05-Kamerun>RŚA>Kamerun
14.01.2023 – sobota – Baikoro > Moundou > kilometr przed przejściem granicznym z Czadu do Kamerunu - 140km
Zaraz po śniadaniu, mieliśmy wyjechać w stronę granicy z Kamerunem, jednak za namową siostry Basi, postanowiliśmy podjechać jeszcze w Baikoro do szkoły, którą zawiadują i prowadzą w ramach swej misji siostry Franciszkanki od Cierpiących. Ciężko sobie wyobrazić, jak wiele trudu należało włożyć, aby uruchomić tego typu działalność dla prawie półtorej setki uczniów, gdzie państwo nic nie dokłada do jej prowadzenia, a rodzice uiszczają jedynie skromną opłatę w wysokości ok. 160zł rocznie. Podczas wizyty, otrzymaliśmy wiadomość od Kasi i Konstantego (pisaliśmy o nich w N’Dżamenie – od roku podróżują Nisanem Patrolem do RPA), którzy jeszcze wczoraj, pomimo informacji przekazanych przez nas oraz siostry, a nawet biskupa, który zadzwonił do nich, iż zdecydowanie nie powinni tego robić… Mimo tych informacji i ostrzeżeń chcieli jednak dziś rano przekroczyć granicę do RŚA koło Gore. Na szczęście najwyraźniej było to niemożliwe, gdyż informują nas teraz telefonicznie, iż jednak jadą do Baikoro i razem z nami chcą pojechać do RŚA, przez Kamerun. Jedynym problemem jest to, iż są w posiadaniu jednokrotnej wizy do Kamerunu, która rozpoczyna się dopiero od końca stycznia… to jeszcze kawał czasu!
Takim to sposobem, po po wizycie w szkole, wracamy na podwórko do siostrzyczek i tam czekamy na ich przyjazd, który potrwa co najmniej 3h. Jak tylko ulokowaliśmy się w cieniu pod drzewem, na posesję przybywa misjonarz Zdzisiek, ten który wczoraj wypatrzył nas przed kuźnią, podczas naprawy amortyzatora. Czekając wspólnie na Kasię i Konstantina, ale też na zapowiedziany obiad, mieliśmy sporo czasu, aby porozmawiać o tym wszystkim, co dotyczy miejsca i specyfiki misji, jakie przyszło im wszystkim na Czarnym Ladzie pełnić.
Tymczasem, Basia zapoznaje mnie z rodziną która pomaga w misji, a mieszkają dosłownie za płotem, gdzie sprawdzamy jak ma się świeżo zrobiona chałwa aż w dwóch wersjach. Było pysznie, nawet dostałam na wynos… to jest prawdziwa chałwa!
Po obiedzie, przybywa Kasia z Konstantynem. Po rzeczowej konsultacji, postanawiamy iż my ze Zbyszkiem jeszcze dzisiaj jedziemy do granicy z Kamerunem, natomiast Adam z Beatą pojadą wspólnie z Kasią i Konstantynem, gdyż razem planują odwiedzenie parku „Parc National de Dzanga Sangha” w RŚA, do którego my nie zamierzamy jechać. To ponadplanowa wyprawa na co najmniej tydzień, dodatkowy tysiąc km przez bliżej nieznany teren i prócz tego, wyprawa której nigdy nie planowaliśmy. Ponadto, posiadamy zbyt mało bieżących informacji na temat działania parku, abyśmy ryzykowali taki przejazd, tym bardziej iż należy pamiętać, że kraj ten jest stanie wojennym (wojsko narodowe, siły UN i „Grupa Wagnera”), a do tego wszystkiego, dotyczy to odległych rejonów w RŚA. My również w planie mamy wjazd do RŚA, jednak zamierzamy odwiedzić w Bouar naszych misjonarzy, a przede wszystkim brata Benka, prowadzącego w tym mieście, jedyną w RŚA, Afrykańską Szkołę Muzyczną…
Takim to sposobem, w tym miejscu, po 75 dniach wspólnej podróży, rozstajemy się z Adamem i Beatą, być może spotkamy się u księdza Darka w sierocińcu w Yaounde, w stolicy Kamerunu.
Jadąc przez Moundou, szybko docieramy pod granicę z Kamerunem i tuż przed przejściem, obok rozległego parkingu dla ciężarówek, rozbiliśmy obozowisko na dzisiejszą noc.
15.01.2023 – niedziela – Granica Czad-Kamerun > Touboro > Ngaoundere > nocleg w buszu przy trasie, 50km przed Meiganga - 380km
Już przed ósmą stajemy do odprawy granicznej. Po stronie Czadu, wszystko szło dość sprawnie, budka nr 1. (zeszyty i wpisy), budka nr 2. (płacimy w biurze imigracyjnym po 2,5tys.CFA od os), budka nr 3… i się zaczęło… ostatni etap odprawy, czyli pełna kontrola auta, doprowadziła nas do stanu wściekłości. Przetrząsnęli nam wnętrze auta, robiąc to w ataku swego rodzaju szału, z żądzą znalezienia czegokolwiek, co można by było odebrać. I przyczepili się do noży, tych trzech ręcznie robionych, które zakupiliśmy jako pamiątki, a oni uznali… że to przedmioty niebezpieczne…? Jakiś nonsens, gdyż są to noże użytku codziennego, niezbędne każdemu Czadyjczykowi. Zgrzyt był na tyle poważny, że starcie słowne z uzbrojonymi po uszy pogranicznikami… w konkluzji zakończyło się pomyślnie dla nas. Jak mówią trzy stare życiowe prawdy… baby nie przegadasz, wódki nie przepijesz, roboty nie przerobisz! No cóż, nie takiego zakończenia pobytu w tym jakże atrakcyjnym kraju oczekiwaliśmy. Po 2h, znaleźliśmy się po kameruńskiej stronie, odprawa odbyła się w zdecydowanie kulturalniejszych okolicznościach, opłaty wyniosły również po 2,5tys. CFA od os. Wszystko sprawnie i bez zbędnych kontroli.
Dalsza trasa, to długi przejazd górzystymi terenami północnego Kamerunu, porośniętymi wysoką sawanną. Droga generalnie w bardzo dobrym stanie, jedynie od czasu do czasu, dość niespodziewanie, napotykamy na olbrzymie wyrwy. Klimat nieco chłodniejszy, gdyż poruszamy się po wyżynnym obszarze ulokowanym średnio na wysokości 1500m n.p.m.
Kontrole, które zatrzymywały nas po drodze, odbywały się sprawnie i kulturalnie, w języku angielskim. Na nocleg, zostajemy na szerokim skraju drogi, obok wioski Louggol, gdzieś w połowie trasy pomiędzy miejscowościami Ngaoundere i Meiganga. I jak to zwykle bywa, na gospodarza choćby skrawka ziemi, nie trzeba nam długo czekać, zwyczajowo jest to maksymalnie 10 minut… przyszedł, dostał prezenty i z rozradowany wrócił do domu, potem przyszły jego dzieci, też podarowaliśmy im małe co nieco… nasz wieczór dobiegł końca.
