dzień 50÷52. – 21÷23 sierpień – Irkuck > Moskwa – Kolej Transsyberyjska – 5152km

Tuż przed północą o godzinie 23.54 ruszamy z peronu irkuckiego dworca do Moskwy – (w Moskwie czas 5 godz. do tyłu, czyli 18.54 w Polsce dopiero 16.54). Od tego momentu pokonujemy monotonne przestrzenie wielkiej Rosji, oddając się przez prawie cztery dni atmosferze życia wagonowego Kolei Transsyberyjskiej. Mijamy kolejne stacje, gdzie pociąg zatrzymuje się na tyle długo (20-30min) że możemy dokonać skromnych zakupów prowiantu i napoi. Ponownie tylko w odwrotnej kolejności przejeżdżamy przez Tajszet, Kańsk, Krasnojarsk, Nowosybirsk i dalej trasą którą już tym razem nie jechaliśmy, Omsk, Iszym, Jekaterynburg, pokonujemy pasmo gór Ural wjeżdżając do Europy. Dalej przez Tatarię i jej stolicę Kazań do Moskwy.

Ponieważ jadę transsyberyjską trasą powtórnie, mam zatem kilka nowych spostrzeżeń i porównań. Poprzednio jechałem zestawem zdecydowanie lepszego standardu o nazwie „Bajkał”, obecnie jeździ ten skład na trasie Irkuck – Petersburg i nosi nr 9. Oczywiście bilety na ten pociąg są dużo droższe o ok.30%, natomiast komfort jest zdecydowanie, powiedziałbym „dostojny” – dywany, toalety z kabiną prysznicową, schludnie i bardzo czysto. Podobny standard oferuje również skład o nazwie „Rosija” nr.1 lub nr.2, jeżdżący na trasie Moskwa – Władywostok. My jedziemy normalnym pociągiem pośpiesznym, którego standard dalece odbiega od opisanego powyżej – stare zdezelowane wagony pamiętające jeszcze czasy sowieckie, kiedyś otwierające się okna, teraz zablokowane i zaklejone pianką budowlaną, o czystości wiele nie będę się rozpisywał, po prostu brudno, jedynie zestaw pościeli podano zapakowany i czyściutki. W zestawie pociągu znajduje się wagon restauracyjny, gdzie można kupić również napoje alkoholowe w cenie x4 do sklepowych, podobnie posiłki – wielkość dziecięcych porcji w cenie x3 do innych stacjonarnych restauracji, o podobnym standardzie. Przykładowe ceny: piwo 140rubli, ½ l ruskiej wódki 800rubli, zupa 170-200rubli, skromne danie 500rubli, ½ l Coca Cola 100rubli. My jedziemy w wagonie „kupiejnym” czyli z zamykanymi przedziałami, nasi kompani kolejowej podróży Adam i Daniel w „plackartnym”, czyli otwarte miejsca do spania w zbiorowym wagonie (zapłacili po 500rubli za miejsca na górnych kojach), a jest on doczepiony tuż za naszym, mamy więc z nimi stały kontakt, a tak naprawdę większość popołudniowego czasu spędzamy razem w naszym przedziale, gdyż jest on jako jedyny w wagonie dwuosobowy – mieliśmy farta, gdyż uprzejma pani kasjerka, wyszukała nam takie miejsca podczas zakupu biletów w Irkucku.

