cz. II – dalej wzdłuż wybrzeża Atlantyku, aż po starą stolicę tego państwa Salwador, oraz penetracje interioru

31 styczeń 2011 r.

Ranek przywitał nas deszczem i biegaczami próbującymi oddalić tony masowo przyjętego cukru. Żegnamy się z parą Niemców, by pojechać do najdalej na wschód wysuniętego punktu kontynentów amerykańskich na plażę Ponta do Seixas, gdzie w zasięgu wzroku znajduje się latarnia morska o specyficznej bryle, przypominającej pomnik z namiarami pozycji geograficznej. W pobliżu znajduje się ciekawy architektonicznie okrągły budynek ze szkła, a pod nim woda, będący symbolem tego miejsca. Nie zamierzamy odpuścić widoku futurystycznego Hotelu Tropical Tambau, na plaży Tambau w Joao Pessoa, który jak to piszą w przewodniku, przypomina ogromny latający spodek wystający z Atlantyku, gdzie niezatłoczone plaże są bardziej atrakcyjne od innych. To co zastaliśmy to budowlany wczesny Gierek, a plaża, to jedna wielka wodorostowa zupa. Hm… znów mamy rozbieżności pomiędzy tym, co widzą ilustrowane przewodniki, a zwyczajni… my…

Opuszczamy to miasto, powracając na drogę nr BR 101 i pędzimy dalej na południe w kierunku Recife. Wstępujemy po drodze do miejscowości Goiana o cudnej kolorowej zabudowie, gdzie odwiedzamy domy rękodzielnictwa, by dalej dojechać już do kolonialnej perełki Olinda. To takie muzeum pod gołym niebem, rozłożone na wzgórzach miasto, z widokiem na Recife, stolicę stanu Pernambuco. Zachwyca barokową architekturą nienaruszoną od setek lat.

W 1982 Olinda (tł.-coś pięknego) została wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO i słusznie, bo to niesamowite miejsce. Tyle tu kolorowych kolonialnych domów, pięknych kościołów, kawiarni i sklepów z rękodzielnictwem, że trudno ogarnąć wzrokiem. Olindę upodobali sobie artyści, muzycy i przedstawiciele innych wolnych zawodów. Już teraz wiemy, że tu zostajemy, tak tu uroczo. Po pieszej wycieczce, zmierzamy ku restauracji, by coś, czyli nic specjalnego zjeść i czeka na nas pizza z sokiem za jedyne 47 reali (95 złotych), no po prostu idą na całość, gdyż cena w menu to tylko 23 reale. Nie znamy tutejszych zasad, które mówią( po brazylijsku), jeśli cokolwiek zmienisz w zamówieniu, to płacisz po ichniejszemu. Udajemy się do spania w pensjonacie obok, by napisać te kilka słów o przeżyciach z dnia i tej jakże wolnej amerykance, gdy tymczasem tuż za ogrodzeniem przemarsz orkiestry i wystrojonych kobiet wyrwał nas ze stołków i już byliśmy z nimi w korowodzie zmysłów… na ulicy.

02-01

01 luty 2011r.

Rankiem, opuszczamy Olindę, by pojechać tylko spojrzeć na Recife, powiedziano nam, iż jest niebezpieczne, toteż go nie zwiedzamy. Jedziemy w kierunku poleconej nam plaży Porto de Galinhas, Popularność swą zyskała dzięki białemu piaskowi, najwyższej jakości hotelom, atrakcyjnej wiosce i doskonałym restauracjom. Idziemy popatrzeć, jak to będziemy widzieć my i tu przeżywamy pierwszy szok, pytając o cenę smażonej ichniejszej rybki bez dodatków (50 reali, czyli 90 zł.). Wszystko jest tak drogie, że zastanawiamy się, ile zarabia Brazylijczyk, by „resortować” się tutaj jakiś czas. Popatrzyliśmy kolejny już raz na tych „pięknych zamożnych”, by zrozumieć ten socjologiczny rebus. Kraj ten słynie z największej na świecie przepaści jaka dzieli bogatych i biednych. A faktem jest, że Brazylia to ósma gospodarka świata, to piąty największy producent stali, ósmy producent samochodów, piąty samolotów, piąty eksporter broni, ma największą elektrownię wodną, wydobywa najwięcej rudy żelaza, jest szóstym producentem aluminium i czwartym cyny. Eksportuje najwięcej kawy i produkuje najwięcej cukru oraz soku pomarańczowego. Jest też drugim producentem soi na świecie. I tu pada pytanie z naszej strony, jak mają się te dane do stanu zagospodarowania kraju i zasobności społeczeństwa? Natychmiast odpowiadamy- NIJAK! Wszystko jest niezwykle drogie, nawet sok i kawa (której jest tu tak dużo jak kokosów), dlatego też rozbieżności jakie napotykamy wprawiają nas w zdumienie. A teraz coś z innej półki, a mamy na myśli ciasta, tak więc Brazylijskie kobiety powinny iść na szkołę do Polek, aby podjąć nauki w wypiekaniu pyszności. Po kilku próbach wypieków ustaliliśmy, że to profanacja i nie podejmujemy się dalszych eksperymentów (zawartość cukru w jednej porcji to ∞). Najpopularniejszym owocem Brazylii jest acai, to królowa amazońskich jagód, a jeśli idzie o napoje to exeqwo coca-cola i guarana, a w tonie alkoholowym prym wiedzie piwo i drinki na bazie cachacy. Popularną przekąską jest salgados (krokiety z mięsem lub serem) oraz mocna i słodka kawa, pita o każdej porze dnia pod nazwą kafezinho.