16.01.2023 – poniedziałek – Meiganga > Garoua Boulai > Granica Kamerun-Republika Centralnej Afryki > Baboua > Bouar – nocleg w „Domu Pielgrzyma” (przy katedrze), prowadzonym przez polskie siostry Pasterzanki – 290km
Rano szybki dojazd do granicy Kamerun-RCA (150km) ulokowanej w miejscowości Garoua Boulai. Po drodze, mamy problem z zatankowaniem paliwa… limit albo wcale! Odprawa po kameruńskiej stronie nieco się przedłużyła, gdyż w Urzędzie Celnym zabrakło kompetentnej osoby, która zamknęłaby nasze karnety CPD. Tym razem, obyło się bez żadnych dodatkowych opłat. Jednak jest coś, co zwróciło naszą uwagę podczas czekania… to taka międzygraniczna nowość… kaleki na wózkach inwalidzkich jako kontrabanda! Ponieważ ceny „podstawowych” produktów takich jak piwo i paliwo w Kamerunie są dużo niższe, inwalidzi rzecz jasna odpłatnie, wykorzystywani są do transportu z jednej na drugą stronę i tak przez cały dzień. Po stronie RCA, ceremonie odprawowe przebiegły jeszcze sprawniej, pieczątki wjazdowe otrzymaliśmy na komisariacie oddalonym 2km w głąb tego kraju, a opłata wjazdowa wyniosła 5tys. CFA od os. Całość czynności granicznych zamknęła się w 2h. Na wyjazdowej drodze były jeszcze tylko dwie dodatkowe kontrole, jednak po okazaniu pieczątek wjazdowych, przepuszczono nas życząc szerokiej drogi. Droga którą jedziemy, jest trasą łączącą stolicę Kamerunu Yaounde, ze stolicą Republiki Centralnej Afryki Bangui. Po przekroczeniu granicy, droga okazała się w świetnym stanie i prawie pozbawiona ruchu. Dopiero 50km dalej, na rogatkach Baboua, mamy kolejną kontrolę, za 1tys. CFA wpisują nas w zeszyt i prowadzeni przez policjanta na małym skuterku, jesteśmy doprowadzeni przed oblicze miejscowego naczelnika komisariatu. Zadał kilka rzeczowych pytań, gdzie, po co i dlaczego, lecz nasze stwierdzenie poparte dowodami iż jesteśmy turystami, okazało się być wystarczającym i po kilku minutach pojechaliśmy dalej.
Przed 15.00 docieramy do Bouar. Na pierwszym skrzyżowaniu pytamy o katolicką katedrę, a grupa napotkanych przechodniów szybkim ruchem ręki, wskazują na wielkie wzgórze. Dalej już nie musieliśmy pytać, gdyż z oddali na dominującej nad miastem górce, było widać wielki krzyż na szczycie piramidalnej budowli, jaką architektonicznie przypomina katedra. Po kilku minutach, staliśmy naszymi autami pod budynkiem. Sprawnie zostaliśmy doprowadzeni do tutejszego proboszcza, księdza Krzysztofa, a później po kolei do sióstr Beaty i Basi – Pasterzanek „Zgromadzenie Służebnic Matki Dobrego Pasterza”, oraz księdza Marka… zawiadujących miejscowym „Domem Pielgrzyma”. O naszym przyjeździe, żwawo zawiadomiony został Dominikanin – brat Benek, prowadzący w tym mieście, jedyną w RCA, „Afrykańską Szkołę Muzyczną”. Wręcz prosto z marszu, porwani jesteśmy na koncert jazzowy, gdyż właśnie dzisiaj o 16.00 odbywają się próby. Usadzono nas w vipowskiej loży, na trzech plastikowych krzesłach, Benek przedstawił młodzieży całą naszą trasę przybycia do RCA, a później uczniowie zaczęli dla nas grać. Na początku pomyśleliśmy… w kraju tak niestabilnym, ogarniętym stanem wojennym, zasianym wojskiem, rebeliantami i Wagnerowcami… pomimo wszystko… można walczyć o przyszłość młodych ludzi… i robi to właśnie Benek. Młodzież grała bardzo zaangażowanie i znakomicie. Aż trudno sobie wyobrazić, ile czasu i pracy należało włożyć ze strony inicjatora pomysłu – Benka, dla stworzenia w Afryce, w tym kraju, czegoś tak pasjonującego, kreatorskiego i przede wszystkim edukacyjnego. Mamy wielki respekt, nie tylko dla włożonej pracy Benka, ale i zdobywanie potrzebnych na ten cel środków, by szkoła mogła dalej się rozbudowywać, a młodzież, zgodnie z hasłem wydanej płyty „Zamiast broni”… mieć w życiu inne projekty, niż branie udziału w akcjach zbrojnych, tej czy innej wojny.
Wieczorem, odbyliśmy jeszcze wiele spotkań i niezwykle ciekawych rozmów z księżmi Markiem, Jackiem i Krzysztofem. Dość trudno poruszone tematy opisać w kilku zdaniach, z pewnością przekażemy główne z nich w późniejszym czasie i nieco bardziej uporządkowane w konkretne wątki tematyczne.
Jedno jest pewne… dotarliśmy do miejsca, gdzie ulokowana jest największa polska grupa misjonarzy pracujących w Afryce… nigdy w taki sposób, nie wyobrażaliśmy sobie i nie posiadaliśmy wiedzy, jak mozolna to praca i obarczona permanentnymi niebezpieczeństwami.
17.01.2023 – wtorek – Bouar – pobyt w misji katolickiej, szkole muzycznej i u sióstr Pasterzanek.
Od wczoraj znajdujemy się w 40tys. mieście Bouar, stolicy prefektury Nana-Mambere. Historia jego powstania związana jest z utworzeniem dawnej bazy armii francuskiej.
Nasz dzisiejszy dzień zapowiada się bardzo intensywnie. Po wspólnym śniadaniu u sióstr Pasterzanek, br. Benek porywa nas i jedziemy do jego „Afrykańskiej Szkoły Muzycznej”. Podczas wizyty i oprowadzania po trzykondygnacyjnym obiekcie opowiada… „Kiedy przyjeżdżałem tu jako sekretarz misyjny, spotykałem ludzi, którzy śpiewają i tańczą. Wiedziałem też, że nigdzie nie pobierają nauk i że cały ten zapał do muzyki, pochodzi jedynie z panujących tu tradycji. Wtedy postanowiłem, że jeśli przyjadę tu jako misjonarz, założę szkołę muzyczną z prawdziwego zdarzenia”… mówi br. Benedykt Pączka OFMCap, który od ponad 9 lat pełni swą misję w Republice Środkowoafrykańskiej. Kiedy dotarł tutaj w 2013 r. trwała wojna domowa. Zbrojne napady, pogromy i tortury, były na porządku dziennym, a widok 13-latków ganiających z bronią, był niczym nadzwyczajnym. W sercu Afryki, gdzie tysiące małych żołnierzy giną w puczach i rebeliach, polski zakonnik dał dzieciom instrumenty zamiast broni i uczy je muzyki. Porządna gitara kosztuje jakieś 120tys. franków, zaś kałasznikowa można dostać już za 50tys. franków.
„Zainteresowanie projektem jest ogromne, a część osób gotowa jest rezygnować ze swoich prac, by w tym czasie wziąć udział w zajęciach muzycznych. Tym bardziej, że dla mieszkańców RCA, muzyka jest ważnym elementem codziennego życia i wyrażania emocji. Tu każda kaplica i każdy kościół ma swój chór. W programie zajęć szkoły muzycznej znajdą się m.in. lekcje gry na perkusji, gitarze, pianinie, nauka emisji, kształcenie słuchu i rytmika. Edukacja muzyczna to nie jedyny cel powstającej placówki. Kolejnymi są pomoc dzieciom i młodzieży z terenów dotkniętych wojną i konfliktami na tle etniczno-religijnym, a także promowanie w lokalnym społeczeństwie wartości chrześcijańskich. Szkoła muzyczna oferuje również wsparcie psychologiczne dla dzieci będących ofiarami konfliktu, dba o integrację dzieci i promowanie pokoju. Dzieci i nauczyciele otrzymują całodniowe wyżywienie, dostęp do instrumentów i materiałów szkoleniowych”. Pomysłodawca projektu br. Benek podkreśla, że duże znaczenie miało wsparcie, jakie projekt otrzymał z Polski i że jest pierwszą szkołę muzyczną w RCA, którą stworzyli Polacy. Zaprasza też do współpracy chętnych, którzy chcieliby wesprzeć powstającą placówkę oraz edukację dzieci i młodzieży w tej części Afryki.
Po wizytacji, przejeżdżamy do klasztoru Kapucynów zwanym „Saint Laurent” i odwiedzamy niezwykłe muzeum „Musee Da ti Akotara”. Do jego wnętrz zaprasza nas brat ekonom Jacek. Zawiera prawdziwe skarby, które są warte zobaczenia przez każdego, kto odwiedza Bouar. Muzeum znajduje się około 3 km od centrum miasta, na samym wzgórzu, z widokiem na miasto. W regionie zachowały się pozostałości kultury z megalitami, zgłoszonej w 2006r. do wpisania na listę UNESCO. Strefa megalityczna obejmuje 130km dł. i 30km szer. Starożytne kręgi menhirów o wys. od 2 do 3metrów, wyznaczają miejsce starożytnych pochówków (zostały one wzniesione w I tysiącleciu p.n.e). Jeden z nich znajduje się przed budynkiem muzeum.