Tak więc nie mamy co narzekać, jedynie staramy się poszerzyć wyobraźnię tym, którzy planują wyjazd w te strony koleją. Pociągiem tym podróżują zwykli ludzie jadący do swych rodzin rozrzuconych po całej Rosji, na badania i leczenie w szpitalach, do pracy, na urlopy, jak również turyści, których jako pasażerów w tych pociągach jest bardzo mało. W wagonie „plackartnym”naszych kolegów panowała senna atmosfera, większość osób ciągle spała, byli tacy co czytali książki i grali w karty, ogólnie czy to dzień czy to noc, należało zachowywać się cichutko. Powszechne informacje o integracji w tych wagonach, wielkich piciach wódki, biesiadach i balangach, można włożyć między bajki. Wiola na chwilę próbowała posiedzieć i pogadać w ich otwartym przedziale,szybko została pouczona, że przeszkadza ludziom w spaniu, a był to środek dnia – tak więc jest cicho, spokojnie, monotonnie, nudno i nieco śmierdząco. Można natomiast odespać wszystkie zaległości nagromadzone w czasie podróży. Następną zmianą dotyczącą już wszystkich przejeżdżających zestawów przez dworce trasy transsyberyjskiej jest skąpa ilość handlarek sprzedających świeże produkty w postaci gorących pierożków, domowych wypieków i rosyjskich smakołyków – policja goni z peronów osoby próbujące dorobić sobie do skromnej renty i zwyczaj ten jest obecnie w fazie zaniku, tylko na nielicznych małych stacyjkach, a było ich trzy pozostały stare tradycje. Poza tym można jedynie kupować w kioskach, gdzie jest drogo i brak jakiegokolwiek wyboru, tak więc przed wejściem do wagonu radzimy się zaopatrzyć w podstawowe produkty, takie jak chleb, sery, suchą kiełbasę, ogórki, pomidory, owoce itp., aby nie być zaskoczonym niemożnością nabycia tego na dworcach. Osobny temat to alkohol, obecnie jest całkowita prohibicja dworcowa, poza piwem nie można kupić w pobliżu dworca żadnego wyżej procentowego alkoholu, jeśli się wcześniej nie zaopatrzysz, to pozostaje zakup jedynie w wagonie restauracyjnym za paskarską cenę. My z powodu nieznajomości tematu, nie uczyniliśmy tego wcześniej, więc jedynie lekko raczymy się piwkiem. A pociąg mknie po szynach i rytmicznie stuka o tory, tak też mija już trzeci dzień naszej kolejowej podróży.

dzień 53. – 24 sierpień – Moskwa > Orzeł – 380km

Ten dzień rozpoczął się bardzo wcześnie, już o 2.30 pani wagonowa przegoniła nas z łóżek i jak co dzień wydała polecenia, które bez mrugnięcia okiem wykonywaliśmy natychmiast, gdyż o 4.40 przybywamy do stacji Moskwa Główna, a na godzinę przed następuje zdecydowane zamknięcie toalet w wagonach, trzeba się umyć, zdać pościel i jeszcze przed wjazdem na docelowy peron, przebyć wewnątrz drogę do wagonu bagażowego z naszymi załącznikami, do miejsca gdzie jadą motocykle. Tam przygotować je trzeba do szybkiego wyładunku, gdyż wagon stoi przy peronie jedynie 40min. Wszystkie zabiegi wypadły pomyślnie i już o 5.00 stoimy na dworcu Moskwa Głowna przy naszych maszynach. Później jeszcze ręczne wypchanie ich z peronów na ulicę i już o świcie przemykamy po jeszcze pustych ulicach stolicy Rosji. Jesteśmy pierwszymi turystami odwiedzającymi tego poranka plac Czerwony (5.30), słońce przeciska się niemrawie przez ciemność, by uczerwienić to, co już jest czerwone, plątamy się to tu, to tam, by już o 7.00 zostać pierwszymi klientami Mc Dodald’sa znajdującego się opodal Kremlowskiej Bramy. W amerykańskiej atmosferze, wspólnie z Danielem i Adamem, obserwujemy wschód słońca. Ponieważ towarzysz Lenin przyjmuje od 10.00, idziemy popatrzeć jak rozstawiają się handlarki. Kiedy nadszedł już czas audiencji, nim się spostrzegliśmy, nasza pozycja w kolejce była gdzieś poza drugą setką, ale skoro już tyle czekaliśmy, to odstoimy resztę. Kiedy nadeszła nasza kolej, naszej czwórce zarzucono, iż nasze mundury motocyklowe są brudne (niegodne wodza), ale nakazano nam oddać torby, telefony, fotoaparaty, noże, broń i wszystko co posiadamy szklanego…a kiedy już byliśmy,,czyści”…zezwolono nam iść chodnikiem prowadzącym wzdłuż grobów zasłużonych dla kraju…minęliśmy pomnik Stalina (w 1961 roku eksmitowano go z Mauzoleum Lenina, gdzie mieszkali we dwójkę) …Dzierżyńskiego…Andropowa…Gorkiego…Czernienki…Breżniewa i innych…aż dotarliśmy do mauzoleum. Wejście nie zapowiadało nic szczególnego, ale kiedy weszliśmy w strefę mroku…kolor czerni i czerwieni zasugerował bliskość jakże realnego piekła…tylko śnieżna twarz wodza jaśniała w grymasie niepokoju…czy jest odwiedzany jako wielki rewolucjonista?…czy raczej jest tylko atrakcją na turystycznym szlaku?…

