38-Skandynawia 2021
Nasza Toyota Hilux 4×4 przygotowana do drogi. I choć przejechała pół świata, stuknęło już jej osiem lat i 180tys. na liczniku, to mimo wszystko trzyma się dzielnie. Rowery zapakowane, rozpoczynamy kolejną wyprawę.
Będzie to skrócona wersja dotarcia na Nordkapp, którą zaplanowaliśmy już dwa lata temu, a z przyczyn pandemicznych nie doszła do skutku. W zeszłym roku w ogóle, nawet w skróconej części nie była do wykonania, dzisiaj po dwóch latach, w mocno okrojonej skali… jedziemy. Miał być Kaukaz, kaukaskie republiki (Dagestan, Osetia, Inguszetia, Abchazja, Czeczenia), później góry Ural, Archangielsk, Karelia, Wyspy Sołowieckie, Murmańsk i dopiero „Nordkapp”, powrót przez Lofoty i Norwegię. Dzisiaj cieszymy się, że jest Finlandia, Norwegia, „Nordkapp”, Lofoty, Szwecja i Dania… miało być ponad 20tys.km i prawie trzy miesiące podróży, jest miesiąc i może dobijemy do 8tys. W 2008roku, 13lat temu, jechałem podobną trasą, ale przez Rosję, Karelię i Murmańsk na motocyklu, niestety pogoda w rejonie „Nordkappu” była fatalna i przez tydzień w temp 5ºC oglądałem jedynie mgłę i deszcz. Jest nadzieja, że teraz będzie inaczej, dużo cieplej i słonecznie…
04.07.2021-niedziela – Międzyrzecze Górne „Chałupa na Górce” > Długosiodło – stacjonujemy U Basi i Przema- 470km
Jak nie zatrzymać się u naszych przyjaciół Basi i Przema, skoro ich gospodarstwo stoi na trasie naszej podroży. Jak zawsze w takiej sytuacji, było bardzo wesoło i serdecznie. Był czas powspominać dopiero co zakończoną wspólną motocyklową podróż po Karpatach Południowych i Bałkanach. Przemo do tej pory nie wierzy, że był w Albanii…?
05.07.2021-poniedziałek – Długosiodło > Kowno > Ryga - 615km
Typowa szybka przejazdówka. Granice z Litwą i Łotwą otwarte, przekraczamy bez zatrzymania, pusto i żadnych kontroli. Jedyne utrudnienie na trasie, to brak przydrożnych barów i restauracji. Kilka napotkanych zdawało się od dawna nie funkcjonować. Dopiero przed samą granicą z Łotwą, udało się nam załapać na jakąś strawę. Stacjonujemy na kempingu opodal centrum (3,5km), jest jedynie kilka kamperów z Niemiec i Estonii.
Nocleg: kemping – „Riga City Camping” Kipsalas iela 8, Kurzemes rajons, Riga, LV-1048, Łotwa Telefon: +371 67 067 519 – 20€ za stanowisko z podłączeniem do prądu (są toalety, umywalki, nie ma prysznica).
06.07.2021-wtorek – rowerowy objazd Rygi i dojazd nad Bałtyk u ujścia rzeki Dźwina – 53km
Rano zwiedzamy rowerami miasto, stolicę Łotwy. Byłem tu kilka razy, ale tak „wymarłego” miasta jeszcze w życiu nie widziałem, no chyba że ostatnio w Bośni i Hercegowinie, Mostar. Bez przesady, ale chyba jesteśmy jedynymi turystami w Rydze.
Zabytkowe Stare Miasto wpisane na listę światowego dziedzictwa kulturowego i przyrodniczego UNESCO, stanowi jedno z największych w Europie skupisk architektury secesyjnej. Miasto leży u ujścia rzeki Dźwiny do Bałtyku, dzięki czemu Ryga jest ważnym węzłem komunikacyjnym, ze swoim portem morskim i rzecznym. Jak większość europejskich miast tak i to, powstało na początku drugiego tysiąclecia naszej ery. Początek tradycyjnie dała osada rybacka, a miasto w obecnej formie założył 1201 roku biskup Albert von Buxhovden. Położenie miasta oraz wcielenie do Hanzy warunkowały kierunek rozwoju i szybko Ryga stała się jednym z najważniejszych portów Bałtyku. Przez kilkaset lat pozostawała pod wpływami niemieckimi i szwedzkimi, stąd wiele tu naleciałości kulturowych z tego okresu. Ryga przez 60 lat należała do I Rzeczypospolitej, w obrębie państwa polsko-litewskiego. Miasto otrzymało wtedy 20 lat autonomii (Freiheistsjahre) i po upływie tego okresu król Stefan Batory podpisał 15 stycznia 1581r. akt poddania się Rygi jego władzy. Po pokonaniu Iwana Groźnego w 1582r. król uroczyście wjechał do miasta przez bramę Marschallpforte, a następnie w tym samym roku założył w nim kolegium jezuickie. Po wojnach szwedzkich, Ryga znów przeszła pod szwedzkie panowanie. Kolejno w 1710 r. została opanowana przez Rosję, a po II wojnie światowej wcielona do ZSRR. Dopiero w 1991r. ponownie stała się stolicą wolnego państwa Łotewskiego.
Po skrupulatnym objechaniu zakątków miasta, przejechaliśmy dalej na rowerach nad Bałtyk, oddalony od centrum miasta o 22km. Przyjemna trasa, jednak po dotarciu na plażę, ponownie widzimy totalny brak wczasowiczów, przecież to pełnia sezonu i żer leje się z nieba… 30ºC. Niestety, przy brzegu morze zakwitło… Na szczęście przy plaży był jeden otwarty bar, więc mieliśmy okazję napić się zimnego, łotewskiego piwa… (3,5€)
W powrotnej drodze ponownie przejeżdżamy przez całe miasto, penetrując ciekawe zakątki stolicy Łotwy.
07.07.2021-środa – Ryga > Tallin – 320km
Krótki przejazd (320km) wzdłuż bałtyckiego brzegu z Rygi do Tallina. Granica bez pytań, bez zatrzymania. Na miejscu jesteśmy późnym popołudniem. Łotewskie i estońskie plaże w niczym nie przypominają tych naszych, pięknych rozległych i piaszczystych… błoto, kamienie, zarośla, sinice i pomnik dużej głowy… nie ma też parawanów, parasoli, dmuchanych sprzętów do pływania, rozległej oferty gastronomicznej etc. Ponadto mamy tu Sycylijskie upały, dzisiaj w Tallinie 33ºC. Stolica Estonii pozbawiona turystów, oferuje dzisiaj nieco niższe ceny, na runku wypiliśmy piwo z 20% rabatem za jedyne 5,20€, a nie za 6,5€! Oczywiście wysokie ceny nie odstręczają od zwiedzenia po raz kolejny tego przepięknego miasta.
Stary Tallin za murami prezentuje się pięknie, domy schludnie odrestaurowane, a dzisiaj nie przeszkadza nadmiar turystów, gdyż zazwyczaj tutaj większość z nich rozpoczynała swoją podróż, tutaj też koncentruje się życie biznesowe i kulturalne kraju. Mieszka tu ok. 430 tys. osób, co stanowi trzecią część populacji całej Estonii. Miasto jest jedną z mniejszych stolic europejskich. Ma to swoje zalety, gdyż wszystkie atrakcje położone są blisko siebie. Tallińska Starówka znana jest na całym świecie ze świetnie zachowanej średniowiecznej architektury. Szeregi pastelowych kamienic stojących wzdłuż wybrukowanych kocimi łbami uliczek, pamiętają czasy rycerzy i kupców hanzeatyckich. Tallinn był silnym ośrodkiem gospodarczym już w X w. Pod koniec XVI w., w rezultacie zmagań czterech mocarstw w wojnach o Inflanty – Polski, Rosji, Danii i Szwecji – Tallinn wraz z północną częścią dzisiejszej Estonii, przypadł tej ostatniej. Dopiero w trakcie III wojny północnej, w 1710r., car Piotr I na czele zwycięskiego pochodu armii rosyjskiej zajął Estonię. Od tej pory nazwa miasta Rewal, nabrała rosyjskiego brzmienia i przekształciła się w Rewel. Rewel pozostał w rękach Rosji aż do 1918r., gdy po ogłoszeniu niepodległości Republiki Estońskiej stolica oficjalnie zyskała nazwę Tallinn. W trakcie II wojny światowej miasto szczęśliwie uniknęło poważnych zniszczeń, a te, które miały miejsce, zostały dokonane przez lotnictwo sowieckie podczas odbijania miasta z rąk niemieckich w 1945r. Tradycyjnym wyznaniem Estończyków jest protestantyzm (luteranizm), toteż większość obiektów sakralnych w Tallinnie, należy do tej parafii. Z mniejszością rosyjską w mieście związane są natomiast cerkwie prawosławne.
Aż do wieczora spacerujemy plątaniną wąskich brukowanych uliczek, podziwiamy średniowieczny rynek z gotyckim ratuszem, rzędy mieszczańskich kamieniczek, kościoły i muzea, wreszcie potężne mury obronne z basztami „Grubą Małgorzatą” i „Długim Hermanem” na czele… a w powietrzu wyczuwa się dawną średniowieczną atmosferę…
Z ciekawostek – 15 września 1939r. do Tallinna, jako neutralnego portu, za zgodą władz estońskich, zawinął ORP „Orzeł” w celu odstawienia do szpitala chorego dowódcy. Wskutek niemieckiej interwencji internowany, w nocy z 17/18 września 1939r. ORP „Orzeł” wsławił się brawurową ucieczką z Tallinna i po miesiącu dotarł do Wielkiej Brytanii. Ucieczka „Orła”, stała się pretekstem utworzenia sowieckich baz wojskowych na terenie Estonii, a następnie aneksji Estonii w 1940r. przez ZSRR.
Dzisiejszą bazę noclegową tworzymy na parkingu przed przystanią promową, 500m od Starego Miasta – 6€ za 24h
08.07.2021-czwartek – prom Tallin > Helsinki - 87km przez „Zatokę Fińską” i kolejne 17km do kempingu.
Bilety na prom zakupiliśmy dwa tygodnie wcześniej przez internet. Łączny koszt przeprawy dwóch osób wraz z pojazdem – 356zł. Czas trwania rejsu: 2godz. 15min. Przypływamy o czasie i już o 15.00 jesteśmy na kempingu. Szybkie zajęcie stanowiska, zrzutka rowerów i jedziemy zwiedzać stolicę Finlandii, do której prowadzi rozbudowana sieć ścieżek rowerowych.
