11 sierpień – niedziela – przygotowujemy auto, aby wysłać go do Polski. Wieczorem, Michał zaproponował nam wycieczkę, aby od strony stanu New Jersey, dojechać autostradą nr 95 i 78 do Jersey City i z Liberty State Park, popatrzeć na panoramę Nowego Jorku, poprzez rzekę Hudson River. Tu też mamy okazję wykonać ostatnie zdjęcia z naszym domem na kółkach, na tle NYC. Od przybycia na kontynenty amerykańskie naszego pojazdu, minęło prawie cztery lata. Toyota nigdy nas nie zawiodła w podróży i wiernie służyła przez cały ten czas. Trochę poobklejana trofeami zdobytych miejsc, zmieniła swoje oblicze i przyciągała swoim wyglądem, wielu napotykanych na trasie, ciekawych informacji o naszej podróży ludzi. Ostatnimi, właśnie w tym miejscu, była rodzina emigrantów z Kolumbii.

12 sierpień – poniedziałek – o 12.00 zdajemy auto do portu w Newark, pod adresem firmy TRT, 250 Port St. Newark NJ 07114, a odbiera naszą Toyotę i będzie załatwiał wszelkie czynności wywozowe Zdzisław Dulak, właściciel firmy Koala Import Export Trade 1Grey Rock Ave, Little Falls NJ 07424 – tel: USA (001) 973-280-3727 tel: PL 694-079-635 zdulak@hotmail.com www.moto-koala.com . Auto będzie płynąć w kontenerze 20-sto stopowym do Gdyni za cenę 1200$USD, czas dostawy, ok. 5÷6 tygodni. Wszystko odbywa się błyskawicznie, pojazd z zamkniętą przestrzenią ładunkową jedzie do strzeżonego magazynu, a Zdzisiek odwozi nas z powrotem do Woodbridge. W tych ostatnich dwóch dniach, pozostaje nam zwiedzanie Nowego Jorku na piechotę lub środkami komunikacji publicznej,

13 sierpień – wtorek – z zaplanowanej wycieczki do NYC nic nie wyszło ze względów pogodowych (przez cały dzień pada ulewny deszcz, w okolicy przeszły burze, nawet loty samolotów były opóźnione i wstrzymywane). Kończymy reportaż z obecnego przejazdu po USA, przed wylotem dorzucimy tylko Nowy Jork i żegnaj przygodo.

usa-trasa

14 sierpień – środa – pogoda dopisała, jedziemy podmiejskim pociągiem zwiedzać Nowy Jork . Bilet z Woodbridge, wykupujemy w automacie za 10$ USD w jedną stronę od osoby i po 40 minutach wysiadamy w samym centrum na Manhattanie, na dworcu Pennsylvania Station, usytuowanej tuż obok Madison Square Garden. Jesteśmy w Nowym Jorku, zastanawiamy się jak bezszelestnie wpleść się do gry na szachownicy miasta. Z dworca kierujemy się na południe i podążając 5th Avenue, przemieszczamy się o 34 ulice aż do West Broadway, gdzie na końcu tej ulicy, ulokowane były do 11września 2001r , dwie wieże World Trade Center. Obecnie na miejscu ówczesnej tragedii, jest jeden wielki plac budowy. Jak byłem tu osiem lat temu, obszar ten, był jedynie uporządkowany, w miejscu wieżowców ogromny, monumentalnie wyglądający dół z otwartymi peronami metra, skromny obelisk oraz tablice upamiętniające ten koszmar. Dziś na obrzeżach tego terenu, powstaje nowe centrum z największym, będącym prawie na ukończeniu budynkiem. Po zakończeniu budowy, nowy wieżowiec World Trade Center, najczęściej nazywany „The Freedom Tower”, będzie miał dokładnie 1776 stóp wysokości i będzie to przypomnienie roku powstania Stanów Zjednoczonych Ameryki. Natomiast w miejscu starych wież, powstał memoriał (wstęp wolny, ale sugerowana „dobrowolna” opłata za bilet, wręczany przy wejściu wynosi 5 ÷ 10$ USD). Ogromna masa ludzka, by odwiedzić to miejsce, wije się w kolejce prawie godzinę, przesuwając się wokół placu budowy.

