03-WKS>BurkinaFaso>Togo>Benin>Niger
30.11.2022 – środa – Ferkessedougou > Kajakala > Sikolo > Nassran > Park „Parc National Comoe” > Tehini > Varale > Doropo > granica WKS – Burkina Faso > Kampti – nocleg na posterunku miejscowej żandarmerii – 310km
Rano podejmujemy decyzję, spróbujemy wyjechać z WKS i dostać się do Burkina Faso, granicą położoną prawie 300km na wschód, jadąc drogą nr 12 do Tioboulounao. Pierwsze 90km idzie doskonale, gdyż jedziemy nową drogą wybudowaną przez Chińczyków i do tego prawie zupełnie pustą, poprowadzoną przez sawannę, pomiędzy nielicznymi wioskami.
Tymczasem dzwoni pani konsul i jeszcze raz prosi nas o odwrót od zamierzonego planu, rzecz jasna dziękujemy jej za opiekę, ale zawrócimy dopiero wtedy, gdy wykorzystamy wszystkie możliwości. Powiedziała: „Czyli po tym wszystkim co państwu powiedziałam, nadal chcecie tam jechać?”… odpowiedź brzmiała… TAK!
Za Nassran kończy się asfalt i przez kolejne prawie 150km, poruszamy się nieźle utrzymaną drogą gruntową, prowadzącą północnym obrzeżem „Parku Narodowego Komoe”. Utworzony został w 1968r., jego nazwa pochodzi od przepływającej przez jego terytorium rzeki Komoe. W 1983r. wpisany został na listę UNESCO. Na trasie mijamy zaledwie kilka małych osad, natomiast co do zwierząt, to napotykamy jedynie na jaszczurkowatą odmianę ziemnych wiewiórek i dużą ilość kolorowych ptaków. Teraz usilnie próbuje się do nas dodzwonić ktoś z Warszawy, dzwoni namolnie przez kilka minut, no cóż… odbieram. Po drugiej stronie mężczyzna przekazuje komunikat: „niech pani nie odrzuca połączenia i wysłucha, co mam pani do powiedzenia. Dzwonię z MSZ… i znów płyną wszystkie ostrzeżenia i prośby o powrót… uprzejmie dziękujemy i… realizujemy nasz projekt. Na asfalt wjeżdżamy dopiero na 30km przed granicą w Varale. Ponieważ mamy już ostemplowane karnety, to szerokim łukiem (udajemy, że go nie widzimy), omijamy Urząd Celny w Doropo, 10km od faktycznej granicy. Tym razem nie pokazujemy żadnych zezwoleń na wjazd do WKS, jedynie paszporty z wizą. Niezwykle sympatyczni pogranicznicy, zaangażowani byli w tym czasie w mecz z Mistrzostw Świata w Katarze. Czekając, zagadujemy ich a to Lewandowskim, a to przynieśliśmy im prezenty… robiliśmy wszystko, byle tylko nie padły żadne magiczne pytania, po których nasza podróż zawróci. Bez żadnych zbędnych pytań, po pół godzinie wpisywania danych w zeszyty, jesteśmy odprawieni i jedziemy na stronę Burkina Faso… o karnety nikt nawet nie zagadnął? Odetchnęliśmy, udało się… kto próbuje, może przegrać… ale kto nie próbuje… już przegrał! Po drugiej stronie, wszystko przebiegło równie sprawnie, karnety otwieramy w biurze na wjeździe do małej osady Kampti i już przed 17.00 jesteśmy wolni i szukamy miejsca na nocleg. Ponieważ jutro mamy zamiar zwiedzić ruiny dawnych osad w Loropeni „Les Ruines de Loropeni”, w Kampti skręcamy na północ, w drogę prowadzącą do nich. Już po skręcie, podjechał do nas żołnierz na małym motorku i kazał zawrócić pod miejscowy posterunek żandarmerii. I się zaczęło! Dlaczego w ogóle tu się znajdujemy? Dlaczego jedziemy tędy? Czy wiemy, że Burkina Faso w obecnym czasie jest niebezpieczna, że grasują terroryści i porywacze! Zarządzono dokładne sprawdzenie aut, tak jakby to właśnie my, bylibyśmy tymi terrorystami. Zażądano jakiś specjalnych zezwoleń na przejazd tym terenem, kompletny bezsens i totalny bałagan. Po 30 minutach, przybył szef posterunku i zaczął wymyślać jakieś inne dziwactwa, łącznie z ponownym pytaniem jak się tutaj znaleźliśmy? Twierdzimy iż poprzez konsula tego kraju, wizy wyrobiliśmy w Berlinie, za które zapłaciliśmy i żadnych innych zezwoleń nie potrzebujemy. Legalnie przekroczyliśmy granicę i chcemy dalej kontynuować podróż. Cała przepychanka trwała ponad 2h, po czym powiedziano nam, że mamy jechać do najbliższego miasta Gaoua, oddalonego o 40km i tam pozostać na nocleg w hotelu. Ponieważ zrobiła się prawie ósma, nastała całkowita ciemność, zdecydowanie oświadczyliśmy, że po nocy w Afryce nie podróżujemy i siłą rzeczy oraz naszych argumentów, pozwolono nam pozostać na nocleg, na zapleczu posterunku. Rano przyjedzie umyślny i coś postanowi. Z jednej strony, cieszyliśmy się iż udało nam się wyjechać z WKS, a zarazem przerażają nas te wszystkie ceremonie bezpieczeństwa w tym kraju do którego dotarliśmy… hm… poddajemy się sytuacji.
01.12.2022 – czwartek – Kampti > Gaoua – nocleg w bazie żandarmerii w Gaoua – 40km
Rano, już o ósmej jesteśmy gotowi do drogi. Jednak szef posterunku nie zezwala nam jechać bez eskorty, toteż zwiedzanie ruin „Les Ruines de Loropeni’ całkowicie nie wchodzi w grę, a do Gaoua daje nam konwój (Toyota Land Cruiser z trzema żołnierzami). Mamy jechać bezpośrednio do bazy żandarmerii i rozmawiać z głównym komendantem. Na miejscu, ponownie pytania z palety tych zadawanych wczorajszego wieczora. Po wyjaśnieniach, już nikt nie żąda dodatkowych zezwoleń, niby wszystko jest jasne, nakazali czekać… toteż czekamy, godzinę, dwie, trzy, co chwilę pytamy co dalej mamy robić? Dlaczego nas nie puszczają? Odpowiedź jest zawsze jedna… chodzi o nasze bezpieczeństwo. Takim to sposobem, bezpiecznie przestaliśmy w cieniu drzew aż do wieczora, po czym poinformowano nas iż jutro przyjedzie szef wszystkich szefów i zadecyduje co ma się z nami dziać dalej. Żandarmi przynieśli nam dużo wody do picia (w tradycyjnych plastikowych woreczkach), a nawet zaprowadzili mnie do miejsca, gdzie możemy się umyć pod prysznicem. Kiedy już prawie cieszyła mnie wizja umycia się, a żandarm w ramach demonstracji odkręcał kran i… woda nie poleciała… skwitował to znanym wyświechtanym frazesem… „To jest Afryka!”. W takim układzie zdarzeń, poprosiliśmy ich o wodę do kanistra, by umyć się obok auta. Żandarm zadzwonił do brata i ten z miasteczka, przyjechał na motorku z dwoma kanistrami wody. Myśleliśmy, że tak duża regionalna placówka… posiada wodę w kranie (5 budynków). Miejsce całkiem wygodne i bezpieczne na pozostanie, nie opuszcza nas jednak wrażenie…że czujemy się w jakimś stopniu więźniami. Jakby na to nie patrzeć, zawsze najważniejsze jest nasze bezpieczeństwo. Burkina Faso bardzo zmieniła się w tym zakresie od ostatnich 7lat, kiedy to spokojnie po tym kraju podróżowaliśmy i zwiedziliśmy wiele interesujących miejsc.
02.12.2022 – piątek – Gaoua > Diebougou > Bobo-Dioulasso > Boromo > Ouagadougou – 580km w konwoju złożonego z trzech aut – nocleg w Hotel de la Liberte, 4km od lotniska przy Avenue de la Liberte.
Już o 8.00 jesteśmy gotowi do drogi, czekamy na komendanta jednostki. Przybył przed dziewiątą i po krótkiej rozmowie, bardzo przyjaznej, oświadczył, że za kwadrans wyjeżdżamy. Przygotował nam na drogę od stolicy obstawę w postaci trzech aut i siedmiu ochroniarzy. Jedziemy jednak dużo dłuższą drogą przez drugie co do wielkości miasto Burkiny Faso, Bobo-Dioulasso, ponieważ tam jest kolejna baza żandarmerii. Pokonanie 200km do Bobo-Dioulasso zajęło nam 3,5h, jechaliśmy bardzo szybko i bez żadnych postojów na trasie. W dalszą drogę ruszyliśmy dopiero po 15.00, kiedy wszyscy z ochrony zjedli obiad i nieco odpoczęli. Nas zaprosił dowódca konwoju do restauracji ulokowanej w samym starym centrum opodal bazy żandarmerii. Pokonanie kolejnych 380km dzielących Bobo-Dioulasso od Ouagadougou (Wagadugu), zajęło nam ponad 6h i na miejsce do hotelu „Hotel de la Liberte” (20tys. CFA za pokój), dotarliśmy dopiero przed 22.00. W hotelu oprócz Adama i Beaty, czekał na nas żandarm Max, aby przejąc nad nami ochronę. Zabronił nam opuszczać hotel po zmroku i najlepiej nie wyjeżdżać do miasta nawet za dnia. To niemożliwe, gdyż właśnie dziś w nocy przylatuje kolega Adama i trzeba odebrać go z lotniska. Od tego momentu, Marcin będzie podróżował z nami. Jutro musimy nieco odpocząć i dopiero pojutrze rano ruszymy na granicę z Togo, gdyż wobec tak niestabilnej i niebezpiecznej sytuacji, zamierzamy jak najszybciej opuścić granice tego kraju.