Ale wróćmy do muzeum… zawiera ono niespotykaną kolekcję przedmiotów (broń, narzędzia, ozdoby, biżuteria, rzeczy codziennego użytku itp.), plemion zamieszkujących wszystkie regiony Republiki Centralnej Afryki, zebrane i pozyskane przez jednego z braci. Wszystkie eksponaty są pięknie uporządkowane i opisane, ale także przypisane na mapach do poszczególnych rejonów. Byliśmy w wielu afrykańskich muzeach, lecz to zachwyca niewiarygodnie zasobną kolekcją. Przechodząc pomiędzy eksponatami, zastanawialiśmy się… ile wypraw w odległe regiony tego kraju musiano przeprowadzić i ile trudu wymagało pozyskanie tak pokaźnej gamy przedmiotów? Niesamowite… A do tego wszystkiego działa radio „Siriri”.
Po solidnym zwiedzaniu, br. Benek postanowił zabrać nas do jedynego sklepu z pamiątkami „Centre Artisanal De Bouar”, gdzie zakupiliśmy co nieco. Następnie pojechaliśmy główną drogą w mieście, by zapoznać się z jego wizerunkiem… a także rozmieszczeniem sił zbrojnych… bazy wojska narodowego, Wagnerowców i UN. Po objeździe, zaprosił nas ponownie do szkoły muzycznej, na wystawny jak na afrykańskie realia obiad, po którym uczniowie jeszcze raz wykonali dla nas koncert jazzowy, połączony ze śpiewami i występami. Zrewanżowaliśmy się dzieciom i młodzieżówce obdarowując ich prezentami, szczególnie cieszyły wszelakie piłki.
Dzień zakończyliśmy wspólną kolacją w naszej bazie u sióstr Pasterzanek. Tu też dowiedzieliśmy się, że rezyduje w Bouar polski biskup Mirosław Gucwa, który od 1992r. świadczy posługę misyjną w Afryce.
Pobyt w Bouar, był dla nas niezwykłym przeżyciem, gdzie spotkaliśmy tylko wspaniałych ludzi, którzy poświęcili swe życie dla służby innym. To niezwykły heroizm, szczególnie w takim miejscu jakim jest Afryka, a w szczególności nękana przez konflikty i rebelie RCA . Szczegółowe opowieści napotkanych w tym miejscu misjonarzy, dałyby materiał dla długich reportaży, lecz nie sposób to wszystko tak na szybko przelać na papier.
18.01.2023 – środa – Bouar > Baboua (polscy księża z katolickiej parafii) > granica RCA – Kamerun > Garoua Boulai > Bertoua > Doume – nocleg w „Toyota Inn”, przy kościele katolickim w Doume – 440km
Wczesnym rankiem, zaraz po śniadaniu, tuż po siódmej, ruszamy w drogę powrotną do Kamerunu, gdzie do granicy mamy 150km. Tym razem nie jedziemy sami, towarzyszą nam jadący Hiluxem, ks. Marek i siostra Beata. Jadą na zakupy do Kamerunu, szczególnie po paliwo i produkty spożywcze, które tu na miejscu są dwukrotnie droższe lub wręcz niedostępne. Dla nas to zdecydowane ułatwienie, gdyż unikniemy kontroli na każdym szlabanie, a jest ich na trasie sporo. Po drodze, zajeżdżamy pod parafię katolicką w Baboua, gdzie dosiada się kolejny polski ksiądz, jadący w podobnej sprawie do Kamerunu. I rzeczywiście… taka „forpoczta” otwiera wszystkie szlabany, łącznie z ceremoniami odprawowymi, gdzie na posterunku policji, w pięć minut podbijają nam paszporty stemplem wyjazdowym. Tuż po dziewiątej, stajemy do odprawy po kameruńskiej stronie. Tu też żegnamy się z naszymi dzielnymi misjonarzami i już sami, stajemy do dalszej odprawy. I cóż widzimy?… znów ten sam zgiełk… osobliwe załadunki, zwinne rozładunki i pośpieszne wózki inwalidzkie. Tymczasem odprawa idzie bardzo sprawnie i po kwadransie, jedziemy już w stronę stolicy Kamerunu, Yaounde. Dalsza trasa z Garoua Boulai do Bertoua, prowadzi najpierw przez wysoką sawannę, później przez lasy deszczowe i regularną dżunglę. Za Bertoua nasz GPS skierował nas na drogę Nr1 przez Nanga Eboko, jednak na rogatkach miasta, na posterunku policji, stanowczo odradzono nam tę trasę i skierowano nas na równoległą drogę Nr10 przez Abong-Mbang. Szybka nawrotka, na szczęście wracamy się tylko 4km i kontynuujemy jazdę w kierunku stolicy.
Robi się późno, a my jedziemy przez regularną dżunglę, nie ma żadnej możliwości zjechania z trasy aby znaleźć lokum na dzisiejszą noc. Po drodze, w małym miasteczku Doume, zauważyliśmy kościół katolicki na ogromnym placu, podjeżdżamy zapytać czy moglibyśmy tu rozbić obozowisko na dzisiejszą noc. Otrzymaliśmy zezwolenie, a nawet zaproszenie w bardziej luksusowe miejsce, tuż obok domu sióstr zakonnych, jednak dla nas takie warunki i tak były wystarczające i pozostaliśmy przy kościele do rana. Tymczasem wg wszystkich obliczeń, oczywistych reguł i lokalnych obyczajów… w 10 minut była już z nami gromadka dzieciaków.
19.01.2023 – czwartek – Doume > Ayos > Yaounde – na nocleg zawitaliśmy do „Misji-Kamerun” u ojca Darka – 270km
Już przed ósmą jesteśmy na trasie. Mamy zamiar podjechać dzisiaj aż pod granicę z Gwineą Równikową. Droga prowadzi poprzez bujną dżunglę. Na trasie wiele ciężarówek wyładowanych solidnymi balami ze ściętych drzew. Nieco zmieniła się architektura wioskowych domków, gdzie glinę i trzcinę zastąpiły solidne drewniane deski. Droga generalnie w nie najgorszym stanie, należy jednak uważać na niespodzianki w postaci wielkich jam, które przy dużej prędkości są czasem trudne do ominięcia. Takim to sposobem, na jednej z takich wyrw, tuż przed miejscowością Ayos odpadła końcówka rury wydechowej, pękła tuż przy wylocie z tłumika. Toteż 2km dalej, w centrum miasteczka, tuż przy drodze, w pół godziny usterka została usunięta, sprytny spawacz bez podnoszenia auta połączył uszkodzone elementy, wzmacniając konstrukcję kawałkami stalowego pręta. Naprawa kosztowała 5tys. CFA, czyli ok. 35zł.
Czym bliżej stolicy – Yaounde, tym większy ruch. Ostanie 30km wleczemy się w korku za wielkimi ciężarówkami. Robi się na tyle późno, że nieco zmieniamy wcześniejszy plan i w drodze do Gwinei Równikowej, zajedziemy na dzisiejszy nocleg do sierocińca ojca Darka, którego to znamy, jeszcze z poprzedniej bytności w Kamerunie 7lat temu. Tu robiliśmy przerwę w tamtejszej podróży, tam też pozostawiliśmy auta na jej czas.
Mocno kluczymy aby dotrzeć do celu, tak w znacznym stopniu zmieniła się okolica. To co było niegdyś peryferiami stolicy, teraz stanowi centrum kolejnej dzielnicy Yaounde.
Rzecz jasna jak na takie spotkanie po latach, to musiało znaleźć się zimne piwo na powitanie, a później to już długie Polaków rozmowy w świecie. Za poprzedniej wizyty 7lat temu, była tu jeszcze wielka budowa, teraz wszystko jest skończone i uporządkowane. Ojciec Darek mieszka już w normalnym domu, przybył też kolejny budynek dla dzieci, gdzie na parterze mieści się kaplica i świetlica. Podwórko jest wybrukowane kostką, więc wszędzie czyściutko i schludnie.