Jadąc tak w kierunku Maceio, patrzymy na świat ogromnych połaci upraw trzciny cukrowej, prymitywnej zabudowy (patyki i folia), bardzo skromnych warunków życia, pytamy o ceny i rozpoznajemy system turystyczny (nie mylić z All inclusive i Resort). Na koniec dnia docieramy do Maceio, posilamy się na stacji Shell (za 20 reali- około pół stolika jedzonka) i zostajemy na noc w najlepszej finansowo opcji, czyli hotelu na godziny, który był w silnej promocji, czyli 50 reali za noc z tajnym garażem i pokojem z lustrami. Odźwierny dziwnie na nas patrzył, bo nie mieliśmy aparycji spragnionych kochanków, raczej zmęczonych dniem podróżników, ale on nie ma o tym nawet fioletowego pojęcia. Na okrągłym łożu, oglądając naszą opaleniznę w formacie 3 D, studiujemy mapy i piszemy relację, co wydaje się w tym miejscu anomalią nie do podważenia, kiedy wokół…

2 luty 2011r.

Opuszczamy to miejsce schadzek i jedziemy w kierunku Aracaju, aż tu nagle zajeżdża nam drogę Volkswagen garbus, para Brazylijczyków z Rio de Janeiro zafascynowana naszym autkiem i podróżami zaprasza nas do swojego apartamentu w Condominio Imperial, przy plaży Praia do Frances. Jedziemy za nimi jakieś osiem km, by później podpatrzeć coś, do czego turysta, ani nikt inny, prócz właścicieli nie ma wstępu. Zostaliśmy ugoszczeni owocami (poznaliśmy jaboticaba,to coś jak duży fioletowy agrest rosnący na palmie jak koraliki), sokami i piwem, a co istotne, zaciągnęliśmy informacji nurtujących nas już jakiś czas. Thais i Joau dali nam wskazówki, na co jeszcze mamy zwrócić uwagę, jadąc w ustalonym kierunku. Po sprawdzeniu, czym ta plaża różni się od innych, ustaliliśmy jak lekarze, czyli- bez zmian. Po 20 km trafiamy do Mirante do Gunga (to miejsce z którego można podziwiać panoramę okolicy) oraz popatrzeć na wyroby ręczne kobiet z okolicy. Po 26 km dojeżdżamy do Dunas de Marape, by podpatrzeć proceder transportu turystów, czymś w rodzaju tramwaju wodnego, na spacer po wydmach.

Ruszamy do Coruripe (polecone nam przez parę z Berlina), jakoś nie wbiło nas w zachwyt to miasteczko, tak więc po małej lustracji, kierujemy się do Penedo, by tam przeprawić się rzeką Rio Sao Francisco, na drugą stronę do Neopolis (17 reali). Wcześniej nie odmówiliśmy sobie popatrzenia na zabytkową zabudowę Penedo, gdzie historyczne centrum figuruję na liście zabytków, a barokowe i rokokowe kościoły jaśnieją na tle kolonialnej zabudowy. A teraz taka mała ciekawostka terytorialna, to coś w stylu Bonnie i Clyde w USA, a tutaj byli to Lampiao i jego żona Maria Bonita, gdzie w latach 20 i 30 XX wieku, stali na czele 40-osobowej bandy, która przez 15 lat rabowała, napadała, porywała i urządzała strzelaniny. Para ta stała się sławna w całej Brazylii, popularność zyskał nawet ich styl ubierania się, a ich historia stała się tematem wielu piosenek, wierszy, sztuk teatralnych i filmów. Śpimy po drodze do Aracaju, w miejscowości Jabratuba w tanim pensjonacie(50 reali- łazienka, TV, garaż, internet).

