11÷12 sierpień 2010r

Rozpoczynamy II etap podróży po Ameryce Południowej przelotem liniami KLM (4900zł od os.w obie strony) z Warszawy do Quito, powrót z Caenne _ Gujana Francuska. Długi lot z dwoma międzylądowaniami, jedno na holenderskiej wyspie Bonaire (czyt. Boner – wyspa na Morzu Karaibskim u wybrzeży Wenezueli, wchodząca w skład Antyli Holenderskich), drugie w Guayaquil już na terytorium Ekwadoru. Prosto z samolotu meldujemy się w Polskim Konsulacie, aby po prawie pół rocznej przerwie przygotować nasza Toyotę do dalszej podróży. Na szczęście skrzynka z narzędziami dotarła wraz z nami i od tej pory mam już pod ręką cały potrzebny warsztat, jak wiecie tą pierwszą ukradli nam w porcie w Buenos Aires podczas wyładunku auta ze statku. Samochód w jak najlepszym porządku wymagał jedynie zabiegów kosmetycznych i sporego przepakowania bagaży. Przejmujemy dokumentację związaną z przedłużeniem pobytu naszej Toyoty od Tomka, pracownika konsulatu i dość wcześnie udajemy się na spoczynek zmożeni pięciogodzinną różnicą czasu pomiędzy Polską a Ekwadorem.

I etap podróży pd Ameryce Południowej:

am-pd_-pierwszy_etap

13 ÷16 sierpień 2010r

Już o 8.00 ruszamy ponownie na lotnisko, tym razem na krajowe, aby odbyć lot na wyspy Galapagos. Dosłownie na cztery dni przed wylotem do Ekwadoru wykupiliśmy wycieczkę po tym archipelagu w opcji „last minute”, w tamtejszym biurze podróży „Columbus Travel”(czterodniowy rejs szesnastomiejscowym katamaranem kosztował tylko 720$ (!?) do tego jeszcze przelot w obie strony 400$ – analizując ceny już od dawna, ta wersja okazała się niezwykle atrakcyjną ofertą, gdyż normalnie koszt takiej podróży wahał się od 1700 do 2200$ za jedną osobę).Wyprawa na wyspy wiąże się z poważnymi kosztami. Odwiedzają je zatem głównie zapaleni miłośnicy przyrody, a nie przeciętni turyści. W skład archipelagu wchodzi 13 większych wysp i wiele małych wysepek. Najsłynniejszym gościem był niewątpliwie Karol Darwin, który przebywał tam w 1835 roku, co do chwili obecnej pamiętają jeszcze niektóre żółwie. Po dwóch godzinach lądujemy na naturalnym lotnisku na wyspie Santa Cruz, płacimy 100$ od osoby za wstęp do Narodowego Parku Galapagos i już po kilku chwilach pracownik biura wiezie nas do portu, gdzie kwaterujemy się w wygodnej, dwuosobowej kajucie z łazienką, na pokładzie katamaranu o nazwie Archipell II.

Nie będziemy opisywali wszystkich wysp i wysepek odwiedzonych na trasie, przekażemy jedynie, że dłuższe płynięcia podczas tej czterodniowej podróży odbywały się nocą, do dyspozycji mieliśmy ponadto dwie motorówki, które dowoziły nas na ląd i umożliwiały pływanie oraz nurkowanie wzdłuż rafy, aby podziwiać świat podwodny tego archipelagu. Podczas lądowych eskapad, cały czas obsługiwał nas przewodnik mówiący również płynnie w języku angielskim.

ec-galapagos

Mauricio Hurtado okazał się fascynatem i profesjonalistą w tym co robi, gdyż oprowadzając nas po wyspach wykazał się niesamowitą wiedzą, nie zapominając o przywoływaniu nas do porządku. Turysta na Galapagos ma silnie ograniczone prawa do swobodnego poruszania się jak i dotykania czegokolwiek. Kilka przykładów, już w samolocie nasze bagaże były popryskane nieznaną substancją, obowiązek otrzepywania się z piasku po opuszczeniu danego miejsca, zachować odległość metra od każdego zwierzątka, zakaz używania lampy błyskowej i na koniec zakaz zabierania ze sobą nawet najmniejszego kamyczka. Obsługa w ilości siedmiu osób dwoiła się i troiła, by zapewnić wysoki komfort podróżowania.

