05.02.10

Rano szybciutko ruszamy na granicę z Peru i po półgodzinnej odprawie granicznej jesteśmy już na terytorium tego państwa. Wymiana pieniędzy, 1$ USD = 2,84 soles, tak więc prosty przelicznik i będziemy się czuć jak w Polsce z naszymi złotówkami. Paliwo o dziwo jest sprzedawane na galony (olej napędowy 10 soles , benzyna 9.60). Jedziemy do miejscowości Puno, a trasa prowadzi brzegiem jeziora Lago Titicaca. Po drodze odwiedzamy małe miasteczka, podglądając życie ich mieszkańców. Uderza niewspółmierna do wielkości tych osad kubatura i wystrój budowli sakralnych. W Juli ( przydomek Mały Rzym), było ich kiedyś cztery i przygotowywano tu mnichów do działalności misyjnej na terenie Boliwii i Paragwaju. Niestety przebywamy w tym rejonie pod koniec pory deszczowej i dalszy nasz przejazd odbywa się w mokrej atmosferze. Trudno, podejmujemy decyzję o wynajęciu łodzi w porcie Puno i płyniemy do Indian Uru, którzy przed laty nie mogąc osiedlić się na lądzie, postanowili założyć swe osady na pływających , trzcinowych wyspach, by odizolować się od wojowniczych plemion Indian Colla i Inków.

37_05-02_cpoacaban-puno

Najważniejszym elementem życia mieszkańców wysp jest trzcina totora, która to bujnie porasta płycizny jeziora. Z niej to również budowane są domostwa, łodzie oraz pamiątki dla turystów. Naszym zdaniem zbyt wielka komercjalizacja zaszkodziła wręcz w odbiorze, gdyż oszałamiająca naturalność wysp z pokładu łodzi, traci na wartości po bliższym przyjrzeniu. Wielkim trafem okazał się fakt, iż w Peru do 28 lutego będziemy co rusz natrafiali na fiesty, festiwale i święta, a wszystkie one w radosnej atmosferze, co udało nam się odczuć tej nocy, gdyż przemarsze uliczne w towarzystwie orkiestry oraz strzały, spowodowały przerywany sen z wczesną pobudką łącznie.

06.02.10

Ruszamy z Puno na północ drogą 3S w kierunku Juliaca, aby po 20km odbić na wschód do małej osady Sillustani. Znajdują się tu kamienne grobowce chullpas w kształcie wież, przypominające urny o wysokości do 12m, to tu grzebano wodzów i dostojników niegdysiejszego wojowniczego ludu Collas. Teren tego swoistego cmentarzyska położony nad brzegami czystego jeziora Laguna Umayo.

Dalsza dzisiejsza trasa to powrót do Puno i przejazd do Arequipy nazywanej „białym miastem”, gdyż wiele budowli wzniesiono z białego tufu wulkanicznego o nazwie sillar. Postanowiliśmy pojechać drogą przez Tiquillaca, Manazo, a następnie poprzez przełęcz Abra Toroya (4690 m.n.p.m.). Droga okazała się tak trudna i niebezpieczna, oraz całkowicie nieużytkowana że, Ela określiła to za zbyt wielką ekstremę. Pierwszy stu km. odcinek pokonywaliśmy ponad cztery godziny, zaciągając języka u górskich pasterzy dowiedzieliśmy się, że dalszy przejazd zajmie jeszcze nawet do ośmiu godzin, tak więc postanawiamy przebić się do miejscowości Santa Lucia i dalej już asfaltowa płatną drogą ( dwa razy po 3.90 soles), nr 30A , dotrzeć do założonego dzisiejszego celu podróży. W Arequipie jesteśmy dopiero po 21.00 i bez trudu wynajmujemy pokoje w schludnym hotelu (120 soles pok.2os.). Zadziwiająco mało turystów, w knajpkach pusto, jakby wymarło całkowicie życie, przez dwie godziny jesteśmy jedynymi klientami w przyjemnej restauracji, gdzie tym razem degustujemy potrawy z alpaki.

