektem Starego Urgench, jest wybudowany w początkach XI w. minaret „Kutlug Timur Minaret”, który ma 60 m wysokości. Warto też wspomnieć o mauzoleum „Il Arslan Mausoleum” – najstarszym istniejącym zabytku, stożkowej kopule z 12 fasetami, osłaniającej grób dziadka Mohammeda II i Il-Arslana, którzy zginęli w 1172 roku.

W mieście turystów jest bardzo mało, więc miejscowi zagadują i zarazem są bardzo ciekawi nas i naszej podróży. Po zwiedzeniu rozległego terenu, przemieściliśmy się jeszcze do centrum, gdzie znajduje się następny historyczny kompleks „Nejameddin Kubra Mauzoleum”, to XII–wieczne grobowce, których fasady są tak odchylone od pionu, że wyglądają jakby miały wkrótce runąć. W każdym ze zwiedzanych miejsc robimy za żywą atrakcję, wszyscy pragną z nami zrobić sobie zdjęcia, jest to dość miła sytuacja, bo ludzie są bardzo przyjaźnie nastawieni.

Po objechaniu wszystkich zabytków, kierujemy się na południe w stronę stolicy kraju Ashgabadu (Aszchabadu). Droga w pierwszym fragmencie na odcinku 110km fatalna, później jej stan nieco się poprawia, ale daleko do przyzwoitości. Przecinamy monotonne równiny pustyni Kara Kum, czyli Czarne Piaski. Obejmuje ona 80 % kraju. Pustynię, przecina drugi co do długości kanał śródlądowy świata „Kanał Karakumski”. Budowany przez ponad 30 lat kanał, rozciąga się na długości 1.445 km, od płn.-wsch. granicy kraju w mieście Atamyrat, aż do wybrzeża Morza Kaspijskiego w Turkmenbaszy. Woda Amu-darii niesiona przez kanał, pozwala zmienić pustynię w pola uprawne (głównie bawełny), jednocześnie budowa kanału mocno przyczyniła się do erozji Jeziora Aralskiego. Kanał zabiera ponad 25% wody z Amu-darii, zanim jeszcze rzeka wpłynie na terytorium Uzbekistanu. Wysoka temperatura i fatalna konstrukcja kanału sprawiają, iż straty wody sięgają ponad 50% przepływu. Turkmenistan, mimo olbrzymiej powierzchni, jest stosunkowo słabo zaludniony. Sucha, piaszczysta lub kamienista przestrzeń Kara Kum, zniechęcają do osiedlania się wewnątrz kraju. Jednak od tysięcy lat ludzie przekraczali pustynię i góry wioząc ze sobą towary, które miały im przynieść bogactwo. Na terenach obecnego Turkmenistanu tworzyły się imperia: Partów, Chorezmu, Timura. Przechodził tędy Aleksander Macedoński i Czyngis-chan. Wznosiły się tu wielkie miasta i stolice imperiów: Chiwa, Merv, Nisa. Pomniki przeszłości można odnaleźć wszędzie, a wiele nieodkrytych tajemnic kryją jeszcze czarne piaski Kara Kum. Pokonujemy te bezkresy piasku, droga choć mocno nadwyrężona i połamana, pamiętająca zapewne sowieckie czasy, pozwala jednak w przyzwoitym czasie pokonać odległość 270km, dzielącą nas od wioski Derweze (Darvaza). Naszym celem jest dotarcie do „Hell’s Gate”, czyli „Wrót Piekieł”. Na miejscu jesteśmy już po zmroku, więc roztacza się nieziemski widok. Wielka dziura w ziemi spowita w ogniu, nad którą bije płomiennym blaskiem świetlista łuna.

70 metrowy krater wygląda, jakby piekło pękło i faktycznie znajdując się tuż pod powierzchnią ziemi… teraz stało się dla ludzi dostępne i jakże realne. Krater powstał w latach 70-tych XX w., kiedy naukowcy radzieccy poszukiwali na tym terenie złóż ropy i gazu. W skutek złej oceny geologicznej, przy wierceniach spowodowali katastrofę. Pod ziemię zapadła się większość ich sprzętu, a z krateru zaczął wydobywać się toksyczny gaz ziemny, który rozprzestrzenił się po okolicy. Zmarło kilka osób, a wiele innych zostało poważnie zatrutych. Decyzją geologów podpalono krater, mając nadzieję iż gaz wypali się po kilku dniach, lecz złoża gazu okazały się tak olbrzymie, że krater pali się do dnia dzisiejszego robiąc upiorne, a zarazem ekscytujące wrażenie. Miejsce to, najbardziej spektakularnie wygląda nocą, szczególnie z pobliskiego wzgórza. Dzisiejszy nocleg mamy na terenie pustynnego campu utworzonego nieopodal, dla przyjmowania zorganizowanych grup biura turystycznego. Tu też mamy zorganizowaną kolację, gdzie przygotowane potrawy konsumujemy na otwartej przestrzeni pustyni z widokiem na płonący krater. Mamy do dyspozycji jurty, jednak dobrowolnie zrezygnowaliśmy z noclegu, ponieważ jest w nich zbyt duszno, toteż decydujemy się na spanie w naszych autach.

19-06-23-map

24.06.2019 poniedziałek

Darwaza > Aszchabad > zwiedzanie miasta – nocleg w hotelu „Ak Altyn Oteli” - 280km

Po śniadaniu, podjeżdżamy do kolejnej, lecz mniej spektakularnej dziury z błotem, a następnie do wypełnionej zieloną wodą dziury, a z każdej wydobywa się gaz. Potem szybki przejazd do Aszchabadu. Po zakwaterowaniu w hotelu „Ak Altyn Oteli”, w starej części miasta, pozostawiamy auta na hotelowym parkingu i jesteśmy wożeni po kolejnych ciekawych miejscach miasta. Najpierw Park Niepodległości, potem „Bas Milli Muzeyi”-„Narodowe Muzeum Historii” wstęp 10$USD od os. plus 50 manatów fotoaparat. Po zapłacie dowiadujemy się iż możemy zwiedzić zaledwie jedną część muzeum, za pozostałe należy wnieść kolejne opłaty w $USD… dlaczego nie w manatach? , Pokręciliśmy się po mieście, Gulia napominała nas jakim budynkom nie wolno robić zdjęć i że nie należy wystawiać aparatu poza szybę samochodu. W czasie jazdy pomiędzy marmurem w kumulacji, karmiła nas kłamliwymi informacjami o życiu miasta, no cóż… niech żyje dyktatura poprawności! Pojechaliśmy na punkt widokowy pomiędzy „Yyldyz Hotel”, zwany „żelazkiem”, a Pałacem Ślubów, a później Gulia zaproponowała abyśmy udali się na tradycyjny turkmeński obiad, a na koniec podjechaliśmy na „Bazar Rosyjski”, gdzie zakupiliśmy czapki do naszej kolekcji.