Sam memoriał wykonany z gustem, dość obrazowo oddaje powagę ujętą w powstałych monumentach . W miejscu zawalonych budynków, dwie fontanny w kształcie kwadratowych basenów o wielkości obrysu fundamentów, gdzie z poziomu ziemi spływa do nich woda, która na dnie rozlewa się po czarnych granitowych płytach i wpada do ulokowanej na środku studni – artysta doskonale oddał myśl zawartą w przemijaniu. Stamtąd przemieszczamy się wokół południowego cypla Manhattanu, poprzez Battery Park i całe nabrzeże aż do mostu Brooklyn Bridge. Po drodze widok na wyspę Ellis Island, gdzie 12 milionów przybyłych tu emigrantów z Europy, przechodziło kwarantannę i weryfikację przydatności. Pasażerowie 3 i 4 klasy, większość z nich przybywała głodna i bez grosza przy duszy. W każdej rodzinie oddzielano mężczyzn i kobiety z dziećmi, po czym kierowano do kolejnych kontroli, podczas których selekcjonowano osoby niepożądane i niepełnosprawne. Wielu przybyłych, a odrzuconych, wolało skakać z pokładu statku i płynąć na Manhattan… niż wracać do domu. Natomiast wyspa Liberty Island, gdzie znajduje się przywieziona z Francji w 1886 r, podarowana w setną rocznicę powstania USA, Statua Wolności. Symbol nowego, lepszego życia,  była świadkiem błyskawicznego powstawania na Manhattanie fantastycznych drapaczy chmur, które sprawiły, że Nowy Jork, w owym czasie stał się miastem… należącym już do następnego stulecia. Świadomie rezygnujemy z popłynięcia na te wyspy, gdyż kolejki do promów są na co najmniej dwie godziny, a zwiedzanie też zajęłoby sporo czasu, więc niechcąco, byłby to ostatni punkt dzisiejszego programu zwiedzania – musimy odpuścić, bo przecież, jesteśmy tu tylko jeden dzień. W ostatniej fazie naszego marszu przez nabrzeże z widokiem na Brooklyn, idziemy przez rekreacyjnie wybetonowane tereny, gdzie pracownicy okolicznych biurowców, upodobali sobie w porze lunchu, na miejsce konsumpcyjne. Siedząc na byle czym (schody, krawężniki, balustrady itp.), na świeżym powietrzu, spożywają swój posiłek przyniesiony w plastikowej foremce, lub torebce z baru obok.

Od Mostu kierujemy się na Broadway i maszerujemy, od jej początku aż do Central Parku. Nieco skonani w ostatniej fazie, naszego przydługiego spaceru (20km), docieramy ponownie do 8Avenue. Jesteśmy na dworcu Penn Station i o 20.20, jedziemy z powrotem do naszej bazy u Michała w Woodbridge.

Ciut o mieście…To najludniejsze miasto w Stanach Zjednoczonych, ucieleśnienie skrajności współczesnej ameryki, wywierające znaczący wpływ na światowy biznes, finanse, media, sztukę, modę, badania naukowe, technologię, edukację oraz rozrywkę. Będąc między innymi siedzibą Organizacji Narodów Zjednoczonych, stanowi ważne centrum spraw międzynarodowych i jest powszechnie uważany za kulturalną stolicę świata. Zgodnie z danymi spisu powszechnego z 2010 roku, za sprawą populacji której liczebność wynosi 8. 175.133 osób, zamieszkującej 790 km². Obszar współczesnego Nowego Jorku został odkryty przez Europejczyków w 1524 roku i zamieszkiwany był wtedy przez indiańskie plemię Delawarów. Na czele wyprawy stał wówczas Giovanni da Verrazzano będący na usługach francuskiego dworu królewskiego. Verrazzano nadał tym ziemiom nieoficjalną nazwę „Nouvelle Angouleme” (Nowe Angouleme). Faktyczne zasiedlanie regionu przez Europejczyków rozpoczęło się dopiero w 1614 roku, wraz z utworzeniem na południowym krańcu dzisiejszego Manhattanu, holenderskiej osady handlu futrami. W konsekwencji, obszary te zyskały przydomek New Amsterdam (Nowy Amsterdam). W 1626 roku Peter Minuit, wykupił wyspę Manhattan od plemienia Delawarów za dobra o wartości 60 guldenów holenderskich (równowartość tysiąca dolarów). Jedna z obalonych legend mówi, że Delawarowie odsprzedali wyspę za szklane paciorki, których wartość szacowano na 24 dolary. Pod koniec II wojny angielsko- holenderskiej w 1664 roku, Holendrzy przejęli kontrolę nad wyspą Run na morzu Banda (Indonezja), w zamian przekazując Anglikom władzę nad Nowym Amsterdamem. Ci z kolei zmienili jego nazwę na New York, na cześć Jakuba II Stuarta – księcia Yorku i tak zaczęła się historia tego miasta. W latach 1785–1790 Nowy Jork pełnił rolę stolicy Stanów Zjednoczonych, a począwszy od 1790 roku, pozostaje największym amerykańskim miastem i jednym z najbardziej fascynujących miast na świecie. To miasto, które nigdy nie zasypia, kipi energią, jest chaotyczne, ma nieodparty urok i nieograniczone możliwości…również jeśli chodzi o wydawanie pieniędzy.