Skąd te nasze perypetie: Na przełomie września i października grupa młodych oficerów odsunęła od władzy w Burkinie Faso ekipę wojskowych, którzy sami dokonali w styczniu przewrotu wojskowego. Obalona junta oskarżana była przez miejscową ludność o bliskie związki z Francją, a nowa ma kontakty z Rosją. Do pierwszych starć w stolicy Burkiny Faso – Wagadugu – doszło 30 września. Strzały słychać było głównie w okolicach głównych wojskowych koszar oraz budynków administracji wojskowej. Na ulicach pojawiły się patrole i posterunki wojskowe, a państwowa telewizja na kilka godzin wstrzymała nadawanie programu. Potem w jej studio pojawiła się grupa oficerów wojskowych z kapitanem Ibrahimą Traore na czele, która ogłosiła, że przejmuje władze w kraju. Niemal identyczne przemówienie pod koniec stycznia bieżącego roku wygłaszał dokładnie w tym samym telewizyjnym studio dotychczasowy prezydent kraju, który także przejął władzę za pomocą wojskowego puczu – podpułkownik Paul-Henri Damiba. Teraz zaś kolejni puczyści informowali o pozbawieniu go urzędu.
Oficjalnym powodem drugiego w tym roku puczu wojskowego w Burkinie Faso, jest rozczarowanie oficerów nieudolną walką z zajmującymi płn.-wsch. dżihadystami. Rząd w Wagadugu de facto sprawuje kontrolę tylko nad około 60% powierzchni kraju, a 2mln ludzi uciekło z tego powodu ze swoich domów. Tyle, że Damiba także ogłaszał w styczniu swój pucz pod hasłem zakończenia nieudanych działań przeciw islamistom i tym właśnie tłumaczył, odsunięcie od władzy cywilnego i legalnie wybranego rządu pod wodzą Rocha Kabore.
Część obserwatorów zwraca uwagę, na coraz wyraźniejszą obecność w tym kraju Rosjan. Ofertę walki z islamistami złożyła bowiem władzom Burkiny Faso rosyjska „Grupa Wagnera”, która oficjalnie już zajmuje się tym (choć ze średnim skutkiem) w sąsiednim Mali. Teraz niektórzy wskazują na to, że to właśnie Wagnerowcy mieli pomóc grupie puczystów pod wodzą kapitana Traore w obaleniu dotychczasowej junty, wobec której wysuwano oskarżenia, że jest rzekomo sterowana przez Francję.
Paryż jest od lat naturalnym partnerem takich krajów jak Burkina Faso, Czad, Niger czy Mali, ale wynika to z historii i okresu kolonialnego. To Francuzi jako pierwsi pojawili się ze swoim wojskiem w rejonie Sahelu, aby walczyć z islamistycznym powstaniem, ale rozczarowani panującą w Mali czy Burkinie Faso korupcją oraz ciągłą polityczną niepewnością w związku z przewrotami wojskowymi, zaczęli się z tego regionu wycofywać, ograniczając się do stabilniejszych Nigru czy Czadu. Tę przestrzeń starają się wypełniać Rosjanie, jednocześnie podgrzewając ile się da antyfrancuskie nastroje. Na ulicach Wagadugu doszło do antyfrancuskich protestów oraz obrzucenia ambasady Francji „koktajlami Mołotowa”. Budynku musiała bronić jego ochrona, która strzelała ze środka puszkami z gazem łzawiącym. Policji i wojska Burkiny Faso pod ambasadą nie było.
To tak w telegraficznym skrócie o sytuacji, którą zastaliśmy w tym kraju.
Na zdjęciu przedstawiamy obecny stan zasięgu działania terrorystycznej bojowej organizacji dżihadystycznej „JNIM” oraz odłamów i grup „Al-Ka’idy”, które z terenów Mali, destabilizują sytuację bezpieczeństwa tego kraju.
03.12.2022 – sobota – Ouagadougou (Wagadugu stolica Burkiny Faso) – dzień odpoczynku
Po wczorajszym maratonie drogowym i dniu pełnym wrażeń… dzień odpoczynku. Wracając do wczoraj, nigdy z taką prędkością nie podróżowaliśmy po Afryce i to po nocy (o 18.30 jest całkowicie ciemno). Konwojujący nas żandarmi zasuwali na trasie z prędkością ponad 100km/h nie zważając na żadne znaki, czy teren mocno zabudowanych wiosek. Ponadto, jak to na afrykańskich drogach bywa, dość często natrafialiśmy na spore dziury i przełomy, których oni jakby nie zauważali…
Hotel okazał się być w miarę wygodny, jest klima i łazienka, jest nawet ciepła woda, niestety internet bardzo kulawy. W czasie śniadania, dowiadujemy się iż Marcin jest, a bagażu nie ma. No cóż, zdarza się, być może jutro doleci. W obrębie małego patio znajduje się bar, gdzie można zamówić miejscowe piwo „Sobbra”, tylko 4.2%, gdzie za butelkę 0,66l płacimy 900CFA (6,80zł), śniadaniowy omlet 1000CFA (7,50zł), ryż z wołowiną i sosem 4000CFA (duże danie 30zł) – jak na hotel, ceny są dość umiarkowane.
Po południu przyjechał żandarm Max, sprawdzić jak się mamy i czy wszystko jest w porządku. Niestety pod wieczór, zauważamy niepokojące objawy u naszego kolegi Adama, gorączka i dreszcze, do tego brak apetytu i ból głowy, czyżby malaria? Robimy test (zakupiliśmy testy i leki na malarię przed wyjazdem), i okazuje się, że wynik jest pozytywny. Adam zaliczył komarowy „złoty strzał”. Natychmiast wdrożył leki i do łóżka, a jutro jazda na konsultację do szpitala. Coś nazbyt dużo tych negatywnych wydarzeń w tej podróży.
04.12.2022 – niedziela – Ouagadougou – szpital, testy, wycieczka do miasta
Rano, w szpitalu uniwersyteckim Adam wykonuje powtórne testy. Po konfrontacji z lekarzem, zaaplikowane leki są jak najbardziej prawidłowe, można czekać w hotelu na wyniki laboratoryjne i zgłosić się ponownie po 15.00.
Adam ląduje w łóżku (gorączka i osłabienie), a my postanowiliśmy zrobić sobie małą wycieczkę po „Ouaga”, jak pieszczotliwie nazywane jest tu Ouagadougou, stolica Burkiny Faso. Kraj ten nie ma dostępu do morza, dawna jego nazwa to Górna Wolta, a zmienił ją w 1984r. prezydent Thomas Sankara na obecną, która oznacza „kraj prawych ludzi”. Bierzemy zdezelowaną, zieloną taksówkę i jedziemy do „Musee National du Burkina Faso”. Na trasie podjeżdżamy pod pomnik Thomasa Sankary, który tutaj znany jest również jako „Afrykański Che Guevara”. Rządził tylko cztery lata, ale dzięki swoim rewolucyjnym reformom, stał się symbolem walki z neokolonializmem i na zawsze zapisał się w historii Afryki. Od początku swojej kadencji, wdrażał proces zrywania więzów z dawnymi kolonialnymi ciemiężycielami i do niedawna głównymi partnerami polityczno-gospodarczymi kraju. Marksistowskie poglądy Sankary, w sposób oczywisty odrzucały kapitalistyczny model rozwoju państwa, kojarzący się nieubłaganie z reżimem dawnych okupantów. Poszedł wg znanej sentencji… „Zwróciliśmy się na Wschód… tam, gdzie słońce wschodzi, bo na Zachodzie słońce już zaszło”. Thomas Sankara przeszedł do historii jednak nie tylko dzięki odważnym reformom gospodarczym i społecznym. To co bezsprzecznie wyróżniało go (i nadal wyróżnia) na tle innych afrykańskich liderów politycznych… to skromność! Od razu po dojściu do władzy, zmniejszył zasadniczo zarobki wszystkich urzędników państwowych, ze swoimi na czele (godne naśladowania nie tylko w Afryce). Wielu mieszkańców kontynentu liczy, że toczący się właśnie proces, pozwoli poznać prawdę o tragicznej jego śmierci. Rozglądając się dookoła, z łatwością można zauważyć, jak społeczeństwo pielęgnuje pamięć o tym charyzmatycznym przywódcy. W ostatnich latach zauważa się wzrost popularności postaci marksistowskiego lidera wśród młodych Afrykańczyków, zmęczonych wyzyskiwaniem ich i ich ojczyzn przez skorumpowanych polityków i zachodnie koncerny, bezlitośnie eksploatujące lokalne zasoby. Mimo bowiem ponad pięćdziesięciu (a w niektórych przypadkach nawet więcej) lat niepodległości, na wolnych z pozoru państwach nadal ciąży brzemię neokolonializmu.
Thomas Sankara urodził się w 1949r. w rodzinie weterana wojennego w mieście Yako, gdy Burkina Faso była francuską kolonią Górna Wolta. Jego rodzice, gorliwi katolicy, chcieli, by ich syn został księdzem, jednak życie pokazało zdecydowanie coś innego… mundur zamiast sutanny… ikona czy przekleństwo Afryki?
Kto zamordował afrykańskiego Che Guevarę…? Spóźniony ponad godzinę na spotkanie „Narodowej Rady Rewolucyjnej” Thomas Sankara, wszedł szybkim krokiem do willi, gdzie oczekiwali go już członkowie rządu. Prezydent Burkiny Faso zajął miejsce u szczytu stołu. Obrady zaczęły się od sprawozdania jednego ze współpracowników Sankary z jego wizyty w Beninie. Gdy nagle w pomieszczeniu rozległ się warkot, mężczyzna przerwał referowanie… Co to za dźwięk…? zapytał zaskoczony prezydent. Przed wejściem do budynku zatrzymał się samochód, a odgłosy silnika natychmiast zastąpił dźwięk wystrzałów z karabinów. Wystraszeni członkowie Rady, położyli się na ziemi, starając ukryć się za fotelami. Prezydent jako jedyny zachował spokój. Wstał i ruszył w stronę korytarza, nakazując swoim podwładnym, by zostali w sali. To mnie chcą! Powiedział podnosząc ręce do góry. Chwilę później otrzymał dwa śmiertelne postrzały w głowę. Razem z nim 15 października 1987r. zamordowano jeszcze 12 osób… polityków i ochroniarzy.