3 luty 2011r

Po śniadaniu jedziemy do Aracaju, stolicy regionu Sergipe, które to powstało całkiem niedawno, bo w 1855 r. i tylko dlatego, że rozwój handlu cukrem wymusił budowę portu i założenie nowego ośrodka administracyjnego. Po zgodnej decyzji, omijamy to miasto, by odwiedzić jedną z najstarszych osad w Brazylii i pierwszej stolicy tego stanu Sao Cristovao, położone zaledwie 30km na południe. Miasto, założone w 1590 r. prócz kolonialnej zabudowy, oferuje możliwość wizyt w wielu kościołach i muzeach, a wszystko to z przewodnikiem. Już nie pierwszy raz odnotowujemy podobny fakt, a mianowicie brak ludzi w kościołach. W każdym miejscu odwiedzamy minimum jeden, i niezmiennie prócz ciszy przechadzającej się na palcach i wszystkich świętych wyglądających jak lalki, nie ma nic. Inna historia to Assembleie (to takie domy zgromadzeń ), których jest mnóstwo i wszędzie, to tam przychodzą wierni, by na plastikowych stołkach posłuchać głośno mówionych przykazań i pośpiewać w rytmach soul. W Brazylii panuje synkretyzm religijny i nikt nie widzi nic zdrożnego w tym, by pomieszać w jednym tyglu coś z jednej wiary, coś z drugiej, a może trochę magicznego kultu Voodoo z odrobiną sekty Ayahuasca ( wino duszy), rytualny psychodelik, którego picie pozwala lepiej móc zrozumieć siebie, doświadczyć Boga, lub wyższego wewnętrznego Ja. I tak obok kościoła katolickiego funkcjonuje zbór protestancki, świątynia buddyjska, meczet, miejsca spotkań spirytystów, afro-brazylijskie centrum obrzędowe oraz wiele ośrodków innych kultów. Posługiwanie się czarną magią również w polityce i biznesie nie należy do rzadkości, wróżbici i wróżki oferują swe usługi rozdając na ulicach ulotki. W Brazylii brakuje jedynie ateistów, na tych którzy w nic nie wierzą, spogląda się tu z litością i…niedowierzaniem.

Z Sao Cristovao drogą nr. BR 101 jedziemy do miejscowości Estancia, by od tego miejsca jechać drogą zwaną zieloną linią – Linha Verde (płatna 4,70 reala). To 252- kilometrowy pas wybrzeża Atlantyku, nazywana też bywa Estrada do Coco, czyli kokosowa autostrada. Po drodze jest kilka turystycznych kurortów i miejscowości letniskowych. I tak dla przykładu sprawdziliśmy najchętniej odwiedzaną Costa do Sauipe, gdzie wjazd na całodniowy pobyt to koszt 50 reali od osoby, czyli coś dla „rico”. My tymczasem po przejechaniu kilku km. skręcamy w bok do małej restauracyjki na rzece, by przekąsić małe co nieco. Jak dla nas bardzo klimatyczne miejsce z przyzwoitymi cenami. Na nocleg zatrzymujemy się w miejscowości Porto do Sauipe, 80km przed Salvadorem, gdzie znajdujemy pensjonat z dużym ogrodem. Właścicielowi nie podoba się nasz pomysł spania na Toyocie, bo wolałby 130 reali za pokój, ale ostatecznie przystaje na 20 reali za jutrzejsze śniadanie, a do naszej dyspozycji mamy darmowy parking, dwa baseny i święty spokój do pisania relacji w ogrodzie.

02-01-04

4 luty 2011r

Wyruszamy na podbój Salvadoru (tł. zbawiciel), jednego z największych miast Brazylii, założonego przez Portugalczyków w 1549 r. nad brzegami Zatoki Wszystkich Świętych- Baia de Todos os Santos. Najpierw zajechaliśmy pod latarnię morską na szczycie twierdzy Forte de Santo Antonio, by po zwiedzeniu muzeum popatrzeć na panoramę miasta i udać się w kierunku największej atrakcji miasta, czyli starówki Pelourinho (dosł. tł. pręgierz). To tam dawno, dawno temu poddawano niewolników karze publicznej chłosty. W 1985 r starówkę wpisano na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.

