04-Czad
Dotarliśmy do Czadu, więc należy się kilka podstawowych informacji… Czad jest państwem położonym w środkowej Afryce, w Sahelu saharyjskim. Graniczy z Libią, Sudanem, Republiką środkowoafrykańską, Kamerunem, Nigerią i Nigrem. Jest krajem cztery razy większym od Polski i zamieszkuje go niespełna 17mln mieszkańców. Do 1960r. Czad pozostawał w zależności politycznej od Francji i tegoż roku uzyskał niepodległość. Głową państwa był wówczas Francois Tombalbaye, prezydent w latach 1962–1973. Nietolerancyjna i krótkowzroczna jego polityka względem zamieszkujących północną część kraju muzułmanów, doprowadziła w 1965r. do wybuchu długotrwałej wojny domowej. W 1979r. rebelianci zdobyli stolicę, kładąc kres hegemonii południa w życiu politycznym kraju. Rozpoczęły się jednak walki między dowódcami zwycięskich ugrupowań rebelianckich, które doprowadziły w końcu do zwycięstwa Hissene Habre (dorobił się on tytułu „afrykańskiego Pinocheta”). Rządził on do 1990r., kiedy został obalony w wyniku zamachu stanu, kierowanego przez Idrissa Deby’ego. Deby „ulubiony dyktator” Zachodu, pozostawał u władzy przez kolejne 30 lat, stając się jednym z najdłużej rządzących przywódców państwowych w Afryce i na świecie. Po jego śmierci 20 kwietnia 2021r., władzę w kraju na okres 18m-cy, przejęła junta wojskowa pod przewodnictwem Mahamata Deby’ego Itno – syna zmarłego prezydenta.
Czad jest jednym z najbiedniejszych i najbardziej skorumpowanych państw na świecie. Kraj ma nieszczęście być państwem całkowicie śródlądowym, bez żeglownych rzek oraz ze szczątkową infrastrukturą drogową, o kolejowej nie wspominając. Przemysł jest bardzo słabo rozwinięty i prawie wszystkie towary trzeba sprowadzać z zagranicy. Większość Czadyjczyków żyje w ubóstwie, utrzymując się z pasterstwa i rolnictwa. W XXI w. głównym źródłem dochodów do budżetu państwa, stał się eksport ropy naftowej, zaś dotychczas dominujący przemysł bawełniany, spadł pod tym względem na drugie miejsce. Czad to również niezwykle piękny kraj o dużym potencjale turystycznym. Do utrudnień polityczno-społecznych, dochodzą jednak infrastrukturalne – drogie połączenia lotnicze, marny transport publiczny, odludność wielu regionów. Nazwa kraju pochodzi od Jeziora Czad, które będąc niegdyś potężnym akwenem (jednym z największych na świecie), obecnie dogorywa pochłaniane przez piaski Sahary. A flaga?… jest identyczna jak flaga Rumunii!
Społeczeństwo jest silnie zróżnicowane pod względem etnicznym i kulturowym. Zamieszkuje go ponad sto grup etnicznych, z których najważniejsze to: Sara (17%), Arabowie (15%), Kanembu (7%), Maba i Tubu (po 3 %)… Inną cechą sytuacji wewnętrznej kraju, są silne animozje między północą zamieszkiwaną przez wyznające islam ludy arabsko-berberyjskie a południem, gdzie dominuje czarnoskóra ludność, wyznająca chrześcijaństwo oraz religie animistyczne. W sumie 54% mieszkańców wyznaje islam a 34% chrześcijaństwo…
20.12.2022 – wtorek – Blablini > Ngouri > Massakory > Massaguet > Djermaya > N’Djamena – nocleg w misji katolickiej w stolicy Czadu - 320km
Po spokojnej, lecz zimnej nocy, już o 7.00 ruszamy ponownie na trasę. Ponieważ nie ma na naszej mapie GPS żadnych dróg, widzimy jedynie po azymucie, że nasi przewodnicy kierują się prawie w prostej linii na miejscowość Ngouri, a szlak którym się przemieszczamy, prowadzi wzdłuż jakiejś rury. Co w niej płynie?… tego nie wie nikt, może woda?… a może ropa? Na 40km przed Ngouri, okazuje się, że w Toyocie naszych przewodników z firmy „Eyte”… skończyło się paliwo. Gdyby nie nasza pomoc i użyczenie naszego paliwa, to mielibyśmy duży problem… na szczęście ich Toyota jest też w wersji diesel.
Ale najistotniejszym momentem tego czasu… było przemieszczanie się najprawdziwszej karawany. Jakież cuda były umieszczone na wielbłądach, ich nieogarniona ilość, wbiła nas w zachwyt najwyższych lotów.
Na 10km przed miastem, docieramy do asfaltu i do pierwszej stacji paliw. Kawałek dalej, w centrum miasta Ngouri, zasiadamy do obiadu, który przed wejściem do restauracji… należy wskazać palcem na grillu. Dalsza nasza trasa do stolicy, biegnie już po asfalcie, tak więc przed 17.00 docieramy do celu. Spojrzenie na licznik ile kilometrów przejechaliśmy od domu, by znaleźć się tutaj i wyszło… 14.640km.
Ponieważ do planowanej wycieczki na Saharę mamy jeszcze kilka dni, właściciel firmy, Włoch o imieniu Adolfo, polecił nam na miejsce rozbicia naszej bazy w N’Djamenie, katolicką misję „Archidiocese De N’Djamena Paroisse St Paul De Kabalaye”, która ma siedzibę 3km od centrum stolicy. Prowadzą ją bardzo przyjemne siostry, Czadyjki. Jest to spokojne miejsce, duży plac za solidnym ogrodzeniem, wspaniałe miejsce do biwakowania. Płacimy po 8tys. CFA od auta + po tysiąc od os. za śniadanie i jeśli kto zechce to po 3,5 tysiąca od os. za obiad z deserem. Są toalety, prysznic i prawdziwie chrześcijańska lodówka… można czekać na kolejne wydarzenia. Od razu mamy sposobność spotkania z szefem firmy „ Eyte” Adolfo, z którym uzgadniamy szczegóły naszej 14-dniowej wycieczki. Ale ad rem… Siostrzyczki w swojej lodówce na wszystkich półkach, mają same skarby… do sprzedaży zimne piwo, w kilku rodzajach i różnej pojemności. Wszystko czego nam potrzeba, jest na miejscu, nie mamy powodu wychodzić za bramę… no chyba, że z ciekawości. I w tym to miejscu, poznajemy parę podróżników Kasię i Konstantina, którzy przyjechali Nissanem Patrolem i również skorzystali z usług biura Adolfo. Na posiedzeniu przy piwie, wymieniamy się wiadomościami.
21.12.2022 – środa – N’Djamena – stacjonujemy u siostrzyczek w misji katolickiej, doskonałe miejsce w centrum N’Djamcity.
Czekamy na zezwolenia na naszą wyprawę na pustynny płaskowyż „Ennedi Plateau” i jezior „Lac’s d’Ounianga’, które ma załatwić Adolfo, Włoch mieszkający tu na stałe, właściciel biura turystycznego „Eyte”. Nasza wyprawa po Czadzie, będzie miała charakter przygodowy, a jak przedstawia się propozycja wycieczki: „to trudna, pionierska ekspedycja”. Z N’Djameny, wyruszymy z miejscowym biurem podróży EYTE’ s.a.r.l. Quartier Hiriba- Farcha – B.P. 2084 – N’djamena https://www.eytevoyages.com . Tel: (00235) 62 77 77 60. W podróż pojedziemy z przewodnikami dysponującymi terenowymi Toyotami HZJ, po najeżonych trudnościami bezdrożach i pustynnych saharyjskich szlakach. Część atrakcji zawartych w programie, wymagać będzie krótkiego trekkingu przez umiarkowanie trudny teren. Ze względu na odcięcie od cywilizacji, nie będziemy mieli dostępu do internetu, telefonu i energii elektrycznej. W północnym Czadzie brak jakiejkolwiek infrastruktury turystycznej, musimy więc być samowystarczalni… noce spędzać będziemy w obozowiskach, śpiąc w namiotach lub jeśli ktoś będzie miał ochotę… pod gołym niebem. Obcowanie z naturą pod rozświetlonym gwiazdami saharyjskim niebem, ma być dla nas niezwykle romantycznym doświadczeniem. I zapewne takie też będzie… czas pokaże…
„Ennedi Plateau” to największy sekret Sahary. „Dusza Afryki”… kraina wciąż całkowicie dzika i nieokiełznana. To miejsce zachwycających krajobrazów i niezwykłych ludzi. Malownicze wąwozy, skalne formacje i labirynty, tryskające spod ziemi guelty – jeziora dające życiodajną wodę, zapewniającą przeżycie zarówno ludziom jak i zwierzętom oraz roślinom. Na powierzchni skał w jaskiniach, kanionach i załomach skalnych, zachowały się tysiące malowideł i rytów naskalnych. To jeden z największych obszarów występowania sztuki naskalnej na Saharze. „Płaskowyż Ennedi” i położone nieco na północ „Jeziora Ounianga”, zachwycają urodą i ekscytują podróżników. Czad wciąż pozostaje jednym z najbardziej odległych i najrzadziej odwiedzanych krajów na Saharze.
A jak napisano w programie:… Trasa odbywa się głównie na obszarach pustynnych i w trudnych warunkach środowiskowych, dlatego uczestnicy proszeni są o wyrozumiałość, gdyż znalezienie świeżych podstawowych produktów spożywczych może być trudne, ale nie niemożliwe, ich brak zostanie zastąpiony pożywieniem w puszkach, niezbędnych do zapewnienia prawidłowego odżywiania. Wycieczka składa się z dziennych etapów, gdzie w samochodzie spędzimy po 6-8 godzin, z okresowymi postojami w ciągu dnia. Aby jak najlepiej wykorzystać czas dnia, zalecamy spożyć śniadanie o 6.30 rano. Do mycia zapewniamy miski z umiarkowaną ilością wody, prysznice nie są zapewnione. Posiłki, czyli śniadania i kolacje spożywamy przy stołach na biwaku, posiłek południowy na tradycyjnym natta. Śniadanie obejmuje kawę, mleko w proszku, serki, pieczywo, dżem… to tyle jeśli idzie o informacje od strony organizatora.
Tymczasem, czekając na wyjazd na pustynny „Płaskowyż Ennedi”, próbujemy załatwić wizy do Sudanu, jednak nie jest to prosta sprawa, gdyż tereny przygraniczne z Czadem, to nadal obszar, gdzie trwa wojna domowa i nie wszystkie regiony są pod kontrolą obecnego rządu. Ponadto na poruszanie się własnym pojazdem, wymagane jest specjalne zezwolenie, które można uzyskać jedynie w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych w stolicy Sudanu, Chartumie. Gdyby nawet wszystko udało się załatwić, kolejnym problemem jest brak możliwości przejazdu przez Sudan Południowy (wizy już posiadamy) do Ugandy, gdyż droga wzdłuż Nilu jest zalana i nieprzejezdna, a do tego totalne bezdroża, które nie są do pokonania bez przewodników i obstawy. Zawsze są dwa wyjścia… W ww. przypadku, pozostałoby nam wracać z Sudanu przez Egipt i Izrael, co nas nie zadowala i w ogóle nie wchodzi w grę. Druga opcja, to przejazd przez Republikę Środkowej Afryki, która jest także nierealna, ponieważ… niby najemnicy prywatnej rosyjskiej firmy „Grupa Wagnera”, uporządkowali w tym kraju terroryzm, odepchnęli rebeliantów na tyle daleko, że da się jakoś żyć, ale bezpiecznie jest tak naprawdę tylko wokół stolicy, Bangui. Ponadto region tego kraju przez który musielibyśmy przejechać, pozbawiony jest całkowicie infrastruktury drogowej, trzeba byłoby nam mieć przewodnika, konwój i obstawę. Reasumując… nazbyt niebezpiecznie, a i koszty nie do ogarnięcia. Prawdopodobnie… a to jest już trzecia opcja i najbardziej realna, będziemy zmuszeni do powrotu przez Kamerun i to taką drogą, która jest bezpieczna i będzie przebiegać w oddali od zasięgu działania nigeryjskiego Boko Haram. Wszystko to trzeba nam mocno przemyśleć i po powrocie z wyprawy na pustynny „Płaskowyż Ennedi” i jeziora „Lac’s d’Ounianga”, podjąć ostateczną decyzję.
