39-Chorwacja-Malta-Cypr 2021
Nastała jesień, czas który również należy wykorzystać do tworzenia kolejnych podróżny. Motocyklowy sezon zakończyliśmy na terenie Jury Krakowsko-Częstochowskiej zlotem w Orlim Gnieździe w Hucisku, teraz wypadałoby pojechać gdzieś nieco dalej. W pogoni za słońcem i ciepłem padło na basen Morza Śródziemnego. Pierwotny plan zakładał przejazd naszym Hil-domem od Chorwacji, później promem przez Adriatyk i kolejno przez Włochy, Sycylię, dotrzeć promem na Maltę, powrócić przez Italię i Adriatyk do Albanii i dalej przez Grecję i Turcję, dotrzeć na Cypr. Jednak przeliczywszy odległości, wypadło prawie 10tys. km, toteż postanowiliśmy nieco zmodyfikować plany i podzielić podróż na dwa mniejsze etapy. Autem odbyć podróż na chorwackie wyspy południowego Adriatyku, a Maltę i Cypr zrealizować samolotami, tym bardziej iż mieliśmy do wykorzystania pieniądze, za nieodbyte loty z Bahrajnu do Wiednia, które odwołano z powodu pandemii w lutym zeszłego roku, kiedy wracaliśmy z Filipin.
I stało się, ponad trzy tygodnie podróżowania, była Malta i Cypr, a Chorwacja wraz z wyspami Hvar, Korcula oraz półwyspem Peliesac, poszerzyła się jeszcze o Czarnogórę, Serbię i Rumunię. Zdjęcia wraz z przebytą trasą, przedstawiamy w dalszej części relacji z Malty i Cypru.
Malta – Cypr 2021
08.11.2021-poniedziałek
Międzyrzecze Górne > Katowice Pyrzowice – 100km > lot na Maltę (International Airport) > odbiór wynajętego auta > Qawra – 20km
Lot liniami „Wizz Air” (2h 40min). Wylatujemy o 18.40, na miejscu jesteśmy o 21.20 (na Malcie ten sam czas). Od razu na lotnisku wynajmujemy auto (Peugeot 208) w firmie „Sicily by Car”, gdyż tylko ta jest czynna o tej porze. Z lotniska jedziemy kolejne 17km do wynajętego wcześniej hotelu „Bella Vista” https://www.bellavistahotelmalta.com/en (Qawra Coast Road, Qawra, SPB 1908St. Paul’s Bay, Qawra, Malta N35º 56.7510, E014º 25.0768 e-mail: reservations@bellavista.com.mt )
W hotelu zużytym jak te w Egipcie, w podobnej atmosferze, pijemy wieczorne lekarstwo na sen, a jutro okaże się… jaki to bella vista zobaczymy z balkonu.
Tymczasem przedstawmy krótką historię Malty… wyspy, posiadającej bogatą i długą historię. Badacze przypuszczają, że ludzie na Malcie pojawili się ok. 7000 lat temu. Megalityczne świątynie, których ruiny można odnaleźć na Malcie i Gozo, wznoszono wcześniej… niż piramidy w Egipcie, bo ok. 3600 roku p.n.e. Zadziwiająco duża ich liczba, może wskazywać iż wyspa, była swego rodzaju miejscem pielgrzymkowym obszaru śródziemnomorskiego. Siedem spośród zachowanych do naszych czasów kamiennych świątyń, a raczej ich pozostałości, znajduje się na liście UNESCO.
Dalsza historia Malty, to nieustanne podboje i walki o zdominowanie terenu. Wyspa znajdowała się kolejno pod panowaniem Fenicjan, Kartaginy, Starożytnego Rzymu, Arabów, Hrabstwa i Królestwa Sycylii, „Zakonu Maltańskiego” oraz Wielkiej Brytanii. Do dziś, śladem brytyjskiej kolonizacji na Malcie jest ruch lewostronny; rzuciła nam się też w oczy, i to nie jeden raz, charakterystyczna czerwona budka telefoniczna.
Na szczególną uwagę w historii Malty zasługuje wiek XVI, kiedy to Europa broniła się przed inwazją turecką. Oddziały Sulejmana II Wielkiego (Wspaniałego), zmierzały w kierunku Włoch. I wówczas na drodze, stanęli rycerze joannici „Zakon Szpitalny Świętego Jana Jerozolimskiego”, mający swą siedzibę na Malcie. Trzeba tu podkreślić, że joannici pierwotnie byli zakonem szpitalnym, powołanym do życia w czasie wypraw krzyżowych. Z czasem, zakonnicy postawili sobie za główny cel walkę z religią muzułmańską. W kwietniu 1565r. flota osmańska z 40tys. doborowych tureckich wojowników, wypłynęła w kierunku Malty. Na wyspie czekało na nich 600 rycerzy i 8tys. żołnierzy. Doszło wówczas do tzw. wielkiej bitwy pomiędzy Krzyżem a Koranem. Niezwyciężony dotąd sułtan został pokonany, a Malta dumnie zapisała się na kartach historii Europy, podobnie jak później wojska Sobieskiego pod Wiedniem.
09.11.2021-wtorek
Qawra > Valletta > Qawra – 40km
Po śniadaniu, jedziemy naszym wynajętym autkiem do stolicy Malty. Valletta to największe muzeum pod gołym niebem i świadectwo potęgi „Zakonu Maltańskiego”. Razem ze swoimi 320 zabytkami, została wpisana na listę UNESCO. Regularny plan zabudowania Valletty i układ jej ulic przecinających się pod kątem prostym oraz liczne schody i fortyfikacje, wskazują na ogromne zdolności organizacyjne i planistyczne jakie posiadali rycerze „Zakonu Maltańskiego”.
…a tak to się zaczęło… nazywam się Francesco Laparelli, byłem uczniem Michała Anioła i podobno najlepszym architektem militarnym w XVI wieku… i to ja zaprojektowałem to miasto od zera…
… takie malutkie miasto a tyle bogactwa ma w sobie! Mimo szczerych chęci, trudno się tu zgubić, no bo jak, jeśli najdłuższa ulica Republiki (Triq ir-Repubblika) mierzy zaledwie 1 km… a tam czekają na nas… niezwykła architektura, kolorowe drzwi i okiennice, finezyjne balkony, a wszystko to wśród potężnych fortyfikacji… Spacer po Valletcie jest jak cofnięcie się w czasie. Uliczki biegną raz w górę raz w dół, czasami zejścia są strome a podejścia wymagające, niekiedy ulicami są schody o bardzo niskich i szerokich stopniach, które kiedyś ułatwiały konne poruszanie się po mieście. Drogi przecinają się pod kątem prostym, prostopadle do morza, dzięki temu do centrum dociera chłodna morska bryza, z kolei budynki są na tyle wysokie, że dają cień i nawet latem nie jest tu upalnie. Jak bardzo to wszystko jest przemyślane! To maleńkie i niezwykle kompaktowe miasto, ograniczone jest dwoma portami, od północy „Marsamxett Harbour”, od południa „Grand Harbour”, a jego serce stanowi „Konkatedra św. Jana” („Kon-Katidral ta’ San Ġwann”), XVI-wieczna świątynia zbudowana jako kościół konwentualny zakonu joannitów (wstęp 15€ od os.). Surowa, czasem bardziej przypominająca fortecę. Na jednej z dzwonnic znaleźć można 3 zegary. Jeden pokazuje godzinę, drugi dzień tygodnia, ostatni zaś datę. Pomiędzy dzwonnicami wybudowano balkon, z którego ogłaszano nazwisko nowego Wielkiego Mistrza Zakonu. Niepozorna z zewnątrz… ale za to w środku… wszędzie złoto, złoto, złoto! Ale zacznijmy od początku… kiedy przejdziemy przez drzwi, to czeka Cię zupełnie inny świat plus prawdziwy mistrz Caravaggio. Każdy centymetr sufitu zajmują freski, ściany pokryte są bogatymi złoceniami, a marmurowe podłogi to istne dzieła nekrosztuki… 375 grobowców rycerzy w oryginalnych kostuchowatych pozach i obowiązkowo z brakami w uzębieniu. Konkatedra Świętego Jana Chrzciciela składa się z imponującej nawy głównej oraz 9 bogato zdobionych kaplic bocznych po obu stronach nawy głównej – 5 z lewej strony ołtarza, 4 z prawej strony . 8 z nich zbudowanych zostało dla każdego z języków „Zakonu Joannitów”. Szczegółowo wymieniając języki to: angielski, niemiecki, owernijski, prowansalski, francuski, włoski, aragoński i kastylijski. Skąd to się wzięło? W przeciwieństwie do Krzyżaków „Zakon Joannitów” miał od początku charakter międzynarodowy i przyjmowano do niego wszystkich szlachetnie urodzonych rycerzy katolickich, bez względu na nich narodowość. Natomiast ostatnia kaplica poświęcona jest patronce – Matce Boskiej z Filermos. Brama tej kaplicy wykonana jest z litego srebra i tutaj znajduje się jej piękna ikona. Nawa główna jest długa na 53m i zachwyca wspaniałym ołtarzem już z daleka. Choć z drugiej strony, biorąc pod uwagę ilość zdobień i przepych w całej świątyni… ołtarz jakoś umyka wzrokowi. Natomiast w Oratorium konkatedry, zobaczyć można wspaniałe dzieła Caravaggia. Najsłynniejsze to zdecydowanie obraz „Ścięcie św. Jana Chrzciciela”. Nie bez powodu uznawane jest za arcydzieło… po spotkaniu na żywo z obrazem robi ogromne wrażenie. Jest to jedno z największych jego dzieł i ponoć jedyne dzieło, które podpisał. Caravaggio przybył na Maltę w 1606r., kiedy to prawdopodobnie odsiadywał wyrok na jednym z galeonów „Zakonu Maltańskiego”. Ostatecznie jednak zdobył przychylność zakonu i pracując we wnętrzach Oratorium, pozwolono mu wstąpić w szeregi „Zakonu Joannitów”. Inna wersja mówi, że Caravaggio na kilka miesięcy zabunkrował się na Malcie, aby uniknąć kary śmierci za zabicie człowieka w Rzymie. W lipcu 1607r. wylądował na śródziemnomorskiej wyspie i został członkiem „Zakonu Kawalerów Maltańskich”. Artysta liczył zapewne nie tylko na opiekę i ochronę zakonu, ale także na intratne zamówienia w związku z przebudową katedry św. Jana. Prócz tego w świątyni zobaczyć można także podziemną kryptę, w której znajdują się grobowce Wielkich Mistrzów. No cóż, na ten widok nie pozostaje nic innego, jak tylko pozbierać rozlatane oczy, zamknąć rozdziawione usta i uspokoić zmysły. Opuszczając perłę baroku… koniecznie należy chwilę posiedzieć po wstrząsie wywołanym złocistym przepychem. Po opuszczeniu katedry wychodzimy na ogromny „Pałac Wielkiego Mistrza”(„Palazz tal-Granmastru”). Aż do końca rządów joannitów na Malcie pałac był siedzibą Wielkiego Mistrza Zakonu Maltańskiego Św. Jana, a podczas brytyjskiego okresu kolonialnego służył jako pałac gubernatora, obecnie jest miejscem pracy Prezydenta Republiki Malty. W bezpośrednim sąsiedztwie znajduje się „Biblioteka Narodowa Malty”. Budynek biblioteki został wzniesiony w Valletcie jeszcze przez „Zakon Kawalerów Maltańskich”, jego budowę ukończono w 1796r. Podwaliny pod inicjatywę są starsze i powstały w 1555r., kiedy został wydany dekret, by gromadzić książki należące do zmarłych rycerzy we wspólnym skarbcu zakonnym.
