2-Tadżykistan>Ałtaj
Tadżykistan > Kirgistan > Kazachstan > Rosja – Ałtajski Kraj
01.07.2019 poniedziałek
Oktyabrskiy > Duszanbe > Kylab > Kolstav (nocleg 4km przed Khostav w starym kamieniołomie) – 350km
Ranek, prócz szumu wody, przywitał nas smrodem dolatującym z pobliskiej koksowni, ci co pamiętają komunistyczny Śląsk, zapewne znają go doskonale. Świetną, nową drogą szybko pokonujemy dystans dzielący nas od stolicy Tadżykistanu, Duszanbe. Od razu kierujemy się do ścisłego centrum miasta, które jest stosunkowo małe. Wszędzie wykopki, przebudowa dróg, a przedmieścia przypominają czasy sowieckiej Rosji. Duszanbe, jako miasto ma niezwykle krótką historię, gdyż założone zostało 1924r. W roku 1929 miasto uzyskało połączenie kolejowe z Taszkentem i zostało ustanowione stolicą nowo utworzonej Tadżyckiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. Obecną nazwę Duszanbe nadano 10 listopada 1961r. (wcześniej nosiło nazwę „Stalinabad” – „Miasto Stalina”). Nazwa „Duszanbe” w języku tadżyckim oznacza „poniedziałek”, ponieważ miasto znane jest do dziś, ze swych poniedziałkowych bazarów. Od 1991r., 800tys. Duszanbe jest stolicą niepodległego Tadżykistanu. W 2006r. wyburzono synagogę z początków XX wieku, aby zrobić miejsce pod budowę nowego kompleksu parkowego i Pałacu Prezydenckiego, które to miejsca zamierzamy zobaczyć.
Może nie wyglądają one jak budowle Aszchabadu, ale próbowano i tu wnieść charakter monumentalizmu i bogactwa. Długi, parkowy bulwar („Park Rudaki”) biegnie wzdłuż lasu fontann, od Placu Wolności z pomnikiem Ismaila Samaniego (tadżyckiego władcy z IX wieku, którego nazwisko służy nazwie obecnej waluty), aż po „Independence Monument” („Pomnik Niepodległości”). Przeszłość miesza się tu na każdym kroku z nowoczesnością, a przepych z biedą. Słowem, gdzie by nie spojrzeć, kontrast goni kontrast. Bo Tadżykistan jest jeszcze młody i wciąż nieokrzesany. Rolą przywódcy jest więc zadbać, by rósł on w siłę, a rezultaty jego starań były widoczne dla ludu gołym okiem. Nic bowiem nie konsoliduje narodu bardziej niż namacalne efekty pracy rządu. Najlepszym na to sposobem jest rozbudowa stolicy lub nawet zbudowanie nowej od podstaw… skąd my to znamy? Wyrastające to tu to tam strzeliste biurowce, opływające przepychem luksusowe hotele, czy też gmachy rządowe z prezydenckim pałacem na czele, stały się więc dominującym elementem krajobrazu Duszanbe, spychającym na daleki margines to co stare i tradycyjne. Miasto może się pochwalić nietypowym rekordem… tak!… to właśnie tutaj znajduje się najwyższy maszt flagowy świata, mierzący 165 metrów. Wpisany do „Księgi Rekordów Guinnessa”, zdetronizował maszt w Azerbejdżanie, który jest niższy o trzy metry. Flaga zawieszona na szczycie tadżyckiego masztu waży… 350 kilogramów! Bo rozmach nowych konstrukcji ma stanowić wizytówkę kraju w myśl idei legendarnego Tamerlana… „jeżeli wątpisz w nasza potęgę… spójrz na nasze budowle”.Tak po drodze, jak i w samym Duszanbe, atakują nas setki kiczowatych billboardów prezydenta Emomali Rahmona… a to radośnie brodzi w kolorowych kwiatkach, a to rozpływa się nad obfitością łanów zbóż, w szkołach z uczniami u boku sprawia pozory dobrotliwego patrona, na wielkich budowach jakby coś sugeruje spojrzeniem niekwestionowanego autorytetu, jeszcze gdzieś indziej stoi przy mównicy, a w tle rozbudowująca się kolej i nowoczesny skład, najczęściej biegnie gdzieś po dywanie z pozdrawiającym gestem… i można by tak wymieniać bez końca… a przecież na billboardach są również cytaty złotych myśli prezydenta… czy to wynik megalomanii i samouwielbienia?… czy może poczucie wielkiej misji?… tak to właśnie kwitnie kult przywódcy otoczonego niemal boską czcią… ten były dyrektor kołchozu, uważa się za współczesne wcielenie średniowiecznych perskich emirów.
Po przespacerowaniu wielu miejsc, wyjeżdżamy ze stolicy drogą nr M41, czyli innymi słowy drogą, która nieco dalej przyjmuje nazwę „Pamir Highway”, tudzież mniej górnolotnie, „Szosa Pamirska”. Tą drogą na naszym BMW R1200GS Adventure w 2011r. przejechaliśmy cały Pamir, aż po Kirgistan. Tym razem wybieramy alternatywną część trasy i 25km za miastem, zjeżdżamy z M41 na południe w A385, podążającą w kierunku granicy z Afganistanem. Po wjechaniu na pierwsze pasmo górskie Pamiru, podziwiamy piękne widoki roztaczające się na zbiornik wodny utworzony na rzece Kyzylsu. Dalej, przemieszczając się krajobrazową trasą poprzez kolejne pasma Pamiru, docieramy do małego miasta Kulab, gdzie robimy krótki postój na odwiedzenie miejscowego targu i stołówki, gdzie zjedliśmy wysmienite manty.
Tu kończy się w miarę dobra asfaltowa droga i dalej szutrową , przekraczamy kolejne pasmo górskie, które dzieli nas od koryta rzeki Pandż, która stanowi również granicę z Afganistanem, a jej źródła znajdują się w wysokich górach pogranicza Pamiru i Hindukuszu. Widoki niesamowite, trudno poprzez opis oddać wrażenia estetyczne. Po dotarciu do rzeki, wędrujemy wraz z nią, gdyż mając ją cały czas po prawej stronie, jedziemy półką skalną wykutą wzdłuż jej tadżyckiego brzegu. Robi się ciemnawo, a w głębokim kanionie efekt ten jeszcze bardziej przyśpiesza, więc nieco wcześniej szukamy dobrego miejsca na założenie dzisiejszej bazy noclegowej. Znajdujemy ją w pobliskim opuszczonym kamieniołomie, gdzie na jednej z półek, mamy świetne miejsce kempingowe. Panoramiczny widok na góry, rzekę i jej afgański brzeg, a wokół cisza i spokój. Zimne tadżyckie piwo „Sim-Sim” z Browaru Duszanbe, w takim otoczeniu smakuje wyjątkowo wybornie.
02.07.2019 wtorek
Khostav > Kalaikhum > Ruschan > nocleg 50km przed Khorog (nocleg przy starej drodze) - 240km
Rano zwijamy obozowisko i kontynuujemy jazdę na płd.-wsch. wzdłuż rzeki Pandż. Meandrujemy wraz z nią, jadąc jednak pod prąd spływających wód, które toczy w dalszym swym biegu do Amu-darii. Po środku niczego, docieramy do dziwnej rezydencji o nazwie „Recreation Center Chorchaman”, położonej przy ujściu małej, górskiej rzeki do Pandż. Przy wejściu, jakiś mężczyzna zachęca do zobaczenia obiektu, tłumacząc iż jest to teren rządowy i to tutaj prezydent ma swoją daczę, gdzie przyjmuje gości. Jak wynika z tabliczek, to całkiem niedawno, bo w maju tego roku… gościł tu Donald Tusk. Po obejściu kompleksu można by rzec… o bajko ty moja!
W miejscowości Rusvat, z powrotem dojeżdżamy do głównego traktu drogi M41 „Pamir Highway”. Dalej podążamy na południe w kierunku miejscowości Khorog. Stan drogi przez te osiem lat od poprzedniego przejazdu zdecydowanie pogorszył się. Jedziemy mozolnie, mocno połamanym asfaltem lub szutrową trasą, ale spektakularne panoramy, jak i podglądanie afgańskich domostw, stromych poletek i życia po drugiej stronie rzeki… całkowicie rekompensują trudy podróży.
