21.12.2016 – środa

Minął niespełna miesiąc od naszego powrotu z Indonezji, a my ruszamy jeszcze przed świętami w następny etap naszej podróży, tym razem w przeciwnym kierunku, do Ameryki Południowej, aby Boże Narodzenie spędzić na… Wyspie Wielkanocnej. Po powrocie do kontynentalnego Chile, w porcie Valparaiso, odbierzemy naszą toyotę i jeszcze przed końcem tego roku, ruszymy na trasę po tym pasjonującym eldorado dla obieżyświatów. Sylwester zastanie nas pewnie gdzieś w Andach, a potem zmierzać będziemy na spotkanie z rajdem „Dakar 2017”, w okolice argentyńsko-boliwijskiej granicy. Dalej, zjeżdżając na południe kontynentu, wielokrotnie przetniemy andyjskie pasmo górskie najdzikszymi przełęczami, pomiędzy Argentyną, a Chile, aby początkiem lutego dotrzeć poprzez Patagonię na Ziemię Ognistą i odbyć rejs statkiem z Ushuaia na Antarktydę. Naszą podróż mamy zamiar zakończyć w Buenos Aires, na początku marca powrócimy do kraju, aby zająć się przygotowaniem naszego spotkania motocyklowego pt. Rozpoczęcie Sezonu Motocyklowych podróżników „Solina 2017”.

Tak więc, z domu wyruszamy rankiem, a przed nami prawie dwudniowy, mozolny czas pokonania dystansu dzielącego nas od Wyspy Wielkanocnej. I tak „Pendolino” PKP Intercity z Bielska Białej → Warszawa, później lot Warszawa → Amsterdam → Buenos Aires → Santiago de Chile i już następnego dnia, 22 grudnia, po 7 godzinach oczekiwania na lotnisku, lecimy ze stolicy Chile (3600km – 5h lotu) do Hanga Roa, jedynej miejscowości usytuowanej na Wyspie Wielkanocnej. Na miejscu jesteśmy o 22.00, liczymy czas podróży, uwzględniając przesunięcie czasowe, minus 6h i wyszło nam, że aby tu dotrzeć, potrzebne było aż 45godzin siedzenia w fotelach ;-) Od razu na lotnisku kupujemy bilety wstępu do „Parque Nacional Rapa Nui” – 30tys. ch.peso (200zł), są konieczne i ważne 5 dni . Kurs – peso chilijskie (CLP) – 1 $USD = 650.25 CLP, czyli 100CLP = 0,66zł. Zmordowani niemiłosiernie, szybko i sprawnie docieramy do wcześniej zarezerwowanego hotelu „Hotu Matua” Av. Pont s/n, Hanga Roa 2770000 CL +56322100242 (cena pokoju ze śniadaniem 60$USD). Ponieważ to okres świąt, wybraliśmy hotel o wyższym standardzie i dodatkowo z basenem, co nie znaczy nic, bo to co zobaczyliśmy na miejscu, to zmordowane baraki, tyle że miały basen i trochę kwiatów.

23.12.2016 – piątek

Trudno odreagować zmęczenie tak długimi przelotami, dopiero około południa łapiemy kontakt z rzeczywistością. Pierwsze wyjście w teren powoduje, że przestrzeń całej wyspy można praktycznie objąć wzrokiem, a obszar wyspy kształtem przypominający trójkąt, oznaczają po rogach trzy wygasłe wulkany. Niska zabudowa, małych drewnianych domków, dwie główne ulice to cała Hanga Roa, stolica Wyspy Wielkanocnej (hiszp. Isla de Pascua, ang. Easter Island), w języku polinezyjskim nazwana Rapa Nui, czyli ni mniej, ni więcej jak tylko „Te Pito O Te Henua”… „Pępek Świata”. Każda nazwa ma swoje znaczenie, mieszkańcy wyspy tak bardzo oddalonej od zamieszkałej ziemi, myśleli bowiem, że znajdują się najbliżej nieba i siedziby bogów. Obecnie zamieszkuje ją ok.5300 mieszkańców (70% stanowią Polinezyjczycy), należy do Chile, wchodzi w skład regionu Valparaíso. Znajduje się w odległości 2078 km od najbliższej zamieszkanej wyspy, Pitcairn i 3600 km od brzegów Chile, jest jedną z najbardziej oddalonych od innych lądów, zamieszkaną wyspą na świecie.