Jeśli ktoś ma chęć podpatrzenia wodza w chemicznej kąpieli, (KLIKNIJ TUTAJ).

Najbardziej imponująco (coś jak duża paczka landrynek) prezentuje się Cerkiew Wasyla Błogosławionego, zbudowana na rozkaz Iwana Groźnego w połowie XVIw.

W południe pożegnaliśmy się z Danielem i Adamem, oni jadą przez Łotwę i Litwę, my kierujemy się na Ukrainę i Kijów. I jeszcze tylko popatrzyliśmy z siodełka motocykla na siedem ,,drapaczy chmur” czyli ,,gotyk Stalina” i ruszyliśmy na trasę do miejscowości Orzeł, by tam w przydrożnym zajeździe ,,Akerman” wynająć pokój z łazienką i prysznicem…co za frajda po czterech dniach doznać takiego oczyszczenia…a do tego nic nie stuka…i nie ma pani wagonowej… ( www.akkermanorel.ru )

dzień 54. – 25 sierpień – Orzeł > gr. z Ukrainą > Kijów – 570km

Piękny poranek, rześkie powietrze, szybko pokonujemy odcinek drogi typu „płytowa betonka”,wybudowana jeszcze w czasach II wojny światowej i bitwy pancernej pod Kurskiem, a prowadząca do granicy z Ukrainą. Niestety to co piękne szybko się skończyło, kiedy na rosyjskim posterunku zażądano od nas dokumentu pt. „wremiennyj wwoz” – czasowy wwóz. Przecież my takowego nie posiadamy, pomimo wielokrotnych pytań na granicy podczas wjazdu z Kazachstanu do Rosji, pomiędzy Semonaicha, a Zmeinogorskiem dlaczego nie wystawiają żadnego papierowego dokumentu na motocykl, jedynie odnotowując wszystko w komputerze. Odpowiedź brzmiała wtedy, że to już nie jest potrzebne i od trzech lat przepisy zmieniły się. Zadziwiło mnie wówczas również to, że Kazachowie nie odebrali swojego dokumentu wystawionego na granicy kirgisko-kazachskiej. Teraz dopiero wszystko się wyjaśniło – pomiędzy Rosją, Białorusią i Kazachstanem istnieje wspólny obszar celny, rozłączny z faktem, że do każdego z tych krajów jest potrzebna osobna wiza. Tak więc dokument wystawiony przez Kazachów miał dalszy ciąg swojej ważności, jednak data kiedy należało opuścić ten obszar wraz z motocyklem straciła tą ważność z dniem wygaśnięcia kazachskiej wizy. Na terenie Rosji należało zgłosić się na trasie do obojętnie którego Urzędu Celnego i przedłużyć ważność dokumentu. Ale kto to miał wiedzieć, że tak należało zrobić, nikt nie udzielił nam takiej informacji i nie powiadomił o istnieniu takowego obszaru celnego. Opisuję to tak dokładnie, gdyż nie jednego taki niuans biurokratyczno-prawny może dopaść – dotąd zawsze wjeżdżałem najpierw do Rosji i dokument wystawiony był do końca ważności wizy rosyjskiej, tym razem najpierw wjechaliśmy do Kazachstanu, a ich wiza kończyła się dwa miesiące wcześniej niż rosyjska. Co teraz mamy zrobić? – będzie spisany protokół i zapłacimy „sztraf” – karę w wysokości 2000rubli. Choć nie czujemy się absolutnie winni – nie mamy wyjścia musimy zapłacić. Jednak nie to było najgorsze – wypisywanie protokółów i wielu świstków jednym palcem na klawiaturze komputera przez rosyjskiego urzędnika celnego zajęło trzy godziny. Natomiast po ukraińskiej stronie niesympatyczny, nacjonalista pogranicznik, zaczął wyśmiewać się z polskich „panów” i do tego był jakoś dziwnie źle nastawiony do wszystkich, skończyło się lekką burdą, gdyż Wiola nie wytrzymała tych dziwnych aluzji i zripostowała.