Ponownie dość wcześnie robi się ciemno i już przed wieczorem szukamy dobrego miejsca na nocleg. Nie zamierzamy dziś dojechać do miasta Khorog, nasz plan to zostać gdzieś w spokoju i ciszy, by nacieszyć się atmosferą tego miejsca. Znajdujemy kawałek starej drogi, która stała się obecnie dobrym miejscem na rozbicie dzisiejszego obozowiska.
Cały dzisiejszy dzień to widokowa uczta, wzbogacona o małe kulinarne wtrącenia tutejszej kuchni i… przebitą oponę. Od Afganistanu dzieli nas zaledwie rwąca rzeka. Podziwiamy jej przełomy z wypiętrzonymi, prawie pionowymi masywami gór Pamiru, około 2000m ponad nurt rzeki, a masy przepływającej cementowej wody pomiędzy skałami, budzą co najmniej grozę. Co rusz, informacja o minach i ten niepokój, że tuż za rzeką… jest ten właśnie niebezpieczny Afganistan. Był też czas na przekazanie dzieciakom prezentów, ucieszone grzecznie dziękowały i pozowały do zdjąć Napotkaliśmy na trasie kilku europejskich turystów, jak również spotkaliśmy ponownie, poznanych w Bucharze podróżników Rosjanina i Polkę, prowadzących biuro turystyczne w Ałma-Acie, wracali z Pamiru z dwoma Chińczykami.
03.07.2019 środa
50km przed Khorog > 23km przed Murgab - 330km
Rano szybko docieramy do Khorog. Zatrzymujemy się w centrum i robimy uzupełniające zapasy na miejscowym bazarze, jest okazja zobaczyć czym handlują lokalni sprzedawcy. Teraz przyszedł wreszcie czas, aby ruszyć w główny masyw gór Pamiru, a jest to potężny łańcuch górski w Azji Środkowej położony na terytorium Kirgistanu, Tadżykistanu, Afganistanu i Chin, zwany często „Dachem Świata”. Stykają się tu najwyższe pasma górskie świata: Himalaje, Tienszan, Karakorum, Kunlun, Hindukusz i Ałtaj. Przeważająca część Pamiru leży w Tadżykistanie, skrajne części – w Kirgistanie, Afganistanie i Pakistanie. Najwyższym szczytem Pamiru jest szczyt „Pik Ismaila Samaniego”, który osiąga wysokość 7495 m n.p.m. Leży w Tadżykistanie i w latach 1932-1962 nosił nazwę „Pik Stalina”, a w latach 1962-1998 „Pik Komunizma”. Pamir jest dość zwartym obszarem o powierzchni około 100 tys. km² i o przeciętnej wysokości 4000 m n.p.m.. W Pamirze znajdują się liczne lodowce górskie, na czele których wyróżnia się „Lodowiec Fedczenki”, jego jęzor jest najdłuższym na Ziemi (poza strefami polarnymi) i wynosi około 77 kilometrów.
Po wyjeździe z miasta, opuszczamy wąwóz rzeki Pandż, a nowa droga wybudowana przez ,,kitajców”, mocno pnie się w górę wzdłuż rzeki Gunt. Widoki zapierają dech w piersiach, do Khorog w przełomie rzeki, obserwowaliśmy jedynie strzeliste skały, teraz otworzył się szerszy krajobraz, gdyż wspinamy się rozległymi dolinami rozpostartymi pomiędzy pasmami gór Pamiru. Co po drodze?… Sporo nowych domów, ale budowanych systemem gospodarczym, niemało jest nowych pokryć dachowych z blachy, jak i intrygujących form bram, ogrodzeń i „sławojek”. Obok domów na kupach suszy się ekologiczne „paliwo” do palenia w piecu i życie toczy się z wolna. Docieramy do Jelandy, gdzie mamy nadzieję pokąpać się w gorących źródłach, szybciutko rozwiały się owe perspektywy, bo to co zobaczyliśmy przerosło naszą wyobraźnię. Jakiś zapyziały basen, zasilany z małego źródełka spływającego z pobliskiego stoku. Zadowoliliśmy się jedynie obiadem w „Kafe” tuż obok.
Droga na dalszym odcinku ponownie przeistacza się w szutrówkę i prowadzi na przełęcz Kou-Tezek 4272m n.p.m. Dalej jedziemy rozległym płaskowyżem położonym i spokojnie podziwiamy krajobrazy, obserwujemy biegające świstaki i porównujemy wcześniejsze doznania z motocykla i aktualne z auta. Zapewne wtedy było trudniej, ale tak samo spektakularnie.
Droga do Murgab, to raz asfalt w dolinach, raz szuter na przełęczach, doliny to około 4000m n.p.m. przełęcze nieco wyżej i ta najwyższa dzisiejszego dnia znajdująca się na 40 km przed Murgab „Nayzatash Pereval” 4314m n.p.m. Właśnie na tej trasie, gdzieś w okolicy skrzyżowania, gdzie wpada do drogi M41 droga od Afganistanu, zginął 9lat temu nasz serdeczny kolega Robert Gałka – „IZI” – jak ten czas szybko leci. Myślami cały czas jesteśmy z nim i nadal to niedowierzanie, że to w ogóle miało miejsce… tak daleko los wybrał mu miejsce na śmierć, a przecież tak uwielbiał tu przyjeżdżać i tak kochał podróże po tym rejonie Pamiru.
Na nocleg zostajemy 23km przed miejscowością Murgab, tuż obok małej osady miejscowych pasterzy. Natychmiast udaliśmy się do gospodarzy terenu nawiązać stosunki dyplomatyczne, wręczyć dzieciom małe upominki w zamian dostając… garnek jogurtu i pozwolenie na rozbicie obozu.
04.07.2019 czwartek
Murgab > Kara-Kul (Karakol) > granica tadżycko-kirgiska > Bor-Dobo (nocleg na łące przed kirgiskim posterunkiem granicznym) - 240km
Rano, robimy mały rekonesans po osadzie, zapoznając się z warunkami życia tubylców, którzy bardzo chętnie zapraszają nas do chałupy. W parę chwil dojeżdżamy do miasteczka Murgab, aby nieco zapoznać się z klimatem tej miejscowości. Kolejne wymyślne ogrodzenia i osobliwe „sławojki”… ale i prezydent w kwiatach. Specyfikę miejscowości najlepiej poznaje się na lokalnym bazarze, który w tutejszym wydaniu, jest jakimś zbiorem starych kontenerów, bud i prowizorycznych straganów. Ceny są proporcjonalne do dystansu, który musieli pokonać z towarami sprzedawcy. Produkty w większości sprowadzane są z Kirgiskiego Osh (Osz), który jest 400 kilometrów dalej! Handlarze z Murgabu, raz na jakiś czas zabierają pieniądze, pakują się w swoje Uazy oraz sowieckie osobówki i wyruszają na zakupy do Kirgistanu. Często mijają nas samochody wracające już z produktami, obładowane po sam dach i wiozące jeszcze na nim worki z mąką, czy innymi towarami. Oczywiście jest również kawałek reprezentacyjnej ulicy z placem, gdzie domy pomalowano w fantazyjne kwiaty, a z monumentu pozdrawia wszystkich Lenin „autostopowicz”. Najciekawiej jednak, było tuż obok skromnego meczetu, gdzie nad brzegiem małej rzeczki, kobiety zespołowo zabrały się za pranie dywanów. To tutaj tętni również życie towarzyskie, prowadzi się dysputy i wymienia spostrzeżenia… a może zwyczajnie planuje obiad.
Zapoznawszy się z tempem życia mieściny i jej mieszkańców, ruszamy z miasteczka na północ, w kierunku granicy z Kirgistanem. Ale mamy jednego pasażera więcej, gdyż w hotelu w którym dokonywaliśmy wymiany nadmiaru gotówki, pewna starsza pani z Hongkongu, poprosiła nas o podwiezienie w kierunku granicy z Kirgistanem. Ponieważ Jurek ma wole miejsce obok siebie, zabrał autostopowiczkę. Najpierw szutrem wspinamy się na przełęcz „Akbaytal Pereval”4670 m n.p.m, a następnie połamanym i pofałdowanym nieprawdopodobnie asfaltem, w jamy wjeżdżamy całym autem, jak do poprzecznych wąwozów lub studni. Widać jak niestabilny grunt występuje w tej okolicy. Jadąc dalej wzdłuż chińskiej granicy, podziwiając niebiańskie widoki na otaczające nas masywy górskie ozdobione lodowcami, docieramy nad jezioro Kara-kul.
