3-Br.interior po Paragwaj
11 luty 2011r
Wspaniałe miejsce trafiło się nam na dzisiejsza noc, lokalizacja w samym centrum Cidade de Goias, budynek hotelu pamiętający czasy kolonialne, te związane jeszcze z gorączką złota, która przed laty ogarnęła ten rejon. Popijając soczki z z naturalnych owoców podczas śniadania zauważam, że obok na skrzyżowaniu zatrzymał się motocykl, Honda Africa Twin, objuczony podróżniczo na europejskiej rejestracji, zabrałem nogi za pas i biegnę na ulicę, udało się – dopadłem podróżników motocyklowych, którzy okazali się Brazylijczykami. Elenice i Carlos mieszkają obecnie w Londynie i zwiedzają swój kraj pochodzenia. Przyłączają się do hotelowego śniadania, a my w tym czasie wyciągamy od nich wiele ciekawych i istotnych informacji. Nabici wiedzą, która nas intrygowała i zastanawiała, ruszamy z Goias dalej na zachód drogą nr BR 070 w kierunku Cuiaba. Poruszamy się nadal soczyście zielonymi, pofałdowanymi, sawannowymi terenami, gdzie dominują ogromne rancza hodowli bawołów domowych, upraw pomarańczy, kukurydzy i innych bogactw agrarnych, które oferuje Brazylia. Ogromne słabo zaludnione przestrzenie. Docieramy do Barra do Garcas, gdzie przekraczamy rzekę Rio Araguaia. Miejscowość wczasowa, całkowicie pozbawiona uroku, gdzie mieszkańcy stolicy spędzają wakacje na rozległych piaszczystych plażach, nad tą wielką mulistą rzeką. Ponownie jesteśmy wprowadzeni w zakręcony, snobistyczny brazylijski świat, jedynie dla tego narodu zrozumiały – dla nas to jakiś brazylijskie dziwo trącące rosyjskim nowo bogactwem, w naszej interpretacji i zrozumieniu. Poza portem odwiedziliśmy tu jeszcze salon Hondy, gdzie oferowane są licencyjne motocykle produkowane w Manaus. Podaję ceny, które powodowały u mnie gęsią skórkę: najprostsza Honda CG 125 o standardzie WFM 6900 reali, to ok. 18 tyś zł, enduro XRE 300 – 16 600 ok 30tys zł, największy model oferowany tutaj to CB 600F – 35 tyś reali ok. 60tyś zł – to cena BMW GS-a 1200 w Polsce – dla mnie to jakiś koszmar cenowy, a info naszych poznanych dzisiaj rano motocyklistów, że taki model w Brazylii równoznaczny jest 40 tyś euro, całkowicie powalił mnie z nóg! Ciekawostką zapewne jest fakt, że wszystkie te pojazdy przystosowane są do spalania paliwa alkoholowego, które jest tu tańsze od etyliny o 30% – prawie wszystkie pojazdy przystosowane są do „konsumpcji” tego paliwa. Pamiętajmy, że w tym kraju motocykl to podstawowe i powszechne źródło transportu. Wiemy już teraz również dlaczego rabują turystów z foto aparatów, ich cena w kraju prohibicji importowej jest trzykrotnie wyższa jak na całym świecie! Opuszczamy miasto i podążamy dalej na zachód, aby po 50km zatrzymać się na terenie fazendy- Pousada Cachoeira Cristal, położonej tuż przed miejscowością General Carneiro, która oferuje noclegi nad prywatnym wodospadem, my za 40reali wynegocjowaliśmy możliwość zanocowania w hotelu Toyota Inn na naszym dachu wraz ze śniadaniem. Ponieważ dobiegają końca cztery tygodnie pobytu w Brazylii i przejechane ponad 8 tyś km po tym olbrzymim kraju, przychodzi więc pora na nieco refleksji. Okazuje się, że zamiast być mądrzejszymi w zakresie wiedzy o tym państwie po tym okresie, jesteśmy coraz głupsi, nie możemy pojąć specyfiki życia jej mieszkańców, wszystko jest tu postawione na głowie, brak przejrzystych reguł, co raz jesteśmy zaskakiwani niespodziankami w stylu – ponownie ktoś nas przerobił cenowo lub oszukał, udzielił błędnej informacji, która wyprowadziła nas w przysłowiowe”maliny”. Wyciągamy nawet pewne wnioski, że jest to ostatni kraj na naszym globie, w którym chcielibyśmy zamieszkać! Co nas jeszcze szokuje to kompletny brak turystów przybyłych spoza Brazylii. W stolicy, pomimo że prawie przez cały dzień zwiedzaliśmy sztandarowe jej miejsca, nie spotkaliśmy żadnego. Wszystkiemu winny jest chyba nierealny, zawyżony dwukrotnie, przelicznik reala do innych