To co rzuca się w oczy podczas spaceru brukowanymi uliczkami Valletty, to niezliczona ilość kościołów. Ulicom i domom nadawane są imiona świętych, w drzwiach i oknach stoją ich figurki, na rogach budynku ulokowano małe kapliczki, a nad ulicami wiszą krzyże. Od czasu do czasu, przeplatają je brytyjskie akcenty w postaci czerwonych budek telefonicznych. Jednak największe wrażenie, wywarły na nas kolorowe, drewniane balkony, są one głównym elementem elewacji kamienic i wzbudzają niemały zachwyt. À propos balkonów… nie można włóczyć się po tym mieście i nie zwracać na nie uwagi. Kiedyś balkony były symbolem bogactwa i obiektem prestiżu dla maltańskich rodzin. Duże, małe, kolorowe, proste, misternie rzeźbione… stanowią główny element elewacji i są częścią tutejszego stylu życia. Prawo budowlane ustalone przez Rycerzy Maltańskich nakazywało ozdabianie narożników kamienic, dlatego na każdym rogu możemy zderzyć się ze świętym, gzymsem, pilastrem lub zawiniętym balkonem. Na wielu wąskich ulicach i pnących się ku górze schodkach, wiszą dosłownie nad głowami przechodniów.
Zajrzeliśmy również do zbrojowni „L-Armerija tal-Palazz” („Palace Armoury”) wstęp 6€ od os. Warto zobaczyć blask metalowych garniturów i rodzaje oręża, gdzie oprócz masywnych zbroi dla zwykłych żołnierzy, możemy podziwiać te, które chroniły szlachtę. To iście metalowe garnitury, bogato zdobione, szyte a raczej kute na miarę w najlepszych warsztatach Europy. Trzonem kolekcji są pochodzące z z XVI i XVII w. zbroje i broń biała, które w przeszłości należały do joannickich rycerzy. Rarytasem kolekcji jest osobista zbroja Wielkiego Mistrza Alofa de Wignacourt (1547-1622) – budowniczego akweduktu i protektora Caravaggia. To nie są zbroje dla dobrodusznych zakonników… a dobrze wyszkolonych rycerzy, którzy walczyli, zabijali i podbijali w imię wiary.
Osobliwością miasta jest tutejszy rytuał, iż o godzinie 12.00 z „Saluting Battery”, czyli baterii artyleryjskiej, oddawany jest ceremonialny salut armatni. Bateria tworzy dolny poziom „Bastionu św. Piotra i św. Pawła” fortyfikacji frontowych Valletty, z widokiem na „Fort Saint Angelo” i całą ztokę „Grand Harbour”.
Będąc w Valletcie nie zapomnieliśmy udać się do maltańskiego „Trójmiasta”. Choć dumnie określa się je Trzema Miastami, w rzeczywistości są to trzy odrębne dzielnice, położone na malowniczych cypelkach po południowej stronie zatoki portowej „Grand Harbour”. Wystarczy obok przystani promowej wsiąść w małą łódkę, którą z 2€ od os. dostaniemy się na drugi brzeg. To niezwykle ciekawe miejsce na turystycznej mapie Malty, które warto zobaczyć. W jego skład wchodzą: Vittoriosa (Birgu), Cospicua (Bormla) oraz Senglea (L-Isla). Ich porty przystankowe używane były od czasów fenickich, a w ich dzielnicach znajdziemy pałace, kościoły, forty i bastiony, znacznie starsze od samej Valletty. Nie obyło się bez przygód, gdyż nawałnica deszczowa dopadła nas w drodze powrotnej w portowej bramie „Bramie Wiktorii”, prowadzącej do centrum Valletty, gdzie spędziliśmy prawie godzinę. No cóż, od listopada do lutego, zdarza się być tu kapryśna pogoda i choć jest ciepło (24ºC), to potrafi w tym czasie mocno popadać.
Nasze auto pozostawiliśmy przy głównej „Bramie Miejskiej” na parkingu podziemnym MCP, gdzie za 7h postoju zapłaciliśmy 7,5€. Natomiast powrót do hotelu (17km) w okolicy godziny 18.00 zajął na 1,5h… poczuliśmy na własnej skórze, to przed czym nas ostrzegano. Malta to państwo nieustających korków drogowych!
10.11.2021-środa
Qawra > Mdina > Marsaxlokk > „Blue Grotto” > „Klify Dingli” > Rabat > Qawra – 70km
Dzisiaj startujemy wcześniej, gdyż prognoza pogody na popołudnie zapowiada deszcz. Rozpoczynamy od miasta na wzgórzu, Medina zwanego również „Silent City” („Miastem Ciszy”). To jedno z piękniejszych miast na wyspie i pierwsza stolica Malty. Na jej terenie obowiązuje całkowity zakaz ruchu kołowego, z wyjątkiem aut służb oraz stałych mieszkańców miasta, których mieszka tu zaledwie trzystu. W miejscu tym, brak jest zgiełku ulicznego i hałasu, a po zmroku na terenie „Silent City” zapada głucha cisza…
To czarujące średniowieczne miasto wpisane na listę UNESCO do cna przesiąknięte jest historią. Nie ma wątpliwości co do tego, że historia Mdiny jest niezwykle bogata. Miasto zostało założone jeszcze przez Fenicjan w ok. VIII wieku p.n.e.! Nosiło wtedy nazwę Maleth, co oznaczać miało schronienie. Bezpieczna odległość od morza, wysokie wzgórze, na którym zostało założone Maleth i możliwość obserwacji ewentualnych wrogów na pewno mogło sprawiać wrażenie schronienia. Za dalszą rozbudowę tego miasta odpowiadają Rzymianie, którzy pojawili się tutaj ponoć w 218 roku p.n.e. Nazwę miasta zmienili na Melite i było ono znacznie większe niż dzisiejsza Mdina, bowiem rozciągało się na tereny dzisiejszego Rabatu. Na przedmieściach dawnej Melite budowano katakumby, w których chowano zmarłych. Według ówczesnych tradycji, zmarłych nie można było chować w samym mieście, chowano ich więc na przedmieściach. Rzymianie nabrali już wprawy w budownictwie, więc miasto się rozrastało, powstawały kolejne murowane budynki. To z Melite, czyli dzisiejszą Mdiną wiąże się także początek chrześcijaństwa na Malcie. Wspominaliśmy już o tym w naszym wpisie – Wyspa św. Pawła na Malcie – ale warto wspomnieć krótko także tutaj. Ok. 60 roku n.e. statek, którym płynął m.in. św. Paweł rozbił się u wybrzeży Malty, w okolicy Wyspy św. Pawła. Nazwana została tak na jego cześć, oraz tego wydarzenia, które było początkiem chrześcijaństwa na Malcie. Melite (Mdina) była już wtedy siedzibą rzymskiego gubernatora, zatem była czymś w rodzaju stolicy tejże prowincji. Św. Paweł miał przebywać u Publiusza, ówczesnego namiestnika na Malcie i miał też uzdrowić jego ojca! Ale wróćmy do tu i teraz. Po przejściu przez majestatyczną bramę „Mdina Gate”, przepiękna brama wejściowa, która pojawia się także w serialu „Game of Thrones”, wchodzimy do magicznego świata i szybko cofamy się w czasie, gdyż na pierwszy rzut zadajemy sobie czasy Inkwizycji i czarownic, w muzeum poświęconemu temu tematowi. „Dungeons Museum”- Malta’s Only Dark Walk Museum of Crime & Punishment wstęp 5€ od os. Eksponaty związane z historią kar cielesnych, prezentowane są w lochach pod średniowiecznym pałacem. Twórcy muzeum niczego nie zapomnieli, pozwalając zwiedzającym zapoznać się z egzekucjami i torturami trzech epok: panowania rzymskiego, inwazji arabskiej i maltańskiego rycerstwa. Możecie zobaczyć na własne oczy, że „ludzcy” Rzymianie woleli torturować więźniów w ukrzyżowaniu, a słabością Arabów było zmiażdżenie tych, którym się nie podobają wielkie kamienie.
Szlachetni rycerze nie pozostawali w tyle za Rzymianami i muzułmanami, stosując najbardziej wyrafinowane metody tortur w czasach Inkwizycji, która osiadła na wyspie od 1561r. Aby stłumić herezję, były szczypce do wyciągania gwoździ, imadło do ściskania głowy, gilotyna, stojak, „hiszpański but” etc … a dookoła… lodowata kompozycja scen wyrafinowanego sadyzmu… wieszanie, wyrywanie, obcinanie, nabijanie, rozrywanie, wyrywanie, chłostanie, palenie i wiele innych. Średniowieczny system inkwizycyjny wprowadził w życie nie tylko procedury prawne i mechanizm represji wobec odstępców od wiary, ale też stworzył zestaw wyobrażeń i symboli, swoistą inkwizycyjną mentalność, która w różnych okresach służyła uzasadnieniu przemocy religijnej.