Na bazarze dowiadujemy się, że czarnorynkowy kurs manata jest zdecydowanie inny, dużo lepszy, gdyż wynosi nie 6… lecz 18manatów za 1$USD! Rozeznaliśmy sprawę i okazało się, że kryzys walutowy w Turkmenistanie, wywołany został załamaniem się cen gazu i przerodził się w najpoważniejszy w historii państwa kryzys społeczno-polityczny. Rząd w Aszchabadzie przerzucił ciężar problemów gospodarczych na ludność, zawieszając wymienialność manata i likwidując w zeszłym roku rozbudowane przywileje socjalne. Drastyczne obniżenie poziomu życia turkmeńskiego społeczeństwa podkopało stabilność reżimu. Wyczerpywanie się rezerw walutowych Turkmenistanu, stawia pod znakiem zapytania dalszy wzrost oparty na monumentalnych inwestycjach, będących głównym – obok zlikwidowanej polityki socjalnej – źródłem legitymizacji władzy. Obecna dynamika kryzysu zależna jest w pełni od Chin, które są niemal wyłącznym odbiorcą turkmeńskiego gazu (ponad 90% całości eksportu surowca), a jednocześnie głównym wierzycielem Aszchabadu, co prowadzi do drenażu turkmeńskich zasobów przy wyraźnie zmniejszonym napływie dewiz. Chiny mogą być postawione przed potrzebą stabilizacji gospodarczej Turkmenistanu, w przypadku braku działań ratunkowych, ryzykując rozpadem państwa. Większe zaangażowanie Chin mogłoby z kolei oznaczać rewizję chińsko-rosyjskiego modus vivendi w regionie, które Moskwa może wykorzystać do odbudowy wpływów w Aszchabadzie. A wszystko rozpoczęło się w 2016r., kiedy cena gazu, spadła do wartości 266$USD za tonę z ok. 503$USD w roku 2014. Spowodowało to drastyczne obniżenie ilości dewiz napływających do Turkmenistanu, wywołując nierównowagę na rachunku obrotów bieżących i silną presję na spadek turkmeńskiej waluty. Próbując utrzymać sztywny kurs walutowy wobec dolara, władze Turkmenistanu dokonały w styczniu 2015 roku niewielkiej dewaluacji manata (z 2,9 do 3,5 manata za dolara), a w styczniu 2016 roku całkowicie zawiesiły wymienialność manata na dolary dla obywateli i firm prywatnych. Możliwość zakupu dolarów po oficjalnym kursie zachowały jedynie podmioty zaangażowane w priorytetowe projekty, jak rurociąg Turkmenistan–Afganistan–Pakistan–Indie (TAPI) czy Igrzyska Azjatyckie w 2017 roku. Brak dostępu do zagranicznej waluty wśród społeczeństwa i sektora prywatnego sprawił, że w latach 2016–2018 kurs czarnorynkowy wzrósł z 6 do ok. 30 manatów za dolara. Dziś sytuacja nieco się poprawiła, gdyż na czarnym rynku oferuję 18manatów za 1$USD, przy bankowym kursie 3.5manatów za 1$USD. Wymiany czarnorynkowej w Aszchabadzie można dokonać na „Rosyjskim Bazarze”, który właśnie dzisiaj odwiedziliśmy i pozyskaliśmy stosowną wiedzę… no właśnie można! Ale informacja ta, jest już nie dla nas… za późno! Gulia radośnie namawiała nas na przecież korzystniejszą wymianę, niż to co proponuje się oficjalnie w banku, wymianę u swojego współpracownika, kierowcy biura „Owadan”… no cóż, z naszej strony zasłużyła na naganę i wytyk łagodnymi środkami perswazji… ze strony szefa na nagrodę, za tak zręczne pozyskanie sporej ilości dolarów… za drobne. A jeśli robiła to w porozumieniu z kierowcą poza wiedzą szefa… może napić się dziś szampana… a nawet się w nim wykąpać.

W stolicy kraju, którego 80 % obszaru pokrywa pustynia, co rusz szumią gigantyczne fontanny. Potężne parki i place (wszystko obsadzone drzewkami, krzakami i kwiatami), szerokie arterie (nawierzchnia idealnie gładka), na ulicach porządku strzegą kamery umieszczone na licznych latarniach z kutego żelaza, ze złoceniami (jest ich tysiące i do tego w setkach wzorów), przystanki autobusowe (grawerowane szyby, elektroniczne wyświetlacze, kwiaty)… a wszystko to z rozmachem, utrzymywane sterylnie czysto i w symetrycznym porządku. W centrum miasta czegoś jednak brakuje… ach ludzi! Widzieliśmy tylko osoby odpowiadające za czystość i policjantów, ale gdzie podziali się mieszkańcy, pracownicy, przechodnie? Gdzie podziało się życie? Puste ławki, przystanki, chodniki… budynki robią wrażenie niezamieszkałych, są jak atrapy, tylko czyste samochody przemykają, bo niewiele jest miejsc, gdzie można się zatrzymać. Jazda po Aszchabadzie, ze względu na jego podwójną tożsamość, jest specyficzna. W części starszej, północnej ulice są wąskie i zatłoczone ruchem samochodów i ciężarówek, domy w kiepskim stanie, a postsowieckie bloki straszą. W nowej części, tej marmurowej, ulice są szerokie na 2-3 i więcej pasów, a ruch jest można powiedzieć zerowy.

