Czyli: Tadżykistan i przejazd przez Pamir > Kirgistan > Kazachstan > Rosja – Republika Ałtaju – Syberia

d21-khujand-duszanbe


dzień 22. – 24 lipiec – Duszambe > Komsomolabad > Post Control „Pamir Highway” > 14km za nocleg na M41 – 150km

Z Duszanbe wyruszamy na trasę dopiero po południu, ponieważ każdy dzień jazdy po dwanaście godzin oraz brak uzupełnienia wiadomości na str. www.wojtektravel.pl , zdecydował o skorzystaniu z tutejszego hotelu, gdzie warunki pozwoliły nam na realizację wszystkich konieczności ( przeważnie unikamy takich miejsc, ale kiedyś trzeba się porządnie umyć, oprać i napisać treść relacji, choćby nie wyczerpując tematów, to tutaj po raz pierwszy mamy dostęp do internetu od czasu pobytu w Baku). Już po 80km jazdy wspaniałą drogą na wschód, małe zdziwienie, gdyż nagle ku naszemu zaskoczeniu skończył się asfalt. Po następnych 40km tłuczenia się fatalną połamaną drogą docieramy do pierwszego posterunku kontrolnego na rozgałęzieniu dróg M41 i A372( to zbyt szumna nazwa, bardziej przypomina kamienisty szlak). Nasz „permit” uzyskany w Konsulacie Tadżykistanu, podczas wyrabiania wiz do tego kraju, jako wpis do paszportu okazuje się wystarczający, ale dopiero tutaj dowiadujemy się od policjantów, co nas dalej czeka. A wiadomości są daleko odbiegające od tych, które mieliśmy przekazane od naszych kolegów motocyklistów, którzy jechali tą trasą. Następne 250km to ponoć droga w totalnej rozsypce, gdzie od czasów sowietów, zeszło sporo skalnych lawin i do tego przez karkołomną przełęcz na wysokości 3635m, a jesteśmy obecnie na 700m.np.m – czas przejazdu określają na co najmniej 10godz. Coś nie tak mówiono nam w Polsce, że to tylko asfalt z jamami i przełomami. Ja przygotowując się to tej wyprawy, zakładałem, że 95% przejazdu będzie asfaltami, więc założyłem uniwersalne opony Michelina „Anakee” , a nie off- roadowe kostki, a tu nie dość, że się męczyłem po szutrach przez Kazachstan i Uzbekistan ponad 1200km takimi drogami, to teraz taka informacja nieco załamuje. Robi się późno, jedziemy jeszcze 14km i zostajemy na nocleg w poleconej przez policjantów, przydrożnej ,,tapcianowni” nad jeziorkiem z możliwością spania w niby domkach i zjedzenia zupy na leżąco, z czym od początku największe problemy ma Wojtek, nie potrafi poskładać nóg jak wielbłąd, aby zasiąść przy mini stoliczku, lub po prostu położyć się do jedzenia. Sytuacja prezentuje się tak: domki to totalne nory, po zjedzeniu zupy na leżąco(brakowało stoliczków z krótkimi nóżkami), pobieżne mycie się w górskiej wodzie z rurki w otoczeniu siedzących na tapczanach, którzy właśnie coś zajadają.

d22-duszambe-komsomolabad-postcontrol-pamirhighway

dzień 23. – 25 lipiec - 14km Pamir Highway > Kolaikhum > Dekh – 270km

Wczoraj z braku innych możliwości, po zapadnięciu zmroku już o 21.00 poszliśmy spać, tak więc rankiem już o 7.30 ruszamy na trasę. Po przejechaniu pierwszych 60km bardzo kiepską gruntówką, z której wystają głazy i kamory, docieramy do następnego posterunku kontrolnego. Na każdym ta sama procedura, sprawdzanie pozwoleń i zapisywanie informacji z paszportów w kajecik( pisanie przychodzi im z trudem, wygląda to dokładnie tak jak robią to przedszkolaki). Tu jednak wyjaśnia się sprawa z tym asfaltem, o nie, nie zwinęli asfaltu, jednak od czasów sowieckich wybudowali inną drogę, co prawda o 100km dalszą, ale nową, asfaltową przez Kulyab i dalej wzdłuż granicy z Afganistanem do Kolaikhum. My sugerując się mapą dobrej niemieckiej firmy kartograficznej dla podróżników „Reise”, która kolorem i nadrzędnością wskazywała właśnie tą drogę, tak właśnie pojechaliśmy.