Muzeum ma odpowiednią atmosferę… jest cicho, zimno i ponuro. Ciszę naruszają tylko efekty specjalne, które są również przemyślane, gdzie oprócz jęków bólu, stosownego światła, są też odpowiednie rekwizyty. W wielu miejscach poświęconych walce z heretykami, czarownicami, innowiercami i wszelkiego typu przeciwnikami władzy już byliśmy… winny czy nie, może tylko pomówiony… wszędzie wymyślne torturowanie człowieka przez człowieka przywołuje natrętną myśl… skąd w wymiarze ludzkim aż tyle ekstremalnego zła, a wszystko to w imię wiary…?
W obrębie ogromnych, starożytnych murów obronnych Mdiny, odkrywamy świat wąskich i krętych brukowanych uliczek oraz starych budynków, a wszystko to wykonane jest z piaskowca o żółto-rdzawym kolorze. Spacerując po pierwszej stolicy Malty, szlacheckim mieście, a dziś „Mieście Ciszy”, trudno powstrzymać ciekawość, by nie zerknąć w uchylone lekko drzwi czy okiennice. Podsycają ją gustowne kołatki, które zdobią zamknięte na głucho kolorowe drzwi kamiennych kamienic oraz małe kapliczki i tabliczki z nazwami domów.
Najważniejszym zabytkiem w Mdinie jest „Katedra św. Pawła” (wstęp 10€ od os.). Katedra wybudowana została w miejscu, w którym niegdyś stał dom Publiusza – pierwszego biskupa Malty. Jest to główna świątynia katolicka na Malcie. Katedrę zbudowano na planie krzyża, ze sklepioną nawą główną i dwoma nawami bocznymi, w których znajdują się niewielkie kaplice. Uwagę na katedrze przykuwają zegary… prawy pokazuje godziny i minuty, zaś lewy pokazuje dni i miesiące. Niektórzy Maltańczycy mówią, że zegary pokazują co innego, by zmylić śmierć, aby nie wiedziała kiedy przybyć po ludzi zapewniając im długowieczność lub zmylić diabła, o której dokładnie odbywa się msza. Ile jest w tym prawdy? Tego się już nie dowiemy. Natomiast wewnątrz katedry znajdują się m.in. obrazy Mattia Preti, a także obraz przedstawiający Matkę Bożą, którego autorstwo przypisuje się św. Łukaszowi. Dwa trony naprzeciw głównego ołtarza zarezerwowane są dla biskupa Malty oraz Wielkiego Mistrza Zakonu. Miejsce pod bogatą mozaikową podłogą z wymyślnymi płytami nagrobnymi, zarezerwowane jest dla maltańskiej szlachty i wysokiego rangą kleru, co odróżnia katedrę od „Katedry św. Jana” w Valletcie, gdzie mogli być chowani jedynie joannici. Skarby, które zdołano ocalić ze starej katedry po trzęsieniu ziemi, oglądać można w „Muzeum Katedralnym” (w cenie biletu), mieszczącym się w pięknym barokowym pałacu, w przeszłości diecezjalnym seminarium duchownym. Jest tam idealnie zachowany drewniany chór, najstarszy dzwon na Malcie (z 1370r.) czy poliptyk z ołtarza głównego, który przedstawia św. Pawła. Jest kolekcja numizmatyczna, w której znajdują się monety znalezione na obszarze całej wyspy – od okresu starożytnego, aż po monety z ostatnich kilkuset lat (artefakty fenickie, greckie czy duża kolekcja monet rzymskich, bizantyjskie, arabskie i normańskie). Znajduje się też 15 srebrnych posągów przedstawiających apostołów, które wykonał w latach 1741-1743 włoski złotnik (a właściwie srebrnik) Antonio Arrighi. Są pięknie zdobione księgi chóralne, manuskrypty (najstarsze z XI wieku) oraz listy papieskie. Po wyjściu, warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden z budynków wzniesiony w stylu neogotyckim „Casa Gourgion”.
Po obejściu Mdiny, jedziemy kolejne17km na drugi koniec wyspy, aż za lotnisko do portowej mieściny Marsaxlokk. To najsłynniejsza wioska rybacka na Malcie i niezwykle urokliwe i kolorowe miejsce, gdzie czas jakby się zatrzymał. Od lat nic się tutaj nie zmieniło. Stare kamieniczki z kolorowymi balkonikami „gallarijas”, urocze knajpki, które rozkładają swoje stoliki na nadmorskiej promenadzie. I rybacy… bo Marsaxlokk to ich królestwo. Słynie z cotygodniowego, niedzielnego targu rybnego. We wczesnych godzinach porannych, Maltańczycy zaopatrują się tu w świeże ryby i owoce morza. Przed południem dołączają do nich turyści, a targ przekształca się w mały jarmark z maltańskimi pamiątkami. Kupić tu można m.in. lokalne przetwory (oliwa, wino, suszone pomidory, likier z opuncji), szkło (figurki, wazony, dzbanki, filiżanki itp.), koronki (obrusy, serwety, chusty, ubrania, parasole). Największą wizytówkę Marsaxlokk są kołyszące się na falach, bajecznie kolorowe łodzie rybackie „luzzu”. Zacumowane w porcie łajby malowane są w żółte, niebieskie i czerwone pasy, a ich budowa nie zmienia się od tysiąca lat. Łodzie charakteryzuje zadarty dziób i rufa. Często zdobią je oczy Ozyrysa, które mają uchronić rybaka przed niebezpieczeństwem na morzu. Konstrukcja „luzzu” jest bardzo wytrzymała i potrafi przetrwać każdy, nawet największy sztorm. W Marsaxlokk praktycznie każdy zajmuje się rybołówstwem. Kto nie łowi ryb, ten zapewne jest właścicielem lub pracownikiem jednej z wielu lokalnych restauracji. Czy ta atrakcja jest tak niesamowita jak bywa pisane… raczej nie, obeszliśmy ją w godzinę, wypiliśmy kawę i w drogę.
Jadąc z Marsaxlokk zachodnim brzegiem wyspy, poprzez rolnicze tereny, docieramy do „Blue Grotto”. To kolejna atrakcja Malty, której nie powinno się pominąć. Jest największa z grupy sześciu sąsiadujących ze sobą grot. Mierzy ponad 40m, przy głębokości 26m. Wg mitologii była domem dla syren i nimf morskich, które zwabiały żeglarzy swoim niesamowitym urokiem. „Błękitną Grotę” można podziwiać z góry, z punktu widokowego znajdującego się tuż obok parkingu lub udać się w króciutki rejs (około 20min.) łódką turystyczną z przewodnikiem z zatoki „Wied iż-Żurrieq”. Łodzie wypływają przez cały rok, ale tylko wtedy, gdy morze jest spokojne, dzisiaj niestety był niewielki sztorm i nie pływały.
Dalej jedziemy zachodnim brzegiem na północ i docieramy do kolejnego urokliwego miejsca jakim są „Klify Dingli”, najwyższe klify w południowej części Europy. Wysokie na 250m robią niesamowite wrażenie!
W powrotnej drodze docieramy jeszcze do Rabatu! To nic innego, jak rozciągające się na południe przedmieścia Mdiny. Granicę pomiędzy nimi stanowi jedynie fosa. W czasach rzymskich Rabat razem z Mdiną stanowiły jedno miasto nazywane Melite. Paradoksalnie najciekawsze jego zabytki znajdują się pod ziemią. Należą do nich „Katakumby św. Pawła” czy „Katakumby św. Agaty” oraz „Grota św. Pawła”. Warto również zobaczyć tu „Kościół św. Pawła”, czy też „Wignacourt Collegiate Museum”. „St. Paul’s Catacombs” (wstęp 6€ od os.) i już schodzimy pod ziemię wprost w labirynt podziemnych grobowców, zajmujący powierzchnię aż 2200m², gdzie pochowano ok. 1000 ciał. Wstępując do podziemnego świata z niszami nagrobnymi, małymi tarasami i stołami „agape” przy których spotykali się najbliżsi zmarłego, najpierw na ceremonię pogrzebową, a później na uroczysty, wspomnieniowy posiłek, jesteśmy zadziwieni ich rozmiarem. Katakumby wykorzystywano do grzebania zmarłych do około VIII wieku. W okresie średniowiecza podziemne pomieszczenia zamieniano na oratoria, kaplice, cysterny na wodę, a nawet na zagrody dla zwierząt. Z tego powodu niektóre z nich poszerzano, połączono i usuwano z nich groby. Podczas II wojny światowej podziemne tunele służyły jako schrony przeciwlotnicze, a w środku skrywali się nie tylko ludzie, ale przechowywano tu również zabytki.
Pogoda wbrew wcześniejszym prognozom dopisała, było nawet sporo słońca, a pełen turystycznych wrażeń dzień zakończyliśmy o 17.00 gdyż o tej porze zaczyna się ściemniać.
11.11.2021-czwartek
Qawra > „Popeye’a Willage” > „Wieża św. Agaty” > prom na wyspę Gozo > Victoria > Marsalforn > Xlendi > „Zatoka Dwejra” > prom na Maltę > Qawra – 50km
Całą noc lało. Drogi zamieniły się w rzeki. Po 10.00 jednak przestało tak intensywnie padać, iż możliwy był wyjazd na trasę dzisiejszego zwiedzania, a w planie jest dotarcie do ciekawostek leżących po płn.-zach. stronie Malty wraz z dotarciem na wyspę Gozo.
Rozpoczynamy od zwiedzenia „Wioski Popeye’a”. To jedna z najczęściej wyszukiwanych atrakcji na Malcie. Wielu z Was zapewne spotkało się z bajką o muskularnym marynarzu na krótkich nogach, z nieodłączną fajką w zębach. Tak, to Popeye. W 1980 roku wytwórnia Disneya postanowiła nakręcić o nim pełnometrażowy film fabularny, w formie musicalu. W filmie o marynarzu o dobrym sercu, ale porywczej naturze, główną rolę zagrał Robin Williams. Aby zbudować scenę filmową, na Maltę sprowadzono m.in. drewno, które posłużyło do budowy tutejszych domków. Wybudowano też drogę do zatoki „Anchor Bay”, w której mieści się wioska oraz falochron do ochrony kompleksu. Po zrealizowaniu produkcji „Popeye Village” z planu filmowego, przemieniła się w barwny i tętniący życiem kawałek maltańskiego przemysłu turystycznego. Obecnie mieści się tu park rozrywki, mieszczą się też sklepy i restauracje. Wiele osób uważa, że miejsce to jest przereklamowane i jest istną maszynką do wyciągania pieniędzy od turystów, a na Malcie są inne ciekawsze atrakcje. Po części mają rację. To co jednak nie podlega dyskusji, to przepiękne położenie wioski w mieniącej się wszystkimi odcieniami turkusu zatoce „Anchor Bay” (wstęp 12€ od os.). Punkt widokowy na „Wioskę Popeye’a”, który mieści się na krawędzi okalającego wioskę klifu jest darmowy.