Mieliśmy dzisiaj na tyle wolnego czasu, że uskuteczniliśmy spacer po centrum N’Djamcity. Zaglądnęliśmy nawet do prawdziwej kawiarni, gdzie spotkaliśmy Kasię z Konstantinem oraz ich znajomego (couchsurfer) z organizacji non- profit „Couchsurfing”, który rozjaśnił nam kilka czadyjskich tematów. Miasto, jak na warunki afrykańskie, wydaje się być w miarę uporządkowane, przynajmniej w okolicy centrum. Pospacerowaliśmy po „Place de la Nacion”, na którym są ważne dla kraju pomniki, a w pobliżu mieści się pilnie strzeżony kompleks pałacu prezydenckiego. Jest też „Archikatedra Najświętszej Marii Panny” i… świąteczne sztuczne choinki.
22.12.2022 – czwartek – N’Djamena
W porze obiadowej Adolfo, właściciel biura turystycznego „Eyte”, przybywa z radosną nowiną iż pozyskał wszystkie zezwolenia na naszą wyprawę. Przedstawił nam kierowców (Ahmat, Issakha, Abakar) i przewodnika Yves’a, mówiącego dobrze po angielsku. Uiściliśmy całkowitą zapłatę po 2tys.€ od os. i jutro o 9.00 pakujemy się do trzech Toyot HJZ 76L i ruszamy w dwutygodniową trasę, liczącą około 3,5tys.km. Ponieważ jest nas sześć osób, toteż pojedziemy po trzy osoby plus kierowca w dwóch Toyotach, a w trzeciej określanej jako techniczna, pojedzie większa część ekwipunku, Yves jako tłumacz i zarazem szef wyprawy, przewodnik pustynny jako kierowca oraz kucharz, Dominik.
Uściślając reguły… nie ma możliwości wyjazdu naszymi autami, gdyż nie dostalibyśmy zezwolenia na przejazd po tej części Czadu. Rok wcześniej, trzy auta rosyjskich turystów zostały zatrzymane prawie na pół roku, nie mówiąc o perypetiach jakich doznali, łącznie z aresztem i podejrzeniami o szpiegostwo.
23.12.2022 – piątek – N’Djamena > Massaguet > Massakory > Moussoro – nocleg w namiotach – 270km
Rano szybkie pakowanie i wyruszamy na trasę wyprawy po saharyjskim Czadzie. Nasze wyprawowe Toyoty pozostają na kolejne dwa tygodnie na terenie misji katolickiej, bezpiecznie, pod okiem siostrzyczek (3 tys. CFA od auta za dobę postoju). Jeszcze w stolicy podjeżdżamy pod konsulat Sudanu, gdzie odbieramy paszporty… bez wiz? Z zagmatwanych wyjaśnień wynika, że ich nie dostaniemy… papierologia stosowana! No cóż, pomyślimy o tym jutro…niczym Scarlett O’Hara w „Przeminęło z wiatrem”.
Pierwszy etap, to trzydniowa podróż w kierunku serca Sahary. Opuszczamy N’Djamenę, kierując się na wschód, przez Massaguet i Massakory, gdzie kończy się droga asfaltowa. Na trasie, raz po raz chce się fotografować, niebotycznie wyładowane samochody ciężarowe. Oprócz towarów załadowanych prawie dwukritnie wyżej niż być powinny, dodatkowo przywieszone są jakieś drobiazgi, góra pojemników na wodę lub paliwo, a żeby było bardziej ekstremalnie… na czubku tego wszystkiego siedzą ludzie, zaczepieni gdzie się da, poowijani we wszelkiego rodzaju szmaty, osłaniające przed wiatrem i pyłem, uparcie starający się… po prostu nie spaść. No i te stacje paliw… z beczki, z kanistra i z butelki.
Tu też zaczyna się krajobraz niczym mieszanka sawanny i stepu, stając się coraz bardziej suchym wraz z kolejnymi kilometrami. Co widzimy? Kobiety na osłach, stada bydła i na pozór bezpańskie wielbłądy, skubiące kolczaste drzewa akacji. Niesamowity skwar, pył i płowy krajobraz. Egzotyka żółtej saharyjskiej zimy, długie snopy słomy stoją i suszą się w słońcu, czasem, w wioskach oferowane są uplecione z niej maty. Coraz większe pustkowie Sahelu z rzadkimi wsiami, porośnięte kępkami kolczastych krzaków. Roślinność występuje rzadko, przemierzamy rozległe równiny, czasem porośnięte żółtą trawą, pozostałością po porze deszczowej. Dalsza jazda przebiega wyłącznie po bezkresnych bezdrożach, poprzez obszar „Wyżyny Wadaj” („Plateau Ouaddai”), półpustynnego obszaru Sahelu. Po drodze mijamy przemierzające te rewiry karawany, nieliczne wioski i rozsiane pośród piasków pustyni oazy. Przez większą część trasy, podążamy wyschniętym korytem rzeki Bah el Ghazal, a dzisiejsza trasa wiedzie do miasteczka Moussoro, położonego w obszarze jej wyschniętego koryta.
Wokół dzika przyroda, a na trasie dostrzegamy gazele dorcas i szakale. Pierwszą bazę noclegową zakładamy tuż przed miasteczkiem Moussoro, gdzieś w piachach pustyni. Niestety, mocny wiatr skutecznie przeszkadza w rozbiciu namiotów i spokojnym odpoczynku po trudach dzisiejszej podróży. Szczególnie przeszkadza to naszemu kucharzowi Dominikowi, który w iście spartańskich warunkach, przygotowuje naszą kolację.
I na koniec fakt, o którym dotychczas zaledwie raz wspomnieliśmy… nasze obecne dobro narodowe – Lełandołski! Jest eksportowym Polakiem, w miejsce wcześniejszych: Bońka, Wałęsy czy Papieża… już dziś, z pewnością możemy potwierdzić, że Roberta Lewandowskiego rozpoznają i nawet pokazują nam w telefonach… wszyscy zainteresowani piłką nożną i ci co niekoniecznie lubią ten sport. A należy wspomnieć iż Afryka uwielbia i fascynuje się piłką nożną… bo jak wszystkim doskonale wiadomo, to jedyna opcja dla ubogiego chłopca bez butów, który marzy o karierze, dobrobycie i wyrwaniu się z życia bez perspektyw… by kiedyś tam, jak będzie się bardzo starał i ktoś go wychwyci, zostać znanym piłkarzem takim jak Mbappe, Benzema, Salah, czy Mendy… wszyscy pochodzenia afrykańskiego.
24.12.2022 – sobota - Moussoro > 270km dalej, w kierunku płn.-wsch., nocleg gdzieś na szczerej pustyni – 270km
Pobudka już o piątej, toaleta poranna, podobnie jak wieczorna w miseczce z wodą, o szóstej śniadanie (kawa, herbata, serek, jajka na twardo, dżem i bagietki), o siódmej ruszamy na trasę. Część bagaży, kierowcy muszą spakować na bagażniki dachowe, wszystko przebiega w miarę szybko i sprawnie. W Moussoro zatrzymujemy się na pierwsze uzupełnienie zapasów (paliwo, woda, wymiana butli z gazem, zakup prowiantu).
Co na trasie?… wielbłądy, wielbłądy i step przechodzący w pustynię. Dowiadujemy się, że Czad posiada największą populację tych zwierząt, jest ich tu ponoć około 19mln… czyli więcej niż mieszkańców. Zamożności gospodarza nie ocenia się po jakości zabudowań, wszystkie są do siebie podobne, wykonane z gliny i trzciny, lecz po ilości wielbłądów jaką posiada…
A my?… jedziemy coraz dalej i dalej. Przed wieczorem skręcamy u podnóży poszarpanych beżowych górek, w suche koryto rzeki. Szybkie rozbijanie namiotów, mamy kłopot z wbiciem śledzi w twarde, ubite jak skała podłoże. Wokół mnóstwo śladów wypasu rogatego bydła (wszelakie suche odchody).
Z latarkami na głowie czekamy na posiłek. Kucharz Dominik gotuje na pozbieranych wcześniej konarach i gałęziach. Pierwszy pokazał się ogromny czajnik z wrzątkiem. Później był kuskus okraszony odrobiną mięsa i kawałkami ziemniaków… niezłe. Po zmroku nad głowami zawisła lampa księżyca i na dobrą sprawę nie trzeba było używać latarek. Tak oto minęła nam Wigilia. W nocy silny wiatr łomotał namiocikiem, w którym głową i nogami dotykaliśmy ścian. Furkot materiału i długie jedenaście nocnych godzin, powodowały spanie na raty i z zadowoleniem około szóstej rano powitał nas brzask.
25.12.2022 – niedziela – gdzieś w szczerej pustyni > Kalait (Oum-Chalouba) – nocleg tuż za miasteczkiem na pustyni – 340km
Z rzadka mijamy samochody, a jeśli już, to zawsze jest to Toyota HZJ-ota lub Hilux, tak średnio jedna na godzinę. Częściej widzi się motocykle, które prowadzi mężczyzna mający za plecami co najmniej dwie kobiety. W Kalait tankujemy od kontrabandy z kanistrów (tańsze paliwo z Libii lub Sudanu) i uzupełniamy zapasy. Yves prosił, aby podczas zakupów przemieszczać się razem. Pytamy go, dlaczego ludzie patrzą na nas złowrogo? Czasem nawet się odgrażają, a o robieniu zdjęć nie ma mowy. Nasz przewodnik odpowiedział na to tak:… widzą białych, myślą Francuzi, nie rozróżniają kto i skąd… ta sytuacja trwa od 2007r., kiedy to zatrzymano Francuzów na lotnisku w Abeche (700 km na wschód od stolicy Czadu – N’Djameny, w pobliżu granicy z sudańskim Darfurem), gdy próbowali wprowadzić na pokład samolotu 103 dzieci, by przewieźć je do Francji. Dzieci pochodziły z okolic granicy sudańsko-czadyjskiej i próbowano je przedstawić jako sieroty z Darfuru. Potwierdzono iż większość dzieci była Czadyjczykami, mającymi czadyjskich rodziców, a nie sierotami z Darfuru. Zatrzymani to pracownicy francuskiej organizacji charytatywnej „Arche de Zoe”, trzech dziennikarzy i siedmioro hiszpańskich członków załogi samolotu, których oskarżono o współudział w próbie uprowadzenia. Prezydent Czadu Idriss Deby, nazwał próbę wywiezienia jako „porwanie”. Zapytał nawet organizację „Arche de Zoe”, czy zamierzała „sprzedać” dzieci „pedofilskim organizacjom” albo „zabić je i wyciąć im organy”. Prokuratura w Czadzie, oskarżyła o porwanie i handel dziećmi grupę dziewięciorga Francuzów.