I tak weszliśmy na wojenną ścieżkę z panem w dużej czapce i pagonami, powiedzieliśmy sobie kilka nie do końca pięknych słów, ja próbowałam uświadomić mu, że tak się nie postępuje, on kwitował to co mówię słowami :,,ja tu kamandir i wam nada żdat”, niestety nie doszliśmy do porozumienia i zainteresował się nami jakiś tajniak do spraw korupcji, pytając czy przypadkiem pogranicznik nie żądał łapówki, inny urzędnik widząc stan międzynarodowego napięcia, szybko nas odprawił. Po czterech godzinach ponownie jesteśmy na trasie prowadzącej do Kijowa. Po drugiej stronie byłą ,,betonkę” zastąpiła nowa wspaniała droga, tak więc szybko dotarliśmy do stolicy Ukrainy i z siodełka motocykla już po zmroku podziwialiśmy pięknie oświetlone miasto i jego zabytki. Z polecenia naszego ukraińskiego kolegi motocyklisty, księdza Witalija mamy zakwaterowanie u Braci Dominikanów w centrum miasta (standard hotelowy, pokoje z klimatyzacją i łazienką, dostęp do wspólnej kuchni i lodówki, 20 € od osoby, ul. Jakira 13, tel.(044)5033023, e-mail:aquinato@gmail.com ,str.internet: http://it.dominic.ua/ )

Jak zwykle coś się kończy, pokonaliśmy jakiś wielki etap naszej obecnej wyprawy i naszedł czas na parę słów podsumowania i mojego spojrzenia na Syberię i Rosję z perspektywy dziesięciu lat i czterech przejazdów po tym rejonie na motocyklu. Ktoś może zapytać czy aby to normalne, jechać aż cztery razy tak daleko i ponosić niejednokrotnie wielkie trudy i niewygody takiej podróży. Ja odpowiem – chyba coś z tej nienormalności we mnie tkwi i nawet dodam więcej, aby tych nienormalnych w ten sposób na świecie było więcej!

A Rosja i Syberia rozwija się i przeobraża, wkracza drapieżna cywilizacja i wszystko co jest z tym związane, miejsca ciche i odludne staja się skomercjalizowanymi centrami turystycznymi. Wszędzie widać mentalną dążność, do pojęcia i wiary w znaczenie siły pieniądza, czuć pogoń za kasą – to właśnie jest to „dobro” cywilizacyjne wkraczające w ten obszar. Zwykła bezinteresowność zaczyna mieć tu znaczenie sporadyczne, kiedyś na Syberii wystarczyło stać przy drodze, aby prawie każdy zatrzymał się i pytał czy może należy w czymś pomóc i aby czegoś nie potrzeba, teraz nawet machając zauważyliśmy, że sporadycznie się ktoś zatrzyma. Stan dróg mocno się poprawił zwłaszcza w miastach, w których to najbardziej czuć postęp i widać bum inwestycyjny. Aby poczuć dzikość i spokój trzeba coraz głębiej zapuszczać się w otchłań tego wielkiego rejonu. Jeszcze jedną niepozytywną sprawą jaka dotyka nas tu codziennie, jest to, że obecnie Rosja, jest dla nas, przybyszów z Polski bardzo droga i tak poza paliwem, wszystko, włącznie z alkoholem we wszelakiej postaci, kiedyś kupowanym za grosze, powoduje, że trzeba wydać tu „kasy” około 50% więcej, niż w kraju, przy standardzie daleko odbiegającym od naszego – szczególnie dotyczy to noclegów i usług gastronomicznych.