Kolejno podjeżdżamy pod „Czerwoną Wieżę” („Wieża św. Agaty”). Nazwana została tak, ze względu na kolor w jakim pomalowane są zewnętrze jej mury. Wieża powstała w 1649r. pomiędzy innymi wieżami łączącymi Vallettę z Gozo. Za czasów panowania „Zakonu Maltańskiego” na Malcie, wieże budowane były w takiej odległości od siebie, by każda była w zasięgu wzroku sąsiedniej. Obiekt stanowił jeden z kluczowych punktów obrony. Mógł pomieścić 30 żołnierzy oraz zapasy żywności i amunicji wystarczające na 40 dni. Oprócz funkcji obronnej i ostrzegawczej przed najazdami piratów, służyły jako wieże komunikacyjne pomiędzy Gozo i Wielkim Portem.
Dalej kierujemy się na prom i płyniemy z Malty na wyspę Gozo. Aby się tam dostać, korzystamy z promu „Gozo Channel Line”, odpływającego z portu w Cirkewwa na Malcie. Prom płynie praktycznie co pół godziny, a podróż trwa około 20 min. Płacimy tylko raz i to dopiero w drodze powrotnej na Maltę (15.60€ auto z kierowcą i 4,70€ pasażer).
Gozo to najbardziej idylliczna i druga co do wielkości wyspa „Archipelagu Wysp Maltańskich”. Dzięki dziewiczym plażom i sennym miasteczkom, ta mała wysepka jest idealnym miejscem na relaksujące wakacje z dala od zgiełku i hałasu. Chociaż Gozo jest mniej rozwinięta niż Malta, ma wiele niezwykłych atrakcji wartych zobaczenia: Na początek… wysokość: 75m, obwód: 85m, aga: 45ton. Jaki obiekt osiąga tak okazałe wymiary? Mowa o kopule „Kościoła św. Jana Chrzciciela”, czyli Rotundzie w Xewkiji. Kościoła doskonale widocznego z kilku kilometrów! To nie tylko symbol miasta, ale również istotne miejsce na mapie Gozo. Następnie średniowieczne miasto Victoria… dla miejscowych – Rabat, dla gości – Victoria. Miasto, położone w centralnej części Gozo, jest uznawane za stolicę wyspy. Choć zamieszkiwali tu niegdyś Arabowie, to tak naprawdę bardzo silne piętno odcisnęli Brytyjczycy. Wystarczy spojrzeć na herb miasta – VR oznacza „Victoria Regina” będący monogramem królowej Wiktorii. Najważniejszym punktem na planie miasta jest „Cytadela” („Cittadella”), która po ataku Turków w połowie XVI wieku została odbudowana i tym samym zyskała należytą rangę. Obecnie widnieje na liście UNESCO. Dawniej jej podstawowym zadaniem była obrona mieszkańców przed najeźdźcami, a dziś pełni funkcję miasta-muzeum oraz największej atrakcji turystycznej na wyspie. Niewielki „Plac Katedralny” („ Pjazza tal-Katidral”) jest centralnym punktem Cytadeli. Otaczają go najważniejsze z budynków, Katedra Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, do której prowadzą monumentalne schody, a przed wejściem do katedry stoi pomnik św. Jana Pawła II, sąd oraz historyczne więzienie.
Kolejny punkt zwiedzania, to nadmorski kurort Marsalforn. Zazwyczaj tętni życiem, lecz dziś tak nie wygląda, tylko dwa bary są czynne, fale rozbijają się o brzeg mętną wodą, maleńka plaża zawalona algami, a na głównej ulicy zamiast ludzi… tylko błoto.
Jedziemy dalej, do malowniczo położonego Xlendi, piękne zatoki z ta najciekawszą „Zatoką Dwejra”(„Dwejra Bay”). To perełka zachodniego odcinka klifowego wybrzeża Gozo. Strzeżona przez „Wieżę Dwejra” („Dwejra Tower”), chroniona przez „Kaplicę św. Anny” („Kappella Sant Anna”), zamknięta przez wyrastający z morza na 60m monolit „Skałę Grzyba” („Fungus Rock”). To formacja skalna, na której powierzchni w czasach krzyżackich rosła dziwna roślina lecznicza. Wykorzystywana była podczas dolegliwości trawiennych i służąca do tamowania krwawiących ran. Była bardzo cenna dla rycerzy maltańskich, dlatego tuż obok wybudowali twierdzę, a za kradzież jej groziło ciężkie więzienie. „Wewnętrzne Morze” („Inland Sea”) to słone jezioro, połączone wąskim przesmykiem z otwartym morzem. Przy dogodnej pogodzie wypływają stąd rybacy, można również skorzystać z wycieczki łódkami lub popływać kajakiem. Na brzegu jest kamienista plaża, na której można się opalać. Skorzystaliśmy z łódki(4€ od os.), coś fantastycznego, tym bardziej, że po wczorajszym sztormie, morze było mocno rozkołysane. Magicznej atmosferze Dwejry nie oparli się twórcy serialu „Gra o Tron”, którzy nakręcili tu kilka scen do odcinków pierwszej serii. Podczas wędrówki, wśród scenerii niczym z filmu fantasy, wśród wodnych oczek w poszarpanym i ostrym brzegu, można poczuć się niczym na obcej planecie.
Dalej na trasie podjeżdżamy jeszcze pod stanowisko archeologiczne, kompleks świątyń „Ggantija Tempels”. Choć pozostały po nich jedynie kamienne ruiny, liczą sobie ok. 5800 lat i zaliczają się do najstarszych budowli kamiennych na świecie. Do naszych czasów zachowały się zewnętrzne mury, miejscami sięgające 6m. „Ggantija Tempels” to kompleks megalitycznych świątyń starszych niż Piramidy w Egipcie i Stonehenge, a całość w 1980r. wpisano na listę UNESCO. Czy naprawdę zostały wzniesione przez gigantów? Tak głosi legenda, a sama nazwa „Ggantija” pochodzi od maltańskiego słowa „ggant”, co oznacza: „olbrzym”. Legendy o rasie gigantów, są wciąż żywe na wyspie. W prehistorycznych czasach, gdy technologie mierzone były siłą ludzkich rąk, ktoś musiał umieścić na właściwym miejscu ogromne megality ważące nawet do 50ton o wys. ponad 5m. Wg jednej z hipotez przypuszcza się, że świątynie były miejscami kultu płodności. Znaleziska z prac archeologicznych, wskazują na dominującą pozycję kobiet wśród prehistorycznych ludów zamieszkujących Maltę. A dlaczego?… to doskonale wyjaśnia legenda… mówiąca iż pierwszymi osadnikami na wyspie byli właśnie giganci. Skąd oni się tu wzięli? Ponoć dawno temu, dzieci olbrzymki żyjącej w lesie, zostały uprowadzone i wsadzone do łodzi. Łódź szybko oddalała się od brzegu. Zrozpaczona matka rzuciła się do wody z zamiarem uratowania dzieci. Niestety, kiedy już dotarła do łodzi, zły człowiek odciął jej ręce, a ciało zatonęło w morskiej toni. Dzieci zostały porzucone na lądzie… na terenie Malty właśnie. Maluchy przetrwały… osiedliły się tam, dając początek populacji gigantów. Kolejna teoria głosi zaś, że megalityczne świątynie są dziełem Atlantów. Czy Malta to naprawdę zaginiona Atlantyda? Tego nie wiemy. Wiemy natomiast, że dawna cywilizacja istniała. Pytanie Kim byli ci ludzie?… pozostaje jednak wciąż bez odpowiedzi i spędza sen z powiek badaczom. Kolejną niewiadomą jest nagłe zniknięcie mieszkańców. Niespodziewanie, około 2500r. p.n.e. społeczeństwo przestało istnieć. Co się z nimi stało? Dlaczego…? jak uciekli…?zniknęli…? Wiele pytań pozostaje bez odpowiedzi… Pierwotni mieszkańcy pozostawili jednak po sobie te wspaniałe, pełne zagadek budowle… megalityczne świątynie.
Teraz pozostało nam ponownie dotrzeć do przystani promowej, przeprawić się na Maltę i dojechać do naszej bazy, jaką jest hotel „Bella Vista”.
12.11.2021-piątek
Qawra > Malta (International Airport) – 20km (łącznie na Malcie 200km) > Przelot z Malty > do Larnaki (wynajem auta) > Ayia Napa („Hotel Sea CleoNapa”) – 50km
Dzisiejsze do południa spędzamy wolno, później to już tylko dojazd na lotnisko, zdanie w wypożyczalni naszego Peugeota 208 i oczekiwanie lotu na Cypr do Larnaki. Po 18.00 lądujemy na trzeciej co do wielkości wyspie Morza Śródziemnego (zmiana czasu o 1h do przodu).
Wyspa ma wiele do zaoferowania, i to nie tylko piękne plaże, które kuszą miłośników wodnych szaleństw… Cypr to również wspaniałe zabytki, wysokie góry pokryte śniegiem w zimie, urocze wioski kuszące swoimi kolorami. To i wiele więcej sprawia, że każda pora roku jest dobra na wizytę na Cyprze. Bo każdy znajdzie tutaj coś dla siebie. Ale o czym należy pamiętać wybierając się na Cypr?
Pamiętajmy, że państwo Cypr a wyspa Cypr… nie oznacza dokładnie tego samego! Bowiem wyspa ta jest podzielona – głównie między państwo Cypr a Turecką Republikę Cypru Północnego, o której bardzo mało się mówi. Turecka Republika Cypru Północnego zajmuje głównie wschodnią i północną część wyspy i nie jest uznawana na arenie międzynarodowej przez żadne z państw, prócz Turcji. W związku z napiętą przez lata sytuacją pomiędzy obiema częściami wyspy, antagonizmami wciąż nieuregulowaną ostatecznie sytuacją, obie części są przedzielone pasem zdemilitaryzowanym, pilnowanym przez siły ONZ. Nie oznacza to jednak, że nie możemy się przemieszczać pomiędzy obiema częściami wyspy, istnieją granice, które można spokojnie przekraczać.