38_06-02_puno-arequipa

07.02.10

Dzisiejszy dzień przeznaczamy na zwiedzanie Arequipy. Najpierw z „buta” do południa włóczymy się po tym niezwykle czystym, jak na peruwiańskie warunki mieście, a po południu za 20 soles wynajmujemy taksówkę i w ciągu 1.5h objeżdżamy ciekawsze zakątki tej wielkiej aglomeracji, położone poza centrum. Dopiero teraz zauważamy, że turystów można obecnie policzyć tu na palcach, tak bardzo zawirowania pogodowe, które miały miejsce w okolicach Cusco, zahamowały ruch turystyczny w całym Peru. Na koniec dnia dowiadujemy się jak sporządza się drink pisco sour, który jest na bazie brandy Pisco i smakuje wyśmienicie orzeźwiająco (wykorzystujemy czas szczęśliwej godziny i za 30 soles pijemy sześć drinków). Trunek ten, uważany jest wręcz za dobro narodowe, dlatego też Peru prowadzi spór z Chile o powstanie i prawo do nazwy handlowej tego napoju alkoholowego.

08.02.10

Wyjazd z Arequipy na północ drogą nr 30A i przed miejscowością Canahuas zbaczamy z trasy, jadąc gruntową drogą w kierunku kanionu – Canon del Colca. Przed Chivay po przekroczeniu andyjskiej przełęczy ulokowanej na wys. 4890 m.n.p.m do rzeki Rio Colca musimy uiścić stosowną opłatę za odwiedzenie tego rejonu (35 soles od os.).

Dalej jadąc przez małe, bardzo biedne wioski indiańskie, Yanque, Achoma, Maca docieramy do najwyżej położonego i najciekawszego punktu widokowego, czyli Cruz del Condor. Jest 16.00 i po kilku minutach już patrzymy na majestatycznie latające nad kanionem kondory, które nieruchomo unoszą się na wietrze i tylko czasem spoglądają na nas z góry. W dole, ponad 1000m niżej, wije się i meandruje, wydając jakby odległy „szept” rzeka Rio Colka. W takiej scenerii pozostajemy tu ponad dwie godziny przygotowując i konsumując turystyczny lunch , konserwy jeszcze z Polski, warzywa i owoce peruwiańskie. Nasyciwszy zmysły wspaniałymi widokami, a żołądki smacznym jedzonkiem, tą samą drogą powracamy do miejscowości Chivay.

39_08-02_arequipa-canioncolca

Ponieważ robi się późno, od razu udajemy się do miejscowego kompleksu termalnego, aby w gorących źródłach mineralnych o temp.38ºC, zażyć odprężającej i relaksującej kąpieli. Bez trudu przy Plaza de Armas wynajmujemy za jedyne 50 soles pokoje w kameralnym hostalu i w tutejszej knajpce ponownie konsumujemy specjały przyrządzone z alpaki.

09.02.10

Pomni doświadczeń co do stanu wysokogórskich, andyjskich dróg i problemach z przejazdem z Puno do Arequipy, zaciągamy „języka” co do możliwości przejazdu z Chivay, przez Callalli, Yauri do Sicuani, ponieważ dalej do Cusco jest dobra, asfaltowa droga nr. 3S. Uzyskane informacje są na tyle pomyślne, że decydujemy się na ten wariant. Niestety nie pomaga nam w tym dzisiejsza pogoda, pada prawie cały czas, miejscami sypie nawet śnieg i jest bardzo zimno, poruszamy się cały czas na wysokościach ponad 4500m.n.p.m. Po sześciu godzinach mozolnej jazdy potwornie zrujnowanymi drogami, gdzie niejednokrotnie na „nosa” wybieramy dalszy kierunek jazdy – totalny brak jakichkolwiek oznaczeń, docieramy do Sicuani. Później to już tylko trzygodzinny dojazd do Cusco i jesteśmy na peryferiach tej wielkiej, 400tys. aglomeracji, niegdysiejszej stolicy imperium Inków. Przejazd, już po zmroku przez przedmieścia tego miasta to istny koszmar, spływające na ulice podczas deszczów błoto, zastygło i podnosi się z jezdni tumanami kurzu, w wyniku przejazdu setek aut. Znalezienie parkingu dla naszej Toyoty to wielki wyczyn, z hotelem natomiast nie ma żadnego problemu, decydujemy się nawet na wyższy standard, gdyż specjalne rabaty niezwykle kuszą i już za 110 soles, mamy super pokoje i zakwaterowani jesteśmy w samym centrum miasta. W restauracji typu parrilla, tuż obok, postanowiliśmy dzisiaj spróbować narodowej, peruwiańskiej potrawy, czyli pieczonej na rożnie świnki morskiej. Zaliczyliśmy tą potrawę i stwierdzamy wszyscy zgodnym chórem: nigdy więcej! Łykowate z nieprzyjemne grubą skórą i tak naprawdę to porcja mięsa dla niemowlaka.