Stara sowiecka droga przez Pamir, ma teraz nieco inne znaczenie gospodarcze dla Tadżykistanu, więc nie inwestuje się w ogóle w ten odcinek trasy na którym się znajdujemy. Co do dalszego przejazdu to same złe wieści, wszyscy dziwą się, że w ogóle wybraliśmy się tą drogą do Kolaikhum. Co robić przebić się te 130km przez przełęcz, czy wracać do Duszanbe i jechać okrężna drogą. Pierwsza wersja, to może dzisiaj dojedziemy do granicy, druga to dwa dni jazdy, nie mamy czasu jedziemy przez „pierewał”. Było bardzo ciężko, tak porównawczo oddamy sprawę dla motocyklistów, to tak jakby przejechać „Transalpinę” w Rumuni co najmniej pięć razy i to jakieś trzy lata temu (obecnie wybudowano nową drogę). Najgorsze nawijki na stromych podjazdach, zapiaszczone, zapylone kurzem, jak puder pod którym znajdują się głazy i kamienie. Półki skalne o szerokości 2m, osuwiska skalne, i niezabezpieczone urwiska z których spadają kamienie i głazy na drogę.

Nie będziemy więcej rozwodzić się na temat tej drogi, niechaj zdjęcia oddadzą i poszerzą wyobraźnię na ten temat. Udało się i o 14.00 jesteśmy w Kolaikhum na następnym posterunku kontrolnym, po pokonaniu przełęczy Taldyk Pass 3615m.n.p.m. Teraz już dalej w kierunku Harug (Khorog) wzdłuż rzeki „Ah i Panj”, która jest również granicą z Afganistanem. Co rusz informacja o minach i ten niepokój, że za rzeką jest ten właśnie niebezpieczny Afganistan, ale i zarazem na afgański Hindukusz i przygraniczne wioski, od których dzieli nas tylko rwąca rzeka. Następne 70km do Baravin, do następnego posterunku kontrolnego, to szutrowa droga biegnąca w przełomie rzeki z wypiętrzonymi, prawie pionowymi masywami gór Pamiru, około 2000m ponad nurt rzeki, a masy przepływającej wody pomiędzy skałami o kolorze cementu, budzą co najmniej grozę. Zmierzch zastaje nas na drodze w okolicy małej osady Dekh i tam w przydrożnej jadalni zostajemy na nocleg. Bardzo serdeczni gospodarze proponują arbuza, zupę i wodę z rurki zaraz obok tapczanów. Bezsenna noc, gdyż coś co fruwa i smyra z upartością maniaka robiło na nas nalot.

d23-pamirhighway-kolaikhum-dekh

dzień 24. – 26 lipiec – Dekh > Harug (Khorog) > Murgab (Murghab) – 420km

Po miłym śniadaniu zjedzonym w towarzystwie obserwatorów UN, którzy akurat zatrzymali się tutaj swoją Toyotą na poranny posiłek, ruszamy dalej na południe drogą M41 zwaną na tym odcinku Pamir Highway, dostając wcześniej informację, iż teren przygraniczny jest bardzo bezpieczny, a do tego Afganie spotykają się z Tadżykami na wspólnym bazarze. Tylko wewnątrz Afganistanu są problemy i przelewa się krew, tutaj jest spokojnie. Do Harug (Khorog) 120km, już połamanym pamiętającym sowieckie czasy asfaltem docieramy w południe, tankowanie ( w Pamirze benzyna to jedynie 93 oktan i cena wyższa 6.80 Somoni – przypominamy, że waluta Somoni TJS-1$=4,78 TJS. Paliwo 95 oktan -5,80 TJS w Duszanbe) i dalej w kierunku Murgab. Przy wyjeździe z miasta następny punkt kontrolny i tu „wtopa” – ponoć nie mamy pozwolenia na ten odcinek trasy przez Pamir. Policjant pokazuje nam, jak ma wyglądać stosowna pieczęć, Wiola staje na wysokości zadania, mała łapówka 20 somoni i jedziemy dalej. Teraz droga przez następne 112km jak autostrada, nowo wybudowana przez ,,kitajców” trasa pnie się mozolnie w górę, a widoki zapierają dech w piersiach, do Harug (Khorog) widzieliśmy w przełomie rzeki jedynie skały, teraz otworzył się krajobraz, gdyż wspinamy się szerokimi dolinami rozpostartymi pomiędzy pasmami gór Pamiru. Szybko docieramy do Jelandy, gdzie mamy nadzieję pokąpać się w gorących źródłach, szybciutko rozwiały się owe nadzieje, bo to co zobaczyliśmy przerosło naszą wyobraźnię. Zaproponowano nam obiad w postaci trzech jajek z suchym chlebem i kąpiel w czymś, co wyglądało jak pomieszczenie do mycia w obozie pracy, całe w betonie i brudne jak przystało na wieloletnie użytkowanie (drobnoustroje i zarazki zostały my pojechaliśmy dalej).Droga ponownie przeistacza się w szutrówkę i prowadzi na przełęcz Kou-Tezek 4272m.n.p.m. Wjazdy bardzo łatwe, bo łagodne i szerokie bez karkołomnych podjazdów i zakrętów, półkami skalnymi, tak jak było na tej pierwszej, lecz o 600m niższej. Teraz, aż do Murgab droga to raz asfalt w dolinach, raz szuter na przełęczach, doliny to około 4000m.n.p.m. przełęcze nieco wyżej ta najwyższa dzisiejszego dnia to na 40 km przed Murgab- „Nayzatash” 4314m.n.p.m. Właśnie na tej trasie gdzieś w okolicy skrzyżowania, gdzie wpada do drogi M41 droga od Afganistanu, zginął rok temu nasz serdeczny kolega Robert Gałka – „IZI” (nasz wspólny kolega Krzysiek – „Sambor” miał nam przekazać wszystkie dokładne namiary – jakoś do tej pory tego nie uczynił ). Myślami cały czas jesteśmy z nim i nadal to niedowierzanie, że to w ogóle miało miejsce, – tak daleko wybrał sobie miejsce na śmierć, a przecież tak uwielbiał tu przyjeżdżać i tak kochał podróże po tym rejonie Pamiru.