Jezioro położone jest w kolistej depresji, zidentyfikowanej jako krater uderzeniowy o średnicy ok. 52 km. Powstał on w wyniku uderzenia meteorytu w skały krystaliczne około 5mln lat temu. Kara-Kul jest słonym, bezodpływowym, największym jeziorem w Tadżykistanie, a lustro wód jeziora położone jest na wys. 3914 m n.p.m. Znad jego brzegów, w pogodny dzień, widoczny jest położony nieopodal jakieś 30 km na północny zachód, jeden z wyższych szczytów Pamiru „Pik Lenina”, zwany również „Pik Awicenny” 7134 m n.p.m., drugi co do wysokości (po szczycie „Pik Ismaila Samaniego”) w górach Pamiru. Do czasu rozpadu Związku Radzieckiego, był drugim co do wysokości szczytem radzieckiego Pamiru i trzecim w ZSRR.
Wykorzystując doskonałą pogodę, urządzamy sobie mały piknik nad brzegiem jeziora. Po drobnym relaksie i wypitej kawce, jedziemy do osady Karakul. Białe gliniane domki tchną prostotą, to takie parterowe sześciany. Wokół maszty i słupy, jest ich jakby zbyt wiele, jak na tak małą miejscowość. Patrząc z oddali, to na tle mnogości wysokich słupów, te niskie domy na wyglądają… jak jakieś jachty stojące w przystani.
Po następnych 50km, jadąc dalej na północ, docieramy na przełęcz „Pereval Kyzyl-Atr” 4282m n.p.m, gdzie mieści się Tadżycki posterunek graniczny. Odprawa szybciuteńka i zjeżdżamy z przełęczy w stronę posterunku kirgiskiego, niemalże karkołomna trasą. Jechaliśmy tu na motocyklu osiem lat temu i do tej pory, pomimo zapowiedzi, że właśnie remontuje się droga, nie zrobiono nic, stan obecny jest katastrofalny. Część trasy, to strome zbocze pokryte błotną mazią, a część to koryto okresowej rzeki, rozlanej na dość długiej przestrzeni. Współczuje motocyklistom, którzy muszą tę przestrzeń ziemi niczyjej pokonać, szczególnie pod wieczór, kiedy spływa najwięcej wody z pobliskich lodowców, roztopionej przez cały słoneczny dzień. Mieliśmy zamiar przekroczyć jeszcze dzisiaj granicę kirgiską, ale przed nami na przejściu ugrzęzła grupa motocyklistów, toteż zarządzamy odwrót, zostawiamy turystkę z Hongkongu i wracamy na pobliską łąkę, tam rozbijamy dzisiejsze obozowisko. Domniemamy iż jutro rano na przejściu, będziemy pierwsi i odprawa będzie sprawna.
05.07.2019 piątek
Bor-Dobo > Sary-Tash > Osh (Osz) > Jalal-Abad (Dżalalabad) > Taran-Bazar – nocleg przy moście nad rzeką, na trasie do przełęczy „Pereval Kaldama”- 350km
Rano okazało się, że tak jak wieczorem przypuszczaliśmy, tak też jest, swoją wczesną obecnością zbudziliśmy senny posterunek graniczny. Odprawa przebiegła błyskawicznie i jedziemy dalej już przez Kirgistan, w stronę Sary-Tash. Na stacji paliw wymieniamy potrzebną walutę, za 1$USD dostajemy 68 somów kirgiskich (KGS), czyli 100som to 5,70zł. Olej napędowy w cenie 45somów, to tylko 2,57 zł za litr. Próbujemy wykupić ubezpieczenie dla naszych aut, lecz okazuje się, że w Kirgistanie nie ma takiego obowiązku i nikt takowego nie wykupuje, nawet taksówkarz, który udzielił nam takiej informacji. Co po drodze?… zatrzymaliśmy się w dość zajmującym miejscu i każdy z nas poszedł w swoją stronę. Ja trafiłam, na wyraźne zaproszenia mężczyzny w moim wieku, do jurty gościnnej, a następnie do tej, której mieszkał jego ojciec, weteran II Wojny Światowej, ze stosownymi medalami zdobiącymi marynarkę. Zostałam przyjęta jak swoja, najpierw się wyściskaliśmy, chwilę potem nakarmili mnie chlebem z masłem i malinami, podali kumysu i po kilku momentach… rozmawialiśmy niczym rodzina… przedstawiony mi został inwentarz (zwierzęta hodowlane i trwałe składniki majątku)… hmm… czas na odwrót… muszę zdążyć przed oświadczynami;-)
Przekraczamy następną przełęcz „Pereval Taldyk” 3615m n.p.m., tym razem już gór zachodniego Tienszanu i jedziemy dalej na północ, w kierunku Osz. Próbujemy zwiedzić to stare miasto, ale wszystko jakoś trąci ciężkim sowieckim stylem, który zatarł wszelkie ślady z okresu, kiedy miejsce to było jednym z ciekawszych na „Jedwabnym Szlaku”. Tak na marginesie, jednym z najważniejszych towarów na tymże szlaku był jadeit (święty kamień mistyków… kamień władzy, długowieczności, płodności, mądrości i równowagi.). Transportowany z Hotenu do innych rejonów Chin i tak odbywa się to do dziś. Hiszpańscy konkwistadorzy często nosili amulety wykonane z jadeitu. Nazywali go piedra de hijada (kamień lędźwiowy) albo piedra de los rinones (kamień wątrobiany), wierząc… że chroni przed dolegliwościami. Czasami w stosunku do jadeitu oraz do często mylonego z jadeitem nefrytu, stosuje się nazwę żad. Znakomici ludzie rozprawiają, że miasto Osz istniało już za życia proroka Sulejmana (Salomona) i jeszcze dodają, że założył je pierwszy człowiek na Ziemi… Adam . Obecnie, to drugie co do wielkości miasto Kirgistanu z ogromnym bazarem. W jednej z bazarowych stołówek zadowalamy się lokalnymi daniami (samsy, lagmany i szaszłyki), po czym jedziemy dalej w kierunku Dżalalabad.
Na trasie, objeżdżamy rozległy zbiornik wodny utworzony na rzece Kara Darya (Kara-daria). Miasto Dżalalabad mijamy od wschodniej strony, kierując się od razu w stronę przełęczy „Pereval Kaldama” 3062m n.p.m. Na nocleg zatrzymaliśmy się obok wioski Taran-Bazar, u podnóża gór, 30km za Dżalalabad, tuż przy moście nad rzeką Kugart. Tuż obok naszej bazy znajduje się źródło z wodą pitną, toteż na brak gości nie mogliśmy narzekać.
06.07.2019 sobota
Taran-Bazar > „Pereval Kaldama”(3062m n.p.m.) > „Pereval Kara-Goo” (2800m n.p.m).> Dmitrtevka > Kazarman > jezioro Son-Kol (Song-Kul) – nocleg nad jeziorem po zach. stronie – 300km
Rankiem przywitała nas ciut mdła pogoda. Ruszamy na trasę, tuż przy wjeździe zastaje nas pozytywna informacja… trasa przez przełęcz „Pereval Kaldama” jest otwarta. Dokładnie w tym miejscu kończy się asfalt. Pniemy się mozolnie w górę, wzdłuż niewielkiej rzeczki. Wąziutka droga, miejscami w bardzo kiepskim stanie, wymyta przez wodę. Natomiast jeśli idzie o widoki… to tylko takie z górnej półki! Nawet w tej pochmurnej i mglistej aurze, jest zjawiskowo i nieprzeciętnie. W takich to okolicznościach, wdrapujemy się na przełęcz „Pereval Kaldama” 3062 m n.p.m, pokonując pasmo gór Gór Fergańskich, będących częścią zachodniego Tienszanu. W dalszej drodze mijamy ciut mniejszą przełęcz „Pereval Kara-Goo”, na wys. 2800m n.p.m.
Po zjeździe do miejscowości Kazarman, dalsza trasa przebiega już w wąwozie biegnącym wzdłuż rzeki Naryn. Po drodze zatrzymujemy się na „domowy” obiad, czyli jemy co kto ma do dyspozycji, wzbudzając tym samym zainteresowanie tutejszych dzieciaków, które zajechały do nas na osłach.
Na wysokości Ugut, odbijamy z tasy prowadzącej do Naryn, w kierunku jeziora Song-Kol, poprzez przełęcz „Pereval Moldo- Ashuu” 3346m n.p.m. Droga wieloma ciasnymi serpentynami, wspina się wykutą w skałach wąską dróżką na przełęcz. Zaraz po zjeździe z przełęczy, otwiera się panoramiczny widok na jezioro Son- Kol, umiejscowione w niecce otoczonej zielonymi łąkami, łagodnie spadającymi w stronę jego brzegów.
