9 – Ekwador
26.02.10
Rozpoczynamy podróż po Ekwadorze. Z małej miejscowości Zumba zagubionej pośród gór i tropikalnego buszu, ruszamy na północ gruntową, mocno błotnista drogą noszącą nr.39. Tak jak poinformowano nas wczoraj na przejściu granicznym, posuwamy się w iście ślimaczym tempie 20km na godzinę. Mijamy porozrzucane ubogie indiańskie wioski w górach porośniętych bujną roślinnością. Jest bardzo wilgotno i parno, choć temperatury dochodzą najwyżej do 26ºC. Na 30km przed Vilcabambą utknęliśmy na ponad dwie godziny z powodu usuwania skutków obsunięcia się drogi. Tu też mamy okazję przejechać przez skrawek parku narodowego- Podocarpus National Park, gdzie zachował się stary tropikalny las deszczowy, a przyległa dolina nosi nazwę „dolina długowiecznych”. Dożywanie w tym regionie 110 lat, jest rzeczą normalną.
Już późnym wieczorem docieramy do stolicy regionu Loja. Po zwiedzeniu centrum tego kolonialnego miasta, jedziemy dalej na pn. drogą nr. 35 do małej miejscowości Saraguro, zamieszkałej przez Indian, słynącej z serów i bazaru który tu organizują. Choć jesteśmy w linii prostej tylko 500km od równika i jest prawie środek lata, wieczór w tej miejscowości położonej na wys. 2500m.n.p.m bardzo zimny, tylko 12ºC. Na marginesie dodamy, iż tankowanie w Ekwadorze to prawdziwa przyjemność, 1,04 USD za galon, co daje w przeliczeniu około 70 groszy za litr oleju napędowego, natomiast benzyna 1,45 USD za galon, przypominamy również, iż obowiązującą walutą w Ekwadorze jest amerykański dolar.
27.02.10
Nasz pokój hotelowy znajduje się naprzeciw szkoły i już od rana dźwięki bębna dają nam znać, że coś ciekawego dzieje się na szkolnym dziedzińcu. Młodzież odświętnie ubrana,gdyż dziś jest zakończenie tutejszego roku szkolnego. Jeden fakt jest zadziwiający i przywołuje na myśl, że wszystko tu dzieje się podobnie, niczym u nas za komunistycznych czasów. Zbiorowe śpiewy, wykrzykiwanie chórem jakichś haseł, wszystko pod sznurek i na baczność. Spektakl ten trwał ponad trzy godziny, a dzieci stojąc w mundurkach na słońcu, pilnie kołyszą się w rytm jednostajnego rytmu bębna.. Później odwiedzamy miejscowy indiański bazar, a następnie ruszamy w drogę przez andyjskie wysokie góry do Cuenca.
Wspaniałe widoki w połączeniu z niezwykle ciekawym układem i obrazem groźnych burzowych chmur. Przystajemy gdzieś, gdzie z pobliskich zabudowań co rusz ukazują się naszym oczom rumiane świnie, pięknie podpieczone i częściowo już skonsumowane, dlatego też postanowiliśmy zatrzymać się i spróbować jak smakują.
W atmosferze czarnych chmur zbliżamy się do miejscowości Cuenca, lecz po dojechaniu do starego centrum miasta, rozpętała się ulewa nie pozwalająca nam wysiąść z auta ,co uziemiło nas na godzinę dosłownie 20m od hotelu. Woda leje się wiadrami z nieba, a do tego grad wielkości wiśni, jezdnie zamieniają się w rwące koryta rzek. Po tej nawałnicy odwiedzamy jeszcze fabrykę panamskich kapeluszy i już o zmroku zwiedzamy to ciekawe, zachowujące nadal kolonialny charakter miasto. Przed pójściem do hotelu idziemy na kolację, a tam kelner proponuje kolejną nowość czyli sok z pomidorów, lecz nie takich jakie znamy, to tomate de arbol, czyli słodkie pomidory rosnące na drzewach. Dzisiaj dowiedzieliśmy się o tragicznych wydarzeniach w Chile, gdzie całkiem niedawno przebywaliśmy. Potężne trzęsienie ziemi oraz tsunami spowodowało śmierć i tragedię wielu ludzi. Postanowiliśmy zadzwonić do naszego przyjaciela Roberto, gdzie również podczas tej podróży mieliśmy okazję gościć, do Santiago de Chile i dowiedzieć się czy sytuacja dotknęła również jego. Po rozmowie okazało się, że tak on jak i jego rodzina nie ucierpiała, ale problemem jest brak wody i prądu.