William nasz bezpośredni dostawca cudów na stół, ze stałym uśmiechem na ustach przynosił z uporem maniaka co raz to nowe smakołyki. W przerwach od wkładania w nas tej masy kolorowych pyszności, obsługiwał bar. Kulinaria przerosły nasze najśmielsze oczekiwania, po dłuższym rejsie musieliby nas wynieść lub wyrzucić za burtę, gdyż z przejedzenia sami już nie bylibyśmy w stanie się poruszać, jak wiemy kula jest kształtem doskonałym, lecz mocno ograniczyło by nam to podróżowanie, zwłaszcza na motocyklu w późniejszym czasie.

Ponownie po kilku miesiącach przerwy, jesteśmy na podobnym skrawku świata, co do geologicznej struktury, jak niedawno zwiedzana przez nas z motocykla europejska, wulkaniczna wyspa Islandia. Tu proces tworzenia niektórych wysp zakończył się dopiero 120 lat temu, a raczej jeszcze tak naprawdę dalej trwa. Nie będziemy zanudzać tymi informacjami, więc skupimy się jedynie na najwspanialszym doznaniu, jakim jest obcowanie z nienaruszoną naturą i przede wszystkim ze zwierzętami, które nie obawiają się człowieka, a co do gatunków to wiele z nich endemicznie występuje jedynie tutaj na naszym globie. Największe wrażenie robią na nas wielkie żółwie morskie i błotne zwane słoniowatymi, morskie i lądowe iguany, oraz całe mnóstwo przeróżnych ptaków z tymi najciekawszymi; niebieskonogimi głuptakami, oraz nadymającymi wielkie czerwone wole fregatami (samce). Jesteśmy z całym tym środowiskiem dosłownie na wysunięcie dłoni. Świat podwodny widziany podczas nurkowych seansów to fantazja kolorów i niezwykłość wielu gatunków ryb, krabów i innych morskich zwierząt. Żal opuszczać ten wspaniały region, lecz szybko mijają chwile podczas tej morskiej wyprawy, gdzie nie dano nam czasu na odrobinę nudy. Czwartego dnia po południu lecimy z powrotem tym razem z wyspy San Cristobal do stolicy Ekwadoru Quito.

Jeszcze tego dnia wieczorem spotykamy się w mieszkaniu konsula Tomka Morawskiego z jego dziećmi oraz polonijną grupą i jak przy takich okazjach bywa „rozmowy Polaków w świecie” trwały do późnej nocy. Wiele ciekawych nowych informacji, gdyż w spotkaniu uczestniczyli również księża werbiści pełniący obecnie działalność misyjną w tym państwie.

17 sierpień 2010r

Następnego dnia ruszamy już naszą Toyotą spod drzwi konsulatu (Consulado de Polonia Leonidas Plaza No. 24-423 y Luis Cordero, Casilla 9461, Quito, Ecuador, tel. (00-593-2) 2229-293, 254-62-96, fax. (00-593-2) 2566-787, tel. komórkowy: (00-593) 985 04 761, e-mail: morawski@uio.satnet.net, morawskit@yahoo.com ) do miejscowości Same. Najpierw na północ drogą w kierunku na „Mitad del Mundo”, aby odwiedzić punkt wyznaczający środek świata znajdujący się na równiku – tam też go przekroczyliśmy! Dalej na zachód przez górzyste tereny porośnięte bujną roślinnością tropikalną do miejscowości La Independencia. Zjeżdżając z wysokości oscylującej w granicach 3000m.n.p.m prawie do zera. Następnie dr. Nr 25 na północ do portowego, dużego miasta Esmeraldas. Ostatni odcinek ponownie na zachód wybrzeżem Pacyfiku. Późnym wieczorem meldujemy się w posiadłości Tomka w Same nad Oceanem Spokojnym, gdzie spotykamy Arka, kapelana wojskowego armii kanadyjskiej, który od 25 lat mieszka w Kanadzie, a pochodzi ze Stalowej Woli. Przyjechał tu na wakacyjny odpoczynek po trudach misji wojskowych, również tych w Afganistanie. Mamy wiele tematów porównawczych gdyż ja również brałem niegdyś udział w takiej misji na Bliskim Wschodzie, będąc żołnierzem VIII zmiany polskiego kontyngentu wojskowego ONZ stacjonującego w tamtych czasach w Ismailii (Egipt) i na Wzgórzach Golan (Syria), gdzie właśnie wspólnie również z Kanadyjczykami uczestniczyliśmy przez pół roku w takiej misji. Po ponad 30 latach z rozmów wynika, że wiele się nie zmieniło, kiedyś wylatywały w powietrze pojazdy wojskowe na minach i nadal jest to największe zagrożenie śmiercią żołnierzy na tych terenach.

