Cz. III – Ekwador > Kolumbia > Panama

30.listopada 2011r

Wczorajszy dzień i spotkanie z Jankiem Grzesikiem przeszło już do historii, jako jedno z najciekawszych i dużo wnoszących w naszą wewnętrzną duchowość, na długo pozostanie w naszej pamięci.

Ruszamy wczesnym rankiem na trasę, kontynuując jazdę Panamericaną (droga nr.35) w kierunku granicy z Kolumbią. Wreszcie nie przerażają nas doznania typu: syf, brud i śmieci – to wielka ulga dla naszej psychiki – Ekwador, to co najmniej dwa stopnie cywilizacyjne wyżej od Peru. Po drodze niedostrzegalnie przekraczamy równik, podziwiając panoramę majestatycznie wyniosłych wulkanów: Cayambe 5.790m.n.p.m i Imbabura 4.609m.n.p.m. Po pokonaniu 320km, bardzo sprawnie przekraczamy granicę w Tulcan. Z polecenia celników kolumbijskich, a nie trzeba nas było długo namawiać, jedziemy do Sanktuarium Maryjnego w Las Lajas. Pierwsze wrażenie, jeszcze z drogi – oszałamiające, ostatnie – sprowadza człowieka w krainę kiczu i magii cudów. Ale, rzeczywiście warto było zboczyć te kilkanaście km z trasy. Po zejściu w głęboki wąwóz, naszym oczom ukazał się neogotycki kościół wzniesiony w latach 1926-1944, na moście przerzuconym pomiędzy stromymi, skalnymi brzegami kanionu. Budowlę wzniesiono dla upamiętnienia ukazania się Matki Boskiej, która według legendy, miała się pojawić na ogromnej pionowej skale, wznoszącej się na wysokość 45 m. nad rzeką. Kościół usytuowany jest pod takim kątem do urwiska wąwozu, że skała wraz z wyobrażenie Madonny stanowią jego główny ołtarz. Miejsce jest celem niezliczonych pielgrzymek, a wzdłuż alejki wielu pozostawiło po sobie ślad w postaci tabliczki. Powracamy na trasę Panamericany Norte i 30 km za miastem Pasto, w małej osadzie Chachagui zostajemy na nocleg ( 20.000 pesos kol. pok.2os.z łazienką, ok. 34zł – aktualny kurs: 1$ USA = 1. 930 pesos kol., co na tą chwilę stanowi 1000pesos kol. = 1.70zł, olej napędowy 7550pesos kol. jeden galon).

2011-11-30-map

1.grudnia 2011r

Ponieważ data rezerwacji na statek, którym przeprawiamy auto do Panamy zbliża się szybkimi krokami (7 grudnia), a przemieszczamy się do Cartageny praktycznie tą sama drogą, którą jechaliśmy dwa lata temu, ten przejazd musimy potraktować bardziej jako ,,dojazdówkę”. Mozolnie pokonujemy więc następne kilometry andyjskiej drogi nr 25, Panamericany biegnącej przez Kolumbię.

2011-12-01a-map

W górach deszczowa i mglista aura pory deszczowej, przed Cali pogoda zdecydowanie się poprawiła, dlatego też, już słonecznej aurze i cudnym otoczeniu, docieramy późnym wieczorem do Cartago, gdzie wynajmujemy pokój w motelu z czerwonym sercem i amorem ze złotą strzałą – wracamy do starej wypróbowanej opcji – tanio (wersja na godziny, odmieniona po negocjacjach), czysto (inaczej nie wypada, w końcu to miejsce ,,publicznego użytku” i (tajny garaż) więc, nie musimy zawracać sobie głowy, uciążliwym jego szukaniem.

2011-12-01b-map

2.grudnia 2011r

Podkręcono nam tempo, gdyż przyśpieszono przeprawę naszej Toyoty o jeden dzień, więc musimy się nieco sprężać, aby na czas dotrzeć do Cartageny. Ruszamy więc wcześnie w kierunku Medellin, Panamericaną (droga nr.25) i na 80 km przed tym potężnym miastem, odbijamy na zachód w kierunku Bolombolo, by na noc zatrzymać się w Santa Fe de Antioquia. Często nadużywa się w przewodnikach określenia „kolonialna perła”, natomiast w tym przypadku…ono w ogóle nie padło, nie wiedzieć czemu, bo to miasteczko w całej rozciągłości tego określenia, zasługuje na takie miano. Nieskalane powszechnym i komercyjnym ruchem turystycznym, oferuje przybyszowi kolonialny charakter, gdzie…wąskie brukowane uliczki, parterowe bielone domy, cztery kościoły, bogato dekorowane drzwi domów i okna z rzeźbionymi drewnianymi okiennicami wprowadzają nas na dziedzińce…pełne kwiatów. Handlowy klimat Plaza de Armas i nadzwyczajna uczynność i uprzejmość ludzi, powodują w nas zadziwienie, gdyż wcześniej (a idzie tu o poprzednie kraje, z naciskiem na Peru) za te przecież ludzkie odruchy, żądano pieniędzy. Ceny nie zwariowały, a do tego gratis próbujemy jeszcze dotąd nie znanych nam owoców (nie ma takiej opcji, by poznać wszystkie jakie proponuje ten kontynent, oczywiście tylko jako turysta). Na każdym kroku jesteśmy częstowani jakimiś regionalnymi cudeńkami z tamaryndy (tamaryndowiec indyjski, owoce, a raczej duże strąki o ciemnobrązowej mechatej skórce i soczystym, pikantnym i kwaskowatym miąższu), nikt nie żąda pieniędzy za robienie zdjęć, raczej sami chcą pozować do nich. Przy głównym placu wynajmujemy pokój w kolonialnym hotelu z wygodami za 40.000pesos kol. (70zł).

W odległości 6 km od miasta, znajduje się następna osobliwość, to Puente de Occidente. Gdy oddawano go do użytku w 1895r, był jednym z pierwszych wiszących mostów na terenie obydwu Ameryk. To dziwadło o długości 291m, rozpostarte na stalowych linach pomiędzy brzegami rzeki Rio Cauca, a zainicjowane w 1887r przez Marcelianiego Veleza, z powodzeniem służy do chwili obecnej, straciło nieco na znaczeniu gospodarczym, bo zastąpiono go innym, na drodze do Medellin. Niegdyś całkowicie drewniana konstrukcja, w chwili obecnej pewne elementy zastąpiono stalą. Dawno…dawno temu…przeprawiały się tędy całe karawany objuczonych mułów, wędrujące z portu Turbo w głąb Kolumbii. Cały wieczór włóczymy się po brukowanych uliczkach miasta, podglądając życie jego mieszkańców, a należy tu nadmienić, iż życie to, zdominowane jest na ten czas, przygotowaniami do świąt. Tak więc, w ruch idą Mikołaje, niekoniecznie ubrane na czerwono (wyjątek stanowi osobisty Mikołaj firmy Coca-Cola) choinki (to przecież był niemiecki zwyczaj, bardzo popierany przez Marcina Lutra), plastikowe ozdoby, szopki, chińskie iluminacje świetlne i wszystko co kojarzy się z przed świątecznym czasem. Jedno jest pewne, wszystko co tutaj widzimy jest bardziej kukiełkowe, a szopki na stacjach paliw, posterunkach policji, albo Mikołaj wiszący na dystrybutorze paliwa, to tak inaczej niż u nas…i jakoś tak głupio bez śniegu.