Historia stolicy Finlandii, Helsinek rozpoczyna się dopiero w XVI wieku. Wtedy to bowiem król Szwecji Gustav Vasa w 1550r. (Finlandia od czasów średniowiecznych pozostawała pod panowaniem szwedzkim) dokonał na tych terenach lokacji miasta, które miało konkurować z leżącym po drugiej stronie Bałtyku Tallinem. Pierwsza z nich (rok 1528) była zupełnie nieudana. Druga, z 1550r. przetrwała jedynie dziewięćdziesiąt lat, dając współczesnej stolicy Finlandii obecną nazwę. Owa osada nazywała się Helsingfors i oznaczała „wodospad rzeki Helsing” (ówczesna nazwa rzeki Vantaa). Przez ponad 200 kolejnych lat Helsinki pozostawały zaściankowym miastem na wietrznym, skalistym półwyspie. W 1748r. Szwedzi wybudowali fort nazwany „Sveaborg”, by chronić wschodnie tereny cesarstwa przed atakami ze strony Rosjan. Rosjanom udało się zdobyć fortecę i w 1809r. Rosja anektowała Finlandię jako autonomiczne księstwo. Z powodu zbyt dużej odległości Turku od Sankt Petersburga, w 1812r. podjęto decyzję o przeniesieniu stolicy Finlandii do Helsinek. Największy rozwój miasta nastąpił dopiero w XIX i XX wieku.
Centralnym punktem dzisiejszej stolicy Finlandii jest „Esplanadi” – popularny deptak, którego tworzą dwie prostopadłe ulice i ciągnący się pomiędzy nimi teren zielony. Na północ od „Esplanadi” widzimy otoczony klasycystycznymi zabytkami „Plac Senacki”. W jego centrum ustawiono pomnik dobroczyńcy Helsinek – cara Aleksandra II. Z tyłu widać biały gmach, nakryty zielonymi kopułami – to zbudowana w XIX wieku katedra luterańska. Jej kształt może nieco dziwić, gdyż podczas wznoszenia gmachu wzorowano się na prawosławnej cerkwi świętego Izaaka w Petersburgu. Na placu znajdują się też najważniejsze gmachy państwowe, w tym „Pałac Rady Państwa”. Północną część centrum zajmuje okazały dworzec kolejowy i okalające go place.
Helsinki zwiedzanie rowerem – 35km. Nocleg: „Rastila Camping” Helsinki adres: Karavaanikatu 4, 00980 Helsinki, Finlandia, Telefon: +358 9 31078517
09.07.2021-piątek – Helsinki > (dr. nr.7 i później 6) > Porvoo > Lappeenranta > (dr. nr13) > Imatra > (dr. nr 62) > Puumala, 52200, > (dr. nr 435 i 14) > Savonlinna – 410km
Na trasie, 50km za stolicą, zajeżdżamy do Porvoo (szwedzka nazwa, z którą również możemy się spotkać to Borga. To jedno z kilku miast w Finlandii, których korzenie sięgają średniowiecza (XIV wiek). Tym samym uznawane jest za drugie najstarsze miasto, zaraz po Turku. Drewniane zabudowania pomalowane na różne kolory wyrażają ducha Skandynawii: natura, ekologia, prostota łączą się ze sobą tworząc wyjątkowy klimat. W XIX wieku władze chciały zburzyć to urocze stare miasto i zagospodarować ten teren według nowego planu miejskiego, na szczęście zrezygnowano z tego pomysłu. Obecnie jest to jedna z największych atrakcja w tej części Finlandii. Warto wiedzieć, że miasto zachowało dawny układ urbanistyczny, czyli niskie domki pomalowane w różnych kolorach, piękne podwórka i wąskie uliczki, jak również część portową z historyczną zabudową. Centralnym punktem Starego Miasta jest Katedra. Budowla jest prosta i oddaje w zupełności ducha protestanckiego, ale co ciekawe, należy do kilku wyznań protestanckich. Urzekła dbałość o szczegóły, kwiaty, pergole, rowery, ozdobniki, okiennice… wszystko łączy się ze sobą, tworząc kolorowy, bajkowy świat. Godne pozazdroszczenia jest to, że ozdoby stoją wolno i nikt ich nie kradnie, nie niszczy – po prostu są, ciesząc oczy przechodniów, mieszkańców i turystów. Spacerując po Porvoo nie sposób przejść obok słynnych stodół, które stały się tak popularne wśród turystów. Kolorowe stodoły od dawna są znakiem rozpoznawczym miasta, a ich zdjęcia zdobią wiele fińskich kalendarzy. Jest też „Ratusz Staromiejski”, dziś mieści się w nim muzeum historyczne.
I jeszcze ciekawostka… „Miarka Porvoo” to najpopularniejsza pamiątka przywożona z tego miejsca. Istota jej historii jest następująca… w czasach rządów szwedzkich poborca podatków zbierał daniny od mieszkańców w postaci zboża, dziczy, ryb, futra i jednocześnie stosował dwie miary… jedną, większą pobierana była od ludności, drugą, tą mniejsza odmierzał podatki odprowadzane dla króla. Różnicę, pozostawiał dla siebie, więc pojawił się „Porvoon Mitta” kubeczek z podwójnym dnem. W większości sklepów w „Old Porvoo” można go zakupić.
Dalej malowniczymi trasami (wybieramy tylko krajobrazowe drogi), poprzez niezmierzone lasy i niezliczoną ilość jezior, podążamy na płn.-wsch. w stronę Karelii. Na nocleg zatrzymujemy się 6km przed miejscowością Savonlinna, nad brzegami jeziora. Doskonałe miejsce na dziko. Na trasie zaopatrzyliśmy się w produkty z miejscowego supermarketu, więc na kolacyjny stół powędrował kawał smażonego łososia.
10.07.2021-sobota – Savonlinna > (dr. nr 471 i 476) > Joensuu > (dr. nr 73 i 518) > Lieksa > (dr. nr 524 i 76) > Kuhmo, 88900, > (dr. nr 912) > Suomussalmi, - 600km
Dzisiejszy dzień rozpoczynamy zwiedzeniem miasteczka Savonlinna. Miejscowość słynna jest ze średniowiecznego zamku „Olavinlinna” i wywózki drewna poprzez system jezior i kanałów. Do tej pory zachowało się wiele parowców, które dumnie stojąc przy nabrzeżu, oferują dzisiaj w swych wnętrzach luksusowe restauracje. Dalej podążamy poprzez krainę „Tysiąca Jezior” na północ. Z tym tysiącem to przesada, gdyż musi ich być kilkanaście tysięcy, bo my przez te dwa dni widzieliśmy kilkaset. Jadąc tylko krajobrazowymi trasami ( te zaznaczone specjalnie na mapie) przemierzamy krainę zwaną „Karelia” i w większości poruszamy się trasą „Via Karelia”, która biegnie wzdłuż granicy z Rosją. Tu też możemy dowiedzieć się o dalszym ciągu II Wojny Światowej, który miał miejsce właśnie na tych terenach 8.12.1939r. Była to konsekwencja paktu zawartego 23 sierpnia w Moskwie przez Joachima von Ribbentropa i Wiaczesława Mołotowa, gdzie ustalono strefy wpływów we wschodniej Europie. Agresja niemiecko-radziecka na Polskę nie była spełnieniem ambicji Józefa Stalina. Zdobycze terytorialne mocno nęciły radzieckiego dyktatora, który marzył o wielkim ZSRR i Europie zjednoczonej ideą komunizmu. Nie tylko Polacy znajdowali się w kręgu zainteresowań Stalina. W najbliższych latach szybko miał on sobie podporządkować Litwę, Łotwę i Estonię, które niemal jednocześnie uznały zwierzchnictwo Związku Radzieckiego. Wcześniej, bo jeszcze w 1939r., dyktator zdecydował się na agresywne posunięcia względem Finlandii, północnego sąsiada, który graniczył ze Związkiem Radzieckim na odcinku blisko 1600 km. Długość granic jest w tym wypadku o tyle ważna, iż w znacznym stopniu ułatwiła napad Armii Czerwonej na walecznych Finów. Jak się miało okazać, nawet z tego atutu nie potrafili skorzystać sowieccy oficerowie, wdając się w długie i wyczerpujące walki, które nazwane zostały „Wojną Zimową”.
Co jakiś czas znajdujemy na trasie skanseny historyczne z owego okresu, gdzie można zapoznać się z metodami obrony przed sowieckimi atakami. „Wojna Zimowa” była dla Sowietów niezwykle wyczerpującym przeżyciem. Okazało się, iż buńczuczne wypowiedzi bezpośrednio poprzedzające konflikt, nijak się mają do rzeczywistości, a Armia Czerwona jest tworem przestarzałym i nieprzygotowanym do trudnej walki. Wykorzystać to mieli Niemcy, którzy w pierwszych miesiącach kampanii radzieckiej po prostu rozjechali swojego przeciwnika. Początek marca 1940r. uwidocznił przewagę radziecką, jednak nie należy zapominać, iż wojna trwała od początku grudnia roku poprzedniego, co pokazywało, iż słabi Finowi są w stanie zatrzymywać wojska sowieckie ponad trzy miesiące. Był to wyczyn nieprawdopodobny, zważywszy na dysproporcję sił i środków, jakimi dysponowały obie strony konfliktu. Okazało się, że czystki przeprowadzone w latach trzydziestych nie wyszły na dobre Armii Czerwonej, niszcząc najbardziej wartościową grupę oficerów, którzy w mniemaniu Stalina zagrażali jego dyktaturze. Agresja sowiecka na Finlandię została zakończona 12marca 1940r., podpisaniem układu pokojowego który to sygnował prezydent Ryti. Działania zbrojne miały ustać z godziną 12.00 13 marca. Finom udało się uratować suwerenność państwową, choć uczynili to za cenę sporych ustępstw. W sumie cesje na rzecz ZSRR objęły blisko 10% terytorium przedwojennej Finlandii i dodatkowo przesiedlono 450 tys. ludności zamieszkującej zajęte tereny.
Pod wieczór docieramy do Suomussalmi i na przedmieściu miasteczka, pozostajemy na nocleg przy miejscowej plaży, nad Jeziorem Kianta. Są toalety, można się wykąpać… jest wspaniale. Na kolację druga połowa wczorajszego łososia (960dkg – 14,50€) – smakował wybornie.
11.07.2021-niedziela – Suomussalmi (dr. nr 843) > Hossa > (dr. nr 843 i 5) > Park Narodowy Oulanka, Kuusamo > (dr. nr 81) > Posio > 96200 Rovaniemi, > „Arktic Circle” i „Santa Claus Village”, 96200 Rovaniemi > Olkkajarvi – 410km
Miejsce biwakowe na dzisiejszą noc, można określić jako wzorcowe; WC, plaża, kąpiele i ten nieprzeciętny widok na jezioro, wyspę i podbiegunowy zachód słońca. Nadal wyszukujemy tylko krajobrazowe drogi i takową wzdłuż granicy z Rosją („Via Karelia”) podążamy dalej na północ. W Kuusamo odbijamy w stronę Rovaniemi.