Miasto wygląda jak makieta w skali 1:1 i najprawdopodobniej prezydentowi zależy, by ludzie swoją obecnością nie psuli tak idealnej scenerii. Podjeżdżamy pod okazały monument prezydenta Gurbanguly Berdimuhamedowa, który w blasku złota dumnie wkracza na koniu na pochyłą skałę. Okazuje się, że to oznaka bezgranicznej miłości narodu do przywódcy… tłumaczy rządowa prasa (sami chyba nie wierzą, w to co mówią i piszą). Pomnik Arkadaga (turkm. Patron, Protektor)… bo właśnie taki oficjalny tytuł nosi prezydent (objął patronat nad samym sobą, byle tylko wystarczyło mu złota), jest wysoki na ponad 21m (zdecydowanie za niski, być może zabrakło środków… ach ten naród, niby chce, a go nie stać), monument z brązu i marmuru, przedstawia przywódcę siedzącego na harcującym koniu i jest pokryty złotem (Patron nie zaszczycił otwarcia swoją osobą, może przy następnym… okazalszym). Według „Neutralnego Turkmenistanu” prezydent poparł ideę pomnika (jak miło, że się zgodził), tłumacząc to „wolą ludu” (z tą wolą, to chyba go poniosło), która jest dlań „święta” (takie świętości można akceptować). Pieniądze na monument zbierał cały kraj (to kosztowny wydatek). Rządowa prasa podkreśla radość Turkmenów, którzy przekazywali na ten cel część zarobków (większą część). Możemy mówić o kulcie jednostki (widzimy go wszędzie). Ten pomnik to powrót do tradycji Nyyazowa (niska samoocena?… kompleksy z dzieciństwa?). Wśród ludzi sam monument nie wzbudzał emocji, falę oburzenia wywołało przymusowe zbieranie nań pieniędzy (oj!.. nikt nie lubi dawać czegokolwiek pod przymusem). Zdarzało się, że zabierano ludziom całą miesięczną wypłatę (i tak nie ma jej za wiele). Berdimuhamedow nie jest znany ze skromnego stylu życia. Niedawno świat obiegła informacja o kupnie 60 cadillaców dla przedstawicieli rządu. Sam prezydent kocha konie, których ma kilka… każdy wart kilkadziesiąt tysięcy dolarów. Miłość do tych zwierząt przelała się nawet na świat literacki Turkmenistanu, w ostatnim czasie powstał nowy gatunek liryczny… oda opiewająca urodę jednego z wielu koni prezydenta. Berdimuhamedow stara się zastąpić kult Nyyazowa, kultem samego siebie. Otrzymał już tytuł Arkadaga, a czas swoich rządów nazwał „Erą odrodzenia Turkmenistanu”, podobnie jak poprzedni prezydent, który swoją epokę ogłosił „Złotym Wiekiem”. Nowy przywódca odziedziczył też tradycję nazywania miejscowości i szkół po członkach swojej rodziny… jedna szkoła w prowincji Akhal, została nazwana po dziadku prezydenta, a imię jego ojca przyjął jeden z komisariatów policji. Wszystkie dziwactwa dyktatorów w tragiczny sposób odbijają się na obywatelach Turkmenistanu. Gdy Zachodnie media rozpisują się na temat kolejnych kaprysów wszechwładnego prezydenta, kraj spada na coraz niższe miejsca w rankingach przestrzegania praw człowieka. Więźniowie polityczni, jak i zwykli przestępcy są poddawaniu torturom, do których zalicza się rażenie prądem, duszenie, bicie – także przy użyciu różnych narzędzi, podawanie środków halucynogennych, gwałty, odmawianie jedzenia i picia oraz wystawianie na ekstremalne zimno. Unia Europejska kreuje się na prekursora w walce o prawa człowieka, wolność i demokrację. Jednak w obliczu rosnących cen energii, idea przegrywa z pieniędzmi. Tym samym próbując uniezależnić się od Rosji, wpadamy w objęcia o wiele okrutniejszego dyktatora.

Turkmenistan jest jednym z tych krajów, które rzadko pojawiają się na pierwszych stronach gazet. Jednak jego najnowsza historia, dwóch dyktatorów… najpierw prezydent, później jego nadworny dentysta, kompletny brak poszanowania praw człowieka i ogromne zapasy gazu oraz ropy powodują, że warto bliżej przyjrzeć się temu państwu… co właśnie robimy, z nieukrywanym zaabsorbowaniem.

19-06-24-map

25.06.2019 wtorek

Aszchabad – zwiedzanie miasta – nocleg w hotelu „Ak Altyn Oteli” – 100km

Od rana ponownie zapoznajemy się z osobliwościami Aszchabadu. Rozpoczynamy od kurtuazyjnej wizyty w biurze turystycznej firmy „Owadan”, które zajęło się nasza obsługą. Osobiście oprowadza nas dyrektor generalny Saparklych Rahmanov, zaprasza do małego muzeum i proponuje przebierane zdjęcia. Na pożegnanie ofiarowuje każdemu z nas lokalny portfelik z pieniążkiem na szczęście. Później, ale już z innym przewodnikiem i kierowcą, a także w towarzystwie starszej kobiety imieniem Tatiana, byłej przewodniczki tego biura, która znała język polski i zamarzyła poszwędać się z nami. Toteż w zupełnie nowym składzie, jedziemy na wzgórze na obrzeżach miasta pod „Halk Hakydasy Memorial Complex” (pamięć ludowa). Kompleks obejmuje pomnik „Monument Baky sohrat”, wzniesiony ku czci zwycięstwa w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej (1941–1945), a także pomnik upamiętniający bohaterów poległych podczas bitwy pod Geok Depe oraz ofiary trzęsienia ziemi w Aszchabadzie w 1948 r. W pobliżu pomników funkcjonują fontanny, trawniki i klomby wyglądają na zadbane, położono idealne brukowane ścieżki, zainstalowano dekoracyjne lampy i ławki. Ale wróćmy na chwilę do trzęsienia ziemi. W dniu 6 października 1948 roku o godz. 2:17 w Aszchabadzie doszło do trzęsienia ziemi o sile 7,3 w skali Richtera. W mieście i wielu okolicznych wioskach gliniane i stare murowane budynki zawaliły się grzebiąc około 110tys. ludzkich istnień. W swej niespełna 150letniej historii, to najtragiczniejsza data, która była prawie całkowitą zagładą miasta. Dopiero po tej dacie, powstawały domy uwzględniające warunki geologiczne, a praktycznie cała stara architektura miasta pamięta sowieckie czasy. To właśnie monument „Ruhy Tagzym” jest poświęcony ofiarom trzęsienia ziemi. Pomnik potężnego byka, którego rogi rąbały Ziemię. Ciała zmarłych ludzi… i kobiety, której ostatnie desperackie ruchy dłoni, próbowały ratować jej dziecko, unosząc je nad ruinami miasta.