…stal, szkło, asfalt i dużo betonu… mieszkańcy wietrznych zamków, przytulający twarze do szyb, chłodne szkło pozwala odpędzić myśli i ukoić rozpalone czoło… spacer przez dzień, ruchem jaszczurki w ogniu, w skamieniałym lesie… krzyże kanionów, gdzie niebo próbuje zajrzeć w głąb, ale zawiesza się na strzelistych wieżach… sklepy jak twierdze ruchu oporu, opierają się tylko przeciętności, przeceniając zwyczajność… królowa konsumpcja żre wszystko… zagoniony tłum strojnych marionetek, nerwowo plącze się po scenie… połączeni z kosmosem, mówią wciąż do czegoś więcej niż tylko kawałka plastiku, u księcia Iphone’a, czas przesuwa się bezpiecznie, to cwany szakal w masce lwa, który nie zwraca inwestycji w czas… cisza i spokój nie mają tu żadnych praw … nieświadomość nieodwracalnych przemian w sercu i duszy… wyniszczona zdolność odczuwania zmysłami… czyni ich głuchoniemymi ślepcami… uprawiają aktorstwo na scenie życia… gdzie życie jest pragnieniem, a faktem jest gra… w sanktuarium pieniądza, chaos jednookim królem, a umysł?… zastawiony w lombard?… czego ludzie mogą sobie życzyć w dzisiejszych czasach?… czego życzyć sobie, a czego innym?… teraz… kiedy to nastąpił kulturowy zamach stanu, który zmiótł konwenanse, przyniósł swobodę wyrazu i wyzwolił wulgarność… w pośpiesznej cywilizacji skomplikowane stało się samo życie… reszta okazuje się zgrabnym widowiskiem… mieści się w nim zabawa i wiara, erotyka i reklama, business i bunt… pociągające stało się to, co bije tętnem igrzysk… co drażni i ekscytuje… tak więc pytam… czy tego sobie życzyli ludzie pospiesznej, sytej i niespokojnej cywilizacji?… a jeśli tak?… to życzenie błyskawicznego i bulwersującego odprężenia… pragnienie jaskrawych efektów… odmienności… wstrząsów… szyku… blichtru… i tu kolejne pytanie… czy karmieni tą strawą nabierają do niej apetytu?… a jeśli tak?… wszystkie życzenia spełnione?… ta strawa odrywa od codziennych trosk… syci głód informacyjny… łagodzi lęki i kompleksy… rozładowuje napięcia psychiczne… w jej objęciach… zmęczeni… znajda ulgę i zapomnienie… zwłaszcza kiedy cierpią… a wszystko w imię wygórowanych roszczeń wobec życia i życzeń składanych sobie wzajemnie… naprzemiennie… i nie ważne jest w jakiej intencji są składane, lecz jak daleko sięga ich szczerość… a myślę, że zupełnie blisko… bo przecież w koncercie życzeń, obliczenie ile lukru wystarczy, aby nie zemdliło życzeniobiorcy jest dość trudne… dlatego zawsze lepiej polać go więcej… ktokolwiek… kiedykolwiek… dostanie się w tryby życzeń, skazany jest, bez względu na ich tytuł… na adorację… następnym etapem będzie miraż zawiedzionych nadziei… niespełnionych możliwości i marzeń… show nie może się zatrzymać… bo przecież jutro może być lepiej… obficiej… okazalej… tylko po co?… pytam…mistrzowie aktorstwa skierują teraz pobłażliwy uśmiech w moją stronę… i tak oto raj został utracony, nim ukazał się z bliska… doświadczenie zadało kłam iluzjom… ludzie rozpętali siły, które, jeśli się nie opamiętają, w końcu ich zdławią… więc życzę…nie..nie…nie…