Cypr wciąż uważa Turecką Republikę Cypru Północnego za twór nielegalny, a terytoria Północy wciąż uznaje za swoją część. Sytuacja przypomina nieco Serbię i Kosowo. W wielkim skrócie jednak – lotniska Cypru Północnego, nie są uznawane przez żaden kraj prócz Turcji. Oznacza to, że jedyną opcją by się tutaj dostać samolotem, jest lot przez Turcję. Jeśli dostaniemy się na Cypr od strony Północnej, próbując się dalej dostać do państwa Cypr, możemy zostać uznani za osobę, które nielegalnie dostała się na terytorium Cypru. Warto o tym pamiętać i jeśli chcemy zobaczyć obie części wyspy, należy dostać się najpierw do Paphos czy Larnaki (Cypr), a dopiero dalej wybrać się do tureckiej części.
Cypr przed uzyskaniem niepodległości w 1960r. był kolonią brytyjską. Stąd został tutaj ruch lewostronny, brytyjskie gniazdka i język angielski w powszechnym użyciu. Obecnie wyspa Cypr jest podzielona tak naprawdę na cztery części – państwo Cypr, Turecka Republika Cypru Północnego, a prócz tego tereny pod kontrolą ONZ (głównie pas zdemilitaryzowany między tymi dwoma państwami), a także 3% wyspy jest wciąż kontrolowane przez Wielką Brytanię. Stolica Cypru – Nikozja, jest de facto stolicą przedzieloną na pół i stolicą dwóch państw – Cypru i nieuznawanej na arenie międzynarodowej (prócz Turcji) Tureckiej Republiki Cypru Północnego. Z pewnością ciekawostką dla każdego jest to, że Cypr kontynentalnie przynależy… do Azji. Tak, Cypr nie jest krajem europejskim, mimo że jest państwem członkowskim Unii Europejskiej.
Na lotnisku, a raczej kilka km od niego, wynajmujemy auto zarezerwowane wcześniej w firmie „AerCar”. Dostajemy na cztery dni Nisana Latio za 156€. Szybciutko ruszamy z Larnaki na trasę do Ayia Napa (50km), gdzie przez booking.com wynajęliśmy apartament w hotelu „Sea CleoNapa” Mandali. Adres: Sea Cleopatra Giouri Kangari 7, Ayia Napa, 5330, Cypr. Tel: +357 23 723373. GPS: N 034° 59.330, E 33° 59.634 (90€ za cztery dni ze śniadaniem).
13.11.2021-sobota
Ayia Napa (Hotel „Sea CleoNapa”) > Larnaka > Larnaka „Salt Lake” > Limassol > wioska Lania > wioska Lofou > „Skała Afrodyty” > „The Sanktuary of Aphrodite at Palaipafos” > Pafos > „Kato Pafos” > Ayia Napa (Hotel „Sea CleoNapa”) – 450km
Rano ruszamy na trasę, a pierwszym celem zwiedzania jest Larnaka. Mało ciekawe, niewielkie miasto na południowym wybrzeżu Cypru, słynące przede wszystkim ze „Słonego Jeziora” („Salt Lake”). Tak naprawdę znajdują się w niej aż cztery akweny. Największy z nich to Aliki. Są jeszcze Orphani, Soros i Spiro, które łączą się w jedno tworząc drugie co do wielkości „Słone Jezioro” na Cyprze. Obszar otaczający „Salt Lake” to łagodne wzgórza, park miejski i liczne ścieżki piesze, to też przede wszystkim ważne obszary życia dla wielu gatunków unikatowej flory i fauny. W lecie woda z jeziora praktycznie całkowicie wyparowuje, a jego powierzchnia pokrywa się grubą skorupą soli, a w takich okolicznościach flamingów nie ma. Na tu i teraz, mamy nadal wariant letni, gdyż od dwóch miesięcy na wyspie nie spadła kropla deszczu. Jako ciekawostkę podamy, że do połowy lat 80-tych pozyskiwana z jeziora sól, była jednym z głównych produktów eksportowych Cypru. Nad jeziorem położony jest również jeden z największych meczetów na Cyprze „Hala Sultan Tekke”. Istnieją dwa wyjaśnienia zasolenia tego lądowego zbiornika. Jeśli lubimy bajki i legendy… możemy uwierzyć w historię o Łazarzu, któremu mieszkanka tej okolicy odmówiła gościny, a on w odwecie przeklął życiodajne jezioro. Wyjaśnienie naukowe jest takie, że skały dzielące jezioro i morze, mają porowatą strukturę i umożliwiają przesączanie się morskiej wody.
Kolejno jedziemy w głąb lądu do wioski Lania. Znajduje się 25 km od gwarnego Limassol u podnóży „Gór Troodos”. Miejscowa legenda głosi, że Lania wzięła swą nazwę od imienia córki mitycznego Dionizosa, boga wina. A jej mieszkańcy posiedli ogromną wiedzę na temat uprawy winorośli i produkcji boskiego trunku. To w tutejszych winnicach wytwarzane jest słodkie wino „Commandaria”, uważane za jedno z najstarszych win świata. Do jego produkcji potrzebny jest specjalny certyfikat, który posiadają właśnie winnice znajdujące się na wschodnich zboczach „Gór Troodos”. Już przed samym wejściem do miasteczka, zwracamy uwagę na stałą wystawę fotograficzną, przedstawiającą jej bogatą historię. To, co od razu rzuca się w oczy na zdjęciach, to wąsaci mężczyźni obuci w wysokie skórzane kozaki. W dawnych czasach, Cypr borykał się bowiem z ogromną plagą węży, a wysokie i ciężkie obuwie zabezpieczało ludzi przed ukąszeniami tych niebezpiecznych gadów. Z powodu węży św. Helena sprowadziła na wyspę koty. Miały ją z nich oczyścić. Koty w ogromnych ilościach pozostały na Cyprze do dziś. Są nieodzownym elementem wyspy i spotykamy je również w Lanii, głównie wokół lokalnych tawern, gdzie czekają na podrzucone resztki. Piękne kolorowe alejki, pomarańczowe drzewka, plac kościelny, na którym starcy siedzą w grupie popijając kawę i gawędząc. Warto się tutaj wybrać i pospacerować… wioska jest maleńka, więc pobyt nie zabiera wiele czasu.
Dalej jedziemy następne 13km do kolejnej wioski Lofou, absolutna perełka na Cyprze… Lafou nie jest aż tak popularna jak Lania, ale to nie znaczy, że nie jest urocza. Mała historyczna wioska zlokalizowana w górach, typowo cypryjskie budownictwo, drzewa pomarańczowe, uliczki i zakamarki, w których warto po prostu zabłądzić! Ale też zatrzymać się po prostu na spacer, a także na cypryjskie przysmaki w jednej z kilku tutejszych lokalnych tawern. Pyszne jedzenie i rodzinna atmosfera gwarantowane. Niezwykle autentyczne i malownicze miejsce, gdzie można zapomnieć o turystycznym zgiełku…
Jadąc dalej, nieopodal zamierzaliśmy podjechać pod wodospad „Millomeri Waterfalls”, ale przy obecnej aurze, gdzie od dwóch miesięcy nie spadła kropla deszczu, byłoby to daremne.
Wracamy do południowego brzegu wyspy i jadąc na zachód, podjeżdżamy pod „Skałę Afrodyty”(„Petra tou Romiou”). Miejsce, którego na Cyprze nikt nie omija. Nikt też nie daje tu wiary Homerowi, że grecka bogini piękna, miłości i pożądania była córką Zeusa i Diony. Na dowód pokazują punkt na mapie, który nazywa się „Petra tou Romiou”… to przecież tutaj z morskiej piany wyłoniła się bogini miłości… Afrodyta… Po swojej długiej podróży morzem, miała postanowić właśnie tutaj zacząć swoje ludzkie życie. Wg wierzeń, opłynięcie skały Afrodyty dookoła, nago, w nocy, ma zapewnić tej osobie wielką miłość, płodność i szczęście!
Toteż Cypryjczycy świadomie uczynili z Afrodyty ikonę, magnes dla turystów, który rzeczywiście działa. Jej imię noszą statki i łodzie, hotele, restauracje i bary, w których możemy wypić wodę mineralną lub drinka Afrodyty. Możemy wędrować jej oficjalnym szlakiem turystycznym albo wylegiwać się na jej plaży… co kto woli.
Inna, mniej chwytna legenda związana z „Petra tou Romiou”, nawiązuje do bizantyńskiego wojownika Bazylego Digenisa Akritasa, który dokładnie w tym miejscu bronił Cypr przed najazdem Arabów. Legenda głosi, że wojownik był tak silny, że z samych „Gór Troodos” rzucał w kierunku statków kamienie i w ten sposób odpędził atak przybyszów i uratował Cypryjczyków. Największa z tych skał została nazwana „Petra tou Romiou” co znaczy „Skała Rzymianina”.
W Kouklia zajrzeliśmy do stanowiska archeologicznego „The Sanktuary of Aphrodite at Palaipafos” (wstęp 2,25€ od os). Pierwsze sanktuarium, powstałe w XII wieku p.n.e. i składało się z dwóch części: zadaszonej hali lub kolumnady od strony północnej i dziedzińca od południa. Nowe, rzymskie sanktuarium zostało zbudowane w I lub II wieku n.e. Miało formę czworoboku z dużym dziedzińcem otwartym od strony zachodniej.
W sanktuarium nie było otaczanego czcią posągu Afrodyty, moc bogini symbolizował stożkowy, czarny betyl. Kamień był przedstawiany na rzymskich monetach jako centralny obiekt sanktuarium. Sanktuarium działało do IV wieku, gdy w cesarstwie nakazano zamknięcie pogańskich świątyń.
Po kolejnych 20km docieramy do Pafos (Paphos). To zdecydowanie jedno z najbardziej turystycznych miejsc na Cyprze! Pełne sklepów z pamiątkami, knajpek, biur podróży i hoteli. Jeśli lubisz zgiełk miasta i turystyczne kurorty – to na pewno coś dla Ciebie. Jeśli wolisz ciszę i spokój, nie zatrzymuj się tutaj na cały swój pobyt. Jest jednak coś, co koniecznie należy zobaczyć.