28.02.10
Rano jeszcze raz mały rekonesans po Cuenca i ruszamy na północ drogą nr.35 w kierunku Riobamba. Jechałem tędy motocyklem, ponad cztery lata temu i teraz oczy przecieram ze zdziwienia, małe biedne wioseczki zamieniły się w jeden wielki plac budowy. Na odcinku 80 km prowadzącym do Canar, powstają tysiące nowych, wypasionych domów w konwencji znanej nam jako „nowobogacka”- nieprawdopodobne i koszmarne zarazem. Cały ten obraz ma się nijak do obrazu indiańskiego targu, na którym zatrzymaliśmy się właśnie w tej miejscowości. Biedni Indianie handlujący dosłownie wszystkim i te inwestycje na skalę makro – nic nie rozumiemy i nie wiemy o co chodzi.
Przemierzając andyjskie grzbiety i przełęcze docieramy następnie do Alausi, małej miejscowości słynącej z indiańskich targów oraz przejazdu koleją do Riobamby, szlakiem zawrotnych serpentyn „Nariz del Diablo”,zwanym „Nos Diabła”. Podziwiamy te sztuki techniki, lecz drogę przemierzamy naszą Toyotą, równolegle do torów. Po ciekawym podjeździe, gdzie kolejowy zestaw ma naprawdę co robić, wyjeżdżamy na płaskowyż i nagle zmienia się klimat, a to tylko 3500m.n.p.m, naszym oczom ukazują się regularne lasy sosnowe, pachnące i tak bardzo przypominające polskie klimaty. Zaaferowani takim widokiem, idziemy rozkoszować się tą niezwykłą atmosferą. Stąpamy po igliwiu jak po atłasowym dywanie i nagle powtórny szok, w tym sosnowym lesie rosną nasze polskie maślaki. Przypominamy, że jesteśmy już tylko 300km od równika. Po paru minutach mamy całe wiadro grzybów, ale co teraz z nimi zrobić? Pakujemy je do auta, a później będziemy zastanawiać się co dalej. Te wspaniałe i jakże niezwykłe widoki nie opuszczają nas już do Riobamby. Natomiast to miasto oceniamy jako nieciekawe, pozbawione całkowicie kolonialnego uroku, zniszczone niegdyś prawie całkowicie przez trzęsienia ziemi oraz eksplozję podziemnych wojskowych składów broni.
Ponieważ mamy jeszcze dobry czas, a pogoda jest klarowna, co rzadko zdarzało nam się w tym rejonie, więc jedziemy dalej podziwiać wulkan Chimborazo. To widoki jak z okna samolotu, a nie zza szyby naszej Toyoty, lecimy jakby nad chmurami, po prawej stronie wulkaniczny stożek nakryty lodową czapą, oświetlony promieniami zachodzącego słońca. Po przekroczeniu przełęczy na wys. 4580m.n.p.m, zjeżdżamy już po zmroku do miejscowości Guaranda, gdzie znajdujemy lokum przy pomocy miejscowych policjantów na dzisiejszą noc.