amerykapn-trasa-2013-plan-i-real

Obraz 1 z 1

Plan przejazdu nieco rozminął się z rzeczywistością, ale został zmodyfikowany tak, aby wybrać najciekawszą wersję trasy. Fioletowy-2012r, Zielony-zima 2013, Czerwony-plan lato 2013, Żółty-realna trasa lato 2013

Podsumowanie…

…zatonęłam w morzu nadużytych widzeń…(natręctwo fast food-ów, różne typy kościołów, podobny układ miast, stacje paliw, powtarzalność domów, mnóstwo otyłych ludzi, antyki, gabinety psychoterapii, ośrodki leczenia bezsenności, kosiarki, tiry, kampery, dużo kiczu, flag narodowych)… roztrzaskanych myśli… (umiłowanie chłamu, niewolnictwo a kościół, system wartości, naiwność)… czy grymas na twarzy tubylców to prawdziwy uśmiech?(czy może wyuczony zestaw min?)… złośliwi twierdzą, że to królestwo plastiku i tandety… sympatycy, że to miejsce wspaniałych osiągnięć technicznych i gospodarczych, gdzie kult sukcesu przeplata się z „luzem życiowym”… i jedni i drudzy mają wiele racji, gdyż jest tu wszystko, co natura i człowiek potrafili stworzyć. Stany Zjednoczone są często przedstawiane jako wzór do naśladowania dla wysoko rozwiniętych krajów. W ciągu ostatnich dziesięcioleci USA rzeczywiście wyprzedziło resztę świata pod wieloma względami, ale niektórymi rekordami Amerykanie nie powinni się chwalić. W narkotykowej konkurencji, w USA najwięcej osób na świecie korzysta z kokainy, tytuł ten współdzielą z Hiszpanią. Ponad 2 mln Amerykanów przyznaje się do regularnego przyjmowania narkotyku, który trafia tam z Kolumbii, Boliwii i Peru. W konkurencji planowania rodziny, wiąże się ze sporymi kosztami. Jeszcze zanim rodzice będą mogli cieszyć się nowo narodzonym dzieckiem, muszą przygotować się na spory wydatek związany z porodem. Odebranie porodu w szpitalu może kosztować powyżej 9 tys. dolarów, jeśli kobieta zdecyduje się na cesarskie cięcie, ta kwota może wzrosnąć nawet do 15 tys. dolarów. Żaden inny wysoko rozwinięty kraj nie oczekuje od młodych rodziców tego typu pieniędzy za odebranie porodu. W konkurencji otyłości, są od lat w światowej czołówce najgrubszych społeczeństw świata, choć ostatnio o niechlubny tytuł zwycięzcy walczą z Meksykiem. Otyłość jest w Stanach Zjednoczonych postrzegana jako ogólnonarodowy kryzys zdrowotny. Powoduje ona od 100 tys. do nawet 400 tys. zgonów rocznie. Choroba dotyka 35,5 proc. dorosłych Amerykanów i 17 proc. dzieci. Amerykanie cierpią na nerwicę. Światowa Organizacja Zdrowia przeprowadziła badania dotyczące zaburzeń psychicznych w różnych krajach. Okazało się, że społeczeństwo amerykańskie ma najwięcej tego typu problemów. Okazało się, że ponad 19 proc. Amerykanów ma lub miało w okresie 12 miesięcy poprzedzających badania, zaburzenia lękowe i nerwice, to ponad 40 mln osób. Amerykanie przodują w ilości posiadanej broni. Według raportu The Graduate Institute of International and Development Studies w Genewie, na 100 mieszkańców przypada 101,05 sztuk broni, to więcej niż w Jemenie, Serbii czy Iraku. Według raportu CNN, w USA zmniejsza się ilość gospodarstw domowych posiadających broń, ale zwiększa się ilość sztuk broni gromadzonych przez poszczególne gospodarstwo. W USA najwięcej osób ląduje „za kratkami”. Na 100 tys. spraw, do więzienia wysyła się 716 osób. Dla kontrastu, w Norwegii na 100 tys. sądzonych osób, zamyka się 71 przestępców, w Japonii 54 osoby, a w Islandii zaledwie 47. Obecnie w USA jest łącznie ponad 2,2 mln więźniów i osób przebywających w aresztach. W USA zużywa się najwięcej prądu na jednego mieszkańca. Stany Zjednoczone nie mają konkurentów w konsumpcji energii elektrycznej, przodują w zużyciu ropy naftowej, a jeśli chodzi o zużycie węgla, są na drugim miejscu, tuż za Chinami. USA przeznacza najwięcej na świecie pieniędzy na służbę zdrowia. Wydają najwięcej w każdej dziedzinie, ale przede wszystkim w administracji. Jest to spowodowane istnieniem tysięcy firm ubezpieczeniowych, z którymi musi sobie poradzić prawdziwa armia urzędników. Wysokie wydatki nie przekładają się jednak na jakość, dostępność czy niską cenę usług medycznych. Koszt wykonania bajpasów wynosi o 50 proc. więcej niż w Kanadzie, Francji i Australii, i dwukrotnie więcej niż w Niemczech.