wyspa-wielkanocna

… była Wielkanoc roku 1722, kiedy duński admirał holenderskiego okrętu Jacobs Roggeveen, odkrył na Pacyfiku nową wyspę, którą nazwał Wyspą Wielkanocną. Płynąc wzdłuż jej linii brzegowej, załoga ujrzała niewielkie łodzie należące do lokalnego ludu, który przygotowywał się na powitanie. Na lądzie z kolei, widoczne były gigantyczne głowy, wyłaniające się z krajobrazu. Roggeveen tak o nich pisał: „Nie mogliśmy zrozumieć, jak ci ludzie, którzy nie posiadali drewna do tworzenia maszyn, czy silnych lin, byli w stanie wznieść te posągi, które mierzyły po 10 m wysokości”. Do listy tajemnic dodaje kolejną… „Im bardziej ludzie Zachodu podróżują po świecie, tym więcej tajemnic napotykają”. Także typ dyplomacji, jaką prowadzili z napotykanymi ludami oznaczał często, że trudno będzie pozyskać dalszą wiedzę na ich temat. Holendrzy spędzili na wyspie tydzień, w czasie którego Roggeveen oszacował liczbę jej mieszkańców na 2 do 3 tys. Z kolei archeolodzy uważają, że kilka dekad wcześniej populacja mogła wynosić nawet od 10 do 15 tys. osób. O historii wyspy sprzed pierwszej wizyty Europejczyków wiadomo bardzo niewiele. Według podań spisanych przez misjonarzy w połowie XIX w., wyspa początkowo miała bardzo jasny system klasowy, na czele którego stał „Ariki”, czyli władca absolutny, obdarzony boską mocą. Niżej byli kapłani, następnie wojownicy i reszta ludu. Zanim urząd władcy stał się tylko zwykłym symbolem, był on szanowany i niedotykalny, ale posiadał jedynie symboliczną władzę. Ważne miejsce w kulturze społeczeństwa zajmowała produkcja wielkich posągów Moai, które stanowiły część kultu. Według miejscowej legendy, były to posągi wojowników, którzy przybyli na wyspę z wodzem Hotu Matuą. Pochodzenie posągów witających przybywających na Wyspę Wielkanocną, od dawna należało do najbardziej intrygujących zagadek świata. Nie brakowało nawet takich, którzy ich twórców chcieli widzieć w bogach z kosmosu, w przeszłości odwiedzających naszą planetę. Teraz wiemy, że obcy nie mieli z tym nic wspólnego. Może szkoda, bo historia Rapa Nui odsłania również najmroczniejsze zakamarki naszej natury. Moai na wyspie jest 887sztuk, przeciętnie ważą około 10 ton i mają kilka metrów wys. Ale są wśród nich także prawdziwe giganty. Najwyższy, nazwany „Paro”, mierzy ponad 10 metrów i waży 80 ton, najcięższy ma ich aż 86. Oprócz nich jest jeszcze figura, której nigdy nie udało się dokończyć i do dziś spoczywa w kamieniołomie Rano Raiaku. Jej waga to 270 ton, a gdyby kiedykolwiek ją postawiono, miałaby wysokość liczącego osiem pięter wieżowca. Wszystko to istnieje na wyspie, której populacja nie dysponowała dźwigami, maszynami, narzędziami, nie znała zwierząt pociągowych, ani nawet koła i wszystko musiała robić wykorzystując jedynie siłę ludzkich mięśni. Właśnie to połączenie rozbudziło wyobraźnię tych, którzy wierzą, że naszą planetę odwiedzali, a może robią to nadal, przybysze z kosmosu… hm… zastępy kamiennych kolosów, nieustępliwie strzegą legend Rapa Nui.