01.03.10
Piękna pogoda i rześkie powietrze, wokół piękne zielone góry. Ruszamy ponownie w kierunku wulkanu Chomborizo. Pniemy się mocno w górę , a przed nami coraz to inne obrazy jego stożka , jest to przecież najwyższy punkt naszego globu, licząc od jego środka, a nie od poziomu morza, nasza ziemia nie jest przecież regularną kulą. Warunkuje to znaczna wysokość i bliskość równika. Tereny położone na równiku są najdalej położone od środka Ziemi, odległość ta spada wraz ze zwiększaniem się szerokości geograficznej i najmniejsza jest na biegunach. Zmiany te wynikają z ruchu obrotowego Ziemi, który powoduje jej spłaszczenie na biegunach. W języku keczua, Chimborazo oznacza “wielką śnieżną górę”. Po osiągnięciu przełęczy 4200m.n.p.m mamy go dosłownie jak na dłoni, chmury w ciekawych układach raz tworzą jakby aureole, później monstrualny welon. Widok nie do opisania i trwa on nieprzerwanie na prawie całej 100km trasie do Ambato. Ponieważ szybkimi krokami zbliża się nasz termin powrotu do kraju, a jest on uwarunkowany już wcześniej zakupionymi biletami lotniczymi na 6.marca z Buenos Aires, czas aby pomyśleć jak na tą datę dotrzeć do stolicy Argentyny. Odnajdujemy w centrum Ambato biuro turystyczne i próbujemy zakupić bilety z Quito do Buenos Aires. Bardzo miły właściciel posługujący się językiem angielskim, co w Ekwadorze, Peru i Boliwii jest niezwykłą rzadkością, zajął się nami z wielkim zapałem. Okazało się, że to również zapalony motocyklista i cyklista. Jednak bezwzględna rzeczywistość pokazała, że do 12 marca nie ma żadnej możliwości zakupienia biletów, wszystkie linie oferujące te przeloty mają „fuel rezerwację” – szok. Jest jedynie jedno wolne miejsce w peruwiańskich liniach lotniczych Taca na 4 marca, więc robimy rezerwacje z nadzieją że może jakiś następny booking się zwolni i zdobędziemy dwa bilety, a w tym czasie próbujemy zamienić nasz bilet powrotny na inny termin. Niestety następny termin to dopiero 31 marca. Juan, czyli nasz polski Janek, już nasz kolega proponuje, byśmy pozostali w Ambato, by u niego pozostawić naszą Toyotę na okres przerwy w podróży i cierpliwie czekali , ponieważ on z własnego doświadczenia wie, że na pewno zwolni się jedno miejsce i będzie wszystko tak, jak powinno być. Tak też się stało i już po południu jest dobra wiadomość, mamy dwa bilety z Quito do Buenos Aires . Trudno to opisać, gdyż życie pisze scenariusz tak szybko, że nie można nadążyć za biegiem zdarzeń. Jeszcze rano planowaliśmy kąpiele termalne w miejscowości Banos, a teraz nasz kolega Juan, załatwił nam zakończenie naszego pierwszego etapu podróży wokół świata.