Kilka słów o trasie, jeździe i krajobrazach. Generalnie na wszystkich drogach obowiązuje ograniczenie prędkości do 80km/h. Jedziemy bardzo wolno, bo radary czyhają co krok. Trasa przepiękna, aczkolwiek monotonna, pofałdowany teren porośnięty lasami, przeważają sosny, świerki i brzozy. Jeśli ktoś jechał przez Syberię, to krajobraz bardzo podobny, jedyna różnica, to mijamy niezliczoną ilość jezior. Z rzadka można podziwiać ich toń bo zasłaniają krzaki i zarośla. Karelia, przez którą jedziemy, jest mało zamieszkała, więc tylko od czasu do czasu przejeżdżamy przez małe osady. Czasem mają znamiona wioski lub miejscowości, gdyż posiadają nazwę, jednak zazwyczaj jest to zaledwie kilka domostw, rozsianych wzdłuż drogi. Jakiś sklep lub stację paliw, możemy napotkać jedynie w większych miejscowościach. Po tygodniu niespotykanych upałów 28 ÷ 33ºC, po raz pierwszy, 50km przed Rovaniemi dopadła nas burza i w takiej to scenerii dotarliśmy do „Kręgu Polarnego” i „Wioski Świętego Mikołaja”.Rovaniemi to stolica fińskiej Laponii i rodzinne miasteczko św. Mikołaja (a dokładnie mieszka w swojej własnej wiosce, która położona jest w Napapiiri – 8 km na północ od Rovaniemi). Przed przyjazdem do biura … warto przypomnieć sobie, czy aby na pewno było się grzecznym w tym roku i nauczyć się na pamięć krótkiego wierszyka… a ponieważ mamy lipiec, to może jednak św. Mikołaj znajdzie jakiś prezent…
Generalnie większość atrakcji związanych z tym miejscem jest pozamykana, ale biuro św. Mikołaja czynne jest cały rok, toteż po krótkiej rozmowie w reżimie covidowym (odgrodzeni byliśmy płytą z plexi), zrobiliśmy sobie wspólne zdjęcie. W przypadku nie otrzymania prezentu od białobrodego dobrodzieja (jak to było w naszym przypadku), w sklepie tuż obok, można zakupić coś dla siebie. Zdecydowanie należy przyjechać tutaj zimą… dziś… pada deszcz, nie ma Rudolfa, park rozrywki nieczynny, z głośników nie lecą kolędy, sami sprawiliśmy sobie prezenty i nie ma zorzy polarnej… no chyba, że uwzględnimy tę na moim polarze. A tak na marginesie… nie ma zapewne na świecie osoby, która nie wysłała kiedyś listu do św. Mikołaja do Laponii. Tymczasem okazuje się, że właściwy adres to nie mroźna kraina w Finlandii, ale malownicza Turcja. To właśnie w tym kraju w miejscowości, która nazywa się obecnie Demre, żył biskup znany na całym świecie ze swojej szczodrości i umiłowania do rozdawania prezentów.
Czerwone ubranie z czapką zakończoną białym pomponem, długa biała broda i sanie prowadzone przez renifery… taki wizerunek św. Mikołaja króluje w masowej wyobraźni. Znajdziemy go zarówno w reklamach, na okazjonalnych kartkach, na bombkach, słodyczach, czy tysiącach innych produktów. Tymczasem jego pierwowzór miał niewiele wspólnego z tym obrazkiem. Nie mieszkał też w mroźnej Laponii, ale pochodził z miejscowości Myra, która obecnie leży na terenie Turcji. Powróciliśmy do Rovaniemi i dotarliśmy do muzeum i centrum nauki „Arkticum” w centrum miasta, które również było zamknięte. Ponoć wszystko ma działać do kolejnych Bożonarodzeniowych Świąt. Wyjeżdżamy z miasta i na nocleg zostajemy przy tasie nr 4 prowadzącej na północ osadzie Olkkajarvi, na parkingu nad jeziorem o tej samej nazwie. Ponownie świetne miejsce, woda, plaża, las – jedynie temperatura spadła o 10ºC, ale i tak 20ºC za kręgiem polarnym to przyzwoity wynik.
12.07.2021-poniedziałek – Rovaniemi > (dr. nr 4) > Sodankyla > Ivalo > Inari > Kaamanen > (dr. nr 92) > Karigasniemi, 99950, Finlandia > granica z Norwegią > Karasjok, 9730, Norwegia > Lakselv, 9700, Norwegia – 520km
Nocą nieco padało, a mimo tego, że słońce za chmurami, to cały czas było jasno. Po raz pierwszy mamy mały problem z komarami, zastosowanie wewnątrz wkładanego do gniazdka odstraszacza firmy „Raid” rozwiązało całkowicie problem. Rankiem woda w jeziorze cieplejsza niż powietrze, przyjemnie dokonać porannej kąpieli. Ruszamy dalej na północ droga nr 4. Malownicze tereny, jednak krajobrazy mocno monotonne, pofałdowany teren, łagodne zakręty, lasy, jeziora, co jakiś czas przyjemnie wkomponowane w teren zajazdy. Właściciele za wszelką cenę chcą przyciągnąć do siebie turystów, oferując dodatkowe atrakcje w postaci mini skansenów, udziwnionych wystaw i specyficznych galerii. W Sodankyla podjeżdżamy pod jedną z niewielu historycznych budowli, jaką jest drewniany kościół ewangelicki z XVIw.
Kilka km za miejscowością Kaamanen, zjeżdżamy z głównej trasy nr 4 w stronę granicy z Norwegią w drogę nr 92. Na samej granicy granicy sprawdzają nasze „paszporty covidowe” i bez wysiadania i okazywania innych dokumentów jedziemy dalej. W miejscowości Lakselv docieramy do Atlantyku i nieco dalej nad fiordem Porsangen, na niewielkim cyplu, pośród kilku kamperów pozostajemy na nocleg. Niestety mamy załamanie pogody i cały czas leje, deja vu sytuacji sprzed 13lat, kiedy jechałem tu na motocyklu. Prognozy na jutrzejszy dzień równie nie zachęcające.
13.07.2021-wtorek - Lakselv > Olderfiord (baza wypadowa na „Nordkapp”) > „Nordkapp” 9764, Norwegia > Olderfiord > Alta, Norwegia – 440km
O trzeciej nad ranem budzi nas palące słońce, rozglądamy się wokół, lazur nieba dookoła głowy. Sprawdzamy pogodę, do 11.00 ma być słonecznie, a później znowu deszcz. Podejmujemy błyskawiczną decyzję, pakujemy obóz i ruszamy na „Nordkapp” oddalony o jedyne sto km w linii prostej, drogą 190km. Widoki o poranku niezapomniane, wreszcie widzę to czego nie widziałem za poprzedniej bytności. Co rusz zatrzymujemy się i robimy fotki. Okazuje się, że tunel podmorski na wyspę „Mageroya” tym razem jest bezpłatny, kiedyś płaciło się i to słono 150koron (6870m 212m pod wodą). Na 8km przed celem, czyli przed oficjalnym miejscem, gdzie usytuowano północny kraniec Europy, zatrzymujemy się na parkingu. Stąd można pójść na przylądek sąsiadujący z oficjalnym, który tak naprawdę jest nieco dalej wysunięty w Atlantycki Ocean (ok. 1,2km). Natomiast my, w tym miejscu zrzucamy rowery i ostatni kawałek dzielący nas od „Nordkappu” pokonujemy na dwóch kółkach, tym bardziej, że pogoda jest poprawna, bezwietrznie i 16ºC. To okazuje się być nie tylko frajdą, ale i pewną formą oszczędności, gdyż przybywający tu na rowerach wstęp mają bezpłatny, czyli po 260koron od os. (120zł) zostaje nam w kieszeni. Jak wynika z cennika na 2021r postój na parkingu jest obecnie bezpłatny, a kosztował kiedyś po 300koron od auta.
Objeżdżamy cały, mocno rozległy teren robiąc fotki przy charakterystycznych obiektach, przede wszystkim przy wielkim globusie z uwidocznionymi namiarami geograficznymi (N.71º10′21”). Przylądek Północny „Nordkapp”, uważany jest powszechnie za najdalej na północ wysunięty kraniec Europy i z tego powodu stanowi żelazny punkt wszystkich podróżników kierujących się w te odległe rejony Norwegii. Nie negując chęci dotarcia na krańce kontynentu, trzeba jednak pamiętać o kilku zastrzeżeniach. Po pierwsze tak naprawdę nie jest on położony na lądzie stałym Europy lecz na przybrzeżnej wysepce „Mageroya”, która została połączona z kontynentem podmorskim tunelem, tym samym cypel nie może być uznawany za jej najdalej wysunięty na północ punkt. Po drugie, przylądek ma sąsiada na tejże wysepce, w postaci położonego ok. 3 km. na zachód innego cypla „Knivskjellodden”. Ten sięga na północ ok. 1,2 km. dalej niż „Nordkapp” i to jemu, jeśli już, powinno się przypisywać miano krańca Europy. „Knivskjellodden” widać dobrze z Przylądka Północnego (o ile nie ma mgły albo chmur, dzisiaj widać go doskonale). Wrażenia wielkiego nie robi, brzegi są niższe i mniej strome od klifowych urwisk „Nordkappu”.
Spotykamy tu przyjemnego Włocha, który dotarł na „Nordkapp” po 10dniach jazdy Vespą 150cm³, która liczy sobie już 59lat. Oczywiście najbardziej podziwiamy tu takich, którzy dotarli na rowerach, oczywiście nie tak jak my zaledwie 8km, ale prawie 3tys.km i to im należą się przywileje tego miejsca.
Po dwóch godzinach opuszczamy teren przylądka, wracamy na parking, zapinamy rowery i ruszamy w powrotną drogę. Jeszcze na wyspie zaglądamy do kameralnego, portowego miasteczka Honningsvag. Tutaj wreszcie znajdujemy bankomat i możemy pobrać norweską walutę – koronę norweską (NOK), która w przeliczeniu wynosi – 1korona = 0,45zł. Do Olderfiord wracamy tą samą drogą, którą tu dotarliśmy, a dalej podążamy nieco na płd.-zach. w kierunku miejscowości Alta. Myśleliśmy, że zostaniemy w niej na kempingu, jednak takowego nie znaleźliśmy i kilkanaście km. dalej na nowo otwartym parkingu z toaletami, spustem fekaliów, wodą i stanowiskami parkingowymi pozostajemy na nocleg. Wszystko jest bezpłatne, a w toaletach jest nawet ciepła woda.