W tym miejscu krótka nformacja… „Misja-Kamerun” ma już przeszło 26 lat. W ramach działalności charytatywnej ojciec Darek, założył w 2001r. „Foyer St. Dominique”, spełniające rolę Domu Dziecka w Bertoua i od 2009r. również w Yaounde. Bez względu na stałe braki i bardzo skromne warunki życiowe, dzieci dzięki ojcu Darkowi mają zapewnione miejsce do spania, jedzenie i szkołę. Pod opieką jest ok. 40 dzieci w dwóch sierocińcach (oba domy stworzyliśmy specjalnie dla nich) i ok. 350 mieszkających z rodzicami, dzięki wsparciu misji chodzących do szkoły (zamiast od najmłodszych lat pracować).
Działalność „Misji-Kamerun” jest finansowana tylko dzięki hojnemu sercu ludzi dobrej woli, głównie z Polski. Cały czas poszukujemy nowych przyjaciół, którzy wspomogą rzeszę biednych afrykańskich dzieci, którym możemy razem poprawić warunki życiowe i dać nadzieję na lepsze życie https://misja-kamerun.pl/ . Zawsze w tej sprawie można skontaktować się z ojcem Darkiem poprzez e-mail dariusz@misja-kamerun.pl lub WhatsApp +237 696615551
Wystarczy systematycznie wspomóc symbolicznymi 10zł miesięcznie, aby zapewnić stały dopływ środków na utrzymanie sierocińca. Można pomagać, wpłacając na polskie konto w Banku PKO: Misja-Kamerun Dariusz Godawa – INTELIGO Nr. 50 1020 5558 1111 1209 2800 0024
Można też dokonać darowizny w postaci 1,5% odpisu od podatku na konto Stowarzyszenia Przyjaciół Dzieci Słońca, KRS 0000313743 Nr konta PKO: 03 1020 2498 0000 8002 0268 4942
Jeśli ktoś zdecyduje się na takie skromne wsparcie, będziemy wdzięczni… i z góry dziękujemy…
Oczywiście znalazł się czas na wiele opowieści, gdyż lata lecą, a rożnych wydarzeń natłoczyło się całe mnóstwo.
20.01.2023 – piątek – Yaounde > Mbalmayo > Ebolowa > Ambam > Kye-Ossi > granica Kamerun – Gwinea Równikowa > odwrót – nie zostaliśmy wpuszczeni pomimo ważnej wizy > Ambam > Mbout > D’Alen – nocleg obok kościoła katolickiego na posesji parafialnej – 380km
Przed ósmą opuszczamy teren „Misji- Kamerun”, powrócimy do ojca Darka za kilka dni, kiedy zakończymy wizytę w Gwinei Równikowej. Wyjazd ze stolicy zajął nam sporo czasu, gdyż zaraz za miastem napadła na nas brygada „Nadzoru Transportu Drogowego”, obstawili auta podrzucając pod koła kolczatkę (deska z gwoździami na kiju). Chcieli wymóc mandat za przekroczenie prędkości, pokazując zamiast wyniku na radarze… karteczkę z zapisem ołówkiem prędkości jaką jechaliśmy… rozbawiło nas to, ale tylko na moment. Zażądali 30tys. CFA!!! Nic takiego nie miało miejsca, gdyż w długim sznurze aut (kilkanaście km jechaliśmy za autobusem), jechaliśmy wolno… ano biały kolor skóry zobowiązuje do nadzwyczajnych kontroli! Poszliśmy na układ… oni pokażą fotoradar, a my nagranie z wideorejestratora… Nikt nikomu nic nie pokazał! Skończyło się na sztukach łagodnej perswazji z użyciem podniesionego głosu i przekleństw. Po kilku minutach oddali nam dokumenty i jeden z kontrolujących, taki najbardziej umyślny… przeprosił za zamieszanie. Ano, jak to mówi trafny wyświechtany frazes… „To jest Afryka”… czasem trzeba powalczyć o swoje, by nie dać się złupić, a chętnych jest tutaj wielu… jak to słyszymy każdego dnia: „daj mi pieniądze, daj mi coś, daj mi cokolwiek!”…
Droga prowadząca przez dżunglę jest w dobrym stanie, jedynie za miejscowością Ebolowa, kilkadziesiąt km z dziurami. Po drodze jeszcze wiele kontroli, a to policja, a to żandarmeria, jedni zastawiają drogę sznurkami z farfoclami, inni deskami z gwoździami. Na granicy w Kye-Ossi jesteśmy w południe. Na posterunku policji, sprawnie załatwiamy pieczątki wyjazdowe z Kamerunu, w miejscowym Urzędzie Celnym położonym w centrum miasteczka zamykamy karnety CPD i podjeżdżamy pod graniczny szlaban do Gwinei Równikowej. Ku naszemu zdziwieniu, kameruński pogranicznik nie otwiera szlabanu, nakazuje nam najpierw iść na piechotę do gwinejskich służb granicznych, aby potwierdzić czy aby nas wpuszczą do tego kraju. Nieco zaskoczeni takim obrotem sprawy, idziemy z paszportami na gwinejską stronę. Jakież było nasze zdumienie… nie przepuszczono nas nawet do budynku odpraw! Natomiast naczelnik urzędu, bez oglądania wiz (zajęty był ogryzaniem kurczaka), arogancko wykrzyczał nam przez metalową zaporę… że nie wpuszczą nas przez to przejście do swojego kraju. Żadne tłumaczenia nie skutkowały, a to że mamy aktualne wizy turystyczne, a to że zapłaciliśmy po 300$ USD od os. i kosztowało nas to wiele starań… potraktowano nas, jak to za sowieckich czasów bywało, przepędzono nas z granicy, nie ma gadania i koniec! Nikt nawet nie zamierzał zaglądać do paszportów czy mamy wizy… nie, bo nie! Co to za kraj…? Słyszeliśmy, czytaliśmy iż to przybrana siostra Korei Północnej, ale nie wyobrażaliśmy sobie aż takiego chamstwa. Kompletny brak szacunku do ludzi i urzędu… po co ambasada wydaje turystom wizy…? tylko dla pieniędzy…? czy może dzikiej satysfakcji odmowy…?
No cóż, nie mamy najmniejszych szans zrobić czegoś więcej, zastanawiamy się odkręcić procedury, anulować pieczątki świadczące o opuszczeniu Kamerunu, na nowo otworzyć karnet CPD w Urzędzie Celnym i udać się w drogę powrotną do Yaounde. Dnia wystarczyło nam jedynie na pokonanie połowy powrotnej trasy i w małej wiosce D’Alen, podjechaliśmy na ogrodzony teren parafii katolickiej, gdzie za zgodą miejscowego kameruńskiego księdza, pozostaliśmy na dzisiejszy nocleg. Ksiądz był niezwykle miły i zadowolony, że może nam udzielić schronienia. Pomimo iż język francuski to nasze najsłabsze ogniwo, a on skromnie mówi po angielsku, to jednak ciut dowiedzieliśmy się o miejscowym społeczeństwie. Przede wszystkim dominują tu mieszkańcy wyznania protestanckiego, a katolików jet zaledwie niewielka grupa, wszyscy żyją skromnie, borykając się z wieloma problemami.
Powróćmy jeszcze do niefortunnego przekraczania granicy z Gwineą Równikową i nieco scharakteryzujmy to dziwne państwo. Jak już wcześniej zostało napisane, kraj niejednokrotnie w skali dyktatury i reżimu porównywany jest z Koreą Północną, a wszystko to za sprawą obu prezydentów, którzy od otrzymania niepodległości zarządzają tym krajem. O tym wszystkim nieco później, najpierw przedstawmy to państwo. Gwinea Równikowa jest małym krajem bogatym w ropę naftową, położonym na zachodnim wybrzeżu Afryki. Składa się z terytorium stałego lądu zwanego Rio Muni, z największym miastem Bata (tam chcieliśmy dotrzeć naszymi Toyotami), oraz pięciu wysp, z tą największą Bioko, gdzie mieści się stolica kraju Malabo. Kraj zamieszkuje nieco ponad milion obywateli. Jest to jedyny kraj Afryki, który niegdyś był kolonią hiszpańską noszącą nazwę Gwinea Hiszpańska, a niepodległość uzyskał dopiero 12 października 1968r., po 190 latach hiszpańskiej okupacji. Pozostałością po tych czasach jest fakt, że jest jedynym krajem w Afryce, w którym język hiszpański jest językiem urzędowym. Pierwszymi mieszkańcami regionu byli Pigmeje, a ciekawostką w skali Afryki jest również fakt, że aż 93% ludności wyznaje chrześcijaństwo, z czego większość stanowią katolicy (87%). Bogactwo tego kraju, nie jest rozdzielane sprawiedliwie, toteż nijak nie służy obywatelom, co powoduje iż większość mieszkańców żyje w ubóstwie, często bez dostępu do czystej wody pitnej. Około 20% dzieci umiera przed ukończeniem 5 roku życia. Wg organizacji „Freedom House”, Gwinea Równikowa to państwo, gdzie przestrzeganie praw człowieka, ma jeden z najgorszych wskaźników na świecie i gdzie wszystkie media kontrolowane są przez prezydenta kraju.