Już na dojeździe do brzegów jeziora, atmosfera zagęszcza się i burza już na nas czeka. Tak też po chwili dzieje… a krajobrazy widziane na tle ciemnej paszczy chmur, która wyciecza się milimetrami sześciennymi… mają swój niepowtarzalny urok. Niebo poci się strumieniami, a my szukamy miejsca, aby zatrzymać się na dzisiejszą noc. O biesiadowaniu nie ma mowy. Po ustaniu nawałnicy, miejscowi pasterze bydła, przyszli do nas zapytać, czy nie widzieliśmy małej dziewczynki, która gdzieś zaginęła podczas burzy i teraz w ciemnościach jej szukają.
07.07.2019 niedziela
Jezioro Son- Kol > Balykchy > Jezioro Ysyk- Kol (Issyk- Kul) > Kyzyl Oriuk – „Centr Atdycha Ulan” - 220km
Rano, nim zebraliśmy się do odjazdu, przyjechał do nas Kirgiz na koniu, z butelką wódki i radosną nowiną… urodziło mu się dziecko i na tę okoliczność… chce się z nami napić! Ponieważ dzień dopiero się rozpoczął i mamy dotrzeć do kolejnego celu podróży… grzecznie odmówiliśmy… no cóż… wypił sam. Po wczorajszych obfitych opadach, łąki mocno nasiąknęły wodą, trasa wokół jeziora to regularna łąka, tak więc miejscami grzęźniemy w błocie. Wytyczona droga polna, przecina przyległe do jeziora zielone pastwiska i łąki. Krajobraz nadzwyczajnie kwiatowy. Ogromny płaskowyż, w oddali góry, a pośrodku tego wszystkiego ogromne czyste jezioro z lodowatą wodą. Środek lata, pasterze wokół ustawili swoje jurty, wszechobecne konie, osiołki, kozy, barany i cały pozostały inwentarz, który można znaleźć na typowych górskich pastwiskach. W jurcianej zagrodzie, zostajemy zaproszeni na herbatkę, możemy nieco dowiedzieć się o toczącym się tu życiu, a my odwdzięczamy się drobnymi prezentami dla dzieciaków. W jurtach można spać maksymalnie do końca września, początku października. Są one ogrzewane, ale i tak w nocy bywa chłodno. Po sezonie rodziny mieszkające nad jeziorem, wraz ze swoim inwentarzem, powoli schodzą niżej, do swych wiosek ze względu na zbliżającą się zimę.
Jezioro Son- Kol, położone na wys. 3016m n.pm., to chyba jedno z bardziej sztandarowych miejsc Kirgistanu, drugie co do wielkości jezioro tego kraju. Jego długość wynosi 29 km, szer.18 km, od północy otoczone jest górami Songkol, od południa Moldo. Zasilane wodą z rzek i strumieni spływających z okolicznych lodowców, której ilość jest równoważona parowaniem. Maksymalna głębokość jeziora wynosi 13,2 m, średnia temperatura wody latem wynosi +11 °C, natomiast zimą jezioro zamarza. Byliśmy tu dwa lata temu w drodze do Chin, jesteśmy dzisiaj i choć wymagało to wiele trudu, to warto znów znaleźć się w miejscu, które tchnie jakąś magią i niepowtarzalną mozaiką natury.
Objeżdżamy jezioro wokół i po drugiej stronie, wyjeżdżamy w kierunku trasy A365 Naryn – Balykchy, prowadzącej dalej nad jezioro Ysyk-Kol.
Poprzez przełęcz, dobrą szutrową drogą, docieramy do głównego traktu, a później doskonałym asfaltem do brzegów jeziora Ysyk-Kol i miasta Balykchy. Ponieważ mamy zamiar pozostać nad tym największym akwenem Kirgizji na dwie noce, szukamy odpowiedniego lokum. W tym to miejscu, pożegnamy się z naszym kompanem podroży Jurkiem. Kończy mu się rosyjska wiza, a jeszcze w czasie jej trwania, musi dotrzeć do granicy z Gruzją. Na pożegnalny obiad, zatrzymaliśmy się na miejskiej plaży w Balykchy, gdzie w jurcie podano nam lokalne przysmaki. Później, niedaleko miasta w Kyzyl Oriuk, wynajmujemy pokoje w pensjonacie o szumnej nazwie „Centr Atdycha Ułan” (600 somów za pokój 2os.). Przyszedł również czas na pożegnalnego drinka i wspominki ze wspólnej podroży. Ponieważ tuż obok naszej bazy stacjonowała obozowa młodzież, śpiewy i tańce przywołały nas za płot i można pochwalić ich za chęci… bo z talentem rozjechali się nieco.
08.07.2019 poniedziałek
Kyzyl Oriuk > Cholpon-Ata > Kompleks „Sabrina” (tel: +996 552130708), wioska Hutor 7km na wsch. za Cholpon-Ata – 70km
Po wspólnym śniadaniu, Jurek wraca na zachód, a my kontynuujemy jazdę na wschód. Ponieważ pensjonat w którym spędziliśmy ostatnią noc, nie spełnia wymogów dwudniowego, spokojnego wypoczynku, więc szukamy ciekawszego miejsca nad brzegami Ysyk Kol. Znajdujemy takowy 70km dalej, w wiosce Hutor, za miejscowością Cholpon-Ata. Kompleks „Sabrina” zapewnia odpowiednie warunki, czyli dostęp do jeziora, możliwość wyżywienia i dostęp do internetu (5000 somów za 2os. pokój na dwa dni), a ponieważ od 25dni nie mieliśmy okazji popracować nad materiałami z podroży (zdjęcia, reportaż), to trzeba to wszystko nieco uporządkować i wysłać informacje, co się z nami dzieje w trwającej obecnie wyprawie do Magadanu.
09.07.2019 wtorek
Cholpon-Ata – Kompleks „Sabrina” – wypoczynek.