Dopiero po 34 latach w stolicy Burkiny Faso rozpoczął się proces, który ma przerwać otaczające ten zamach milczenie i ustalić, kto stał za zamordowaniem człowieka, wciąż będącego inspiracją dla tysięcy Afrykańczyków. Jak się domyślacie do tej pory nic nie ustalono…
Wracamy na dzisiejszą trasę, stolica to ruchliwa, zakurzona plątanina dróg, z tysiącami motorowerów, motorków i ulicznych handlarzy. Muzeum znajduje się nieco poza centrum, jadąc wzdłuż Boulevard Charles de Gaulle i ulokowane jest w dość dużym kompleksie, z którego tylko niewielka część, to w rzeczywistości muzeum. Budynki zamknięte, zaniedbane, fontanna dawno nie widziała wody, teren wykorzystują ludzie, przyjeżdżający po prostu posiedzieć i coś zjeść. Podczas zwiedzania towarzyszy nam powiedzmy przewodnik, który oprowadza nas po zewnętrznej ekspozycji przykładowych zagród poszczególnych plemion, wyjaśnia znaczenie i zastosowanie każdego przedmiotu. Zwiedzanie było dość krótkie, a zapłata co łaska… ot muzeum wręcz narodowe.
Powracamy do hotelu i od razu kierujemy zapytania do Adama, co i jak po testach i wizycie u lekarza? Okazało się, że wynik testu na malarię w wykonaniu szpitala jest negatywny, jednak jego powodem są wzięte wcześniej leki, które bardzo pozytywnie zadziałały. Przepisano mu nieco słabszy środek i terapię… na dwa dni do łóżka…
Przymusowa przerwa w podróży… wykorzystamy ją na segregację, obróbkę zdjęć i uporządkowanie tekstu tej relacji…. tym razem, podczas obecnej wyprawy, kompletnie nie było na to czasu i wszystko co czytaliście wcześniej, było jedynie skrótem i szkicem przyszłego reportażu.
05.12.2022 – poniedziałek – Ouagadougou > Koupela > Tenkodogo > Bitou > granica Burkina Faso – Togo > Cinkase – po przekroczeniu granicy, nocujemy na stacji paliw w Cinkanse – 290km
O siódmej rano ktoś puka do naszego pokoju…? To Adam, który powiadamia nas, że czuje się na tyle dobrze, że chce już dzisiaj wyjechać w dalszą trasę. Jego malaria, na tyle szybko się ujawniła i została wykryta, że leki zdusiły ją w zarodku. Tak na szybko, malaria (zimnica) u ludzi jest chorobą wywoływaną przez pierwotniaki Plasmodium, pasożytujące głównie w erytrocytach krwi. Znanych jest pięć gatunków zarodźców: Plasmodium falciparum (zarodziec sierpowaty), Plasmodium vivax (zarodziec ruchliwy), Plasmodium malariae (zarodziec pasmowaty), Plasmodium ovale (zarodziec owalny) i Plasmodium knowlesi (zarodziec małpi). Jeśli szybko dostaną truciznę (chinina), to błyskawicznie wyginą.
Rozpoczynamy szybkie pakowanie, przygotowujemy się do opuszczenia hotelu i wyruszenia na trasę w kierunku Togo. Jeszcze przed wyjazdem, Zbyszek z Marcinem, jadą taksówką na lotnisko oddalone o 4km, aby sprawdzić, czy zagubiony bagaż doleciał wczorajszym lotem z Tunisu. Niestety, okazało się iż nie doleciał, co w konsekwencji powoduje, że Zbyszek nadal będzie na trasie pozbawiony komunikacji przez CB-radio, jego amortyzatory zostana gdzieś w Afryce na jakimś lotnisku, a Marcin będzie pozbawiony tego co zabrał dla siebie i Adama.
Tuż po 10.00 opuszczamy „Hotel de la Liberte” i wyjeżdżamy ze stolicy na wschód, główną trasą prowadzącą w kierunku Nigru. Po 135km w miejscowości Koupela, odbijamy na południe i kierujemy się do granicy z Togo, znajdującej się w miejscowości Cinkanse. Jedziemy pomiędzy wioskami, w klimacie suchej sawanny, gdzie temperatury dzisiejszego dnia dochodzą do 40ºC. Po drodze obserwujemy zbiory bawełny, ale dzisiejszym numerem jeden, był zdecydowanie sposób transportu żywych kur. O 16.30 meldujemy się na granicy po stronie Burkiny Faso. Formalności zajęły nam prawie 1,5h – zamknięcie karnetu CPD, jakieś kwity, obiegówki, opłata za auta – rasem 4tys.CFA od załogi. Po stronie Togo, podobne procedury, dodatkowo trzeba nam wyrobić wizy na granicy w cenie 25tys.CFA od os. (wiza jednokrotna, ważna na 15dni -185zł). Po 3h opuszczamy granicę i na wyjeździe z granicznej miejscowości Cinkanse, na stacji paliw, dostajemy zgodę na rozbicie dzisiejszego, nocnego obozowiska.
Togo, to najmniejszy kraj położony nad Zatoką Gwinejską. Sąsiaduje z Ghaną, Beninem i Burkiną Faso. Stolicą kraju jest Lome. Góry i tereny wyżynne stanowią większą część kraju. Północna część krainy, do której teraz wjechaliśmy, jest sucha i skromnie obdarzona roślinnością, w przeciwieństwie do zielonego i wilgotnego południa. Togo jest krajem stosunkowo bezpiecznym dla turystów, w porównaniu z innymi państwami regionu. Nieco większe zagrożenie przestępczością pospolitą, występuje tylko w stolicy, Lome.
06.12.2022 – wtorek – Cinkanse > Dapaong > Mango > Kande > Nadoba (Koutammakou – kultura ludu Batammariba wpisana na listę UNESCO) – 220km
Miejsce noclegowe na stacji paliw, okazało się być nadzwyczaj poprawne, była ubikacja, spokój i dostęp do bieżącej wody, nie słyszeliśmy, aby w nocy choć jedno auto zajechało do tankowania. Przed ósmą ruszyliśmy na trasę, jesteśmy nieco dalej na wschód i już po szóstej jest teraz jasno, a o ósmej już mocno przygrzewa (nocą było 22ºC, o 8.00 już 30ºC, a temp. w dzień sięga 40ºC). Naszym dzisiejszym celem, jest obszar zamieszkały przez ludy Batammariba, obszar położony na wschód od miasta Kande.
Już w południe docieramy miasta Kande i dalej drogą szutrową, kierujemy się w stronę przygranicznych terenów z Beninem, zwanych Koutammakou. Jest to obszar krajobrazu kulturowego w regionie administracyjnym Kara w płn.-wsch. Togo i na przyległych terenach Beninu, w 2004r. wpisany na listę UNESCO. Obszar Koutammakou o powierzchni 500 km², zamieszkany jest przez lud Batammariba, którego wznoszone z gliny domy (tzw. „takienta”) uważane są za symbol Togo. W „Krainie Batammariba” („Pays Des Batammariba”), w zamierzeniu „mój dom moją twierdzą!”, mieszkańcy budowali i do tej pory budują obronne domy. „Takienta” to istne dzieła sztuki. Pięknie zdobione i pełne zakamarków. Powstają z ziemi zmieszanej z roślinami, trawami, gliną i krowimi odchodami. Domy budowano warstwa po warstwie, co dzień dokładając kolejną. Na koniec ściany były zdobione dekoracjami. Jednak z racji nietrwałego budulca… po każdej porze deszczowej, należało je reperować. Większość budynków jest dwupiętrowa, spiżarnie na ziarno są pomieszczeniami o cylindrycznej podstawie i półkulistym zadaszeniu, niektóre domy mają stożkowe, inne płaskie sklepienia. Przed wejściem do „takienta”, widać kopce… niczym wieże termitier. To fetysze, mające za zadanie chronić domostwo i jego mieszkańców. W takim miejscu, trzeba bardzo uważać na to, gdzie się chodzi i co się bierze w dłoń. Oto przed domem stoi słupek z kamieniem na górze, przyklejone do niego piórka, gałązki, czy muszelki… to wszystko może być fetyszem. Wedle niektórych wierzeń, domy są miniaturą świata. Ciemny, mroczny parter symbolizuje śmierć i jest krainą przodków. Natomiast jasny, podniebny taras to kraina życia i przyszłości. A co gdy młody chłopak, chce założyć rodzinę?… musi zbudować swoją „takienta”. A jak ustalić, gdzie powinna stanąć? Młodzieniec wystrzeliwuje strzałę i tam gdzie upadnie… tam ma rozpocząć budowę. Jednak najpierw trzeba było wezwać szamana i odprawić rytuały, by miejsce to opuściły złe duchy. Bo duchy są tu wszędzie dookoła i trzeba się z nimi jakoś dogadać!
Z pośród ponad 2tys. „takienta”, wybraliśmy zaledwie kilka, by przyjrzeć się im z bliska, rzecz jasna nie za darmo (w Afryce nie ma nic za darmo!). Toteż każdy z nas, z garścią prezentów, zmierza na zwiedzanie tych osobliwych, wieżopodobnych budowli. Na koniec dzisiejszego zwiedzania docieramy do wioski Nadoba, gdzie ulokowane jest centrum kulturowe połączone z muzeum „Koutaummakou Pays Des Batammariba” (wstęp 1500CFA od os.). Tu na przykładzie trzech glinianych budynków „takienta”, możemy zapoznać się ze zwyczajami i tradycją, kultywowaną przez lud Batammariba.