Tu wtrącimy, że Juan ma hostal w Banos, do którego nas po powrocie serdecznie zaprasza – Casa del Abuelo – Banos – Ecuador www.hostalcasadelabuelo.com. Auto parkujemy u niego w ogródku, wspólna kolacja z żona Pauliną i dwuletnim synkiem, błyskawiczne pakowanie i już jutro o 8.00 nasz gospodarz jedzie do Quito w celach biznesowych, do swych oddziałów zrzeszonych w firmie GrupoGlobal, więc mamy również bezproblemowy transport. Podajemy jeszcze namiary na biuro Juana, bo przez niego można załatwić i zamówić wszystkie wycieczki na terenie Ekwadoru, również wylot na Galapagos: Firma; DARVITUR – Juan Fernando Darquea, Matriz Bolivar 17-23 y Mera, tel (593-3) 2421426 / 7 , 2828541, fax:(593-3) 2824966, P.O.Box 18-01-0070, Ambato – Ecuador, e-mail:info@darvitur.com tel .kom: 09-9825757, kier. do Ekwadoru +59 www.darvitur.com
02.03.10
Dzień zaczyna się od jednego wielkiego problemu, planujemy powrót na trasę dopiero w połowie października , a dokument celny pozwala nam pozostawić naszą Toyotę tylko na 90dni w Ekwadorze. Juan deklaruje nam również pomoc w tym temacie i w tej nadziei rankiem jedziemy razem z nim do Quito. Wynajmujemy pokój w hotelu i ruszamy w miasto. Włóczymy się po starym kolonialnym centrum, zwiedzając standardy stolicy Ekwadoru, niegdysiejszej stolicy podzielonego imperium inkaskiego, zarządzanej przez Inca Atahualpa. Po śmierci ojca w 1525 odziedziczył królestwo Quito, natomiast jego brat Huascar resztę imperium. Na krótko przed przybyciem wyprawy Francisco Pizarra do dzisiejszego Peru, w 1532 pokonał w długiej krwawej wojnie domowej Huascara i przejął władzę nad osłabionym konfliktami wewnętrznymi imperium, rozciągającym się wówczas od środkowego Chile po Ekwador.
Udajemy się do bazyliki, Pałacu Prezydenckiego, gdzie szczególne miejsce przeznaczone zostało na prezenty od prezydenta Władimira Putina, a to szczególne cacuszka z zawartością dużej ilości złota. Z inkaskich budowli w Quito nie pozostało już nic.
03.03.10
Postanawiamy jeszcze odwiedzić polski konsulat z nadzieją, że tam uzyskamy więcej informacji na temat jak przedłużyć pozwolenie na pobyt naszej Toyoty na terenie Ekwadoru. Konsulat znajduje się przy Leonidas Plaza 1157 y Luis Cordero -Casilla 9461, Quito – Ecuador, tel +59 2229293. Jesteśmy bardzo mile przyjęci i od razu zajął się nami i naszą sprawą pan konsul Tomasz Morawski , Consul de Polonia. Gdy usłyszał, że pozostawiliśmy auto u Ekwadorczyka, z przerażeniem w oczach, doradził nam abyśmy odebrali go natychmiast i przewieźli na teren konsulatu, a przedłużeniem pozwolenia na samochód zajmie się odpowiedni jego pracownik. Sprawy ponownie zaczęły się błyskawicznie toczyć. Konsul pomaga nam wynegocjować dobrą cenę za przejazd taksówką do Ambato i już po chwili jedziemy do tego miasta, gdzie pozostawiliśmy dopiero wczoraj nasze auto. Jeszcze rano, tamto rozwiązanie było dla nas dobre, lecz ta dzisiejsza propozycja jest o niebo lepszym i bezpieczniejszym rozwiązaniem. Ponowny 150 km przejazd pomiędzy stożkami wulkanicznymi, z tym najciekawszym, ciągle czynnym o nazwie Cotopaxi 5897m.n.p.m. Jedziemy przecież Aleją Wulkanów, terenem gdzie na niewielkim obszarze zgrupowane są najwyższe i najwspanialsze wulkany świata. Nazwę krainy zaproponował w 1802r. niemiecki podróżnik Alexander von Humboldt. Położenie Ekwadoru na równiku sprawia, że podróżując po kraju, można