Podczas zjazdu z przełęczy do Murgab, nagle informacja z komputera pokładowego naszego BMW – utrata powietrza w tylnym kole! Niestety schodzi tak szybko, że nie dociągniemy do tej osady. Na szczęście szybko lokalizujemy złoczyńcę, ostry kamień jak grot strzały utkwił w oponie, naprawa zajmuje 5min, pompownie koła 15min i jedziemy dalej. W tym czasie, pewnie z powodu wysokości i zimna straciłam czucie we wszystkich palcach dłoni. Na następnym posterunku kontrolnym przed wjazdem do miejscowości, robi się tak ciemno, że szukanie noclegu w ciemnościach, jest nie lada problemem. Po dwudziestu minutach udaje się nam to zrealizować i mamy nocleg, w dodatku również towarzystwo pary motocyklowych kompanów, jadących na BMW 800 GS – Fernando z Hiszpanii i Weronika z Litwy. Jadą już cztery miesiące, rozpoczęli na Litwie, później cała Rosja, aż do Magadanu i Władywostoku, pokonali Mongolię i stają obecnie u wrót Pamiru. Całe morze obopólnej wymiany informacji, przecież jedziemy w przeciwnych kierunkach i każdy chce wiedzieć co go dalej czeka. Dostajemy informację, że jutro mamy do sforsowania dwie rzeki, bo spływająca z górskich masywów lodowych woda pozrywała mosty (wyjątkowo gorące jak na ten okres lato z temperaturami w okolicy 15ºC powyżej 4000m.n.p.m. powoduje szybkie topnienie lodowców). Nocują tu już drugą noc, tak wykończyły ich te przedwczorajsze przeprawy, a do tego Weronika ma ostre zatrucie pokarmowe i noc spędziła na spacerowaniu w wiadomym kierunku. Ponownie potok myśli nie pozwala zasnąć spokojnie tej nocy, do tego doszła wysokość na której przebywamy.

Pamir – łańcuch górski w Azji Środkowej położony na terytorium Kirgistanu, Tadżykistanu, Afganistanu i Chin, zwany często “Dachem Świata”. Stykają się tu najwyższe pasma górskie świata: Himalaje, Tienszan, Karakorum, Kunlun, Hindukusz i Ałaj. Przeważająca część Pamiru leży w Tadżykistanie, skrajne części – w Kirgistanie, Afganistanie i Pakistanie. Najwyższym szczytem Pamiru jest Szczyt Ismaila Samaniego, który osiąga wysokość 7495 m. Leży w Tadżykistanie, w latach 1932-1962 nosił nazwę Pik Stalina, a w latach 1962-1998 Pik Komunizmu. Pamir jest dość zwartym obszarem o powierzchni około 100 tys. km² i o przeciętnej wysokości 4000 m n.p.m.. W Pamirze znajdują się liczne lodowce górskie, na czele z największym – Lodowcem Fedczenki, który jest najdłuższym lodowcem na Ziemi poza strefami polarnymi.

d24-dekh-harug-murgab

dzień 25. – 27 lipiec – Murgab (Murghab) > gr. Kirgizja > Sary Tas (Sary Tash) – 250km