Po obejściu rozległego memoriału, jedziemy do stanowiska archeologicznego „Ruins Of Nisa”, położona niedaleko Aszchabadu. Obecnie Stara Nisa jest pozostałościami po starożytnej stolicy państwa Partów. Miasto było ważnym punktem komunikacyjnym i handlowym, stanowiło barierę przeciw ekspansji rzymskiej. Nisa było ważnym ośrodkiem miejskim już na przełomie VI i V wieku p.n.e., a największy rozkwit miasta przypada na okres między III wiekiem p.n.e. a III wiekiem n.e. ,czyli czas panowania założyciela dynastii Arsacydów – Arsakesa, który tutaj założył stolicę swojego imperium. Współcześnie Nisa (wpisana od 2007 r na listę światowego dziedzictwa UNESCO) na pierwszy rzut oka, nie sprawia dużego wrażenia. Teren przypomina bardziej pofałdowane pastwisko, bezkształtne wzgórze wypalonej w słońcu ziemi, nie oferując specjalnych atrakcji, jednak po wspięciu się wydeptaną ścieżką, można odkryć, że tuż za grzbietem rozciąga się pracowicie odrestaurowywane starożytne miasto. Panuje niesamowity gorąc, prawie 40ºC.

Obecne terytorium Turkmenistanu ma długą i pełną zwrotów historię, wiele armii starożytnych i współczesnych imperiów, podbijało te ziemie w drodze do bogatszych rejonów. Historia pisana rozpoczęła się wraz z podbiciem tych ziem przez imperium Achemenidów, jednej ze starszych dynastii imperium perskiego. Aleksander Wielki podbił tereny Turkmenistanu w IV w. p.n.e. w drodze do Południowej Azji. Około 150 lat później, Arsakes król perskiego królestwa Partów założył stolicę w Nisie. W VII w. Arabowie podbili te tereny i wprowadzili islam, przez co naturalnie związali region z kulturą Bliskiego Wschodu. Krótko później, Turkmenistan stał się znany ze względu na przeniesienie na jego terytorium stolicy perskiego Królestwa Chorasanu, przez kalifa Muhammad Ibn Harun al-Amina do Merv. Imperium upadło w połowie XII w., a terytorium Turkmenistanu zostało podporządkowane przez Czyngis-chana w czasie jego wschodniej kampanii, wraz z innymi terenami na wschód od Morza Kaspijskiego.

W drodze powrotnej do miasta, podjeżdżamy pod meczet „Turkmenbashi Ruhy Mosque”. Jedenaście kilometrów na zachód od Aszchabadu znajduje się największy meczet w Azji Środkowej i główny meczet Turkmenistanu. Podobnie jak wszystkie inne budynki okresu niepodległości, wyróżnia się ogromem i okazałością, otoczony jest ekstrawaganckimi fontannami i ogrodami. Meczet został zbudowany w latach 2002-2004 z inicjatywy jego ekscelencji Saparmurata Nyyazowa „Turkmenbashiego” i nazwany jego imieniem. Tłumaczenie dosłowne oznacza „Meczet Duchowości Turkmenbashi” lub „Meczet Ducha Turkmenbashi”. Nawiasem mówiąc, meczet znajduje się w wiosce Gypjak… rodzinnej wiosce „Ojca Narodu”, czy też „Szefa Turkmenistanu”. Budowa meczetu kosztowała Turkmenistan 100mln.$USD. Cały kompleks zbudowany jest z białego marmuru przez francuską firmę „Bouygues”. To budynek z wielką kopułą wznoszącą się na wys. 55m, otoczony 4 minaretami o wysokości 91m., co ma symbolizować rok 1991, kiedy to Turkmenistan uzyskał niepodległość. Ściany są tradycyjnie ozdobione surami z Koranu, a także zwrotami z „Ruhnamy”(„Rukhnama”)… książki która jest połączeniem autobiografii, fikcji historycznej i przewodnika duchowego dla Turkmenów, będącej (obok Koranu) podstawą edukacji w Turkmenistanie, napisanej przez samego „Turkmenbashiego”. Z tego też powodu meczet nie jest uznawany przez wielu muzułmanów. Wewnątrz meczetu znajduje się ogromna sala modlitwy z białymi kolumnami i bogato zdobioną, niebieską kopułą. Podłoga pokryta jest ogromnym, ręcznie wykonanym dywanem turkmeńskim. Meczet może pomieścić około 20 000 osób, ale zwykle jest tu jedynie niewielu turystów. W tym jakże potężnym obiekcie jesteśmy sami, co dodaje niezwykłego majestatu tej budowli, w ciszy możemy podziwiać bezkres próżności ludzkiej.

W pobliżu meczetu znajduje się mauzoleum „Turkmenbashi Mausoleum”… nieco skromniejsze w wystroju i wielkości. „Ojciec Wszystkich Turkmenów” pochowany jest w środkowym sarkofagu, a wokół niego są jeszcze trzy sarkofagi z matką i dwoma braćmi, którzy zginęli podczas trzęsienia ziemi w 1948r, a jeden jest pusty, symbolizuje jego ojca, pochowanego w innym miejscu.

Dalej na trasie zwiedzania znalazł się jeszcze meczet „Ertugrul Ghazi Mosque”, ufundowany przez naród turecki, ku czci Ertugrula , ojca Osmana I , założyciela Imperium Osmańskiego. Biały marmurowy budynek przypomina „Błękitny Meczet” w Stambule . Następnie pojechaliśmy do muzeum dywanów „Turkmen Halysynyn Milli Muzeyi” (wstęp 40 manatów i 25 tenne od os. plus fotoaparat 50 manatów). Kiedy pierwszy raz myśli się o Turkmenistanie, przychodzą na myśl pustynie i nieskończone ilości gazu i ropy. Jednak jeśli chodzi o sztukę i kulturę, tkanie dywanów jest zdecydowanie dominującym obrazem. Muzeum zostało otwarte 24 października 1994 r. Posiada bogatą kolekcję dywanów turkmeńskich od średniowiecza do XX wieku, w tym ponad 1000 dywanów z XVIII i XIX w. Oprócz bogatej kolekcji zabytkowych dywanów, ma wiele artykułów dywanowych, czuwali, khurjunów, torebek itp. Na pierwszym piętrze muzeum znajdują się dywany „Tekke” i „Sarik’. Muzeum znane jest z ogromnych dywanów „Tekke’. Jeden z nich ma powierzchnię 193 m2 i waży tonę metryczną. W 1941 roku około 40 osób wykonało zasłonę dla Teatru „Bolszoj” w Moskwie . Kolejny, wyprodukowany w 2001 r., jest jeszcze większy, mierzy 301 m² i 14 na 21,2 metra i został stworzony dla upamiętnienia 10-lecia niepodległości Turkmenistanu od Związku Radzieckiego i został uznany przez „Guinness World Records” za największy ręcznie tkany dywan na świecie. Jeden z dywanów, wyprodukowany w 1968 r., jest wyjątkowo reprezentatywny dla wszystkich plemion w Turkmenistanie, łącząc różne style w celu wykazania jedności. Muzeum posiada również dywany poświęcone prezydentowi Nyyazowowi . Niektóre z prezentowanych dywanów są dwustronne, często mają różne wzory z każdej strony, co jest nieprzeciętną ciekawostką.