Przeszliśmy jeszcze przez mizerne targowisko, czyli budy z patyków, czasem lokalnej cegły, pokryte trzcinową matą, z rzadka blachą falistą. Towary ułożone są na wielkich metalowych misach, w oponach lub w pudełkach. Ale najwięcej, a właściwie dookoła głowy… jest beczek! No i to rondo z opon! Po uzupełnieniu zapasów ruszamy dalej. Wjechaliśmy na tereny innych plemion co zauważamy po konstrukcji chat, mają bardziej stożkowe poszycia dachowe, zaplecione u góry w ostry czubek. Na podwórkach widoczne są pękate dzbany z gliny w kształcie amfory, w których przechowują zboża. Na jednym podwórku może ich być nawet kilka. Od wiatru osłaniają domostwa wysokie płoty wykonane z trzcinowych mat. Zboże w snopach przechowują również na dachach lub na konstrukcjach z gałęzi, które pod spodem dają ochronę przed palącymi promieniami słonecznymi. Po wyschniętej na przysłowiowy wiór ziemi, szwendają się samopas stada kóz, owiec i bydła.
W upale podstawowym problemem jest woda. Ręczna pompa lub studnia, przypada tu na kilkanaście zagród i jest zazwyczaj oblegana przez miejscowych. Kobiety na osiołkach przyjeżdżają po wodę, a plastikowe pojemniki z wodą ładują do koszy, przytroczonych do boków swoich wierzchowców. Potem karawana wodna rusza w drogę, ktoś jedzie wierzchem, a za nim na przykład pięć objuczonych osłów. Wielbłądy mają łatwiejszy dostęp do pożywienia, sięgają wyżej w korony drzew i krzewów. Jeżeli jakieś drzewko ma przetrwać i nie być ogryzione, z wszystkiego co da się zjeść, musi być ogrodzone, gdzieś do wysokości półtora metra.
Roślinność, w miarę mijania kolejnych godzin i dziesiątków kilometrów w głąb Sahary, powoli zanika, najpierw krzewy i rachityczne drzewa, potem zostają kępki traw, a i te stają się coraz rzadsze. Mimo okoliczności, nocleg wypada gdzieś na suchej ziemi, ale mimo wszystko pomiędzy choćby… ostrymi wyschniętymi na wiór trawami i rzadkimi akacjami. I tak oto mija nam pierwszy świąteczny dzień.
26.12.2022 – poniedziałek – Kalait > „Massif de l’Ennedi” > „Guelta de Bachikele” (treking do źródeł wodopoju) > „Arco de Djoulia” – nocleg przy skałach - 220km
Rankiem ruszamy prosto w kierunku „Masywu Ennedi”. A cóż to takiego? Wyżyna w środkowej części Sahary leży w bardzo suchym klimacie i większą jej część pokrywają pustynie. Jest to płaskowyż z piaskowca poprzecinany kanionami i dolinami o spektakularnym krajobrazie z klifami, naturalnymi łukami i pojedynczymi formacjami skalnymi… to skarbnica fantazyjnych skał! Jak wyobrazić sobie amerykańską „Monument Valley” rozciągniętą na obszarze 60 tys. km² i z ok. 14 tys. łuków?… to jest właśnie Ennedi!
W głębszych kanionach stale występuje woda, która odgrywa kluczową rolę w ekosystemie, zapewniając przeżycie zarówno roślinom i zwierzętom, jak i ludziom. Na powierzchni skał w jaskiniach, kanionach i załomach skalnych zachowały się tysiące malowideł i rytów naskalnych. Dzięki unikalności miejsca, cały obszar został wpisany na listę UNESCO w 2016r. Jednak zanim tam dotrzemy, żeby się o tym przekonać… najpierw przez kilka godzin jedziemy przez piaski, mijając rzadkie kopulaste domostwa pustynnych gospodarzy. Zatrzymaliśmy się przy jednej z chat, wyszedł ojciec z kilkuletnim synem, dzieciak dostał od nas cukierki, ale i tak się ze strachu rozpłakał, miał złamaną rączkę zawieszona na sznurku, usztywnioną cienkimi patyczkami i gliną… trzeba sobie radzić, kiedy szpital jest bardzo daleko, albo nie ma się środków, by w ogóle tam dojechać.
Na trasie widoczne są przede wszystkim wielbłądy i osły, ale cóż to?… są i strusie i to jakie ogromne. Jedziemy… oczywiście nie regularną szosą, ale pustynnym traktem, wyznaczonym w piaskach śladami samochodów. Słońce odbite od piasku, sprawia iż oczy dookoła głowy rejestrują tylko żółte obrazy, a bez ciemnych okularów, trudno cokolwiek zobaczyć. Ledwo widać ślady kół pojazdu, który przed nami jechał. Zbliżając się do „Masywu Ennedi”, grunt robi się jeszcze bardziej piaszczysty. Upiorny wiaterek podnosi pył i widoczność ogranicza się do stu, czasem nawet do pięćdziesięciu metrów, a na powierzchni gruntu bez jakichkolwiek śladów, kupki piachu tańczą falami, pędząc to tu to tam. Wreszcie na horyzoncie pojawiają się jakieś skały. Docieramy do źródeł skromnej rzeki z „Guelta de Bachikele”, która w okresie pory deszczowej przybiera zgoła inny obraz, gdyż zasila w wodę spore rozlewisko.
Wg Yves’a, naszego przewodnika, sięga kilku metrów wzwyż, gdzie widoczne są na skałach osadowe ślady takiego poziomu. Tu też mamy okazję po raz pierwszy, odbyć mały dwugodzinny treking do źródeł tej rzeki. Tymczasem, aby napić się wody, przyszły osły, wielbłądy i krowy. Potem pojawiły się drzewa, one same raczej nienachalnej urody, ale w jakie korzenie wyposażone … jakby zaraz albo miały zacząć chodzić na paluszkach, albo sięgnąć po coś… czego trzeba wyszarpać jak najwięcej. Po powrocie okazało się, że Abakar zakupił u miejscowego gospodarza kozę i sprawnie wraz z naszym kierowcą Ahmatem ją oporządził. No cóż, szykuje się wybitnie… świeża kolacja!
Wobec takiego rozwoju zdarzeń, pozostajemy w tym miejscu na nocleg, tym bardziej iż z wysoka, zachęcająco wodzi na pokuszenie się o wspinaczkę „Łuk Julia”, zwany też Lirą bądź Delikatnym, przypominający kształtem harfę. Rzecz jasna powędrowaliśmy, a panoramy na wszystkie strony, były rozbrajająco efektowne. Po powrocie, na ognisku dopiekała się koza, czas zacząć było kolację dnia świątecznego drugiego, pod niesamowicie rozgwieżdżonym niebem. Nocą wiało i to dość mocno, do tego doszło pustynne wychłodzenie, należało nam wdrożyć spanie w mundurkach.
27.12.2022 – wtorek – „Massif de l’Ennedi” – „Arco de Alouba” > > „Roche Table” > „Elephant Roche” >„Terkei – Peintures rupestres prehistoriques”> Villago - 230km
Dzień rozpoczęliśmy od szkolenia naszego kierowcy Ahmata. Nim ruszymy w drogę, należy umyć szyby, a przynajmniej przednią i usunąć piasek i kamyczki z wycieraczek pod nogami. Następnie, upominamy Ahmata za niekończące się paplaniny przez telefony, a posiada ich trzy i kiedy tylko trafi się zasięg, to gada w trybie ciągłym. Cały dzień jeździmy pomiędzy skałami „Płaskowyżu Ennedi”. Najpierw podjeżdżamy pod największy łuk skalny „Łuk d’Aloba”, podobno drugi najwyższy naturalny łuk na świecie (115m wys.).
Ależ rozmach ma natura w tym tworzeniu, tu i ówdzie przechadzają się wielbłądy i nikt nie śmie przeszkadzać w tym pejzażu. Na pierwsze miejsce w konkursie aranżowania otoczenia zasługuje dzisiaj „Roche Table”, czyli „Skała Pięciu Łuków”, zwana też „Łuk Tryumfalny”. Tylko natura mogła przedsięwziąć takie zawiłości skalne.
Stop obiadowy miał miejsce w malowniczym kanionie przy „Elephant Roche”, czyli „Głowie Słonia”. Wokół kształty gór są tak różnorakie, iż w zależności od oświetlenia i kąta patrzenia, zobaczysz co zechcesz, takie kolory i doskonałe oświetlenie, są marzeniem podczas podróży. Następnym punktem są jaskiniowe petroglify i malowidła naskalne „Terkei – Peintures rupestres prehistoriques”. I cóż tu mamy?… latające konie, wielką krowę, inne zwierzęta i ludzi, a wszystko to sprzed kilu tysięcy lat…
A jak wygląda obozowisko? Samochody ustawiają się koło siebie, przed nimi ognisko kuchni i długi stół tylko dla nas. Wokół wianuszkiem rozrzucone namioty, gdzie każdy wybiera dogodne dla siebie miejsce. Kierowcy śpią w śpiworach na rozłożonej macie pod gwiazdami lub na tylnym siedzeniu auta i tylko Yves, nasz przewodnik, rozkłada swój mały namiot. Należy w tym miejscu przyznać, że wybierają doskonałe miejsca na nocleg.
28.12.2022 – środa – „Płaskowyż Ennedi” – „Guelta d’Archei” (trekking poprzez góry „Montagne Sabauni” > „Mandagil- peintures rupestres prehistoriques” > „Pinaculos de Wimini” – 130km
Tuż przed śniadaniem przyszły markety ze swoją ofertą i to tutaj zakupiłam swój pierwszy nóż. Prawdziwe pamiątki, to autentycznie ręczna robota, co więcej, są to przedmioty faktycznie codziennego użytku. Na przykład każdy okutany w chałat nomad, nosi przy pasie sztylet oprawny w czerwoną skórę. Używa go do wszystkiego, począwszy od szlachtowania owiec… na obcinaniu paznokci skończywszy. Sztylet ów jest przykładem naprawdę solidnej i pięknej roboty ręcznej, a kupić go można za 10tys.CFA. W zasadzie jest to jedyna rzecz (obok koszy plecionych z pustynnej trawy) godna kupienia.
W trzecim dniu na płaskowyżu, chcemy zobaczyć resztę najpiękniejszych i najbardziej wartych odwiedzenia miejsc. Po spokojnym noclegu, zaraz po śniadaniu, wyruszamy do słynnej „Guelta d’Archei”. Nasi kierowcy będą składać obozowisko i podjadą autami na drugą stronę masywu górskiego Sabauni. Natomiast my z Yves’em, młodą przewodniczką (wynajętą z pobliskiej wioski) i jej bratem, idziemy na ponad godzinne łazikowanie po głazach, przez dwie przełęcze „Masywu Sabauni”, wśród brązowych i czarnych skał. My wspinamy się z głębokim oddechem, a przewodniczka Aisza, skacze w japonkach jak młoda koza, po kamorach i stromiznach rozdzielonych łachami wydm.
Niezła wspinaczka w górę i w dół, by w końcu dojść do punktu widokowego, nad małym zbiornikiem wodnym, który z góry wygląda jak zakole rzeki. Sztandarowe miejsce „Guelta d’Archei”, to niewysychająca sadzawka zasilana podziemnym strumieniem. Z półki skalnej na której leżymy, roztacza się spektakularna panorama kanionu z zielonymi kępami drzew i wodopojem dla wielbłądów. To jedyne miejsce w świecie, jak się twierdzi powszechnie, gdzie wciąż żyje krokodyl karłowaty (do 1,5 metra dł.). Nie zauważyliśmy ich z góry, ani później, kiedy po zejściu, pokazano nam przejście, którym wchodzą stada wielbłądów do wodopoju.