Po dotarciu do oceanicznego brzegu, od razu mamy kontakt z tymi ogromnymi figurami Moai, gdyż idąc z Hanga Roa zachodnim brzegiem na północ, tuż za miastem znajdujemy ich kilkadziesiąt (Archeological Site „Tahai”, Ahu Akapu). Mają od 2 do 11 m. wysokości, spacerując między kolosami, odnieśliśmy wrażenie, że wszystkie Moai przedstawiają jednego człowieka. Kolosy mają podłużną twarz, niskie czoło, wyrazisty nos i długie uszy. Każdy ma wydłużony tułów, ręce złożone na brzuchu i brakuje mu nóg. Dawniej ich oczy zdobił biały koral oraz czarny obsydian, ale przez wieki wzrok Moai się popsuł i oczka powypadały (lub zostały wyłupane). Naukowcy zaś twierdzą, że to nie są figury jednej osoby. Posągi przedstawiają zmarłych przodków z klanu „długouchych”. Wiele z głów posiada także „pukao” z czerwonej skały wulkanicznej, czyli coś w rodzaju kapelusza, który tak naprawdę jest rodzajem wymyślnej fryzury, z cierpliwie hodowanych mocnych, długich włosów… czyli polinezyjskie czerwone koki. Ozdoba na posągu musi ważyć kilka ton. Nie możemy wyjść z podziwu, jak udało się ją zainstalować na kamiennej głowie bez pomocy dźwigu. Kim byli ludzie, którzy tego dokonali? Wszystkie miejsca, gdzie ulokowane są posągi objęte są w granicach „Parku Narodowego Rapa Nui” – 43,6% powierzchni wyspy, utworzono go w 1935r., a w roku 1996 został wraz ze znajdującymi się na jego terenie Moai wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO.

Wieczór spędzamy w restauracji „Warua Ora”na folklorystycznym pokazie „Tradicional Show Rapa Nui & Polinesico” (cena za 2 os.-100tys. ch.peso, to ok. 700zł.), połączony z degustacją miejscowych kulinariów, z tą najpopularniejszą – ceviche z tuńczyka ze świeżą kolendrą. Ale zacznijmy od początku… najpierw na stół podano pisco (napój alkoholowy typu brandy (tzw. winiak), produkowany ze sfermentowanych i poddanych destylacji winogron. W Chile i Peru jest uważany za dobro narodowe; oba kraje toczą od wielu lat spór o pierwszeństwo powstania pisco, a tym samym o prawo do nadawania tej nazwy swoim produktom). Następnie wjechały pieczone mięsa, ryby, sałatki i carpaccio z cukinii. Na deser doskonałe ciasto marakujowe, piwo i wino.

Po kolacji rozpoczęto tańce… było emocjonująco, w zdecydowanym tempie i mnóstwem piór. Do hotelu wracaliśmy usatysfakcjonowani i z zupełnie nowymi doznaniami.

