Plan tego wyjazdu powstał błyskawicznie, kiedy okazało się, że nasi przyjaciele motocyklowi nie dadzą rady pojechać w tym terminie na zaplanowaną wcześniej wyprawę po płd.-wsch. Europie. Tamten projekt przełożyliśmy na wrzesień, a termin wykorzystaliśmy do odwiedzenia płn.-wsch. wybrzeża Adriatyku, kilku chorwackich wysp oraz dotarcia do sedna naszego przejazdu, czyli położonego w Serbii Kanionu Uvac i Parku Narodowego Tara. W tę motocyklową podróż, wybrał się razem z nami, nasz kolega Grzesiu Hirsz z Zabrza na Suzuki V- Strom 650, który zaplanował wcześniej swój urlop w tym terminie, właśnie w związku z wcześniejszym projektem.

trasa-balkany_2018

9 czerwca 2018r. – sobota

Międzyrzecze Górne > Karvina > Opawa > Bruntal > Rym > Mohelnice > Moravska Trebova > Havlickuv Brod > Pelhrimov > Jindrichuv Hradec, Grand hotel Cerny Orel, Namestí Míru 165, Jindrichuv Hradec 37701, Czechy (Telefon: +420 777 799 224) – 380 km

Piękna pogoda, Grzesiu przyjechał do naszej „Chałupy na Górce” już wczoraj, aby wspólnie ruszyć w drogę. W okolicach Chałupek wjeżdżamy do Czech i wspaniałą trasą prowadzącą mało uczęszczanymi szlakami, poza autostradą, podziwiając piękno krajobrazów i urok małych wiosek, mkniemy na południową stronę tego kraju. Za gwóźdź dzisiejszego programu, zadaliśmy sobie zwiedzenie perełki historycznego pogranicza pomiędzy Czechami, Morawami i Austrią, kameralnego miasteczka Jindrichuv Hradec. Najważniejszym zabytkiem jest trzeci co do wielkości w Republice Czeskiej kompleks pałacowy, okazały barbakan, w którym dzięki fantastycznej akustyce, odbywa się wiele koncertów oraz stara, historyczna zabudowa przyległego starego miasta. Nad nim dominuje wieża kościoła Marii Panny, a w budynku byłego seminarium jezuickiego (dziś muzeum) znajdują się tzw. Kyzove Jasełka – największa na świecie ruchoma szopka. Ważnymi zabytkami są również kościół św. Jana Chrzciciela z cennymi freskami oraz były klasztor franciszkański. Bazę noclegową mamy w centrum starego miasta w „Grand Hotel Cerny Orel”. Spacerując po zaułkach niezbyt rozległego terenu, spędziliśmy w tym miejscu cały dzisiejszy wieczór, wzbogacając pobyt o sesję degustacyjną w kameralnej knajpce z widokiem na zamek. Zatem, zapraszamy do zwiedzenia tego uroczego miasta z jego ciekawymi zabytkami.

10 czerwca 2018r. – niedziela

Jindrichuv Hradec > Ceskie Bubiejovice > Cerna u Pasunavi > Dolni Vltavice > Prom przez jezioro Lipno – (rozkład rejsów promem od 9.00 do 17,00 co 1godz. osoba 35CZK, motocykl z kierowcą 90CZK) > gr z Austrią > Altenfelden > Aschach an der Donau > Eferding > Wels > Lambach > Rutzenmoos > Attersee > Strobl – Weissenbach 77, 5350 Strobl, Austria, +43 6137 5248 – 260 km

Wybieramy mocno alternatywne szlaki i tym razem postanowiliśmy wjechać do Austrii rekreacyjnymi dróżkami, prowadzącymi w kierunku jeziora Lipno. Przestrzeń jeziora pokonujemy promem, którego trasa jest najdłuższa w Czechach i wynosi 1200m (płynie co godzinę, za osobę 35CZK, motocykl z kierowcą 90CZK). Po przekroczeniu granicy docieramy do Dunaju w okolicy Aschach an der Donau, aby stamtąd przebrnąć nieciekawe okolice miasta Wels i wreszcie stanąć przed krainą Salzburskich Jezior. Są jednym z najurokliwszych zakątków Austrii, a swą urodę zawdzięczają górom i powierzchnią dużych akwenów przypominających fiordy, z kryształową wodą o szmaragdowych odcieniach, tak czystą, że kamieniste dno widać daleko od brzegu. Odbijają się w nich skalne urwiska, zielone górskie hale i cieniste lasy. Na horyzoncie majaczy sięgający 3000 m n.p.m masyw Dachsteinu.