Ropa naftowa odpowiada za 69% eksportu, a za nią plasuje się gaz ropopochodny, który odpowiada za 23% eksportu, co powoduje iż kraj ten, jest trzecim największym eksporterem ropy naftowej w Afryce Subsaharyjskiej. I właśnie to dobro narodowe, jest powodem największych wypaczeń, pod demokratyczną przykrywką. Państwo ma najwyższy wskaźnik PKB per capita wśród państw afrykańskich, ale niebotycznie bogaci się zaledwie wąska elita (petrodolary dla dużej rodziny), podczas gdy znakomita większość mieszkańców kraju, żyje w skrajnej biedzie (często za dolara dziennie). Nie bez przyczyny jego kraj nazywany jest Kuwejtem Afryki. Można by rzec… żyją na miliardach z ropy, ale umierają w skrajnej nędzy. W Gwinei Równikowej ropa naftowa i krew leją się litrami. Choć przed 15 laty na kraj spadła manna z nieba, okazało się, że Gwinejczycy są narodem wybranym jedynie do powolnej śmierci w biedzie. A wszystko przez brutalnego i oskarżanego o kanibalizm kleptokraty… jego wysokość… boga Teodoro Obianga. Wśród krajów powszechnej szczęśliwości, zwanych przez złośliwych dyktaturami, ten wyróżnia się szczególnie. Niegdyś, to niewielkie państewko, przez wiele lat pozostawało najbiedniejsze na kontynencie… typowa postkolonialna beznadzieja. Sytuacja zmieniła się radykalnie w 1996r., gdy u jej wybrzeży odkryto potężne złoża ropy naftowej. Ta niezbyt długa historia niepodległości… to fascynujący świat spisków, skrytobójstw, kultów jednostki, jakiego nie powstydziliby się Kim Dzong Un, czy Władimir Putin. Nguema poszedł nawet w metafizykę. Oparł swoje rządy na wiernych sobie klanach, które nadały mu tytuł „Wielkiego Czarownika”, ale to prorokowi swojej własnej religii nie wystarczało. Jako dożywotni prezydent, którym się mianował, nadał sobie tytuł „Niezwykłego Cudu Gwinei”, a nawet bez fałszywej skromności, usiłował wdrożyć własny kult w ramach Kościoła Katolickiego.
Nadał sobie jeszcze kolejne tytuły: „El Jefe” (Szef), „Lord Wielkiej Wyspy Bioko, Annobon i Rio Muni” oraz „Wielki Generał Alifanfaron”. Podczas transmisji radiowej w 2003r. Ogłoszono… że jest „niczym Bóg w niebie” oraz ma „wszelką siłę nad ludźmi i rzeczami”. Spiker z nabożną czcią wskazał, że Obiang Nguema jest „w stałym kontakcie z Wszechmogącym”, od którego dostaje siłę i może w związku z tym swobodnie decydować o życiu i śmierci innych. Megalomania godna Idiego Amina, czy Mobutu Sese Seko. W 1982r. poprzez referendum oficjalnie mianowany prezydentem kraju, sprawuje nieustannie władzę od ponad 40 lat. W wyborach w 1989, 1996, 2002 i 2009 uzyskiwał reelekcję, jednak żadne z nich nie zostały uznane za wolne i uczciwe przez pozarządowe organizacje międzynarodowe. Tak się dzieje, gdy za boskim wstawiennictwem otrzymuje się ogromne złoża ropy, a to oznacza również, że jeszcze przez długie lata rodzina prezydenta będzie się obławiała kosztem rodaków, a on sam popadał w jeszcze większe samouwielbienie. Obiang uwielbia pławić się w luksusie za państwowe petrodolary. Satrapa patrzy z portretów w każdym domu i instytucjach publicznych w Gwinei Równikowej. Warto mieć koszulkę z jego podobizną, która po prostu musiała stać się odzieżowym hitem w kraju. Będzie trwał, dopóki nie znajdzie się jakiś bratanek, siostrzeniec lub kuzyn, który zdecyduje się go obalić. Bo w tym równikowym kraju historia lubi się powtarzać. Jedyne, co się nie zmienia, to tragiczne życie przeciętnych obywateli.
Wobec siły takich argumentów, trzeba przymknąć oko choćby na działania jego syna „Wielkiego Generała Alifanfarona”, wiceprezydenta Gwinei Równikowej oraz ministra rolnictwa i leśnictwa Teodoro Nguemy Obianga, który z korupcji i dojenia swojego kraju, uczynił prawdziwą sztukę. Jakaś wyjątkowa smykałka do interesów i stały dopływ petrodolarów… sprawiły iż ten urzędnik dzierży dobytek warty miliony dolarów. Syn dyktatora „Teodorin”, znany w świecie celebrytów playboy, ma ekskluzywną posiadłość w kalifornijskim Malibu z czterema polami golfowymi, jeden z najdroższych jachtów na świecie i niezliczoną liczbę sportowych samochodów (Bugatti, Porsche, Lamborghini, Bentley, Rolls-Royce, Koenigsegg i inne takie). Od dwóch dekad gromadzi posiadłości, drogie auta, dzieła sztuki, a ostatnio pamiątki po Michaelu Jacksonie. Sankcje nakładane przez kolejne państwa za korupcję… nie robią na nim wrażenia.
Wszystkie ww. i innego kalibru informacje, nasze poprzednie pobyty w Turkmenistanie (podobna specyfika rządów) i jeszcze u kilku innych mozaikowych dyktatorów, przeogromna chęć zobaczenia za rok Korei Północnej w jakimkolwiek wydaniu… przemawiały za tym, aby odwiedzić ten kraj i choćby tylko skromną część tych dziwów, zobaczyć na własne oczy… nic z tego! Zderzyliśmy się z tamtejszą rzeczywistością już na szlabanie wjazdowym do tego kraju… można by jeszcze spróbować lotniczo przekroczyć granicę, ale nam już zabrakło sił i cierpliwości dla takich dziwactw i wypaczeń…
21.01.2023 – sobota – D’Alen > Ebolowa > Mbalmayo > Yaounde – ponownie w sierocińcu prowadzonym przez ojca Darka – 170km
Dziś szybki powrót do stolicy, na posesję „Misji-Kamerun”. W drodze powrotnej, zajeżdżamy do przydrożnych wytwórni; plecionych koszy, łóżek, drewnianych moździerzy i wszelkiego rodzaju grzechotek i bębnów. Wczoraj jedynie oglądaliśmy te wyroby z okien auta, śpiesząc się na granicę z Gwineą Równikową.
Przed południem docieramy ponownie w progi sierocińca prowadzonego przez ojca Darka. Nie był zaskoczony naszym szybkim powrotem, toteż przywitał nas słowami: „trzeba zawsze słuchać polskich misjonarzy, na 99% wiedziałem, że Was do tego kraju nie wpuszczą, pomimo że macie wizy”. To prawda, przed wyrobieniem wiz do tego kraju, Darek ostrzegał nas iż wjazd do tego kraju to nie lada wyczyn, przeważnie jest niemożliwy… i tak też się stało.
Resztę dnia spędzamy z dziećmi, które chętnie uczestniczą we wszystkich zabawach i tańcach…
22.01.2023 – niedziela – Yaounde- pobyt w „Misji-Kamerun”.