Od pierwszego zetknięcia. Aszchabad oszałamia bielą swoich marmurów. W samym mieście jeszcze kilka lat temu było nim pokrytych niemal 550 budynków, a powierzchnia użytego marmuru to 4,5 mln m², co spowodowało, że został wpisany do „Księgi Rekordów Guinnessa”. Można śmiało założyć, że liczby te są dzisiaj dużo większe (jak nam powiedziano, dziś jest to 612). Berdymuchammedow otworzył najwyższy na świecie zamknięty, klimatyzowany diabelski młyn „Alem” (co oznacza „Wszechświat”), również wpisany do „Księgi Rekordów Guinnessa”, a którym to za jedyne 2manaty od os., pokręciliśmy się w samotności, podziwiając panoramę miasta. Na dole jest doskonale urządzone centrum zabaw dla dzieci… gdzie nie ma dzieci! Ponadto w księdze figuruje aszchabadzka wieża radiowa, telewizyjna i pomiarowa „TV Tower”. Maszt Aszchabad „Ashgabat Flagpole” jest piątym najwyższym wolnostojącym masztem na świecie i ma 133 metry wysokości. Miasto zaskakuje bizantyjskim przepychem, pozłacanymi monumentami prezydenta, niesamowitą wręcz czystością, bo codziennie na ulice Aszchabadu wychodzi armia ludzi, która je porządkuje. Gdzie nie spojrzeć, w powietrze tryskają strumienie fontann, co ma dowodzić i geniuszu (miasto zbudowane jest na pustyni), jak i rozrzutności, bo jeszcze jakiś czas temu woda była tutaj droższa od paliwa. Pierwszy prezydent Nyyazow, nakazał posadzić 6mln drzewek, a jego następca Berdimuchamedow kolejne 6mln, tym to sposobem na każdego Turkmena… przypadają dwa drzewka! Jest tylko jedna wątpliwość… czy Turkmenów jest nadal 6 mln? Tatiana twierdzi, że aż 2mln wyjechało… czy jak kto woli uciekło. W trakcie zwiedzania, Tatiana podważyła wiele słów wypowiedzianych tak przez Gulię, jak i nowego przewodnika oraz opowiedziała o życiu ludzi w tym mieście i ta wiedza nijak się ma do obrazka.

Całości dzisiejszego zwiedzania dopełnia przejazd pod aszchabadzkie lotnisko z budynkiem w kształcie lądującego ptaka. Potem udaliśmy się na obiad i piwo „Zip 5”. Natomiast o 21.00 wyruszyliśmy na nocny objazd miasta, aby miejsca odwiedzane za dnia, podziwiać w blasku iluminacji i światła.

Na koniec krótkie podsumowanie… Turkmenistan (Kraj Turkmenów), ponoć 6-milionowy naród, była republika radziecka, położona w środkowej Azji, należy do najbardziej zamkniętych i tajemniczych krajów. Rządzony przez dyktatora Gurbanguly Berdimuhamedowa oraz wąską elitę polityczną, kontroluje wszystkie główne gałęzie gospodarki, czyli produkcję bawełny i wydobycie gazu. Naród turkmeński, to właściwie przeszkoda dla rządzących, którzy traktują kraj jako wielkie przedsiębiorstwo gazowe. Państwo to posiada jedne z największych w świecie zasobów gazu. Zaostrzenie relacji Zachodu z Rosją, spowodowało zainteresowanie europejskich państw możliwością transportu turkmeńskiego gazu do Europy. Zdaniem części ekspertów byłaby to jedna z alternatyw dla rosyjskich surowców. W rezultacie kontakty przedstawicieli UE z Berdimuhamedowem, znacznie się nasiliły. Wg Transparency International, Turkmenistan jest jednym z 10 najbardziej skorumpowanych krajów świata. Zdaniem dr. Adama Bodnara z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka… „jakikolwiek biznes, bez łapówek jest tam w praktyce niemożliwy”. Jak działa państwowa korupcja, pokazuje przykład tzw. prezydenckich rowerów. Prezydent Berdimuhamedow, wzorem zachodnich polityków, w 2013r. rozpoczął promowanie jazdy na rowerze… dekretem ustanawiając „Dzień Sportu”… nakazując każdemu obywatelowi, wybrać się na wycieczkę rowerową. Ci, którzy nie posiadali roweru, musieli go kupić. Koszt? Równowartość miesięcznej pensji, bo ceny momentalnie wystrzeliły w górę. Jak zwykle obłowili się ci, którzy wiedzieli wcześniej o nowym pomyśle dyktatora vel patrona. A co dziś ma prezydent dla mieszkańców stolicy?… oducza ludzi palenia papierosów (są drogie), wolałby aby po stolicy jeździły wyłącznie białe samochody (widać zmiany, większość jest już białego lakieru), przyjemniej patrzy się kiedy autem kieruje mężczyzna (coraz mniej kobiet za kierownicą). Prezydent oczekuje stolicy idealnej… białe miasto, białe domy, białe samochody, białe konie i duuuużo złota. I ta wszechobecna czystość… a wszystko to dzięki ropie, gazowi, bawełnie, pszenicy… no i oczywiście wizjonerskim predyspozycjom „Opiekuna Wszystkich Turkmenów”.