równocześnie podziwiać storczyki i palmy, w sosnowych lasach zbierać grzyby, a później oglądać roślinność tundry, lodowce i pola śniegowe. Po trzech godzinach, Juan ponownie wita nas w swoich progach. On również przejmuje się naszą sprawą i potwierdza, że pozostawianie auta w konsulacie jest dla nas wszystkich najlepszym wyjściem, gdyż on po wywiadzie w urzędzie celnym, miałby wielkie problemy z przedłużeniem ważności dokumentu. Następne trzy godziny i już po zamknięciu konsulatu, stoimy przed jego bramą, która okazuje się za niską, by tam wjechać, więc musimy zdjąć nasz domek do spania. W tym miejscu, bardzo mocno chcemy podziękować konsulowi za poświęcenie nam czasu i to poza godzinami urzędowania. Aby oddać jaką osobowością jest konsul Tomasz Morawski, i z jakim wspaniałym człowiekiem mamy przyjemność obecnie przebywać, przytoczymy w tym miejscu jedną z recenzji umieszczonej w jego książce pod tytułem „ Więźniowie, Ekwador, kokaina i …”wydanej przez wydawnictwo Zysk i s-ka, a wypowiedzianej przez Roberta Makłowicza, cytujemy: „ Gdyby cała polska dyplomacja działała tak, jak Konsul Honorowy RP w Ekwadorze, Tomasz Morawski, bylibyśmy najlepiej chronionymi obywatelami na świecie. Gdyby wszyscy ludzie pomagali innym tak, jak czyni to Tomek, świat byłby wyraźnie lepszy. Jestem dumny, że mogę nazywać go swym przyjacielem.” My przychylamy się do tej opinii, jak i do innych tam umieszczonych, w całej rozciągłości. Nie dość tego, jesteśmy zaproszeni na kolację do jego prywatnego mieszkania, gdzie w towarzystwie ekipy z TVN-u, Joli i Tomka prowadzimy ciekawe rozmowy na tematy podróżnicze po Ekwadorze i całym świecie. Tu pozyskujemy wiele informacji na interesujące nas tematy i jak zwykle okazuje się, że nasz glob w tych dysputach jest mały i wszędzie mamy wspólnych znajomych. Do biesiady dołącza się również Janek , który kilkanaście lat temu przybył z Polski i mieszka tu ze swą żoną Ekwadorką. Trudno opuszcza się tak miłe towarzystwo , lecz jutro już o 5.00 rano musimy być na lotnisku, więc z wielkim bólem, przed godziną dwunastą powracamy do hotelu, naładowani wieloma informacjami na temat tego, co i jak wiele mamy do zwiedzenia w tym kraju, po ośmiomiesięcznej przerwie w podróży po Ameryce Południowej, którą to właśnie rozpoczęliśmy. Dokumentacji zdjęciowej z tego dnia niestety nie umieścimy, ponieważ w natłoku zdarzeń nasz aparat fotograficzny pozostał w pokoju hotelowym.
04.03.10
Już o 4.00 rano pobudka, a o 7.20 lot przez Limę do Buenos Aires. Szczęśliwie lądujemy i o 17.50 nasz przyjaciel Rysiek Kruszewski odbiera nas z lotniska, a następnie ponownie gości w progach swojego mieszkania www.sdk-kayaks.com .
05.03.10
Razem z Rysiem jedziemy na spotkanie w Domu Polskim w Buenos Aires z Iwoną Czechowicz, która zarządza renowacją i przebudową jego obiektów i teraz chce zaprezentować nam jak wiele funkcji może realizować, tak przygotowany obiekt. Rzeczywiście restauracja całego budynku wygląda imponująco i wszystkie zadania jakie powinien spełniać można tu realizować, brakuje jedynie jednego, tego najważniejszego, czyli ludzi którzy poprowadzą w sposób zorganizowany życie kulturalno towarzyskie Polonii argentyńskiej, wciągając w to również tutejsze środowisko mieszkańców Buenos Aires. Ten obiekt musi żyć, to wielkie zadanie, do którego chce się aktywnie dołączyć Rysiek i jego kolega