24.12.2016 – sobota

Dzisiejszy dzień postanowiliśmy wykorzystać na zwiedzenie wschodniej części wyspy. Aby bardziej wszechstronnie zapoznać się z historią i ciekawostkami dotyczącymi bytu jej mieszkańców, wykupiliśmy całodniową wycieczkę z przewodnikiem i transportem w cenie 20tys. ch.peso od os. (130zł). Poprzez platformy w „Aka Hanga” i „Ahu Tongarik” dotarliśmy do kamieniołomów na zboczu wulkanu „Rano Raraku”. Ogromna wytwórnia posągów znajdowała się po jego południowej stronie. W miękką, porowatą wulkaniczną skałę, rzeźbiarze uderzali dłutami toki zrobionymi z obsydianu (wulkanicznego szkliwa). Odłupywali nimi i obcinali kolejne warstwy tufu. Kamieniołom, w którym obrabiano materiał, porzucono nagle, a świadczą o tym niedokończone posągi. Przeznaczenie tych olbrzymów nie jest dotychczas znane. Powstało na ten temat wiele teorii, mówiących o posągach jako wyobrażeniu bóstw, czy przodków. Kto więc wycinał figury ze skały, kto obrabiał je i transportował na miejsce, gdzie je ustawiono? Jak przemieszczano je przez wiele kilometrów, nie mając do tego specjalnych narzędzi? Jak zostały postawione? Jak założono kapelusze, które wykonano ze skały pochodzącej z innych miejsc? Na szczęście odpowiedzi na te pytania, poza teoriami kosmicznymi dotyczącymi Moai, przyciągały nie tylko specjalistów w dziedzinie kontaktów międzygalaktycznych, ale też całkiem sporą grupę naukowców i archeologów. Ci od lat próbowali odpowiedzieć na pytania, a w szczególności, jak wyspiarze transportowali wielkie rzeźby? A jak najlepiej odpowiedzieć na pytanie, czy 10-tonową figurę da się przesunąć wykorzystując jedynie siłę ludzkich mięśni i zupełnie podstawowe narzędzia? Najlepiej zrobić to samemu. Próbowano na stojąco i na leżąco, za pomocą okrągłych pni i czegoś w rodzaju sani. Po czasie podchwycono jedną z legend Rapa Nui mówiącą o „chodzących” figurach, a nic, co dotychczas robili archeolodzy nie przypominało chodzenia. W 2012r. Terry Hunt i Carl Lipo pokazali, jak łatwo da się spowodować, by figura rzeczywiście pomaszerowała. Z pomocą zaledwie 16 ludzi i trzech lin potrafili w taki sposób rozbujać Moai, by móc przeciągnąć go w dowolną stronę, w całkiem niezłym tempie. A sam transport wyglądał jak… spacer rzeźby. Choć dyskusja wciąż trwa, bo w świecie akademii i autorytetów niełatwo przyznać, że ktoś inny odniósł sukces. To, że wykorzystując jedynie technologię dostępną wyspiarzom tłumaczy, jak znalazły się one nawet o kilkanaście kilometrów od kamieniołomu, w którym je wykuto i to bez pomocy pasażerów kosmicznych spodków. W jaki sposób pozyskiwano kamień na posągi? Kilka szpiczastych kamieni wciąż znajduje się na swym miejscu w kamieniołomie. Thor Heyerdahl próbował odtworzyć kamienne głowy. Pięciu mężczyzn pracowało przez trzy dni, czego rezultatem była kamienna głowa mierząca 5 metrów wys. Natomiast naukowcy zgodnie przyjmują, że budowa posągów została przerwana nagle w XVI w. Przypuszcza się, że powodem było przeludnienie wyspy, zagłada lasów, klęska głodu i w związku z tym, wybuch walk międzyplemiennych. Najnowsze badania wskazują jednak, że najprawdopodobniej przyczyną zniknięcia drzew, nie była działalność człowieka, lecz gwałtowny wzrost populacji szczurów, przybyłych wraz z osadnikami, które żywiły się nasionami, uniemożliwiając rozsiewanie drzew.

Ale tajemnica Wyspy Wielkanocnej nadal istnieje. Jakie bowiem było przeznaczenie owych posągów? Co z tajemniczym pismem rongorongo? Pierwszym, który zetknął się z nim i z językiem był ksiądz Joseph Eyraud – pierwszy osadnik na wyspie. W czasie swej misji, która zaczęła się w 1864r. nie udało mu się jednak odkryć wielu szczegółów odnośnie życia miejscowych, z których większość została sprzedana jako niewolnicy do Peru. Na wyspach Polinezji nie istniał pisany język, ale odwrotnie było w Ameryce Południowej. Mimo to naukowcy wierzą, że język w rzeczywistości rozwinął się dopiero po przybyciu na wyspę Hiszpanów, gdyż na zabytkach nie odnaleziono jakichkolwiek jego śladów. Język jest jednolity, co świadczy o jego bardziej współczesnym pochodzeniu, bowiem wraz z upływem czasu język ewoluuje.

Ale wróćmy na trasę… „Te pito Kura”… doszliśmy do okrągłego kamienia, wokół którego została skupiona cała idea „pępka świata”. Nazwa ta, nie jest egoistycznym pomysłem jej mieszkańców, przekonanych o swej wyjątkowości, czy nieświadomych istnienia innych lądów, lecz zgodnie z wierzeniami przodków, we wszechświecie istnieją „wspólne miejsca”, gdzie zbiegają się siły Nieba i Ziemi… takie centrum połączenia między człowiekiem a kosmosem, świata materialnego i duchowego… ten mały skrawek ziemi na rozległym oceanie, musiał przecież zwracać uwagę Wszechobecnego. Dzisiejsze zwiedzanie wyspy kończymy w zatoce „Anakena”, gdzie znajduje się jedyna piaszczysta plaża. Nie wiadomo, kiedy dokładnie do tej zatoki przybyli pierwsi osadnicy i kiedy na tym terenie dokonał się podział na dwie grupy społeczne „długouchych” i „krótkouchych”. Jest pewnikiem iż to tu przybyli pierwsi Polinezyjczycy, którzy zasiedlili wyspę. Dotarli prawdopodobnie z oddalonych o 3200 km Markizów, wysp Gambiera (2600 km) lub którejś z dzisiejszych wysp Polinezji Francuskiej, przywożąc ze sobą banany, taro, trzcinę cukrową, jak również kurczaki i szczury polinezyjskie. Oprócz dwóch platform z Moai „Ahu Nau-Nau”, jest kilka restauracji, plaża zachęca do kąpieli, co też uczyniliśmy. Popływaliśmy, poparzyło nas słońce, jedliśmy empanady, piliśmy tutejsze piwo „Escudo” i to koniec wycieczki. Wracamy centralną częścią wyspy do hotelu i przygotowujemy się do Wigilii.