walut światowych, co powoduje, że po przeliczeniu wszystkie kupowane tu produkty i usługi o kiepskim standardzie, są dwu, a nawet trzykrotnie droższe. Dam parę przykładów podając już przeliczone na złotówki ceny z supermarketu, typowych brazylijskich produktów: litrowy sok pomarańczowy w kartonie 8zł, 1kg bananów 8zł, zwykły mały jogurt 4zł, kilogram najzwyklejszego żółtego sera 55zł (dostępny jedynie jeden gatunek), kostka masła 10zł, czekolado podobna czekolada 10zł, a produkowane licencyjne pojazdy prawie wszystkich liczących się marek, minimum x 2 do cen w Polsce ( Toyota Hilux 200tyś zł, w Polsce 100 tyś zł). Myślę, że prawidłowym przelicznikiem złotego do reala byłby 1 do 1, a nie jak jest obecnie 1 real = 1,8zł. Myślę ponadto, że Brazylię z tego powodu już niedługo dopadnie podobny problem jak Argentynę przed 10laty i po przewartościowaniu ich waluta będzie warta jedynie 1/3 obecnej ceny. Jeszcze trochę o drogach, generalnie co do ich stanu nie mamy większych zastrzeżeń, natomiast w stosunku do ich oznaczeń, to poza tymi najgłówniejszymi na skrzyżowaniach krajowych dróg oznakowanych nr. BR, to w pozostałych przypadkach po prostu ich kompletnie brak – dokładnie przeniesiona wersja oznakowań z Kuby – czyli brak oznakowań. Zaciągamy tzw. języka prawie na każdym skrzyżowaniu, a i tak wielokrotnie źle nas pokierowano, natomiast mapa GPS zdecydowanie odstaje od rzeczywistości i nie można jej nigdy zaufać w 100%. Kierowcy wielkich tirów (standard to długość dwóch kontenerów 40stopowych) mają zacięcie kierowców Formuły 1. My jedynie stwierdzamy, o jedzie następny Fittipaldi, np. jadąc z góry prostą drogą próbował wyprzedzić nas, gdy my przed nim uciekamy 140km/h, dopiero kiedy na liczniku naszej Toyoty pojawiło się 150km/h, odpuścił i pozostał w tyle, a my poczuliśmy spory zastrzyk adrenaliny, kiedy w lusterku pojawili się następni, ścigający się między sobą.
12 luty 2011r.
O świcie idziemy do rzeki, by dokonać porannej toalety, gdyż nie przysługiwała nam łazienka. Po śniadaniu udajemy się do pobliskiego wodospadu, a po godzince opuszczamy fazendę. Jedziemy w kierunku Cuiaby, do miejscowości i parku o tej samej nazwie Chapada dos Guimaraes. I kiedy tak mknęliśmy drogą „transsojana”, odnotowaliśmy fakt okradania pól sojowych…przez bandy strusi Nandu. Mijane miasteczka, to takie mocno rolnicze bazy, a w nich westernowi kowboje. Po przepłynięciu morza soi, dotarliśmy do geograficznego środka Ameryki Południowej, by później z punktu widokowego Mirante de Geodesia, popatrzeć na nizinne tereny Pantanalu. Kiedy już dotarliśmy do celu, ukazała nam się zupełnie nijaka miejscowość, ale za to turystów tutaj mnóstwo i w związku z tym odpowiedni poziom cen. Pousady oferowane w cenie od 80 reali i wzwyż, ale znaleźliśmy maleńki camping, gdzie za 30 reali, mamy kilka metrów placu, łazienkę i lodówkę. Cali w skowronkach idziemy zrobić obchód placu głównego, a tam…pierdółkowy jarmark, zamknięty, kościół i pieczone rurki z czekoladą…posypane cukrem.
A teraz coś z innej półki, czyli…zarobki. Na początek takie małe zastrzeżenie, iż podaję kwoty w oparciu o wiedzę nabytą od Brazylijczyków, posługujących się językiem angielskim. Zacznę od osób które nie pracują, przysługuje im kwota miesięczna 500 reali na rodzinę, minimalna płaca to około 500 reali, przeciętna to1000 reali, bardzo dobrze opłacany jest sektor publiczny, tak więc urzędnicy, bankierzy etc. to minimum około 5000 reali, natomiast lekarze to już 15-20.000 reali, a zarobki „najlepszych” z lepszych, czyli polityków, to już linia pionowa prosto do gwiazd. Już teraz wiem, gdzie byłby raj dla naszych polityków, takie spełnienie ich chciwości. A gdyby tak…dało się wymienić ich za trochę cukru, soi i alkoholu…my mielibyśmy jakiś czas spokój…a gospodarka Brazylii upadłaby w ciągu jednej kadencji…może dwóch…no góra „cy”…ale się rozmarzyłam…
13luty 2011r.