Dzisiejsze lokum mamy nad jeziorem Wolfgansee w… nieco dziwacznej agroturystyce. Jej dziwność polega na kompletnym bezładzie, coś co jest całkowitym przeciwieństwem austriackiego porządku. Za to jest ciekawie i niezwykle nietypowo, jak na ten zakątek Europy. Na szczęście sanitariaty i łóżkowa pościel w nienagannej czystości. W każdym zakątku domu, znajdują się przyklejone karteczki z imperatywami… tak więc, nasz pobyt przebiegał wg wytyczonych przepisów. Wieczór spędzamy w ogródku, otoczeni rozmaitymi rupieciami, właściciele tak w projekcie domu, jak i jego otoczenia, wyszli z założenia… coś się wmontuje, coś się przylepi, a jeszcze coś dostawi, a co zresztą klamotów?… niech leżą… kiedyś wszystko może się przydać.

11 czerwca 2018r. – poniedziałek

Strobl > Bad Ischl > Bad Goisern > Abtenau > St.Martin > Nidernfitz > Eben in Pongau > Obertauern > Mauterdorf > Turracherhohe > Villach > gr. ze Slowenią > Podkoren > Kranjska Gora „Koca na Gozdu”, 4280 Kranjska Gora, Vrsiska cesta 86, Słowenia - 290 km

Pogoda doskonała, dzisiejszy dzień to pokonywanie alpejskich pasm górskich i przełęczy. Wybieramy drogi te najdalej leżące od autostrad, aby być jak najbliżej przyrody i alpejskich krajobrazów. Trudno opisywać piękno tych terenów, niech zdjęcia spróbują oddać wszystkie te widzenia. Główne przełęcze na trasie, to zarazem duże kurorty narciarskie – Obertauern i Turracherhohe, położone nad brzegiem pięknego jeziora Turrachsee.

Granicę ze Słowenią pokonujemy tuż za Villach na przełęczy Wurzenpass. Szybki zjazd do Krańskiej Gory i ponownie pniemy się w góry do Parku Triglawskiego, aby po 10km, zatrzymać się na nocleg w znanym nam już z wcześniejszych przejazdów, świetnie położonym u stóp skalnej grani pensjonacie „Koca na Gozdu” (1226 m n.p.m.). Polecamy za bazę noclegową we wszelakich przejazdach przez Alpy Julijskie, gdyż miejsce to jest mocno wyjątkowe i przyjemne. Wieczór spędzamy na zewnątrz, a program klaruje się następująco, Wojtek w bystrym kawałku plastiku planuje jutrzejszą trasę przejazdu, ja jestem DJ, natomiast Grzesiu jest od występów folklorystycznych.

12 czerwca 2018r. – wtorek

Kranjska Gora > Bovec > Gorizja > Skocjan > Koper > Piran > granica z Chorwacją > Porec > Pula – Apartments Centurio Pula – Rimske Centuriacije 23, 52100 Pula, Chorwacja, Tel: +385 92 2359230 – 290 km

Opuszczamy naszą bazę „Koca na Gozdu” i jedziemy w góry. Pogoda wspaniała, widoki to tylko te z najwyższej półki. Triglawskie pasmo przekraczamy na przełęczy Vrsic (1611m n.p.m.). Dalsza trasa to przejazd przez Park Triglawski, wzdłuż rzeki Soca o szmaragdowej toni wody. Za Bovec, podążamy najkrótszą drogą do Adriatyku. Opuszczamy na krótko Słowenię, wjeżdżamy do Włoch i przez Triest, ponownie podążamy do nadmorskiej części tego kraju.

Przemysłowe obszary Triestu i słoweńskiego Koper z pewnością nie należą do najpiękniejszych miejsc, jednak po dotarciu do nadadriatyckich, słoweńskich porcików Izola i Piran, ich widok i atmosfera, rekompensują wcześniejsze krajobrazowe uciążliwości. Izola to stare miasteczko portowe, położone na półwyspie Istria. Jak nazwa wskazuje, kiedyś miejscowość znajdowała się na wyspie (z włoskiego: isola – wyspa), ze stałym lądem połączyła się ok. 1800 r. Historia tego miejsca sięga II wieku p.n.e., gdy w okolicy Rzymianie wybudowali port Haliaetum. Turystyka rozpoczęła się tutaj na początku XIX wieku, gdy odkryto termalne źródła. Izola to takie typowe adriatyckie miasteczko, ciasne, kamienne, z labiryntem uliczek i niezbyt dużą starówką. Natomiast Piran ma dość rozległą starówkę, dodatkowo położoną na zboczu wzgórza, przez co jest ona niezwykle widowiskowa. Czerwone dachy tego słoweńskiego miasta, zalane słońcem, z błękitem Adriatyku w oddali, do złudzenia przypominają słynący z takiego widoku Dubrovnik. A przecież jesteśmy oddaleni ok. 700 km od Perły Dalmacji. Co oba miejsca mają wspólnego? Na pewno historię… przez blisko 500 lat oba wchodziły w skład Republiki Weneckiej, która miała decydujący wpływ na kształt obu tych miast.