Dziś możemy cieszyć oczy kamienicami z czasów kolonialnych, późnobarokowymi kościołami i muzeami. Salvador oddziałuje na nasze zmysły złotymi ołtarzami, bogatym wystrojem kościołów, drobnymi sklepikami z pamiątkami, wszechobecnym malarstwem i kobietami niczym kolorowe pączusie. Co rusz mijamy uliczne usługi fryzjerskie oraz chłopców popisujących się sztuką walki z elementami tańca o nazwie capoeira. Zaglądamy do bazyliki Catedral Basilica, gdzie główny ołtarz jest z drewna cedrowego , a boczne pokryte są warstwą złota płatkowego. A najciekawsze jest to, co opowiedział nam przewodnik (mówił w kilku językach), że bazylikę przetransportowano w częściach z Portugalii. Operacja ta trwała 11lat, tam rozebrano teatr, a tu okazało się, że powstała katedra.

Ciekawostką tego miasta jest też potężna grupa wyznawców candomble (religia powstała z połączenia chrześcijaństwa z wierzeniami afrykańskimi) i jak nas poinformowano, można wziąć udział w ceremonii candomble, gdzie obowiązuje godne zachowanie, jasny ubiór, długie spodnie, surowy zakaz robienia zdjęć i jest to tak uduchowione zjawisko, że wśród uczestników wytwarza się tak hipnotyczny stan Można też pojeździć sobie starą windą łączącą dolną i górną część miasta za 0,15 reala (Elevador Lacerda zbudowana w 1873 r.). Zwiedziliśmy jeszcze kilka kościołów i dzielnie odpieraliśmy ataki naciągaczy, by po kilku godzinach spędzonych w tym jakże magnetycznym miejscu, udać się w dalszą drogę w kierunku stolicy. Na nocleg zatrzymaliśmy się w miejscowości Santo Estevao, gdzie w przyzwoitych warunkach, za rozsądną cenę wystukujemy…czarne kruki naszych słów…by poprzez silos sekund i cyfr..poleciały do Was… kiedyś tam…

5 luty 2011r

Z Santo Estevao ruszamy drogą BR 116 w kierunku na Rio de Janerio, aby po 34 km zboczyć w brazylijski interior, w drogę BR 242 prowadzącą do miasta Brasilia, stolicy tego potężnego kraju. Uwolniliśmy się z kawalkady ciężarówek o długości 2 x nasz TIR – to standardowa długość transportowych zestawów, które znam jedynie z Australii i Kanady – bywają jeszcze dłuższe, czteroprzyczepowe, wożące trzcinę cukrową z plantacji i do cukrowni, lub przetwórni alkoholowej (najpopularniejszy obecnie sposób przetwarzania tych roślin). Po zjeździe uderzająca zmiana krajobrazu i jakaś ulga, że wyrwaliśmy się i uwolniliśmy wreszcie z tego nad oceanicznego zgiełku, który przytłaczał i niezwykle stresował. Wreszcie luz, totalny spokój i poczucie ulgi – wkroczyliśmy w inny świat. Krajobraz zmienił się z plażowego na górzysty i bardzo ciekawy widokowo. Po 90km za miejscowością Itaberaba zbaczamy do Parque Nacional da Chapada Diamentina w kierunku miejscowości Andarai, po drodze skręciliśmy w skalną, urwistą drogę, do małej osady Igatu, aby doznać czegoś w rodzaju szoku cywilizacyjnego – cofnęliśmy się o jakieś 100 lat wstecz, by popatrzeć na coś, co zachowało się do czasów obecnych w niezmienionej formie – perełka tego regionu! Następnym, podobnym miejscem była mała, bardzo uporządkowana mieścina Mucuge

Całości dzisiejszych doznań dopełnił 120km przejazd po zachodniej stronie masywu górskiego Serra do Sincora, gruntową drogą przez Guine, Palmeiras do Lencois. Kiedy to w 1844 r. odkryto diamenty u stóp gór tego masywu, przybywający gromadnie poszukiwacze kamieni szlachetnych budowali prowizoryczne schronienia z dużych lnianych płacht (tł. lencois) i tak nazwa ta na zawsze przylgnęła do miasta. Diamenty przemieniły niewielką osadę w miasto bogaczy. Jego obywatele nosili najmodniejsze paryskie kreacje, a ich dzieci uczyły się we Francji. Dziś miasteczko urzeka atmosferą Visa i MasterCard oraz ekstra cenami. To modne centrum ruchu turystycznego pt. tu trzeba być, zjeść i napić się drinka, w jednej z wielu knajp. Niestety dopadło nas ponownie takie nasze Zakopane w brazylijskim wydaniu, a już byliśmy w ogródku, już witaliśmy się z gąską…kiedy, tu kolejny szok nie termiczny. Zamierzaliśmy spać na campingu, ale skutecznie odstraszająca stawka (60 reali ze śniadaniem) prowokowała do dalszych poszukiwań, wybór padł na najtańszą Pousada Nossa Casa, klimatem przypominającą kubańskie prywatne pokoje o nazwie casas particulares (80 reali, łazienka, TV, wentylator, ful wypas).