Prawie dotarliśmy do mety naszej obecnej podróży. Miała się zakończyć w RPA, niestety kończy się w Kamerunie. Miało być 29tys.km, jest tylko 21tys.km. Ponownie, powodem niespełnienia naszych planów, była niemożliwość pozyskania sudańskiej wizy. Zrealizowaliśmy jednak podstawowy cel naszej wyprawy, czyli dotarcie do Czadu i wyjazd na saharyjską część tego kraju, na wyżynę Ennedi i nad jeziora Ounianga.
23.01.2023 – poniedziałek – Yaounde – pobyt w „Misji-Kamerun”.
Jutro rano jedziemy do kameruńskiego portu Douala i będziemy się starać zapakować nasze auta do kontenera, aby wysłać je drogą morską do kraju. Pomaga nam w tym firma „C.Hartwig Gdynia SA” z Gdyni.
24.01.2023 – wtorek – Yaounde > Douala – 250km
Wcześnie rano wyjeżdżamy wraz z ojcem Darkiem do miasta Douala, głównego portu w Kamerunie, położonego nad Zatoką Gwinejską. Droga wąska, trasa mocno zatłoczona wszelakimi ciężarówkami, w szczególności wielkimi dłużycami załadowanymi potężnymi balami tropikalnych drzew. Przejazd 250km odcinka zajął nam prawie 5h. Wjazd do Douala (20km), to pasmo korków i nieokiełznanego ruchu. Kierujemy się do biura firmy spedycyjnej „Agora Shipping & Logistics” www.agora-logistics.com , która kooperuje z polskim spedytorem „C.Hartwig Gdynia SA” ( www.chg.pl ul. Kielecka 2, 81-303 Gdynia. Sprawami wysyłek zajmuje się pani Anna Zadroga mobile: +48 502 012 532 e-mail: a.zadroga@chg.pl . W biurze, z panią Rosiane Tantchou +237 650845405 e-mail: logistics.assistant@agora-logistics.com , ustalamy procedurę wysyłki naszych aut do Polski. Prawdopodobnie jest to tutaj na tyle rzadka procedura, że trzeba nam przecierać transportowo-logistyczne szlaki. Na początek, zebrano wszystkie nasze dokumenty i pani Rosiane z całym ich plikiem, oczywiście również z karnetem CPD, pojechała do portowego Urzędu Celnego. W tym czasie, ulokowaliśmy się w lokalnej knajpce, dysponując czasem na małą przekąskę i zimne piwo. Po 16.00 są wieści… mamy zadanie skopiować gdzieś w mieście, wszystkie ostemplowane strony paszportów (oni mają notoryczne problemy z brakami prądu) i możemy odstawić auta na parking, który firma wynajmuje przy międzynarodowym lotnisku. Już wspólnie z pracownikami „Agora Shipping & Logistics” kontrolujemy i przekazujemy obie Toyoty wraz z kluczykami pod ich jurysdykcję, kontener 40stopowy do którego mają być załadowane, wypłynie najprawdopodobniej w przyszłym tygodniu. Auta zdaliśmy, nad resztą procedur będzie czuwała polska firma spedycyjna „C.Hartwig Gdynia SA”, gdzie uiścimy wszystkie należności… na ten czas wiemy, że będzie to koszt za całą 40-stkę, 6200€ + opłaty portowe w Gdyni.
Pozostało nam jedynie zrobić pożegnalne zdjęcie z autami, wraz z pracownikami firmy której je przekazaliśmy i podjechać do najbliższego hotelu, aby gdzieś spędzić dzisiejszą noc. Udało się znaleźć przyzwoity hotel 5km od lotniska w Douala – „Saffana Hotel” 20tys.CFA pok. 2os. ze śniadaniem i klimą.
Jeszcze tego dnia wieczorem, wyszukujemy możliwości szybkiego powrotu do kraju. Nie mogliśmy tego zrobić wcześniej, gdyż tak naprawdę nie wiedzieliśmy, ile dni zajmie nam pozostawienie naszych aut do wysyłki w porcie. Wszystko poszło nadzwyczaj szybko, toteż należy teraz znaleźć najlepszą opcję zakupu biletów lotniczych z Youande do Polski. Niestety, tak na szybko, skazani jesteśmy na niewielką ilość opcji, które cenowo w ogóle są do zaakceptowania. Już mieliśmy zarezerwowany lot przez Addis Abebę „Ethiopian Airlines” za 3100zł. od os, lecz z powodu nie akceptacji naszych kart płatniczych całą procedurę musieliśmy przenieść do Polski i o zapłatę poprosić Danusię, żonę Zbyszka. Niestety w trakcie kolejnego zakupu biletów zmieniła się cena na ponad 5tys. zł. od os. i wyszukiwanie musieliśmy przenieść do innej linii lotniczej… eh. W końcu za cenę 3900zł udało się zakupić bilety w „Brussels Airlines”, lecz lot jest już jutro o 22.10 z Yaounde do Brukseli, a później po 10h oczekiwania, do Wiednia. Z Wiednia do swych domów, trzeba nam dostać się „FlixBusami”.
25.01.2023 – środa - Douala > Yaounde – powrót autobusem do „Misji-Kamerun” – 22.10 wylot z lotniska w Yaounde do Brukseli.
Dzisiaj czeka nas bardzo intensywny dzień. Natychmiast po hotelowym śniadaniu, jedziemy na dworzec autobusowy w Douala, aby jak najszybciej powrócić do stolicy, Yaounde i do „Misji-Kamerun”. Transport autobusowy w Kamerunie jest bardzo dobrze zorganizowany i podzielony na kategorie. Wybieramy wersję „Vip”, jest dwa razy droższa, ale autobusy są naprawdę bardzo luksusowe, dużo miejsca, klimatyzacja, kawa, napoje i kanapki. Bilet na trasie Douala > Yaounde (250km) kosztuje 7tys.CFA od os. (ok.50zł), a autobus wyjeżdża wtedy, kiedy uzbiera się komplet pasażerów. Szczęśliwym trafem, czekamy tylko 15minut i już przemierzamy znaną nam drogę. Przed 14.00 jesteśmy z powrotem w sierocińcu u Darka.
Zostało tylko szybkie pakowanie, wielkie podziękowania, pożegnanie z dziećmi i z ojcem Darkiem i już przed 19.00 jedziemy taksówką na lotnisko. Wszystko przebiega bezproblemowo i o czasie. Po spokojnym locie, przebiegającym prawie dokładnie na północ, na brukselskim lotnisku jesteśmy przed piątą nad ranem następnego dnia.
26.01.2023 – czwartek – Lot z Brukseli do Wiednia – później „FlixBus” do Bielska Białej.
Jednak to nie koniec naszych przygód… gdyż kolejny lot, który mieliśmy mieć z Brukseli do Wiednia o 15.35… został odwołany tuż po ogłoszeniu otwarcia jego boardingu. Czegoś takiego jeszcze nie mieliśmy. Zamiast pakować nas do samolotu, odbieramy bilety na zastępcze połączenia. Dla nas przypadł kolejny lot z Brukseli do Wiednia o 17.45 w wykonaniu „Austrian Airlines”. Szybko liczymy czas… jest szansa, że zdążymy na „FlixBusy”, na które mamy już wykupione bilety z Wiednia do naszych rodzimych miast. Niestety kolejny lot jest opóźniony o kwadrans, co powoduje kolejny stres. W rezultacie po wylądowaniu w stolicy Austrii, z powodu napiętego czasu, z lotniska na dworzec, zmuszeni jesteśmy wziąć taksówkę (40€). Takim to sposobem, mieliśmy jeszcze 15minut na zakup kanapek na stacji BP, pożegnanie ze Zbyszkiem i wejście do autobusów.
A to nie koniec przygód, gdyż na trasę do Bielska… przydzielono jakiś zastępczy autobus, z siedzeniami przystosowanymi raczej do przewozu dzieci, gdyż nie było możliwości, wsunięcia nóg pomiędzy poprzedzające oparcie. Całą drogę, ponad 6h jazdy do Bielska Białej, przesiedzieliśmy w pozycji poprzecznej do kierunku jady. Kiedy porównaliśmy niedawny luksusowy przejazd autobusem w Kamerunie i ten w cywilizowanej Europie… ogarnęło nas niedowierzanie.