Myślę, że co do relacji międzyludzkich to najlepiej oddam już głos Wioli, niech jej poetyckie wywody przybliżą, poprzez wyobraźnię i wiedzę na ten temat.

…hm…Rosja…kiedyś tylko o niej czytałam…teraz zobaczyłam…pomniki i ulice Lenina…Marksa…Engelsa…Dzierżyńskiego…jak również wielkich czynów…Armii Czerwonej…Trudu robotników…Sowiecka…domy w większości drewniane pokryte blachą falistą lub eternitem…szkielety starych fabryk, zakładów i hut…sklepy przypominające nasz stary ,,Społem”…rozpadające się drogi przy których ustawiono mnóstwo wielobarwnych reklam nijak nie pasujących do otoczenia…po których jadą rozpadające się Ziły…Kamazy i ,,marszrutki”…a w to wszystko wrzucono nowoczesne szklane domy…markety z extra towarami…i wiele ekskluzywnych aut…wszystkie Syberyjskie wsie wyglądają raczej podobnie…maleńkie drewniane chatki ledwie trzymające się kupy… błotniste drogi…bieda i radzenie sobie jak kto może i potrafi…niskie zarobki i renty…wysokie podatki…niska kultura…wysokie mniemanie o potędze…ot ,,Wielkie Mocarstwo”…zastanawiam się…czy to jeszcze komunizm?…czy już kapitalizm?…czy to demokracja?…czy może dyktatura?…a może… kapitalistyczny system władzy proletariatu na drodze dyktatury?…Homo sovieticus to zniewolony przez system komunistyczny klient komunizmu – żywił się towarami, jakie komunizm mu oferował. Trzy wartości były dla niego szczególnie ważne: praca, udział we władzy, poczucie własnej godności. Zawdzięczając je komunizmowi, homo sovieticus uzależnił się od komunizmu, co jednak nie znaczy, by w pewnym momencie nie przyczynił się do jego obalenia. Gdy komunizm przestał zaspokajać jego nadzieje i potrzeby, homo sovieticus wziął udział w buncie. Przyczynił się w mniejszym lub większym stopniu do tego, że miejsce komunistów zajęli inni ludzie – zwolennicy ,,kapitalizmu”. Ale oto powstał paradoks. Homo sovieticus wymaga teraz od nowych ,,kapitalistów”, by zaspokajali te potrzeby, których nie zdołali zaspokoić komuniści. Jest on jak niewolnik, który po wyzwoleniu z jednej niewoli czym prędzej szuka sobie drugiej. Homo sovieticus to postkomunistyczna forma ,,ucieczki od wolności”, by poddać się tym co to ubrali się w koszule Calvina Kleina, noszą krawaty od Cardina…wsiedli do mercedesów…weszli na giełdowy parkiet i odmierzają czas złotym Rolexem…pozostaje więc czekać…aż umrą wszystkie pokolenia…które komunizm zdeprawował…ogłupił i stworzył na swój obraz i podobieństwo… i w tym miejscu chciałabym napisać taką alegorię w postaci bajki…a wszystko to moja subiektywna ocena tego co zobaczyłam…usłyszałam i doświadczyłam…i choć były to krótkie chwile…zapadły w mej pamięci na zawsze…