Ponieważ znajdujemy się nad największym jeziorem Kirgistanu, które miejscowi traktują jak swoje morze, nieco informacji na jego temat. Ysyk-Kol to słonawe jezioro bezodpływowe położone w płn.-wsch. Kirgistanie, w śródgórskiej kotlinie masywu Tienszan, w odległości 126 km od Biszkeku, stolicy tego państwa. Ciekawostką jest także to, że do jeziora wpływa ponad 80 rzek i strumieni… a nie wypływa żaden. Zbiornik ma długość prawie 180km i szerokość 70km. Do tego, z dwóch stron otaczają go ośnieżone szczyty. Leży na wysokości 1609 m n.p.m., maksymalna głębokość wynosi 702 m i zajmuje powierzchnię 6280 km². Tym samym, jest to drugie co do wielkości jezioro górskie na świecie, pierwsze miejsce na podium zajmuje Titicaca. Błękitno-turkusowy kolor tafli wody i majestatyczne szczyty gór… tworzą bajkowy krajobraz. Tak!… to jedno z tych miejsc, gdzie potężne góry i bezmierna woda występują razem. Ysyk-Kol otoczony jest dwoma pasmami gór: Kungej Ałatau i Terskej Ałatoo, których najwyższe szczyty sięgają 4000 do 5000 m n.p.m. Nad nigdy nie zamarzającym jeziorem (za sprawą mikroklimatu, gorących źródeł i niewielkiego zasolenia) , większość dni w roku jest słoneczna, a latem woda robi się przyjemnie ciepła, co ma odzwierciedlenie w nazwie, gdyż w języku kirgiskim Ysyk-Kol znaczy dokładnie „Ciepłe Jezioro”. Tutaj na swojej daczy wypoczywał Breżniew oraz Jelcyn, ale malowniczość jeziora Ysyk- Kol doceniali już starożytni… wokół jeziora biegła jedna z odnóg „Jedwabnego Szlaku”, a brzegi były naturalnym punktem odpoczynku karawan. Zatrzymywali się na nich również wielcy zdobywcy i ich wojska, przemierzający bezkresne połacie Azji Środkowej. Podobno widoki znad Ysyk- Kol… urzekły nawet Czyngis-chana… zachwycony nimi wracał nad jezioro kilka razy i ukrył nad nim swój skarb. Na jednym z brzegów miało wyrosnąć miasto zbudowane przez żołnierzy Aleksandra Macedońskiego, gdzieś tu stał też legendarny pałac (letnia siedziba) wojowniczego Timura Chromego, który w swoim czasie podporządkował sobie pół Azji. Dzisiaj to opowieści rozbudzające wyobraźnię kolejnych archeologów i ekip poszukiwawczych. A czym dziś zachwyca topowy kurort ZSRR? Rokrocznie w sezonie letnim, tłumy urlopowiczów z całego Kirgistanu, Kazachstanu i Rosji, jadą nad Ysyk-Kol, by zamoczyć się w ciepłym górskim jeziorze. Wódka, piwo, arbuzy i melony… to wyposażenie prawie każdego letnika. A teraz jedna z legend… tysiące lat temu na miejscu obecnego jeziora istniało piękne miasto, które zostało doszczętnie zniszczone przez silne trzęsienie ziemi. W miejscu metropolii powstało zapadlisko, które stopniowo wypełniała woda. Nad powstające jezioro powróciły ocalałe mieszkanki miasta, które podczas katastrofy przebywały w okolicznych górach. Kobiety opłakiwały stratę, a ich łzy spadały do wody… aż jezioro stało się słone. Starzy Kirgizi mawiają więc, że Ysyk-Kol… to jezioro wypełnione ludzkimi losami. Legenda ta nie jest zupełnie oderwana od rzeczywistości i choć nie wiadomo, czy wody jeziora skrywają ludzkie losy, ślady po zatopionych wioskach i miastach wyławiano stamtąd nie raz. Na przestrzeni stuleci wody na przemian cofały się i przybierały, a zakładane niegdyś nad jego brzegiem osady, po latach na nowo pokrywała woda. Największym odkryciem było odnalezienie pod wodami Ysyk-Kol ruin starożytnej metropolii z II wieku p.n.e
10.07.2019 środa
Wioska Hutor 7km na wsch. za Cholpon-Ata > Karakol > granica kirgisko-kazachska > Karkara > Szonży > Charyn Canyon (Kanion Szaryński) - 400km
Nieco wypoczęliśmy przez te dwa dni, więc z ochotą ruszamy dzisiaj na trasę. Objeżdżając jezioro Ysyk- Kol w kierunku wschodnim, od północy docieramy do miejscowości Kakakol. W drodze do miasta kolejno mijamy popularne miejscowości wypoczynkowe, rozlokowane na północnym brzegu jeziora, z których żadna nie przypomina urokliwego, zadbanego kurortu w zachodnim rozumieniu tego słowa. We wschodnim, postradzieckim, za to już tak. Natomiast Karakol, to takie miejscowe, małe Zakopane, baza wypadowa na górskie szlaki w góry Tienszan. Przejeżdżamy obok, więc zbaczamy nieco z trasy, aby odwiedzić to miejsce. Zachowały się tutaj zabytki architektury drewnianej… „Cerkiew Świętej Trójcy” z 1895 r. (poprzednia, murowana, została zniszczona przez trzęsienie ziemi). Tę z kolei czekało całkiem inne zagrożenie… w czasach radzieckich przekształcono ją w szkołę sportową, a ikonostas i całe wyposażenie zostało rozgrabione, ocalały tylko ściany i bęben wieńczący dach. Wierni odzyskali cerkiew dopiero w 1992 r., a po trzech latach remontu, została ona ponownie poświęcona. Druga świątynia „Dungan Mosque” na pierwszy rzut oka przypomina świątynię buddyjską, trzeba jednak zwrócić uwagę na stojący obok niski minaret z półksiężycem. Jest to bowiem nietypowy meczet wybudowany w 1910 r. na potrzeby społeczności dungańskiej. Dunganie, to jedna z mniejszości narodowych Kirgistanu, etniczni Chińczycy wyznający islam. Do Azji Centralnej przybyli jako uchodźcy po powstaniu 1877 r. Chińscy muzułmanie zaprosili architekta z rodzinnego kraju i stąd dziwna, jak na meczet forma, powstawał przez trzy lata, z czego większość czasu zajęło przygotowanie drewna i ornamentów. Samo wzniesienie budowli trwało kilka miesięcy i to bez użycia ani jednego gwoździa. Warto też zaglądnąć do miejscowych sklepów z pamiątkami, gdzie można wyszukać kilka oryginalnych drobiazgów.
Powracamy do głównej drogi A362, prowadzącej do granicy z Kirgistanem i kontynuujemy jazdę dalej na wschód. Na 40km przed granicą kończy się asfalt i dalej kiepską szutrówką, podążamy na przejście kirgisko-kazachskie. Odprawa w mniemaniu azjatyckim błyskawiczna, gdyż w pół godziny już jesteśmy na trasie, drogą nadal szutrową, już po kazachstańskiej stronie, wjeżdżamy do miasteczka Karkara. Tutaj ponownie musimy wykupić ubezpieczenie na ten kraj, gdyż poprzednie, zakupione przy wjeździe z Rosji już wygasło. Udaje się tego dokonać w sklepie z częściami zamiennymi do samochodów, w samym centrum, niedaleko od stacji paliw. Tym razem, za takie samo ubezpieczenie, płacimy o połowę mniej 8900tenge (KZT), przypominamy 100 tenge = 1PLN, a poprzednio w tej samej firmie i na ten sam okres czasu zapłaciliśmy 18000tenge, co za oszuści!
Dalej, już asfaltem, jedziemy na północ do miejscowości Szonży, gdzie zbaczamy w kierunku Ałma-Aty, aby po przekroczeniu rzeki Charyn, po 10km zboczyć z asfaltu w lewo i po następnych 20km, dotrzeć pod Kanionu Szaryńskego. Jego historia sięga nawet 12mln lat, kiedy to rzeka o tej samej nazwie przepływająca przez równiny, zaczęła powoli erodować skały. Wraz z wodą do dzieła erozji przystąpił również hulający tutaj wiatr oraz skrajnie różne temperatury. Wielobarwna geologia, którą obecnie możemy obserwować, jest wynikiem różnych etapów depozycji osadów. Królestwo czerwonego piaskowca i zlepieńca, położone na ciemnych skałach wulkanicznych. Długość parowu wynosi ok. 150 km, wysokość ścian dochodzi nawet do 300 m. Jak mawiają miejscowi, to mniejszy brat kanionu „Grand Canyon”(„Wielki Kanion Kolorado”). Znajdujemy się w tej najokazalszej części, objętej ramami Parku Narodowego „Charyn National Park”. W 2004 r. został wpisany na listę pomników przyrody UNESCO. Płacimy za wstęp i wjazd auta łącznie 1605tenge, czyli około 16zł i już jesteśmy na terenie parku. Pierwsze fotki robimy przy zachodzącym słońcu. Ponieważ na terenie znajdują się parkingi i toalety, mamy tu również sposobność założyć kempingową bazę na dzisiejszą noc. Popijaliśmy zimne piwo, patrzyliśmy na zachód słońca i mieniące się rdzą skały… do chwili aż światło w kanionie zgasło;-)
11.07.2019 czwartek
Charyn Canyon > Szonży > Koktal > Saryozek > Tałdykorgan > Qabanbay (Kabanbay) – 610km
Ranek postanowiliśmy przeznaczyć na krótki treking doliną kanionu, aż do rzeki Charyn (Szaryn). Jest jeszcze na tyle rześko, że takie przejście jest w ogóle możliwe, gdyż w południe panuje tu niemiłosierny skwar. Najbardziej widowiskowa część kanionu, to tak zwana „Dolina Zamków”. Czarujący i nieziemski pejzaż, mijamy po drodze skały o fantazyjnych kształtach, przypominających baszty, wieże, mury, a nawet zwierzęta… i wszystko to, co tylko człowiek jest w stanie sobie wyobrazić! Na końcu ścieżki, na dnie jaru, znajduje się „Eco Park’. Znajdują się w nim jurty oraz domki gościnne, a rozbijanie namiotów jest dozwolone i bezpłatne. Gorąc daje znak, czas zarządzić odwrót, toteż kończymy przygodę z fantazyjnym, zardzewiałym wąwozem.
Teraz przyszło nam zapakować się w auta i odbyć tasiemcową „przejazdówkę” przez kazachskie stepy aż do Rosji i dalej do Ałtajskiego Kraju, gdzie czekają na nas następne atrakcje, ale to prawie trzy dni jazdy i ponad 1500km.