Ale dosyć tych spostrzeżeń, statystyk, subiektywnych uwag i porównań… póki co wszyscy tańczą nieustanne tango… a jak to powiedział historyk pieniądza Andrew Gause…„należy sobie uświadomić, że nasz frakcyjny system rezerwy bankowej… jest jak dziecięca gra w muzyczne krzesła… dopóki muzyka gra nikt nie przegrywa”… i niech nikomu nie przyjdzie do głowy strzelać do orkiestry… bo jeśli oni zginą… przyjdą lepsi…

…Wiola…

Natomiast ja nie będę prowadził wielkiej dysputy na temat bycia i życia na obu kontynentach amerykańskich, przez cały okres wielu moich podroży po tych terenach, czyniłem to wielokrotnie i musiałbym się teraz powtarzać, jedno jest pewne, że kolonizacja i okupacja tych ziem przez Europejczyków przebiegała podobnie, natomiast jej skutki w południowej części są jakby bardziej ludzkie i bardziej związane z naturą (za wyjątkiem Brazylii). Skupiłbym się może bardziej na historii dziejów okrycia tych kontynentów i dałbym pod rozważenie poniższy, zacytowany przeze mnie tekst:

…Wojtek…

Kto odkrył Amerykę? Fenicjanie, mnisi czy może… templariusze?

Pani zadaje pytanie: jeden z odkrywców Ameryki?„Jasiu, do odpowiedzi! Powiedz ty mi dziecko, kto odkrył Amerykę?” „Templariusze proszę pani!” A no właśnie… pana Krzysztofa Kolumba ubiegli ponoć tajemniczy Rycerze Świątyni (i nie tylko oni).

Na początku była biała plama na mapie. Kolumb rzekł „tam musi być droga do Indii” i popłynął. Ani drogi, ani Indii nie znalazł. Natknął się na miejsce zupełnie nieznane, jednak sam nie wpadł na pomysł, że to całkiem nowy kontynent i prawdopodobnie umarł w błogiej nieświadomości. Dziś ten już nieco mniej dziki kraj nazywamy Ameryką, a sprawa z jego odkrywaniem jest dużo bardziej skomplikowana.

Fenicjanie, mnisi, wikingowie?

Istnieją opinie, jakoby przed Kolumbem, już w starożytności, Amerykę odkryli… Fenicjanie. Choć udowodniono, że ocean da się pokonać przy użyciu nieskomplikowanych technologii, to nie ma przekonywujących źródeł, mogących poświadczyć, że antyczni podróżnicy rzeczywiście tego dokonali. Wkładamy to zatem między bajki. Także z żywotów Irlandczyka, świętego Brendana (zm. 577), możemy wyczytać, że ten zacny i bogobojny mąż był wielkim włóczykijem. Obłaskawiał dzikie morskie stworzenia, uspokajał wiatry, a nawet ochrzcił spotkanego podczas jednej ze swych wypraw olbrzyma. Podobno świętemu zdarzyło się nawet dotrzeć w małej obleczonej skórą łódeczce do Ameryki i to aż do Nowej Fundlandii, a po pięciu latach od wypłynięcia powrócić do Irlandii. No cóż, także w tym przypadku pozostaje co najwyżej ślepa wiara.