14.07.2021-środa - Alta, Norwegia > Bjerkvik, 8530 > Bogen – 480km
Całą noc lało i to jak z cebra. Rano na szczęście już nie pada, jednak pogoda nie nastraja optymistycznie, chmury ścielą się nad fiordem. Ruszamy dalej na południe dr. nr E06 w kierunku Narwiku, do którego mamy prawie 500km. Po objechaniu pierwszego fiordu i przedostaniu się do następnego poprzez tunel długości prawie 5km, pogoda radykalnie się zmienia i do końca dzisiejszego dnia towarzyszy nam słońce, ale nie tylko… mnóstwo reniferów maszeruje to tu to tam, ale i sklepy Samów zachęcają. Samowie (Saami lub Sami) to rdzenni mieszkańcy Skandynawii zamieszkujący północną Norwegię, Szwecję, Finlandię i część terenów Rosji, czyli region kulturowy nazywany Laponią. W jednym z takich sklepów, Samowie oferowali zupę z renifera, czego sobie nie odmówiliśmy. Akurat na motocyklu nie jechałem tym fragmentem Norwegii, ale gdyby w owym czasie dane mi było w takiej pogodzie przejechać tę trasę, to nigdy bym nie narzekał na kapryśność skandynawskiej pogody, kiedy przez tydzień w deszczu i temp. 5ºC przemierzałem całą „Fiordlandię”.
Pod wieczór docieramy na rogatki Narwiku, gdzie co rusz historia II Wojny Światowej przypomina jej mroczne fragmenty. Historia tego miejsca jest związana również z walką Polaków, więc podjeżdżamy pod jeden z wielu memoriałów. Nie będziemy rozpisywać się o przeszłości, można poczytać o tym w internecie, my jedziemy dalej w kierunku Lofotów. Kilkanaście km. za Bogen, na przydrożnym parkingu pozostajemy na nocleg.
Dzisiaj na trasie w supermarkecie zakupiliśmy krewetki, a więc na kolację była uczta kulinarna… 350gram krewetek, czosnek, pęczek świeżej pietruszki, białe wino…
15.07.2021-czwartek – Bogen > Lofoty > Å (to jest jednoliterowa nazwa miejscowości, ostatniej na zachodniej stronie Lofotów – czyta się „O”) > Moloveien - 330km
Całą noc lało, rano już bez deszczu, ale ponuro i pochmurnie, temperatura spadła do 14ºC. Ruszamy w trasę w stronę Lofotów. Nasz cel to dotrzeć do ostatniej miejscowości na archipelagu o jednoliterowej nazwie Å. Lofoty to jeden z najbardziej atrakcyjnych zakątków Norwegii. Surowe, ośnieżone szczyty, zielone doliny, białe plaże, szmaragdowe morze, kolorowe domki rybackie i charakterystyczne rzędy drewnianych żerdzi pełne suszących się dorszy, tworzą prawdziwie spektakularne krajobrazy. Latem słońce prawie w ogóle nie chowa się tu za horyzontem, a zimą istnieje naprawdę duża szansa na upolowanie tańczącej na niebie zorzy polarnej.
Wszystkie wyspy połączone są ze sobą mostami i tunelami. Cały odcinek międzynarodowej drogi E10 biegnący przez Lofoty nosi miano „Narodowego Szlaku Turystycznego” przyznawane wyłącznie najbardziej malowniczym norweskim trasom. Lofoty ciągną się na długości 112 km od wąskiej cieśniny Raftsundet do maleńkiej wysepki Rost, a od stałego lądu oddzielone są cieśniną Vestfjorden. Na archipelag składa się pięć wysp, które między sobą połączone są mostami oraz podmorskim tunelem. Ich niesamowicie ukształtowane, to sprawa wulkanicznego pochodzenia, a strome, skalne ściany wystające z morza wraz z malowniczymi fiordami tworzą niesamowity krajobraz.
Na trasie mamy dzisiaj pogodowy armagedon, co jakiś czas wiatr chce nas zepchnąć z drogi, szkwały dopadają nas w przesmykach, a w innych miejscach, w kolejnych fiordach, raz za razem pojawia się słońce i nadaje krajobrazom niezwykłe barwy. Tuż za miejscowością Borg na wyspie „Vestvagoya” podjeżdżamy pod „Lofotr Viking Museum” (wstęp 225koron). To skansen-muzeum historyczne oparte na rekonstrukcji i wykopaliskach archeologicznych wioski jednego z wodzów Wikingów. Tu też napotykamy na naszego rodaka, Janka z Krakowa, który jako Wiking obwozi turystów historyczną łodzią. Ta znakomita „chałupa”, to największy dom wikingów jaki kiedykolwiek znaleziono. Najprawdopodobniej, był on siedzibą jednego z najpotężniejszych wodzów Wikingów w Północnej Norwegii. Został całkowicie odbudowany, mierzy 83 metry długości. Zarówno komnata jak i część mieszkalna zostały odtworzone najdokładniej jak to możliwe, wykorzystano autentyczne rękodzieła i dekoracje. Zapach ogniska i smoły, rękodzieła wyglądające jak z epoki wikingów, potrawy(można skosztować rosołu oraz miodu wikingów, serwowanego w tradycyjnych szklankach)… to wszystko pozwala się przenieść w czasie o ponad tysiąc lat. W pobliskiej zatoczce znajduje się statek wikingów, replika łodzi Gokstad. Po drodze, można spróbować swoich sił w łucznictwie oraz rzucie toporem. Wracamy z Jankiem do „chałupy”, słuchając jego przygód… jak to został Wikingiem i jak żyje mu się tutaj. Po drodze zajeżdżamy do suszących się na żerdziach dorszowych głów. Smród jak w wylęgarni smoków… no cóż tak pachną pieniądze. Wciąż widzimy suszące się „białe złoto”… sztokfisz (torrfisk) to suszony dorsz i powód do ogromnej dumy narodowej dla Norwegów, to towar eksportowany na cały świat, przysmak światowej klasy pochodzący z Lofotów. Najniższe sorty zjada miejscowa ludność. Wszystko da się jednak sprzedać. Suszone głowy dorsza eksportowane są do Konga, gdzie uchodzą za delikates, ikrę jedzą Szwedzi w formie pasty zwanej kaviar, a wnętrzności ryby zastępują Japończykom viagrę. Od ponad tysiąca lat odgrywa w historii ważną rolę, ponieważ zapewniał wikingom pożywienie podczas ich niezwykłych i pełnych przygód podróży. Tani suszony dorsz ułatwił emigrację i zasiedlenie Ameryki przez Europejczyków i sprowadzenie na kontynent czarnych niewolników z Afryki. Pomógł w industrializacji, umożliwiając przeżycie słabo opłacanej siły roboczej. I podtrzymywał na duchu katolickie Południe w okresach ściśle kiedyś przestrzeganego postu. Słowem: „Dorsz. Ryba, która zmieniła świat”, twierdzi Mark Kurlansky, autor najbardziej znanej na świecie i wydanej pod tym tytułem biografii dorsza. Pogoń za dorszem pozwoliła Norwegom skolonizować północne wybrzeża Półwyspu Skandynawskiego, które równie dobrze mogły być dzisiaj rosyjskie, szwedzkie lub fińskie. A ja przypominam… przed laty w Polsce mówiło się „jedzcie dorsze, g… gorsze”…hm…
Pod wieczór docieramy do miejscowości Å, robimy pamiątkowe zdjęcie i wracamy tą samą drogą, którą tu przyjechaliśmy, 30km do upatrzonego wcześniej kempingu „Lofoten Beach Camp” w Moloveien, położonego przy kameralnej plaży, gdzie urządzamy bazę na dzisiejszy nocleg (280koron za nasz zestaw). Armagedon pogodowy dopada nas i tutaj, a wiatr i szkwał chce nam wywrócić auto. Targa nami i leje deszcz, nie wychodzimy na zewnątrz.
16.07.2021-piątek – Moloveien > Nusfiord (UNESCO- najlepiej zachowana wieś rybacka na Lofotach) > Kabelvag (akwarium i muzeum rybołówstwa) > Svolvaer (nieudana przeprawa promowa do Skutvik) > Lodingen (nieudana przeprawa promowa do Bognes) > Bjerkvik > Narvik – 330km
Noc była okrutna, poszarpana pogoda dała nam ostro popalić. Natomiast ci, co spali w namiotach, ich po prostu zwiało z łąki będącej przedłużeniem atlantyckiej plaży, nieco później zmuszeni zostaliśmy schować się razem z autem za mały barak, będący magazynkiem dla surferów. Teraz możemy sobie wyobrazić „biały szkwał” znad jeziora Śniardwy, który jakiś czas temu zatopił kilkanaście żaglówek. To bomby wiatrowe i do tego niosące potworne masy wody przemieszczającej się w poziomie. Do czwartej nad ranem walczyliśmy wytrwale, aby w krótkiej przerwie pomiędzy nawałnicami złożyć dach naszej sypialni na Toyocie i wreszcie w miarę spokojnie zasnąć. Po nocnych perypetiach wstajemy dopiero przed dziesiątą. Na szczęście wiatr nieco zelżał, zaledwie siąpi, natomiast mocno się ochłodziło, gdyż późny ranek przywitał nas temperaturą zaledwie 8ºC.
Ruszamy w powrotną trasę, rokowania pogodowe fatalne. Jadąc w stronę Narwiku po kilku km zbaczamy na zachód z drogi E10 i podjeżdżamy do pierwszej atrakcji, maleńkiej wioski rybackiej Nusfiord, wg przewodników jest jedną z najstarszych i najlepiej zachowanych tradycyjnych osad rybaków na Lofotach (UNESCO). Rzeczywiście to lofocka perełka. „Rorbuery”, czyli czerwone i żółte norweskie chatki rybackie osadzone na palach, przycupnięte tuż nad morską taflą, meandry fiordu, kameralny porcik i okalające go skały, tworzą niepowtarzalny nastrój. Na szczęście pogoda dała nam szansę na kompletne zwiedzenie tej nie lada atrakcji. Obchodzimy wszystkie zakątki, powracamy na szlak i jedziemy kolejne 80km do miejscowości Kabelvag, gdzie mieści się ciekawe muzeum rybołówstwa w połączeniu z akwarium, gromadzącym większość gatunków ryb występujących w wodach okalających Lofoty (wstęp 130koron od os.).