27.01.2023 – piątek – Międzyrzecze Górne – „Chałupa na Górce” – na miejscu jesteśmy po czwartej nad ranem.
Autobus dotarł na dworzec do Bielska Białej punktualnie pięć po czwartej i kilka kroków dalej, wzięliśmy taksówkę i tak dotarliśmy do naszej „Chałupy na Górce” w Międzyrzeczu Górnym, 10km od centrum miasta. Patrzymy na kalendarz, minęły dokładnie trzy miesiące, gdyż w podróż ruszyliśmy stąd 28 października 2022r.
Na podsumowanie rychło przyjdzie pora, tymczasem musimy nieco odpocząć od podróżniczej codzienności. To jest ten czas, kiedy docenia się walory swojego domu i lokalne przyzwyczajenia. Zobaczymy jak długo nas będzie cieszyć taki stan i znowu zatęsknimy za kolejną podróżą? Z doświadczenia wiemy… że z pewnością będzie to już niebawem.
„Zygzakiem w poprzek Afryki”…
… zastanawiam się, jak znaleźć słowa tak pomiestne, by nafaszerować je osobliwościami, utkać z nich niepowtarzalność miejsc, stłoczyć paraliż zagmatwanych okoliczności, powtykać kalejdoskop mozaikowych bytów i uchwycić cały ten korowód widziadeł w jednym wyciągu z przebytych dróg? Ustawiam współrzędne na nieskromność…
… klęska surowcowa, poligon i drugi bieg po Afrykę…
… niepospolita kombinacja dekoracji unikatowych, rewiry spektakularnych widzeń… prowokują pisk opon mózgowych. Ale są też inne dobrodziejstwa, a jak mawiają… dobra rzadkie są cenne, a tak się zgrabnie składa iż cała ich rozmaitość figuruje właśnie w Afryce. Klątwa drogocennych surowców, prowokuje szemrane interesy autorytarnych władców, stając się surowcowym zagłębiem dla mocnych tego świata. Skrajnie skorumpowane systemy funkcjonują, a dyktatury mają się świetnie dzięki doskonale znanym gigantom. I nie ważne są ani prawa człowieka, ani los ciężko pracujących dzieci, ani nawet te niejednokrotnie toksyczne kilka dolarów. I w tym miejscu zakrada się paradoks… przebogate dary ziemi, nijak nie napędzają rozwoju. Petrodolarowe szaleństwo, bujne sznury diamentów, szczerozłote spichlerze, kruszcowy przekładaniec, studnia Gaz Vegas, orzechowa skarbnica, kauczukowy rezerwuar, żelazna porcja kakao… wszystko to i wiele więcej, nie generuje dobrobytu, lecz jawi się bolesną twarzą nędzy. Galeria złoczyńców, to infernalna konstrukcja postkolonialnej Afryki, do władzy doszli chciwi i bezlitośni despoci, a za historiami pełnymi pychy, przemocy i ekstrawagancji, kryją się mroczne sekrety międzynarodowych koncernów i interesy zachodnich rządów. Bogata ziemia biednych narodów trwa, tak jak jej grabienie, dyktatorzy poddają się uporczywej transfuzji, by w arteriach ich ponadprzeciętnych postaci, płynęły tylko drogocenne walory. Kiedy w nieprzebytej chciwości, okrutne kleptokracje rabują skarby, a współsprawstwo Zachodu patrzy z przymrużeniem oka, zakrada się epidemia przewrotów, do mody wracają wojskowe zamachy stanu, a ustawiczne zbrojne niepokoje, zaprowadzają wygranych po odbiór nagrody… władza i pieniądze… a one deprawują w jednakowym stopniu. Wolności nie można symulować… a tymczasem neokolonializm ma się świetnie, gospodarcze, militarne i medialne wpływy… tak dziś zdobywa się Afrykę. Z kolei mieszkańcy i ich państwa, są zbyt osłabieni wiekami wyzysku i europejskiego kolonializmu, żeby mogli się przed tym bronić. Często więc sami decydują się na protektorat Francji, Chin lub Rosji. Przecież Afrykę można jeszcze „wycisnąć”… choć zyskali niepodległość, skazani na zewnętrzne wpływy, wpadli w zastawione na nich sidła neokolonializmu. Lawirują z kieszeni do kieszeni „starych” i „aspirujących” partnerów, rywalizacja o wpływy trwa, miejsce zwolnione przez jednych, natychmiast zajmują inni. Kolonialna przeszłość… pcha wielu w rozłożyste ramiona Rosji… czy stare słońce zarysuje nowy dzień?… a może na klawiaturze wzruszeń odegra się muzyczny dramat „Zmierzch bogów”… Wagnera…
… Wiola…
Takim to sposobem przyszedł również czas na podsumowanie tej trzymiesięcznej podróży, na dystansie 21tys. km i przejazdu poprzez 21krajów, z czego aż 17 po terytorium Afryki…
Długo przygotowywałem się, aby zasiąść do komputera i spróbować skonkludować naszą ostatnią wyprawę „Zygzakiem w poprzek Afryki”. Pisząc ten tekst (20marca), nadal tak do końca nie zakończyliśmy tej podróży, gdyż nasze Toyoty nadal stoją w kameruńskim porcie Duala i czekają na wysyłkę do Gdyni. Powodem takiej sytuacji jest wyprawowe, dodatkowe wyposażenie aut, które wg kameruńskiego Urzędu Celnego, nie są integralną częścią tych pojazdów i muszą być drobiazgowo wyszczególnione i wpisane do deklaracji celnej, łącznie z przynależnymi kodami celnymi. Totalny absurd, który trwa już prawie dwa miesiące. Wielokrotnie przesyłaliśmy w kontenerach naszą Toyotę i po raz pierwszy spotykamy się z takim absurdem. Czekamy na finał tej nonsensologii, ale taka właśnie jest Afryka! Gdybyśmy byli na miejscu, z pewnością sprawę załatwiłaby łapówka… która na odległość jest raczej trudna do wręczenia.
Ale wróćmy do wyprawy. Była to nasycona najprzeróżniejszymi problemami i zarazem najtrudniejsza podróż w jakiej mi i nam było dane uczestniczyć. Jak do tej pory, sam od „a” do „z” przygotowywałem logistycznie nasze wyprawy, tym razem zdałem się na podróżniczą energię kolegi, co wielokrotnie skutkowało mnóstwem niedomówień i niepotrzebnych sytuacji, które nie powinny się zdarzyć w tej wyprawie, nastręczając wielu dolegliwości, tarapatów, stresu i nieprzewidzianych kosztów. Wiadomo, że w tak trudnej przestrzeni jaką jest Afryka, nie da się wszystkiego przewidzieć, ale podstawy dotyczące wiz, trasy i bezpieczeństwa przejazdu, powinny być dograne na 100%, a na każdą sytuację musi być przygotowany plan awaryjny. Ponadto, jeśli samemu nie przygotowuje się precyzyjnie szczegółów, nie wypada podczas trwania wyprawy krytykować źle przygotowanych jej fragmentów, co właśnie podczas tej podroży miało kilkukrotnie miejsce. Nie będę się rozpisywał nad szczegółami, jedno jest pewne, na przyszłość nie oddam przygotowań do wyprawy absolutnie nikomu. Ci, którzy uczestniczą w zlotach motocyklowych, wiedzą o co i o jakie standardy mi chodzi.