02-05

6 luty 2011r

Opuszczamy miasto diamentów Lencois i kierujemy się dalej na zachód drogą nr.BR 242 na Ibotiramę, gdzie ponownie na naszej trasie spotykamy się z rzeką Sao Francisko, trzecią pod względem długości rzeką Brazylii (przekroczyliśmy ją 2 lutego jadąc nad Atlantykiem z Penedo do Neopolis). W regionie bez dróg i kolei, była w okresie kolonizacji tych rejonów jedynym szlakiem transportu ludzi i towarów, jedynym łącznikiem ze światem. Rzeka o czerwonawych wodach zapisała się trwale w dziejach Brazylii, obrosła legendą i zdobyła taki status jak Missisipi w USA. Sao Francisko ma swoje źródło w górach Minas Gerais, przepływa przez stany Minas Gerais, Bahię, Pernambuco, Alagaoas i Sergipe, po czym wpada do oceanu. Miejscowi wielbią ją, kochają i boją się jej złych duchów. Aby się przed nimi ochronić, zaczęto w XIXw. umieszczać na dziobach łodzi drewniane rzeźby (galiony), przedstawiające paskudne dzikie bestie. Od Ibotiramy jedziemy wzdłuż tej potężnej rzeki, drogą nr BA160 prowadzącą po wschodniej jej stronie. Zaglądamy po drodze do małego portu Paratinga, gdzie po przeciwnej stronie znajduje się miejscowość Pernambuco, znana u nas w Polsce z wielu powiedzeń – wreszcie wiemy, gdzie tak naprawdę znajduje się to słynne Pernambuco!

Następnie docieramy do Bom Jesus da Lapa (tł. Dobry Jezus z Groty), następnej miejscowości ulokowanej nad tą rzeką. Okazuje się, że to taka nasza Częstochowa, całość robi niesamowite wrażenie, biorąc pod uwagę fakt, że znajduje się tutaj specjalna grota, ulokowana w naturalnej jaskini ze stalaktytami i stalagmitami, poświęcona cudownym ozdrowieniom. Tu można spróbować pojąć, jak wielka jest moc Bom Jesusa dla wielu ludzi. To oni przynoszą do groty dary wotywne (odlane lub wyrzeźbione fragmenty ludzkiego ciała, które uległy uzdrowieniu, jak również zdjęcia, części garderoby, nawet rowery i wszystko, co tylko może przynieść człowiek, który powrócił do życia lub doznał cudownej poprawy zdrowia. Ale to nie wszystko, odbywają się tutaj pielgrzymki chłopów i rybaków, by odnowić swoją wiarę i wziąć udział w spotkaniach tematycznych i prelekcjach, gdzie omawiane są istotne sprawy ich codziennego życia. Obok sanktuarium rozstawione kramy oferują uzdrawiające wstążeczki, różańce, trójwymiarowe święte obrazy, filmy CD i inne cudeńka. Dalej ruszyliśmy na zachód drogą BR 349 do miejscowości Santa Maria da Vitoria, by pozostać na nocleg w skromnej pousadzie (40 reali łazienka, TV, klima, garaż). I jak na niedzielny, świąteczny dzień (a raczej wieczór) przystało, uraczyliśmy się domowym, obiadem, nagotowaliśmy rosołu z makaronem, gdzie z pomocą pospieszył nam p. Knorr Nabogato, to taki znany polski kucharz.