A tymczasem, buty na plecy, spodnie podciągnięte i już można wstępować poprzez niezliczoną ilość odchodów do wody… z równie zawrotną ich ilością w wodzie. Opiekunowie zwierząt, tak na powitanie, z wrzaskiem zawiadamiają nas iż nie życzą sobie fotografowania, ponoć to odbiera wielbłądom duszę. Cofnijmy się w czasie… przez wieki karawany zatrzymywały się w stromym kanionie, aby napoić swoje wielbłądy. Każdego dnia można zobaczyć setki wielbłądów pijących czarną wodę guelty, a ich pomruki odbijają się echem po ścianach kanionu. Woda w większości sięgająca po kolana, czerniała przez lata z powodu nieustannego dostarczania ekskrementów wydalanych przez spragnione wielbłądy. Nie jest to więc idealne miejsce do kąpieli, chyba że jesteś krokodylem-liliputem. Po wyjściu z kanionu, czekają już na nas auta z kierowcami. Na trasie kolejny raz zatrzymujemy się przy skałach z lokalną twórczością, petroglifami i malowidłami naskalnymi. Znajdują się w różnych miejscach, najczęściej w jaskiniach, zagłębieniach i niszach skalnych, które być może kiedyś również były częścią jaskiń i miejsc zamieszkania praprzodków. Patrząc na przedstawiane sceny i rodzaj zwierząt, wyraźnie widać, że musiało to być w bardzo odległych czasach, kiedy Sahara była sawanną, a wśród bujnej roślinności przechadzały się żyrafy, słonie i inne zwierzęta, a to oznacza iż ich wiekowość może liczyć nawet tysiące lat. Uzmysławiają na pewno, że te miejsca były prawdopodobnie zamieszkałe od tysięcy lat.
Jedziemy dalej… trafiamy znów na studnię, która musi napoić wszystkich dookoła. Wjeżdżamy w coraz inną scenerię formacji skalnych, erozyjnych. Największy zachwyt wzbudziła w nas kolekcja grzybów… niejadalnych, monstrualnych, a przy niewiarygodnym, zaprzeczającym grawitacji grzybie skalnym „Tobodo”, pokusiliśmy się o sesję fotograficzną… na 30m nodze ze skały, o średnicy ok. 1m, położony jest kapelusz i to nie płasko… ale pod sporym kątem. Potem zębate iglice nazywane „Skalna Cytadela Apsara”. Przyszedł czas na ostre cięcia, czyli jak to powiedział Yves… to jest „Wimina”… wycięte przez wiatr strzeliste iglice. Można pokusić się o określenie… to fotograficzna rzeźnia! W otoczeniu tych piaskowcowych świeczników… urządzamy kolację i nocowanie.
29.12.2022 – czwartek –„Pinaculos de Wimini”> „Las Skalny Habeiki” > Fada > nocleg na pustyni - 220km
Rano, z naszego obozowiska ruszamy brnąc poprzez pozostałości po wojnie czadyjsko -libijskiej, nikomu już nie potrzebne czołgi, a raczej to co po nich zostało, stanowią twardy dowód… kto w tej wojnie zwyciężył. Podjeżdżamy do specyficznej formacji, zwanej lasem skalnym „Habeiki” („Habaike”). Wciąż dalej i dalej… do labiryntów! Wędrujemy poprzez tajemnicze korytarze tworzące tak zwane labirynty „ Le Labyrinthe Shiryo i d’Oyo”, ten drugi skalny labirynt, a właściwie sieć małych kanionów, które jego tworzą… jest nieziemski. Pośród głazów i monolitów, natrafiamy na miejsca, gdzie w odległych czasach prymitywną metodą wytapiano żelazo. Na trasie, zwyczajowo zatrzymujemy się na odrąbanie z pnia kawałków drewna na ognisko. Po pierwsze, kucharz Dominik gotuje na prostym ogniskowym palenisku, ponadto przy ognisku grzeją się nasi kierowcy, popijając ekstremalnie posłodzoną herbatkę. Nasz kierowca o imieniu Ahmat, serwuje nam ją co rano i z wieczora…z grzeczności pijemy, choć nie używamy cukru od wielu lat. Natomiast kiedy śpimy pomiędzy falami wydm, samochody ustawiane są w rzędzie, a przejścia pomiędzy nimi zasłaniane plandekami, aby było spokojniej od wiatru. To jednak nie sprawia iż nocą jest cieplej, toteż nocowanie w mundurku uskuteczniamy obowiązkowo.
W odległości kilkunastu kilometrów na północ od „Skalnego Lasu Habeiki”, mieści się niewielkie miasteczko Fada. Była więc okazja do uzupełnienia zapasów, zwłaszcza paliwa i wody. W centralnej części miasteczka, naszą uwagę zajął duży plac i pozostały po francuzach fort, gdzie aktualnie mieści się garnizon wojskowy, przed którym umieszczono resztki samobieżnego działa, rozwalonego w czasie walk. Znajduje się tu również mały bazar spożywczy, z raczej mizerną ofertą świeżych warzyw: cebula, pomidory, kartofle i chłam ogólnochiński w kilkunastu sklepikach, ocienionych zwisającymi szmatami po starych workach. Benzynowe stacje butelkowe są najważniejsze, szczególnie dla miejscowych, motocyklowych, saharyjskich wędrowców. My tankujemy na poważnie… z kanistrów, a obok leżą resztki zużytych pocisków.
Ale wróćmy do wojny… po północnej stronie Fado, w rozległych piaskach, pozostały wraki kilku czołgów „Made in ZSRR” i opancerzone wozy piechoty, resztki po ataku libijskich wojsk Kadafiego. Przez dziesięciolecia toczono tu wojnę czadyjsko-libijską (rejon Aozou na pograniczu tych państw, bogaty jest w złoża uranu), która zostawiła po sobie pamiątki w postaci licznych pól minowych. Ona też rozsiała czołgowe pamiątki po pustyni. Do tych ostatnich najlepiej się nie zbliżać, gdyż nadal bywają zaminowane. Można poszukać łusek, ale pozostałych w piachu niewybuchów lepiej nie dotykać. Powoli piaski pochłaniają ślady najnowszej historii dwóch narodów.
Muammar Kaddafi marzył o stworzeniu własnego imperium w Afryce północnej. Nie docenił jednak przeciwnika, który wykorzystał przeciw niemu bardzo prostą broń. Niestabilna sytuacja w Czadzie stanowiła rosnący problem dla Francji, która, jako była metropolia, liczyła na dostęp do odkrytych kilka lat wcześniej złóż ropy naftowej. Zainteresowanie nimi wykazywały również Stany Zjednoczone, co nie spotkało się z przychylnością Paryża. Zarówno Francuzi, jak Amerykanie mieli zatem powód, aby wspomóc prezydenta Habre’ego w walkach przeciwko wojskom libijskim.
Specyfiką ostatniej fazy tej wojny byłą tzw. „Wojna Toyot”. To popularna nazwa tej części konfliktu pomiędzy Libią a Czadem, która miała miejsce w roku 1987 w północnym Czadzie i na granicy libijsko-czadyjskiej. Nazwa pochodzi od pick-upów Toyota Hilux i Land Cruiser, które były używane jako pojazdy szybkiego przemieszczania, zapewniając w ten sposób wysoką mobilność czadyjskim żołnierzom walczącym przeciw Libii. W tej fazie wojny, siły czadyjskie zostały wzmocnione czterystoma pick-upami Toyoty, wyposażonymi w wyrzutnie przeciwczołgowe pocisków kierowanych Milan. W 1987r. wojna zakończyła się poważną porażką Libii, która zgodnie z amerykańskimi źródłami straciła około 10% swojej armii. 7500 żołnierzy zostało zabitych, a wart 1,5mld dolarów sprzęt wojskowy, został zniszczony lub przechwycony przez wroga. Siły Czadu straciły jedynie około 1000 żołnierzy.
Wojna rozpoczęła się od libijskiej okupacji północnego Czadu w 1983r. Libijski przywódca Muammar Kaddafi, odmówił uznania czadyjskiego prezydenta Hissene’a Habre i wspierał wojskowo próbę przewrotu przeprowadzoną przez „Przejściowy Rząd Jedności Narodowej” („GUNT”). Zamach nie powiódł się wskutek interwencji Francji, która przeprowadziła najpierw operację „Manta”, a następnie „Epervier”. Ograniczyło to libijską ekspansję do terenów na północ od 16 równoleżnika, gdzie znajdowały się głównie obszary pustynne i rzadko zaludnione. W 1986r. „GUNT” zbuntował się przeciw Kaddafiemu, przez co Libia straciła główne uzasadnienie swej obecności wojskowej w Czadzie. Widząc okazję do zjednoczenia Czadu pod swoimi rządami, w grudniu roku 1986, Habre nakazał swoim siłom by przekroczyły 16 równoleżnik i dołączyły do sił „GUNT’, które walczyły wtedy z Libijczykami w górach Tibesti. Kilka tygodni później, duże siły zaatakowały miejscowość Fada, gdzie zniszczyły miejscowy libijski garnizon. W ciągu trzech miesięcy, łącząc działania partyzanckie i klasyczne działania regularnego wojska w spójną strategię, Habre odzyskał prawie cały obszar północnego Czadu. W następnych miesiącach zadał nowe ciężkie straty Libijczykom. Wstrzymanie ognia, zakończyło konflikt we wrześniu 1987r. Po rozejmie, sprawa strefy „Aozou” pozostała otwarta. W roku 1994, strefa ostatecznie została przyznana Czadowi przez Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości. A sam Habre?… kojarzony jako obrońca Czadu przed libijskimi roszczeniami, szybko przerodził się w krwawego despotę. Ludność wyniszczonego kraju doświadczała kolejnych cierpień, zastraszana przez szwadrony śmierci sformowane przez prezydenta. Został on obalony w roku 1990r. w wyniku zamachu stanu, któremu przewodził Idriss Deby. Liczba ofiar trudna jest do oszacowania. W czasie jego rządów, w latach 1983-1990 mogło zginąć od 20 do 40 tysięcy osób, a nawet 200 tysięcy miało być przetrzymywanych w więzieniach i torturowanych. Po dojściu do władzy przez Deby’ego, Habre uciekł do Senegalu, gdzie przebywał w areszcie domowym. Po wieloletnim procesie, w roku 2016, został uznany winnym zbrodni przeciwko ludzkości i skazany na karę dożywotniego więzienia.
Natomiast Muammar Kaddafi, od chwili przejęcia władzy w Libii zyskał liczne grono, tak zwolenników, jak i zatwardziałych przeciwników. Pomimo międzynarodowej krytyki i znacznego osłabienia gospodarczego kraju po konflikcie z Czadem, Kaddafi sprawował w Libii niepodzielne rządy do roku 2011, kiedy został zabity w czasie „Arabskiej Wiosny”.
Ale wróćmy do tu i teraz… po przemieszczeniu się przez piaski, głazowiska, żużlowiska, przedziwne fragmenty asfaltu po nalocie dywanowym… rozbijamy obóz w jedynych, oferowanych przez okoliczności krzakach. Na kolację szykuje się zakupiona w wiosce koza, jeszcze siedzi w bagażniku i nie wie nic o wyżywieniu tych, co czekają przy stole. Rzecz jasna wspieram Abakara i Ahmata… jak mi to wychodzi?… sama nie wiem…
30.12.2022 – piątek – pustynia > Dimi >„Lac Teguedei” – nocleg przy jeziorze (komary) – 120km
Już drugi dzień zmierzamy w kierunku jezior „Lacs d’Ounianga”. Wjeżdżamy na wiele godzin w piachy i nie ma żadnych wyróżników terenu, które ułatwiałyby rozpoznawanie kierunku jazdy. Same diuny, które wiatr przegania z jednego miejsca w inne, przesypując je mozolnie. Nawet jeżeli dostrzeżesz jakiś ślad, za chwilę wchodzi pod wielometrową wydmę i w żaden sposób na nią nie wjedziesz. Pozostaje wyłącznie orientacja według słońca i Abakara prowadzącego pierwszy samochód, którego nazywamy pustynnym GPS-em.