40_09-02_canioncolca-cusco

10.02.10

Po wywiadzie dotyczącym możliwości zwiedzenia Machu Picchu już rano wiemy, że dotarcie do tego miejsca jest absolutnie niemożliwe, cały teren strzeżony jest przez policję i ustanowionego sędziego, który na miejscu wymierza kary odważnym śmiałkom łamiącym ten zakaz. Istnieje nadal zagrożenie zejściem następnych lawin błotnych, a pogoda nie pomaga w usuwaniu szkód, gdyż codziennie popołudniami obficie dolewa. Zwiedzamy więc okolice Cusco, tak mocno historycznie związane z kulturą inkaską.

Zakupujemy promocyjne, trzydniowe bilety (70 soles, ze względu na tragiczna sytuację po powodzi i kompletny brak turystów) i rozpoczynamy zwiedzanie od świątyń usytuowanych na przyległych do miasta wzgórzach. Najokazalszą okazuje się Saquaywaman, ale odwiedzamy również O’enqo, Pukapukara i Tambomachay. Następnie kierujemy się do Pisaq, jednak docieramy tam na piechotę poprzez zawalony most, nad ciągle groźnie rwącą rzeką. Zwiedzanie kameralnego miasteczka przerywa nam nadciągająca burza, natomiast inkaskie ruiny przesuwamy na czas późniejszy, gdyż trzeba przemierzyć ten zniszczony rejon ponad 100km objazdem

41_10-02_cuscookolice

11.02.10

Ten dzień przeznaczamy na solidne zwiedzenie zabytkowej części miasta Cusco. Zaczynamy od kompleksu katedralnego w którego skład wchodzą – Basilica Catedral , następnie Triunfo oraz Sagrada Familia (bilet 25 soles od os.). Odwiedzamy również Convento de Santo Domingo, Monasterio de Santa Catalina de Sena oraz wiele innych ciekawych obiektów historycznych. Nie ma dnia byśmy nie trafili na tańce i zabawy z użyciem konfetti, wody oraz pianek w aerozolu.

Nie pomijamy targów, gdyż jest tam przytłaczająca ilość towarów, jak również publiczne stołówki. Można za bezcen jeść, pić soki ze świeżych owoców oraz zobaczyć coś co wbija w szok jak np. kobieta ukręcająca żabom głowy, by później rozebrać je na części, albo chleb wielkości koła samochodowego. I jak to bywa w miejscach turystycznych, zaradni mieszkańcy obmyślają jak turystę podejść, by coś kupił lub przynajmniej zapłacił za pozwolenie zrobienia fotki.

12.02.10

Opuszczamy Cusco, puste, bez turystów, pozbawione podróżniczej atmosfery. Tak będzie jeszcze trwało co najmniej do marca, dopóki nie powstaną alternatywne drogi dotarcia na Machu Picchu. Z tego co wiemy, to tory kolejowe są podmyte w tak wielu miejscach i na tak długich odcinkach, że na razie nie jest w ogóle możliwa szybka naprawa tej drogi transportu i w związku z tym będzie budowana jakaś nowa. Dowiedzieliśmy się również, że droga do Nazca przestała istnieć w wielu miejscach i nasz dalszy przejazd właśnie w tym kierunku będzie poważnie utrudniony.