Całe miasto Pafos, z wielkim bogactwem zabytków z różnych epok, trafiło na listę UNESCO. Kompleks archeologiczny „Kato Pafos”, to idealne miejsce dla miłośników historii i archeologii. Znajdziemy tutaj wyjątkowe mozaiki z II w. n.e., a spacerując nad nimi po drewnianych pomostach, można podziwiać, jak luksusowo mieszkali w swoich willach rzymscy bogacze. Na terenie parku znajdują się stanowiska i zabytki archeologiczne pochodzące z czasów prehistorycznych aż po okres średniowiecza. W przeważającej większości są to jednak zabytki i budowle datowane na okres rzymski, jak teatr, dom Dionizosa itp. Cały kompleks ruin wpisany został na listę UNESCO (wstęp4,50€ od os). . Pochodzące z III wieku p.n.e. groby, to jedne z najważniejszych zabytków parku. Wykute w skale grobowce, tak naprawdę należały do oficjeli lub bogatych mieszkańców miasta. Niektóre z nich dekorowane są kolumnami w stylu doryckim. Wszystkie mozaiki datowane są na II-V wiek i pochodzą z 5 rzymskich willi – Domu Dionizosa, Domu Aiona, Domu Orfeusza i Domu Tezeusza oraz Domu 4 Pór Roku. Ukazują sceny z greckiej mitologii m.in bogów jak np. Dionizos i Apollo, a także greckich bohaterów – Herkulesa, Tezeusza walczącego z minotaurem, Achillesa i Orfeusza. Jednak to co przykuwa uwagę zdecydowanie… to rozmach z jakim ludzie żyjący w tamtych czasach wykańczali swoje domy. Mozaiki kładzione na podłogach, po których chodzili, były dla nich drobną ozdobą, kiedy dla nas, dziś stanowią wartość bezcenną. Nie do pomyślenia jest dla zwykłego zjadacza chleba… wyłożenie takich wzorków we własnych salonach. Wiele można doświadczyć wśród tych ruin, które wciąż opowiadają historie o chwalebnej przeszłości, kiedy Cypr był siłą, z którą trzeba było się liczyć.
14.11.2021-niedziela
Ayia Napa (Hotel „Sea CleoNapa”) > „Cape Greco” > „Nissi Beach” > stolica Nikozja > Turecka cz. Nikozji > Powrót na grecką cz. Nikozji > Ayia Napa (Hotel „Sea CleoNapa”) – 200km
Ruszamy z naszej bazy w Ayia Napa. Kilka słów o miejscu naszego bytowania. Opodal, w Kokkinochoria (czyli dosłownie „czerwonych wioskach”, od koloru żelazistej ziemi) rolnicy 3 razy do roku zbierali ziemniaki. I tylko pojedynczy turyści odwiedzają miejscowy XVI- wieczny „Klasztor Agia Napa”, wiejskie kościoły i osadę Liopetrię znaną z wyplatanych tam koszy. Spokojne życie przerwał konflikt w 1974r. i podział Cypru, a uciekinierzy z Famagusty (która znalazła się po tureckiej stronie) zamieszkali na południu. Zaczęła się budowa hoteli i niekontrolowany rozwój turystyki. Ayia Napa z zabitej dechami wsi, przeistoczyła się w tłoczny nadmorski kurort z okropnymi hotelami i tandetnymi miejscami rozrywek, niejednokrotnie połączonymi z restauracją. Znów przez myśl przebiega wyświechtany Egipt.
Dzisiejsze zwiedzanie rozpoczynamy od przylądka „Cape Greco”. Znany również jako „Cavo Greco”, jest chronionym parkiem narodowym, który oferuje piękne ścieżki przyrodnicze, wspaniałe widoki na morze i możliwość odkrywania ekscytujących morskich jaskiń. Znajduje się tu wiele punktów widokowych, ze spektakularną panoramą na półwysep i skalne urwiska. Południowe wybrzeże od „Cape Greco” do Ayia Napa, zbudowane jest z jasnego miękkiego piaskowca. Fale morskie, sztormy i wiatr dzień po dniu długo rzeźbiły groty, jaskinie, łuki, kolumny i labirynty (długość największej jaskini osiąga około 900m) i dalej rzeźbią. Jasne klify i lazurowe morze… tworzą spektakularny krajobraz. Na dodatek oczywistym wydaje się fakt iż w morskich jaskiniach… muszą znajdować się pirackie skarby. I tu na pomoc w ich pilnowaniu przychodzi potwór „Skylla” z Ayia Napa… to taki „Yeti”… nikt go nie widział, a wszyscy na Cyprze w niego wierzą. Rybacy winią go za porwane sieci. Najczęściej podobno przebywa w głębinach Morza Śródziemnego przy „Cape Greco”. I nic w tym śmiesznego! Istnieje kryptozoologia, która zajmuje się poszukiwaniem i badaniem istnienia kryptyd, czyli właśnie takich hipotetycznie istniejących zwierząt-potworów.
Ale wróćmy do tu i teraz… „Most Miłości” („Monachus Monachus Arch”) naturalny łuk skalny na tle turkusowej wody Morza Śródziemnego… prezentuje się urokliwie
Kolejno jedziemy na najciekawszą plażę Cypru „Nissi Beach”. Plaże to najważniejsze atrakcje Cypru, a ww. została okrzyknięta tą najpiękniejszą. W szczycie sezonu turystycznego, miejsce to przyciąga przede wszystkim młodych ludzi, którzy szukają rozrywki i zabawy. Chcą potańczyć w rytm muzyki dochodzącej z barów na plaży, prezentując przy tym swoje opalone ciała, poszaleć na nartach wodnych lub skuterach, a wieczorem skorzystać z bogatego życia nocnego. W odległości kilku km od „Nissi Beach” znajdują się nieco spokojniejsze, ale równie piękne plaże, np. „Makronissos Beach”, gdzie można nieco spokojniej spędzać czas.
Tymczasem wpadamy na autostradę i jedziemy kolejne 80km do stolicy Cypru, Nikozji. Nikozja, to największe miasto Cypru i stolica wyspy. Nie uchodzi za miasto atrakcyjne turystycznie, ale znajduje się niemalże pośrodku wyspy, toteż wiadomo było, że prędzej czy później do niego trafimy. Zwłaszcza, że w Nikozji chcemy przekroczyć granicę między grecką, a turecką częścią Cypru.
Nikozja czy Lefkozja? No właśnie, jak brzmi nazwa stolicy Cypru? W Polsce znamy Nikozję, natomiast na znakach drogowych widzimy jedynie Lefkozję. Tak więc jadąc do stolicy wynajętym samochodem, kierujcie się na Lefkozję. Skąd ta podwójna nazwa? Na Cyprze obowiązują trzy języki urzędowe: grecki, turecki i angielski. Nikozja to nazwa angielska, zaś Lefkozja grecka. Jeśli chcemy skomplikować jeszcze bardziej to można dodać trzecią nazwę – turecką – Lefkos. Ale ta ostatnia jest praktycznie nieużywana. Nikozja jest jedyną na świecie stolicą podzieloną między dwa państwa. Pomiędzy częścią grecką i turecką przebiega strefa buforowa tzw. Zielona Linia. Została po raz pierwszy wyznaczona w 1964 przez generała Petera Younga, dowódcę stacjonujących na Cyprze międzynarodowych sił pokojowych, wysłanych tam po wybuchu walk między obiema zamieszkującymi wyspę społecznościami. Nazwa miała wziąć się od koloru pisaka, którym generał wyrysował linię na mapie.
Nasze zwiedzanie Nikozji zaczęliśmy od części greckiej. Na stare miasto wchodzi się przez miejskie obwarowania, z których najsłynniejsza jest „Brama Famagusty”. Otaczają je budowle z czasów rządów brytyjskich, w których urządzono liczne sklepy, kawiarnie i restauracje. Mamy wrażenie, że tam wszyscy robią zakupy! A może to był tylko taki przedświąteczny szał. W greckiej części Nikozji warto zobaczyć dzielnicę Laiki Geitonia. Leży ona na wschód od ulicy Ledras i jest najbardziej tradycyjną częścią miasta. Dawniej była dzielnicą rozpusty i turystom odradzano jej zwiedzanie. Jej atrakcją nie są żadne zabytki ani muzea, ale tradycyjna atmosfera. Nie da się ukryć, że widać tu też biedę, brud i bałagan. Niewątpliwa atrakcja turystyczna miasta to kościół „Church of Panagia Faneromeni” położony przy placu o tej samej nazwie, niestety w remoncie. Obok kościoła mieści się też meczet „Arablar Camii”, który niestety jest niedostępny dla zwiedzających. Natomiast Ledra Street to reprezentacyjny deptak miasta, ze sklepami znanych sieciówek, fast foodami, knajpkami i restauracjami, nie różniący się wiele od warszawskiej Chmielnej czy setek podobnych deptaków w innych miastach świata. Z jednym małym wyjątkiem: idąc ulicą Ledra… dojdziecie do przejścia granicznego, dzielącego miasto na dwie części.
Widząc granicę z daleka można odnieść wrażenie, że to tylko roboty drogowe, jakaś awaria, która doprowadziła do postawienia tymczasowych baraczków i ogrodzenia na środku chodnika. Jednak gdy podejdziemy bliżej zobaczymy to, co na każdym innym przejściu granicznym na świecie… stanowiska kontroli dokumentów. Przechodząc przez jedyne przejście graniczne (reszta miasta przedzielona jest przez mur), potrzebny jest jedynie dowód osobisty (nie jest wymagana wiza), nie dostaje się żadnej pieczątki. Wszystko idzie sprawnie, łącznie z oczekiwaniem w kolejce, procedury zajęły nam dwie minuty.
Co warto zobaczyć w części tureckiej…? Przed odwiedzeniem Nikozji myśleliśmy, że ciekawsza będzie strona grecka, a okazało się inaczej. Po przekroczeniu granicy wchodzimy w inny świat. Mimo, że wyraźnie zaniedbana i mniej zamożna, a jednak pełna uroku, barwna i gwarna, część turecka zdecydowanie bardziej przypadła nam do gustu. Jasne, nie jest idealnie… trzeba lawirować między stoiskami z podróbkami ciuchów, mydłem i powidłem, niczym w latach 90. na stadionie X-lecia i samochodami zaparkowanymi w każdym wolnym miejscu, a jednak to właśnie tu, wśród kawiarenek z herbatą w pękatych szklaneczkach, knajpek z kebabami, stoisk z sokiem z granatu, stolików przy których mężczyźni grają w backgamona i wystających tu i ówdzie ponad budynki minaretów, czuliśmy się lepiej niż w ugładzonej części południowej.