Ruszamy wcześnie, aby mięć więcej czasu na te ekstremy które są przed nami. Najpierw przełęcz Akbaytal 4670 m.n.p.m (szuter) następnie połamany i pofałdowany nieprawdopodobnie asfalt, w jamy wjeżdżamy całym motocyklem jak do poprzecznych wąwozów, lub studni. Następnie niebiańskie widoki na jezioro Karakul i otaczające go masywy górskie spowite lodowcami. Na 20km przed granicą mamy pierwszą przeprawę przez rzekę. Na szczęście stan wody niezbyt wysoki, jedynie dość strome, podmyte brzegi. Wytyczamy trasę, zdejmujemy kufry, aby nie zamoczyć bagaży i w drogę przez rzekę. Wszystko poszło super, jedynie stromy i grząski wyjazd z rzeki zakopał tylne koło i stoimy. Mamy jednak szczęście, bo do tej pory nie spotkaliśmy jeszcze żadnego pojazdu, a tu pojawiają się obserwatorzy wojskowi i pomagają wydostać nas z tarapatów, jesteśmy na drugiej stronie. Teraz już tylko 20km i jesteśmy na przełęczy Kyzyl-Atr 3615m.n.pm. Na posterunku granicznym Tadżykistanu. Szybka odprawa i pocieszenie, że następne dwie rzeki to żaden problem i właśnie remontują ten między graniczny odcinek ziemi niczyjej. Zjazd z przełęczy karkołomną stromizną po zastygłym, wyschniętym błocie i jesteśmy ponownie w dolinie, pokonawszy bez problemów przejazd przez pierwszą przecinającą drogę rzekę. Jednak ta następna przerosła naszą wyobraźnię, to nie rzeczka to rwąca górska rzeka, która zabrała drogę na odcinku 400m łącznie z mostem. To właśnie efekt gorącego lata, kiedy wieczorem po całodziennym gorącym i słonecznym dniu spływają masy wody z topniejącego w górach śniegu i lodu. Rwąca woda o głębokości 80cm. Jest nie do przebycia na motocyklu. Jednak dzisiaj jakaś siła sprawcza czuwa nad nami, nadjeżdżają pogranicznicy UAZ-em i za stosowną opłatą 40$( prezydenci Stanów Zjednoczonych na całej dotychczasowej trasie mają nadprzyrodzoną moc i wywołują złoty uśmiech dookoła głowy) przewożą nas na drugą stronę w godzinę, wraz z motocyklem, – straty: ułamany halogen podczas załadunku motocykla. Później już tylko dojazd do posterunku granicznego- 28km pomiędzy granicznymi posterunkami Tadżykistanu (na przełęczy) i Kirgistanu (w dolinie). Szybka odprawa, żadnych dokumentów na motocykl – bardzo sympatyczne podejście do turystów. Dojazd do Sary-Tach, pierwszej miejscowości w Kirgizji i już o 19.00 jesteśmy w noclegowni, w tej przygranicznej osadzie. Za kompana mamy rowerzystę ze Szwajcarii, który dwa lata temu rozpoczął podróż na Alasce, przejechał obie Ameryki, Japonię, Chiny i stanął teraz u wrót Pamiru. My natomiast cieszymy się, że te najgorsze drogi bez prawidłowych opon na przejazd po nich, są już poza nami i teraz bezstresowo zaśniemy tej nocy na wysokości 2700m.n.pm.

A teraz coś o problemach życia codziennego…my…ludzie pospiesznej cywilizacji…zastanawiamy się…czy aby kupiliśmy właściwej marki krem do konkretnego rodzaju skóry…czy śmietana to miała być dwunastka, czy może osiemnastka…czy sok jest w wersji light, czy może zbyt ciężki z miąższem i cukrem…czy oliwka jest aloesowa, czy raczej powinna być rumiankowa…czy papier toaletowy dopasowaliśmy do koloru łazienki…i można by tak wymieniać w nieskończoność…tutaj nie istnieją takiego rodzaju problemy…są bardziej prozaiczne…po wodę trzeba iść daleko do rzeki…tak więc jest ściśle reglamentowana…toaleta zbudowana jest ze znaków drogowych, a za papier robią telegramy…człowiek żyje w symbiozie ze zwierzętami…wykorzystując odchody, po wcześniejszym starannym uformowaniu i wysuszeniu…jako opał…śmietanę i placki chlebowe z wzorkami wyrabia się w ,,kuchni” obok domu…tak na marginesie…aby umyć się…trzeba wybrać…czy lepiej być przyzwoitym i zostać brudnym…czy być ekshibicjonistą i podjąć próbę umycia się, jak zawsze w centralnym miejscu…całość i tak będzie tylko wersją okrojoną…kiedy Wojtek próbował dokonać powierzchownej toalety został nazwany bezwstydnikiem…ja wybrałam uproszczoną, aczkolwiek bezpieczną wersję…w tym miejscu składam wniosek formalny do nagrody Nobla…dla mokrych chusteczek Pampers baby…

d25-murgab-gr-kirgizja-sarytas

dzień 26. – 28 lipiec – Sary Tas (Sary Tash) > Os (Osh) > Zalal Abad (Jalal Abad) – 320km