Niebawem opuścimy ten kontynent…a gdyby tak…zastanowić się w tym miejscu…lub tylko postarać się pomyśleć…po tylu przebytych krajach…po wiedzy kiedyś nabytej i nowej, niekoniecznie zbieżnej…co otrzymali Indianie, a co Europejczycy?…handel wymienny?…etnocyd?…czy może coś więcej?… …ospę i grypę za syfilis, chleb za ziemniaki, konia za indyka, wódkę za tytoń, jedynie za koło Europa nie otrzymała nic w zamian. Ale w okrucieństwie nikt nie był lepszy. W Starym Świecie palono ludzi na stosach, w Nowym – wyrywano żywcem serca z piersi. Jakie metody nawracania Indian stosował inkwizycyjny kościół katolicki? Bardzo różne. W Paragwaju powstało np. ,,parapaństwo” kościelne. Zakonnicy uzbroili Indian Guarani i stworzyli z nich regularną armię. Byli też zwolennicy nawracania siłowego, niepokorni, przyłapani na kultywowaniu starych wierzeń, byli publicznie chłostani itp. Ale najśmieszniej było na początku konkwisty. Powstało oficjalne pismo, które Hiszpanie mieli obowiązek odczytywać po wkroczeniu na nowe terytoria. Było tam o tym, że ziemie te dostał Papież od Boga, a Hiszpanie od Papieża, że w związku z tym przejmują te ziemie na własność, zaś Indianie mają obowiązkowo przejść na jedyną prawdziwą wiarę. List ten odczytywany był oczywiście po kastylijsku, a Indianie nic z niego nie rozumieli. Był w tym jednak sens. Hiszpanom bardziej niż na nowych duszach zależało na niewolnikach, jakikolwiek opór (po odczytaniu pisma) uznawany był za przejaw buntu, a w myśl rozporządzenia buntownicy mogli zostać zgodnie z prawem uwięzieni i traktowani jak niewolnicy…dopiero później doszli, że Indianie to słabowici i chorowici robotnicy. Później zadziałał pewnie efekt selekcji naturalnej – przetrwali najsilniejsi. Przykładem niech będą boliwijskie kopalnie (Potosi) tyrali aż do śmierci, a długo nie żyli, ale póki była zagwarantowana świeża krew, było ,,OK”…a potem to już np. eksport niewolników z Afryki…a to słynne złoto…jaką miało ono wartość dla Indian?…wyłącznie jako piękne i lśniące ozdoby…nie używali go jako środka płatniczego…a konkwista zabrała ile mogła…to brutalna przeszłość…czego nie odzwierciedla aktualna sytuacja Hiszpanii…jak widać kradzione nie tuczy (odmieniając przez wszystkie czasy)…i jak to kiedyś zauważył śp. Adam Mickiewicz: „Bóg dał ręce, żeby brać! To ruskie przysłowie”, więc kiedy jedni kończyli brać…inni zaczynali…a jeszcze inni byli w trakcie…i tak cykl obraca się…

2011-12-02-map

3.grudnia 2011r

Ponieważ nie lubimy jeździć kolejny raz tymi samymi drogami, wymyśliliśmy nietypową trasę dojazdu do Cartageny, niegdysiejszym, a może i nadal obecnym szlakiem narkotykowym, wiodącym z Medellin do małego portu Turbo, leżącego nad zatoką Golfo de Darien. Wyjeżdżamy więc z urokliwej miejscowości Santa Fe de Antioquia, drogą nr.62 w kierunku na północ prowadzącej przez niższe partie Andów. Jeszcze wczoraj zaciągaliśmy „języka” na temat przejezdności tego szlaku, ponieważ w porze deszczowej różnie bywa i wczoraj droga nie była przejezdna z powodu zejścia kilku lawin błotno- kamiennych. Rano na miejscowym terminalu autobusowym otrzymujemy informację, że wszystko na tyle uprzątnięto, by przejazd był możliwy. Rzeczywiście droga okropnie zrujnowana i pozasypywana zsuwającą się ziemią, głazami i konarami powalonych drzew.

2011-12-03a-map

Bardzo mozolnie i powoli przesuwamy się jednak do przodu, aby po sześciu godzinach i pokonaniu 270km, dotrzeć do małego portowego miasta Turbo. Gdzieś na wysokości miasta Aparado, byliśmy niespełna 100km od granicy z Panamą, jednak dorzecze rzeki Rio Arrato i tzw. przesmyk Darien, są do tej pory prawie nie do pokonania nawet pieszo, co dopiero mówić o przeprawie razem z naszym pojazdem.

A teraz coś o przesmyku Darien, o ,,ziemi bezprawia”, by choć trochę przybliżyć problem (hiszp. tapon del Darien) bagnisto- leśny przesmyk o wymiarach około 160 km na 50 km, oddzielający panamską prowincję Darien i Kolumbię, uniemożliwiający komunikację pomiędzy Południową, a Środkową Ameryką i swobodny przejazd Autostradą Panamerykańską. Dżungla w Darien jest uważana za najbardziej malaryczną na świecie. Obszar ten od kilku lat cieszy się złą sławą. Z wielu źródeł informacji wynika, że w dżungli swoje kryjówki mają przemytnicy narkotyków oraz partyzanci FARC lub ELN oraz, że przebiega tamtędy szlak narkotykowy. Teren ten jest zamieszkiwany przez tradycyjnie żyjące indiańskie plemiona Embera, Wonuaan, Kuna i Choco. Darien to miejsce-legenda. Jego pierwszych eksploracji dokonywali konkwistadorzy, których wszystkie wyprawy w ten rejon kończyły się koszmarnie. Ten kawał dżungli stanowiący zieloną granicę między Panamą i Kolumbią to jedno z niewielu miejsc jakie zostały, w które wyruszając nie można być pewnym niczego prócz tego, że napotka się tam przygodę (niekoniecznie wymarzoną). Nie wiedzie tamtędy żadna droga – a za tą sprawą nie dotarła ani cywilizacja, ani żadna możliwość nowoczesnego transportu, a dlaczego?…i nie jest tak, że nie próbowano…kiedy to doborowe siły konstruktorskie z całego świata połączyły siły z ogromnymi buldożerami i poparte to zostało milionami dolarów, pokonały wysokie Andy…nieprzebyte lasy Amazonii…długą pustynię Atacama…ale utknęły w Darien.. Niestety międzynarodowa machina połamała się na Darien, by w poczuciu wstydu wycofać się, porzucić plan i jeszcze próbować się usprawiedliwiać. Z tego co zasłyszeliśmy kilku inżynierów zmarło, w konsekwencji wdychania bliżej nie znanych oparów, wydobywających się podczas prac przy powstawaniu drogi. Oczywiście przemierzają go w tę i z powrotem miejscowi Indianie, karawany przemytników kokainy, które z Kolumbii kierują się nad Kanał Panamski, by tam zrzucić towar i powrócić do domku samolotem z kieszeniami wypchanymi dolarami. To królestwo niepenetrowanej dżungli – bagna, zalewiska i góry porośnięte gęstym lasem równikowym. Są to tereny potencjalnie bardzo groźne nie tylko za sprawą grasujących tam grup przemytników narkotyków, ale również kolumbijskich rebeliantów, oddziałów paramilitarnych i innych nielegalnych i wrogich obcokrajowcom grup. Zdobycie Darien, to dla przygodowych podróżników i awanturników trofeum na miarę dotarcia na szczyt Everestu dla wspinaczy. Jeden z ostatnich bastionów niepokonanej przyrody i co za tym idzie – prawdziwej przygody. Oto Darien, miejsce w którym jeśli się zgubisz…jesteś skończony. Gdzie zapuszczają się Bardziej cywilizowane jest wybrzeże karaibskie, a droga nr.62 w kierunku portu Turbo, którą się poruszamy w tym rejonie usiana jest posterunkami wojska, a w niektórych fragmentach jedziemy w szpalerze żołnierzy, uzbrojonych po zęby, a w zanadrzu pojazdy pancerne z działkami, oczywiście przy głównej drodze. Kontrole przebiegają w sympatycznej atmosferze i zawsze na początku rozpoczynają się od uścisku dłoni, co nie znaczy, że czasem mamy wielkie oczy…i nie jest to objaw choroby Basedowa…tylko strach. Obserwujemy, że w niektórych wypadkach kontrola jest bardzo szczegółowa, łącznie z rozłożeniem delikwenta na masce, szukaniem broni i kontrolą całego auta.