To, co koniecznie należy zwiedzić w tureckiej części Nikozji, to meczet „Selimiye Mosque” – dawna „Katedra Mądrości Bożej” (Hagia Sophia – nie była to katedra św. Zofii jak pisze niejeden przewodnik!) kościół koronacyjny Lusignanów. Jest to najstarszy zabytek sztuki gotyckiej na Cyprze. Jego dwa 50m minarety widać już z daleka. Po zdobyciu miasta przez Turków, kościół został splądrowany i zniszczony, a następnie przerobiony na meczet. Niestety obecnie jest w totalnym remoncie i wejście jest niemożliwe. W okolicy znajduje się kryty bazar „Bandabulya Bazaar”, a ponieważ jest niedziela, również i on także zamknięty. Na szczęście otwarty jest „Buyuk Han”. Jest to dawny karawanseraj. Tu zatrzymywali się handlarze podążający „Jedwabnym Szlakiem”, by sprzedawać przyprawy czy tkaniny. Karawanseraj ma dwa piętra, łącznie było tam 68 pokoi – górne służyły celom noclegowym, dolne – handlowym. Po środku dziedzińca stoi niewielki meczet. Zajazd wybudowany w 1572r. po zdobyciu Cypru przez Osmanów, był odwiedzany głównie przez kupców z tureckiej Alanyi. Po przejęciu Cypru przez Brytyjczyków, w latach 1892-1903, służył jako więzienie. Potem znowu wrócił do swej pierwotnej funkcji zajazdu, a w latach 1947-62 był miejscem, gdzie najbiedniejsze rodziny mogły tanio wynająć pokój. Potem powoli chylił się ku upadkowi i jak widać na zdjęciach zawieszonych w na jego murach, był w naprawdę złym stanie. Po gruntownym remoncie, a miejscami nawet odbudowie wygląda pięknie, goszcząc kawiarenki, sklepiki z pamiątkami i warsztaty z rękodziełem. Uchodzi za najlepszy przykład architektury osmańskiej w mieście. To najciekawsze miejsce obu części stolicy Cypru. To właśnie tutaj spróbowaliśmy boregi z mięsem, serem ricotta i szpinakiem, a do smaku piwo „Efes.”
W tureckiej części Nikozji znajduje się też popularna na instagramie ulica z parasolkami. Jest to właściwie zewnętrzna część restauracji „Bibliotheque”. To miejsce, w którym zdecydowanie warto zjeść – mają pyszne przekąski (ser halloumi zapiekany w cieście z ziołami, pyyycha!) i znów tureckie piwo „Efes”. W tureckiej części Nikozji, oficjalna waluta to tureckie liry, ale podobnie jak w pozostałej części Cypru północnego, wszędzie przyjmowane są płatności w euro.
Spacer po centrum Nikozji, to doskonała okazja do podziwiania sztuki ulicy… murale. Niektóre dzieła są już dość zniszczone, nadgryzione zębem czasu, ale i tak robią świetne wrażenie. Chyba nawet bardziej podobały nam się te w rejonach mniej turystycznych – takie całkiem zaniedbane, przykurzone i zapomniane przez wszystkich.
Nie da się ukryć, że nie jest to najpiękniejsze miasto Cypru i gdyby należało ponieść wiele trudu i jechać bądź wie jakie odległości, to powiedzielibyśmy… że niekoniecznie. Ale miasto leży w centrum wyspy i zwiedzając ją, warto się tu zatrzymać na kilka godzin, zrobić sobie spacer po mieście, wypić kawę lub piwo, koniecznie w części tureckiej… i podejrzeć, jak się żyje w mieście podzielonym na pół. Bezpieczeństwo na starym mieście, jest dokładnie takie samo jak na reszcie wyspy, nie ma się czego obawiać.
15.11.2021-poniedziałek
Ayia Napa (Hotel „Sea CleoNapa”) > Nikozja > Kakopetria > Kykkos > Omodhos > Polis > Latsi > Pafos – 330km
Ponownie tak jak wczoraj, rozpoczynamy dzień od przejazdu do stolicy Cypru Nikozji. Tym razem omijamy ją przedmieściami i jedziemy dalej w głąb lądu, pod „Olimp”… najwyższy szczyt wyspy i pasma górskiego „Troodos”, którego wysokość wynosi 1951 m n.p.m. Pierwszy punkt dzisiejszego programu zwiedzania, to malownicza wioska Kakopetria, z zachowaną tradycyjną kamienną zabudową. Tak naprawdę zachował się jedynie fragment uliczki o długości niespełna kilometra, domy niby kamienne, ale mocno skundlone, jedyne co zachwyca to stary monastyr. Nowi budowniczy nie zadali sobie trudu, aby powstające domy, zachować w klimacie starej, cypryjskiej wioski.
Dalej przemieszczając się krętymi dróżkami „Gór Troodos” w których to ulokowało się wiele kościołów i klasztorów, spośród których aż 10 wpisano na listę UNESCO. My docieramy pod „Klasztor Kykkos”. Monaster ten powstał w XI w., a wg tradycji pierwszym mnichem który go zamieszkał, był pustelnik Izajasz. Wg przekazów, to jemu objawiona Matka Boska, poleciła sprowadzić na Cypr cudowną Ikonę Matki Boskiej malowanej przez św. Łukasza w latach 40 n. e. z żywego oblicza Maryji. Ikonę tą sprowadził z Bizancjum Manuel Voutomites, bizancki zarządca Cypru. Została ona umieszczona w bogatej kaplicy, na ozdobienie której zużyto prawie 3 tony złota. Oblicze Maryji jest zakryte bogato zdobioną szatą ponieważ niegodnym i grzesznikom, którzy na nią spojrzą grozi utrata wzroku i podobno jeszcze gorsze kary. Jedynym wyjątkiem jest sytuacja, gdy ikonę tą wystawia się oczami do nieba (tylko w porach suszy i klęsk) z modlitwami o sprowadzenie deszczu. Klasztor był ostoją kultury i języka greckiego, najpierw podczas niewoli tureckiej, a potem panowania brytyjskiego. Pomieszczenia klasztornego kompleksu, dziedzińce z krużgankami i znajdujący się tam kościół, są bogato zdobione przepięknymi mozaikami, malowidłami przedstawiającymi świętych oraz historię klasztoru (wstęp wolny, jednak na terenie głównego monasteru absolutnie nie wolno robić zdjęć).
Kolejno podjeżdżamy do następnej, maleńkiej, niezwykle urokliwej wioski Omodhos, również z tradycyjną zabudową. Bardziej popularna wśród turystów, był czas pospacerować po wiosce i zajrzeć do lokalnych knajpek i winiarni. Początki Omodos sięgają czasów, gdy Cypr znajdował się pod panowaniem imperium bizantyjskiego. Od dawien dawna produkuje się wino, z którego ta wieś słynie. Jednym z najbardziej znanych białych win jest muscat „Afamis”. Natomiast pod nadzorem UE produkuje się tu także tzw. ‘”ekologiczne wino’”, do którego niezbędne są podczas jego produkcji naturalne nawozy. Sprzyjające położenie geograficzne i dobre warunki klimatyczne, służą tutejszym mieszkańcom w uprawie min. takich owoców jak: winogron, jabłka, śliwki, gruszki, brzoskwinie oraz morele, które między innymi wykorzystywane są później do produkcji rożnych lokalnych alkoholi, przetworów, deserów czy słodyczy. Z tych ostatnich Omodos także jest słynne. Oczywiście i „zivania” jest tutaj produkowana, zapewne też i przez miejscowych, pędzona. Ponadto Omodos znane jest także z innych lokalnych specjałów takich jak: „Soutziouki’” czyli wyrabianej z wołowiny kiełbasy zawierająca dużą ilość przypraw, ‘”Palouze’” winogronowych galaretek, czy maślanych ciasteczek ‘”Koulourakia’”. Możliwie jednak, że najbardziej ta wioska jest znana z produkcji lokalnego pieczywa. Mowa o „Arkatena Kolouria’” wytwarzanego z zaczynu po sfermentowanej ciecierzycy, mąki i imbiru, który kształtem przypomina nasz polski obwarzanek. Są też sklepy z ręcznie haftowanymi koronkami zwanymi tutaj „pipila””, oliwą z oliwek o bogatym wachlarzu smaków i kolorowym szkłem. Prędzej czy później spacerując po Omodos, dojdzie się pod mury XII wiecznego prawosławnego męskiego klasztoru „Timios Stavros” („Klasztor Krzyża Świętego”). Klasztor idealnie wkomponował się w tutejszą bardzo piękną architekturę i tworzy z resztą miasteczka unikalną atmosferę. Praktycznie wszystkie budynki zbudowane są z dobrze ociosanych kamieni, uliczki są brukowane, liczne kwiatowe ozdoby w oknach, czy na balkonach, pięknie urządzone ogrody, kolorowe okiennice, drewniane stare drzwi wszystko to komponuje się w bardzo malowniczy i urokliwy obraz, który charakteryzuje Omodos.
Dalej, to już długi przejazd, na zachodni kraniec wyspy do Pafos i na półwysep „Akamas”. Znajduje się tu największy na Cyprze park narodowy. Znany jest z dużej ilości gatunków ptaków, również tych, które na Cyprze odnajdują dla siebie zimowe „ciepłe kraje”.
Po dotarciu na miejsce jedziemy na obiad, ale gdzie? Wybieramy kurort Latsi. Istnieje kilka pisowni tej, niegdysiejszej małej wioski rybackiej Latsi, Latchi, Lachi, a nawet Lakki. Ale bez względu na to, jak zdecydujemy się ją przeliterować, nie oprzemy się jej zobaczenia. Plaża Latsi to długi, żwirowy obszar z czystą wodą tuż przy przystani we wsi. Fale nanoszą do brzegów mnóstwo glonów, ale to nie wydaje się tłumić entuzjazmu odwiedzających. Latsi wraz ze swoja plażą i małym portem, pozwala nam łapać ostatnie promienie słońca tego dnia.