Tak też było, spaliśmy jak dzieci, pierwszy raz od wyjazdu z Duszanbe. Pożegnanie naszym kolegą rowerzystą ze Szwajcarii, później jeszcze wymiana waluty i tankowanie i w drogę ( 1$ – 44 SOM – KGS, 1litr benzyny 92 oktan – 30KGS) ) Teraz już tylko przejazd po szutrze remontowaną przez Chińczyków drogą do Osz (40km przez przełęcz Taldyk) i dalej już tylko wspaniałe drogi Kirgizji !?. Potrzeba nam trochę tego asfaltowego luksusu, ponieważ nie ukrywamy, że jesteśmy już nieco zmęczeni tym dwutygodniowym przejazdem po fatalnych i czasami karkołomnych drogach. Marzymy o normalnej kąpieli w łazience i przyzwoitej toalecie. Próbujemy zwiedzić stare miasto Osz, ale wszystko jakoś trąci ciężkim sowieckim stylem, który zatarł wszelkie ślady z okresu, kiedy miejsce to było jednym z ciekawszych na Jedwabnym Szlaku. Tak na marginesie, jednym z najważniejszych towarów na szlaku jedwabnym był jadeit, transportowany z Hotenu do innych rejonów Chin. Transport tego minerału po drogach szlaku odbywa się do dziś. Hiszpańscy konkwistadorzy często nosili amulety wykonane z jadeitu. Nazywali go piedra de hijada (kamień lędźwiowy) albo piedra de los rinones (kamień wątrobiany), wierząc, że chroni przed dolegliwościami. Czasami w stosunku do jadeitu oraz do często mylonego z jadeitem nefrytu stosuje się nazwę żad. Znakomici ludzie natomiast rozprawiają, że miasto Osz istniało już za życia proroka Sulejmana (Salomona). I jeszcze dodają, że założył je pierwszy człowiek na Ziemi – Adam . Obecnie to drugie co do wielkości miasto Kirgistanu z wielkim obskurnym bazarem.

Tego dnia docieramy jeszcze drogą nr. M41 do Jalal-Abad, a tam spełniają się nasze marzenia, mamy pokój z klimą , łazienką w której jest woda i toaleta i na dodatek jest jeszcze basen i śniadanie w cenie za ,,jedyne” 65$ w samym centrum miasta. Jest nawet możliwość wyprania naszych przykurzonych ciuchów, oraz popracowania nad stroną, gdyż mało kiedy jest taka możliwość i czas na to konieczny. Mamy okazję również zawitać na miejscowy bazar z artykułami użyteczności codziennej, nic dla turystów, bo i miejsce nie turystyczne.

Ciągle dopada nas taki dysonans poznawczy, raz jesteśmy w miejscach, gdzie życie jest skromne i miarkuje się zużycie czegokolwiek, śpi się na podłodze, a raz jest to wysoki niepasujący do niczego tandetny styl, coś jakby chińska podróbka Ludwika XIV, wymierna w dolarach. Jeszcze coś co zaobserwowaliśmy wielokrotnie, nagle nie wiedzieć skąd na drodze pojawiają się i są tak niewiarygodnym zjawiskiem, niczym lądowanie afgańskich talibów w Klewkach, super luksusowe gromady aut konkretnych marek w niestandardowych wersjach, pierwszy raz widzieliśmy Hummera, który wyglądał jak jamnik w brylantowej obroży.

A tymczasem, co rusz w rzece ktoś myje samochód, ktoś się kąpie, ktoś przepędza stado zwierząt, ktoś nabiera wody do wiadra, by zrobić obiad i naparzyć czaju zielonego bądź czarnego, z czego i my oczywiście korzystamy, stołując się przy drodze…a niech nam idzie na zdrowie…

d26-sarytas-os-zalalabad

dzień 27. – 29 lipiec – Jalal Abad > Toktogul > przełęcz Ala-Bel 3184m.n.p.m. > 40km za Otmok – 450km