Pierwszy fragment to jeszcze krajobrazowy i ciekawy przejazd, nad wyraz dobrą drogą, poprzez Szonży, Koktal, Saryozek. Szczególnie przejazd na odcinku Koktal > Saryozek jest godny polecenia, ze względy na jego krajobrazowe walory, gdyż przejazd odbywa się górskimi terenami. Po dotarciu do głównej trasy A350, wpadamy na nowo otwarty odcinek doskonałej autostrady, która ma w przyszłości połączyć Ałma-Atę z Oskemen. Te asfaltowe luksusy trwają jedynie kilkadziesiąt km, ponieważ w dalszej części, trafiamy na totalną przebudowę drogi, co w kazachskich warunkach oznacza… jazdę bliżej nieokreślonymi i słabo oznakowanymi objazdami, po drogach, których drogami raczej nazwać nie można. Jazda jest niezwykle męcząca, gdyż nie dość, że jedziemy mało atrakcyjnymi krajobrazowo, stepowymi terenami, to całą uwagę skupiamy na omijaniu wyrw i dziur, czasem trzymaniu się wyżłobionych fal, a dla dodatkowego uatrakcyjnienia… przemieszczamy się w niewyobrażalnym kurzu. W takich to okolicznościach, docieramy w okolice miejscowości Qabanbay, gdzie po zjeździe w bok od głównej trasy, rozbijamy dzisiejsze obozowisko na łące.
12.07.2019 piątek
Qabanbay (Kabanbay)> Usharal (Uszarał)> Ayagoz (Ajagoz) > Qalbatau (Kalbatau) > nocleg 20km przed Semey (Semej) – 600km
Dzień walki z drogą i mierną przestrzenią. Po całodziennym mozolnym przejeździe, 20km przed miejscowością Semey, za zgodą tutejszego gospodarza, właściwie na jego łące, rozbijamy dzisiejszą bazę noclegową. W tym miejscu warto wspomnieć o kolejnych radzieckich kanciastych wyczynach… z nieodwracalnym skutkiem… to pozostałości po programie atomowym! Bomby, które spadły na Hiroszimę i Nagasaki, były dla ZSRR, sygnałem nadchodzących zmian na politycznej mapie świata. Sygnał był jasny. Rządzić będą ci, którzy opanują atom! Dla Sowietów priorytetem stało się uzyskanie wiedzy potrzebnej do zbudowania broni nowej ery… broni, która nie tylko dogoni USA w wyścigu zbrojeń, ale przede wszystkim pozwoli ZSRR stać się militarną potęgą. Pod pozorem pomocy humanitarnej, najwięksi radzieccy naukowcy zostali wysłani w rejony eksplozji. Skupili się na efektach wybuchu, pozostając zupełnie obojętni na los ofiar czy niesienie pomocy. Po powrocie do kraju i złożeniu szczegółowego raportu zapadła decyzja. Za wszelką cenę Kraj Rad musi zdobyć tę cudowną broń! Projekt potrzebował ogromnych nakładów finansowych i ściśle tajnej lokalizacji. Wybrano daleki zakątek Kazachstanu koło Semipałatyńska (dzisiejsze Semey). Obszar o powierzchni 18 mln ha stał się pierwszym w ZSRR poligonem nuklearnym! Niegdyś tajne miasta widma, poligony, kratery i rozsypujące się pozostałości infrastruktury, ale przede wszystkim ludzie, na których życiorysach i zdrowiu odcisnęło się piętno zimnowojennego szaleństwa, które pochłonęło więcej ofiar, niż komukolwiek wydawać się może. Na poligonie koło Semipałatyńska przeprowadzono 469 wybuchów jądrowych, z czego 87 w wysokich warstwach atmosfery, 73 na powierzchni ziemi i 309 pod ziemią, z tych ostatnich jednak, aż w połowie przypadków, substancje radioaktywne przedostały się na powierzchnię, z czego w 39 przypadkach na dużą skalę. 17 lutego 1989r. podziemna eksplozja po prostu rozerwała górę. Łączna liczba Kazachów, którzy zostali narażeni na promieniowanie to… ponad milion ludzi. Tylko strefa katastrofy ekologicznej w obrębie terenu prób jądrowych Semipałatyńsk obejmuje ponad 300 tys. km². Jedna dziewiąta terytorium Kazachstanu… zamieniła się w pustynię atomową. W sierpniu 1956r. opad radioaktywny, spowodowany przez radzieckie próby nuklearne na poligonie właśnie niedaleko Semey, 100 razy przekraczał dopuszczalne międzynarodowe normy. Z nowo ujawnionych dokumentów wynika, że z powodu chorób popromiennych, do szpitala trafiło tam ponad 600 osób. Władze doskonale zdawały sobie sprawę, jakie skutki powodują próby jądrowe u miejscowej ludności… dla porównania, po awarii elektrowni atomowej w Czarnobylu u 134 osób, które tam pracowały i uczestniczyły w akcji ratunkowej, wystąpiła ostra choroba popromienna. Np. w sierpniu 1956 r. opad radioaktywny, spowodowany przez testy z bronią jądrową na poligonie w Semipałatyńsku, miał dotrzeć aż do oddalonego 175 km miasta Ust-Kamienogorsk (Oskemen). Zdrowotnie skutki radzieckich eksperymentów jądrowych, okoliczni mieszkańcy odczuwają do dziś. Poligon koło Semipałatyńska, był jednocześnie pierwszym i największym radzieckim poligonem jądrowym, biologicznym oraz chemicznym. Pierwszą próbę z bombą atomową przeprowadzono tam 29 sierpnia 1949 r. o godz. 7 rano. Poligon zamknięto w 1991r., a ostatnią próbę jądrową przeprowadzono w 1989 r. Do dziś Kazachstan odczuwa negatywne skutki polityki ZSRR. Naukowcy szacują, że musi minąć co najmniej 300 lat, by tereny te oczyściły się z radioaktywnego skażenia. W sumie szacuje się, że ucierpiało w taki czy inny sposób ponad 100 tys. osób. Nikita Chruszczow miał jednak na to gotową odpowiedź: „Dla uratowania ludzkości… warto poświęcić 100 tysięcy… albo nawet 150 tysięcy ludzi”… czy było warto?… co znaczy dla dzisiejszych ofiar te 300 lat?… kto w tym czasie zdąży zreperować świat?… a wszystko to działo się imię pokoju na świecie!… cóż za paradoks!
13.07.2019 sobota
Semey > granica kazachsko-rosyjska > Barnaul (Barnauł), Kraj Ałtajski, Rosja – 470km
Następny dzień, który w czasie tej wyprawy, służy do pokonania wielkich przestrzeni. Po przejeździe z Semey i przekroczeniu granicy kazachsko-rosyjskiej (3h procedury plus przesunięcie czasowe 1h), czyli po 4 godzinach jedziemy dalej, do stolicy Ałtajskiego Kraju, Barnaul.
Na obrzeżach miasta, próbujemy zalogować się na zaznaczonym kempingu, który jak się okazało, jest miejscowym kąpieliskiem, tak więc na nocleg wybieramy pobliski las. Uradowani znalezieniem zacisznego miejsca, próbujemy rozkładać bazę do posiedzenia przy piwie, ale komary szybko wybiły nam z głowy ten zamysł. Spokój też przeszedł do przeszłości, ponieważ tuż obok naszych aut, zebrała się grupa entuzjastów nowej zabawy w wojnę, coś na zasadzie paintballa, jednak strzela się z prawdziwych karabinów i pistoletów, jednak nie ostrymi nabojami, lecz wyposażanych w elektroniczne celowniki i odbiorniki sygnału, umieszczone na głowach biorących udział w walce. Jak tę zabawę skomentować? Przysposobienie do prawdziwej walki i nauka obchodzenia się z bronią, to dość popularne czynności w Rosji, gdzie przykład idzie z góry. Prezydent Putin, dynamiczny i silny, wzór dżentelmena i supermana, mistrz judo, sambo, taekwondo i karate, jeździ na koniach, niedźwiedziach i poluje na syberyjskie tygrysy… mało?… dorzućmy zdecydowane poczucie mocarstwowości… to dzięki niemu Rosjanie są dumni z faktu, że cały świat się ich boi! Ale wróćmy do nas, w szkole średniej na zajęciach przysposobienia obronnego uczyliśmy się strzelać z karabinu, a i cenne były zajęcia praktyczno-techniczne, później nadchodził czas służby wojskowej, dziś niekoniecznej. A co dziś z nami Europejczykami?… czym zajmuje się młodzież, a o czym nie ma zielonego pojęcia… ano w znakomitej części chłopcy zniewieścieli, myślą o piercingach i tatuażach, o wizycie u barbera, o szybkich samochodach i pięknych dziewczynach, modelingu i dostępie do internetu… i jakby tu mieć na to wszystko pieniądze, bez zbędnego zawracania sobie wyżelowanej główki. O umiejętności posługiwania się karabinem, dawno zapomniano, ktoś zapyta: a po co komu ta nauka?… przecież żyjemy w bezpiecznej Europie i dawno wojny nie było! Nic bardziej mylnego… pokój nie dany jest na zawsze, w czasie postępującej muzułmanijzacji Europy, kiedy przybywają do nas gromadnie prawdziwi wojownicy… my niewierni… jesteśmy zupełnie bezbronni i tacy poprawni… a świat nie lubi stagnacji, jedne kultury i religie dominują inne, silni i stanowczy górują nad słabymi… i nieważne jakich używają środków perswazji… byłe cel został osiągnięty…
W tym sosnowym lesie, pobawilibyśmy się dłużej w żołnierzy, ale dopadł nas zmasowany atak „ptaków Syberii” (komary) i szybciutko zdezerterowaliśmy… uciekając do schowka „Toyota Inn”.