Ponieważ dziś Wigilia, w tutejszej rzeczywistości wszystkie lokale są pozamykane, więc nasza kolacja sprowadziła się do biwakowej wersji w hotelowym pokoju. Jak by nie policzyć, to 12 dań było… dwie puszki ryb, 6 jajek, ser żółty, pomidory, bułka i słodka rolada z owocami, dodatkowo zamiast kompotu… było pisco.

25.12.2016 – niedziela

Spokojny poranek pierwszego dnia świąt, zakłóciły dwie informacje, pierwsza o trzęsieniu ziemi w Chile 7,7 w skali Richtera oraz o możliwym tsunami, druga to katastrofa rosyjskiego samolotu koło Soczi, gdzie zginęli członkowie słynnego rosyjskiego Chóru Aleksandrowa. Tutaj spokojnie, więc realizujemy plan dalszego zwiedzania wyspy i na piechotę udajemy się do następnego rejonu Parku Rapa Nui, do położonego na południu obszaru wulkanu Rano Kau (park dzieli się na siedem sekcji: Rano Kau, Puna Pau, Rano Raraku, Anakena, Ahu Akivi, Wybrzeże Północne (Costa Norte) i Hanga Roa (obszar miejski na Rapa Nui). Na trasie marszu mieści się obszar nadoceanicznych jaskiń „Ana Kai Tangata”. Lazur nieba, atramentowa toń oceanu, czarne skały klifu i pieniące się śnieżnobiałe fale, to dominująca kolorystyka krajobrazu. Podejście do kaldery (5km) zajęło nam ponad godzinę. Krater wulkaniczny o średnicy ok. 1,5 km wypełnia porastające trzciną jezioro wulkaniczne o średnicy ok. 1 km. W sąsiedztwie krateru znajdują się pozostałości historycznej osady Orongo z kamiennymi domami i licznymi petroglifami. Wioska składa się z ponad pięćdziesięciu płaskich domów zbudowanych z bazaltowych płytek. Domy te służyły za sypialnie, podczas, gdy wszystkie inne funkcje odbywały się na zewnątrz. To tutaj rozgrywane były niegdyś śmiertelnie niebezpieczne zawody o zaszczytny tytuł Człowieka-Ptaka. Właśnie w tym miejscu przywódcy wojowników, zwani Matatoa, z nieznanych powodów ustanowili nowy kult, oparty na wcześniej niewyróżniającym się bogu ptaków Make-make. Tak więc, niedaleko od brzegu położona jest malutka wysepka Motu Nui , na którą co wiosnę przylatywały ptaki, aby w swoich gniazdach złożyć jaja. Na wyspie rozpoczynały się wówczas igrzyska. Poszczególne klany wybierały zawodników, którzy walczyli w zawodach. Musieli zejść po klifach, przepłynąć, często wśród rekinów, na małą wysepkę, znaleźć pierwsze złożone jaja, a następnie wrócić na wyspę znowu pokonując ocean i strome brzegi. Kto pierwszy dokonał tej sztuki ten zostawał zwycięzcą i bohaterem, a przez kolejny rok żył otoczony niemal kultem przez cały rok jako Człowieka-Ptaka (Tangata Manu) i opiekuna wspólnoty. Tradycja ta była praktykowana jeszcze po przybyciu Europejczyków, ale została zniesiona przez chrześcijańskich misjonarzy… a szkoda… zawody te rozgrywane były ponoć do roku 1867… tak więc kiedy w Polsce organizowano kolejne niepodległościowe powstania, a w Anglii zakładano pierwsze kluby piłkarskie, mieszkańcy Rapa Nui pływali i wspinali się po skałach z jajkiem rybitwy przywiązanym do głowy, żeby zostać Człowiekiem-Ptakiem. Dziś mieszkańcy Rapa Nui już nie walczą o zaszczytny tytuł, zajmując się raczej surfingiem, niż szukaniem jaj dzikich ptaków, ale na wyspie łatwo znaleźć ślady dawnych zwyczajów. Tak więc, ta malutka wyspa na Pacyfiku, skolonizowana dawno temu przez przybyszów z Polinezji, była matecznikiem nie jednej, lecz dwóch ciekawych kultur. Trzeba przyznać, że mieszkańcom Rapa Nui nie brakowało fantazji. To co stworzyli (posągi i legendy o Człowieku-Ptaku) jest dziś największą atrakcją wyspy.