W Leknes zauważamy niezwykłą informację dotyczącą ceny oleju napędowego, wyświetla się kwota 12,29korony za litr paliwa, coś niesamowitego, jak dotąd oscylowała w okolicy 17,80korony. Podjeżdżamy i o dziwo to prawda, więc tankujemy ile wejdzie, w przeliczeniu po 5,54zł za litr, tak jak w Polsce. Ponieważ pogoda nie nastraja do podziwiania krajobrazów próbujemy nieco skrócić trasę i z Lofotów przedostać się na stały ląd promem z Svolvaer do Skutvik, bezpośrednio do trasy prowadzącej w kierunku Trondheim z pominięciem Narviku. Przed przeprawą sporo aut i kamperów, prom za godzinę, nikt nie potrafi nam przekazać info ile zabiera jednorazowo pojazdów. Czekamy. Okazuje się, że po przypłynięciu zabrał niespełna połowę oczekujących, więc zwijamy się błyskawicznie i jedziemy w kierunku następnej przeprawy w Lodingen, położonej 80km dalej na wschód.
Tam podobna sytuacja, jeszcze więcej aut, natomiast jest obsługa i przekazuje nam info, że bez wcześniejszej rezerwacji, może załapiemy się na drugi prom wypływający o 19,45. Patrzymy na zegarek, jest dopiero 17.45, niepewność i mamy czekać dwie godziny. Rezygnujemy i postanawiamy jechać wokół fiordu oddzielającego ląd od Lofotów przez Narvik. Na kilka km przed portem zatrzymujemy się przy trasie na parkingu z WC. Zimno, siąpi, ale już nie wieje… jest dobrze. Pomimo wszystko, był to bardzo ciekawy dzień.
17.07.2021-sobota – Narvik > (dr. nr E06) > Skarbergete > przeprawa promowa 20minut > Bognes > Tommerneset (skały) > „Centrum Kręgu Polarnego” > Mo i Rana > Dalselv (nad fiordem Ranafjorden) – 480km
Rano szybki dojazd do Narviku. Cały czas jadąc na południe poruszamy się drogą E06. Odszukujemy pomnik i cmentarz związany z walkami naszych rodaków o Narwik w czasie II Wojny Światowej. W tym miejscu należy wtrącić nieco historii. Po przegranej kampanii 1939r. polskie władze na uchodźstwie przystąpiły do odtwarzania Wojska Polskiego, głównie z udziałem żołnierzy i oficerów, którym udało się dotrzeć do sojuszniczej Francji. W styczniu 1940r., wobec planowanej interwencji francusko-brytyjskiej po stronie Finlandii walczącej z agresją Sowietów, podjęto decyzję o włączeniu w skład korpusu ekspedycyjnego także jednostek polskich. W tym celu utworzono Samodzielną Brygadę Strzelców Podhalańskich na wzór francuskiej brygady strzelców alpejskich, która liczyła 4800 żołnierzy i oficerów. W trakcie formowania alianckich oddziałów w połowie marca 1940r. zakończyła się wojna fińsko-sowiecka. Wówczas alianci zachodni przenieśli swą uwagę na mające strategiczne znaczenie dla niemieckiego przemysłu zbrojeniowego szwedzkie zasoby rudy żelaza, transportowane drogą kolejową do norweskiego portu w Narwiku. Był to jedyny w tej części Norwegii niezamarzający port w okresie zimowym. Pierwotnie planowano wyłącznie blokadę morską, jednak wobec dokonanej w dniu 9 kwietnia 1940r. niemieckiej inwazji na Norwegię postanowiono wysłać z odsieczą korpus ekspedycyjny. Końcem kwietnia na Wyspach Lofockich wylądowali francuscy strzelcy alpejscy, tydzień później pojawiła się także francuska Legia Cudzoziemska, a 7 maja dotarły jednostki polskie. Entuzjazm, z jakim żołnierze lądowali w Norwegii, wypływał przede wszystkim z przeświadczenia, że po zwycięstwie nad wrogiem najkrótsza droga do Polski prowadzić będzie z norweskich portów do Gdyni. Po wielodniowych walkach Polacy zdobyli strategiczne wzgórze 295 na przedpolu Nyborga, co zmusiło broniących się tam Niemców do ewakuacji drogą wodną. Przeprowadzony równocześnie francuski desant z półwyspu Oyjorda doprowadził do opanowania portu i miasta. Zdobyty Narwik nie został wykorzystany jako przyczółek do dalszej walki z Niemcami z powodu krytycznego rozwoju sytuacji we Francji, która w maju 1940r. została zaatakowana przez Niemcy. W kampanii tej Polacy stracili 97 zabitych i 189 rannych. W przededniu bitwy o Narwik, dowództwo wojsk alianckich wiedziało, że za kilka dni nastąpi ewakuacja. Francuski generał Antoine Bethouart postanowił jednak zdobyć miasto, aby zniszczyć znajdujące się w nim urządzenia portowe służące do przeładunku rudy żelaza na statki. Drugim istotnym powodem ataku była chęć rozbicia i odrzucenia Niemców, tak aby ewakuacja mogła przebiegać bez zagrożenia z ich strony. W pierwszych dniach czerwca Brygada została wycofana z walk i przetransportowana do Bretanii we Francji, gdzie wzięła udział w ciężkich walkach przeciwko przeważającym siłom niemieckim. W walkach o Norwegię brały udział także polskie okręty: niszczyciele ORP „Błyskawica”, „Burza”, „Grom” i osławiony ucieczką z Tallina okręt podwodny ORP „Orzeł” oraz statki pasażerskie „Chrobry”, „Batory” i „Sobieski” wykorzystywane jako transportowce. W przeddzień niemieckiej inwazji „Orzeł” zatopił transportowiec „Rio de Janeiro”, przewożący niemieckie wojska. Polskie niszczyciele patrolowały fiordy i ostrzeliwały pozycje niemieckie wokół Narwiku. Niestety nie obyło się bez strat, od niemieckich bomb zatopione zostały: ms. „Chrobry” oraz niszczyciel ORP „Grom”,na którym poległo 59 członków załogi.
W tym to miejscu, poznajemy Andrzeja i Anię, którzy tak jak my zwiedzają Norwegię. On mieszka i pracuje w Oslo od 14lat, jego żona przyjechała na wycieczkę. Spotkanie daje kompendium wiedzy na temat życia w tym kraju. Po miłym spotkaniu, my jesteśmy obdarowani dopiero co złowionym dorszem, natomiast oni w rewanżu otrzymują naszą ostatnią książkę „Z Polski na antypody”.
Jedziemy dalej na południe w kierunku Trondheim. W Skarbergete przeprawiamy się promem do Bognes, całość zajmuje nam 45minut. Po następnych 60km, zatrzymujemy się tuż za osadą Tommerneset i ze specjalnie przygotowanego parkingu, idziemy podziwiać niezwykłe skały, niestety w deszczu.
Dalej na trasie docieramy do „Centrum Kręgu Polarnego”, tym razem opuszczamy tę strefę w którą wjechaliśmy w Finlandii w okolicy Rovaniemi. Kilka fotek w deszczu, jak zwykle w takim miejscu, należy odbyć slalom po rozległej wystawie sklepowej i jedziemy dalej.
Na nocleg zostajemy kilkanaście km za miejscowością Mo i Rana, w małej osadzie Dalselv, nad fiordem Ranafjorden. Tu też mamy sposobność usmażyć i skonsumować ofiarowanego dorsza. Niestety cały dzień pogoda norweska, leje, wieje i gwiździ. W takiej aurze pod skromną wiatą, było nam dane przygotowywać kolację.
18.07.2021 – niedziela – Dalselv > (dr. nr E06) > Grong > (dr. nr 74) Nordli > (dr. nr 765) granica ze Szwecją > Krokom > (E14) Ostersund > Brunflo - 550km
Całą noc lało, rano też leje… czy Norwegia dla nas nigdy nie będzie ze słońcem. Ja jestem w tych regionach już trzeci raz, Wiola drugi i nigdy nie było nam dane przejechać „Fiordolandu” w przyzwoitej pogodzie… zimno, leje, wieje! Mieliśmy wg planu jechać poprzez fiordy, przez Trondheim, aż po Bergen, jednak sprawdzenie pogody na trasie dało powody, aby to skorygować. Tam cały czas leje i to przez następny tydzień. Kolejnym powodem, aby wobec takiej sytuacji trasę zmienić, jest to iż oboje byliśmy tam w 2013r. na motocyklu, a ja jeszcze kolejny raz kiedy również na moto objeżdżałem Bałtyk w 2007r. Decyzja zapadła, zbaczamy do Szwecji, unikamy tym samym płatnych dróg w Norwegii (auto pass – co 50km płacimy po 36 koron) oraz wkraczamy w obszar innej pogody. Planujemy, że dzisiaj dojeżdżamy do Ostersund, następnego dnia do stolicy Szwecji, a zamiast ponownie zwiedzać Trondheim i Bergen, zwiedzimy Sztokholm, w którym jeszcze nigdy nie byliśmy.
I rzeczywiście po przekroczeniu granicy ze Szwecją przestało padać. Samo przejście graniczne bez kontroli, gdzieś w lesie nad jeziorem, jedynie tablica świadczy, że ją przekroczyliśmy. Na nocleg zostajemy kilkanaście km za Ostersund, na doskonale wyposażonym parkingu w Brunflo (ławki, stoliki, woda, czyściutkie WC).
19.07.2021 – poniedziałek – Brunflo > (E14) > Ange > (dr. nr 83) > Halsingegard Bommars (UNESCO) zabudowania gospodarcze > Ljusdal (kościół ewangelicki z wieżą > Karlsgarden (stare zabudowania gospodarcze) > Orbaden (UNESCO) zabudowania gospodarcze > Halsingegard Traslottet (stare zabudowania gospodarcze) > Bollnas > (E04) > Stockholm - 530km
Pierwsza noc bez deszczu od paru dni, jednak nadal wieje, a temp. tylko 11ºC. Ruszamy na południe w stronę stolicy Szwecji, Sztokholmu. Po 85km zbaczamy z trasy E14 i kontynuujemy jazdę drogą nr.83. Praktycznie „zero” ruchu, puściuteńką drogą przemierzamy zalesione tereny upstrzone wieloma jeziorami, typowo rolnicze obszary. Po drodze zajeżdżamy do oznaczonych ciekawostek, które tak naprawdę są starymi osadami lub pojedynczymi siedliskami z zabudowaniami gospodarczymi z XVIIIw.
Dwa z takich obiektów Halsingegard Bommars i Orbaden wpisane na światową listę UNESCO. Kolejne dwa to równie ciekawe, historyczne zagrody w których to utworzono ogródki kawiarniane, mikro skanseny, sklepiki z rękodziełem, galerie. W miejscowości Ljusdal zaglądamy do bardzo ciekawego kościoła, przy którym stoi niesamowita dzwonnica. 50km za Bollnas wpadamy na trasę E04, która najpierw jako droga szybkiego ruchu (ograniczenie do 110km/h), a później jako autostrada (ograniczenie do 120km/h), szybko doprowadziła nas do Sztokholmu.