14.07.2019 niedziela
Barnaul > Bijsk > Górny Ałtajsk > Ust- Sema, > Shebalino (Szebalino) – nocleg przed wioską Shebalino, nad rzeką Semą - 370km
Rano, komary dają się nam mocno we znaki. Szybko zbijamy obozowisko i ruszamy w kierunku Bijska. Wspaniała nowa droga, tu musimy nadmienić, że rosyjskie drogi z roku na rok zmieniają się na lepsze, a jeśli są już zmodernizowane, to jedzie się po nich jak po stole. Rok 2019, jest w Rosji rokiem budowy dróg, co często ogłaszane jest na przydrożnych billboardach. Szybko więc pokonujemy przestrzeń dzielącą nas od Bijska i jeszcze przed południem, meldujemy się w mieście, które zwane jest również „Wrotami Ałtaju”.
Zaczynamy od zwiedzenia „Muzeum Traktu Czujskiego”, które mieści się w samym centrum (wstęp 70rubli od os), tuż przed mostem na rzece Bija, która tuż za miastem wpada do Obu. Muzeum zwiedzaliśmy już wcześniej, w poprzednich przejazdach, ale dziś odwiedzamy go jeszcze raz, może przybyły jakieś eksponaty? Okazuje się jednak, że nic się nie zmieniło, jest ekspozycja przyrodnicza, etnograficzna i historii budowy drogi nazwanej „Trakt Czujski”. Z Bijska, nazywanego „Wrotami Ałtaju”, bierze początek „Czujski Trakt”… jedna z najbardziej znanych oraz uczęszczanych rosyjskich dróg, zbudowana rękami katorżników na początku lat 20-tych XX w. i prowadząca przez góry Ałtaj, do granicy z Mongolią. Obecnie jest to odcinek rosyjskiej szosy federalnej M52 od Bijska do Taszanty, o długości 510km. Poszerzona i pokryta asfaltem, doskonała droga łączy Rosję i Ałtajski Kraj z Mongolią. Ciekawostka… lokalesi twierdzą, że to właśnie tutaj wymyślono… sygnalizację świetlną! Setki lat temu, górska droga była bardzo wąska, czasami karawany nie mogły się wyminąć, dlatego prowadzący karawanę, na najbardziej niebezpiecznych odcinkach, wychodził naprzód i kład na drodze czapkę. Nadjeżdżający z przeciwnego kierunku wiedzieli, że należy się zatrzymać i przepuścić karawanę… i podobno ani jedna czapka nie zginęła.
Po zwiedzeniu muzeum i obejściu małego starego centrum miasta, kierujemy nasze kroki do katolickiej parafii, gdzie urzędował niegdyś, nasz kolega ks. Andrzej Obuchowski. Po kilkunastu latach służby w tym miejscu, opuścił syberyjską parafię i wyjechał na stałe do Polski. Andrzeja znam już od 2007r., kiedy pierwszy raz gościłem w progach jego parafii. Był pełen zapału, organizował wycieczki i pobyty obozowe dla miejscowej młodzieży, a na terenie obok kościoła, udostępniał miejsca turystom w skromnej turbazie, prowadził radio i był redaktorem naczelnym „Syberyjskiej Katolickiej Gazety”. Wypaliła się jego energia oraz jak wspominał, zmieniła się postawa miejscowych parafian, tych rosyjskich, spowodowana sytuacją polityczną, jaka panuje w Rosji w ostatnim czasie, traktująca obcych, tych z zachodu jak „szpiony”. Obecnie stoi tu wybudowany i konsekrowany w 2014r., nowy kościół pw. św. Jana Chrzciciela. Sympatyczne siostrzyczki, Koreanki, uprzejmie przyjęły nas na posesji, opowiadając o obecnej sytuacji i losach parafii… jak na razie Andrzeja nikt nie zastąpił. Naprzeciwko kościoła, w uzbeckiej knajpce, jemy wspaniałe cziburaki (180 rubli sztuka), swego rodzaju pieroga, smażonego na głębokim tłuszczu z mięsem, grzybami, warzywami i serem… o wielkości „pirogu” noszonego przez Napoleona. Na rogatkach miasta, podjeżdżamy jeszcze pod miejscowy cmentarz, gdzie znajduje się zbiorowa mogiła polskich Sybiraków. Dróżka pod grób wyasfaltowana, ponieważ obok, znajduje się grób ojca Wojciecha Jaruzelskiego – Władysława, który został wraz z rodziną zesłany w ten rejon, po agresji Rosji na Polskę we wrześniu 1939r. Zmarł w 1942r. I tutaj został pochowany. Po jego śmierci, Jaruzelski Wojciech wraz z matką powrócił do kraju. Za sowieckich czasów, już jako generał i pierwszy sekretarz PZPR, odwiedzał grób ojca… stąd ten asfalt poprowadzony do grobu. Bijsk, był niegdyś częstym miejscem zsyłek Polaków, zwłaszcza po powstaniach.
Dalej na trasie odwiedzamy kilka nowo powstałych bazarów i miejsc rozrywki, gdyż ta część Ałtaju stała się obecnie bardzo popularnym regionem wakacyjnym dla Rosjan
Jedziemy dalej na południe, dojeżdżamy do Górno- Ałtajska i zwiedzamy regionalne muzeum „El Muzeum” (wstęp 250rubli od os. + 100 fotoaparat). Jest to ogromna budowla, aż trzy piętra udostępnione do zwiedzania, mnóstwo eksponatów i… księżniczka! W tym miejscu nie tylko przyroda robi ogromne wrażenie, ale również historia ludzkiej egzystencji. Po całym regionie rozsiane są oznaki bytowania dawnych cywilizacji, takie jak stare grobowce, tzw. kurhany, które po dzisiejszy dzień skrywają wiele sekretów i tajemnic. Przykładem może być znaleziona niedawno mumia i artefakty, była to kobieta z przed 2500 tysiąca lat, zwana „Księżniczką Ukok”. Wraz z nią pochowano sześć koni z pełnym wyposażeniem jeździeckim i dwóch mężczyzn – wojowników, którzy mieli jej służyć, strzec jej i być towarzyszami po śmierci. Ponadto w grobie był jej posiłek na drogę w zaświaty, w postaci mięsa owiec i koni oraz ozdoby wykonane z filcu, drewna, brązu i złota. Przy lewym biodrze miała konopną torebkę na kosmetyki, w której była płyta kamienna, na płycie były spalone nasiona kolendry oraz szczotka z końskiego włosia, ołówek, żelazny pierścień i barwniki; między innymi proszek z fosforanu wapnia dający zielony kolor. Tym proszkiem zmieszanym z tłuszczem zwierzęcym malowano twarze, podobnie jak dzisiaj robimy to kremem, aby zabezpieczyć się przed mrozem. Jeśli ktoś, do chwili obecnej wyobrażał sobie, że tatuaże to jakiś wymysł gangsta raperów, czy też znak więziennej przynależności, to jest w błędzie, bo… owa księżniczka ich posiadaniem wskazała, że dla Pazyryków, były wyznacznikiem pozycji społecznej… im ktoś bogatszy, tym posiadał więcej piękniejszych tatuaży. Mówi się, że raz wykonany tatuaż pozostaje do końca życia, jednak w tym wypadku pozostał znacznie dłużej! Ten pochówek jest o pięć wieków starszy od Chrystusa i kilkaset lat starszy od czasów Aleksandra Wielkiego. Po jej wydobyciu, przewieziono ją helikopterem do Moskwy, gdzie podobnie jak Lenin, została zabalsamowana i stanowiła wysoce cenne znalezisko. Ałtajczykom ten pomysł się nie spodobał i ogłosili… że księżniczka musi powrócić, bo inaczej siła i energia złych duchów rozpocznie klątwy, które już zaczęli głosić szamani. Klątwa mumii miała spowodować katastrofę śmigłowca przewożącego znalezisko do muzeum w Nowosybirsku, jak również wzrost samobójstw, trzęsień ziemi, choroby i pożary lasów. Dodatkowo rozzłościł ich fakt, że ciało księżniczki było na wycieczce po Korei i Japonii. Ostatecznie jednak doszło do porozumienia i księżniczka jest w muzeum, w klimatyzowanym sarkofagu. Samo muzeum, świetnie zorganizowane w okazałym, nowym budynku, naprawdę warte polecenia… duża ilość historycznych i regionalnych zbiorów. Pokaźna ekspozycja tutejszych zwierzaków, etnograficzna scenografia obrazująca wnętrza niegdysiejszych domostw i wiele innych, równie interesujących rzadkich rekwizytów.