Po zwiedzeniu obu miejsc, opuszczamy Słowenię i wjeżdżamy na Chorwację. Kierując się na południe przemierzamy zachodnim brzegiem półwysep Istria, zaglądając do nadadriatyckich portów, kurortów – Porec i Rovinj. Oba miasta są jednym z największych ośrodków turystycznych w kraju, ich historia sięga rzymskich czasów, ponadto są mocno urokliwe, a teraz jeszcze przed wielkim sezonem, dostępne i niezbyt przeludnione. Początki Poreca sięgają V wieku p.n.e. kiedy na tych terenach pojawili się Ilirowie, a w 177 p.n.e. tereny dzisiejszego Poreca trafiły pod władanie Rzymian, nazywając je Julia Parentinum. Od 539 region trafił w ręce Cesarstwa Bizantyjskiemu i od tego momentu mocno się rozwijał. Właśnie wtedy powstała katedra Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, powszechnie znana jako bazylika Eufrazjusza. W 1267 w Porecu władzę przejęli Wenecjanie. W tych czasach Porec często napadany był przez Turków, a dodatkowo miasto pustoszyły różne epidemie. W 1797 roku władzę objęli Austriacy, po I wojnie światowej Porec i całą Istrię przejęli Włosi, po II wojnie światowej pozostał w granicach twożącej się Jugosławii, aby po jej rozpadzie trafić do Chorwacji. Natomiast Rovinj… takie chorwackie Saint Tropez, swoje początki miało w postaci osady na małej wysepce, która to w 1763 roku została połączona z lądem. W ten oto sposób możemy obecnie podziwiać najstarszą część miasta, która z trzech stron otoczona jest Adriatykiem. To właśnie starówka jest najbardziej atrakcyjna turystycznie. To tutaj pośród urokliwych kamienic z czerwonymi dachówkami oraz typowych dla włoskiego stylu ciasnych i brukowanych uliczek, gdzie dostaniemy się jedynie pieszo, aż roi się od straganików, ulicznych sprzedawców pamiątek, biżuterii, regionalnych przysmaków i knajpek.

Dzisiejszą jazdę kończymy w Puli, gdzie wcześniej zarezerwowaliśmy nocleg w pobliżu rzymskiego amfiteatru, lecz zwiedzanie zostawiamy na jutro. Położona na siedmiu wzgórzach Pula, szerszemu gronu kojarzy się z rzymskim amfiteatrem. To na szczęście nie jedyna atrakcja największego na półwyspie Istria miasta. Pod żadnym pozorem nie nazywajcie go Koloseum! Koloseum jest w Rzymie, natomiast w Puli jest amfiteatr! Tymczasem w ogródku, przyległym do naszego zakwaterowania relaksujemy się przy piwie „Pan” i Grzesia twórczości kulinarnej.

13 czerwca 2018r. – środa

Pula > Brovinie > Brestowa > Prom na wyspę Cres > Osor > wyspa Losnij > Mali Losinj – Apartments Ercegovic, 51 550 Mali Losnij, Privlaka 12 tel: +385 51 231 018 - 180 km

Dzień rozpoczynamy od zwiedzenia miasta, którego historia sięga co najmniej V w p.n.e, kiedy tereny dzisiejszej Puli zamieszkiwali Ilirowie. Od 43 r. Pula stała się kolonią rzymską (nazwaną przez nich Pietas Julia) przez co została ważnym ośrodkiem administracyjnym i handlowym. W tym czasie miasto przeżywało okres świetności czego dowodem są liczne zachowane budowle z tego okresu (amfiteatr, łuk triumfalny Sergiusza, świątynia Augusta). Po upadku Cesarstwa Rzymskiego Pula trafiła w ręce Wenecjan. Podczas panowania Republiki Weneckiej, w wyniku licznych epidemii dżumy i malarii liczba mieszkańców Puli spadła do 300. Miasto ponownie odzyskało świetność w XIX za panowania Monarchii Austro-Węgierskiej.