Natomiast sam port Turbo…hm…okazał się być małą zapyziałą mieściną, a statki przy nabrzeżu z pewnością pamiętają jeszcze przełom XIX i XX w. Lekko jesteśmy zaniepokojeni szemraną atmosferą tego miejsca, więc zbieramy się dość szybko i kontynuujemy jazdę na północ, wzdłuż zatoki. Tu kończy się zniszczony asfalt i dalej przemieszczamy się gruntowym szlakiem, który po opadach bardziej przypomina glinianą ślizgawkę z niekończącą się ilością dziur, niż drogę. „Wyrypa” tak niespotykana, że plomby z zębów wypadają, nie sposób jechać więcej niż 20km/h, bo szarpie nami i rzuca, niczym w pralce ustawionej na tryb ,,wirowanie”. Na szczęście tylko, albo aż 70km takiej drogi nam się przytrafiło, w konsekwencji czego, długo nie mogliśmy nic zjeść, bo w głowach ciągle mieliśmy…akrobacje nie myślowe. Późnym wieczorem docieramy do turystycznego, nadmorskiego miasta Arboletes, w którym wypoczywają mniej zamożni Kolumbijczycy. Przyjemna atmosfera, hotel z garażem w samym centrum, niedaleko plaży ( 35.000 pesos kol. – 60zł pokój 2os. z łazienka). Głośna impreza na ulicy trwająca do rana i mrówki…nie byli to nasi sprzymierzeńcy snu.

2011-12-03b-map

4.grudzień 2011r

Po krótkim pobycie na nieco dziwnej plaży, ruszamy wzdłuż wybrzeża zatoki Darien w kierunku Cartageny. Generalnie trzymamy się nadmorskiego szlaku o nr.90, który jednak miejscami do Monteria ma oznaczenie nr.74, a później 21. Po dotarciu w południe na resortowe wybrzeże przed Tolu, zatrzymujemy się pierwszy raz w tej części podróży…na plażowanie. Byliśmy tu podczas poprzedniego przejazdu przez Kolumbię, znając więc to miejsce, ponownie rozkoszujemy się pełnym relaksem, kąpielą w ciepłej wodzie i cudownymi nadmorskimi krajobrazami. Ja ponownie poddałam się atmosferze i zafundowałam sobie fryzurę w stylu karaibskim ,,shakira con trenzas”, jak również masażowi, ponieważ trzeba zastosować cały pakiet, gdyż tak jest przyjęte, że kiedy jeden zespół robi włosy, drugi masuje. Kobiet do tych czynności jest wiele, tylko trzeba się mocno targować, jak i pilnować czasu ( nie posiadają zegarków) i jak we wszystkim, cenę należy uzgadniać przed faktem, bo po fakcie…może ona się zgadzać…ale niekoniecznie. Do przetargu przystąpiłam z naszą książką w ręce, a kiedy pokazałam na zdjęciach sprzed dwóch lat ich koleżanki, które wtedy robiły mi te zabiegi, po prostu wyrwały mi książkę i dwie godziny krążyła po plaży, a ja…byłam już prawie jak miejscowa.

Wieczorem pokonujemy jeszcze dystans dzielący nas od Cartageny i już po zmroku, po pokonaniu kiepskiej drogi i koszmarnego wjazdu do miasta , który zajął nam ponad 1,5h, logujemy się w hotelu na starym mieście, tuż za głównymi murami – Hotel La Espanola, Getsamani, Cale 30 Media Luna No.10-58 Tel 6640740, hotel_espanola@hotmail.com – warty polecenia, pok 2os z klimą i łazienką 50.000pesos kol.

2011-12-04-map

5.grudzień 2011r

Ponieważ jesteśmy jeden dzień przed czasem odprawy naszej Toyoty do Panamy, postanawiamy zwiedzić Parque Nacional Corales del Rosario i jedną z najpiękniejszych plaż w okolicach Kartageny, położonej na wyspie Baru, Playa Blanca. Wykupujemy więc w naszym hotelu wycieczkę statkiem za 35.000pesos + 12.000pesos opłata turystyczna i…po pokonaniu 11.400km od Buenos Aires, wreszcie mamy dzień pełnego relaksu. Na statku poznajemy parę podróżników z Polski Agatę i Maćka i razem poddajemy się atmosferze zabawy. Tak więc w czasie płynięcia, czarnoskóry wodzirej kombinował jak rozbawić uczestników wycieczki. Zaczęło się od głośnej muzyki i masy paplaniny, a późniejsza część programu to już tylko przebieranki, wygłupy, tańce i oklaski.

Kiedy dopłynęliśmy do akwarium (wstęp 20.000) nastąpiła godzinna przerwa na popróbowanie morskich stworzonek. Ale kiedy tylko pojawiliśmy się na Playa Blanca, skończył się spokój i wypoczynek…napadli na nas wszyscy handlarze (muszelki, wisiorki, kolczyki, rzeźby, drinki z taczki) z trudem zjedliśmy przysługujący nam obiad, bo nieustająco coś nam proponowano…,,a może chociaż popływanie na bananie?”…i tak przez cały czas aż do odpłynięcia.

Wieczorem w naszych drzwiach była wetknięta karteczka: ,, przyjdziemy o 19.00 na spotkanie”, tak więc razem z Agatą i Maćkiem oczekiwaliśmy Błażeja i Beaty wraz z dwójką dzieci, którzy wypatrzyli nas na bocznej trasie od Medellin, z okien autobusu i po zrobieniu zdjęcia i odczytaniu strony poprzez internet, skontaktowali się z nami na spotkanie w Cartagenie. Polska biesiada pod kościołem, w otoczeniu grających w piłkę dzieciaków i drobnych stołówek na kółkach, zakrapiana wspaniałym rumem Medellin…skończyła się po jego trzecim wydaniu.