A co to „Ahu”?… słowo to tłumaczone jest jako „platforma”, na takich podestach ustawiano kilka Moai obok siebie, Rapanujczyk powiedziałby… relikwiarz, świątynia, kaplica, grobowiec. Gdy umierał charyzmatyczny i wartościowy przedstawiciel tej społeczności, zawijano go w liście bananowca, ciało umieszczano na specjalnym podwyższeniu, by wszyscy go widzieli i trwało to tak długo… aż się „wysuszył”… potem pozbierano kości nieboraka i pochowano w platformach świątynnych „Ahu”… potem ustawiano na nich posągi. Natomiast „Avanga”, było to krematorium, dziś to konkretny budynek i odpowiedni piec, w tym wypadku to po prostu miejsce, gdzie palono zwłoki zmarłych, w ten sposób żegnano zwykłych obywateli, w czasie gdy liderów, kapłanów „suszono” na „Ahu”… to tak pokrótce o sprawach ważnych…

Schodzimy z wulkanu, nieco poparzeni od słońca, aura jest zdradziecka, niby przyjemnie, wieje chłodny wiaterek, ale promienie słoneczne niepostrzeżenie czynią swoje i to z wielką mocą.

26.12.2016 – poniedziałek

Dzisiaj przed nami ostatnia piesza wędrówka po wyspie. Tym razem skupiliśmy się na centralno- zachodniej części. Najpierw uskuteczniliśmy prawie dziesięciokilometrowy marsz do zespołu Moai stojących na platformie w „Ahu Akivi” („siedmiu zwiadowców”), to oni na polecenie swego władcy Hotu Matu’a, jako pierwsi mieli przybyć na wyspę. Wg legendy, kapłan imieniem Haumaka, podczas snu odbył lot nad Oceanem Spokojnym i dotarł na wyspę, którą nazwał „Te Pito O Te Kainga”… „Środek Ziemi”. To właśnie oni, mieli odnaleźć ląd, który zobaczył we śnie kapłan. To jedyne z Moai, odwrócone twarzami do morza. Nie są tak wysokie i spektakularne jak w „Ahu Tangarik”, ale tamte były blisko kamieniołomu, tu widocznie nie znaleziono odpowiedniego budulca. Dalsza trasa wiodła w kierunku oceanu, szlakiem pozostałości wiosek i jaskiń drążonych przez ówczesnych mieszkańców (Ana Te Pachu, Ahu Tepeu, Ana Kekange). Co to „Ana?”… jaskinia, grota w której mieszkali pierwsi mieszkańcy, zanim nie pobudowali różnych „hare vaka” (dom kajak) i „hare moa” (kurnik). Ponieważ dzisiaj w drugi dzień świąt, restauracje są już pootwierane, więc mieliśmy wreszcie okazję w nadbrzeżnej tawernie, zjeść świąteczny obiad (stek z tuńczyka na surowo w sezamie oraz stek z tuńczyka z sosie curry z warzywami, do tego lokalne piwo „Mahina”… doskonała jakość, podanie i panorama brzegu.

Ciut historii związanej z przynależnością Wyspy Wielkanocnej do Chile:

9 września 1888r. Policarpo Toro na mocy traktatu o aneksji wyspy, podpisanego przez rząd chilijski i mieszkańców Rapa Nui, przyłączył ją do Chile. Do lat 60-tych XX w. ludność była ograniczona praktycznie tylko do osady Hanga Roa, gdyż do 1953r. resztę wyspy wynajmowało przedsiębiorstwo Williamson-Balfour Company, które hodowało tu owce, a do 1966r. zarządzała nią marynarka chilijska. W 1966r. mieszkańcy Rapa Nui otrzymali obywatelstwo chilijskie i zaczęli powracać do swojej pierwotnej kultury, rekonstruować dawne zabytki, które co roku przyjeżdża oglądać około 30tys. turystów. Średni okres pobytu to ok. 3-4 dni, wydatki – ok. 500 $USD na osobę, co daje przychód z turystyki w kwocie ok. 15 milionów $USD rocznie. Wyspa jest strefą „Tax Free” co oznacza, że zamieszkujący ją obywatele nie płacą podatków. Poza turystyką, mieszkańcy zajmują się również rolnictwem, rybołówstwem oraz hodowlą bydła i koni. Przez lata rozwinęło się również rzemiosło. Wyrabia się głównie naszyjniki z muszli, drewna i ptasich piór, rzeźby Moai oraz wiele innych przedmiotów, których zdobnictwo nawiązuje do lokalnych motywów mitologicznych. Ponieważ nie ma tam żadnego przemysłu, wszystkie towary i część żywności sprowadzane są z kontynentu, w związku z czym ceny są wyższe niż w Chile kontynentalnym. 30 lipca 2007r. ustrojowa reforma nadała Wyspie Wielkanocnej status specjalnych terytoriów Chile, która jednak nadal pozostaje w granicach administracyjnych prowincji Valparaíso.

27.12.2016 – wtorek

Dzień transportowy, już o 12.00 jesteśmy na miejscowym i jedynym lotnisku Mataveri, czekamy na lot: Wyspa Wielkanocna → Santiago de Chile. Pas startowy został w latach 80-tych XX w. wydłużony na podstawie umowy między prezydentem Chile Augusto Pinochetem i prezydentem USA Ronaldem Reaganem, ma obecnie 3318 metrów długości i był zapasowym lądowiskiem dla promów kosmicznych Columbia. Jedyną linią lotniczą, której samoloty tu docierają, jest LAN przemianowany na LATAM i obsługują go dwa nowe Boeingi 787-T „Dreamliner”. Spokojnym lotem powróciliśmy do Chile i tuż po północy, dotarliśmy taksówką z lotniska w Santiago do Valparaiso, starej portowej miejscowości położonej nad Pacyfikiem (po 23.00 nie kursują autobusy – 110km 50tys.ch.peso – 330zł). Zakwaterowanie zarezerwowaliśmy wcześniej przez Booking.com w B&B „Juanita Lazo” (Vega 71 Cerro Baron, 2350253 Valparaíso – 25tys.ch.peso pok.2os. ze śniadaniem). Oboje jesteśmy poparzeni słońcem i chorzy (odmiana anginy). Na Wyspie Wielkanocnej, jest zdradliwy klimat, w słońcu gorąco, a cały czas dodatkowo wieje chłodny wiatr od oceanu, nie czuć jak intensywnie opala słońce, a że spędzaliśmy całe dnie na trekkingu po wyspie, to niejednokrotnie w górach nas przewiało i przypaliło. Tu uwaga i rada (post factum w naszym przypadku), należy mieć ze sobą kapelusz z szerokim rondem, aby zasłaniał twarz i kark, krem z filtrem i okulary. Tak na marginesie… dopiero wylatując z wyspy, zobaczyliśmy ogłoszenie o radiacji słonecznej i był to stopień 11… czyli ekstremalny… za późno!

… jak podsumować wyspę leżącą w strefie tajemnic?…

… tufowe kolosy… ludzie ptaki… domy kajaki… gór ognia kaszlem ziemia zasiana… kamienni chłopcy niemocą mocy trwają bez wahania… jak strzec swych wiosek, kiedy brak oczu doskwiera?… jak dostojnie na platformie okazywać oblicze, gdy rdzawa fryzura strącona?… jak pozostać w formie, kiedy żywioł męczy?…a jednak… nieme posagów szeregi, choć nadużyte czasem, strzegą resztek przeszłości, rozsiewając pytania, które toną pod powierzchnią zawikłania… któż pomagał w tym dziele tworzenia?… kto stracił baczenie na ludzkie zmartwienia?… brak czujności, szaleństwo, zagłada… cywilizacyjny sukces, czy może porażka?… a co gdyby śmiertelnie poważne kamienne giganty nagle przemówiły?… może lepiej wciąż tkwić w domniemaniu… bo wytracą się emocje w prawdy poszukiwaniu…

trasy-wyspa-wielkanocna

——– NASTĘPNA >>>>