Ale wróćmy do tu i teraz, ponieważ mieszkamy tylko dwie przecznice od rzymskiego amfiteatru, toteż od tej ogromnej i bardzo dobrze zachowanej budowli rozpoczynamy spacer po starej, historycznej części miasta. Amfiteatr mocno przypominający rzymskie Koloseum, został zbudowany najprawdopodobniej przez cesarza rzymskiego Wespazjana, mógł pomieścić 23 tys. ludzi, a na jego terenie organizowane były walki gladiatorów oraz dzikich zwierząt. Obecnie jest on jednym z trzech najlepiej zachowanych amfiteatrów starożytnego Rzymu (dwa inne to Koloseum i amfiteatr w Al-Dżamm). Po obejściu zaułków starej Puli, ruszamy dalej na trasę objeżdżając półwysep Istria do południowej strony. Pogoda wspaniała, jednak nad lądem obserwujemy szalejące burze, chyba nadchodzi bora (bura). Dojeżdżamy do przystani promowej w Brestowa i z marszu wjeżdżamy na prom, aby przedostać się na wyspę Cres (56 HRK- (kuna chorwacka) za motocykl z kierowcą i 18 kun za pasażera). Przejazd trwa 20minut i jesteśmy na drugim brzegu na przystani Porozina. Znajdujemy się na obszarze archipelagu wysp Cres-Losinj, które to rozciągają się od płn.- zach. w kierunku płd.- wsch. na dł. 99 km i jest największą grupą wysp na Adriatyku, w jej skład wchodzi 36 wysp i wysepek. Jedziemy do głównego miasta wyspy Cres, którego nazwa brzmi tak samo. Cres został zbudowany na planie średniowiecznej, urbanistycznej struktury, położony jest w zachodniej części wyspy Cres w dobrze osłoniętej zatoce.

Miasto Cres powstało na miejscu antycznej twierdzy (Crexa, Crepsa), a początki rozwoju miasta datowane są już w średniowieczu, w 1332 roku Cres zdobył status miasta, jednak swój rozwój miasto zawdzięcza przeniesieniu do niego stolicy wyspy w 1459 roku za panowania weneckiego, zachowały się tu liczne zabytkowe budowle z tych czasów. Jest pięknie i ten totalny przedsezonowy spokój. Oczywiście degustujemy tutejsze owoce morza… kalmary i rybę orada (dorada), wszystko podawane z grilla, obowiązkowo w otoczeniu szpinaku połączonego z gotowanymi ziemniakami. Dalej przez Osor, wjeżdżamy zwodzonym mostem na wyspę Malij Losnij i dzisiejszy objazd archipelagu kończymy w miejscowości o tej samej nazwie, gdzie mamy zarezerwowany apartament, tuż nad brzegiem Adriatyku.

A wracając do naszej grupy, to nasz kolega Grzesiu, tak przejął się losem Wioli, która miała mieć na tej wyprawie koleżankę (zadecydowały powody zdrowotne), że zaskoczył nas przebraniem i… na dzisiejszy wieczór zjawiła się Mariolka… były tańce, było zimne piwo „Karlovacko”, a zabawę można sobie zobrazować własną wyobraźnią, resztę dopowie ilustracja zdjęciowa.

14 czerwca 2018r. – czwartek

Mali Losinj > Osor > Cres > Merag > prom na wyspę Krk > Krk > Baska > Vrbnik > 51262 Kraljevica – Bei Bego an der Adria, 17 Setaliste Vladimira Nazora, 51262 Kraljevica, Chorwacja- 160 km