Przy muzeum znajduje się skromny bar, gdzie serwują w miarę zimne piwo „Pils la Biere Togolaise” i skromne posiłki. Toteż zamówiliśmy spagetti, ale też spróbowaliśmy dodatku z baobabu (siedzieliśmy tuż obok potężnego okazu). Włókna baobabu służą do robienia postronków do przywiązywania zwierząt. Z liści robiony jest sos, a owoce w środku mają puszek, taki miąższ puszysty z którego można robić sos, sok albo zupę, natomiast smażone nasiona, je się jako przekąskę, a na surowo tylko otoczkę nasion. Toteż baobab, jest wykorzystywany powszechnie przez rdzennych mieszkańców Afryki, również w celach leczniczych. Właściwości antyoksydacyjne, przeciwzapalne, antybakteryjne owoców baobabu, potwierdza nowoczesna medycyna. Ze względu na bardzo wysokie stężenie witaminy C i potencjał przeciwutleniający, uznano je za kolejny superfood. Czyli… zamiast aspiryny, witaminy C, wapnia… baobab! Zamiast leków na grypę i niektóre wirusy… baobab! Zamiast leków na biegunkę i problemy z wątrobą… baobab! Na malarię, ospę i odrę… baobab! Tak wielu stosuje w Afryce lecznictwo ludowe… bo tak niewielu posiada środki, by zakupić lekarstwa w aptece, jeśli takowa jest!
Ponieważ następnego dnia w tejże miejscowości odbywa się targ, postanawiamy zostać tu do jutra. I jak to bywa w takich okolicznościach, najszybciej jak tylko można, znajdują się ciekawscy i opowiadacze, tym razem trafił się doskonale komunikatywny mieszkaniec wioski, mówiący po angielsku (studiował w Beninie) i za jego pośrednictwem, mogliśmy wiele się dowiedzieć, tak o specyfice regionu, jak i mieszkających tu ludziach.
07.12.2022 – środa – Nadoba > granica Togo-Benin > Boukombe > Natitingou > Djagou > Afon > Bori – nocleg tuż przed miastem, na placu prywatnej posesji – 240km
Dzisiaj nieco inny program dotyczący poranka. W miejscowym barze obok muzeum, gdzie tuż za płotem rozbiliśmy naszą bazę noclegową, zamówiliśmy na śniadanie omlety, a umówieni już wczoraj z przewodnikiem mówiącym po angielsku, w ciągu kilku chwil zmierzamy na miejscowy targ, który co środę odbywa się w tej miejscowości i jest niespotykaną przynętą tego miejsca.
Opisanie tego targowiska, zajęłoby zapewne jedną stronę, toteż zapraszamy raczej do przejrzenia zdjęć. Jak to moja babcia mawiała… jest tam „szydło, mydło i powidło”, a spacer po rozległym terenie pokrytym specyficznymi stoiskami zbudowanymi z gliny i patyków zajął nam prawie całe do południa.
Kilka kilomerów za wioską Nadoba, ulokowane jest przejście graniczne do Beninu, gdzie przekraczamy granicę pomiędzy Togo, a tym krajem. Posterunek graniczny, to skromna budka i dwa sznurki, rozpostarte w poprzek drogi, które pełnią funkcję szlabanów. Czas odprawy dyktuje wpisanie wszystkich danych z paszportu do zeszytu, będącego jedynym śladem, że przekroczyliśmy w tym miejscu granicę. Po stronie Beninu, posterunki rozlokowane są dopiero w pierwszej wiosce Boukombe i tylko od naszej dobrej woli zależy, aby się w nich zameldować. Co ciekawe, nikt nawet nie zapytał nas o posiadanie wizy (mamy elektroniczną). Podbili paszporty pieczątką wjazdową i nawet bez wpisu w zeszyt, opuściliśmy posterunek.
Dalsza nasza trasa prowadzi w kierunku Nigru. Po drodze „La Route Des Tata”, mijamy podobne do domów „takienta”, tutejsze warowne domy „Tata”. Jadąc poprzez Natitingou, Djagou, Afon, Bori, kierujemy się do głównej trasy, prowadzącej do stolicy Nigru, Niamey. Niestety droga znajduje się w opłakanym stanie, niby asfaltowa ale z tysiącem wyrw i jam, co powoduje, że nasza przeciętna prędkość spada do 30km/h. Przed miejscowością Bori, zjeżdżamy z trasy na podwórko prywatnej posesji i tu za zgodą właścicieli, rozbijamy dzisiejszą bazę noclegową. Oczywiście jak zawsze w takiej sytuacji, właścicieli, a raczej ich dzieci obdarowujemy prezentami. Natomiast wieczorem, to oni przyszli do nas z prezentami… jaka i mleko.
Spostrzeżenie dnia… skaryfikacje na twarzy. Do dziś się je praktykuje. Specjalne nacięcia na twarzy, brzuchu i plecach, są niczym metryka informująca o ich przynależności etnicznej. Pierwsze skaryfikacje wykonuje się już u trzyletnich dzieci, potem kolejne są dodawane z okazji dojrzewania, gotowości do małżeństwa i narodzin dziecka.
08.12.2022 – czwartek – Bori > Ndali > Kandi > Alfakoara > Malanville > granica Benin-Niger > Gaya – nocleg nad rzeką Niger, na strzeżonym parkingu dla ciężarówek – 280km
Dzisiejsza baza noclegowa okazała się nad wyraz dobra, spokój zakłócał jedynie koncert kogutów nad ranem, co zwiastowało nadejście świtu. Po raz pierwszy w tej podróży po Afryce, temperatura spadła nocą do 15ºC, co powodowało iż można było podczas snu, nakryć się kołdrą po uszy.
Rankiem ruszamy na trasę w kierunku granicy z Nigrem, ale po drodze jeszcze w Beninie chcemy zaglądnąć do parku „Parc National du W”, mieszczącego się na styku granic tego kraju, Nigru i Burkiny Faso, obejmującego meandrujący odcinek rzeki Niger. Nazwa parku nawiązuje do kształtu jej biegu, przypominającego literę W.
Pokonanie dystansu 200km dzielącego nas od parku, zajęło nam prawie 6h, nie dość iż droga w fatalnym stanie (dziury zastąpiły fale), to ruch starych zdezelowanych ciężarówek, skutecznie ograniczał prędkość podróży. A cóż takiego wiozły ciężarówki? Bawełna! Gdzie się nie obejrzeć… ciężarówki załadowane po „sufit” bawełną, często się psują lub wytracają opony, które już dawno zgubiły bieżnik. Po dotarciu do miejscowości Alfakoara, gdzie na rogatkach tego miasta mieści się wjazd do ww. parku, na miejscu okazało się, iż w obecnym czasie intensyfikacji terroryzmu, park jest zamknięty dla turystów i stacjonuje tam wojsko. No cóż, nic nie da się zrobić… nie zobaczymy tego, co można tam znaleźć, a można byłoby zobaczyć licznych przedstawicieli dużych ssaków, m.in.: bawoły afrykańskie, gepardy, guźce zwyczajne, hipopotamy, karakale, lamparty, lwy, mrówniki, pawiany, serwale i słonie. „Park Narodowy W” został utworzony 4 sierpnia 1954r. W 1996r. został wpisany na listę UNESCO, początkowo jako obiekt nigerski, a po rozszerzeniu w 2017r., stanowi część burkińsko-benińsko-nigerskiego obiektu pod nazwą „Zespół W-Arly-Pendjari”.
W takim to wypadku, zostało nam pokonanie kolejnych 50km i dotarcie do granicy Beninu i Nigru, która ulokowana jest na rzece Niger. Odprawa po obu stronach przebiegła bardzo sprawnie i odbywa się w jednym budynku po stronie Beninu w Malanville, jedynie otwarcie karnetu CPD w Nigrze, musieliśmy dokonać kilka km od granicy w miejscowości Gaya, gdzie mieści się posterunek Poste de Douane (Urzędu Celnego). Nieco dalej, na rozległym strzeżonym parkingu dla ciężarówek (1tys. CFA od auta), zakładamy dzisiejszą bazę noclegową. Przebrnęliśmy przez ciężki dzień pod względem warunków drogowych, toteż zmysły koi widok zachodu słońca nad rzeką Niger i smak zimnego piwa. Tylko czasem przechodzą dzieciaki ze zużytymi oponami na głowach, niosą je do domu, by mogły żyć nowym życiem… może będą to sandały, może ogrodzenie, a może przydomowe ognisko.
09.12.2022 – piątek – Gaya > Dosso > Niamey – nocleg w hotelu „Hotel Sahel” – 300km
Rano ruszamy z parkingu dla ciężarówek w kierunku stolicy Nigru, Niamey. Gdy wjeżdżaliśmy na bardzo rozległy, gruntowy parking, było zaledwie kilka ciężarówek, w szczególności cystern. O zmroku, parking wypełnił się po brzegi i to samymi cysternami, których naliczyliśmy ponad pięćdziesiąt. To istny most paliwowy, pomiędzy Nigerią, Beninem i Nigrem. Po krótkiej, porannej sesji zdjęciowej na rzeką Niger, ruszamy w kierunku Niamey. Droga w świetnym stanie, chyba dopiero co oddana do użytku. Do Dosso, mkniemy jak już od dawna nie było nam dane.
Dalej już nieco gorzej, przede wszystkim ze względu na panujący ruch. Jednak sumarycznie dystans prawie 300km, pokonaliśmy bardzo sprawnie i już przed 14.00 dotarliśmy do celu. Z marszu meldujemy się w tym samym hotelu, gdzie stacjonowaliśmy w tym mieście siedem lat temu, świetna lokalizacja nad rzeką Niger i w miarę przystępna cena jak na stolicę. Dziś hotel kosztuje 33.750CFA dawniej 32tys. CFA – co za stabilna waluta, po siedmiu latach przelicznik do dolara jest taki sam 1$USD = 630CFA.