Tu też, 10km od centrum nad Jeziorem Malaren, wynajmujemy stanowisko na kempingu „Angby Camping” (300koron + 45koron za prąd). W Szwecji walutą jest korona szwedzka (SEK), która w przeliczeniu wynosi 1korona = 0,45zł. Na trasie pogoda radykalnie się zmieniła, mamy wreszcie słońce, a temperatura skoczyła do 24ºC. Jutro zaplanowaliśmy zwiedzenie Sztokholmu na rowerach.
20.07.2021-wtorek – Sztokholm na rowerach - 40km
Rano ruszamy do stolicy, która oddalona jest od naszej bazy, jaką jest kemping o 12km. Do Sztokholmu prowadzą świetnie oznakowane ścieżki rowerowe. Zwiedzanie rozpoczynamy od reprezentacyjnej budowli, jaką jest „Stadshus” (wstęp 130koron od os.). „Ratusz Miejski” w Sztokholmie, którego powstanie datuje się na lata 1911-1923. Ważny punkt na turystycznym szlaku, bowiem budynek uznawany jest za symbol stolicy, a trzy złote korony na szczycie wysokiej na 106m wieży symbolizują Szwecję. Na szczególną uwagę zasługuje „Złota Sala”, jej ściany pokryte są mozaikami wg rysunków Einara Forsetha i prezentują historię Szwecji od IX w. do lat 20. XX w. Składają się one z przeszło 18mln fragmentów wykonanych ze szkła i złota. Na jednej z nich znajduje się królowa jeziora Melar, która stanowi uosobienie Sztokholmu. Zasiada ona na tronie wśród postaci i budynków z całego świata. Co roku, 10 grudnia, w „Sali Błękitnej”, która to błękitną nie jest… przez długi czas architekt planował pokryć ceglane ściany niebieskim tynkiem, zmienił jednak zdanie, gdy zobaczył, jak pięknie prezentuje się czerwona cegła… odbywają się bankiety na cześć świeżo upieczonych laureatów Nagrody Nobla. W tejże sali, znajdują się też jedne z największych w Skandynawii organów, które mają 10tys. piszczałek i 135 skal głosowych. Natomiast w „Złotej Sali” odbywa się część taneczna bankietu noblowskiego. Same Nagrody Nobla, nie są jednak wręczane w tym budynku. „Sala Stu Sklepień”, gdzie – zgodnie z nazwą – sufit zbudowany jest aż ze stu skrzyżowanych sklepień, znajduje się tu zegar przedstawiający św. Jerzego ze smokiem. W lecie mechanizm wprawiany jest w ruch, figurki pojawiają się na zewnątrz wieży, a dzwony na jej szczycie wybijają melodię. „Sala Konferencyjna”, to sala obrad, w której zbierają się i obradują radni miasta Sztokholmu. Trybuny dla publiczności mogą pomieścić 200 słuchaczy. Sufit sali daje wrażenie otwartego dachu, nieba nad łodzią z czasów wikingów.
Architekt, Ragnar Ostberg, w swojej pracy wzorował się na weneckim „Pałacu Dożów” i pragnął nadać ratuszowi cechy starych dostojnych budynków. Do stworzenia obiektu zużyto aż 8 milionów cegieł. Wnętrze ratusza to dzieło wybitnych szwedzkich artystów, między innymi księcia Eugeniusza. Ale wróćmy jeszcze do Nagrody Nobla… najbardziej prestiżowej nagrody na świecie, ufundowanej przez szwedzkiego przemysłowca i wynalazcę dynamitu Alfreda Nobla, wręczane są w rocznicę jego śmierci w Filharmonii (Konserthuset) przez Króla Szwecji. Ciekawostką jest to, że kwiaty, które zdobią Filharmonię w tym dniu tradycyjnie dostarczane są z włoskiego San Remo, gdzie w 1896r. zmarł Alfred Nobel. Laureaci Nagrody z rąk króla otrzymują złoty medal, dyplom i… osiem mln koron szwedzkich, czyli około 4 mln złotych. Nasi rodacy również byli wyróżniani, a ostatnio dwa lata temu nagrodę tę odebrała, nasza świetna pisarka, eseistka, poetka i autorka scenariuszy, laureatka w dziedzinie literatury za rok 2018. Jest również laureatką The Man Booker International Prize 2018 za powieść „Bieguni” oraz dwukrotną laureatka Nagrody Literackiej „Nike” za powieści: „Bieguni” i „Księgi Jakubowe”. Objeżdżamy całą stolicę, która położona jest na kilkunastu wyspach. Stolica Szwecji to oczywiście największe, a jednocześnie najpiękniejsze miasto w kraju.
Sztokholm położony jest częściowo na stałym lądzie nad Jeziorem Malaren, a częściowo na 14 wysepkach Zatoki Saltsjon. Komunikację między wyspami zapewnia ponad 50 mostów oraz dobrze rozbudowany transport publiczny. Malownicze położenie na szkierowym wybrzeżu i wszechobecne kanały, same w sobie stanowią atrakcję turystyczną, dzięki której miasto zyskało przydomek „Wenecji Północy”. I tak ją znajdujemy, bo skandynawska metropolia zachwyca nie tylko nietypowym ukształtowaniem terenu, ale także wspaniałą architekturą. Tu można by wymieniać kolejno widziane i objeżdżane przez nas obiekty, ale nie o to chodzi, chłoniemy niepowtarzalną urbanistykę i klimaty tego miejsca. Udajemy się na Gamla Stan, do najstarszej części Sztokholmu. W przeszłości to właśnie ten obszar odpowiadał całemu miastu. Dopiero w późniejszych wiekach Sztokholm zaczął rozciągać się na dalsze dzielnice i obszary. Na „Stortorget”, czyli rynku który to jest sercem starówki, zatrzymujemy się na dłużej. We wczesnym średniowieczu znajdowało się tutaj targowisko oraz studnia. Otaczające rynek budynki pochodzą głownie z XVII i XVIII wieku, podobnie fontanna autorstwa Erika Palmstedta. Budynki pomalowane są na ciepłe kolory, a strudzeni zwiedzaniem turyści, mogą tutaj przysiąść w licznych kawiarenkach (zasiedliśmy na kawę i ciastko). Swój dawny wygląd rynek zachował w zachodniej części, gdzie znajdują się czerwona kamienica Schantza i wąska kamienica Sefridta. Jedną z najbardziej okazałych budowli jest dawny budynek giełdy sztokholmskiej z 1776r., jest siedzibą „Akademii Szwedzkiej”, która co roku ogłasza nazwiska laureatów Nagrody Nobla i w którym obecnie mieści się „Muzeum Nobla”. Innym ciekawym miejscem jest kamienica Grillska Huset, jej nazwa pochodzi XVII wieku, fasada z XVIII wieku, natomiast pozostała część z czasów średniowiecza. Tutaj poszukiwacze niezwykłych pamiątek znajdą coś dla siebie. Znajduje się tu sklep ze starzyzną, kawiarnia i piekarnia. Na rynku odnajdziemy również najstarszą świątynię w Sztokholmie czyli „Kościół św. Mikołaja” z XVII wieku. W nim korowano królów Szwecji. Jedziemy w kierunku „Pałacu Królewskiego”, oficjalnej rezydencji królewskiej. Szwedzka Rodzina Królewska mieszka jednak na stałe w „Pałacu Drottningholm” (szw. Drottningholm Slott), położonym kilkanaście kilometrów na zachód od centrum.
Wspomnijmy tylko, że w Sztokholmie jest ponad 100 muzeów i kilkadziesiąt galerii. Więc przejdźmy do „Vasa Museum”, gdzie pod dachem, możemy oglądać szwedzki okręt, królewski galeon (wstęp 190koron od os.). Okręt „Vasa” przewrócił się i zatonął w Sztokholmie w czasie swojej pierwszej podróży w 1628r.. Po 333 latach na dnie morza, potężny okręt wojenny został uratowany i jego podróż mogła być kontynuowana. Dzisiaj „Vasa” jest najpiękniej zachowanym XVII-wiecznym okrętem na świecie i można go oglądać w specjalnie dla niego wybudowanym muzeum w Sztokholmie. Był jak na owe czasy imponujący. Miał wraz z bukszprytem 69m długości i blisko 12m szerokości. Wysokość jego kadłuba na rufie wynosiła 19,3m. Top najwyższego masztu (grotmasztu) wznosił się prawie 30m ponad górnym pokładem. Kadłub wykonano ze szlachetnego czarnego dębu. Na dwóch pokładach zainstalowano potężne uzbrojenie. „Vasa” był również bogato zdobiony. Zbudowany został między 1626 a 1628 w Sztokholmie na zlecenie króla Gustawa Adolfa, pod nadzorem budowniczego holenderskiego pochodzenia Henrika Hybertssona. Był przeznaczony m.in. do wzięcia udziału w wojnie z Polską. „Vasa” jest jedynym w swoim rodzaju skarbem sztuki. 98% statku jest wykonane z oryginalnych części, a zdobią go setki rzeźb. Ciekawostką jest to, że w owym czasie Szwedzi mieli swojego Maciarewicza i zwołana po katastrofie komisja nie obarczyła nikogo odpowiedzialnością, tylko o sabotaż oskarżono wówczas domniemanych polskich agentów, którzy mieli celowo zmienić dane konstrukcyjne okrętu, które w efekcie doprowadziły do jego zatonięcia… a miał być dumą szwedzkiej marynarki i postrachem jej wrogów..
Na głównym deptaku zafundowaliśmy sobie pizzę (125koron) i po objechaniu sporej części stolicy Szwecji, wracamy w stronę naszej bazy. Przed kempingiem nadkładamy jeszcze drogi do rezydencji królewskiej „Pałacu Drottningholm”. Znajduje się na wyspie Lovon, w gminie Ekero (4km od kempingu), na zachodnich przedmieściach Sztokholmu. Pałac należy do grona najlepiej zachowanych pałaców szwedzkich zbudowanych w XVII wieku. Aktualnie pałac jest rezydencją szwedzkiej rodziny królewskiej, dla której prywatnych celów zarezerwowano całe południowe skrzydło. Pozostała część pałacu oraz ogrody są otwarte dla zwiedzających. Oczywiście pałac został wpisany na światową listę UNESCO. My ze względu na porę (zbyt późno) możemy pałac oglądać jedynie zewnątrz.