Ranek wita nas informacją, że nasze ubrania oddane wczoraj do prania nie wyschły i trzeba ubrać mokre ciuchy motocyklowe. Moje niezadowolenie z tego faktu było widać, aż tak przejmujące, że pani recepcjonistka odstąpiła całkowicie od pobrania należnej za pranie opłaty w wysokości 300 KGS. Na szczęście jedziemy dobrą drogą i nie ma kurzu, jest więc nadzieja, że osuszymy się szybko na trasie. Kontynuujemy jazdę drogą nr M41 w kierunku stolicy Kirgistanu, Biszkek. Najpierw pofałdowane stepy wzdłuż granicy z Uzbekistanem, następnie piękny przełom rzeki Tash-Komur o szmaragdowej toni wijącej się w skalnym wąwozie. Dalej jezioro Toktogul o podobnym kolorze, które objeżdżamy wokół i następnie wspinamy się na przełęcz Ala-Bel 3184m.n.p.m przecinając pasmo gór Suusamyr Too. Za przełęczą, na płaskowyżu, 40km za małą pasterską osadą Otmok, zatrzymujemy się w kirgiskiej zagrodzie na nocleg. Jesteśmy w świecie pasterskiej krainy, gdzie dominują jurty, coś w rodzaju barakowozów, konie, kumys i ser ukształtowany w białe kulki, suszone na słońcu o nazwie kurut. Kumys nam nie podchodzi (kumys jest alkoholem musującym, zawiera prócz zmniejszonej ilości cukru i produktów jego fermentacji (alkoholu) inne składniki mleka (mniej więcej w zwykłym stosunku). Jest tradycyjnym napojem koczowniczych ludów Centralnej Azji (mongolskich, kirgiskich, tatarskich, baszkirskich). Podstawą napoju jest mleko klaczy, czasem jednak przyrządza się go z mleka jaka, oślego, wielbłądziego, lub owczego. Natomiast ser o smaku przypominającym bryndzę świetnie nadaje się do piwa. Nocleg 400 KGS od osoby na dywanie, toaleta 200m za zagrodą, publiczne mycie z wiaderka na podwórku, tuż przy drodze.

d27-jalalaba-toktogul-otmok

dzień 28. – 30 lipiec – 40km za Otmok > Biszkek (Bishkek) > gr. Kazachstan > Almaty (Alma-Ata) – 400 km

Po śniadaniu – i w tym miejscu należy nadmienić, że w wydaniu krajów przez które przejechaliśmy, wygląda codziennie tak samo: dwa lub trzy jajka sadzone, mniej lub bardziej wysmażone, placki chlebowe z wzorkami o różnym stanie świeżości, herbata zielona lub czarna i kawa, czasem z mlekiem – alternatywą może być jakieś danie obiadowe. Ruszamy w kierunku stolicy Biszkek wspinamy się na przełęcz Too-Asbuu 3586m.n.p.m. Widoki zapierają dech w piersiach, wspaniały asfalt i niekończące się serpentyny w górę i w dół. Kirgiskie ludy pasterskie wzdłuż drogi mają swoje osady. Mnóstwo koni i oczywiście kumys, natomiast w dolinach dominują pasieki i miód. W południe dojeżdżamy do stolicy, de facto samego serca Azji Środkowej, do tej części świata, gdzie zgiełk i chaos idą w parze, decydując o stylu i charakterze życia jej mieszkańców.

A życie tego miasta obserwujemy z siodełka motocykla. Tak naprawdę, lepiej go było ominąć obwodnicą i jechać od razu do Ałma Aty, ponieważ Biszkek, to twór czasów sowieckich z architekturą którą znamy…koszmarne bloki i kilka typowych budynków urzędowych przy głównym prospekcie. Jeszcze tego dnia przekraczamy granicę z Kazachstanem i docieramy do jej starej stolicy Ałma Aty. Tam też wynajmujemy hotel – robiąc sobie święto w postaci pokoju z klimą i łazienką. Waluta; 1$ – 145 tenge – paliwo 92 oktan 120 tenge.

d28-otmok-biszkek-grkazachstan-almaty

dzień 29. – 31 lipiec – Almaty (Alma-Ata) > Taldykorgan (Taldy Kurgan) > Sarkant – 420km

Rano ruszamy w to rozległe miasto, pięknie usytuowane u podnóża pasma gór Ile Alatauy Zhotasy na naszym BMW. Po przebiciu się przez przedmieścia, gdzie szare bloki chowają się za gęstym murem drzew, kolorowe reklamy zasłaniają nieco zniszczone budynki, małe rozpadające się domki wyglądają zza szczelnej blachy falistej, reszta nieco przypudrowana, lub przyozdobiona kwiatami. Za kilka chwil docieramy do podgórskich kurortowych miejsc włącznie z kompleksem skoczni narciarskich. Miasto zaskakuje nas niezwykle pozytywnie schludnością, nienagannym stanem dróg i czystością. Inwestycje budowlane godne światowych metropolii. Zadbana zieleń, mnóstwo kwiatów i kompozycji roślinnych z przystrzyżonymi drzewami. I jak ruszać do ślubu, to z ,,wielką klasą”, co rusz omijały na rydwany z nowożeńcami, strojne w szarfy i kwiaty, zaprzęgnięte w setki koni, i kiedy pierwsze dobiegały już do świateł, to te ostatnie były jeszcze za zakrętem.