Po ulewnej nocy opuszczamy camping w Chapada dos Guimaraes, by po około10 km skręcić do najsłynniejszego wodospadu w okolicy Veu da Noiva (welon panny młodej), gdzie po krótkim spacerze roztacza się widok na 86 m spadającej wody, która w/g nas przypominała rozcieńczone błoto, ale nie nam oceniać, kto jaki welon preferuje. Udajemy się do stolicy regionu Mato Grosso – Cuiaba. To pierwsza osada na brazylijskim Dzikim Zachodzie, gdzie grupa łowców niewolników z Sao Paulo odkryła tutaj płytkie pokłady złota i diamentów, a w następstwie w 1719 r. założyła osadę. Kiedy ostygła gorączka złota, już wtedy znaczące miasto znalazło sposób, by dalej kwitnąć, a stało się to dzięki piórom egzotycznych ptaków. Pewnie mało osób zdaje sobie sprawę, kto był odbiorcą bardzo drogich piór…milionerzy z Paryża. Dziś Cuiaba to nowoczesne miasto i baza wypadowa na rozlewiska Pantanalu, gdzie my również podążamy dalej na południe drogą nr MT 060. Ponieważ rozpętała się ulewa (przebywamy obecnie w tym rejonie podczas pory deszczowej), zostaliśmy w miejscowości Pocone, która jest wrotami do tego ogromnego błotnistego obszaru równemu 2/3 powierzchni Polski. Zakwaterowaliśmy się w Hotelu Tuiuiu ( tuiuiu- bocian żabiru żerujący na mokradłach Pantanalu) – brak turystów, dobry standard za 50 reali ze śniadaniem. Przecięliśmy Brazylię w poprzek od Atlantyku, aż po granicę z Boliwią w której to byliśmy dokładnie rok temu.
14 luty 2011r.
Wczesnym rankiem ruszamy na podbój Pantanalu (tł. pantano-bagno). To największy obszar podmokły na świecie, to rozległe jeziora, lasy, łąki i sawanna, a droga którą się poruszamy Estrada Transpantaneira, to taka grobla z rozbełtanym błotem, a ponieważ dolewa regularnie, utrudnia to jazdę. Droga ta w zamierzeniu miała połączyć miasta Cuiaba z leżącym na południu Corumba, jednak ta inwestycja rozpoczęta w latach siedemdziesiątych, została przerwana za sprawą lokalnych waśni politycznych i protestu ekologów, co spowodowało, że obecnie jest jedynie najdalej sięgająca trasą wewnątrz tego bagnistego rejonu i pozwala zapoznać się turystom z niezwykle bogatą fauną i florą występującą na tym obszarze – 145km i 126 mostków, takich jak na zdjęciach.
Jest nieźle, kiedy tylko pojawiło się słoneczko, obserwowaliśmy ptaki i zwierzęta których tutaj jest mnóstwo. Niezwykle dostojnie prezentują się bociany żabiru nazywane tutaj tuiuiu, całe rodziny kapibar (największy na świecie gatunek gryzonia), ścigające się z nami strusie oraz nieustraszone kajmany wylegujące się w słońcu przy drodze. Całości dopełnia koncert kolorowych ptaków i niezmordowani kowboje (pantaneiros) przepędzający bydło (krowy bramińskie) do bazy, gdzie odpowiednie ciężarówki zbiorą te zwierzaki w ostatnią podróż. Nie udało nam się, przynajmniej na razie, zobaczyć ary hiacyntowej (największa papuga na świecie, ok.1 m wys.) i tutaj ciekawostka jaja tej papugi osiągają na rynku cenę 10 tys.dolarów, więc i kłusowników nie brakuje. Wypatrzyliśmy również jelenia bagiennego, natomiast mnóstwa innych zwierząt nie, gdyż aby spotkać mrówkojady, jaguary, pumy, anakondę żółtą i wiele innych trzeba wyjątkowego szczęścia, lub po prostu pobyć dłużej w terenie i w związku z tym można, oczywiście w porze suchej, wykupić sobie pakiet w jednej z fazend, sprawdziliśmy ofertę w Araras Eco Lodge, cena pokoju plus wyżywienie i pływanie łódką, to ponad 500 zł dziennie, gdy miejsc zaczyna brakować cena automatycznie wzrasta. Teren Pantanalu to przede wszystkim raj dla wędkarzy.