2011-12-05-map

6.grudzień 2011r

Rano udajemy się do biura firmy która ma przetransportować nasz pojazd do Panamy: Enlace Caribe Ltda. – Luis Ernesto La Rota R. e-mail: gerencia@enlacecaribe.com .Cartagena, Colombia, Manga, Calle 28 No. 26-47, Of. 103, Tel: +57 (5) 660 8960 Kom; + 57 315 758 5872 www.enlacecaribe.com .Pan Luis czeka już na nas, ponieważ pracownica mojej firmy pani Dagmara wspaniale zaaranżowała przeprawę i dopięła wszystkie szczegóły – dzięki!

Wolny czas pomiędzy kolejnymi etapami biurokracji, wykorzystujemy na zwiedzanie starego miasta za murami. Niestety nie można poddać się całkowicie atmosferze tego miejsca, gdyż cały czas jesteśmy atakowani ofertami niekończącej się ilości handlarzy. Tym razem najczęściej proponowanym towarem są szmaragdy(w co najmniej kilku milionach pozycji) jak również markowe Kubańskie cygara. A ponieważ poprzedniego dnia przypłynął do portu potężny Cruz i wysiadła z niego niekończąca się ilość dolarów USA, w konsekwencji zapanował tłok w mieście , a natrętnym propozycjom nie było końca. Spacerując kilka godzin, dziesiątki razy odpowiadaliśmy na te same propozycje…,,dziękujemy, ale nie palimy…nie chcemy tego…to nie nasz gust…to jest nam niepotrzebne…nie mamy ochoty niczego zjeść…bryczką też nie chcemy jechać…NIE! Dziękujemy za wszystko teraz…przedtem…tam i potem!”…i tak non stop. Popołudniowe czynności odprawowe przebiegają sprawnie i jutro rano w porcie pakujemy auto do kontenera. Udało się nam również zarezerwować miejsca na przelot do Panamy liniami Copa 395$USD od osoby.

I jeszcze kilka słów o szmaragdach (hiszp. esmeraldas)…ta zielona odmiana berylu z Kolumbii, uchodzi za najpiękniejszą, gdyż ma niepowtarzalną barwę. Ponieważ Kolumbia kojarzy się turystom przede wszystkim z kawą i szmaragdami…warto wiedzieć, że największy szmaragd o wartości jubilerskiej wydobyto właśnie w Kolumbii, a dodatkowo znajdują się brytyjskich klejnotach koronnych. Jest takie miejsce w Bogocie, plac w pobliżu ,,Muzeum Złota”, na którym codziennie gromadzą się sprzedawcy szmaragdów…niby plotkują…niby rozmawiają…ale ich znak rozpoznawczy jest niezmienny…czarna skórzana kurtka i jeansowe spodnie…i kiedy nikt nie patrzy…koperty zaczynają krążyć z rąk do rąk…

7 grudnia 2011r.

Dzień rozpoczęliśmy od wczesnej pobudki, ponieważ miałem nakazane zjawić się w biurze o 7.45, by na 8.00 być razem z Luisem w porcie. Jak wcześniej biurokratyczne czynności przebiegały dość sprawnie, tak dziś wszystko spowolniło…coraz więcej papierków, coraz więcej stempli i coraz więcej zajmuje to czasu. Ale jestem twardy i brnę w te machinę, bo innego wyjścia nie ma. W porcie spotykam podobnych do nas podróżników, parę francuzów jadącą kamperem i dwa Land Rovery Anglików.

Po małej przerwie w południe z powodu braku kadry policyjnej, aby odprawić auto antynarkotykowo, powróciłem o 14.00 do niekończącej się procedury pakowania Toyoty do kontenera. I wreszcie nadszedł ten czas, kiedy należy zrewidować Toyotę, czy zupełnie przypadkiem, nie przewozimy narkotyków. Po 3,5h drobiazgowej i skrupulatnej kontroli przez wyspecjalizowaną grupę trzech policjantów, do akcji wkroczył pies szkolony tylko na takie okoliczności, który obwąchał podczas zabawy piłeczką ze swoim opiekunem, każdy zakamarek naszego pojazdu. I bardzo chcieli porozkręcać boczne drzwi Toyoty, ale kiedy doszli do momentu, że nie mają w posiadaniu takich kluczy, a pytając mnie czy takowe mam, odpowiedziałem, że przecież zapłaciłem za kontrolę i to nie ja mam posiadać osprzętowienie do rozbierania auta na czynniki pierwsze, a do tego, ten co leżał pod autem ponad pół godziny, pożyczył ode mnie latarkę…wystarczy tej dobroczynności. Dobrnęliśmy do momentu, kiedy mogłem już wjechać do kontenera i w asyście policji oraz portowych pracowników ( których nazwiska zostały wpisane na dokumentacyjną listę) i zrobieniu serii zdjęć, zezwolono zamknąć drzwi, zakładając aż cztery plomby. Rozmawiając z Luisem dowiaduję się, że wszystkie te procedury narzucili Kolumbijczykom Amerykanie, również takie idiotyzmy jak to, że aby wylecieć do Panamy lub innego państwa Ameryki Środkowej potrzebny jest bilet powrotny, nam również nie chciano sprzedać biletu tylko w jedną stronę, dopiero po specjalnej rozmowie i przedstawieniu dokumentów odprawy naszego auta, takowy bilet nam sprzedano. Czas biegnie, odprawa auta się nieustająco realizuje, dziesiątki podpisów, odwiedzanie niekończących się urzędniczych okienek… i niby wszystko jest tak jak powinno być…tylko dlaczego aż tyle tego i tak długo to trwa! Wreszcie po 12 godzinach, mam wszystkie dokumenty w ręce, opuszczam biuro Enlace Caribe Ltda. i wracam do hotelu. Żegnamy się z Kolumbią i Cartageną przy flaszeczce rumu, jutro o 13.27 mamy lot liniami Copa do Panamy.

Na koniec jeszcze kilka słów o Kolumbii:

Kolumbia, legendarna kolebka El Dorado, fascynująca, piękna pod względem przyrody i niezwykle bogata jeśli chodzi o kulturę. Aż trudno w to uwierzyć, ale do dnia dzisiejszego przetrwały tu tradycje Indian z czasów przed kolonialnych, hiszpańskich kolonizatorów i afrykańskich niewolników sprowadzonych tu przez Europejczyków. Wpływy tych kultur widać w rodzajach pożywienia, w muzyce, sztuce, architekturze i literaturze. Pozostaje jeszcze obraz Kolumbii na świecie. Wciąż kojarzona jest jedynie z kawą, narkotykami i partyzantami z FARC. W ciągu 8 lat rządów Uribe kraj przebył daleką drogę. Jeden z amerykańskich magazynów określił Kolumbię…jako naród odrodzony niczym feniks z popiołów. W tym stwierdzeniu jest wiele prawdy. Dzisiejsza Kolumbia to zupełnie inne państwo i inny naród w porównaniu z tym sprzed 10 lat. Architektem tego odrodzenia był Alvaro Uribe. Obecny prezydent Juan Manuel Santos jest kontynuatorem polityki prowadzonej do tej pory. Informacja o tak dobrym wyniku Santosa w czasie wyborów, zbulwersowała Hugo Chaveza, który nazajutrz ogłosił, że w przypadku zwycięstwa „ultrakonserwatywnego” kandydata nie ma żadnych szans na poprawę stosunków między tymi krajami, a dodatkowo ostrzegł, że w przypadku zwycięstwa Santosa nie zostanie on przyjęty w Caracas z honorami należnymi prezydentowi i głowie państwa, a wybór Kolumbijczyków może doprowadzić do destabilizacji sytuacji politycznej w całym regionie.