Przez przykurzone szyby przednią i boczne, piasek przelewa się jak woda i widać zaledwie linię horyzontu. Patrząc dookoła siebie… bezkresny ocean piasku, spoglądając w górę… przepastna paszcza nieba…jest skromnie, tylko żółto- niebiesko… farby ukradły prawie wszystkie kolory… jak nazywa się ten obraz?… sprawdźmy symbolikę… kolor żółty oznaczał światło i majestat. Bliski symbolice bieli, przejmował także symbolikę złota. Miał również znaczenie opozycyjne, oznaczał wrogość, zdradę i bezwstyd. W żółtej szacie przedstawiano Judasza i tańczącą Salome. Natomiast błękit jest kolorem firmamentu, dlatego też jest symbolem nieba. W starożytności uważano, że sklepienie niebieskie jest nieruchome, mocno osadzone na swych fundamentach, dlatego błękit jest też symbolem trwania, stałości i wierności. Obraz nazywa się… „Respekt”.
Wydmowe szaleństwo trwa … zakopywanie, odkopywanie, pchanie, wypychanie… to były ćwiczenia, a nie tylko ta jazda i jazda;-) Za osadą Demi, gdzie niegdyś handlowano czerwoną solą (tylko dla zwierząt), gdzie pośród wulkanicznych skał, spoglądamy z góry, na najbardziej fotogeniczne jezioro rejonu Ounianga „Lac Teguedei”. Jest to słone jezioro z brudną zieloną wodą, położone pośród palm daktylowych.
Przy jeziorze zaciekawiają nas lepianki do suszenia daktyli, jakby ktoś na kilku nóżkach z cegieł, ustawił pękaty zbiornik, z jednym otworem przypominającym dziuplę. Przy brzegach zaschnięta sól tworzy białe plamy. Niegdyś, to właśnie sól była najcenniejszym towarem, ruszały stąd wielkie karawany soli, dziś też się ją tu wydobywa, ale już nie na taką skalę. Jednak sól wzięta bezpośrednio z jeziora jest niejadalna. Miejscowa ludność pozyskuje sól jadalną w specyficzny sposób. Do miejsca ogrodzonego palikami przed dostępem zwierząt, wrzucają błoto z jeziora i czekają aż deszcz go wypłucze. Po dłuższym czasie, kolejne warstwy, skutkują powstaniem stożkowej słonej kupki, która wewnątrz wypełniona jest solą jadalną, a która to za jakiś czas, zostanie wysłana do innej oazy. Dzisiejsza trasa wiodła wśród kopnego piasku, ślady… jeżeli nawet jakiekolwiek były, wiatr natychmiast pozamiatał. Natomiast bazę noclegową, mieliśmy nad jeziorem „Lac Teguedei”, przy palmach osłaniających od wiatru, w towarzystwie niezliczonej ilości komarów.
31.12.2022 – sobota – „ Lac Teguedei”> „Lacs d’Ounianga Serir” > „Lacs d’Ounianga Kebir” – nocleg na pustyni obok miasteczka Ounianga – 210km
Ciekawostka… „Jeziora Ounianga”… to osiemnaście połączonych jezior w skrajnie pustynnym regionie Bourkou-Ennedi-Tibesti na Saharze, obejmujący obszar liczący 63 tys.ha. Jest to wyjątkowy krajobraz przyrodniczy o wybitnych walorach estetycznych, zadziwiający bogactwem kolorów i kształtów. Słone, bardzo słone i słodkie jeziora, położone w dwóch skupiskach oddalonych od siebie o 40km, są zasilane wodą ze źródeł podziemnych. Na jeziora wielkie „Lacs d’Ounianga Kebir” składają się cztery jeziora, z których największe, „Lac Yoa”, zajmuje powierzchnię 358ha i ma 27m głębokości. W jego wysoce zasolonych wodach potrafią przeżyć tylko algi i niektóre mikroorganizmy. Druga grupa, tych małych „Lacs d’Ounianga Serir”, to czternaście jezior oddzielonych od siebie wydmami. Prawie połowę ich powierzchni zakrywają trzciny, zmniejszając w ten sposób parowanie. Jezioro „Lac Teli” o największej powierzchni 436ha jest jednocześnie najpłytsze, gdyż ma niecałe 10m głębokości. W jeziorach słodkowodnych żyje fauna wodna, zwłaszcza ryby. Nazwa jezior pochodzi od pobliskiej wioski Ounianga. Obszar „Jezior Ounianga” wpisany został w 2012r. na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.
Po 60km dojeżdżamy do reszty pojezierza „ Lacs d’Ouanianga Serir”. Spektakularny widok z góry zachęcał do zjazdu w kotlinę, jednak nie możemy tego uczynić i robimy zdjęcia z oddala. Jak poinformował nas Yves, ponoć mieszkańcy wioski nie życzą sobie odwiedzin turystów w tym rejonie, po zdarzeniu, kiedy to organizacja UNESCO oskarżyła przywódcę wioski (obecnie przebywa w więzieniu) o defraudację pieniędzy, przeznaczonych na rozwój turystyki i poprawienie standardu życia miejscowej ludności. No cóż, nie będziemy sędziami w tej sprawie, choć pejzaż jest tak urzekający, że chciałoby się zobaczyć to malownicze cudo z bliska, ten szmaragd wody, zieleń palm, lazur nieba i żółto-pomarańczowe wydmy.
Po kolejnych 3h spędzonych na kamienistych bezdrożach, docieramy do osady Ounianga, ulokowanej około 200km od granicy libijskiej. Postój jest konieczny, ze względu na uzupełnienie zapasów paliwa. Mizerne sklepiki, mały meczet, budyneczki z gliny, przyzwoite budynki szkoły i wielu umundurowanych żołnierzy. Mieliśmy okazję podglądnąć jak budują te pustynne kopulaste domostwa. Z patyków powstałych z grzbietów liści palmowych, wyginają i formują kopułę. Nakrywają ją gęstymi matami i całość dociskają sznurami. Drzwi wejściowe z reguły wyklepane są z beczek po paliwie. Obejście składa się z dwóch, czasem trzech takich domków, w tym jeden przeznaczony dla zwierząt, a w rogu… czasem wrak samochodu jako osłona od słońca i całe podwórko otoczone niby płotem, czyli takimi samymi matami, jakie układają na domach.
Po uzupełnieniu zapasów w Ounianga, podjeżdżamy pod kolejne jeziora Teli i Bokou. Następnie to już kolejno „Lacs d’Ounianga Kebir”, czyli Katam, Yoa i ich niesamowite zestawienia kolorystyczne, gdyż wiele z tych jezior jest przedzielona mierzeją, a to sprawia iż zderzenie ich rozbieżnych barw… jest niepowtarzalne! Toteż szmaragd dzieli się miejscem z fioletem, a szafir z różem. To „wędrowne” wydmy, napędzane przez wiatry, od tysiącleci tworzą żywy krajobraz pustyni. Niektóre wylewają się i znikają w jeziorach, podczas gdy inne tworzą mierzeje piasku, które z roku na rok, coraz bardziej osadzają się w basenach, by pewnym momencie całkowicie rozdzielić jeziora. Toteż widziane z kosmosu… wyglądają niczym błękitne pazury wdzierające się w żółty piasek… czego to natura nie potrafi wyfantazjować. Co do dziecięcych kreatywności, to jak to zwyczajowo bywa, gdzie pojawi się białas, bezzwłocznie nadciąga gromada dzieciaków i wszystko byłoby tak jak powinno być, gdyby nie dziewczyna która niezwykle szybkim ruchem… ukradła mi okulary. Mój refleks podążył za nią, widząc moją determinację w celu odzyskania własności… rzuciła mi okulary pod nogi. Tymczasem chłopiec wymierzył we mnie kamieniem. Potem szedł za mną aż na klif, a kiedy wracałam do auta, nabrał odwagi i zaczął rzucać kamieniami. No cóż, do akcji wkroczył nasz przewodnik Yves, napominając dzieci iż ich postępowanie jest wysoce niestosowne… hm… dla nas to nie pierwszyzna, już niejednokrotnie byliśmy okradzeni w podróży i zapewne jeszcze nie raz będziemy.
01.01.2023 – niedziela – „Lacs d’Ounianga Kebir” > gdzieś 190 km dalej w piachach pustyni – nocleg pomiędzy wydmami – 190km
Nastał czas powrotu. Mozolna jazda przez piaszczystą pustynię i pokonywanie kolejnych pasm „diun” (wydmy ruchome). Piach, piasek i piaseczek… mamy go dosłownie wszędzie. Co rusz, wypychamy z piachu kolejną Toyotę. Czasem piasek układa się w konsystencję betonu, a czasem przelewa się jak woda.
Trudno wyczuć jak pokonać wydmę, aby się nie zagrzebać, by nie popaść w niełaskę szurających piasków i tak jak w przypadku wraków aut mijanych po drodze… pozostawić je tu na zawsze.
Zastanawiamy się… a gdybyśmy tak mieli pokonać te wydmy naszymi, ciężkimi autami to co?Raczej skłaniamy się do wniosku… jak to dobrze, że tym razem tu ich nie ma i wypychamy cudze auta…
Przejazd urozmaicają nam pozostałości po wojnie czadyjsko-libijskiej… czołgi i mnóstwo pocisków.
02.01.2023 – poniedziałek – gdzieś w piaskach pustyni > Kalait (Oum-Chalouba) > Arada – nocleg na pustyni, tuż za Aradą – 360km
O poranku, zabieramy się za śniadanie z piaskiem, wiele tego nie było… bagietka i dżem, widać kiedyś zapasy się kończą… No to w drogę, opuściliśmy rejon piaszczystych wydm i poruszamy się twardymi stepami Sahelu. Jest na tyle równo i płasko, że kolejne kilometry dzielące nas od skromnej cywilizacji, mijają bardzo szybko. Już w południe, po pokonaniu 150km, docieramy powtórnie do miasteczka Kalait, skąd wyruszaliśmy na podbój Ennedi. Ponownie uzupełniamy zapasy i po lanczu, zaoferowanym przez Yves’a w miejscowej restauracji, ruszamy w dalszą drogę, na południe w kierunku drugiego co do wielkości miasta Czadu, Abeche. Nocleg jak zwykle gdzieś przy krzakach.
03.01.2023 – wtorek – Arada > Abeche > Oum-Hadjer – nocleg tuż za miastem – 320km
Kolejny dzień podróży. Już na tyle wpadliśmy w rytm obozowego życia, że coraz sprawniej i to przed czasem jesteśmy gotowi. Regulaminowo o 19.30 idziemy spać, o 5,30 jest pobudka, potem szybkie, skromniutkie umycie się w miseczce, następnie składanie namiotu, symboliczne śniadanie, pakowanie aut i wyjazd wyznaczony jest około siódmej.
Później jazda do godzin południowych, tym razem docieramy do prawie milionowego miasta, jakim jest stolica regionu Wadaj (Ouaddai Region), Abeche. W stłoczonym mieście odwiedzamy najpierw kilka sklepów z rzemiosłem, następnie miejscowy bazar i mnóstwo warsztatów rzemieślniczych (skóra, metal). Aby dotrzeć do producentów noży, które zamierzaliśmy zakupić, trzeba było przebić się przez śmieciane koryto wyschniętej rzeki, by w szałasach z patyków i szmat, odnaleźć rękodzieło godne uwagi. I były noże… doskonałe, genialne, w tak wielu wzorach, formach i kolorach… bez wahania zakupiliśmy dwa. Jeśli idzie o resztę oferty, to warte ciekawości były żelazka na węgiel drzewny, stosy naturalnych szczoteczek do zębów (patyki Meswak) i rozbudowany osprzęt dla wielbłądów. Atmosfera poruszania się po mieście była nieprzyjazna, ale to już wyjaśniałam w innym tekście, dotyczyło to próby uprowadzenia dzieci przez francuską organizację „Arche de Zoe”, co obecnie rzutuje na wszystkich białych. Tym bardziej, że właśnie tutaj w Abeche to wszystko się rozgrywało. To miasto jest najbliżej granicy z od dawna niestabilnym sudańskim Darfurem, z którego mnóstwo uciekinierów, zatrzymało się właśnie tutaj. Zjawisko które nieustająco towarzyszy nam w podróży… to dzieci z metalowymi puszkami, bądź miseczkami na jałmużnę „kadu”. Po zakupach, udaliśmy się na obiad do restauracji. Jak już wspominaliśmy, dominują dania mięsne… głównie koza.