Tomek, dziennikarz, przybyły również na to spotkanie, który od kilku miesięcy mieszka tu ze swoją wenezuelską żoną, a w Ameryce Południowej żyje już od kilkunastu lat, pisując reportaże do wielu gazet, współpracując obecnie między innymi z Gazetą Wyborczą i TVN 24 http://twitter.com/tomeksurdel . Ponieważ Tomek poprzednio mieszkał w Caracas w Wenezueli, mamy więc również kompendium wiedzy na temat tego kraju, chcemy przecież później go zwiedzić, a informacji nigdy za wiele. Wieści z tamtego rejonu są niestety przykre, a nawet tragiczne, najgorsze jest to, że policja w tym kraju zachowuje się jak bandyci, czyli bezkarnie okrada i dopuszcza się gwałtów na obywatelach i turystach. Tomek właśnie dlatego opuścił to miejsce i przeniósł się wraz ze swoją żoną do Buenos Aires, trzykrotnie miał przyłożona lufę pistoletu do skroni i to właśnie przez policjantów, którzy go okradli. Obecny prezydent Hugo Rafael Chávez Frías dopuszcza do takiego bezprawia i pomimo, niby pozytywnych wyników gospodarczych, niestety zniszczył i doprowadził do totalnej ruiny moralnej Wenezuelę, ten jeden z najbogatszych i niegdyś bezpiecznych krajów Ameryki Południowej. Istnieje również większy poważny problem związany z zawiązaniem się paktu pomiędzy Raulem Castro, bratem Fidela prezydenta Kuby, a prezydentami Wenezueli, Boliwii Evo Moralesem oraz Ekwadoru Rafaelem Correa i zaistnieniem nowego ruchu rewolucyjnego w tym rejonie świata. To naprawdę realne i wielkie zagrożenie!
06-07.03.10
Długi lot przez Rzym do Warszawy ( łącznie 21godz.).Na lotnisku odbierają nas Andrzej i Ela, z którymi rozstaliśmy się przed niespełna trzema tygodniami w stolicy Peru, Limie. Trochę wspólnych wspomnień z podróży po tym kraju podczas konsumpcji polskich specjałów pt. barszczyk z krokietem i pierogi, a o których to już marzyliśmy. Jeszcze tylko czterogodzinny przejazd kolejowy do Bielska Białej i późnym wieczorem jesteśmy po dokładnie trzech miesiącach ponownie w naszej Chałupie na Górce w Międzyrzeczu Górnym.
PODSUMOWANIE.
Zakończył się całkowicie ten nasz etap podróży w którym to przebyliśmy 21300 km po terytorium Argentyny, Chile, Boliwii, Peru i Ekwadoru. Był to również mój trzeci, bardzo długi pobyt na terenie Ameryki Południowej, gdzie łącznie przebywałem ponad dziewięć miesięcy, będąc cały czas w podróży zarówno motocyklem jak i autami terenowymi. Dało to obraz tego kontynentu widziany na przestrzeni ponad 60 tyś km. Pokochałem ten kontynent i stąd taki sentyment, aby tam kolejny raz, po jakimś czasie powracać. Jedynym nieco złym odczuciem, jest obraz jaki pozostawił ostatni tak stresujący pobyt w Buenos Aires, kiedy to na początku obecnego etapu czekaliśmy, a później odbieraliśmy nasz pojazd z portu. Ponieważ poprzednie pobyty w stolicy Argentyny były bardziej epizodyczne i nie miałem za wiele możliwości podglądać życie jej mieszkańców, teraz już wiem, że tak naprawdę istnieją dwie Argentyny, jedna to wielka prawie dwudziestomilionowa aglomeracja Buenos i druga, ta piękna, spokojna z fantastycznymi, zawsze uśmiechniętymi i pomocnymi prostymi ludźmi, czyli cała pozostała część tego kraju, gdzie nie czuć zagrożenia i wszystko jest piękne i takie normalnie proste. Nie jest to jedynie moja opinia, z taka opinią spotykałem się jeszcze wielokrotnie i była ona również wypowiadana przez samych Argentyńczyków. Wiadomo, że od każdej reguły są