Dopiero przed 18.00 docieramy ponownie do naszej bazy. Zwiedzając stolicę Szwecji przejechaliśmy dzisiaj 40km na rowerach. Piękny przejazd…
21.07.2021- środa – Sztokholm > Kopenhaga – 650km
Dzisiaj długi przejazd ze Sztokholmu do Kopenhagi. Jedynym ciekawym elementem dzisiejszej podróży jest ewentualne zwiedzenie „Pałacu Drottningholm” i „Pawilonu Chińskiego” w kompleksie rezydencji królewskiej w Drottningholm. O tym drugim wczoraj nie wiedzieliśmy, ale czego nie wie internet. Niestety królewska rezydencja zamknięta z powodu pandemii, wszak rodzina królewska go zamieszkuje. Natomiast na wzniesieniu, na tyłach parku angielskiego, w dość dużej odległości od samego pałacu, znajduje się „Pawilon Chiński” („Kina Slott”) – fantazyjna błękitno-złoto-czerwona budowla, będąca jedną z głównych atrakcji Drottningholm (wstęp 100koron od os.). Pawilon otrzymała w 1753r. królowa Luiza Ulryka, jako prezent urodzinowy od swojego męża, króla Adolfa Fryderyka. Drewnianą budowlę wykonano w Sztokholmie, a w noc poprzedzającą urodziny przewieziono do Drottningholm i ustawiono kilkaset metrów od pałacu. Nie okazała się jednak zbyt trwała… po dziesięciu latach drewno przegniło i trzeba było ją rozebrać. W tym samym miejscu zbudowano drugi, obecny „Pawilon Chiński”, obłożony glazurowanymi płytkami, zaprojektowany przez Carla Fredrika Adelcrantza (1716-1796). Jako że w owym czasie bardzo interesowano się chińszczyzną, pawilon posiada wszelkie cechy, które w momencie jego powstawania uważano za typowo chińskie. Rezultatem tych fascynacji jest nieudolna kopia, a nawet nie tyle kopia, ile wyobrażenia i fantazje na temat chińszczyzny, niewiele mające wspólnego z rzeczywistością. Jedyne oryginalne elementy wystroju to kilka znajdujących się tu autentycznych przedmiotów, pochodzących z Chin i Japonii. Biorąc to wszystko pod uwagę trochę trudno uwierzyć, że „Pawilon Chiński” również znajduje się na liście UNESCO.
Dalej to już jazda i jazda…. Droga w wielu miejscach w przebudowie, przypomina swym stanem budowę drogi pomiędzy Piotrkowem, a Częstochową. Najmniej miła niespodzianka czekała jednak na nas w Malme, na moście łączącym Szwecję z Danią, płacimy za przejazd 128€, to jakieś 580zł – szokująca cena, wartość dwóch przepraw promowych z Rygi do Helsinek. Po 10h jazdy, docieramy do stolicy Danii i rezydujemy na terenie koszmarnego kempingu „City Camp” Adres: Forlandet 41, 2300 Kobenhavn, Dania. Telefon: +45 61 71 82 55. To nieogrodzony kawałek gruntowej drogi z trawiastym poboczem, ulokowany nad cieśniną pomiędzy elektrociepłownią, a ogromnym magazynem paliw, gdzie za postawienie naszej Toyoty żądają 30€ za dzień kempingowania wraz z prądem. Toalety i prysznice… w przyciągniętych przyczepach sanitarnych. No cóż, jutro zwiedzamy Kopenhagę na rowerach, tak więc nas tu nie będzie i nie będziemy oglądać tych szpetnych krajobrazów. W Danii walutą jest korona duńska (DKK), która w przeliczeniu wynosi 1korona = 0,62zł.
22.07.2021-czwartek – Kopenhaga na rowerach – 26km
Od rana włóczymy się na rowerach założoną trasą, aby odwiedzić najciekawsze miejsca tego portowego miasta. Ponieważ nasza baza kempingowa znajduje się zaledwie o 800m od starej dzielnicy „Christiania” (znana także jako „Wolne Miasto Christiania”), od tego miejsca rozpoczynamy zwiedzanie stolicy Danii. Znana dziś jest przede wszystkim z możliwości łatwego zakupu miękkich narkotyków i słynnej Pusher Street. Mimo swojej dzisiejszej renomy, nie tak dawno temu była pełnym kolorytu zagłębiem artystów oraz ludzi idących pod prąd. Od razu po wejściu na teren „Christianii” spotykamy znaki oznajmiające dzisiejsze prawa tego miejsca:
….brak możliwości robienia zdjęć… brak akceptacji dla osób biegających… brak akceptacji dla twardych narkotyków. Punkt pierwszy jest dość oczywisty, dilerzy chcą pozostać anonimowi. Punkt drugi również ma sens, jeśli ktoś biegnie, to albo goni, albo ucieka – czyli jest to sygnał, że trzeba się ewakuować. Punkt trzeci ma być odpowiedzią na oskarżenia władz. Jest to częściowo samostanowiące się osiedle, któremu duńskie władze nadały legalny status niezależnej społeczności. Mieszkańcy mogli samodzielnie ustalać prawa, dbać o dobro wspólne, zwyczajnie być samowystarczalnymi, także ekonomicznie. I żyć spokojnie obok normalnego życia. Brzmi idealnie, prawda? Szczególnie dla pierwszych mieszkańców, europejskich hipisów oraz artystów, którzy otrzymali idealne miejsce do swojego rozwoju. Miejsce zasłynęło jako ośrodek ruchu hippisowskiego i kultury alternatywnej. Dzielnica powstała w 1971r., kiedy grupa hippisów – squatersów zajęła opuszczone koszary, rozsiane na obszarze ok. 40ha w byłej jednostce wojskowej. Jeden z bardziej wpływowych założycieli, Jacob Ludvigsen, ogłosił wtedy na łamach anarchistycznej prasy utworzenie wolnego miasta, co spotkało się z szerokim odzewem środowisk alternatywnych. Osiedlający się tu przybysze otwierali szkółki i przedszkola dla własnych dzieci, a okolicę szybko zapełniły prowizorycznie sklecone domostwa, nierzadko interesujące pod względem architektonicznym. W 1994r. mieszkańcy „Christianii” opracowali własny, nieoficjalny, obowiązujący do dziś „kodeks” praw, będący zupełnie niezależny od usankcjonowanego przez państwo. Zabronione jest w nim m.in. używanie samochodów, kradzieże, korzystanie z broni, kamizelek kuloodpornych i ciężkich narkotyków. Od 15 lat w „Christianii” obowiązuje całkowity zakaz osiedlania się. Zapowiedziano wyburzenie części domostw i wprowadza się politykę „zero tolerancji” zmierzającą do delegalizacji samozwańczego „rządu” dzielnicy i oddania ziemi w ręce prywatnych przedsiębiorstw. Współcześnie w „Christianii” pozostało jeszcze kilkuset squatersów, których zmusza się do akceptacji reguł własności prywatnej i wolnego rynku, jednak wszelkie odgórne prawa i rozporządzenia są konsekwentnie ignorowane. Równolegle do opisanych wydarzeń wzrasta popularność turystyczna dzielnicy, której sława wyszła już dawno poza środowiska anarchistyczne. W obronie jej mieszkańców przez całą Danię przetoczyły się w 2004r. serie protestów, co było jasnym sygnałem dla rządu, że nawet Duńczycy są w tej sprawie podzieleni. Problematyka dzielnicy, będzie więc jeszcze długo stałym punktem obrad kopenhaskiego parlamentu, w którym „Christiania” nazywana jest urzędowo „eksperymentem społecznym”. I tak pozostało po dziś dzień, hipisi się nieco zestarzeli, a na jak długo starczy energii aby uratować tę kolorową od murali enklawę?… tego nie wie nikt.
Jedziemy dalej i zwiedzamy miasto na rowerach, a to najpopularniejszy środek lokomocji w tym mieście. Kopenhaga to największy konkurent Amsterdamu, jeśli idzie o miano rowerowej stolicy Europy. Wg danych statystycznych aż 36% Duńczyków jeździ do pracy, szkoły, czy na zakupy rowerem. Aż trudno uwierzyć, że ilościowo przewyższają oni pod tym względem takiego giganta ludnościowego jak Stany Zjednoczone! Faktycznie łączna długość ścieżek rowerowych jest imponująca. Unikalność kopenhaskich ścieżek rowerowych polega także na tym, że są one zawsze 1-kierunkowe, tzn. że biegną analogicznie do pasów ruchu – między jezdnią a chodnikiem, zaś po drugiej stronie ulicy w kierunku przeciwnym. Zmniejszenie ryzyka kolizji jest zatem oczywiste. Na pasach w Kopenhadze można spotkać specjalne podpórki, o które rowerzyści mogą podeprzeć nogę, by czekając na zmianę świateł nie schodzić z roweru. Statystyki mówią, że przeciętny mieszkaniec Kopenhagi codziennie pokonuje rowerem odległość ok.3 km, czyli, że mieszkańcy każdego dnia na rowerach pokonują 1,400,000 km. Liczba kobiet-rowerzystek przewyższa liczbę mężczyzn. Jazda na rowerze w Kopenhadze może być nie tylko przyjemna, ale i szybka dzięki zielonej fali świateł. Kopenhaga staje się miejscem, o którym będzie marzyć każdy miłośnik jazdy na rowerze. Mamy w Polsce co prawda miejskie wypożyczalnie, ścieżki (lepsze lub gorsze) i coraz więcej fanów dwóch kółek, ale do Danii wciąż nam daleko.
Wracamy do zwiedzania. Kopenhaga przeszła ogromną metamorfozę: od osady rybackiej, poprzez miasto przemysłowe oparte na produkcji, do Smart City 3.0, które bazuje na usługach i handlu. Niektórzy odważnie twierdzą, że w stolicy Danii znajdziemy wszystko, czego dusza zapragnie. Kopenhaga dla wielu byłaby jednym z najciekawszych kierunków turystycznych w Europie. Niestety, przez wielu jest omijana z powodu bardzo wysokich cen, wręcz abstrakcyjnych, czyniących z przeciętnego Polaka biedaka za ciężko zarobione w kraju pieniądze… np. gałka lodów 18zł, kawa z budy 25zł, o posiłku w restauracji można zapomnieć, tak miękko licząc- razy 5. Jeśli jednak zdecydujemy się odwiedzić to miasto, nie powinniśmy być zawiedzeni, każdy znajdzie tu coś dla siebie, a ja, konkretnie jestem tu z miłej chęci i to kolejny raz. Podobnie jak Sztokholm, to miasto dla ludzi i stworzone dla ich rekreacji. Duńczycy w codziennym życiu nie śpieszą się specjalnie, miasto żyje więc swoim własnym spokojnym rytmem i jest jakby stworzone przez ludzi dla ludzi, gdzie rekreacja, poczucie wolności i nieograniczonej swobody dominuje na każdym kroku.