…a tymczasem walka z FARC prowadzona jest nieustająco, rebelianci odrzucili apel prezydenta kraju Santosa o złożenie broni i rozpoczęcie dialogu z władzami, w konsekwencji czego Alfonso Cano- przywódca FARC, został zabity w zachodniej części departamentu Cauca, w południowo-zachodniej Kolumbii. Santos osobiście pogratulował żołnierzom i oficerom, którzy brali udział w operacji “Odyseja” zakończonej zabiciem Cano.

I niby wszystko jest tak jak powinno być, tylko dlaczego FARC wciąż może istnieć?…bo jest to komuś,,na rękę”?. Tam gdzie FARC tam koka, tam nikt nie chodzi. Kolumbia, klimat równikowy, częste deszcze, ciepło. Idealne warunki do rozwoju tej rośliny. W centralnej części góry, w których mieszka większość ludności, wschód prawie niezamieszkany, bo to jedno z najbardziej wilgotnych miejsc na ziemi. Zachód to dżungla, również praktycznie wolna od ludzi. Niedostępna i wielka = wielka plantacja koki. Oczywiście nie wszędzie. Jednak pola koki są na tyle duże, żeby mógł powstać rynek wart około 6 bilionów dolarów rocznie. To chyba wystarczająca odpowiedź, dlaczego ten narkotyk wciąż tu jest produkowany. I dlaczego jeszcze będzie. I każdy wie, nawet dzieci w przedszkolu, który kraj ma jego największe zapotrzebowanie.

Ostatnio ktoś-komuś-gdzieś powiedział, że w celu eksportowania koki do USA, ściągani są do Kolumbii rosyjscy inżynierowie. Na miejscu budują małe łodzie podwodne (koszt jednej to kilkanaście mln dol), które płyną w tylko w jedną stronę, do Florydy. Proste, choć nie wiadomo czy prawdziwe.

A teraz coś o przeciwdziałaniu bezrobociu. Przeciętny Kolumbijczyk nie ma szans na skończenie studiów, ponieważ kosztują około 1.200 000 na miesiąc. A jeżeli nie ma wykształcenia, to nie możne zarabiać więcej niż 800.000. Kolo się zamyka. Dlatego też na ulicach widać mnóstwo ludzi, którzy robią ,,proste” rzeczy. Np. kilku osobowa grupa ludzi wydłubuje mech z chodników, a na równiku, gdzie wilgotność powietrza wynosi 80% i mech odrasta po tygodniu…to takie ,,Syzyfowe prace”…ale jest robota i to jest najważniejsze.

8.grudzień 2011r

Opuszczamy Cartagenę…po dwóch latach żegnamy się z Ameryką Południową. Godzina lotu i jesteśmy w Panamie. Już na lotnisku poprzez informację turystyczną rezerwujemy noclegi na starym mieście Casco Viejo w hostelu Luna’s Castel www.lunascastelhostel.com (30$USA pok.2os.) i Taxi colektivos (transport publiczny) za 11$ od osoby, by dojechać na miejsce. Później poglądowy spacer i pierwsze wrażenia, typu deja vu Hawany Viejo, tylko ceny jakby nieco zza wysokiej półki, jak na takie miejsce. Połowa starego miasta to totalna ruina, część to jakieś slamsowate speluny, a pomiędzy nimi odrestaurowane rodzynki bogaczy ( i jak się dowiedzieliśmy głównymi inwestorami są Żydzi i miejscowi politycy) którzy ulokowali tu swój kapitał i pozakładali luksusowe knajpy, a ostatnimi o których chcieliby myśleć, to mieszkający tu ludzie oraz zwyczajni turyści. Brak średniego standardu lokali, wszystko jest wycenione powyżej swojej wartości, a do tego doliczane są jeszcze dwie kwoty tj. serwis i 7% podatek. Tak więc patrząc na jakąkolwiek cenę na towarze, nie należy sądzić iż taką zapłaci się w kasie. Obraz tego widać w naszym hostelu, wszyscy pichcą z zakupionych u Chińczyka produktów, gdzie ceny są podobne do polskich.

A teraz ciekawostka, również zasłyszana…jak nam powiedziano, Panamczycy to z jednej strony bardzo dumny naród (przecież posiadają Kanał Panamski), a z drugiej to straszni lenie (o czym przekonaliśmy się sami). Wszystko co najpiękniejsze w Panamie należy do Diaspory Żydowskiej, jak również wiele działających tu firm. A co najśmieszniejsze, kiedy przypada w kalendarzu poważne święto żydowskie, to ,,Panama stoi”, czyli zamiera na tyle, by jasnym stało się, że prawie nic nie należy do Panamczyków (Kanał Panamski dopiero od 1999 r.). Te cudne 60 piętrowe budynki, za pomocą kompletnego braku deficytu kieszeni żydowskich, budowane są wbrew jakimkolwiek zasadom bezpieczeństwa i w razie katastrofy…nie pomoże nic( wiadomość zaczerpnięta od architekta mieszkającego w Panamie).

A teraz bardzo krótka historia dotycząca w/w tematu…Karaiby, dawne centrum handlu, podupadły ostatecznie na początku XX w. Żydzi zamieszkujący Haiti, Jamajkę i Barbados przenieśli się do USA, a po 1924 r. do Panamy, a wybierano ją, oczywiście, ze względu na obecność Kanału Panamskiego stymulującego rozwój handlu. Trudno powiedzieć, czy była to dobra decyzja – większość zysków przejęli Amerykanie, a ci z nich, którzy mieli pochodzenie żydowskie, założyli swoją własną synagogę i odseparowali się od swoich współwyznawców. Do 1936 r. Panamę zamieszkiwało 600 sefardyjczyków. Tamtejsi Żydzi zdobyli wysoką pozycję społeczną. Panama jest bowiem jedynym krajem na świecie, prócz Izraela, który posiadał dwóch prezydentów pochodzenia żydowskiego – Maxa Delcalle (1969) i Erica Delvalle Maduro (1987-1988). Jak widać, powtarza się zatem schemat obecny w Ameryce Południowej od czasów konkwistadorów. Żydzi są powszechnie akceptowani przez Latynosów. Antysemityzm pojawia się dopiero z inspiracji państwa, które próbuje obrócić gniew za swoje błędy na Żydów. Dlatego zwykle w okresie wojen, rewolucji i kryzysów gospodarczych Żydzi wyjeżdżają za granicę. Ponieważ rewolucje i kryzysy są stałym elementem rzeczywistości w Ameryce Południowej, tamtejsza żydowska społeczność ulega powolnemu zanikowi. Od powstania Izraela w 1948 r organizacje syjonistyczne zachęcają Żydów z całego świata do powrotu do Palestyny. Izrael jest co prawda atrakcyjny ze względów emocjonalnych, ale większość Żydów decyduje się na emigrację do Stanów Zjednoczonych. Są tego dwa powody: powiązania finansowe Ameryki Południowej z Północną – stamtąd, a nie z Izraela płynie największy strumień pomocy dla ziomków z południa i z tym krajem utrzymywane są bliskie związki gospodarcze, oraz liberalna mentalność amerykańskich Żydów, którym bliższe są liberalne Stany niż restrykcyjny, religijny Izrael, znajdujący się, co więcej, w ciągłym stanie wojny ze światem arabskim. Syjoniści chcieliby, aby żydowska społeczność okazała się duża, zjednoczona i wpływowa i najlepiej pragnąca pomóc Izraelowi za wszelką cenę. W tej mierze Ameryka Południowa zawodzi. Być może dlatego, gdy mowa o „Żydach w Ameryce” wszyscy mają na myśli społeczność ze Stanów Zjednoczonych. Chasydom nie zależy na państwie Izraela, dobrze im tam gdzie żyją i nie interesują się innymi Żydami. Sefardyjczycy, szczególnie brazylijscy, uważają, że o żydowskości decyduje luźne przywiązanie do tradycji, a nie ścisłe przestrzeganie przepisów prawa. Żydzi z Ameryki Południowej i Środkowej nie przyznają się do tego, ale spaja ich wspólny mit. Mit o marranach, o Luisie de Torres, Juanie de Cabrera i Rodrigo de Trianie. To wiara w to, że Żydzi odegrali znaczną rolę w historii obu Ameryk i że chociaż niewidocznie stali zawsze na czele lub chociażby z boku pochodu ludzkości. Są dumni ze swojej starożytności, swojego wkładu w historię i kulturę zachodniej półkuli i jednocześnie uważają się za pełnoprawnych mieszkańców Ameryki.