ec-1

18÷20 sierpień 2010r

Rankiem razem z Arkiem jedziemy na południe w okolice Mompiche do posiadłości Cabanias del Mar należącej również do Tomka a usytuowanej nad Pacyfikiem na porośniętej palmami kokosowymi piaszczystej, szerokiej plaży. Ostatnie kilkadziesiąt kilometrów błotnistym traktem w dżungli, a później plażą, pokonując wpływające do oceanu rzeki. Jeśli ktoś sobie może wyobrazić „raj”, to właśnie tak on chyba powinien wyglądać. Tu przez te dni oddajemy się wszystkim czynnościom, które są przypisane do atrybutów takiego miejsca. Plażowanie, kąpiele w ciepłej wodzie oceanu, wspaniały klimat i choć to równik, to temperatury w okolicy 26ºC i wieje cudowny wietrzyk od morza.

Jak to w raju bywa, również miejscowe kulinaria w postaci owoców morza były z pierwszej półki; langusty, kraby, krewetki i inne oceaniczne cuda, a do tego nowo poznane tropikalne owoce i naturalne soki z nich wytwarzane. Między innymi poznaliśmy owoc który wygląda jak małe, żółte bananki, a smakuje jak porzeczka oraz największy owoc na świecie o nazwie yafri, podawany jest tu w postaci koktajlu z mlekiem, wanilią, cukrem i lodem. Lodu nie polecamy, gdyż może być różnie, woda do jego wytworzenia może pochodzić np. z kałuży, a nie przewidujemy pozostania tutaj dłużej niż to konieczne. Nad całością czuwa murzyn z Kolumbii o imieniu Jorge i to on zdobywał dla nas kokosy z palmy, by rozprawić się z nimi maczetą i podać nam do konsumpcji. Był czas również na bardziej przyziemne czynności i wysprzątaliśmy dokładnie nasze autko. Aż żal opuszczać ten raj, ale mamy jeszcze dużo ciekawych miejsc przed sobą. Wieczorem ponownie tą samą drogą, jak trzy dni temu wracamy do Same.

ec-2

21 sierpień 2010r

Rano ruszamy wzdłuż brzegu Pacyfiku na wschód, aż do miejscowości San Lorenzo, przedzierając się najpierw przez zatłoczone i bardzo nieciekawe, wielkie portowe miasto Esmeraldas. Natomiast San Lorenzo, wciśnięty w sam róg pomiędzy oceanem i Kolumbią, to mała mieścina bez wyraźnego charakteru. Dalej kierujemy się wzdłuż granicy z Kolumbią na południe, gdzie pierwszy fragment trasy przebiega przez regularną tropikalną dżunglę. Mamy szczęście, gdyż przemieszczamy się świeżo co wyremontowaną, niegdyś bardzo kiepską drogę. Krajobrazy zmieniają się w im wyższe partie Andów wjeżdżamy, tym bardziej surowe zbocza, porośnięte skąpą niskopienną roślinnością. Parokrotnie nasz GPS pokazuje, że przekraczamy wysokość 3000m.n.p.m. Ile razy już przekroczyliśmy podczas tej podróży to pasmo górskie?, już straciłem rachubę , ale chyba około piętnastu. Późnym wieczorem docieramy do granicznego miasta Tulcan, gdzie wynajmujemy pokój w hostelu. Tu też kończymy naszą przygodę z Ekwadorem.

ec-3

Podsumowanie:

…w zamęcie idei i dróg…zastępczych recept na wszystko…doświadczyliśmy obcych w oku widzeń…na wycieczce z treściami i obrazami…od których, aż nas dreszcze przeszywają…spanoszone tym wszystkim głowy…ogłaszają dopełnienie źrenic…naraz wszystko takie zagęszczone pięknem…poza granicą dotyku…/…powracamy w inną rzeczywistość…gdzie wielu lęka się redukcji do zera…z powodu diety portfela…muszą przejrzeć się w czystce i udawać sabotaż…czasem muszą to wszystko podzielić przez zero…i obnosić się z tym wynikiem siedząc…no cóż…życie dokonuje się w kieszeniach świata…a nikt nigdy nie obiecał, że będzie sprawiedliwe…ale nie powinno tak być…że bogactwo graniczące ze skrajnym ubóstwem…stało się normą…gdzie równiejsi usankcjonowali patologię równych…to szatańska podnieta…to jak oglądanie filmu z precyzją aparatu rentgenowskiego…który sępiąc swoje zdjęcia…kończy się tragicznie…jak to już w historii świata bywało…

…Wiola…

Planowana trasa II etapu wyprawy

am-pd_-drugi_etap

<<<< POPRZEDNIA ——– NASTĘPNA >>>>