Dotarcie do stolicy Nigru, Niamey, to nie jedyny dzisiejszy cel, dzisiaj również zaplanowaliśmy serwis naszych aut, po 13tys. km wypadałoby wymienić olej, a właśnie tu mamy namiary na serwis Toyoty, gdzie bezpiecznie możemy tego dokonać. Po zakwaterowaniu, dziewczyny zostają w hotelu, a my działamy z autami. Trzy Toyoty, 3h obsługi, jesteśmy przyjęci w ekspresie, płacimy rozsądną cenę za serwis, olej z filtrem, smarowanie – 72tys. CFA (550zł). Wreszcie przed siedemnastą, przyszedł czas na relaks. Po wielu dniach, mamy możliwość zawitać do prawdziwej restauracji „Dragon D’Or”, toteż zaserwowaliśmy sobie prawdziwą ucztę u Chińczyka… wołowina, warzywa, ryż i piwo „Libs” (14 tys. CFA dla 2os.). Jutro rozpoczynamy podróż w kierunku Czadu.
10.12.2022 – sobota – Niamey > check point na rogatkach miasta > posterunek DGPN Police Niger > nocleg ponownie w hotelu „Hotel Sahel” – 50km
Tym razem, rano śniadanie w hotelu i po 8.00 ruszamy w dalszą drogę. Na trasie, jeszcze w centrum stolicy, uzupełniamy wszelkiego typu zapasy, gdyż w tutejszej, afrykańskiej rzeczywistości, jest to o wiele bardziej skomplikowane, niż by się wydawało. Sklepy podobne naszym supermarketom, ze szlachetniejszymi wyrobami typu masło, sery, jogurty, wędliny, warzywa w puszkach, alkohole etc. znajdują się tylko w bardzo dużych miastach, a dotarcie do nich wymaga skomplikowanych wywiadów. Właśnie w jednym z takich sklepów, zdecydowanie chronionych, gdzie w większości klientami są biali (stacjonuje tutaj wojsko francuskie), uzupełniamy zapasy. Tankujemy nasze pojazdy, litr oleju napędowego kosztuje 668CFA (4,90zł) i wyjeżdżamy z miasta, na wschód w kierunku Dosso. Na rogatkach miasta, tuż za lotniskiem, na jednym z punktów kontrolnych, napotykamy na rutynową kontrolę policji. Okazuje się, że nie przepuszczą nas dalej, ponieważ wszyscy Europejczycy lub po prostu biali ludzie podróżujący drogami po Nigrze, na tę okoliczność potrzebują eskorty, która jest wręcz wymagana. Dzwonią do swojego szefa, po czym informują nas, gdzie po taką ochronę mamy się skierować i zawracają nas do centrum Niamey. Po dotarciu pod wskazany adres, dowiedzieliśmy się od zastępcy szefa, iż dzisiaj mamy sobotę i nikt aż do poniedziałku, nic nie zdziała w naszej sprawie. Tak na marginesie… o nasz konwój, musi wystąpić dyrektor hotelu w którym stacjonowaliśmy w stolicy Nigru. Do podania o eskortę, należy dołączyć wszystkie ksera dokumentów osobistych i od samochodów oraz kopie wiz do Nigru i Czadu, wraz z ubezpieczeniem naszych pojazdów. Całą procedurę rozpoczną dopiero w poniedziałek, tak więc… najwcześniej wyjedziemy z Niamey we wtorek, najpóźniej w środę. Szczęśliwym trafem mamy zapas czasowy, gdyż w Czadzie czekają na nas dopiero 20grudnia, a do granicy mamy niespełna 1600km.
Po powrocie do hotelu w którym stacjonowaliśmy tej nocy, przedstawiamy naszą sprawę, jednak oni nie widzą potrzeby, aby pośredniczyli w załatwianiu kwestii konwoju, dadzą nam jedynie potwierdzenie pobytu, a podanie mamy złożyć sami. Przygotowujemy więc pisma po francusku do DGPN Police Niger, dołączamy wymagane ksera i idziemy spacerkiem złożyć dokumenty, gdyż posterunek znajduje się kilometr od naszego hotelu. Niestety, nikogo kompetentnego wieczorową porą i to w sobotę nie znajdujemy, siłą rzeczy całą procedurę rozpoczniemy dopiero w poniedziałek po ósmej rano.
Tym razem, na okoliczność co najmniej trzydniowego pobytu w hotelu „Hotel Sahel”, dostajemy 20% upust i za pokój 2os. płacimy jedynie 30500CFA za noc. Cóż robić? Ano wypić ziemne piwo, zjeść dobry obiad u Chińczyka w restauracji „Dragon D’Or”… i popatrzeć na zachód słońca nad rzeką Niger. Po drodze do hotelu, można jeszcze pooglądać zachwycające maski i efektowne wyroby rękodzielnicze, na co nikt nie musiał nas namawiać, bo znamy to miejsce sprzed siedmiu lat i wiemy, że warte jest uwagi. Niestety ceny tych wyrobów jakby z kosmosu…
11.12.2022 – niedziela – Niamey
Ponieważ dzisiaj mamy dzień totalnego nicnierobienia, bo przecież czekamy na poniedziałek, postanowiliśmy przedstawić ciekawy tekst, który przesłał nam kolega Karl Kisling, podróżnik, z pochodzenia Polak, mieszkający od dziecka w Austrii, którego spotkałem w Patagonii w 2005r., podczas mojej motocyklowej podróży wokół świata. Jak się później okazało, przez kolejne kilkanaście lat, śledzi dalsze nasze podróżnicze poczynania i już raz przedstawialiśmy jego tekst, dotyczący mieszkańców Pakistanu, zamieszkujących Dolinę Hunza, gdzie w 1975r., był kierownikiem projektu poszukiwania złota w górnym biegu rzeki Indus i Hunza, spędzając 9 m-cy koło miejscowości Gilgit i w Dolinie Hunza. Tym razem przedstawiamy ciekawy tekst, wspomnienie sprzed 40lat, dotyczący Sierra Leone, przez które to państwo niedawno przejeżdżaliśmy, a który z pewnością warto przeczytać:
„Niestrudzeni Zdobywcy Afryki ! Z wielkim zainteresowaniem czytam reportaże z Waszej obecnej wyprawy przez Afrykę i jak zwykle podziwiam Waszą odwagę i odporność na ryzyko na wszystkich kontynentach, a szczególnie w Afryce. Nasza 3 miesięczna back packerska podroż dookoła Ameryki Pd. w roku 2005/2006 była dla nas niesamowitą przygodą, ale także ryzykiem. Na przejeździe statkiem do Patagonii mieliśmy wtedy przyjemność spotkania Was i od tego czasu jestem gorliwym obserwatorem Waszych wyczynów.
Naturalnie porównując naszą wyprawę do Ameryki Południowej, do Waszych obecnych tarapatów to doznawaliśmy rzeczywiście wręcz luksusowych warunków podróży.
Odzywam się dzisiaj po przeczytaniu Waszego opisu przejazdu przez Sierra Leone, aby dodać Wam kilka interesujących momentów tego kraju, ale cieszę się także sam mając możliwość porównania obecnych czasów z moimi pobytami tam w latach 1980- 1985r. Otóż w tych latach, jako główny inżynier austriackiej firmy eksploracyjnej, prowadziłem tam rehabilitację kopalni odkrywkowej rudy żelaza w Marampie, w Sierra Leone, opuszczoną przez Anglików po uzyskaniu niepodległości tego kraju. Zakład ten stal 10 lat pod konserwacją rządu i w końcu zaproponowano nam wznowienie eksploatacji tamtejszej rudy żelaza na eksport do Europy. W roku 1980 przejęliśmy te kopalnie w iście luksusowym, brytyjskim stanie socjalnym, gdzie dla poprzedniej, angielskiej załogi robotników, teren posiadał plac golfowy, tenisowy, osiedle dużych domów mieszkalnych, własny klub z basenem pływackim , barem i restauracją. Po 10 latach zastoju w afrykańskim buszu wszystkie te obiekty trzeba było odpowiednio odnowić i dopasować do naszych potrzeb. Niektóre stare urządzenia, które mogliśmy zastosować w nowoczesnej przeróbce rudy, własną kolej i port Pelel trzeba było także generalnie odnowić. Mogliśmy także przejąć cześć wielotysięcznej załogi z lokalnych pracowników, doświadczonych praktyką w starym zakładzie. Jednakże do wprowadzenia nowej technologii oraz rehabilitacji starych urządzeń trzeba było zatrudnić aż 50 specjalistów ze wszystkich dziedzin techniki. Nie było to łatwe, bo trudno było znaleźć odpowiednich ekspertów, którzy by chcieli podjąć pracę w afrykańskim buszu i to tylko na określony czas. Dlatego byliśmy zmuszeni do angażu pracowników z wielu krajów Europy, także z Polski, bo rynek pracownikowi tego rodzaju z Austrii był bardzo skromny. Wybrani eksperci musieli także dysponować dobra znajomością języka angielskiego , którym posługiwała się także lokalna obsługa. Po 5 latach przebudowy i nowych inwestycji i po załadowaniu pierwszych 60 000t na statki z koncentratem musieliśmy się jednak wycofać z Sierra Leone z powodu załamania się cen rudy żelaza na światowym rynku, ale także w związku z rozpoczęciem się wojny domowej, zaczynającą się przez demontaż szyn naszej kolei, kradzieżą setek metrów kabli, oraz sabotażem urządzeń. W dodatku lokalni pracownicy, pochodzący z 2 rożnych plemion, zaczęli się miedzy sobą masakrować, uniemożliwiając normalny ruch kopalni. Nasza decyzja była słuszna, bo po krótkim czasie rebelianci, napadając na pobliską kopalnie diamentowa zabili znaczna ilość lokalnych pracowników oraz europejskich ekspertów.