Wszędzie czuć zainwestowane pieniądze z bogactw natury. Kraj posiada dość bogate złoża surowców energetycznych (węgiel kamienny, ropa naftowa, gaz ziemny) oraz rudy żelaza, miedzi, cynku, ołowiu, fosforytów, chromu, manganu, srebra i złota. Od kilku lat zajmuje pierwsze miejsce na świecie w wydobyciu rud uranu, wyprzedzając wieloletniego lidera, Kanadę. Po dwóch godzinach włóczęgi opuszczamy starą stolicę Kazachstanu ( nowa Astana, ulokowana na stepie gwarantuje, że nie będzie tam strat spowodowanych ruchami tektonicznymi, które wielokrotnie dotykały Ałma Atę). Tego dnia jadąc w kierunku pn-wschodu drogą nr A3, gdzie po lewej mamy cały czas pofałdowany step , a po prawej góry, docieramy po 420km do małej miejscowości Sarkand, gdzie w przydrożnym barze zaoferowano nam nocleg w warunkach nieco dziwnych. Musieliśmy wyjąć szybę z okna i przeciąć folię, aby uzyskać dostęp do powietrza, światła jakoś zabrakło, a prysznic przysługiwał za dodatkową opłatą. Rankiem okazało się, że Kazachowie testu na uczciwość nie zdali, ukradziono nam jeden z elementów wyposażenia motocykla…eh…

d29-almaty-taldykorgan-sarkant

dzień 30. – 1 sierpień – Sarkand > Ajakoz (Ayagoz) > Georgijevka – 550 km

Ruszamy dalej drogą A3 przez kazachskie stepy na pn-wsch. Mijamy sporadycznie usytuowane na trasie wioski i małe, koszmarne miasteczka, gdzie wszystko trąci ciężkim sowieckim stylem, to nie Ałma-Ata…beton…chmury i stal…atak kolorowego szkła…szok nie termiczny…to Kazachstan „D”, albo jeszcze gdzieś dalej w alfabecie. Temperatury oscylują około 30ºC, a nie jak wcześniej 40ºC. W zasadzie droga bez historii, pochłanianie kolejnych kilometrów, omijanie kolejnych dziur i jam, bo to jeszcze postsowiecka droga, chyba od tamtych czasów sporadycznie remontowana. Aby nie było za nudno, nagle prosto z chmur rozpętała się burza. Czy przeżył ktoś kazachską burzę na stepie? Niby nic, jakaś ciemna chmura, ale jakże silny wiatr, boczny deszcz i pioruny przecinające niebo. W chwilę później, trzeba było trzymać motocykl, bo wydawało się, że wiatr go wywróci. Jednak kiedy zaczęły walić z nieba pioruny i nadeszła potworna ulewa, pozostawiliśmy motocykl na skraju drogi, a sami schroniliśmy się w przydrożnym rowie. Nad nami szaleństwo, jedna ściana deszczu i gradu. Tuż przy nas zatrzymują się trzy eleganckie auta i w panice wybiegają z nich ludzie, patrząc na nas. Okazało się, że to co zobaczyli, zmroziło im krew w żyłach i zatrzymali się natychmiast. My skuleni w rowie, motocykl wywrócony o góry kolami, o czym nie wiedzieliśmy z powodu ogólnego szaleństwa trwającej burzy. Przerażeni myśleli, że mieliśmy wywrotkę, pomogli nam podnieść motocykl do pionu i tym samym celująco zdali przypadkowy egzamin z kategorii homo homini (nie) lupus. Straty to tylko wgnieciony lekko prawy kufer i przestawiona nieco przednia szyba – na szczęście nie pękła jedynie lekko skrzywił się jej stelaż i jest porysowana – prostować będziemy już w domu. My natomiast przemoczeni do wszystkich warstw, w temp 12ºC drżymy z zimna, gdyż w momencie spadła z 33ºC. W pierwszej napotkanej osadzie jemy coś ciepłego i lekko doprowadzamy się do używalności, a po dalszych 100km w Georgijevce mamy możliwość wynajęcia skromnego lokum w „gostinicy” – tu uskuteczniamy pełne suszenie, w czym niezwykle pomocna jest turystyczna suszarka Braun Cosmo 1000, która jest nierozłącznym, wielozadaniowym kompanem naszych podróży – nawet czasem używamy jej jako grzejnika! A tymczasem pani z recepcji informuje nas o tym, że należy zapłacić za numer… czyli pokój, za prysznic…czyli coś podobnego temu…oraz za garaż…czyli schronienia dla motocykla…a wszystko to w stanie natychmiastowej wymagalności…czasem nie opuszcza nas wrażenie…że szpiedzy tacy jak my…cicho o świcie…zbiegną bez zapłaty i pożegnania…

dzień 31. – 2 sierpień – Gieorgievka > dr.nr A3 > Oskemen (Uskamieniagorsk) > Semonaicha > Gr. Rosja > Zmeinogorsk > Pospelicha – 400km