Dzisiejszą jazdę kończymy tuż za miastem Oum-Hadjer, gdzie z dala od głównej szosy, zakładamy nasz przedostatni obóz. Czekając na kolację… do piwa Yves zaserwował nam chrupiące świerszcze z głębokiego tłuszczu posypane przyprawą… hm… wielokrotnie już słyszałam, że to nieuchronna przyszłość Europy.
04.01.2023 – środa - Oum-Hadjer > Mongo > Ab Touyour> Bokoro – 430km
Jazda i jazda… Ostatni nocleg tuż za miastem Bokoro. Jesteśmy w regionie Guera i jedyną atrakcją tego dnia, był granitowy szczyt nazywany „Góra Sępów” w okolicy miasteczka Ab Touyour.
Droga w kiepskim stanie, w niektórych miejscach pozostało jedynie wspomnienie po asfalcie. Dużą część trasy pokonujemy poboczami. Co po drodze?.. Ano przyglądamy się wioskom, rękodzielnictwu i zabawkom wymyślonym przez dzieci… pierwszy raz widzieliśmy samochód z patyków, na kółkach i z kierownicą, a chłopiec biegł w środku tej konstrukcji… hm… własny samochód i to bezspornie jakże ekologiczny… i znów powtórzę zdanie z dnia poprzedniego… Europa też zmierza w tym kierunku, sfokusowana na ekologię… najpierw wątpliwe ekologicznie elektryki, a potem patyki:-)
A tymczasem, nasz kucharz Dominik rozbiera kurczaki z piór, a my jako aperitif … mieszamy Wschód z Zachodem… Jelcyn z Coca-Colą.
05.01.2023 – czwartek - Bokoro > Moyto > Ngodra > Massaguet > N’Djamena - 300km
Ostatni dzień czadyjskiej ekspedycji w drodze do Ndżameny, był mieszaniną burej krainy z poletkami sorgo, nadchodzącym falami wiatrem i masażem kręgosłupa na dziurawym asfalcie.
Po drodze były szlabanowe stanowiska opłaty za drogę, a tuż po uiszczeniu należności, zjeżdżaliśmy z wybrakowanego asfaltu na pobocze i tak za każdym razem. Natomiast osobliwością dnia, był transport żywych kurczaków! Sposób niespotykany, a nawet szalony… takie jest podejście do zwierząt w wielu krajach, widzieliśmy już taki natłok możliwości transportu i traktowania zwierząt, że o miłosierdziu nie ma co rozprawiać.
Nasza pętla po Sahelu, płaskowyżu Ennedi i jeziorach Ounianga miała długość 3.340 km, przedstawiamy ją na załączonej mapce.
Podróżowaliśmy dziewiczymi terenami na północ wzdłuż granicy z Sudanem, później niespełna 200km od granicy z Libią. W tym reportażu, staraliśmy się również przekazać, co takiego ma do zaoferowania Czad i że warto do niego przyjechać. Przede wszystkim Sahel i pustynię! Dla jednych piekło na Ziemi… upał, wszędobylski kurz i piasek, godziny spędzone w samochodzie, walka z wiatrem składającym namiot oraz… piasek między zębami na śniadanie, lunch i kolację. Ktoś inny będzie doszukiwał się różnorodnych, wręcz spektakularnych krajobrazów, które zapewne pozostaną w pamięci na długo. Czad jest w posiadaniu kilku niespodzianek wbijających w zachwyt. Pierwszą, są niezwykłe formacje skalne, drugą niespotykane kolory jezior, a trzecią… wędrujące wydmy ze swym bezkresem.
Kuchnia Czadu opiera się na potrawach mięsnych, manioku, sorgo, warzywach i owocach, szczególnie daktylach i melonach. Wśród mięs króluje kozina, natomiast mięso z wielbłąda to już wyższa półka. Do mięsnych potraw, podaje się zawsze cebulę i przyprawy z soli i papryki, a uzupełnieniem są najczęściej frytki, ryż lub kasza kuskus. Pamiątkami godnymi uwagi, są wykonane ręcznie przedmioty codziennego użytku, a szczególnie noże. Prawie każdy okutany w chałat jeździec osiołka czy wielbłąda, nosi przy pasie lub na ramieniu sztylet, oprawiony w czerwoną skórę. Jest przykładem solidnej i pięknej roboty, a kupić go można już za 10tys. CFA. Oprócz tego, koszyczki z pustynnej trawy lub tykwy i naszyjniki z miejscowych materiałów.
Mimo tego iż Czad jest stosunkowo biednym krajem, nadal targanym przez niepokoje na tle etnicznym, z wolna staje się miejscem atrakcyjnym dla turystów, pragnących poznać afrykańską kulturę i wszystko to co oferuje otoczenie. Przy zachowaniu maksimum ostrożności, podróż do tego kraju może być zdecydowanie interesującym przeżyciem.
Kiedy jechać? Prawie cały kraj zajmuje Sahel i pustynia, z niemalże wszędzie klimatem zwrotnikowym, suchym. Pora gorąca od kwietnia do maja (50ºC). Pora deszczowa od lipca do października. Od grudnia do marca przypada pora sucha i jest ciepło, ale nie bardzo gorąco. W nocy chłodniej, szczególnie na pustyni temperatura może spadać do 5ºC. Wg nas, najlepiej jechać w porze suchej.
Wiza: od Polaków jest wymagana. Wizy pobytowe i tranzytowe, obywatele polscy mogą otrzymać w placówkach dyplomatycznych i konsularnych Czadu (najbliższe w Berlinie i Paryżu). Po przyjeździe turyści są obowiązani do dopełnienia formalności meldunkowych na posterunku policji w ciągu 72 godzin.
Waluta: obowiązuje frank CFA (XOF). Najlepiej przywieźć ze sobą euro w gotówce. Przelicznik wymiany oficjalny, bankowy: 1 EUR= 655 XOF. Stosowali wymianę od 650 do 660 XOF, ten wyższy jest kursem czarnorynkowym u konika.
Ceny: towary i usługi : generalnie niezbyt wysokie lecz mocno ograniczony asortyment (totalny brak przetworów mlecznych), za danie mięsne zapłacimy ok. 2tys.XOF
Bezpieczeństwo: obecnie, kraj „raczej” bezpieczny dla rozważnego turysty. Natomiast powtarzając za naszym MSZ: W całym kraju utrzymuje się wysokie zagrożenie terrorystyczne atakami odwetowymi, związanymi z interwencją wojsk francuskich w Mali. Są i takie drobiazgi umilające podróż jak: zaleca się podróż w konwoju. Z uwagi na możliwe kradzieże, napady i inne przejawy agresji, odradza się zdecydowanie podróże nocą. Również podróżując po stolicy, należy zachować dużą ostrożność. Występuje duże zagrożenie sanitarno-epidemiologiczne. Szczepienie przeciwko żółtej febrze jest obowiązkowe, co weryfikowane jest przy wjeździe. Zaleca się szczepienia przeciwko błonicy, tężcowi, polio, tyfusowi, wirusowemu zapaleniu wątroby typu A i B.
Fotografowanie i filmowanie obiektów strategicznych (budynki rządowe, itp.) jest możliwe wyłącznie dla posiadaczy zezwoleń rządu czadyjskiego. Należy unikać ostentacyjnego fotografowania w miejscach publicznych – reakcje miejscowej ludności bywają bardzo agresywne, np. oberwiesz kamieniem! Pamiętaj zawsze o pytaniu o zgodę, zanim zaczniesz fotografować, nawet w wioskach (z bliska), nie wspominając o zgodzie fotografowanej osoby.
06.01.2023 – piątek – N’Djamena – katolicka misja „Archidiocese De N’Djamena Paroisse St Paul De Kabalaye”.
Po 14dniach włóczęgi po saharyjskich okolicznościach, nastał dzień spokoju i nicnierobienia w katolickiej misji u siostrzyczek. Spokój o którym piszemy, przerywany jest od czasu do czasu kakofonią dziesiątek muezinów, gdzie wg wiary islamu, zapowiadają początek dnia, wezwanie do modlitwy i chwalenie Allaha.
Ale wróćmy do tu i teraz… Jak pisaliśmy przed wyruszeniem na Saharę (22.12.2022r.), nie jest możliwe abyśmy wyrobili w N’Djamenie wizy do Sudanu (wojna domowa, brak możliwości wyrobienia zezwolenia na przejazd). A te, które posiadamy do Sudanu Południowego, niestety muszą przepaść, ponieważ Sudan blokuje nam realizację zamierzeń. To sprawia iż nasza dalsza trasa, musi zostać całkowicie skorygowana i jedyną drogą, aby opuścić rejon Afryki Środkowej, jest przejazd do Kamerunu. A ponieważ planowany przejazd do Cape Town w RPA jest niemożliwy w wersji jaką wydumaliśmy, to w kombinacji kiedy musiałby przebiegać dokładnie taką samą trasą, jaką jechaliśmy siedem lat temu w podroży wokół Afryki, jest bez większego sensu. Reasumując „myślenicę”… postanowiliśmy iż zakończymy podróż w Kamerunie i portu w Douala, wyślemy nasze auta do Polski. Tymczasem wykorzystując sytuację po zapadłych decyzjach i miejsca gdzie się znajdujemy, mamy na ten czas świetny pomysł, aby na trasie do Kamerunu, zahaczyć o Republikę Środkowej Afryki i przed całkowitym zakończeniem podróży, zrealizować wizytę w Gwinei Równikowej.
Rozemocjonowani tymi jakże nowymi pomysłami, już przed 9.00 rano, stajemy u bram konsulatu Kamerunu, aby wyrobić wizy do tego kraju. Wszystko idzie jak się należy, za trzy dni robocze mamy odebrać wizy. Jedyna możliwość ich wyrobienia, to wiza wielokrotna na pół roku w cenie 100tys.CFA, ok. 150€ od os. Bardzo drogo, więc nie bierzemy jej dodatkowo w ekspresie, co jest o 50% droższe i tym samym mamy czekać aż do wtorku, do godz 11.00. Mamy więc czas, aby zasięgnąć języka co do wyrobienia następnych wiz w konsulatach RŚA i Gwinei Równikowej.
Resztę dnia, spędzamy na pisaniu relacji i obróbce setek zdjęć z wyprawy po Czadzie.
07.01.2023 – sobota – N’Djamena
Mamy zagwarantowane posiłki u siostrzyczek, dysponujemy internetem z karty zakupionej w ulicznej budce, toteż uskuteczniamy pisanie relacji.
Skoro tak długo stacjonujemy w stolicy Czadu, wypadałoby nieco wspomnieć o tym mieście, którego nazwa brzmi N’Djamena, a po polsku Ndżamena. Została założona pod nazwą Fort-Lamy 29 maja 1900r. przez francuskiego wojskowego Emile Gentila. Nazwa została nadana na cześć Amedee-Francois Lamy, oficera, który został zabity w bitwie pod Kousseri kilka dni wcześniej. Arabską nazwę przyjęto dopiero w 1973r., po uzyskaniu niepodległości. Pochodzi ona od nazw sąsiednich wsi Nigamina, co oznacza „miejsce wypoczynku”. Przede wszystkim miasto jest głównym ośrodkiem politycznym, administracyjnym, naukowym i kulturalnym kraju oraz stanowi ważny węzeł komunikacyjny dla całej Afryki Środkowej. Miasto jest również centrum gospodarczym i handlowym Czadu, z wieloma zakładami przemysłowymi i przetwórczymi. Do najważniejszych gałęzi przemysłu reprezentowanych w mieście, należą zakłady przetwórstwa ryb (rzecznych), mięsa i bawełny. Jest również ośrodkiem handlu zwierzętami hodowlanymi, solą i zbożem.