9.grudnia 2011r

Zwiedzamy gruntownie stare i nowe miasto stolicy Panamy, o nazwie takiej samej jak państwo, czyli Panama. Republika Panamy – państwo w Ameryce Środkowej, położone nad Morzem Karaibskim i Oceanem Spokojnym. Graniczy z Kolumbią (225 km) i Kostaryką (330 km), kojarzy się każdemu głównie z Kanału Panamskiego, dzięki któremu statki, aby przepłynąć na drugą stronę Ameryki nie muszą okrążać Ameryki Południowej i przechodzić przez Cieśninę Magellana lub opływać przylądek Horn. Generalnie od początku XX w. państwo to jest bardzo połączone i pod wielkim wpływem narzuconej polityki przez USA. Przez ponad 75 lat Strefa Kanału Panamskiego znajdowała się pod jurysdykcją amerykańską, dopiero traktat w sprawie trwałej neutralności i funkcjonowania Kanału Panamskiego podpisany w Panamie 7 września 1977 r. zapewnił Panamie prawa do terenu, którego przekazanie odbyło się w 1999 roku. Prezydent Martin Torrijos ogłosił plan rozbudowy kanału, chce oddać do użytku nowy, szerszy i głębszy kanał w 2014, w setną rocznicę jego zbudowania. Według szacunków Międzynarodowego Funduszu Walutowego poszerzenie i pogłębienie kanału potrwa siedem lat i będzie kosztować co najmniej 5,7 mld dolarów. Według ekspertów szacowana na ponad 5 miliardów dolarów inwestycja to jedyna szansa, by jeden z najważniejszych szlaków handlowych współczesnego świata nie został w ciągu kilku lat całkowicie sparaliżowany.

Uczymy się również nowego tematu, jakim jest bardzo bogate państwo Panama z prawie 50% społecznością…żyjącą poniżej granicy ubóstwa. I tak jak wspominaliśmy wczoraj, nie mieliśmy możliwości wczoraj wieczorem znaleźć knajpy o średnim standardzie i zapłaciliśmy za bardzo kiepski i skromny posiłek 25 $ USA w restauracji, dzisiaj za 3,5 $ USA zjedliśmy we dwójkę obiad w stołówce dla zwykłych obywateli, gdzie nie widniał żaden napis informujący, że tutaj właśnie można zjeść. Do południa włóczyliśmy się po Casco Viejo, gdzie slamsy mieszają się z elegancją, jeszcze sześć lat temu kiedy byłem tu na motocyklu, rejon ten był uznany jako mocno niebezpieczny i nie popularny do zwiedzania, obecnie ten żywy skansen minionej epoki chroniony mocno przez policję, ma znamiona typowo turystyczne i odwiedza go sporo podróżników.

Popołudnie to spacer nad oceanicznym bulwarem łączącym stare miasto i nowe city, które mnie wielokrotnemu bywalcowi biznesowemu w Hong Kongu, wizualnie kojarzy się bardzo podobnie, tylko na zmniejszoną skalę, powiedzmy 20% – banki, siedziby wielkich firm kapitałowych, raj podatkowy i wielkie wpływy niekontrolowanego biznesu z Izraela i USA. Panama jest drugim, co do wielkości (obok Hongkongu) centrum międzynarodowej dystrybucji i handlu (wolnej strefy handlowej) na świecie i drugim międzynarodowym centrum bankowym (obok Szwajcarii, co zresztą może się zmienić na korzyść Panamy, z powodu ograniczenia tajemnicy bankowej w Szwajcarii od 2008 roku). Giełda papierów wartościowych w Panamie jest najbardziej rozwiniętą giełdą w Centralnej i Południowej Ameryce. Panama utrzymuje chronioną absolutną tajemnicę bankową, wymaga bezwzględnego zachowania tajemnicy handlowej i korporacyjnej, co jest zagwarantowane w konstytucji Republiki Panamy.

Wracamy do naszego hostelu i przeżywamy spory szok, nasz pokój został splądrowany, bagaż przeszukany, na szczęście nic nie zginęło, gdyż cenne rzeczy (dokumenty, dwa laptopy) zamknęliśmy w skrytce, natomiast z artykułów które mieliśmy w lodówce, ktoś ,,pożyczył” sobie kilka produktów…na zawsze. Pierwszy raz w społeczności turystycznej spotykamy się z takim zjawiskiem, jak i innym, typu Żydowska młodzież w wieku około 20 lat, pijąca alkohol tak w ciągu dnia, jak i w nocy…do samego rana…z małą przerwą na sen w opakowaniu…obrażają Rosjan???…Jutro opuszczamy to miejsce i absolutnie nie polecamy go na zakwaterowanie!!!

10.grudnia 2011r

Opuszczamy stolicę z zamiarem dotarcia do Puertobelo, więc już o 8.00 jedziemy na dworzec autobusowy taksówką, po drodze dostajemy od kierowcy propozycję, że za 60$ USA ( ogólnie przyjęta stawka wynosi 100$ USA) pojedzie z nami te 100km i jeszcze podjedzie obok jednej ze śluz Kanału Panamskiego. Jak się później okazało, kierowca taksówki nigdy nie był w Portobelo i non stop pytał o drogę, a do tego my tłumaczyliśmy mu, że chcemy do centrum miasta, natomiast on wpierał nam od 30 km przed…że to już tutaj. Kiedy w stanie nerwicy dojechał do celu, a przeklinał na wszystko…na nas chyba też…nie spodziewał się, że to aż tak daleko ( często u miejscowych mamy do czynienia z trudnościami oceny km, miejsc, położenia, a już która ręka jest prawa, a która lewa to normalne…że nie wiedzą).