Jadąc kilka km dalej na zach., sprawdzamy jak wygląda „Łaźnia Afrodyty„ (Lutra tis Aphroditis”). To małe jeziorko zasilane wodą ze źródła tryskającego w grocie skalnej w zatoce „Chrysochou”, tuż za kurortem Latsi. Przy grocie rośnie stare drzewo figowe. Całość nie wywiera jakiegoś porażającego wrażenia, ani koloru, ani zapachu… ot, cieknąca woda. Ale za to historia przednia. Legendarny Akamas, ateński książę, wracając z polowania, napił się wody z tego źródła. I zakochał się w Afrodycie, która w te pędy objawiła mu się nago. Miłość kwitła… raz w jeziorku, innym razem przy „Źródle Miłości” („Fontana Amorosa”), 6 km dalej na końcu półwyspu. W końcu Zeus zdenerwował się romansami Afrodyty i nakazał jej wracać na „Olimp”. A zakochany, lecz porzucony książę, został tu tak długo… aż nazwano jego imieniem półwysep. W duchu tego mitu wierzono, że łyk wody ze źródła działa jak zaklęcie miłosne… dziś, tabliczka z napisem wyraźnie ostrzega turystów, że woda nie jest zdatna do picia… ot, miłość skończona.
Już po zachodzie słońca, wracamy do Pafos, po drodze zaglądając na kilka chwil do opustoszałego miasta Polis. W Pafos wynajęliśmy apartament na dzisiejszą noc przez booking.com („Panklitos Tourist Apartments”, Adres: Alvertou 7, Tombs of the Kings, Paphos, 8015, Cypr, Tel: +357 26 950339 GPS: N 034° 46.680, E 32° 24.753)
Podsumowanie:
Cypr ma szczególny urok. Już sam fakt, że u jego wybrzeży „narodziła się” Afrodyta… grecka bogini miłości i płodności, nadaje mu niezwykłej tajemniczości. Jej podejście do spraw intymnych, było dużo luźniejsze niż można by się tego spodziewać. Romantyczne spacery raczej nie wchodziły w grę, ponieważ Afrodyta, co tu dużo mówić, nie stroniła zarówno od śmiertelników jak i bogów greckich. Córka Cypru, jak często mówi się na Afrodytę miała męża Hefajstosa, którego zdradzała, m.in. z Aresem (bogiem wojny), Posejdonem (bogiem morza) czy Hermesem (bogiem kupców), ale również śmiertelnikami – Anchizesem (królem Dardanos) czy Adonisem (dzieckiem z kazirodczego związku króla Syrii Tejasa z córką Myrrą). Wymieniłam tu zapewne zaledwie wierzchołek góry lodowej mężczyzn, których uwiodła Afrodyta. W wielu przypadkach „miłość” kończyła się potomstwem, stąd również płodność jest jej słusznie przypisana. Kult Afrodyty jest na Cyprze bardzo silny. Wierzą w nią zarówno mieszkańcy wyspy jak i turyści, którzy odwiedzają po kolei wszystkie związane z boginią miejsca. Powstał nawet szlak „Trasa Afrodyty”, gdzie podążać można śladami bogini… który prowadzi wokół Cypru. Niesamowita jest siła przyciągania tej boskiej kobiety. Mamy wrażenie, że jej siła uwodzenia działa podobnie jak w mitologii do dzisiaj.
Poza seksowną stroną Cypru, nadmienić należy iż wyspa od zawsze była celem ataków licznych zdobywców, którzy chcieli wykorzystać jej strategiczne położenie pomiędzy trzema kontynentami: Afryką, Azją i Europą. Często przechodziła z rąk do rąk. Walczyli o nią Grecy, Turcy i Anglicy. Dziś, pomimo wciąż nieunormowanego statusu politycznego, stała się niezwykle atrakcyjnym kąskiem również dla turystów. Atrakcje Cypru są niezwykłe! Wyspa zachwyca licznymi stanowiskami archeologicznymi, pięknymi plażami, zabytkowymi wioskami, starożytnymi ruinami, malowniczymi górami i tętniącymi życiem miastami. Jest idealnym miejscem na wypoczynek zarówno dla miłośników historii, kultury, natury oraz błogiego lenistwa.
16.11.2021-wtorek
Pafos > Pafos lotnisko – 15km > lot do Katowic > Pyrzowice > Międzyrzecze G. „Chałupa na Górce” – 100km
Rano szybki dojazd w pobliże lotniska w Pafos, gdzie w placówce „AerCar” zdajemy naszego Nissana Latio. Jesteśmy zdumieni jego niską paliwożernością? W automacie zużycie benzyny wyniosło niecałe 5l/100km. Czynności zdania auta trwały dosłownie pięć minut i od razu zostaliśmy odwiezieni na lotnisko (4km). Tym razem lecimy liniami „Ryanair” (wylot o 10.00, a w Katowicach jesteśmy o 13.20 po 3.20h lotu). Odbieramy auto z parkingu MTM s.c. Staszek & Nowak 42-625 Pyrzowice, ul. Zagrodowa 1 tel. 510 507 504 / 531 525 531 (polecamy, szybka obsługa, dowóz i odbiór z lotniska, za 8dni zapłaciliśmy 80zł). Teraz już tylko pozostał dojazd do naszej „Chałupy na Górce” i wspomnienia po kolejnej podróży.
Chorwacja – Czarnogóra – Serbia – Rumunia 2021
Krótki wypad na Bałkany w słonecznych kolorach jesieni. Jeździmy naszą Toyotą Hil-domem bocznymi drogami i śpimy wyłącznie na dziko. Fajna trasa do powielenia podczas każdego motocyklowego przejazdu w tamten rejon…
Tym razem nie opisujemy szczegółowo w formie reportażu naszego przejazdu, rejon jest tak popularny, że przedstawiamy jedynie trasę i odwiedzane miejsca…
15.10.2021r.-piątek
Międzyrzecze Górne > Żilina > Komarno > (na trasie obiad na Węgrzech – gulaszowa i tagliatelle ze szpinakiem) > Siofok > Balatonkeresztur > Galambok (nocleg na parkingu dla TIR-ów) – na terenie Słowacji i Węgier jedziemy bocznymi drogami, nie wykupując winiety - 500km
16.10.2021r.-sobota
Galambok > Zagrzeb > Karlovac (na trasie Zagrzebia do Zadaru jedziemy ponad 200km autostradą – ok 120zł) > Zadar > Szybenik > Trogir- 650km (nocne zwiedzanie Trogiru) – nocleg w okolicy lotniska w Kaštel Stari, pomiędzy Trogirem a Splitem, przy plaży nad Adriatykiem – 620km
17.10.2021r.-niedziela
Trogir > Split (zwiedzanie starego Splitu) > zaokrętowanie na prom do Starij Grad na wyspie Hvar (cena 530kuna – 1,5h) > Starij Grad (zwiedzanie, obiad) > nocleg nad spokojną zatoką 4km za Starij Grad w kierunku na Hvar - 40km
18.10.2021r.-poniedziałek
Starij Grad > Hvar (zwiedzane starego Hvaru, wejście na wzgórze nad miastem, gdzie ulokowana jest twierdza) > przejazd do Jelsa (krótkie zwiedzanie) > przejazd do Sucuraj na wschodni koniec wyspy, jedziemy pomiędzy plantacjami lawendy – obiad w porcie (kebabcici i tagliatelle z krewetkami) > prom na kontynent do Jrvenik – (220kuna, 0,5h) > nocleg nad brzegiem Adriatyku w Gradac - 90km
19.10.2021r.-wtorek
Gradac > Ploce > prom na półwysep Peliesac do Trpanj > przejazd w poprzek półwyspu Peliesac do Orebic > prom z Orebic do Badija na wyspę Korcula (oba promy bilet zbiorowy 350kuna) > zwiedzanie Korcula (obiad pizza piwo i wino – 170kuna) > przejazd do Vela Luka > powrót do Korcula przez pd. wybrzeże wyspy, Prizba, Brna, Smokovica (winnice) > nocleg 2km na wsch. za Korcula nad Adriatykiem - 80km
20.10.2021r.-środa
Badija > prom do Orebic na półwysep Peliesac > dalej jedziemy na wsch. wzdłuż półwyspu do Ston > Ston (zwiedzanie miasta nad którym ulokowana jest twierdza) > przejazd od Mali Ston (zwiedzanie) > Dubrownik (zwiedzanie, parking 2h18min. – 225kuna ok 140zł, obiad pizza i piwo ok 140kuna) > granica z Czarnogórą > nocleg w Herceg Novi na parkingu zamkniętej restauracji, tuż nad Adriatykiem – 130km
21.10.2021r.-czwartek
Herceg Novi > objazd Zatoki Kotorskiej > Kotor (zwiedzanie) > Budva (zwiedzanie) > Cetinje (zwiedzanie) > Skadersko Jezero > Podgorica (koszmarna stolica Czarnogóry) > Bijelo Polje > nocleg przy trasie na przydrożnym parkingu, przed granicą z Serbią – 260km
22.10.2021r.-piątek
Bijelo Polje > Uzice > Pozega > Valjevo > Beograd – przejazd malowniczymi drogami w kolorach intensywnej jesieni ( bieszczadzka kolorystyka) > nocleg nad Dunajem na przyrestauracyjnym parkingu Dunavska Terasa, 10km na wsch. od centrum stolicy Serbii (za parking płacimy (1000dinarów) - 380km
23.10.2021r.-sobota
Beograd (zwiedzanie twierdzy i starego centrum) > Vrsac > granica z Rumunią (obiad w restauracji przy trasie – ciorba de fasola, ciorba de burta, mici) > Timisoara > Arad > nocleg przed Salonta, 40km przed Oradeą na przydrożnym parkingu dla TIR-ów - 330km
24.10.2021r.-niedziela
Oradea (zwiedzanie) > Bors – granica z Węgrami > Debrecen (obiad na trasie przy moście na Tisie – gulaszowa, regionalny makaron z serem i skwarkami) > Miskolc > Putnok > granica ze Słowacją > Rymawsak Sobota > Brezno > Vysna Boca (P.N.Niskich Tatr) nocleg na przełęczy – 520km
25.10.2021r.-poniedziałek
Vysna Boca > Liptowski Mikulasz > Różomberk > Oravskie Podzamcze > Glinka > Żywiec > Międzyrzecze Górne – Chałupa na Górce – 190km
Łącznie -3000km