Kopenhaga jako miasto rozwinęła się przede wszystkim dzięki swojemu portowemu charakterowi, co szczególnie widać w dobrze zachowanych starych magazynach portowych. Były one budowane z bardzo dobrych materiałów, dzięki czemu stoją do dziś i służą jako siedziby muzeów, apartamenty czy luksusowe hotele. Historyczna część miasta zajmuje stosunkowo niewielki obszar. Po dojechaniu do centrum miasta zaledwie 2km, podjeżdżamy po kolei pod: ratusz, nabrzeża portowe z pięknymi kamieniczkami, pałac królewski, forty u wejścia do portu i niedaleko od nich obowiązkowo należy dotrzeć do kamienia, gdzie ulokowała się kopenhaska syrenka, najbardziej znany symbol stolicy, ufundowany w 1909 r. przez Carla Jacobsena. Przedstawia „Małą Syrenkę” z baśni pod tym samym tytułem, autorstwa Hansa Christiana Andersena. Posąg, wielokrotnie ulegający aktom wandalizmu, zobaczyć można w miejscowym parku Churchilla (nabrzeże Langelinie). Odwiedzając Kopenhagę nie możemy pominąć XVII wiecznego obszaru „Portu Nyhavn”, to kanał i ulica w centrum, położona między Kongens Nytorv a przystanią. Fasady domów pomalowane są charakterystycznymi jaskrawymi kolorami. Ulica jest atrakcją turystyczną, ponadto znajduje się tu przystań, gdzie można wybrać się łodzią na rejs kanałami, czyli zwiedzanie miasta z wody. Te piękne, kolorowe kamienice, przy których zawsze cumuje dużo statków, restauracje, kawiarenki, puby, tworzą niepowtarzalny klimat. Historia portu sięga XVII wieku, a jego początki niestety nie są zbyt radosne. Kanał wykopali bowiem szwedzcy jeńcy, którzy znaleźli się w duńskiej niewoli podczas wojny w latach 1658-1660. Najstarszy dom, oznaczony numerem 9, został wybudowany w 1661 roku. Ciekawostką jest to, że w trzech kamienicach (pod numerem 20, 67 i 18) w różnych latach swojego życia mieszkał Hans Christian Andersen.
Po drodze obejrzeliśmy wiele kościołów, ciekawych budowli i nowych futurystycznych obiektów z teatrem, operą i biblioteką na czele. Spacerując po historycznych uliczkach, możemy wręcz cofnąć się w czasie. Warto jednak wcześniej przygotować sobie dokładny plan zwiedzania. Włócząc się cały dzień po mieście najechaliśmy zaledwie 26km, jednak co kawałek należało zrobić postój i coś zobaczyć lub zwiedzić. Kopenhaga fascynuje licznymi kontrastami i życiową energią. Nadmorska metropolia szczycąca się ponad 60 muzeami w harmonijny sposób łączy tysiącletnią historię z najnowszymi trendami w architekturze, designie i modzie. Toteż zaciekawiło nas muzeum „Guinness Wolrd of Records Museum” (wstęp 150 koron od os.). Najszybciej, najwyżej, najgrubiej, najsilniej, najdłużej, najwięcej, naj!… W muzeum znajdują się rekordy w sporcie, sztuce, muzyce, przyrodzie i nauce oraz ciekawostki, takie jak mężczyzna z najdłuższym wąsem, kobieta z najdłuższymi paznokciami, mężczyzna pożerający metal etc.
Biorąc pod uwagę niedogodności naszej bazy noclegowej, stwierdziliśmy zgodnie iż wobec braku alternatywy, to choć kemping kiepski, ale jest świetnie usytuowany.
23.07.2021-piątek – Kopenhaga > E20 > Rodbyhavn > prom do Niemiec (113€ – 45min)> Puttgarden, Niemcy > Lubeka > Rostok > Świnoujście – 550km
Już przed 9.00 jesteśmy na trasie. Tankujemy w Dani, gdyż o dziwo, olej napędowy jest w cenie 9,90korony, czyli ok 6,20zł za litr. Dość szybko pokonujemy dystans dzielący nas od przystani promowej w Rodbyhavn. Na bramkach płacimy 113€ za naszą Toyotę + dwie osoby i po 10minutach oczekiwania jesteśmy już na promie. Przez cieśninę Fehmarn Belt w zachodniej części Morza Bałtyckiego (18 km) do Niemiec, do miejscowości Puttgarden. Po kolejnych 45minutach, wysiadka i dalej to już tylko jazda i jazda. Niemieckie autostrady w kiepskim stanie, co rusz jakieś przebudowy i remonty. Na jednej z nich, z powodu awarii auta, straciliśmy ponad godzinę. Przed 18.00 docieramy do Polski, do Świnoujściu. Naszą bazę lokujemy na terenie mariny- Port Jachtowy Ośrodka Sportu i Rekreacji „Wyspiarz” (43zł za dzień). Próbowaliśmy wcześniej zostać na terenie campingu nr 44 „Relax” w Świnoujściu, ale ze względu na brak miejsc, polecono nam tę marinę.
24.07.2021-sobota -Bałtyk rowerowo – Świnoujście > Międzyzdroje > Świnoujście - 54km
Rano zrzucamy rowery i jedziemy do Międzyzdrojów. Smaczny dorsz w porcie, piwko i wracamy, kurort jest wręcz oblężony wczasowiczami. Po drodze, po wschodniej stronie Świny, u samego jej ujścia do Bałtyku, podjeżdżamy pod latarnię morską i fort. Kolejno przejazd trasą rowerową do granicy z Niemcami. Tam symboliczna fotka, w końcu byliśmy również w tym roku na przeciwległej granicy z Rosją w Piaskach. Teraz pozostał powrót do bazy, jaką jest marina w porcie jachtowym. Razem wyszło 53,5km. Wczoraj zapoznaliśmy Kasię i jej bułgarskiego męża, a dzisiaj przynieśli usmażonego dorsza i biesiada gotowa… gdyby nie komary byłoby wspaniale…
25.07.2021-niedziela – Świnoujście > Rogowo – 90km
Rano przenosimy naszą bazę z świnoujskiej mariny do Rogowa, małej osady, niegdyś wojskowej, położonej nad jeziorem Rogowo, pomiędzy Mrzeżynem, a Dźwirzynem. Stacjonujemy na przyjaznym kempingu, który znamy od lat (70zł za dzień). Później spacer plażą do Dźwirzyna na rybkę (10km). Oczywiście idziemy tam, gdzie mamy od lat przetestowane, do portowej knajpki „U Lecha”. Dorsz w cenie 9zł za 100gram smakował wybornie. Na kempingu stacjonuje również grupa entuzjastów byłego sprzętu wojskowego z DDR (NRD), którzy biorą udział w rajdzie do Węgorzewa. Jest okazja pooglądać świetnie zachowane auta Układu Warszawskiego, które używała nrdowska armia – Ify, Robur, Barkas i Trabant w wersji terenowej. Wieczorem na kempingu mamy spotkanie rodzinne, przyjechał mój brat, który pracuje w Trzebiatowie i moja siostra z córką, które są na wypoczynku. Jak zwykle w tradycji rodzinnych spotkań, był grill i degustacja specyficznych drinków… Wojtek hand made „psik psik”…
26.07.2021-poniedziałek – Bałtyk rowerowo – Rogowo > Mrzeżyno > Pogorzelica > Niechorze > Rewal > i z powrotem – 57km
Rowerowy przejazd wzdłuż Bałtyckiego brzegu z Rogowa do Rewala i z powrotem. Piękna trasa rowerowa, którą robimy kolejny raz. Szczególnie piękny jest przejazd z Mrzeżyna do Pogorzelicy przez las, gdzie niegdyś ulokowane były tereny wojskowe, dziś udostępnione do rowerowego przejazdu. W Niechorzu przy latarni zwiedzamy teren „Parku Miniatur Latarni Morskich” (wstęp 30zł). Jest to dzieło pasjonata, pana Mariana Piaseckiego, który tutaj, jak również w Kowarach na Dolnym Śląsku stworzył świat miniatur. Tu wszystkich obecnych i byłych latarni morskich polskiego wybrzeża, tam, pałaców, zamków i zabytków Dolnego Śląska.
W Mrzeżynie w „Barze Portowym”, znów rodzinnie, konsumujemy pysznego dorsza na gazecie… specjalna forma podania…
27.07.2021-wtorek- Rogowo > Dąbkowice – pole campingowe „Natura”, Dąbkowice 5G, 76-156 Dąbkowice – 90km
Rano przenosimy naszą bazę z Rogowa do Dąbkowic na pole campingowe Natura. Po przyjeździe idziemy plażą do Dąbek na dorsza. Tam i z powrotem 12km.
28.07.2021-środa – Bałtyk rowerowo – Dąbkowice > Dąbki > Darłowo > Darłówek > Wicie > Rusinowo > Jarosławiec > i z powrotem – 74km
Super trasa, od ostatniego przejazdu rok temu, powstało wiele nowych ścieżek rowerowych. Niestety, natłok wczasowiczów beztrosko przemieszcza się na rowerach, uważając iż cała ścieżka jest tylko dla nich. Oczywiście na trasie czekały na nas nagrody, kawa, lody, przekąski, zupy i pizza.
Na kempingach mocne zainteresowanie naszym autem i podróżami, jesteśmy mile zaskoczeni…
29.07.2021-czwartek – Bałtyk spacerowo > Dąbkowice > Okoniny Nadjeziorne – 200km
Po śniadaniu jeszcze mały spacer plażą w kierunku Łazów (6 km), w południe opuszczamy przyjemne pole kempingowe „Natura” i jedziemy do Dąbek na pożegnalnego dorsza.
Później już tylko jazda w Bory Tucholskie do Okonin Nadjeziornych, gdzie zaprosili nas Celinka i Andrzej.
30.07.2021-piątek – Okoniny Nadjeziorne – objazd rowerowy Jeziora Okonińskiego - 27km
Pełny relaks i wypoczynek w przyjaznym, wręcz rodzinnym gronie…
31.07.2021-sobota – Okoniny Nadjeziorne- kolejny dzień wypoczynku
01.08.2021-niedziela – Okoniny Nadjeziorne > Międzyrzecze Górne „Chałupa na Górce” – 550km
RAZEM: 8370km
Poniżej przekazuję również kilka zdjęć z motocyklowego przejazdu w 2008 roku. Podobną trasą przez Skandynawię i Nordkapp, tylko jadąc przez Petersburg, Karelię i Murmańsk:
Niestety Nordkapp i północna Norwegia w owym czasie spowita była mglą i codziennie, przez sześć dni raczyła mnie rzęsistym deszczem. Widoki z Przylądka i z całego tego regionu mogłem oglądać tylko na folderach.