Dzisiejszy dzień poświęcamy na spenetrowanie po inkaskich budowli, pozostałości ich wspaniałej kultury rolniczej, inżynieryjnej oraz architektonicznej ulokowanej w Świętej Dolinie wzdłuż rzeki Rio Urubamba. W pierwszej kolejności jedziemy w kierunku Abancay drogą nr 3 S i po 20 km skręcamy na północ w stronę Urubamby. Po drodze zwiedzamy wioskę Chinchero w której tak bardzo wymieszała się kultura inkaska z tą narzuconą przez Hiszpanów. Mamy tu okazję obserwować obchody święta tęczy. Taneczny pochód najpierw udaje się pod kościół, a następnie w rejon świątyni inkaskiej i pobliskich wzgórz. Uczestnicy są pięknie przystrojeni balonikami,  twarze nacierają kolorowym pyłem, usta mają wypchane liśćmi coca i podczas tańca częstują się czymś na wzmocnienie, co powoduje, że ruchy mają coraz bardziej spontaniczne. Dla mnie osobiście to wielkie wydarzenie znaleźć się w miejscu, gdzie narodziła się tęcza, gdyż od wielu lat opisuję rzeczywistość tego świata pod pseudonimem „zapach tęczy”, jest to oczywiście retoryka czegoś czego nie ma, więc wszystko w rękach wyobraźni. To co widzimy jest tak realne, że mamy wrażenie jakbyśmy się przenieśli w tamte odległe czasy. Poddajemy się wirowi wydarzeń i wpatrujemy się w rytualne czynności do momentu, aż wszyscy przenieśli się na wysokie pobliskie wzgórze, by dalej wzywać tęczę.

Opuszczamy to magiczne miejsce i dalej jedziemy do Moray i podziwiamy coś w wyglądzie przypominające greckie amfiteatry, a w rzeczywistości w czasach inkaskich były to świetnie zorganizowane pola uprawne. Następnie budowle usytuowane jak zwykle na wzgórzach w Ollantaytambo i Pisac. Ta pierwsza to swoisty majstersztyk ich zdolności inżynieryjno budowlanych. Już późną porą docieramy po dniu pełnym wrażeń do Urubamby i wynajmujemy pokoje w XV w klasztorze obecnie przekonstruowanym i służącym jako hotel. Niezwykła atmosfera tego miejsca a dodatkowego uroku dodaje to, że jesteśmy tu dzisiaj jedynymi gośćmi.(49 $USD komfortowy pokój 2os.)

41_10-02_cuscookolice

13.02.10

Opuszczamy klasztorne mury tak mocno związane z kolonialną Hiszpanią, wszak był to pierwszy tego typu obiekt który powstał w tych okolicach, jeszcze przed tymi które założono później w Cusco. Z Urubamby powracamy do drogi 3S i jedziemy w kierunku Abancay. Tu dopiero widzimy ogrom szkód jakie poczyniły obfite opady które nawiedziły ten rejon przed trzema tygodniami. Mamy szczęście, gdyż jeszcze kilka dni temu nie przejechalibyśmy tędy i należałoby objechać ten rejon, nadkładając setki kilometrów, aż przez Arequipę i dalej wzdłuż Pacyfiku. Na wielu kilometrach po prostu nie ma drogi i jedziemy naprędce przygotowanymi objazdami biegnącymi korytem rzeki Rio Apurimac która nieco już opadła, lecz nadal toczy wzburzone, rudawe swe wody. Mozolnie pokonujemy kolejne kilometry, lecz niestety za Abancay jadąc nalej w kierunku Nazca, jesteśmy całkowicie uziemieni w wysokich Andach, ponieważ padający deszcz w górnych partiach tych gór spowodował zejście lawiny błotnej i na 6km przed Chalhuanca zablokował całkowicie przejazd. Okropny widok tej masy błota zalegającej na kilka metrów, trzęsącej się jak galareta i niosącej ogromne głazy, jakby były styropianowymi ich atrapami – niesamowity żywioł. Mamy jednak szczęście, ponieważ dosłownie tuż przed tym miejscem znajduje się hotel (361 km drogi nr.26 A Abancay- Nazca). Jest to połowa drogi pomiędzy Cusco a Nazca i właśnie tu zwyczajowo zatrzymują się zorganizowane grupy turystów zwiedzające Peru. Dzisiaj w tym wielkim kompleksie wybudowanym przez Włocha, jesteśmy jedynymi gośćmi (50 $USD komfortowy pokój 2os.). Prognozy przewidują, iż jutro około 10.00 droga ma być już przejezdna.