Opisuje to jako reminiscencje na podstawie Waszego reportażu o całej wyprawie po Afryce porównując je z tamtym czasami z przed prawie 40 lat. Otóż byli kolonizatorzy pozostawili w swoich kolonialnych obszarach mnóstwo infrastruktury, jak drogi, koleje, szpitale, szkoły i górnictwo, które jak też widoczne w Waszych opisach raczej upadło zupełnie do obecnego stanu przez brak konserwacji, służb dozoru i regularnych napraw i remontów. Opisy stanu dróg w tych państwach pokazują, że te stare drogi się z czasem zupełnie rozpadły. Ale już wtedy resztki asfaltu i powstałe dziury w drogach utrudniały bardzo normalny ruch i tylko terenowe auta austriackich Puch-Mercedes wytrzymywały te obciążenia. Ja sam w tym czasie jadąc, ciężkim Mercedesem prezydenta Stevensa z Freetown do Marampy przeżywałem momenty pełen obaw, kiedy kierowca bez względu na stan drogi, osiedla i miejscowości pruł z szybkością prawie 100 km/godzinę, niby przelatując nad dziurami. Na moja prośbę aby zwolnił, twierdził że ma taki przykaz, aby zmniejszyć niebezpieczeństwo jakiegoś zamachu. W czasie rozmowy z prezydentem o stanie projektu trzeba było zwyczajowo, jak sami to robiliście cukierkami, piłkami i balonami, przekazać jakiś szczególny podarunek tzw. Consideration Fee. Ja pozwoliłem sobie podarować mu ładną lampę podziemnego górnika, a w zamian utrzymałem laskę z kości słoniowej. Jeszcze nie muszę jej używać, ale być możne w niedalekiej już przyszłości.
Nasi eksperci mieli prawo udawać się na weekend na plaże do Freetown i jak widzę na zdjęciach hotel Atlantic Lumley Hotel, w którym oni nocowali, to znaczy, że dalej istnieje.
Czytając Wasze reportaże o Afryce dochodzę coraz to więcej do określenia tego kontynentu jako stracono obszaru świata. Jest to wprawdzie dzisiaj politycznie non correct, ale realnie biorąc nie widzę tam możliwości dalszego rozwoju. Przyczyna tego jest rozpadająca się infrastruktura, niesamowity wzrost liczby mieszkańców i brak inwestorów, którzy obawiając się braku cywilizacyjnego stanu prawa, nie zamierzają tam inwestować. Chińskie podrygi w tym kierunku są kierowane możliwością utworzenia tam chińskich kolonii, wyzyskiwanych przez kredytodawców, stwarzających ekonomiczne zależności, prowadzące w końcu do upadu niepodległości . Próbowali już tego Sowieci w Angoli, Mozambiku i w innych krajach, co doprowadziło w końcu do wojen domowych i kompletnego rozpadu państwa.
Rozpisałem się już za długo, w czasie Waszej podroży i tak nie będziecie mieli czasu, aby zajmować się polityczną przyszłością tego kontynentu. Pozdrawiam wiec i życzę dalszych przekroczeń wszystkich jeszcze zaplanowanych granic. Karl Kisling”
Tak na szybko dodamy od siebie… sprawa dotycząca tej części świata jest wybitnie skomplikowana, a korupcja i brak wyobraźni rządzących… jest przerażająca! Obrazy z życia, które rejestrujemy każdego dnia, są nie do zaakceptowania w świecie cywilizowanych ludzi XXI w. Tak sobie czasem myślimy, iż większość Europejczyków, bądź ludzi z miejsc równie wysoko cywilizowanych, nie chce, bądź nie chciałoby o tym wiedzieć, rozmyślać nad tym, zastanawiać się nad sprawiedliwością świata… a co dopiero zobaczyć cały ten tygiel ludzkich spraw na własne oczy. A jeśli już wiedzą, a może nawet widzieli… to z daleka łatwiej współczuć, może nawet zapłakać. Przecież doskonale zdajemy sobie sprawę, jak bogaty jest ten kontynent w surowce i dobra rzadkie… i to stanowi niekwestionowany problem dla mieszkańców Afryki, ponieważ działalność wielkich światowych koncernów, które wczoraj, dziś i jutro… , a może przez kolejne sto lat, będą trzymały w swych neokolonialnych objęciach wszystkie te dobra… , a może dołączy jakiś nowy kolonizator. W rzeczy samej, tak przedtem, jak i teraz, a i potem… przeciętny mieszkaniec Afryki, będzie dalej biedny, wykorzystywany i… dla niego tak naprawdę, nic radykalnie się nie zmieni, a ciągłe przewroty, pucze, brak stabilizacji politycznej oraz zdecydowany napór islamu i wzmożony terroryzm, będą obrazem szczególnie tej części Afryki, którą obecnie właśnie przemierzamy.
12.12.2022 – poniedziałek – Niamey – załatwianie konwoju do granicy z Czadem
Wczorajszy, niedzielny dzień, minął na uzupełnianiu wiadomości, obróbce tekstu i zdjęć, których to nagromadziło się tysiące. Jedyną atrakcją tego dnia, było wypite piwo na hotelowym tarasie z widokiem na Niger i kolacja u Chińczyka w restauracji „Dragon D’Or”. Ulokowana jest o 700m od naszego hotelu i jest najlepszą alternatywą na spożycie przyzwoitego obiadu za rozsądną cenę (10tys. CFA na parę z piwem – 80zł). Jedyna uciążliwość, to magiczna godzina 18.00, od której to kucharz zaczyna przygotowywać dania.
Dzisiaj, zaraz po śniadaniu, jedziemy na posterunek policji, aby drążyć temat naszego konwoju do granicy z Czadem. Okazało się, że procedura jest znana taksówkarzowi, który obsługuje „Hotel Sahel”. Kilka miesięcy temu, organizował obstawę jednemu turyście z Francji, który wybrał się na wycieczkę, gdzieś dalej poza Niamey. Ponieważ zna procedury, wynajęliśmy go na dzisiejszy poranek. I rzeczywiście sprawy toczą się niespotykanie sprawnie. Z podaniem napisanym po francusku, musimy najpierw jechać na posterunek DGPN Police Niger, gdzie po akceptacji, podpisie i ostemplowaniu przez szefa, mamy wrócić na posterunek wykonawczy i już sprawa będzie na ten czas załatwiona. Oczywiście pozostaje kwestia zapłaty za konwój, za odcinek który wymaga bezwzględnej eskorty (140km z Niamey do Dosso), mamy zapłacić 190tys.CFA, czyli po ok. 500zł od auta, gdyż będzie eskortował nas pojazd z sześcioma żołnierzami. Jutro o 9.00 spod posterunku policji, mamy wyruszyć na trasę.
W hotelu gdzie stacjonujemy, pod wieczór podszedł do mnie taksówkarz, który razem z nami jeździł w sprawie konwoju i mówi, że muszę się natychmiast zgłosić na posterunek policji, bo jest w dokumentach jakiś błąd. Oczywiście, bezzwłocznie udaliśmy się, aby wyjaśnić sprawę. Okazało się, że w naszych dokumentach widnieje prośba o konwój do miasta Diffa (tak napisaliśmy, gdyż tak nakazał nam sporządzić podanie szef nadrzędnej jednostki DGPN Police Niger), a nas przecież będą konwojować jedynie do Dosso, tak więc trzeba to zmienić w podaniu i jeszcze raz potwierdzić. Ponoć to jedynie formalność i jeśli w DGPN Police Niger podpiszą tę zmianę zaraz po ósmej, to tak jak było wcześniej ustalone, o 9.00 ruszymy w drogę w kierunku Czadu.
13.12.2022 – wtorek – Niamey > Dosso > Birni N’Konni – konwój – nocleg na posterunku policji - 420km
Tak więc, dzisiejszego poranka ponownie zaczynamy dzień od procedur. Po spotkaniu z szefem DGPN Police Niger, kategorycznie nie zgodził się na konwój jedynie do Dosso i kazał udać się na posterunek DPHP, który będzie wykonywał konwój, aby ten odbył się na całej trasie liczącej 1400km a nie 140km, aż do miasta Diffa. Już przyzwyczailiśmy się do zamętu, stare wersje, nowe wersje i te całkiem najświeższe, gdzie oprócz zmiany ilości kilometrów, aut i ludzi… cena konwoju wystrzeliła w kosmos (wzrosła dziesięciokrotnie), zamiast po 100$ USD od auta, musimy zapłacić po 1000$ USD od auta. To już nie przelewki, koszty są bardzo wysokie, a trzeba nam się liczyć jeszcze z kosztami konwoju z Diffa do granicy z Czadem, gdzie skalkulowano nam je przez telefon… na około 500$ USD od auta, co uczyni łącznie 1500$ USD od auta . W Czadzie konwój mamy już opłacony, gdyż wymagał tego program wykupionej wycieczki, którą organizuje wyspecjalizowane czadyjskie biuro obsługi turystycznej „EYTE” s.a.r.l. https://www.eytevoyages.com Tel. Tchad : (00235) 62 77 77 60.
Po burzliwej dyskusji. przyjęliśmy warunki konwoju i po wymienieniu pieniędzy (policja przyjmuje tylko CFA), opłaceniu konwoju w wysokości 2mln CFA, o 13.00 ruszamy w drogę. Eskortują nas dwie Toyoty Land Cruiser z karabinem maszynowym na dachu, z zapasem dwóch skrzyń z nabojami i łączną ilością 12 żołnierzy. Dzisiejszego dnia o 20.00, po pokonaniu 420km, w pełnym składzie dotarliśmy do miejscowości Birni N’konni, gdzie na posesji miejscowego posterunku policji pozostaliśmy na noc. Za murami opasanymi koncentriną i beczkami z piaskiem… my udajemy się do spania, a policjanci oglądają mecz.
14.12.2022 – środa – Birni N’konni > Maradi > Zinder > Goure – konwój – nocleg na posterunku policji – 620km
Noc spokojna, punktualnie o 6.00 z posterunku policji w Birni N’konni ruszamy na trasę. Wschód słońca wita nas 5 minut przed siódmą. Cały czas, jeśli tylko stan drogi na to pozwala, pędzimy w konwoju z prędkością ponad 100km/h. Trudno w takiej sytuacji mówić o zwiedzaniu, tymczasem widoki zmieniają się na coraz bardziej suche, sawannę coraz częściej zastępuje pojawiający się piasek, jako dominujący przestrzeń w krajobrazie widzianym z drogi. Równiny zamieniły się w pagórkowaty teren, pojawiają się specyficzne palmy. Rosną w grupach, wysokie, na cienkich pniach.