A teraz odrobina historii…Po raz pierwszy w 1881 francuska kompania F. de Lessepsa podjęła w Panamie budowę kanału między oceanicznego, ale po kilku latach, wskutek bankructwa, została zmuszona do jej wstrzymania. USA poparły w 1903 secesję Panamy od Kolumbii, której była w ówczesnym czasie jej częścią i natychmiast zawarły z nią traktat Haya–Bunau-Varilli, który dał im prawo do wieczystej dzierżawy 10-milowego pasa terytorium Panamy, na którym 1904–14 zbudowały Kanał Panamski.

Po półtorej godziny jazdy przez dżunglę, docieramy do portu Portobelo. Krzysztof Kolumb odkrył Zatokę Portobelo 2 listopada 1502 w swojej czwartej podróży do Ameryki i nazwał to miejsce ,,Pięknym Portem”, my odkryliśmy go dziś i zabralibyśmy z nazwy ,,belo”, natomiast miasto zostało założono dopiero w 1597 przez hiszpańskiego odkrywcę Francisco Velarde y Mercado. Była to główna baza floty Nowej Hiszpanii i ważny port przeładunku srebra i innych towarów do Europy, stąd też otaczały do niegdyś silnie strzeżone forty, w związku z czym Hiszpanie wznieśli tu twierdzę w głębi długiej zatoki. Ze względu na swe wielkie znaczenie Portobelo przyciągało jak magnes piratów ze słynnym Henry Morganem (który zdobył i złupił miasto w 1668 r.), czy Drake. Po zajęciu i zniszczeniu, Anglicy zdobyli Portobelo na krótko w 1739 roku. Odbudowane przez Hiszpanów nie wróciło już do dawnej świetności i znaczenia. W 1980 roku ruiny fortyfikacji wraz z pobliskim Fort San Lorenzo, zostały uznane za światowe dziedzictwa UNESCO . Do dziś zachowały się mury obronne, kamienne mosty, dziesiątki armat. A wszystko to w sąsiedztwie zatęchłego miasteczka, które zaludnia się tylko w dniu odpustu, gdy pielgrzymi przybywają do posągu Czarnego Chrystusa w tutejszym kościele…jest on najbardziej strzeżonym i bezcennym zabytkiem, pięknie rzeźbiona figura Jezusa z Nazaretu, która z racji ciemnego drewna, z którego jest wykonana, jest znana jako ,,Czarny Chrystus”.

Interesująca jest natomiast historia Czarnego Chrystusa z Portobelo…I tak roku Pańskiego 1958 morze wyrzuciło na brzeg skrzynię z figurką Czarnego Chrystusa. Ówcześni mieszkańcy nie wiedząc co z nią zrobić, gdyż wydawała im się dziwna, wyrzucili ją z powrotem do morza. Zaraz po tym zdarzeniu miejscowość nawiedziła zaraza, ludzie poczęli chorować i umierać…kiedy to któregoś dnia, ocean powtórnie wyrzucił figurę na brzeg i…nastąpił cud…zaraza ustąpiła. Mieszkańcy postanowili więc, tym razem zatrzymać figurę. Czarny Chrystus, nazywany ,,El Nazarenio” przyciąga wielu wierzących…mówi się ze posiada cudowną moc. Co roku, 21 października tysiące pielgrzymów ubranych na fioletowo, podążają z Colon i okolicznych wiosek, część z nich na kolanach, do kościoła San Felipe w Portobelo, aby doświadczyć cudownej jego mocy. Miasto jest pełne ludzi, a w procesji przy świecach figura Czarnego Chrystusa zostaje wyniesiona z kościoła na platformie…przez 80 mężczyzn, a setki pielgrzymów idą ze świecami za nim, dopóki nie zostanie ponownie przywrócony do miejsca spoczynku. Niektórzy, w trakcie pielgrzymowania wylewają na siebie rozgrzany wosk…prosząc o przebaczenie za grzechy.

Oczywiście zwiedzamy to miejsce szczegółowo i snujemy się po małej mieścinie, pomiędzy rynsztokami, palącym się plastikiem, małpą na sznurku, a psami pozapinanymi na łańcuchy z kłódką. Idziemy na obiad do baru zaraz obok kościoła, by zjeść coś, co przypomina obiad. W popularnym hostelu Capitan Jeck’s mamy niezwykłe spotkanie z polską załogą jachtu „Luka” Tomasz i Beata Lewandowscy ( Tomek jako pierwszy Polak i szósty człowiek na świecie opłynął świat samotnie, non stop, w kierunku ze wschodu na zachód, na jachcie “Luka” typu Mikado 56, ożaglowanie typu kecz, w rejsie towarzyszył mu pies Jack Russell terrier… o imieniu Wacek) www.zeglarz.net . Obecnie żeglują po morzu Karaibskim na trasie Portobelo – Archipelag San Blas – Cartagena, pięć dni w jedną stronę, pięć dni postój i pięć z powrotem, przeprawiając podróżników www.skipthedariengap.com . Jeszcze rok zamierzają pływać na tym dystansie, po czym nastąpi zmiana tematu. Ciekawostką jest to, że korespondowaliśmy wcześniej między sobą w sprawie takiej przeprawy, jednak nie zgrały się nam terminy, a tu nagle takie spotkanie – jaki ten świat mały!

Myśleliśmy jeszcze o plażowaniu, ale już teraz wiemy, że należy to sobie wybić z głowy, gdyż z jednej strony pochmurna, deszczowa pogoda, a z drugiej, plaże to sterty patyków, glonów, śmieci, wylotów z rynsztoków i nie wiedzieć czego jeszcze… może jutro zrealizujemy to w Parque Nacional Portobelo, na wyspie Isla Grande.

Natomiast wieczorem mamy następne ciekawe spotkanie z Tadkiem Porębskim, który już w 1973 r wyemigrował z kraju, a obecnie jest jednym z ostatnich emigrantów biznesowych, który jako polonus pojawił się w Panamie i tutaj znalazł swoje miejsce na ziemi, by spędzić…emerytalny czas. www.panamabusinesandliving.com . Właśnie przywiózł na jacht Tomka i Beaty nowe baterie i stąd jego bytność dzisiaj w tym miejscu. Jak nam powiedział, Panamę zamieszkuje około 50 rodzin Polskich.

Specyficzną ciekawostka tego kraju są publiczne autobusy, dosłownie miejsce do przekazu artystycznego, politycznego i kulturowego, jego właściciela. Powierzchnia wykorzystana jest do maksimum, łącznie z przednią szybą, pozostawiając kierowcy tylko szparkę ,,na widzenie” do przodu…czegokolwiek.