…w wielkim lesie…żyło mnóstwo zwierząt…wszystkie niezwykle dumne z potęgi i znaczenia swojego terytorium…gdzieś bardziej na zachód znajdowała się polana…a na niej potężna tablica Mendelejewa w drewnianej oprawie…ponad nią zwisała stara wyleniała skóra niedźwiedzia ,,ojca” i wielkiego wodza, którą zawieszono na drzewie ku pamięci…to tam zawsze zbierały się najsilniejsze zwierzęta, które zarządzały lasem i decydowały o losie jego mieszkańców…i tym razem przyszedł niedźwiedź i jego towarzysze z partii ,,dyktatura proletariatu”…przyszły hieny z ugrupowania ,,(oli)-brachowie”…armia dzikich świń wiernych ideologii w zamian za ordery…przedstawiciele aparatu ,,nakazowo-rozdzielczego”czyli szakale w maskach lwa… oraz lisy i młode wilki… tymczasem reszta zwierząt… ukryta gdzieś za drzewami… czekała co też najlepsi z lepszych… najrówniejsi z równych uchwalą…bo przecież zawsze odwołują się do słów…że wszystkie zwierzęta są równe…ostra wymiana zdań przerodziła się w burzliwą szarpaninę… tablica połamana…z ramy poleciały tylko drzazgi…potem nastała cisza… władza rozejrzała się wokół… w oddali zwierzęta pokornie stały z opuszczonymi głowami miętoląc czapki w łapkach… wodzowie poszemrali coś między sobą i oddelegowali szakala, by ten powiedział co następuje… kiedy już wszystkie zwierzęta zebrały się szakal zaczął przemowę…a to, że jako największy i najsilniejszy las musimy inwestować w Wasze bezpieczeństwo…a to, że projektuje się mnóstwo nowych wielkich kosztownych inwestycji dla Waszego dobra…a to, że powstaną nowe przecinki leśne…a to, że możecie brać drzewa ile Wam trzeba…rama z tablicy i tak nam nie jest już potrzebna… mamy dla Was również nowe wytyczne i dużo populizmu… ideologii… obietnic… komunałów… manipulacji… niedopowiedzeń… przekłamań… przemów zastępczo-wymijająco-nieistotnych… etc…zwierzęta uważnie wysłuchały… popatrzyły na siebie i z nieukrywanym zadowoleniem wykrzykiwały… hura!… hura!… hura!… wiwatom nie było końca… baran przemówił do zgromadzonych…a mówiłem Wam!… że o nas nie zapomną!… że o nas myślą!… i że tyle dla nas mają!… cokolwiek to znaczy co wymienili… na to wszystko z góry przyglądała się sowa… siedząc na gałęzi drzewa w swoich wielkich okularach… zanosząc się od śmiechu… zdumione zwierzęta zapytały sowę o co chodzi…a ona smutno westchnęła i odleciała podśpiewując… słowa… słowa… słowa… ile zbrodni popełniono w imię wasze… słyszałam te słowa sto tysięcy razy… słowa które nic nie znaczą… tylko aniołowie płaczą…nawet Herod wzlecieć nie chce woli pełzać…la…la…la… wtem głos postanowił zabrać jelonek Bambi…a może powiedzmy naszej władzy co trzeba zmienić i co jest wg nas nie tak jak powinno być… Oni nas wysłuchają… przemyślą… stwierdzą naszą rację i poprawią to co nas boli… doskwiera… i utrudnia zwyczajnie życie… część zwierząt krzyknęła… chodźmy!… inne zapytały… no to co idziemy?…no to chodźmy!… CHODŹMY!… i nie ruszyły się z miejsca…

…Wiola…

dzień 55. – 26 sierpień – Kijów

Tym razem już bez motocykla, korzystając z masowych środków komunikacji stolicy Ukrainy zwiedzamy zabytki i ciekawostki tego interesującego miasta, czyli stare budowle i obiekty Kijowa jak Sobór Sofijski , Cerkiew Michaiłowska, Cerkiew Andriejewska i stare miasto na zboczu urwiska prowadzącego do Dniepru, gdzie artyści wymieszani wspólnie z handlarzami oferują swoje dzieła, towary i suweniry oraz Ławra Kijowska z wieloma cerkwiami i muzeami. Dzień kończymy oczywiście na słynnym Chreszcziatiku, głównej ulicy i zrazem centrum kulturalnym i towarzyskim stolicy.