Święty Brendan, odkrywca Ameryki?

Swoje amerykańskie wojaże potwierdzili za to wikingowie. Pochodzące z wykopalisk na Grenlandii znaleziska archeologiczne potwierdzają, że w X wieku nordyccy żeglarze nie tylko na pewien czas skolonizowali tę amerykańską wyspę, ale i zapuścili się dalej w głąb lądu. Prawdopodobnie wyprawa zakończyła się stosunkowo szybko spektakularną porażką, choć istnieją (nie do końca przekonujące) przesłanki, jakoby eksploracja nowego kontynentu przez wikingów i ich potomków trwała przez kolejne wieki. Dowodem na to ma być Kamień z Kensington, z wyrytym runicznym napisem, mówiącym o szwedzko-norweskiej wyprawie z XIV wieku.

A może jednak templariusze?

A teraz przejdźmy do sedna. Z powyższych teorii wynikałoby, że mości Kolumba w drodze do Nowego Świata (choć on szukał tego jak najbardziej starego) wyprzedziło wielu. Otóż… to jeszcze nie jest pełna lista. Jak się okazuje ubiec Genueńczyka mieli także mnisi w zbrojach, słynący z doskonałych umiejętności żeglarskich. Któż to taki?

W roku 1307 zlikwidowany został Zakon Ubogich Rycerzy Chrystusa i Świątyni Salomona, czyli w skrócie Rycerzy Świątyni. Mówiono o nich Ubodzy Bracia, lub częściej templariusze (od łacińskiego słowa templum, oznaczającego świątynię). Od ponad połowy tysiąclecia nazwa tego zakonu budzi w przeciętnych zjadaczach chleba skojarzenia z mistycznością, tajemnicą, Świętym Graalem, czy (w bliższych nam czasach) rozpropagowanym przez Hollywood skarbem narodów, a właściwie to tak zwanym skarbem Świątyni. Do takiego umiejscowienia templariuszy w kulturze walnie przyczynił się proces zakonu, oskarżonego przez Filipa Pięknego o największe potworności.

W piątek 13 października 1307 roku odbyła się zakrojona na niezwykłą skalę tajna operacja, w której wyniku aresztowano prawie wszystkich członków zgromadzenia, przebywających na terenie Francji. Cóż, warto by tu dodać, że od tamtego dnia, który uruchomił serię nieprzewidywalnych i brzemiennych w skutki zdarzeń, każdy piątek 13. utożsamia się z pechem. Wracając do tematu… z fali aresztowań uszła garstka braci. Początkowo schronili się w Anglii, ale przez propagandę francuskiego króla także tu nie czuli się bezpieczni. Aby uciec spod wpływów papiestwa, pod koniec XIV wieku postanowili udać się na zachód. Tajemnicza ekspedycja miała się skupiać wokół księcia Henryka Saint-Clair.

Płynie łódź moja wzburzonym morzem, brzegu nie widać, wiatr w żagle wieje…

Żeglując od dawien dawna po Morzu Śródziemnym templariusze musieli opanować zarówno sztukę nawigacji, jak i inne potrzebne w morskich wędrówkach umiejętności. Wiele nauczyli się od Arabów. Dowiadywali się rzeczy, o których nie śniło się europejskim żeglarzom, po czym wykorzystywali je w praktyce. Misja zakonu w Ziemi Świętej wymagała ciągłego wsparcia logistycznego z komandorii w Europie. Końcowo, po utracie Jerozolimy, templariusze mogli atakować muzułmanów już tylko z pokładów statków, zatem perfekcyjne opanowanie sztuki żeglugi morskiej stało się niezbędne.

Wieża Templariuszy w Newport?

Martin Bauer w swojej książce „Templariusze. Mity i rzeczywistość” przedstawia tezę, jakoby templariusze dzięki swoim umiejętnościom żeglarskim dotarli aż do wybrzeży Ameryki Północnej. Ich wyprawa w poszukiwaniu „nowej Jerozolimy” wiodła przez Grenlandię i Nową Fundlandię, ku wschodnim brzegom Kanady. Bauer, powołując się na opinię innego badacza pisze, że poszukiwania zajęły braciom 14 lat. W tym czasie założyli oni kilka kolonii, z których jednak żadna nie przetrwała.