Cały czas przemieszczamy się pośród wiosek i terenów mocno zamieszkałych, a różnice plemienne zauważalne są w charakterze i architekturze zabudowy. Raz domki okrągłe, gliniane i nakryte trzciną, dalej całe z trzciny, a jeszcze gdzieś indziej wykonane z suszonej cegły, wyglądające jak gliniane kostki. Gospodarstwa są zintegrowane ze spichlerzami na „paluszkach”, zagrodą dla zwierząt i „domkami” mieszkalnymi, ogrodzone czasem glinianym murem, a czasem zaledwie symboliczną, trzcinową formą płotów.
W wioskowym transporcie dominują woły, rzadziej osiołki, a jedynie czasem pojawiają się wielbłądy. Co po drodze? Ano w okolicy Maradi, mijaliśmy zagłębie warzywne, w szczególności cebulowe, następnie wytwórców drewnianych moździerzy kuchennych, później producentów cementu, w dalszej kolejności fachmanów od mat trzcinowych (natta), a produkcja suszonej cegły realizowała się na całej trasie, a dokładnie wszędzie tam, gdzie znajdowało się choćby bajorko z wodą.
Jeśli idzie o drogi, to generalnie, poza małymi fragmentami, były w niezłym stanie, co spowodowało, że dzisiejszego dnia pokonaliśmy aż 620km i na jutrzejszy dzień, pozostało nam niespełna 300km, aby dotrzeć do celu, czyli do miasta Diffa.
Tymczasem, naszą kolejną bazą noclegową jest posterunek policji w Goure. Policjanci siedzą przy ognisku, z zasady nie pozwalają nam wystawiać nosa za mury posterunku. Mówią, że źli ludzie widząc białego, z marszu zadzwonią gdzie trzeba i pojawi się barbarzyńska załoga z AK-47 i zrobi to, co potrafi najlepiej… zabije, porwie dla okupu lub wymieni na „brata” zatrzymanego przez służby rządowe. Terroryści i brutalni ekstremiści z Da’esh i Al-Kaidy oraz ich afilianci, wykorzystują niestabilność i konflikty w afrykańskich państwach do nasilenia swojej działalności i zintensyfikowania ataków na całym kontynencie. W ciągu ostatnich kilku lat, oddziały Da’esh zwiększyły swoją obecność w Mali, Burkina Faso i Nigrze, a także na południe do Zatoki Gwinejskiej. Ich podsycana terrorem przemoc, zabiła i zraniła tysiące ludzi, a wielu innych nadal cierpi (w szczególności kobiety i dzieci), z powodu działań radykalnych islamskich grup terrorystycznych. Eskalacja zagrożenia terroryzmem trwa, nie tylko w Afryce, wciąż podlega ewolucji i kieruje się bardzo zróżnicowaną motywacją ideologiczną terrorystów. Rzecz jasna, wyjechaliśmy w tę podróż z własnej i nieprzymuszonej woli, ponieważ fascynują nas trudne projekty, takie mocno wymagające, ale na ten czas… zastanawiamy się, czy to jeszcze jest podróż? Czy może poligon? Albo jeszcze gorzej…? może jesteśmy korespondentami z miejsc ogarniętych terroryzmem? Czy to co się dzieje, jest w jakikolwiek sposób poznawcze? Na te i inne pytanie odpowiemy sobie po zakończeniu podróży.
15.12.2022 – czwartek - Goure > Matne-Sorba > Diffa konwój – nocleg w hotelu „Complexe Hotelier Univers” – 300km
Mieliśmy wyjechać o szóstej, ale dzisiaj była nieco dłuższa odprawa dla załóg dwóch konwojujących Toyot. Było sprawdzenie amunicji i broni, wraz z załadowaniem magazynków. Szef konwoju przekazał nam dodatkowo instrukcję, że wjeżdżamy w teren wysokiego zagrożenia, gdzie można spodziewać się jakiegoś ataku, należy jechać w zwartej kolumnie i jak on rozkaże, to mamy jechać w trybie ciągłym i pod żadnym pozorem się nie zatrzymywać. Ponadto zamiarem ich było wyjechać o brzasku, aby było cokolwiek widać wokół drogi.
Pokonanie 300km odcinka dzielącego nas od miasta Diffa poszło całkiem sprawnie i bez żadnych problemów. Jakość drogi nie najgorsza, po 5h jazdy jesteśmy na miejscu, na miejskim posterunku policji. Z marszu umawiamy się na rozmową z szefem, aby dograć szczegóły dalszego konwoju na granicę z Czadem, oddaloną o 200km. Komendant chciałby, abyśmy pojechali tam już jutro, z kolei my jesteśmy umówieni z przewodnikami i konwojem po stronie Czadu, dopiero na 19 grudnia. Po przedyskutowaniu sprawy, stanęło na tym iż konwój odbędzie się 18 grudnia, a jutro podadzą nam koszty i uregulujemy płatność. Za obopólną zgodą, mamy te trzy dni spędzić we wskazanym przez szefa policji hotelu „Complexe Hotelier Univers”. Tam też ostatecznie odtransportował nas konwój, gdzie pożegnaliśmy się i podziękowaliśmy jego uczestnikom za bezpieczne dotarcie z Niamey do Diffa – trzy dni w drodze,1400km.
Okazało się, że kompleks hotelowy dysponuje murowanymi bungalowami, gdzie wynajęliśmy pokoje – 15tys. CFA za pokój 2os. z klimą i łazienką. Jest tu również restauracja, sprawdziliśmy, podają smaczne i niedrogie dania – stek z frytkami 4tys.CFA (30zł), jest też dobre piwo z Beninu 0,66l 1300 CFA. Przyjdzie nam w tych warunkach pobyć całe trzy dni.
16.12.2022 – piątek – Diffa – posterunek policji – „Complexe Hotelier Univers”
Generalnie mamy szczęście, że w tym prowincjonalnym miasteczku, jakim jest Diffa znalazł się w miarę rozsądny hotel. Oczywiście wszystko w jego infrastrukturze jest zrobione po „afrykańsku”, połamane, krzywe, instalacja elektryczna to istne druciarstwo, do starej lampy dołączona kolejna, o wykończeniu wnętrz i łazienki nawet nie wspomnę.
Wczoraj sam musiałem się zająć instalacją elektryczną w gniazdkach, gdyż kiedy zgłosiłem brak prądu, przybyły pracownik miał jedynie śrubokręt i kompletny brak wiedzy co może być tego przyczyną. Potrafił jednak wskazać gdzie są bezpieczniki. Okazało się, że w jednym z gniazdek, które pełniło zarazem funkcję puszki rozdzielczej, wypaliły się wszystkie styki i kable. Zastosowawszy przysłowiową “skrętkę”, spowodowałem iż w kolejnym gniazdku pojawił się prąd. Pracownik był mocno zdziwiony, że potrafiłem to naprawić, jednak forma mojej naprawy musiała być z braku odpowiednich narzędzi i elementów (nowe gniazdko), wykonana w stylu afrykańskim, czyli druciarskim. Jednak suma summarum da się żyć i nawet czasem uda się połączyć z internetem, oczywiście w zasięgu rutera, tuż przy recepcji.
Zaraz po hotelowym śniadaniu (omlet 2tys. CFA), jedziemy na posterunek policji ulokowany w centrum miasta Diffa. O 10.00 mamy umówioną wizytę z szefem, ma nam podać kwotę, jaką musimy zapłacić za konwój do granicy z Czadem. Spod hotelu bierzemy „tuk-tuka” (tylko takie taksówki tu funkcjonują) i punktualnie o czasie, meldujemy się u komendanta. Przygotował wyliczenie z którego wynika, że mamy do zapłaty 476.480tys. CFA, lecz kwota ta obejmuje jedynie konwój czterema Toyotami z drużyną 24 żołnierzy i 8 policjantów (32 osoby) do N’Guigmi, oddalonego o 140km. Wychodzi po 240$ USD od auta. Kolejny konwój z N’Guigmi do samej granicy (65km) w Daboua, musimy jeszcze opłacić, dokładnej kwoty nam nie przekazali, ale będzie to około połowy tego, co płacimy tutaj. Mamy jedynie wiadomość, że możemy tę kwotę zapłacić w dolarach. Dzisiaj musimy jedynie wymienić pieniądze, gdyż konwój mamy opłacić jutro.
Dalsza część dnia to zwyczajne nicnierobienie, pogoda wspaniała temperatura w dzień to ok. 34ºC, nocą spada do 16ºC.
17.12.2022 – sobota – Diffa – posterunek policji – „Complexe Hotelier Univers”
Jedyną czynność, którą musieliśmy dzisiaj wykonać, to pojechać „tuk-tukiem” na posterunek policji i u jego szefa opłacić nasz jutrzejszy konwój do N’Guigmi. Kwity za poprzedni i ww. konwój załączyliśmy w postaci zdjęć.
Pisząc tę relację w hotelowej restauracji, oglądamy właśnie mecz o trzecie miejsce w tegorocznych MŚ w Katarze, pomiędzy Chorwacją a Marokiem. Aktualnie wynik 2:1 dla Chorwacji.
Jutro o 6.45 mamy stawić się pojazdami i o siódmej ruszamy w kierunku granicy z Czadem.
18.12.2022 – niedziela – Diffa > N’guigmi – konwój – nocleg na posterunku policji w N’guigmi – 140km
Punktualnie o 6.40 rano wyjeżdżamy z hotelu, który jako całość okazał się być bardzo przyjazny. A na taką opinię złożyły się następujące sytuacje… miły i uczynny właściciel, który mieszka w jednym z bungalowów od 10lat, a cała jego rodzina w stolicy, obsługa kuchni wraz z super kucharzem przygotowującym smaczne dania, sympatyczne kelnerki z baru serwujące zimne piwo i ochrona w postaci drużyny żołnierzy.