26.06.2019 środa

Aszchabad > Anew > Abiverd > Mary – nocleg w centrum miasta w hotelu – 380km

Rano wyjeżdżamy z Aszchabadu i jedziemy w kierunku Mary. Ale cóż to? Przewodnicy i kierowcy zmieniają się jak rękawiczki. Jedziemy, a po drodze odwiedzamy dwa historyczne miejsca leżące na trasie „Jedwabnego Szlaku”, Anew (Anau) i Abiverd. Anew leży zaledwie 12 km od Aszchabadu, przy głównej drodze prowadzącej na wschód w kierunku Mary. Nazwa pochodząca z perskiego, oznacza „Nowa Woda”, a miejsce było przystankiem na szlaku karawan. Najważniejszym zabytkiem, jaki dziś pozostał z dawnej świetności, są ruiny meczetu „Seyit Jamal-ad-Din Mosque” z XV wieku. Do tej pory jest miejscem pielgrzymek wielu muzułmanów.

Natomiast Abiverd jest jednym z ośmiu historycznych rezerwatów Turkmenistanu, znajduje się przy trasie do Mary, 125km od Aszchabadu, obok wioski Kaka( Kuszki). Starożytny Abiverd był jednym z głównych ośrodków północnego Khurasan, wielokrotnie wymienianym w źródłach pisanych jako „… miasto z żyznymi ziemiami i bogatymi uprawami, słynące ze wspaniałego rynku i meczetu „. W tym czasie Abiverd była fortecą nie do zdobycia, chroniącą mieszkańców przed atakami nomadów. Twierdza miała jedyną bramę od południowego zachodu. W środku, w centrum, obok placu, był meczet wzniesiony na początku XV wieku. Dziś ruiny Abiverd wyglądają jakby w przeszłości było to stosunkowo małe miasteczko, jedynie wygładzone sylwetki starożytnych budowli cicho przypominają o jego dramatycznej historii, dawnej potędze i luksusie.

Po południu docieramy do Mary i po kilku perypetiach (chciano ulokować nas w pokoju bez klimatyzacji, a jest ponad 40ºC), logujemy się w „Mary Hotel” w samym centrum miasta. Ponieważ bazar został już zamknięty o 19.00… a przecież w programie wycieczki widniała pozycja- nocne zwiedzanie bazaru… jak można nocą zwiedzać bazar, który każdego dnia zamykany jest o 19.00! Zadowalamy się miejscowymi kulinariami w poleconej przez przewodnika restauracji, a resztę dnia przeznaczamy na odpoczynek.

19-06-26-map

Ponieważ mieliśmy dostęp do internetu, był również czas, aby powiadomić naszych odbiorców wiadomości o naszej pozycji, wobec zakładanej trasy wyprawy.

19-06-26-magadan-2019-trasa

27.06.2019 czwartek

Mary > Merw – Antiochia Margiańska, Turkmenistan > Turkmenabad > Farab > granica turkmeńsko-uzbecka > Buchara (nocleg pod murami miasta w autach) – 400km

Ostatni dzień pobytu w Turkmenistanie. Rano podjeżdżamy z Mary do pobliskiego „Gadymy Merv” (35km). Położony na ponad stu kilometrach kwadratowych rezerwat archeologiczny, jest doskonałym przykładem bujnego rozwoju i nagłego upadku ośrodków życia politycznego dawnych epok (wstęp 52,50manatów za dwie os. i fotografowanie). Pozostałości zabudowań mają nawet 2 tys. lat, a ślady obecności ludzi w tym miejscu, sięgają epoki żelaza. Warto zaznaczyć, że cała oaza w okresie Antiochii Margiańskiej, otoczona była wałem o obwodzie nawet 250 km. Merw był jednym z największych miast Azji Środkowej, położonym na „Jedwabnym Szlaku’, który łączył Azję i Europę oraz pozwalał na wymianę handlową i kulturalną między cywilizacjami Wschodu i Zachodu. Znany jeszcze w epoce Aleksandra Wielkiego, największe znaczenie osiągnął w XI i XII wieku pod rządami Turków Seldżuckich. Był stolicą ich państwa i największym, po Bagdadzie, miastem ówczesnego świata islamskiego. Zwany „Królową Świata”. Merw został zniszczony w 1221 roku w czasie najazdu Talaja – syna Czyngis-chana i nigdy już nie odzyskał swojego znaczenia, tonąc w otchłani dziejów.

Ruiny Merwu to doskonałe tereny do prowadzenia badań archeologicznych. Kryją bowiem w sobie przynajmniej pięć otoczonych murami miast, pochodzących z różnych okresów historycznych. Budowle są porozrzucane po całym kompleksie, więc przemieszczanie się od jednej do drugiej w rozleniwiający upał, dawało się we znaki. A niektóre z nich robią duże wrażenie, jak na przykład zbudowane w VII wieku fortece-pałace (koszki): „Duża Kyz Kala” i „Mała Kyz Kala” czy też dwunastowieczne mauzoleum „ Ahmed Sanjar Mausoleum”. Jest najokazalszą budowlą wznoszącą się na trzydzieści osiem metrów. Zbudowane na planie kwadratu i przypominające wielki sześcian, dzięki grubym trzymetrowym murom i sześciometrowym fundamentom, przetrwało w dobrym stanie mongolski najazd. Można je traktować jako symbol potęgi Turków Seldżuckich.

Dalsza część dnia, to długi przejazd w kierunku granicy z Uzbekistanem, przez którą to przeprawiamy się tuż za miastem Turkmenabat, po drugiej stronie Amu-darii. Odprawa przebiegła wyjątkowo sprawnie i jeszcze przed zmrokiem docieramy do Buchary. Od razu kierujemy się w stronę starego centrum. Byliśmy w tym słynnym mieście już wcześniej, więc skupiamy się jedynie na obejściu kilku sztandarowych obiektów i lokujemy się na restauracyjnym tarasie z widokiem na okazałe, orientalne miasto, podziwiając oświetlone mury. Po całym dniu bieganiny i jazdy zimne piwo „Sarbast”, w takiej atmosferze smakuje wyjątkowo wybornie.

Mieliśmy spać w hotelu, jednak z powodu wyłączenia prądu straciło to sens (brak klimatyzacji i wody), toteż dzisiejszą bazę noclegową, rozbiliśmy na parkingu pod murami miejskimi.