7 luty 2011r

Opuszczamy miasteczko wg zaleceń pani z okienka GPS i jedziemy zupełnie w nieprawidłowym kierunku 52 km, po czym pani informuje nas, abyśmy zawrócili, bo się pomyliła. Pewnikiem jest, iż znaków drogowych jest jak na lekarstwo lub są nielogicznie zamieszczone, co niezwykle utrudnia odnalezienie się. Po przekroczeniu Rio Sao Francisco, przecinając Brazylię w poprzek, poruszamy się rozległymi sawannami, które przekształcane są w plantacje soi, kukurydzy i wielkie gospodarstwa hodowli krów, bawołów domowych, zwane tutaj ranczami lub fazendami. Cały teren uporządkowany i krajobrazowo bardzo nieciekawy i monotonny. Po 250km droga BR 349 doprowadza nas do skrzyżowania z BR 020 biegnącej z Belhem do stolicy. Specyfiką podróżowania po Brazylii, gdzie transport samochodowy jest jakby życiodajnym krwiobiegiem, jest to, że co kilkadziesiąt kilometrów znajdują się potężne stacje benzynowe, gdzie właściwe toczy się małomiasteczkowe życie, tu można naprawić w pojeździe dosłownie wszystko, zjeść, odpocząć i zażyć minimum towarzyskiego, w tym właśnie miejscu zetknęliśmy się z drugim podstawowym po piłce nożnej sporcie, na którego punkcie szaleją Brazylijczycy – wyścigi Formuły 1! Fittipaldi, Piquet i ten najsłynniejszy Ayrton Senna elektryzowali tłumy. Przy jednym z bolidów robimy fotki. Później w Posse zbaczamy z głównej trasy na zachód i przez Laciara, Nowa Roma gruntowymi, górskimi drogami jedziemy w kierunku Parque Nacional da Chapada dos Veadeiros, pokonując pasmo Serra Geral do Parana ou dos Veadeiros. Wytłukliśmy się dzisiaj prawie 200km tymi bezdrożami, pokonując wiele dziwnie wyglądających mostów, gdzie ich wytrzymałość tonażową, zawsze uzupełniał znak zapytania – my też wielokrotnie zastanawialiśmy się czy przejedziemy. Późnym wieczorem docieramy od północy na obrzeża parku do małej miejscowości Teresina de Goias, gdzie wynajmujemy pokój w hotelu Hotel Uirapuru (wyjątkowo czysto, internet, śniadanie), takich warunków jak do tej pory nie uświadczyliśmy, za tak przyzwoitą cenę,(70 reali).

02-07

8 luty 2011r.

Już nie możemy się doczekać, kiedy naszym oczom ukaże się baśniowa sceneria, parku wpisanego na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO- Parque Nacional da Chapada dos Veaideiros. Dojeżdżamy do miejscowości Sao Jorge, by już za kilka chwil znaleźć się w parku, kiedy to okazało się, że drzwi wejściowe są zamknięte, a na domiar złego zaczął padać deszcz. Miły pan wyjaśnił nam, iż wejście (nie ma możliwości wjechania samochodem) odbywa się w godzinach od 8-12 (na zegarku mamy 13), należy go opuścić do godziny 18 (już nas to nie dotyczy), i należy uiścić opłatę w wysokości 80 reali (wstęp z przewodnikiem, który przy nas nie miałby wiele do opowiadania). I tak nie poddając się, pokrążyliśmy opłotkami w pobliżu zabezpieczeń z drutu, by przynajmniej mieć namiastkę roślinności znajdującej się w parku. Tak na marginesie, specyfiką parków narodowych jest to, że w większości są prywatne. Najbardziej ucieszyła nas możliwość zrobienia fotek kwiatom chuveirinho (to wyjątkowe kwiaty łąkowe, gatunek endemiczny, niewystępujący już nigdzie w Brazylii). Wokół nas krajobrazy nie do ogarnięcia wzrokiem, sto tysięcy odmian koloru zielonego i niesamowite niebo. Wstąpiliśmy na chwilkę do bazy wypadowej dla turystów ze stolicy, miasteczka Alto Paraiso de Goias. Zmęczeni życiem w stolicy, przybywają tutaj tłumnie, by nacieszyć oczy przyrodą, zaznać ciszy i spokoju oraz uprawiać zjazdy po linie, kanioning, trekking i inne… „ingi”.

Już teraz postanawiamy, że na noc zostajemy gdzieś przed Brasilią, mijając po drodze miasteczko Planaltina de Goias, które jest tak wstrętne jak tylko można sobie wyobrazić. Zauważyliśmy, że kursuje tutaj mnóstwo autobusów o kierunku stolica- Planaltina i odwrotnie, pomyśleliśmy, że to właśnie biedni ludzie z tego miasteczka stanowią zaplecze służące białym kołnierzykom ze stolicy. To wspaniały pomysł, tak odseparować się od plebsu, a niech sobie mieszka jak najdalej, w warunkach urągających człowiekowi i co jeszcze można zaobserwować (udaliśmy się na posiłek 30 km przed stolicą), to potężny dystans i lekceważące traktowanie. I tak np. przy zamawianiu czegokolwiek przez „kastowo lepszego”, obsługujący wręcz boją się reakcji, gdyby coś poszło nie tak. Powiemy tak, coraz bardziej drażnią nas sztywne bariery klasowe, a jak podaje przewodnik w stolicy są one najwyraźniejsze…ale o tym w następnym odcinku.