Poprzedni przejazd siedem lat temu, przez płn.-zach. część Afryki, spowodował iż na tamtej trasie odwiedziliśmy i zwiedziliśmy prawie wszystkie ciekawe i sztandarowe miejsca, które można było wyszukać we wszystkich mijanych po drodze krajach, w Maroko, Mauretanii, Senegalu, Gambii, WKS i na terenie Burkina Faso. Tym samym, pozostał nam jedynie do zwiedzenia najbiedniejszy rejon tej części Afryki, czyli obszar Gwinei Bissau, Gwinei, Sierra Leone i Liberii, nasycony ciągłymi tarciami politycznymi, rebeliami, przewrotami, zamachami stanu, wojnami plemiennymi i wieloletnim permanentnym stanem braku jakiejkolwiek stabilizacji. To powodowało iż przez większość trasy była tzw. „jazda i jazda”, a tam gdzie jeszcze nas nie było, poza skrajną biedą, wszechobecnym brudem, stosami śmieci i ich smrodem, fatalnymi drogami, totalną beznadzieją ziejącą zewsząd, tak naprawdę nie było nic wyjątkowego do zobaczenia. To nie znaczy, że nie było warto tam być, jednak tym razem ten afrykański torcik, był suchy i nie był poprzekładany żadną smaczną masą, przez co był mocno pozbawiony smaku, mało słodki, a wręcz mdły. Zbyt mało było tych pozytywnych doznań z poprzedniego przejazdu, gdzie każdego dnia odkrywaliśmy coś nowego. Kolejnym minusem, było ciągłe pozyskiwanie następnych wiz, a co za tym idzie, strata czasu, oczekiwanie, kombinowanie, ponoszenie kosztów i to o czym wcześniej pisałem, nieprzygotowanie tematu na poziomie organizacji wyprawy. Tu warto wtrącić moją radę wynikająca z podróżniczo-logistycznego doświadczenia, jeśli już wyjeżdżamy w podróż, gdzie zmuszeni jesteśmy na trasie pozyskiwać kolejne wizy, to róbmy to w kraju poprzedzającym, gdyż tam dostaniemy najwłaściwsze informacje dotyczące otwartych przejść granicznych i innych ważnych informacji w odniesieniu do wjazdu. Tak się stało właśnie za sprawą nacisków naszego kolegi w wypadku wyrabiania wiz do Wybrzeża Kości Słoniowej, gdzie pozyskane i zapłacone w Senegalu wizy do tego kraju, musieliśmy powtórnie wyrobić wraz z zezwoleniami na wjazd (laissez-passer) w Monrowii, stolicy Liberii i to za astronomiczną cenę 250$ USD od os. (w ekspresie, gdyż nikt nie będzie czekał na zwykły, trzy dniowy termin koczując pod konsulatem). Reasumując, jesteśmy niezmiernie usatysfakcjonowani, że udało nam się przejechać tak niezwykle trudny region Afryki Zachodniej, jednak było to okupione sporym wysiłkiem fizycznym, jak również psychicznym, który nie był równoważony pozytywnymi doznaniami. Tłumaczymy to sobie w sposób dość pragmatyczny, ponieważ dotychczas wszystkie nasze podróże, a było ich wiele, zawsze dawały nam maksimum satysfakcji, aż musiała się wreszcie trafić taka, która zaprowadziła nas w rewiry inne niż przyjemność, poznanie, czy zadowolenie ze zwiedzania.
To dopiero podsumowanie pierwszego etapu obecnej wyprawy, więc jedziemy dalej, a dalej w Burkina Faso i Nigrze sprawy nie miały się wcale lepiej, zmienił się tylko charakter trudności, gdyż doszła do tego sytuacja zagrożenia terrorystycznego od strony rożnych ugrupowań terrorystycznych z Al-Kaidą i Boko-Haram na czele. Zamiast cieszyć się podróżniczą wolnością, zmuszeni byliśmy do przejazdu w uzbrojonych po zęby konwojach, za które trzeba było nam płacić i to sporo. To spowodowało, że w Nigrze nie dotarliśmy do Agadez i na „Pustynię Tenere”, a czas przeznaczony na ten cel, spędziliśmy czekając na wjazd do Czadu, który był określony rozpoczęciem ważności wizy do tego kraju. To była kolejna sytuacja braku mojej ingerencji w przygotowaniu tej części podróży, trasę do Nigru poprowadziłbym z WKS przez Ghanę, Togo i Benin, byłoby ciekawiej, bezpieczniej, wygodniej i szybciej. Takim to sposobem, z roli podróżników, bardziej staliśmy się korespondentami wojennymi podróżującymi przez strefy konfliktu. Oczywiście miało to również wiele cech poznawczych, gdyż takie sytuacje również czasem muszą wystąpić podczas trudnych wypraw. Ktoś może w tym momencie zadać pytanie, po co tyle trudu, aby zamiast przyjemności z podróżowania ponosić tylko same niedogodności i problemy? Tu niestety zderzyła się konsekwencja w realizowaniu kiedyś założonych planów z obecną rzeczywistością, jak również sytuacja, że nie zawsze jest możliwość w trakcie trwania podróży zmienić wszystkie uwarunkowania, potrzebne dokumenty oraz trasę prowadzącą do obranego celu. Summa summarum, główny cel naszej podróży, czyli dotarcie do Czadu, został osiągnięty. Podróż którą rozpoczęliśmy końcem 2021r. zakładający dotarcie do Czadu poprzez Turcję, Kurdystan, Irak, Kuwejt, Arabię Saudyjską i Sudan, ziścił się dopiero pod koniec 2022r. kiedy dotarliśmy do tego kraju od strony Gibraltaru, przez Maroko, Mauretanię, Senegal, Gambię, Gwineę Bissau, Gwineę, Sierra Leone, Liberię, WKS, Burkina Faso, Togo, Benin i Niger.
Na szczęście w Czadzie, zaczęła się wreszcie prawdziwa podróżnicza przygoda, a wyjazd na pustynny płaskowyż „Plateau Ennedi” i jeziora „Lac’s d’Ounianga”, zrekompensował z nawiązką poniesione trudy dojazdu i dał niezapomniane wrażenia, tym bardziej kiedy posiada się wiedzę, że jedynie około stu turystom w roku, jest dane odwiedzać ten spektakularny rejon świata.
Co spotkało nas dalej? Ponownie z powodu nie otrzymania wiz do Sudanu (wojna domowa, brak możliwości wyrobienia zezwolenia na przejazd), musieliśmy zmienić trasę naszej obecnej wyprawy. Brak wiz spowodował iż nasza dalsza podróż, musiała zostać całkowicie skorygowana. W tym momencie już wiedzieliśmy, że nie dotrzemy do RPA, a jedyną drogą aby opuścić rejon Centralnej Afryki, będzie przejazd do Kamerunu, gdzie postanowiliśmy zakończyć obecną podróż pt. „Zygzakiem poprzez Afrykę”. Był zygzak, tylko nieco węższy i krótszy. Wykorzystując sytuację, zahaczyliśmy jeszcze o Republikę Środkowoafrykańską i próbowaliśmy odbyć dodatkową podróż do Gwinei Równikowej, niestety z niepozytywnym skutkiem (pomimo posiadania aktualnych wiz).
Dla nas, ta afrykańska wyprawa nie zakończyła się z chwilą powrotu do kraju, gdyż w tydzień po powrocie z Kamerunu dostałem malarii, a nasz Hilux 4×4 nadal oczekuje na wysyłkę z portu w Duala. Z malarycznym problemem uporałem się w trzy dni, gdyż mając świadomość takiej sytuacji i specjalne testy pod ręką, błyskawicznie wychwyciłem chorobę (accu-Tell Rapid In-vitro Diagnostic Test), a użyte leki (Duo-Cotecxin), szybko unieszkodliwiły zarodźce malarii mózgowej – Plasmidium falciparum (występuje głównie w Afryce Subsaharyjskiej). Tak właściwie wysoką gorączkę miałem tylko jednego wieczoru, a kolejne dwa dni, miały raczej przebieg choroby podobny do lekkiej grypy. Właśnie dzisiaj otrzymałem oficjalny wynik z kliniki chorób tropikalnych w Poznaniu, dotyczący przesłanej próbki krwi po leczeniu – jest negatywny. Wybierającym się w afrykańskie i inne malaryczne regiony polecamy te specyfiki, są sprawdzone i bardzo skuteczne, stosują je polscy misjonarze w Afryce i za ich namową, zawsze mamy je pod ręką w takich wyprawach.
Natomiast problem z autami nadal trwa i jak na razie płacimy drogie postojowe kameruńskiej firmie spedycyjnej i czekamy z niecierpliwością na załadunek naszych aut na statek. Na razie przesłano nam kolejny plan wysyłki, określony na 30marca. Co będzie dalej, tego nie wie nikt, taka właśnie jest Afryka!
…Wojtek…