19-06-27-map

28.06.2019 piątek

Buchara > Guzor > Termiz (Termez) – nocleg w „Karavonsaroy”, tuż obok uzbecko-afgańskiego przejścia granicznego - 450km

Rano opuszczamy Bucharę, która przechodzi duże zmiany, nowe budynki, fontanny, restauracje i różnego typu poprawki. Jedziemy na płd.-wsch. w stronę miejscowości Termez. Dzień traktujemy jako „przejazdówkę”. Tuż za miejscowością Guzor, spotykamy się z Jurkiem, który w czasie naszego pobytu w Turkmenistanie, zwiedzał uzbeckie zabytki w Bucharze i Samarkandzie.

Dalej już razem, docieramy do miasta Termez i lokujemy się kompleksie hotelowym „Karavonsaroy” (400tys.sumów pokój 2os.), tuż obok uzbecko-afgańskiego przejścia granicznego. Mamy nieco czasu na odpoczynek i przygotowanie się do jutrzejszego wyjazdu do Afganistanu. Będąc przy wjeździe na przejście graniczne, wstępnie umówiliśmy się na jutrzejszy transport do Mazar-i Szarif.

19-06-28-map

29.06.2019 sobota

Termez, Uzbekistan > Mazar-i Szarif, Afganistan – nocleg w hotelu „Barat”, w samym centrum miasta, tuż obok „Blue Meczet” - 90km

O umówionej porze czekamy z Adamem i Beatą na transport, Jurek pozostał w hotelu, gdyż nie załatwił wizy wjazdowej do Afganistanu, a można ją było otrzymać jedynie w Polsce, w konsulacie tego kraju, po osobistym spotkaniu z afgańskim konsulem, jeśli ubiegamy się o nią po raz pierwszy i podpisaniu deklaracji zrzekającej się wszelkich roszczeń za utratę mienia, zdrowia, a nawet życia (koszt wizy 100€ od os.) https://www.afghanembassy.com.pl/ambasada/informacje/informacje-wizowe . Niestety zamówiony kierowca o znamiennym imieniu Alibaba… nie przyjechał, toteż łapiemy okazję i w kilka minut docieramy pod bramę przejścia granicznego. Jak się okazuje, czeka tu kilka aut oferujących transport. Wybieramy sympatycznego Muhammada, uzgadniamy cenę (70$USD w jedną stronę, a w dniu jutrzejszym, z tym samym kierowcą powrócimy za tę samą cenę) i po pięciu minutach jesteśmy już na przejściu granicznym, które znajduje się dwa km od bramy wjazdowej. Odprawa przebiega stosunkowo sprawnie, po dwóch godzinach jesteśmy już po afgańskiej stronie i jedziemy do największego miasta północnego Afganistanu, stolicy prowincji Balch, do Mazar-i Szarif. Dosłowne tłumaczenie tej nazwy brzmi „Szlachetna Świątynia”. Mazar-i Szarif było niegdyś stolicą afgańskiego Turkiestanu, starożytnego imperium rozciągającego się między miastem Herat, a masywem Hindukuszu oraz rzeką Amu-darią na północy, zniszczonego w czasie najazdu Czyngis-chana około 1220 roku. Legenda głosi iż Mazar-e Szarif zostało założone, gdy miejscowy mułła miał sen o odkryciu grobu Alego bin Taliba w krainie Balch.

Po dotarciu do miasta od razu kwaterujemy się w hotelu „Barat” (37$USD za pok 2os.), w samym centrum, tuż obok słynnego „Błękitnego Meczetu”. Uprzejmy kierowca polecił nam tę lokalizację i pomógł dokonać wymiany waluty, gdzie u „konika” wymieniamy 1$USD na 80,50 afgani (AFN), nieco lepiej niż kurs oficjalny.

Jedną z najpiękniejszych budowli Afganistanu jest „Blue Mosque”, czyli „Błękitny Meczet” z Sanktuarium Alego „Hazrat Ali” w Mazar-i-Sharif. Wielu Afgańczyków uważa, że tutaj pochowana jest jedna z najważniejszych osób w historii islamu… Ali ibn Abi Talib. Był to zięć i kuzyn Proroka Mahometa, czwarty kalif, pierwszy imam szyicki i najważniejsza po Proroku postać islamu szyickiego. Ali został zabity w Al-Najaf, we współczesnym Iraku 31 stycznia 661 r.n.e. Większość muzułmanów uważa, że Ali został pochowany właśnie w Al-Najaf, w pobliżu miejsca jego śmierci. Jak wcześniej wspominaliśmy, wielu Afgańczyków wierzy jednak w inną historię. A wg tejże historii, wyznawcy Alego bali się, że jego grób w Nadżaf zostanie zbezczeszczony przez jego wrogów. Jego ciało było przenoszone na wschód przez białego wielbłąda, dopóki ten nie padł. I to tutaj Ali został pochowany. „Błękitny Meczet” jest naprawdę niebieski, a jego boki są pokryte tysiącami kolorowych i misternie wzorzystych kafelków, które lśnią w słońcu jak miraż. Prowadzą do niego wszystkie ścieżki i odwiedza je prawie każdy, kto przychodzi do parku. został opisany jako oaza spokoju i wydaje się, że tak jest, biorąc pod uwagę tysiące białych gołębi otaczających meczet. Gołębie gromadzą się na drzewach, dachu i chodnikach. Legenda głosi… że meczet jest tak święty, że każdy gołąb z plamką koloru na piórach natychmiast stanie się czysto biały, po wejściu w okolice meczetu. Do Sanktuarium Alego, które stanowi największe skrzydło kompleksu nie wpuszczono nas (niewierni), ponieważ wejść mogą tylko wierni, To perła architektury Afganistanu i jeden z najbardziej magicznych obiektów sakralnych świata. I to nieodparte poczucie nieziemskiego świata, które jest starożytną sztuczką architektury islamskiej. Rozproszony kolorami i wzorami kafelków, widz zapomina zauważyć solidną strukturę samego budynku lub pomyśleć o prawach fizyki, które go utrzymują. Zamiast tego budynek wydaje się nieważki, jak cud unoszący się na ziemi. Meczet przypomina ten w Heracie, oba mają niebieski kolor elewacji. Wybudowany w XII wieku do dziś przyciąga tłumy wiernych. Jest jednym z najważniejszych obiektów sakralnych Afganistanu i to zarówno dla szyitów, sunnitów jak i sufich. Nie da się go pominąć w swej podróży przez Mazar-I-Sharif, ponieważ znajduje się w samym centrum miasta. Ale zacznijmy od początku… przed wejściem na plac meczetu, należy zdjąć obuwie i poddać się kontroli osobistej. Po patio meczetu, krążą zarówno mężczyźni jak i kobiety, ale to one właśnie przykuwają naszą uwagę, ponieważ w swych niebieskich burkach, doskonale komponują się na tle niebieskich murów. Na terenie meczetu spotykają się całe rodziny, ale można też spotkać samotnie kontemplujących ludzi. Tu wygłasza się kazania, śpiewa pieśni, modli, jak i po prostu spotyka ze znajomymi. Nasze zwiedzanie rozpoczynamy właśnie od obejścia całego kompleksu „Błękitnego Meczetu”. Wierni bacznie obserwują każdy nasz ruch, wielu młodych ludzi prosi o wspólne fotki, dzieciaki chodzą za nami krok w krok, ale są i tacy, raczej starsi, którzy zawieszają na nas podejrzliwe spojrzenia, wręcz nieprzyjazne, jakby nami gardzili, jakbyśmy nie pasowali do tego miejsca, co jest faktem oczywistym. Jesteśmy z Beatą wg dress code… dostatecznie zabudowane, no cóż… dla radykalnych wiernych… nie wystarczająco… a do tego niewierne…