Atmosfera tego miasta zadziwia i niezwykle nam odpowiada, emanuje z tego miejsca radość życia i pozytywna energia. Dodatkowym atrybutem który nie opuszcza nas już od Bajkału, jest wspaniała pogoda, lazur nieba, rześkie powietrze i temperatura rzędu 24ºC. Jeszcze jedno spostrzeżenie, to co niezwykle uderza po długim pobycie w Rosji, to ceny, tu wszystko przynajmniej o połowę tańsze, a ludzie o niebo sympatyczniejsi i uczynni, jesteśmy pod wrażeniem tego miejsca. Jeden mały minus, większość zwiedzanych obiektów jest jeszcze w fazie renowacji, czuć niezbicie zbliżający się termin Euro 2012.

dzień 56. – 27 sierpień - Kijów >Lwów – 450km

Typowa przejazdówka na monotonnej trasie. Droga do Żytomierza jeszcze w remoncie, później prawie na całej trasie czteropasmowa o europejskim standardzie, tyle że często przebiega przez wioski, a tam czyhają ukraińscy, nad wyraz wypasieni policjanci z „suszarkami” i urządzają sobie polowanie na kierowców. Nam się tym razem udało, czailiśmy się zawsze w cieniu tych bardziej rozpędzonych. Po południu docieramy pod Oleski Zamek gdzie urodził się nasz wybitny król, Jan III Sobieski. A tam trafiamy na jarmark, coś jakby odpowiednik naszych dożynek, wystawy różnych pyszności, tańce, prezentacja haftowanych strojów, dużo folkloru i wszystko w tym klimacie. Później już Lwów i nieciekawe, mocno zaniedbane przedmieścia z brukowanymi drogami i torowiskami, nie remontowanymi jeszcze od czasów, kiedy Polska obejmowała te historycznie rdzenne nasze tereny. Kwaterujemy się w samym centrum miasta vis-a-vis pomnika Adama Mickiewicza w Hotelu George (ul.Mickiewicza 1, tel.+38(032)2326236, www.georgehotel.com.ua nadal bardzo przystępna cena – 350 hrywien czyli około 140 zł pokój 2os. przypominamy obecny kurs tej waluty 1$ = 800hr, 1€ = 1150hr). Specyficzny klimat tego obiektu, czyściutko.  Motocykl przy samym wejściu do hotelu, pod ochroną obsługi hotelowej. Później spacer na stare miasto, gdzie po remoncie zapanował niezwykły klimat, przypominający nieco galicyjski Kraków z wtrąceniami wschodnimi. Mamy teraz naoczne i bezpośrednie porównanie Kijowa i Lwowa, choć i tu i tu ciekawie to zarazem całkowicie odmienne, tam czuć wpływy rosyjskie i prawosławne, tu polskie i katolickie. Do późnego wieczora rozkoszujemy się atmosferą tego miejsca, uzupełniając ją smakowitymi, miejscowymi kulinariami.

dzień 57. – 28 sierpień – Lwów

Ranek przywitał nas królewskim śniadaniem w restauracji hotelu George. Może to prozaiczne, nie warte opisania, gdyż po dwóch miesiącach jedzenia tak naprawdę byle czego, jest to nie lada kulinarne przeżycie. Mocno posileni mieliśmy energię na zwiedzenie rozległego skansenu położonego na zboczu zamkowego wzgórza w parku Scheuchenkivskyj Haj – 50h naturalnego lasu z jarami i wąwozami w który to wkomponowano 129 obiektów tworzących małe przysiółki i zagrody. Ciekawy prawie trzy godziny spacer.

Oczywiście później włóczęga po lwowskiej starówce i wspinaczka po schodach na Wysoki Zamok, skąd niestety obecnie mało co można zobaczyć, ponieważ drzewa rosnące wokół tak mocno wyrosły w górę, że skutecznie zasłaniają widok.