Miasto leży na prawym brzegu rzeki Szari, naprzeciwko ujścia rzeki Logone, w odległości ok. 30 km od brzegów jeziora Czad. Rzeka Szari, tworzy w tym miejscu naturalną granicę państwową między Czadem i Kamerunem. Po drugiej stronie rzeki, leży kameruńskie miasto Kousseri, połączone z Ndżameną dwoma mostami drogowymi.
Miasto zostało częściowo zniszczone podczas wojny domowej w 1979r. i ponownie w roku 1980. Wielu mieszkańców uciekło wówczas z oblężonego miasta, szukając schronienia po drugiej stronie rzeki Szari, w Kamerunie. Wiele instytucji i zakładów przestało wtedy działać. Jeśli chodzi o liczbę ludności, to wg szacunków z 2009 r. wynosiła około miliona mieszkańców, obecnie wg nieoficjalnych danych, przekroczyła ponoć już dwa miliony. Ze względu na stosunkowo dobre, jak na warunki czadyjskie perspektywy znalezienia pracy, liczba ludności miasta nieustannie rośnie.
Jest również małe, polskie wtrącenie… naszego podróżnika, Kazimierza Nowaka, który w czasach międzywojennych, podczas swej podróży przez Czarny Ląd dotarł do Fort-Lamy, 8 kwietnia 1936r. i tak opisuje to miasto: „Nagle otacza mnie cywilizacja, urząd celny, ordynarny komisarz policji, krzykliwi kupcy łaknący majątków. Naprzeciw mnie człapią garbusy poczciwe i takie smutne, jakby przykro im było, że zły poganiacz zagnał je do takiego śmietniska ludzi. Klekoczą auta, drą się trąbki wojskowe, stuka motor radiostacji. Z ludzi i przedmiotów widać tylko sylwetki. Tumany kurzu i piasku barwią wszystko na rudo. Oczy pieką, twarz i ręce pokrywa błoto z potu i pyłu”.
Nowak, czekając na niezbędne zezwolenia, które umożliwiłyby mu dalszą podróż po Francuskiej Afryce Równikowej, spędził w Fort-Lamy jakiś czas. Miał więc okazję, zapoznać się z życiem codziennym jego białych mieszkańców, głównie urzędników kolonialnych: „Fort-Lamy robi wrażenie osady tubylczej, mimo że żyje tu około dwustu białych, oficerów, urzędników administracji, jeden hotelarz i jeden kupiec. Życie towarzyskie jednak nie istnieje, królują natomiast intrygi, plotki i pretensje. Jeden drugiego utopiłby w Chari, aby wspiąć się choć o stopień wyżej. Ten jest Baskiem, inny znów Bretończykiem, ten z Alzacji, a inny z Marsylii, wszyscy zaś nienawidzą się wspólnie, tworzą dzielnicowe grupki, walczą przeciw sobie stale, bez wytchnienia”.
Jeśli jesteśmy przy stolicy Czadu N’Dżamenie, należy się również opisać sytuację „Lac Tchad” (Jeziora Czad), które objechaliśmy od płn.-wsch. strony, najpierw w Nigrze (północ), później w Czadzie (wschód). Dla zachodniego świata, jezioro zostało odkryte w 1823r. i było czwartym pod względem wielkości śródlądowym zbiornikiem wodnym Afryki, po Jeziorze Wiktorii, Tanganice i Malawi. Ślady bytności człowieka w okolicach jeziora są bardzo stare, a do najstarszych znalezisk, dokumentujących obecność człowiekowatych, należą skamieniałości sahelantropa, zamieszkującego ten region ok. 6–7mln lat temu. Odkryte one zostały podczas francusko-czadyjskiej wyprawy paleontologicznej na początku XXI w.
08.01.2023 – niedziela – N’Djamena
Jezioro Czad jest najważniejszym zbiornikiem wody w Sahelu. To bezodpływowe jezioro, położone w „Kotlinie Czadu”, na pograniczu Czadu, Nigerii, Nigru i Kamerunu, zasilane jest wodami rzek: Szari (95%), El Beid (4%) i Komadugu Yobe (1%). Nazwa Jeziora Czad pochodzi od lokalnego słowa tsade, oznaczającego „jezioro”, od której również pochodzi nazwa państwa Czad. W1964r. powierzchnia jeziora wynosiła 23,5 tys. km² i sięgnęła rzeki El-Ghazal. Zbiornik zaczął gwałtownie wysychać od 1980r., kiedy władze Czadu, Kamerunu, Nigerii i Nigru, postanowiły rozpocząć budowę sieci kanałów irygacyjnych w ramach planu modernizacji rolnictwa, a jego powierzchnia zmniejszyła się o prawie 90% do 2,5 tys. km². Tubylcy uprawiają proso, sorgo, maniok, jam, orzeszki ziemne, ale także jak w przypadku Morza Aralskiego bawełnę, aż czterokrotnie zwiększyli pobór wody ze zbiornika. Wysycha nie tylko samo jezioro, które bardziej przypomina już zarastający staw, ale kurczą się tereny podmokłe, które kilkanaście lat temu były dnem jeziora. Jego zniknięcie, spowoduje iż kilkadziesiąt milionów ludzi będzie głodować, a zwierzęta umrą z pragnienia. Sytuacja tego akwenu, do złudzenia przypomina obecny stan Morza Aralskiego.
Swoje robią także zmiany klimatyczne. Topniejące czapy lodowe na arktycznych akwenach, powodują zmiany temperatury wody północnego Atlantyku. Osłabia to prądy morskie i sprawia, że klimat na obszarze subsaharyjskim, robi się coraz bardziej suchy. Kilka lat temu położone nad jeziorem państwa rozpoczęły starania, aby uratować akwen i wpisać cały jego obszar na listę UNESCO, co zdaniem rządzących pomogłoby je chronić. Jednak jak dotąd sprawa nie znalazła swojego finału, a powodem jest ropa i jej wydobycie… podpisane umowy z koncernami naftowymi, skutecznie przeszkadzają w tym działaniu. Reasumując… tysiące lat temu było Mega Czad… teraz jest tylko Czad, a niebawem zapowiada się Czadzik!
09.01.2023 – poniedziałek – N’Djamena
Wreszcie nastał dzień roboczy. Znów nie ma prądu, generator uzupełnia go albo nie. Od rana robimy rozeznanie co do następnych wiz, które musimy wyrobić w N’Dżamenie. I co następuje… z wyrobieniem wizy do RŚA nie ma problemu, wizę otrzymamy w ciągu tego samego dnia, a koszt to jedynie 35tys. CFA od os. (55€). Natomiast co do wizy do Gwinei Równikowej, sprawa jest bardziej skomplikowana… przede wszystkim koszt wizy to 200tys. CFA od os. ok.300€ od os. Szok!!! Do tego konsul wymaga, abyśmy w jakiś sposób, udokumentowali… że jesteśmy turystami! Po wnikliwszej konsultacji, wystarczy skserowanie wszystkich naszych wiz na obecnej trasie i przedstawienie adresu hotelu, w którym zamierzamy się zatrzymać w tym kraju.
10.01.2023 – wtorek – N’Djamena
Zgodnie z ustaleniami, punktualnie o 11.0 jesteśmy w konsulacie Kamerunu w N’Dżamenie. Owizowane paszporty już czekają. Błyskawicznie przejeżdżamy do konsulatu RŚA, wypełniamy wnioski, płacimy po 35tys. CFA od os. i już o 14.00, mamy odebrać paszporty wraz z wizami. Wszystko przebiega poprawnie, ponownie o czasie odbieramy paszporty z konsulatu RŚA i już naszymi autami (dotychczas po stolicy przemieszczaliśmy się taksówkami, gdyż odległości niewielkie, a koszt taxi to 8 -12zł), jedziemy do konsulatu Gwinei Równikowej, która mieści się nieco dalej, czyli bliżej lotniska, 10km od centrum miasta. Składamy wnioski (konsul nie był w stanie ich znaleźć, więc jeden dał na ksero), paszporty i wszystkie wymagane dokumenty. Płacimy jedynie opłatę transakcyjną 20tys. CFA od naszej szóstki, na ostateczną decyzję co do otrzymania wiz, musimy zaczekać do jutra, mają nas powiadomić telefonicznie i dopiero wtedy uiścimy całość opłaty wizowej.
Jednak już o 19.00 tego samego dnia dostajemy info, że wizy zostały przyznane, jutro o 9.00 musimy za nie zapłacić, a po południu tego samego dnia, będą gotowe do odbioru. Nie do wiary, jest szansa, że pojutrze w czwartek, czyli 12 stycznia rano… opuścimy N’Dżamenę.
11.01.2023 – środa – N’Djamena
Kolejny dzień w stolicy Czadu. Rano, zgodnie z uzgodnieniami, zawozimy całą należność za wizy do Gwinei Równikowej i czekamy na informację, o której należy je odebrać. Wiadomość przychodzi dopiero przed siedemnastą, lecz to i tak dobrze, gdyż spokojnie jurto możemy ruszyć w dalszą drogę. A jeśli idzie o konsula Gwinei Równikowej, to jak przystało na reprezentanta kraju zdecydowanie skorumpowanego… kilkukrotnie napomniał nas, abyśmy przy odbiorze wiz… nie zapomnieli o prezencie dla niego! Po ponad trzech tygodniach pobytu, mamy realny plan opuszczenia Czadu.
12.01.2023 – czwartek – N’Djamena > Guelengdeng > Bongor > Kelo > Krim-Krim – nocleg kilometr od głównej drogi na byłym placu technicznym budowy drogi – 410km
O 8.30 opuszczamy doskonałe lokum, jakim była katolicka misja u siostrzyczek i ruszamy na południe Czadu, w kierunku Republiki Środkowoafrykańskiej (RCA). Pierwsze 70km drogi bardzo zatłoczone, prawie cały czas jedziemy w wioskowej aglomeracji. Kolejne 70km to istny poligon, gdzie fragmenty asfaltu tylko przeszkadzają swymi ostrymi kantami przy wyjeździe z wielkich jam. Część drogi lepiej pokonywać poboczem lub z dala od głównego traktu polną drogą. Na szczęście w Guelengdeng, droga przybiera normalny wizerunek i już dobrym asfaltem, pokonujemy kolejne kilometry. Afrykańskie obrazy nie robią już na nas nadzwyczajnego wrażenia, choć zabudowania gospodarcze z wielkimi dzbanami jako spichlerze, przedstawiają osobliwy obraz. Południe Czadu wydaje się być nieco bardziej uporządkowane, nie widać tak wiele śmieci… a może jest to jedynie sprawa bujniejszej roślinności, która porasta te równinne tereny rozpostarte pomiędzy rzekami Logome, Orienta i Occid. Na kilka km przed miejscowością Krim-Krim, zjeżdżamy z głównej trasy jakiś kilometr w bok i na niegdysiejszym placu technicznym budowy drogi, zostajemy na dzisiejszy nocleg. Ledwie się ustawiliśmy, z przyległej wioski przyszła delegacja w liczbie 9 mężczyzn z jednym wielkim nożem, sprawdzić któż to zatrzymał się na ich terenie? Po wyjaśnieniu sprawy i zawarciu stosunków dyplomatycznych w postaci 10 długopisów, usłyszeliśmy ważne dla nas słowa… No Problem!