Przed siódmą, zaczyna się zbiórka policjantów i żołnierzy uczestniczących w konwoju. Aż trudno uwierzyć, że jedzie z nami aż 32 uzbrojonych po zęby ludzi (dostali nowiutkie kamizelki kuloodporne i metalowe hełmy), cztery auta, po sześciu na pace każdej Toyoty Land Cruiser pick-up, kierowca i dowódca drużyny w szoferce.
O 8.30 wyjeżdżamy z bazy policji w Diffa, w drogę do N’guigmi. Pierwsze 70km, to strefa mocno zmilitaryzowana, gdzie jak na razie jest dobry asfalt, kolejne 20km to resztki starej drogi, natomiast ostatnie 50km, to regularna pustynia. Koniecznym jest upuszczenie ciśnienia w oponach do 1,2at., włączenie napędów i użycie reduktora. W takich warunkach, przemieszamy się z prędkością 40km/h, mieląc pod kołami piach.
Niestety nasz konwój dwukrotnie utknął w głębokim piachu i niezbędna była pomoc ręcznego wypychania. Jedni pchali, inni rozstawieni wokół, czujnie obserwowali teren. Po dojeździe do N’guigmi, uzupełniliśmy paliwo do pełna i tuż przed południem, jesteśmy doprowadzeni przez eskortę na miejscowy posterunek policji.
Po przyjeździe, od razu jesteśmy postawieni przed oblicze szefa i ustalamy dalszy plan dojazdu do granicy z Czadem, oddalony o tego miejsca o 67km. Na posterunku musimy pozostać do następnego dnia, nie wolno nam go opuszczać, jutro o 7.00 wyjedzie z nami kolejny konwój, który doprowadzi nas na granicę. Pozostało jedynie dograć sprawę kosztów. Tym razem pojadą tylko trzy auta i 18żołnierzy, dystans jest krótszy, ale cała droga po piachu, więc i inny przelicznik spalania. Suma summarum, cała kwota do zapłacenia przez nas to 272tys. CFA, po ok. 140$ USD na auto. Ponieważ nie mamy już tyle CFA, część jesteśmy zmuszeni zapłacić w dolarach, po nieco gorszym kursie. Reszta dnia, to znów nicnierobienie, na szczęście wczoraj zabraliśmy z restauracji porcje obiadowe na drogę, tak więc o wikt nie musimy się martwić, a jakieś piwo też znajdzie się jeszcze w lodówce.
19.12.2022 – poniedziałek - N’guigmi > granica Niger-Czad > Daboua > Rig-Rig > nocleg 140km od granicy, gdzieś na pustyni, obok wioski Blablini – 200km
Zgodnie z wczorajszą umową, już przed siódmą zbiera się załoga trzech aut do konwoju i punktualnie wyjeżdżamy na trasę do granicy z Czadem. Ochrona to trzy Toyoty Land Cruiser z karabinem maszynowym na dachu i 18żołnierzy. Na rogatkach N’guigmi, na przydrożnym posterunku, którego bazą jest trzcinowy szałas, przystawiają nam pieczątki wyjazdowe z Nigru i zamykamy karnety CPD na auta. Kolejne 15km to regularna pustynia, brniemy w kopnym piachu, gdybyśmy nie upuścili powietrza w kołach do 1,2at, to ten szlak nie byłby do przejechania, przez tak ciężkie auta jak nasze. Sprawdziliśmy spalanie… 29l/100km! Na szczęście po tym pierwszym bardzo trudnym odcinku, dalsza trasa przebiega nowo budowaną drogą, która przyszłościowo ma połączyć stolice Nigru i Czadu. Na 5 km przed faktyczną granicą, stajemy na posterunku chronionym przez wojsko. Tutaj, nawet nasz konwój nie może przejechać dalej, czekamy na posiłki wojskowe. Po 15 minutach, dołącza do nas kolejna Toyota Land Cruiser z działkiem na dachu, wypakowana do pełna żołnierzami i w takiej to obstawie, pokonujemy ostatnie kilometry dzielące nas od terytorium Czadu. Tu też żołnierze nas zostawiają i dalej, aż do czadyjskiego posterunku granicznego, ulokowanego 10km za faktyczną granicą, konwojuje nas jeszcze nigerska żandarmeria i policja narodowa, wynajęta w N’guigmi. Takim to zagmatwanym sposobem… dotarliśmy do Czadu! Przy posterunku granicznym, który okazał się być całkiem przyzwoitym budynkiem… najpierw fotki, potem fotki, zbiorowe pożegnalne fotki z nigerską żandarmerią i policją oraz czadyjskimi pogranicznikami… i dopiero przedstawiamy paszporty!
Przystępujemy do odprawy. Po godzinie, przybywa na granicę auto z biura podróży „Eyte” wraz z kierowcą i jednym z pracowników mówiących po angielsku, którzy mają nas konwojować z granicy do stolicy Czadu, N’Djameny. Dodatkowo miał być konwój za który zapłaciliśmy jeszcze z Polski, jednak na miejscu okazuje się, że pojedziemy ten dystans bez obstawy? Hm… no chyba, że właściciel biura pisząc opłata za „security”, miał na myśli bezpieczeństwo dotarcia, czyli… jadąc sami, albo byśmy się pogubili, albo po prostu nie dotarli. Pracownicy firmy, wyjaśnili nam iż nie mamy się czym martwić, bo jest bezpiecznie i niczego nie musimy się obawiać. Przywieźli ze sobą stosowne zezwolenia na przejazd i poruszanie się naszymi autami po terenie Czadu.
Tymczasem, odprawa nieco się przedłuża, gdyż zgodę na nasz wyjazd z posterunku granicznego musi skontrolować komendant posterunku czadyjskiego, rzecz jasna po konsultacji z Ministerstwem Spraw Wewnętrznych w N’Djamenie. Przed południem nareszcie przychodzi odpowiedź ze stolicy, wszystko jest w porządku, pogranicznicy przekazują nam ostemplowane paszporty i ruszamy w drogę. Dystans dzielący nas od stolicy to ok. 600km, gdzie prawie połowa trasy to totalne, pustynne bezdroża, ciągnące się po płn.-wsch. stronie Jeziora Czad (Lac Tchad).
Pierwszy odcinek, około 50km do miejscowości Rig-Rig, poruszamy się wzdłuż nowo budowanej drogi, mającej w przyszłości połączyć stolicę z granicą z Nigrem. Nawet przejechaliśmy prawie 20km po nowo położonym asfalcie. W Rig-Rig zatrzymujemy się na obiad, są to dwie wielkie michy ryżu i sos z odrobiną mięsa (1tys. CFA porcja). Tutaj też kończy się droga i wjeżdżamy w stepy okalające Jezioro Czad. Teraz przejazd przypomina nieco jazdę po mongolskich stepach, jedyna różnica jest taka, że zamiast trawy jest piasek. Jeszcze tego dnia, udało się pokonać prawie 90km takiej drogi i gdzieś na środku pustkowia, obok wioski Blablini (info z naszego GPS-a) pozostajemy na nocleg. My w autach, nasi przewodnicy śpią na materacach obok swojego Land Cruisera. Cisza, totalna pustka i niesamowity zachód słońca nad pustynią porośniętą jakimiś suchymi i ostrymi źdźbłami.
Dotarliśmy do Czadu, więc należy się kilka podstawowych informacji… Czad jest państwem położonym w środkowej Afryce, w Sahelu saharyjskim. Graniczy z Libią, Sudanem, Republiką środkowoafrykańską, Kamerunem, Nigerią i Nigrem. Jest krajem cztery razy większym od Polski i zamieszkuje go niespełna 17mln mieszkańców. Do 1960r. Czad pozostawał w zależności politycznej od Francji i tegoż roku uzyskał niepodległość. Głową państwa był wówczas Francois Tombalbaye, prezydent w latach 1962–1973. Nietolerancyjna i krótkowzroczna jego polityka względem zamieszkujących północną część kraju muzułmanów, doprowadziła w 1965r. do wybuchu długotrwałej wojny domowej. W 1979r. rebelianci zdobyli stolicę, kładąc kres hegemonii południa w życiu politycznym kraju. Rozpoczęły się jednak walki między dowódcami zwycięskich ugrupowań rebelianckich, które doprowadziły w końcu do zwycięstwa Hissene Habre (dorobił się on tytułu „afrykańskiego Pinocheta”). Rządził on do 1990r., kiedy został obalony w wyniku zamachu stanu, kierowanego przez Idrissa Deby’ego. Deby „ulubiony dyktator” Zachodu, pozostawał u władzy przez kolejne 30 lat, stając się jednym z najdłużej rządzących przywódców państwowych w Afryce i na świecie. Po jego śmierci 20 kwietnia 2021r., władzę w kraju na okres 18m-cy, przejęła junta wojskowa pod przewodnictwem Mahamata Deby’ego Itno – syna zmarłego prezydenta.
Czad jest jednym z najbiedniejszych i najbardziej skorumpowanych państw na świecie. Kraj ma nieszczęście być państwem całkowicie śródlądowym, bez żeglownych rzek oraz ze szczątkową infrastrukturą drogową, o kolejowej nie wspominając. Przemysł jest bardzo słabo rozwinięty i prawie wszystkie towary trzeba sprowadzać z zagranicy. Większość Czadyjczyków żyje w ubóstwie, utrzymując się z pasterstwa i rolnictwa. W XXI w. głównym źródłem dochodów do budżetu państwa, stał się eksport ropy naftowej, zaś dotychczas dominujący przemysł bawełniany, spadł pod tym względem na drugie miejsce. Czad to również niezwykle piękny kraj o dużym potencjale turystycznym. Do utrudnień polityczno-społecznych, dochodzą jednak infrastrukturalne – drogie połączenia lotnicze, marny transport publiczny, odludność wielu regionów. Nazwa kraju pochodzi od Jeziora Czad, które będąc niegdyś potężnym akwenem (jednym z największych na świecie), obecnie dogorywa pochłaniane przez piaski Sahary. A flaga?… jest identyczna jak flaga Rumunii!
<<<< POPRZEDNIA ——– NASTĘPNA >>>>