Jednak najciekawszym zdarzeniem było to, kiedy podchodziliśmy pod pomnik Adama Mickiewicza, zauważyliśmy sporą grupę motocykli oflagowanych polskimi barwami. Okazało się, że akurat dzisiaj przejeżdża tędy XXI Rajd Katyński. Co za dziwny traf i zbieg okoliczności, przecież ja przecierałem szlaki martyrologi pomordowanych polskich oficerów podczas I edycji tej imprezy w 2001r i jako jeden z pierwszych współzałożycieli stowarzyszenia Rajd Katyński przygotowywałem poszerzone o Ukrainę trasy II rajdu. Później moje drogi z tą organizacją się nieco rozeszły, gdyż zbyt upolityczniła się formuła tej imprezy, a ja uważam, że motocyklizm i turystyka to nie miejsce na politykę – te sfery powinny być od tego wolne. Można i nawet należy pamiętać i odwiedzać groby naszych rodaków zamęczonych i pomordowanych na całym świecie, jednak bez takich podtekstów jakie zobaczyliśmy na niektórych motocyklach. Nie można porównywać i przyrównywać Zbrodni Katyńskiej do wypadku samolotowego, które zdarzają się na całym świecie, to wręcz bezczeszczenie wizerunku tych pomordowanych przez sowietów w 1940r żołnierzy, którzy spoczywają w lasach Katynia, Miednoje, Charkowa i Bykowni pod Kijowem. Wspaniale, że Wiktor prowadzi ten rajd już tyle lat, tylko po co w tym motocyklowym towarzystwie tyle tej przejaskrawionej polityki ? www.rajdkatynski.net

Potwierdza się moja decyzja, że dobrze się stało że w miarę szybko wycofałem się z czynnego udziału w organizacji tych rajdów, pozostając jedynie jego sympatykiem.

Mam natomiast wielką przyjemność spotkać po wielu latach moich serdecznych przyjaciół z którymi niegdyś przemierzaliśmy wspólnie motocyklowe szlaki. Przyjemny akcent w kończącej się już niebawem naszej wielkiej podróży.

dzień 58. – 29 sierpień – Lwów > Medyka > Rzeszów > Bielsko Biała – 450km

Ostatnia przejazdówka. Granica w Krakowcu przywitała nas po stronie polskiej przeznaczeniem do specjalnego przeglądu celnego, takiego jak dla”mrówkowych” przemytników. Na takie potraktowanie nas, nawet zbuntowało się nasze BMW i po kolejnym przestawianiu motocykla i odpalaniu, w akumulatorze zabrakło energii, rozrusznik zamilkł. Próba odpalenia na pych nie powiodła się i nawet czterech chłopa wysiadło. Dopiero dostarczenie energii z zewnątrz po kablach dało pozytywny efekt i pojechaliśmy dalej. Na myśl, że taka przygoda mogłaby nas dopaść gdzieś na odludnych, wysokogórskich trasach w Pamirze, przeszła mnie gęsia skórka po całym ciele.

O 18.00 po 58 dniach, po pokonaniu łącznie 22.450km przebytej trasy – 15.850km na motocyklu, 1.600km promami przez Morze Czarne i Kaspijskie, 5.150km Koleją Transsyberyjską, dotarliśmy w domu. Cali i zdrowi powróciliśmy do miejsca z którego wyjechaliśmy w tą wielką podróż, lekko okaleczone nasze BMW, bezpiecznie przewiozło nas przez azjatyckie szlaki – średni przejazd dzienny to ok. 370km.

Była to jedna z najtrudniejszych wypraw jakie odbyłem w swoim życiu, podróż dała nam nieco w kość i nauczyła pokory wobec sytuacji które mogą przytrafiać się na trasie, tak jak również i w życiu codziennym! Pokora ta jest kolejnym podróżniczym doświadczeniem, które można ująć w ramy następującym stwierdzeniem: tej wiedzy nie da się kupić, to trzeba samemu przeżyć, zapełniając własne życiowe „memory”!

przez-azje-nad-bajkal-trasa

<<<< POPRZEDNIA