42_13-02_urubamba-chalhuanca

14.02.10

Rano przy śniadaniu dowiadujemy się, że buldożery przebiły się przez te ogromne zwały mazistego błota wymieszanego z kamieniami i wahadłowo udrożniono przejazd na drugą stronę tej przeszkody. Na szczęście przestało padać i jest wspaniała pogoda, tak więc kontynuujemy jazdę w kierunku Nazca, mozolnie pokonując tysiące zakrętów posuwamy się do przodu. Ostatni fragment trasy to tereny Reserva Nacional Pampa Galeras, gdzie upodobały sobie ten teren vicunie. Następnie zjazd z 4500.m.n.p.m na płaskowyż Nazca 620 m n.p.m. Przejeżdżamy również obok najwyższej w świecie wydmy o wysokości 1200m.n.p.m i późnym wieczorem jesteśmy w małej nieciekawej miejscowości, która jest ciekawostką turystyczną tylko dzięki odkrytym tam geoglifom, które to dostrzeżono z powietrza w 1927 roku, a niemiecka badaczka, matematyk i astronom Maria Reiche studiowała te rysunki wiele lat i doszła do wniosku, iż jest to część wielkiego kalendarza astronomicznego, do komunikowania się byłej cywilizacji z bogami. Stało się to powodem atrakcyjności i licznych odwiedzin oraz zainteresowania turystów niezwykłymi geoglifami sprzed ponad 2500lat. Wynajmujemy pokoje w hotelu przy Plaza de Armas (45soles pok.2os.) i jeszcze tego dnia załatwiamy bilety na jutrzejszy przelot nad płaskowyżem. Wybieramy opcję nieco droższą, lecz ponoć bardziej widowiskową, małą czteromiejscową Cessną (65$USD od osoby). Już o 7.00 należy być przygotowanym do lotu, gdyż to najlepsza pora na oglądanie tych niezwykłych wizerunków, tuż po wschodzie słońca.

43_14-02_chalhuanca-nasca

15.02.10

Rankiem okazało się, że niestety zalegająca mgła pokrzyżowała wczorajsze ustalenia i start przesunięto o godzinę. Dalej już wszystko poszło sprawnie i 15letną Cessną wystartowaliśmy, aby z wysokości około 500m podziwiać rysunki wyryte na powierzchni kamienistej pustyni. Tak naprawdę do dzisiaj nie ma jednoznacznej odpowiedzi czemu i dla kogo miały służyć, bo przecież ze względu na swą wielkość są widoczne jedynie z pokładu samolotu. Wrażenia z odbioru tych obrazów zakłóca jedynie stan techniczny i niezbyt przyjemne odgłosy wydobywające się z tego starego samolotu. Jesteśmy wielce szczęśliwi, że po 40min. lot zakończył się pomyślnie i stoimy na płycie lotniska w całości.

Wynajmujemy przewodnika do dalszych dzisiejszych zwiedzań i jedziemy na rozlegle tereny płaskowyżu, na cmentarz byłej cywilizacji Nazca, gdzie do dzisiaj przetrwały zmumifikowane zwłoki tych ludzi, owinięte w kucznej pozycji w bawełniane pakuły. Następnym punktem są akwedukty i świątynie w Chauchilla. Popołudniem opuszczamy ten teren i udajemy się drogą nr 1S, czyli Panamericaną w kierunku Limy , aby w miejscowości Ica zboczyć z trasy i udać się do małej turystycznej osady o nazwie Huacachina ulokowanej nad laguną po środku piaszczystych wysokich wydm. To raj dla snowboardzistów przybyłych tu z całego świata i próbujących uprawiać ten sport, tym razem jeżdżąc po stromych zboczach na sypkim piasku. Bez problemu wynajmujemy pokoje w hostalu z basenem za jedyne 60 soles i wykupujemy na jutrzejszy dzień wycieczkę do Rezerwatu Paracas, którą mamy odbyć specjalnym autem typu buggies.

44_15-02_nasca-huacachina

16.02.10

Kiedy rano ruszyliśmy na wycieczkę, jakież było nasze zaskoczenie, gdy na pierwszej z wysokich wydm pan kierowca sand buggies, wręczył każdemu z uczestników kawałek świecy i kazał nasmarować deski snowboardowe. Okazało się, że wykupiliśmy najzwyklejszą przejażdżkę po wydmach dla uprawiania sportu pt. sand boarding. Chcąc nie chcąc, wstawieni w nową sytuację, choć nigdy nie jeździliśmy na desce, tylko od dziecka na nartach i to po śniegu, podjęliśmy wyzwanie i już po kilku minutach zachowywaliśmy się jak zawodowcy, przynajmniej tak nam się wydawało. Jazda po wydmach dostarczyła nam mnóstwa adrenaliny i uśmiechnięci powróciliśmy do hostalu cali obklejeni piaskiem, a mieliśmy go wszędzie.