02-08

9 luty 2011r.

Zmierzamy do stolicy, cali w ciekawości, jak też będzie prezentować się Brasilia na żywo. Wyrastające z płaskiej jak naleśnik równiny skupisko wieżowców i drapaczy chmur, jeszcze przed wjazdem wygląda jak efekt jakiegoś futurystycznego eksperymentu. To jednak było urzeczywistnienie marzeń połączone z triumfem architektury, którego pomysłodawcą był ówczesny prezydent Juscelino Kubitschek. Brasilię zbudowano od podstaw w trzy lata, po czym odebrała w 1960r. Rio de Janeiro status stolicy kraju. Nad całością projektu czuwali: architekt Oscar Niemeyer, planista miejski Lucio Costa i architekt krajobrazu Burle Marx. Snujemy się po mieście, zaglądając to tu, to tam i musimy przyznać, iż miasto wygląda imponująco i supernowocześnie jedynie na zdjęciach. W rzeczywistości jest tworem nie dla ludzi, którzy są tu rasą podległą samochodom i urządzeniom klimatyzacyjnym. Nie widzieliśmy tutaj spacerowiczów, osób jeżdżących rowerami, wszyscy poruszają się samochodami, mało jest tutaj chodników i co ciekawe, to pierwsze miasto w Ameryce Południowej, gdzie nie ma faweli, ani nawet małej ich namiastki. Całość stanowi bardzo przejrzysty układ, to coś jak wielki samolot rozłożony na ziemi, wszystko jest poukładane, a doskonałym przykładem są ministerstwa Esplanada dos Ministerios. Po obu stronach bulwaru stoi 16 identycznych pudełkowatych budynków, a w każdym z nich mieści się inne ministerstwo, którego nazwa wypisana jest złotymi literami. Dzielnice mieszkaniowe zaplanowano jako quadras (kwadraty), gdzie równiutko poukładane budynki okalają trawniki, dziedzińce i ulice handlowe. Dookoła roztacza się ład i harmonia, a osiedla podzielono na strefy, a o przynależności do nich…decydują dochody. Ponieważ pierwotny plan Brasilii nadał aglomeracji sztywną formę i miasto nie mogło dalej się rozwijać, stworzono tzw. Brazlandię, czyli miasta satelickie. Początkowo mieszkali tam robotnicy, którzy po zakończeniu prac budowlanych nad nowym miastem tam pozostali. W późniejszym czasie dołączyła do nich fala imigrantów i przedstawicieli biednej klasy średniej. To nad czym zastanawialiśmy się wczoraj, okazało się faktem. To właśnie w „satelitach” mieszka nacja „podludzi”, którzy czekają na okruchy z pańskiego stołu. Tymczasem nieokiełznana technokracja, dozuje im dobra materialne…jak lekarstwo. Prócz wielu budowlanych lusterek, na uwagę zasługuje katedra Catedral Metropolitana i jej strażnicy, najlepsze wrażenie jest od wewnątrz, ze względu na witraże.

Bardzo ciekawy widok na panoramę miasta roztacza się z wieży TV Torre de Televisao (wjazd gratis). Stolicę państwa, gdzie praktykuje się około 400 kultów religijnych, nazwano „stolicą trzeciego milenium” Toteż odwiedziliśmy Świątynię Dobrej Woli Templo da Boa Vontade, gdzie siedem (liczba doskonała) połączonych piramid wieńczy ogromny kryształ. Najbliższy mieszkańcom stolicy pozostaje jednak kult Dom Bosco, to jego przepowiednia wsparła marzenie Kubitschka o budowie nowej stolicy, a na cześć salezjanina wzniesiono kaplicę Santuario Dom Bosco, która z zewnątrz wygląda jak bunkier, ale w środku można poczuć błękit w głowie, efekt ten dają niebiesko-fioletowe witraże. U sufitu zwisa tylko jeden żyrandol, to taki potężny tort polany lukrem z kurzu. I można by tak jeszcze długo pisać…niech fotki dopełnią całości. Opuszczamy Brasilię kierując się drogą Nr BR 070 do miejscowości Pirenopolis, gdzie znajduje się kolejny park Parque Estadual Dos Pireneus, (kiedy dojechaliśmy tam był już zamknięty). Zostajemy na noc w prywatnym gospodarstwie Fazenda Tabapua dos Pireneus. Właściciel Fabiano ugościł nas i opowiedział czym zajmuje się wraz z żoną, a jest tego sporo (pokoje gościnne, wyprawy off -roadowe, rafting, spuszczanie się na linie po ścianie wodospadów, hodowla krów, uprawa soi, trzciny cukrowej, drzew eukaliptusowych- jako materiał konstrukcyjno -budowlany…masakra). Do dyspozycji mamy ogród, dwa baseny, przyjemny pokój (70 reali). Wieczór kończymy kolacją…nagotowaliśmy makaronu z pastą pomidorową…kiedy nagle prosto z chmur rozpętała się burza.