13.01.2023 – piątek – Krim-Krim > Moundou > Baikoro – nocleg u sióstr Franciszkanek od Cierpiących – 110km
Rankiem szybciutko docieramy do Moundou, droga wspaniała, jest dość rześki poranek i prawie zerowy ruch. Na trasie, patrzę na zegarek i zaintrygowała mnie data 13 i piątek… a cóż tam, nigdy nie byłem przesądny. Ponieważ mamy rozeznanie iż na południu Czadu są problemy z dostawami paliw, uzupełniamy do pełna zbiorniki, przekraczamy rzekę Occid i kierujemy się w stronę granicy z Republiką Środkowoafrykańską. Jakieś 30km za Moundou, w wiosce Baikoro zjeżdżamy z głównej trasy prowadzącej do miasta Doba i kontynuujemy wojaż gruntowym szlakiem w stronę Gore, ostatniego większego miasta przed granicą. Po niespełna 3km, przy przejeździe przez poprzeczną, ostrą dziurę, usłyszałem metaliczny dźwięk, jakbym przejechał po jakiejś blasze, która wypadła spod kół i uderzyła w podwozie. Co to? Dziwne, gdyż żadnej blachy na drodze nie widziałem. Wszystko się jednak szybko wyjaśnia, lewy przód auta jakby zapadł się kilkanaście cm. Po zatrzymaniu, szybkie sprawdzam stan zawieszenia i już wiem, że pękł przedni amortyzator na wysokości połączenia z wahaczem, a że jest to zarazem część nośna przedniego zawieszenia, dalsza jazda z takim uszkodzeniem jest niemożliwa. Nawrotka i bardzo wolno wracamy do małej wioski Baikoro, może tam znajdzie się jakiś kowal, czy warsztat posiadający spawarkę, aby była możliwość naprawy tego uszkodzenia. I rzeczywiście, tuż przy skrzyżowaniu (carrefour) mieści się mała kuźnia, gdzie znajduje się spawarka napędzana przez archaiczny silnik diesla. Jednak aby zespawać pęknięte elementy, należy wymontować z auta całą kolumnę z amortyzatorem i sprężyną. To nie lada wyzwanie w warunkach, kiedy ma się do dyspozycji kawałek pobocza drogi. Jednak z pomocą współtowarzyszy podróży i moim doświadczeniem w zakresie mechaniki, operacja się udała i po uchwyceniu pękniętego amortyzatora w siermiężnym imadle przystąpiliśmy do zespawania pękniętych elementów. Dla bardziej wtajemniczonych technicznie, powiem jedynie iż wzmocnione amortyzatory australijskiej firmy „Pedders”, wydawały się być niezniszczalne i aż dziw bierze, że część która nie jest narażona na zginanie, po prostu pękła w takim miejscu. Dalsza praca poszła już szybciutko, solidne spawanie i zamontowanie na powrót części do auta, zajęło około 2h.
A co działo się wokół, kiedy walczyłem z naprawą? Słyszę jakąś rozmowę po polsku, ale głosy jakby nie z naszej ekipy, podnoszę wzrok, a tu przedstawiają mi polskiego misjonarza Zdzisława, który od kilkunastu lat pełni misję na południu Czadu i w RŚA. Prawie 3m-ce jedziemy przez Afrykę, a dopiero tutaj i to w takich okolicznościach, mamy okazję spotkać i poznać krajana. Zdzisiek powiadamia nas iż 800m dalej stacjonują siostry Franciszkanki od Cierpiących i jak skończymy naprawę, to powinniśmy je odwiedzić. Jeszcze do końca nie poskręcaliśmy zawieszenia naszej Toyoty, kiedy widzimy przed nami rezolutną białą kobietę, która przybyła na miejsce naprawy, przed kuźnię. Oczywiście wszystko błyskawicznie się wyjaśniło. Zdzisiek zadzwonił do sióstr, a jedna z nich Basia, czym prędzej przybyła, aby zobaczyć na własne oczy, czy aby to na pewno Polacy dotarli do tego miejsca w Czadzie i do tego własnymi autami!
Cóż za spotkanie, siostra Basia, mimo że jest w końcowej fazie leczenia kolejnej malarii, pomogła nam rozliczyć naprawę, a raczej usługę pospawania i zamiast zapłacić 20tys. CFA, płacimy jedynie 10tys. ok 80zł. A wszystko to udało się też dzięki wielu kibicującym, ponieważ kilkunastu podglądaczy nie mogło dać wiary, że białasy poradzą sobie z tak poważnym problemem. Patrzyli, komentowali i czekali cierpliwie na rezultat. .. a na koniec rozbawili nas, zaczęli wystawiać ręce po pieniądze! Auto naprawione, więc należy nieco ochłonąć, tymczasem siostra Basia zaprasza nas misji na obiad. Oczywiście padają pytania z obu stron i trudno by nam było wszystko to opisać, kiedy raz po raz wymieniamy się pytaniami i odpowiedziami. Kwintesencją tej konwersacji było to iż siostry jako misjonarki, prowadzą w tej wiosce przychodnię lekarską, przedszkole i szkołę. Natomiast my, otrzymujemy bardzo istotną wiadomość, że absolutnie nie powinniśmy jechać do RŚA przez Gore, to wręcz szaleństwo (i tu padło kilka arcyważnych argumentów), a jedyną wskazaną drogą, jest przejazd do tego państwa przez Kamerun. Takim to sposobem, pęknięty amortyzator 13-tego i to w piątek, ustrzegł nas od niefortunnego przejazdu, drogą która jest na ten czas bardzo niebezpieczna i do tego fragmentarycznie zaminowana. Rzecz jasna poprzez wiele konsultacji z misjonarzami, który stacjonują w RŚA, dostajemy kompendium wiedzy, jak i którą drogą, możemy bezpiecznie dotrzeć do tego kraju. Jest tak miło iż postanowiliśmy u tak sympatycznych siostrzyczek (jest jeszcze Kasia i Ewa), zostać do dnia jutrzejszego. Jak spotkanie, to znalazła się od razu skrzynka piwa i w atmosferze przyjaznej wymiany zdań, biesiada trwała do wieczora. Co za nieprzeciętny dzień! Zobaczyliśmy kościół, gdzie zapoznałam się z instrumentem muzycznym o nazwie „balafon”, przychodnię która służy okolicznym mieszkańcom i otoczenie misji. Basia zaznajomiła mnie z drzewami które mają na placu, to „karite”, ta konkretna nazwa w języku lokalnym oznacza „drzewo maślane”. Wydaje owoce wysoko cenione w przemyśle kosmetycznym, farmaceutycznym i spożywczym. Najpierw są słodkie kwiatki (do herbaty), potem orzech (do jedzenia), a pestka (masło i olej). W naszych sklepach raz po raz spotykamy kosmetyki, których etykietki kuszą nas zawartością masła „shea”, czyli „karite”. Natomiast w Afryce, masłosz służy rytualnym namaszczeniom, żywi, leczy, pozwala przetrwać i wyznacza rytm życia.
Przybliżając Zgromadzenie Sióstr Franciszkanek od Cierpiących, to powstało ono z Opatrzności Bożej dla niesienia pomocy ludziom chorym i ubogim. Siostry Franciszkanki już od 140 lat pragną nieść miłość Chrystusa tym, którzy cierpią. Ich troską jest człowiek, który zmaga się z chorobą, trudnymi doświadczeniami życiowymi, ubóstwem. Misję tę zapoczątkowała Kazimiera Gruszczyńska. Co ciekawe… nie noszą habitów.
14.01.2023 – sobota - Baikoro > Moundou > kilometr przed przejściem granicznym z Czadu do Kamerunu – 140km
Zaraz po śniadaniu, mieliśmy wyjechać w stronę granicy z Kamerunem, jednak za namową siostry Basi, postanowiliśmy podjechać jeszcze w Baikoro do szkoły, którą zawiadują i prowadzą w ramach swej misji siostry Franciszkanki od Cierpiących. Ciężko sobie wyobrazić, jak wiele trudu należało włożyć, aby uruchomić tego typu działalność dla prawie półtorej setki uczniów, gdzie państwo nic nie dokłada do jej prowadzenia, a rodzice uiszczają jedynie skromną opłatę w wysokości ok. 160zł rocznie. Podczas wizyty, otrzymaliśmy wiadomość od Kasi i Konstantego (pisaliśmy o nich w N’Dżamenie – od roku podróżują Nisanem Patrolem do RPA), którzy jeszcze wczoraj, pomimo informacji przekazanych przez nas oraz siostry, a nawet biskupa, który zadzwonił do nich, iż zdecydowanie nie powinni tego robić… Mimo tych informacji i ostrzeżeń chcieli jednak dziś rano przekroczyć granicę do RŚA koło Gore. Na szczęście najwyraźniej było to niemożliwe, gdyż informują nas teraz telefonicznie, iż jednak jadą do Baikoro i razem z nami chcą pojechać do RŚA, przez Kamerun. Jedynym problemem jest to, iż są w posiadaniu jednokrotnej wizy do Kamerunu, która rozpoczyna się dopiero od końca stycznia… to jeszcze kawał czasu!
Takim to sposobem, po po wizycie w szkole, wracamy na podwórko do siostrzyczek i tam czekamy na ich przyjazd, który potrwa co najmniej 3h. Jak tylko ulokowaliśmy się w cieniu pod drzewem, na posesję przybywa misjonarz Zdzisiek, ten który wczoraj wypatrzył nas przed kuźnią, podczas naprawy amortyzatora. Czekając wspólnie na Kasię i Konstantina, ale też na zapowiedziany obiad, mieliśmy sporo czasu, aby porozmawiać o tym wszystkim, co dotyczy miejsca i specyfiki misji, jakie przyszło im wszystkim na Czarnym Ladzie pełnić.
Tymczasem, Basia zapoznaje mnie z rodziną która pomaga w misji, a mieszkają dosłownie za płotem, gdzie sprawdzamy jak ma się świeżo zrobiona chałwa aż w dwóch wersjach. Było pysznie, nawet dostałam na wynos… to jest prawdziwa chałwa!
Po obiedzie, przybywa Kasia z Konstantynem. Po rzeczowej konsultacji, postanawiamy iż my ze Zbyszkiem jeszcze dzisiaj jedziemy do granicy z Kamerunem, natomiast Adam z Beatą pojadą wspólnie z Kasią i Konstantynem, gdyż razem planują odwiedzenie parku „Parc National de Dzanga Sangha” w RŚA, do którego my nie zamierzamy jechać. To ponadplanowa wyprawa na co najmniej tydzień, dodatkowy tysiąc km przez bliżej nieznany teren i prócz tego, wyprawa której nigdy nie planowaliśmy. Ponadto, posiadamy zbyt mało bieżących informacji na temat działania parku, abyśmy ryzykowali taki przejazd, tym bardziej iż należy pamiętać, że kraj ten jest stanie wojennym (wojsko narodowe, siły UN i „Grupa Wagnera”), a do tego wszystkiego, dotyczy to odległych rejonów w RŚA. My również w planie mamy wjazd do RŚA, jednak zamierzamy odwiedzić w Bouar naszych misjonarzy, a przede wszystkim brata Benka, prowadzącego w tym mieście, jedyną w RŚA, Afrykańską Szkołę Muzyczną…
Takim to sposobem, w tym miejscu, po 75 dniach wspólnej podróży, rozstajemy się z Adamem i Beatą, być może spotkamy się u księdza Darka w sierocińcu w Yaounde, w stolicy Kamerunu.
Jadąc przez Moundou, szybko docieramy pod granicę z Kamerunem i tuż przed przejściem, obok rozległego parkingu dla ciężarówek, rozbiliśmy obozowisko na dzisiejszą noc.
<<<< POPRZEDNIA ——– NASTĘPNA >>>>