Po przejechaniu 90 km robimy odwrót, gdyż dalsza część wyprawy wydaje się być bez sensu, gdyż nie dość, że widok na mokradła zagarnęły krzaki, to droga coraz bardziej robi się gęsta i głęboka. Płyniemy jak w zupie, a widoków na lepsze brak. Toteż odpuszczamy dojazd do Porto Jofre i wracamy do tego samego hotelu w Pocone. O dziwo ponownie spotykamy się tutaj z Elenice i Carlosem jadących Hondą Africa Twin i uzupełniamy wszelkie informacje mając do dyspozycji kogoś, kto może nam to przekazać po angielsku.
15-16 luty 2011r.
Połączyliśmy te dwa dni, gdyż do pokonania mieliśmy spory dystans, wczorajszy w deszczu pomiędzy tirami, a dziś w pięknej pogodzie nieutwardzoną drogą pomiędzy fazendami. Aby dotrzeć do Pantanalu od południa, trzeba pokonać ponad 1000km. Ponieważ cały poprzedni dzień, to były wyścigi i próba zrozumienia upartości „tir- menów”, przyglądnęliśmy się im dokładniej i piszemy co następuje, a już odnotowaliśmy w czasie wcześniejszym. Tak więc prawie każdy tir ma duży wizerunek Jezusa (czasem kilka), lub przynajmniej napis,że „kocham Jezusa”, lub „Jezus moim panem”, na chlapaczach lub przedniej szybie. Prawidłowe pole widzenia jest zawężone, ale to jest w porządku. Kiedy nas zatrzymała do kontroli policja, okazało się, że popełnione zostało poważne wykroczenie, obliczalne w realach, a jakie?…hm…zabronione jest prowadzenie auta w klapkach, tak więc nakazano pozbyć się klapek i powozić boso. Skończyło się na naganie ustnej. Tak beztrosko mkniemy sobie do przodu, 20 km/h, co rusz kombinując jak wyprzedzić sto ciężarówek, by przed sobą zobaczyć kolejne dwieście, soja sypie nam się po szybach (źle zabezpieczony ładunek), a czas przesuwa się niebezpiecznie do przodu. Poruszamy się drogą biegnącą na południe z Cuiaba na Sao Paulo o nr.BR 163. Śpimy gdzieś po drodze, w jakimś hotelu dla kierowców, a po śniadaniu( mortadela, dżem, kawa), ruszamy tą samą drogą do przodu. W Rio Verde odbijamy na szutrowa drogę nr.BR 419 w stronę Pantanalu, gdzie zaznaliśmy ciszy i zupełnego braku pojazdów. Tam też pomarańczową drogą, jedziemy 225 km, podziwiając mokradła i tylko czasem zwierzątka (a tak na marginesie, zbyt mało widzimy zwierząt, jak na tak potężny kraj, oczywiście pomijając krowy). W Anastacio docieramy do krajowe trasy BR 262 prowadzącej do przejścia granicznego w Corumba. Po 70km zjeżdżamy do miasta Miranda, a tam kolejny paradoks cenowy, nie wiedzieć czemu i w związku z czym, ale doświadczenie pokazało, że w tym kraju brak logiki to podstawowa zasada. I tutaj chcielibyśmy ująć to w jakieś ramy, najlepiej posłużymy się sportem… i tak przystępując do gry, należy poznać jej zasady, gra zdaje się łatwiejsza, kiedy strony ich przestrzegają, gdy nie ma zasad których można się trzymać, wszystko staje się mało przejrzyste, a wynik nieprzewidywalny. Brazylijska logika, to kompletny brak logiki. Tak właśnie odbieramy Brazylię. Koniec dnia to była zdecydowana rekompensata tych setek km, kilkanaście metrów od naszego miejsca spania, znajdował się ekskluzywny Hotel Pantanal (pokoje od 155 reali i wzwyż), miła recepcjonistka (posługiwała się językiem angielskim), zezwoliła nam na skorzystanie z internetu, ale to mało istotne …wreszcie zobaczyliśmy arę hiacyntową i wszystko to nic…kiedy zaczęłam z nią zabawę, nie wiedziałam, że to „gadżeciara” (właścicielka ostrzegła mnie po fakcie) kiedy Esmeralda (tak brzmiało jej imię), zdążyła już zjeść moją bransoletkę. Po kilku godzinnej zabawie moje ręce były podrapane, jak gdybym walczyła z kotem…ale było warto!
17 luty 2011r.