Z Górnego- Ałtajska jedziemy jeszcze 110km na południe, najpierw wzdłuż brzegów rzeki Katuń, a później od Ust- Sema pniemy się w górę, poprzez niezbyt strome zielone zbocza. Nieco wcześniej postanawiamy rozbić dzisiejsze obozowisko, ponieważ mamy jeszcze sporo czasu, aby dotrzeć do granicy z Mongolią, która będzie otwarta dopiero 16 lipca, po zakończeniu corocznego, jednego z głównych świąt państwowych „Naadam”, co w wolnym tłumaczeniu znaczy „bawić się”. Znajdujemy przyjemne miejsce w zakolu rzeki Sema, tuż przed wioską Shebalino. Mamy nawet do dyspozycji solidny, drewniany stół, który zbili z desek poprzedni biwakowicze.
15.07.2019 poniedziałek
Barlak > Kurata > Chuy-Oozy (Czuj- Oozy) > Iga > Aktash > Ortopyk > Tashanta (Taszanta)- nocleg w kolejce do granicy - 410km
Ranek przywitał nas rześkim powietrzem i mgłą unoszącą się nad dolinami. Podążamy dalej na południe, na przełęcz „Pereval Seminskiy” (1717 m n.p.m.). Oczywiście jak to często bywa w takich miejscach… ulokowało się duże targowisko. Pełnia lata i mnóstwo turystów z całej Rosji.
Jedziemy dalej na południe, wjeżdżamy w góry Ałtaj. Najpierw przypominają nieco Beskidy, później jakby Bieszczady, dalej podobne są do naszych Pienin, z przełomami rzek podobnymi do tych na Popradzie i Dunajcu, jednak tu meandruje rzeka Katuń i jej dopływy. Jak już wspominaliśmy, od Bijska poruszamy się tzw. „Czujskim Traktem”, czyli drogą uruchomioną na początku poprzedniego wieku, budowaną przez więźniów, z założonych w tym celu gułagów. Od początku swego istnienia, była ona istotną jako strategiczna i zaopatrzeniowa dla Mongolii i Ałtajskiego Kraju przez Rosję. Podobno za komunistycznych czasów, jechała tu ciężarówka za ciężarówką, a przepływ handlowy towarów był wzmożony. Obecnie to doga nr M52 o dobrej nawierzchni, przebiegająca przełęczami i wąwozami, wśród pięknych krajobrazów, gdzie w oddali widać największe szczyty Ałtaju: Aktru (4044 m n.p.m.), Maaszej (4177 m n.p.m.) i ten najwyższy Biełucha (4506 m n.p.m.). Wokół czarujące i malownicze krajobrazy… przodujące w przestronności.
Na trasie, co kilka chwil przystajemy, aby zrobić fotki. Podczas jednego z takich zatrzymań, Wiolę użądliła czarna osa, widziałem ją tylko przez chwilę, kiedy siedziała przyciśnięta do boku siedzenia auta. Niby nic takiego, a ból okropny. Nie opisywalibyśmy tego zdażenia, ale po dojechaniu do maleńkiej osady Chuy-Oozy (Czuj- Oozy), gdzie mieści się regionalny kompleks, Wiola zaczęła mieć dziwne objawy, pieczenie, plamy na ciele i duszności. Ponieważ bywaliśmy w tym miejscu już kilkukrotnie, poznała nas pracownica obiektu i pośpieszyła z pomocą. Zadzwoniła do najbliższego posterunku lekarskiego, mieszczącego się 10km dalej, w Iga, aby przysłali lekarza. Niestety nie mieli transportu, więc szybko zebraliśmy się do naszego auta i pojechaliśmy pod wskazany adres. Był to bardzo mały szpital, mieszczący się w niewielkim baraku. Mimo, że skromnie, to wewnątrz nad podziw schludnie i czysto. Pani doktor przyjęła nas błyskawicznie, wystarczyło jedno spojrzenie do postawienia diagnozy, alergia na ukąszenie, trzeba podać zastrzyk. Wszystko dzieje się błyskawicznie, musimy jeszcze odczekać pół godziny, czy nie wystąpi uczulenie po podanym specyfiku. Dziękujemy za tak szybką i fachową opiekę i ruszamy dalej w drogę. Jeszcze raz podjeżdżamy do Chuy-Oozy, aby powiadomić, że wszystko zakończyło się pomyślnie. W tym miejscu i w tej zawierusze zdarzeń, musimy nadmienić, że Chuy-Oozy, to regionalny kompleks z gostinicą i dużą jurtą mieszczącą regionalne muzeum. Teren ten znajduje się na obszarze parku narodowego, gdzie odkryto naskalne wizerunki przedstawiające całe obrazy polowań, powstałe 3-4 tys. lat temu! Dziś ledwie widoczne, przynajmniej te, obok których chodziliśmy. W 1998 r. park znalazł się w składzie obszaru „Złote Góry Ałtaju”, któremu nadano rangę Obiektu Światowego Dziedzictwa Kultury i Przyrody UNESCO. W Chuy- Oozy, można również dobrze zjeść i to regionalne, ałtajskie potrawy.
Opuszczamy to miejsce i jedziemy dalej w kierunku granicy z Mongolią. Przy trasie, znajduje się ciekawy pomnik budowy tejże drogi, na betonowym postumencie ustawiono ciężarówkę; ZiS-5 (AMO) i terenowego Jeepa Willisa. Byliśmy w tym miejscu już kilkukrotnie, ale dopiero dzisiaj miałem sposobność zapytać innych zwiedzających, dlaczego nie stoi tu rosyjski, stary Czapajew, lub Gaz, tylko imperialistyczny Willis? Okazuje się, że jest to związane z legendą i niespełnioną miłością… gdzie on- Kola, jeździł tym traktem ciężarowym ZiS-5, a ona- Raja, Fordem. Widywali się często, on ją pokochał, jednak bez wzajemności…
Wyjaśniła się więc sprawa Willisa stojącego na postumencie, potocznie znanego jako Jeep z okresu II wojny światowej. Był również produkowany na licencji w zakładach Forda, pod nazwą Ford GPW. Oba modele były szeroko używane przez wszystkie siły alianckie podczas wojny, a następnie także przez użytkowników cywilnych w wielu krajach, również w Sowieckiej Rosji. Jak dziwne historie czasem łączą kontynenty.
Na trasie w Aktash, w aptece musimy jeszcze wykupić dodatkowy specyfik antyalergiczny i jedziemy dalej do Taszanty. Wszystkie objawy po ukąszeniu ustąpiły, pozostał jedynie stan senności, który jest naturalnym skutkiem ubocznym podania antyalergenu.
Wieczorem, tuż po 19.00, jesteśmy na granicy, a tu niespodzianka… kolejka na kilkadziesiąt aut. Jak wspominaliśmy wcześniej, granica od pięciu dni jest zamknięta, a wszystko to z powodu mongolskiego święta „Naadam”. Nie ma wyjścia, ustawiamy się w szeregu i zakładamy w tym miejscu obozowisko na dzisiejszą noc. Wszyscy postępują podobnie, spora część oczekujących to turyści z Europy. Nie wszyscy wiedzieli o święcie, tak więc niektórzy koczują tu już kilka dni. Liczymy auta! Jesteśmy na 54 i 55 pozycji! Dziś okoliczności są dość przyjazne, ale co będzie się tutaj działo jutro… tego nie wie nikt.
<<<< POPRZEDNIA —————– NASTĘPNA >>>>