Do Rezerwatu Reserva Nacional de Paracas pojechaliśmy już naszą Toyotą. Piaszczyste wydmy spływają do oceanu, morze usiane wysepkami o klifowych zboczach, a cały obszar to raj dla wszelakiej morskiej zwierzyny. Obszar ten zwany jest „Małe Galapagos”, a wszystko to za sprawą zimnego prądu Humboldta, który jeszcze do tego miejsca dociera niosąc obfitość pokarmu dla tych stworzeń. Jedziemy przez rezerwat całkowitym bezdrożem i po 100km docieramy do małej osady rybackiej Paracas. Wynajmujemy pokoje w hostalu przy morskim bulwarze (60soles pok.2os.), oraz wykupujemy na jutrzejszy poranek przejazd łodzią motorową na Islas Ballestas pobliskiego skupiska wysp, gdzie z bliska będziemy podziwiać ptactwo i morskie zwierzęta.(35soles od os.)

45_16-02_huacachina-paracas

17.02.10

Szybką łodzią motorową ruszamy w kierunku archipelagu wysp położonych w rezerwacie Paracas, największym obszarze chronionym na peruwiańskim wybrzeżu, gdzie pustynia malowniczo zderza się z morzem, a wysokie klify ze stadami morskich ptaków, wznoszą się nad rozległymi plażami. Po drodze na zboczu góry podziwiamy wyryty w jej podłożu ponad 100m kandelabr, który już ok.700 lat p.n.e. ,był prawdopodobnie jakimś drogowskazem do byłej prekolumbijskiej cywilizacji Paracas. Podziwiamy niezliczona faunę tego regionu z tysiącami różnorodnych ptaków reprezentujących dziesiątki ich gatunków, łącznie z pingwinami Humboldta, chilijskimi kormoranami, głuptakami i wielkimi pelikanami. Na kamienistych plażach wylegują się słonie morskie i foki, które są aktualnie w fazie wychowywania niezliczonej ilości potomstwa.

Powrót do portu to jakby sceny z filmu Hitchcocka pt.”Ptaki”. Prawdopodobnie wszystkie poderwały się do lotu i ruszyły w wyścigi z naszą czterystu konną łodzią motorową. Widok nieprawdopodobny, z jaką gracją potrafią tuż nad samą wodą pędzić z taką prędkością. Dalsza część dnia to 250km przejazd drogą nr.1S, mało ciekawymi, pustynnymi, nad oceanicznymi terenami do Limy. Wynajmujemy pokoje w hostalu Espana przy ulicy Azangaro 105 (50soles pok.2.os. z łazienką), panuje tu specyficzny klimat, wygląda to jak wielki skład fajansu, gdzie papugi siedzą sobie na rzeźbach, a potężne żółwie przemykają obok nas, kiedy siedzimy na tarasie.

46_17-02_paracas-lima

18.02.10

Zwiedzamy Limę. Rozpoczynamy od standardów, które przystało zwiedzić w stolicy Peru tj. klasztoru i kościoła Franciszkanów położonego nad brzegiem Rio Rimac, pod który to Francisco Pizarro, założyciel Limy przeznaczył teren już w 1535 r.. W katakumbach tego kościoła spoczywają szczątki 70 tys. osób. Odwiedzamy katedrę, gdzie w jednej z kaplic zostały złożone szczątki założyciela tego miasta.

Następnie wjeżdżamy na wzgórze San Cristobal, poprzez dzielnicę miejscowych faweli, gdzie z punktu widokowego podziwiamy panoramę miasta. Z autobusu przesiadamy się do Mirabusu, by z jego otwartej górnej części obserwować zabudowę i ciekawostki miasta. Czas szybko płynie i po 16 dniach wspólnej podróży z Elą i Andrzejem, po Boliwii i Peru, dobiega końca. Późnym popołudniem żegnamy naszych przyjaciół i powracają poprzez Amsterdam do Warszawy, a my już jutro ponownie na drugą stronę Andów, do peruwiańskiej Amazonii.

bol-peru

<<<< POPRZEDNIA ——– NASTĘPNA >>>>