Oprócz miejsc kultu religijnego, Mazar-i Sharif słynie również z wyrobów tkackich, jak dywany, chusty oraz handlu skórami owiec (karakuły). Mieszkańcy utrzymują się też z drobnego przemysłu spożywczego, chemicznego oraz zakładów przerobu rud metali.

Oczywiście nie odmówiliśmy sobie obejścia wielu bazarów. Napotykani ludzie byli niezwykle serdeczni, rządni kontaktu oraz fotek. Później udaliśmy się na pyszny obiad, gdzie w czasie konsumpcji, nie odrywano od nas wzroku, a jeśli idzie o mnie, to ostentacyjnie patrzono mi prosto w oczy, bez jakichkolwiek przerw.

W Mazar-I-Sharif, wędrując po bazarach, które ciągną się wokół całego terenu meczetu, sięgając rogatek miast, zapoznaliśmy wielu ludzi, którzy zwyczajnie chcieli, aby zrobić im zdjęcie. Do dziś, tak do końca nie rozumiemy, dlaczego akurat Afgańczycy tak chcą, aby im je robić, podczas gdy na przykład Hindus czy Afrykanin, ma z tym spory problem. Handlarze zapraszający nas do swoich sklepów, proponowali herbatę, melona, ja nawet dostałam w prezencie pysznego loda… wielu zwyczajnie głupkowało, uśmiechając się przy tym serdecznie, co rusz proponowali swój towar… i tym to ofertom postanowiłyśmy z Beatą się nie opierać i zakupić błękitne burki… nasi mężczyźni mieli zaledwie ocenić, czy są w dobrym rozmiarze… przecież nie chodziło o oświadczenie nam… ależ te burki są twarzowe i takie do figury;-)

Tak przemiło i sympatycznie nam się spacerowało, dopóki pewien elegancki mężczyzna nie zburzył mojej spontaniczności, a ponieważ Wojtek, Beata i Adam szli jedną stroną ulicy, a ja sama drugą, nie wiedzieli o co chodzi. Ów mężczyzna zapytał, dlaczego nie ma ze mną bodyguarda z bronią, na początku nie rozumiałam po co mam go mieć, on nie czekając na odpowiedź kontynuował… zapytał czy wiem gdzie jestem? I znów nie czekając na reakcję z mojej strony odpowiedział… to jest Afganistan!… tu są Talibowie, terroryści z Al-Kaidy, zamachowcy, islamscy radykaliści z ruchu „Taliban”, którzy zaledwie dwa lata temu, w tym mieście… dokonali masowego mordu. Na koniec jeszcze raz powiedział… konieczna jest ochrona…rozumiesz! Po tych słowach, szybko przeszłam na drugą stronę, zdałam relację z rozmowy i już zdecydowanym krokiem wróciliśmy do hotelu. Zachód słońca nad miastem podziwialiśmy z dachu naszego hotelu, recepcjonista tylko zastrzegł, byśmy nie podchodzili do brzegu dachu. I co? I co?… słowa raz wypowiedziane zostawiły ślad w mojej głowie, najpierw nieznajomy z ostrzeżeniami, potem pracownik hotelu z kolejnymi, zburzyli mój spokój. Siedząc tak na tym dachu, nie wiedzieć czemu, natrętnie przychodziły mi na myśl… jedynie tytułowe słowa utworu „Ja ruchomy cel” śpiewanego przez Gaygę…

19-06-29-map

30.06.2019 niedziela

Mazar-i Szarif, Afganistan > Termez > granica uzbecko-tadżycka > nocleg zaraz za granicą w Oktyabrskiy, 50km przed Duszanbe - 270km

Rano, zgodnie z umową podjechał pod hotel nasz wczorajszy kierowca i jedziemy w powrotną drogę do granicy z Uzbekistanem. Tym razem procedury graniczne bardziej dokładne i jeśli idzie o mnie… zostałam przez kobietę sprawującą kontrolę osobistą… zwyczajnie obmacana i to z uśmiechem na twarzy. Wczesnym popołudniem jesteśmy z powrotem pod hotelem „Karavonsaroy”, na przedmieściach Termez, gdzie czeka na nas Jurek. Jest na tyle wcześnie, że postanowiliśmy jeszcze dzisiaj przemieścić się do granicy uzbecko-tadżyckiej w Ishan>Pakhtaboy. Droga z Termez biegnie terenami rolniczymi, mocno zaludnioną doliną rzeki Surkhandarya.

Odprawa graniczna przebiegała nad wyraz opieszale i dopiero po trzech godzinach, przebrnęliśmy na drugą stronę do Tadżykistanu. Wymieniamy walutę 1$USD – 9,50 somoni (TJS ) i wykupujemy ubezpieczenia na auta, które tu jest wyjątkowo tanie 30somoni od auta. Jedziemy jeszcze kilkanaście km w stronę stolicy Duszanbe i przed Oktyabrskiy, zbaczamy nieco z głównego traktu, aby nad pobliską rzeką, tuż przy moście rozbić nasze obozowisko na dzisiejszą noc. Miejsce okazało się być wyjątkowo przyjemne i spokojne, pomimo iż w oddali, widnieje obskurny obiekt wielkiej koksowni.

19-06-30-map

magada_trasa-1

—————————————————————– NASTĘPNA >>>>