Wyruszamy z Mirandy do ponoć wartego uwagi miasteczka Bonito i jego okolicznych atrakcji przyrodniczych, a była to trochę droga przez mękę, gdyż roboty drogowe oraz brak informacji, że droga jest nieprzejezdna, powodowały małe zwroty akcji, do tego objazdy, które akurat były rozkopane. Kiedy już dotarliśmy, najpierw udaliśmy się do agencji, by skorzystać z propozycji, o jakich piszą przewodniki. Ponieważ Bonito jest objęte ochroną, a tuż obok znajduje się park narodowy Parque Nacional da Serra Boquena, ogranicza się liczbę turystów, a ekoturystykę załatwia się tylko i wyłącznie przez agencję. W rezultacie wykupiliśmy jutrzejszą wizytę w grocie z błękitnym jeziorem Gruta Do Lago Azul (36 reali od osoby) oraz kilkugodzinny pobyt na terenie prywatnej fazendy Rio Da Prata (125 reali od osoby), by tam popływać w rzece razem z rybami. Następnie zalogowaliśmy się na lokalnym campingu (30 reali), a ponieważ za ogrodzeniem mieliśmy kąpielisko miejskie, bez namysłu poszliśmy (wstęp 10 reali od osoby). To taki teren rekreacyjny przy rzece pełnej ryb, tak więc kiedy kamiennymi schodkami zejdzie się do wody, to można poczuć się tak, jak gdyby wpadło się do akwarium. Ryby bez pardonu siadają na kolana, tak sobie pomyśleliśmy, jakież to „wędkowanie” jest proste, nie potrzeba tych wszystkich urządzeń i wyczekiwania godzin wielu. To tutaj właśnie mieliśmy okazję, by nasz wodoodporny aparat przeszedł deflorację w wydaniu rzeczy martwych (Olympus U Tough shockproof, waterproof). A wszystko to nic, kiedy okazało się, że ta armia ryb uwielbia śliwki, zaczęliśmy nabijać je na patyk i wystawiać wysoko nad wodą, a wtedy one wyskakiwały ponad jej lustro, by je dopaść. Zabawa mogłaby trwać w nieskończoność, gdyż drzew śliwkowych mnóstwo dookoła, a ponieważ nieuchronnie znikał z oczu dzień, koniecznym było udać się w objęcia nocy…Morfeusza i komarów.
18 luty 2011r.
Pobudka o 7.00, gdyż po zwinięciu obozu i śniadaniu mamy na 9.00 dotrzeć do Gruta Do Lago Azul (wokół miasta Bonito poruszamy się wyłącznie gruntowymi drogami) Dojechaliśmy punktualnie i po kilku chwilach wkładamy kaski na głowę i maszerujemy wprost do otchłani groty. Od malowniczego wejścia, gdzie wpadające do groty poranne promienie słoneczne tworzą zadziwiające kompozycje, powoli zeszliśmy w dół wąską ścieżką wśród imponujących stalaktytów, a tam niesamowite jezioro z szafirowymi i błękitnymi odcieniami, cicho skrywa swoje wody przed światem. Powrotna wspinaczka okazała się łatwiejsza niż zejście (śliskie kamienie).
Przyszedł czas na kolejną atrakcję, tak więc ruszamy, by być na czas. Docieramy do Rio Da Prata i pierwszym punktem programu jest obiad, tak więc działamy wg wskazówek. Kiedy nasza przewodniczka dała polecenie wskakiwania w pianki i gąbki, natychmiast to uczyniliśmy, by później zasiąść na pace auta i pojechać w stronę rzeki (4 km). Następnie po 40 minutach marszu przez las, gdzie w jego czasie widzieliśmy skaczące po drzewach kapucynki, naszym oczom ukazała się krystalicznie czysta rzeka z mnóstwem ryb (tą niespotykaną przejrzystość zawdzięcza wysokiemu stężeniu węglanów). Po uzbrojeniu się w maski i rurki, puściliśmy się z nurtem wody w podróż po niekończącym się akwarium. Po około 3 godzinach niesamowitych emocji, opuściliśmy rzekę wymoczeni niczym pranie i już w deszczu szliśmy w stronę transportu do fazendy. Po dotarciu około 18.30 i małych zabiegach organizacyjnych, wyruszyliśmy w stronę Jardim, by tam zostać na noc w małym hoteliku przy drodze. Tak na marginesie większość atrakcji turystycznych jest w rękach prywatnych, za wszystko należy uiścić dość wygórowaną opłatę, przekonaliśmy się, że czasem nie warto, ale za to dziś to była kumulacja niesamowitych wrażeń i szczerze to polecamy.
<<<< POPRZEDNIA ——– NASTĘPNA >>>>