02-09

10 luty 2011r.

Rankiem wyruszamy do parku i mamy nadzieję, że będzie otwarty jak napisano(od 8 do17). Głównym atutem parku jest możliwość wspinania się po skałkach, my objechaliśmy go dość szybko, gdyż to tylko 5 km powolnej jazdy. Czas popatrzeć na Pirenopolis, gdzie tuż po wjeździe czekała na nas niespodzianka…770 motocykli oraz rowerów ( łącznie)…w jednym miejscu, a wszystko to w prywatnej galerii Rodas do Tempo. Właściciel jest na tyle zakręcony, że do renowacji czeka już w kolejce następna partia (www.rodasdotempo.com.br).

Dalej ukazało nam się malownicze miasteczko o kolonialnej zabudowie, to tutaj tradycja harmonijnie współistnieje z nowoczesnością. Poruszamy się brukowanymi uliczkami przy których ciągną się maleńkie eleganckie restauracje oraz sklepiki z pamiątkami i rękodziełem, mieszczące się w parterowych domach i kamienicach w stylu art deco. To taka baza wypadowa dla tłumnie przybywających ze stolicy. Następny cel to Cidade de Goias, to kolejne z wielu miast interioru, które wzbogaciło się podczas gorączki złota. Dziś to spokojne miasteczko, które zwiedziliśmy na piechotę, snując się krętymi brukowanymi uliczkami. Ta dawna stolica stanu zachwyca wieloma historycznymi budowlami, a mimo to nie jest skansenem. Pozostajemy na nocleg w przyjemnym hotelu nad rzeką (70 reali po negocjacjach, cena pousady obok 127 reali).

Ponieważ relacja z dnia jest dość skąpa, chciałabym napisać coś o żywności. I tak, prawie wszystko co znajduje się w sklepach, marketach i tym podobnych…jest produkcji Brazylijskiej (Industria Brasileira). Sklepy proponują towar, który wygląda jak gdyby był zrzucony transportem powietrznym wprost na półki (opakowania są w fatalnym stanie, a do tego zakurzone), próbowaliśmy wielu produktów, których jakość nie przeszłaby żadnych norm europejskich. Smak słodyczy (nad czym szczególnie boleję), jest niepodobny do niczego, lecz faktem jest, iż zawartość w nich cukru…jest kosmiczna. Żywienie się w restauracjach, churrascarias czy lanchonerias jest schematem, gdzie króluje biały ryż, mięso z grilla lub pieczone na życzenie, fasolka i farinha (mąka z manioku) podawana do posypania w/w składników, to podstawy kuchni brazylijskiej. Lecz można skorzystać z Comida a kilo (jedzenie na wagę), gdzie jest większy wybór składników, można też popróbować włoskiej kuchni (jest niezwykle droga).Jest również coś co nazywa się salgados (krokiety z mięsem lub serem). Natomiast przewodnik pisze o soczystych stekach, tropikalnych warzywach i owocach…powiem tak, podawane mięso zawsze jest twarde, warzywa przesolone, ryż (coś jak nasz sprzed 20 lat), soki (mały wybór w porównaniu z Peru, Kolumbią i Ekwadorem), o bułkach i chlebie lepiej milczeć (to zwykłe trociny), salgados (to taka posklejana  gumowa papka, koniecznym jest coś do popicia), śniadaniowa jajecznica (to przesolone wiórki) z nieodłącznym kompanem- mortadelą. Na talerzu Brazylijczyka (wynik stałych obserwacji), obiad prezentuje się jako…mikro wysypisko śmieci, którego strażnikiem jest coca-cola.  Zastrzegam, iż jest to moja subiektywna ocena i nie piszę tutaj o gwiezdnych hotelach, lecz o żywieniu w drodze. I nie jest moją wizją odżywiania się podtrzymywanie funkcji życiowych, lecz wartości smakowe…a mam ich tu w deficycie. Dopełnieniem tego wywodu niech będzie fakt, że to jedyny kraj w Ameryce Południowej, w którym miałam trzy poważne zatrucia pokarmowe, a Wojtek też jakieś małe sensacje.

02-10

<<<< POPRZEDNIA ——– NASTĘPNA >>>>