Cała koncepcja zrodziła się już w 1784 roku, a w języku angielskim poświęcono jej nawet osobną książkę autorstwa Fredericka J. Pohla i Clarksona N. Pottera. Właśnie pod koniec XVIII stulecia niemiecki pastor Johann Reinhold Forster stwierdził, że pochodzące z ok. 1400 roku listy autorstwa dwóch weneckich nawigatorów (braci Zeno) traktujące o wyprawie przez Atlantyk pod dowództwem niejakiego Zichmniego przedstawiały tak naprawdę historię ekspedycji Henryka Saint-Clair. Wprawdzie większość badaczy uznała listy i towarzyszącą im mapę za fałszerstwo, a pomysł Forstera o podróży templariuszy do Ameryki za mocno naciągany, ale legenda zdążyła się narodzić. A razem z nią cały szereg poszlak i dowodów.

Dłubali w kamieniu, budowali wieże i podrywali miejscowe squaw ?

Podobno na ślady kolonii templariuszy można nawet dzisiaj natrafić na kontynencie północnoamerykańskim. W stanie Massachusetts znajduje się pewien kamień ozdobiony płaskorzeźbą. Ten relief ma ponoć przedstawiać średniowiecznego rycerza, jednak erozja bardzo zniszczyła przedstawienie. Teraz żeby zobaczyć pana w zbroi trzeba nieźle wysilić wyobraźnię, przez co najłatwiej wychodzi to zapewne fanom fantastyki. Kolejne dowody znajdują się podobno w Newport (Rhode Island). W mieście stoi wieża, która miała służyć templariuszom jako latarnia morska i strażnica. W czasach, gdy Europejczycy zasiedlali kontynent amerykański, nikt już nie budował konstrukcji w takim stylu, a jednak budynek stoi. Do tego pierwsi osadnicy, którzy przybyli na teren Newport spotkali ponoć na miejscu dziwnych ludzi, niepodobnych do innych tubylców. Nieznajomi byli wysocy, o śniadej cerze, brodaci i zachowywali się jakby z europejska… Czyżby potomkowie Rycerzy Świątyni?

Rosslyn Chapel. Zdaniem niektórych templariusze pozostawili w niej dowody swej wyprawy do Ameryki…

Pewien historyk – Evan Pritchard – sugerował też, że heros z mitów indiańskiego plemienia Mikmaków o imieniu Glooscap, to tak naprawdę niegdysiejszy przybysz z Europy. Najpewniej nie kto inny a Henryk Saint-Clair. Jeśli to prawda, to trzeba pogratulować Henrykowi zasięgu wojaży! W końcu Mikmakowie zamieszkują w dzisiejszej Kanadzie, a nie na Rhode Island czy w Massachusetts.

Na tym nie koniec, bo według jednej z wersji historii templariusze nie tylko dotarli do Ameryki, ale też… zdołali z niej wrócić! W 1486 roku (6 lat przed wyprawą Kolumba) William Saint-Clair, wnuk Henryka, zbudował w Szkocji kaplicę, w której rzekomo znajdują się płaskorzeźby przedstawiające amerykańskie rośliny. Dowód jak dowód – niektórych przekonuje.

Na koniec troszkę złota

Istnieje jeszcze jedna osobliwa teoria, dotycząca templariuszy i Ameryki, tym razem południowej. Jak się okazuje pojawiają się opinie, mówiące jakoby zakon posiadał tam… swoje kolonie. Co więcej legendarny już skarb templariuszy miał mieć swoje źródło w tamtejszych kopalniach srebra. Bracia mieli regularnie udawać się na wyprawy łupieżcze na półwysep Jukatan, skąd transportowali zrabowane kosztowności do swojej francuskiej bazy La Rochelle.

To, które z tych teorii można uznać za prawdopodobne, a nawet prawdziwe, a które włożyć między bajki, pozostawiam Waszej ocenie. Na koniec muszę jednak uczciwie dodać jeszcze jeden drobny szczegół. Po prawdzie nie tylko nie udowodniono dotąd, że Henryk Saint-Clair dotarł do Ameryki, ale nawet… że w ogóle miał jakikolwiek związek z Templariuszami. Bądź co bądź zakon rozwiązano dobre pół wieku przed jego narodzinami… ? :-)

<<<< POPRZEDNIA