2011-12-10-map

11.grudnia 2011r

Całą noc falami przechodziły ulewy typu oberwanie chmury, chwilami wydawało się jakbyśmy mieszkali obok wodospadu, jeszcze czegoś takiego w życiu nie widzieliśmy. Dodatkowo Wiola wczoraj zjadła coś, co wyglądało na zupę, a okazało się trucizną… i w nocy dostała potwornych bóli brzucha, walcząc z tą przypadłością nie spała do rana. Rano ulewa ustała, a zatrucie pozostało, tyle, że ciut łagodniejsze. Ponieważ jesteśmy tylko 20km od Parque Nacional Portobelo, postanawiamy zobaczyć te polecane piękności, łącznie z wyspą Isla Grande, uznawaną i opisywaną jako najpiękniejsza wyspa Panamy. I tak, po dotarciu do La Guaira, skąd łódką popłynęliśmy na wyspę Isla Grande, jak się okazało, będącą popularnym miejscem wypoczynkowym Panamy, nadszedł oczekiwany czas, na plażowanie i kąpiele w lazurowych wodach morza Karaibskiego. No niestety…padał deszcz, zamiast lazurowej wody mnóstwo pływających dziwów, czyli wszystko co morze zwraca ludziom, którzy to tam wcześniej wrzucili, tak więc nie mieliśmy ochoty, na brodzenie w tym wszystkim…a plaża?…eh… Czasem zastanawiamy się…jak to jest…czytając programy wycieczek, gdzie cena dokładnie takiej wycieczki ( Panama- Isla Grande) to koszt ponad 100$ USA od osoby, a fotki to chyba dzieło ,,photoshopa”, albo systemu ,,magic” w aparacie, bo nie możliwością jest…by widzieć te same rzeczy aż tak rozbieżnie.

O 16.00 ostatnim lokalnym autobusem z przystanku, gdzie brzeg wygląda jeszcze gorzej, a dzieciaki wykorzystywane są do noszenia bagaży ,,państwu” ze stolicy, przemieszczamy się do Colon. W czasie spontanicznej jazdy, kierowca trąbił na wszystko co się rusza, a nie mniej spontaniczni pasażerowie, resztki po tym co zjedli i wypili, wyrzucali przez okna, łącznie ze szklanymi butelkami (podobne zdarzenia widzieliśmy w Peru, tyle tylko, że to my jechaliśmy za takim autobusem). Nasze uwagi o braku kultury, o zaśmiecaniu środowiska jak i niebezpieczeństwie dla innych uczestników ruchu drogowego…potraktowane zostały śmiechem.

Zamieszkaliśmy w Hotelu Internacional, poleconym przez spedytora w Cartagenie i czekamy do jutra na odbiór naszej Toyoty z portu. Mamy kontakt z agentką Tea, która ( za stosowną opłatą) ma nam pomóc wydobyć sprawnie pojazd, w ciągu jednego dnia.

Colon to drugi, co do wielkości ośrodek handlowy i gospodarczy Panamy. Założony został w 1850 r. na wybrzeżu Morza Karaibskiego, jako końcowa stacja kolei żelaznej łączącej brzegi dwóch oceanów. Od 1955 r. istnieje Strefa Wolnocłowa Kanału. W Colon zaopatruje się w towary prawie cała Ameryka środkowa i Kolumbia. Natomiast miasto Colon jest jednym z najniebezpieczniejszych miejsc w Panamie, do restauracji jesteśmy zaprowadzani i przyprowadzani w eskorcie ochroniarza z bronią. Mnóstwo tu szemranych typów i zaczepiających Wojtka czarnych kobiet…niemniej czarnych obyczajów.

2011-12-11-map

12.grudnia 2011r

Ponieważ Wojtek od rana walczy z biurokratycznym korowodem zdarzeń, ja uzupełniam relacje z poprzednich dni, by zakończyć ten etap i wyjechać stąd jak najszybciej, czyli natychmiast po odebraniu Toyoty z portu. Ponieważ jest już późne popołudnie, nie zapowiada się, że opuścimy Colon dzisiaj. Telewizyjnym hitem dzisiejszego dnia jest powrót Noriegi do Panamy. Samolot z byłym dyktatorem Panamy ekstradowanym z Francji wylądował dziś w Panamie, gdzie 77-letniego Manuela Noriegę czeka więzienie. W Panamie, którą rządził w latach 1983-1989, Noriega został skazany za powiązania ze zniknięciami i zabójstwami opozycjonistów w latach 1968-1989 na łącznie ponad 60 lat więzienia. Od lat 70. XX wieku Noriega był dowódcą panamskich sił zbrojnych. Na czele państwa stanął w wyniku zamachu stanu w 1981 roku. Współpracował z amerykańską Centralną Agencją Wywiadowczą, a jednocześnie prowadził handel z latynoamerykańskimi baronami narkotykowymi. W późnych latach 80. zaczął przeciwstawiać się polityce realizowanej przez amerykańskie agencje, które wyniosły go do władzy. Stany Zjednoczone oskarżały go o fałszowanie wyborów, handel narkotykami i łamanie praw człowieka. Został obalony przez wojska amerykańskie (Operation Just Cause) w 1989. Podczas inwazji Manuel Noriega schronił się w nuncjaturze papieskiej, licząc na azyl polityczny. Jednakże wkrótce został zmuszony opuścić nuncjaturę z powodu głośnej muzyki (heavy metal) nadawanej przez wojsko amerykańskie pod jej budynkiem. Następnie został uprowadzony i przewieziony do Stanów Zjednoczonych. Noriega ponad 20 ostatnich lat spędził za kratkami: najpierw w USA, a potem we Francji. Deportowany z USA do Francji w kwietniu 2010 roku, został wkrótce potem skazany przez sąd w Paryżu na 7 lat więzienia za pranie pieniędzy karteli narkotykowych we francuskich bankach. Dziś z samolotu przesadzony do auta, następnie z auta na wózek inwalidzki… zapakowany w całości w jakiś kaftan.

Moją walkę zacząłem w porcie Cristobal już o 8.00, przede wszystkim z biurokracją i złymi informacjami udzielonymi, od niby kompetentnych ludzi. Wszystko było na nie, a to statek wpływa do portu dopiero o 9.00, a to brak oryginałów konosamentów itp. Jednak przebywając w porcie powoli zaczerpywałem wiedzy od innych Panamczyków, dowiaduję się procedur jakie po sobie muszą następować i grzecznie czekałem. Przed południem zjawiła się polecana przez Luisa (odprawiającego nasz kontener w Cartagenie) pani Dajana oświadczając, że nasz kontener wyładują dopiero pojutrze i zażądała 500 $ USA za całość opłat , łącznie z prowizją za jej usługi. Dobrze, że sam wcześniej rozeznałem prawdziwe koszta, bo naciągnęła by nas na opłaty x2. Podziękowałem za jej usługi i przystąpiłem sam do dzieła. Z pomocą czarnoskórego portowego wyjadacza o imieniu Feliks z 46-letnią praktyką w porcie, za 25 $ załatwiłem wszystkie sprawy do 16.00, nie mając oryginałów konosamentów (co wg agentki było niepodważalną koniecznością) wszystkie celne (bez opłat) i ubezpieczeniowe (15 $). Niestety barierą nie do pokonania była nieuczciwość pana Luisa z Cartageny, który nie zapłacił za fracht i w związku z tym nie wydano mi oryginałów konosamentów. Dopiero interwencja przedstawiciela linii żeglugowej spowodowała, że to uczynił i o 18.00 wydano mi komplet dokumentów. Wróciłem do hotelu zmordowany jak koń po westernie, teraz zostało tylko czekać do jutra rana, aby zapłacić opłaty portowe w porcie Cristobal (221 $), wyładować Toyotę z kontenera i wyjechać z portu, co ma zająć maximum dwie godziny…a jak będzie to się okaże. Pełni wiary w te słowa, czekamy do jutra, kończąc następną porcję wiadomości z trasy… popijając rum Abuelo z colą.

img_4268

<<<< POPRZEDNIA ——– NASTĘPNA >>>>