Wysuszeni i oprani ruszamy w kierunku na Rosję. Nie jedziemy główną trasą M38 na Semeny (Siemipałatyńsk), gdyż mamy informację, że droga jest jednym błotnym szlakiem który już dawno stracił swoje znaczenie gospodarcze jakie miał za Sowietów. Obecnie droga asfaltowa prowadzi najkrócej do Rosji trasą A3, przez Oskemen (Uskamieniagorsk) i dalej, Semonaiche do Zmeinogorska w Rosji. Szybko pokonujemy te 250km do granicy i błyskawicznie w pół godziny po odprawie jesteśmy już na terenie Rosji w Ałtajskim Kraju. Tu musimy nadmienić, że jest to ponownie tylko na jeden dzień przed ukończeniem ważności naszej kazachskiej wizy, z Rosją natomiast mamy spokój, gdyż ich ważność mija dopiero 30 września. Jedziemy jeszcze 200km, gdyż nie ma tu na tej trasie niestety możliwości wymiany waluty i dopiero w Pospelicha dorwaliśmy się do bankomatu, wydoiliśmy ścianę plastikową kartą płatniczą i mamy ruble ( 10 rubli to 1zł – prosty przelicznik, paliwo 95 oktan 25rubli za litr, czyli 2,50zł). Później już tylko szukamy lokum na dzisiejszą noc z pomocą miejscowego „bajkera” i w ostatniej czyli trzeciej „gostinicy” są miejsca i za 900rubli mamy pokój z łazienką na korytarzu, lodówką u pani w recepcji i piwem które zakupiliśmy w kiosku obok.

…i przyszedł czas na podsumowanie przejazdu przez Azję Centralną…zastanawiałam się jak to zrobić…i już wiem…a może by tak bigos…tak właśnie bigos…

…tak więc nastawiamy potężny tygiel na uzbeckim gazie i kolejno dodajemy wszystko co napisałam poniżej…

…podaję składniki:

-300 kg ciężkiego sowieckiego stylu

-100 litrów azerbejdżańskiej ropy

-50 litrów gruzińskiego wina

-200 kg tadżyckich ,,tapcianów”

-80 litrów kirgiskiego kumysu

-70 litrów czaju zielonego bądź czarnego

-15 sztuk azerbejdżańskich mercedesów

-dla podniesienia wartości smakowych 30 kg zmielonych ,,petromanatów” oraz 60 kg złotych zębów

-dla zagęszczenia dodajmy 40 kg bawełny z Jedwabnego Szlaku oraz 40 kg kazachskiego kurzu

-7 zmielonych uzbeckich dywanów

-5 poszatkowanych kirgiskich jurt

-arbuza wg uznania

…hm…znowu Uzbecy zakręcili gaz…chyba planują wymusić podniesienie ceny…trzeba tygiel przestawić na piec…i rozpalić…uformowanymi odchodami zwierzęcymi…mieszamy i dorzucamy resztę…

-20 kg azerbejdżańskiego cynizmu i dezinformacji

-aby powstał unikalny kolor…50 kg pastelowych farb Pamiru

-dla poprawności wykonania 30 kg uzbeckiej inwigilacji

-można dodać szczyptę kazachskiego uranu…wzbogacając bigos…aby nabrał ognistego charakteru…

…oj! uzbeckie Morze Aralskie przywarło do dna…należy stanowczo pamiętać o mieszaniu!…

…aby efekt końcowy był kosmiczny…dodajmy najmniejszą rakietę z Kosmodromu ,,Bajkonur”…choć rosyjskiego…to przecież leży na terytorium Kazachstanu…i muszą się podzielić…

…i bigos prawie gotowy…być może ciężkostrawny…być może spowoduje złe samopoczucie…ale wart spróbowania…bo smak wydaje się być unikalny…czasem dziwny…ja spróbowałam…nałożyłam dużą porcję na malowany gruziński talerz…i zjadłam z nieukrywanym smakiem…lecz z dokładki nie skorzystam…dziękuję…niech ktoś inny spróbuje…

…blisko już tak…ostatni akt…Rosja…kraj którego nie znam…pozdrawiam…

…Wiola…

Natomiast ja skwituję to jedynie tymi słowy: było trudno i pięknie, było ciężko i wspaniale, ale tylko wtedy się czuje, że człowiek żyje całym ciałem i umysłem będąc częścią otaczającego nas świata!

… Wojtek…

azja-centralna-trasa

<<<< POPRZEDNIA ——– NASTĘPNA >>>>