wyjątki i nam było dane spotkać w tym rejonie wielu wspaniałych i wartościowych ludzi. Każdy pobyt na tym kontynencie dostarcza nowych i to wspaniałych doznań, pogłębiając wiedzę na temat wszystkiego co jest związane z tak różnorodnym życiem jego mieszkańców, z ich historią, oraz z pięknymi i niepowtarzalnymi, nigdzie indziej na świecie nie występującymi widokami i krajobrazami. Tak zróżnicowane sytuacje tworzy tu klimat i położenie geograficzne, od arktycznych terenów poprzez pustynie, po wielkie i wysokie góry do dżungli i tropików, a wszystko to czasem łącznie w zakresie niespełna paruset kilometrów. Mój pierwszy motocyklowy przejazd jedynie wyzwolił niedosyt tych sytuacji, że będąc w jakiś sposób uzależniony od czasu i pojazdu nie odwiedziłem wielu miejsc o których wiedziałem, lub też dowiedziałem się już po niewczasie, natomiast te następne dwa przejazdy to już drobiazgowe rozwijanie, uzupełnianie i pogłębianie wiedzy na temat wszystkiego, co może i mogło być na trasie naszego przejazdu. To co zobaczyłem i przeżyłem przerosło wszelkie moje oczekiwania i nadal, choć trudno to objąć jedną myślą mam przed oczami wszystkie te niezwykłe miejsca i zdarzenia które podczas tych podróży zaistniały. Tylu wspaniałych i uczynnych ludzi było mi dane poznać na swej południowoamerykańskiej drodze, to niezapomniane wrażenia i nie raz z powodu tych zdarzeń, zakręciła mi się łza szczęścia w oczach i przeszedł dreszcz emocji. A co do samej podróży, to przychylam się na podstawie moich osobistych odczuć do słów Goethego, a przekazanych mi niegdyś przez Jurka mieszkającego w Szwecji „ podróżuje się nie po to, aby dotrzeć do celu, ale po to, żeby być w podróży”. I tak właśnie skwitował bym moje przejazdy po terytorium Ameryki Południowej!
…Wojtek…
…słowo pisane może być pośrednim i niekoniecznie pełnym odzwierciedleniem emocji autora , więc postaram się przekazać w formie wiersza, oblicze świata który ujrzałam pierwszy raz i zapadł w mojej duszy na zawsze, gdyż jest w nim wiele czarów i magii, prostoty i bylejakości bogactwa, dziwów i nierealnych historii, miejscem gdzie wiara tłumi lęk, a święte słowa budzą strach, tak więc jeśli rasa ludzka łączy w sobie miłość, nienawiść, ból, tragedię, wiarę, czary i wszelkie objawy człowieczeństwa i jeśli w jednym miejscu i jednym czasie można tych wszystkich ludzi spotkać, to tylko w Ameryce Łacińskiej…tygiel który wypełnia serca miast i wsi, zakamarki ludzkich pragnień i słabości, namiętności i pruderia przyprawiona pikantnym sosem i świadomość, że to wszystko co nam się przytrafiło, to dopiero prolog do hipotetycznej odysei, gdzie za odwagę trzeba płacić, bo strach jest za darmo…
…tam doliny są bezdenne…tam urwiska są kamienne…tam są głazy fantastyczne, letargiczne, magnetyczne i otchłanie i pieczary i olbrzymich lądów jary…niepojętych kształtów mary…wiekuistych mgieł opary…niebotyczne dzikie góry i bezbrzeżnych mórz lazury i jeziora nieskończone i salary zasolone…martwe wody skrysztalone…i gejzery gorzejące… wodospady migoczące…ciemne bory niedostępne i wulkany mroczne, smętne…zaczajone błędne twarze, gdy wędrowiec się ukarze…nagle jawią się jak cienie, dreszcz w nich budzą i westchnienie…ląd ten jest jak El Dorado…bo wędrowiec co tu zboczy, przez zamknięte widzi oczy…świat ten wielką tajemnicą…co przeraża i zachwyca…
…Wiola…
<<<< POPRZEDNIA ——– NASTĘPNA >>>>