U nas pogoda wspaniała, a nad kontynentem wręcz granatowo. Objeżdżamy kurort Mali Losinj, który leży w zatoce Augusti (największej zamkniętej zatoce pośród okolicznych wysp). Ze względu na swoje położenie stał się znaczącym miejscem dla handlu, celem podróży ludzi morza, a dziś kurortem turystycznym. Jest największym miastem, leżącym na wyspie na Morzu Adriatyckim. Pierwsze wzmianki o mieście Mali Losinj pojawiły się w XII wieku, kiedy dwanaście chorwackich rodzin przybyło na wyspę Losinj, a dokładniej na wschodnie wybrzeże w zatoce Sv. Martin. W XIX wieku ta „Mała wioska” przerodziła się w miasto nadmorskie, głównie ze względu na położenie na wybrzeżu i żeglugę morską. To małe miasteczko jest wyjątkowe ze względu na otaczające je piękno przyrody, a także liczne zabytki, świadczące o jego burzliwej przeszłości. Po objeździe zatoki, wracamy poprzez archipelag do miejscowości Cres i dalej z marszu kierujemy się do przystani promowej w Merag. Stąd można przeprawić się na następną chorwacką wyspę Krk. Po półgodzinnym oczekiwaniu jesteśmy na promie (56 kun za motocykl z kierowcą i 18 kun za pasażera) i płyniemy około pół godziny do przystani na następnej wyspie. Stamtąd po kilkunastu kilometrach, jesteśmy w centrum wyspy, w miejscowości Krk. W pierwszej kolejności w oczy rzuca się gęsta zabudowa starego miasta, zajmująca obszar w kształcie nierównomiernego okręgu, tuż przy morzu. Jednakowe jasne elewacje i czerwone dachy tworzą spójny, historyczny krajobraz. Na starym mieście możemy zwiedzać przede wszystkim kompleks zabytkowych katedr oraz kilka równie starych kościołów. W niektórych częściach historycznego centrum wciąż podziwiać można ruiny z czasów rzymskich. Częściowo zachowane są także mury miejskie z czasów, gdy rządziła tutaj Republika Wenecji.

Po obejściu portu i małej kawce, jedziemy dalej na południowy kraniec wyspy Krk, do następnego adriatyckiego kurortu Baska. Niby przed sezonem, a wszędzie tłumy ludzi. Największym atutem miasteczka jest kamienista plaża o długości dwóch kilometrów (Vela Plaza)… jak twierdzą niektórzy, jest jedną z najpiękniejszych plaż świata… hm… jeśli ktoś preferuje kamienie. Wzdłuż promenady usytuowane są urokliwe knajpki z wyraźnie zmanierowanymi kelnerami. Obiad przy plaży i dalej w drogę w kierunku Rijeki. Wyspę Krk opuszczamy Krckim mostem ( długość mostu wynosi 1430 m.). Kiepska pogoda, którą widzieliśmy z wysp przez ostatnie dwa dni dopada właśnie na moście, wieje okropnie, a podmuchy bory są gwałtowne i bardzo niebezpieczne. Tuż za mostem, w Kraljevica mamy zarezerwowane zakwaterowanie. Tu dostrzegamy pozostałości po byłej Jugosławii, jakby czas zatrzymał się w tym miejscu, a wszystko tchnie patyną nieświeżości i beznadziei. Plaże w bliskości przemysłowej części Rijeki, w obecnych czasach straciły na atrakcyjności, niegdyś okazałe wile popadają w ruinę i nikt nie ma ochoty inwestować w miejsce, które turyści omijają szerokim łukiem. No cóż, my spędzamy tu jedynie noc, więc zupełnie nam to nie przeszkadza i raczej traktujemy ten pobyt, jak przebywanie w skansenie komunistycznej, minionej epoki.

Wieczór spędzamy na plaży, a degustacja dzisiejszych drinków zakończyła się totalną porażką, połączoną ze stratą. Grześ kupił zamiast soku… wściekle słodki i szalenie stężony syrop, nie sprawdzając, zmieszał całą zawartość z wódką Absolut i… wyszła tak gęsta glajfa, że można ją było jedynie rozmieszać polskim kabanosem i wylać do morza. Dla prawidłowej proporcji, musielibyśmy mieć i dolać 8l Absoluta!!! No cóż, przy okazji wymyśliliśmy nowy drink, degustacja prowokowała obiad do zwrotu, więc picia nie było, ale było śmiesznie… kabanosy zjedzone, a drinki wypiły rybki w Adriatyku… choć i to nie jest takie pewne;-)

cres-mali-losnij_krk-map

15 czerwca 2018r. – piątek

Kraljevica > Prizna > prom na wyspę Pag > Lun > Zadar – Apartmani Roko, Ul. Svete Marije 23, 23000 Zadar, Chorwacja tel: +385 23 317 941 - 230 km

Całą noc potwornie wiało, rano nie jest lepiej, zapowiadają wiatry do 100km/h. Niespiesznie ruszamy na trasę. Masakra, trudno utrzymać się na jezdni. Kiedy dojeżdżamy nad adriatycki brzeg i kierujemy się półkami skalnymi w stronę Zadaru, robi się wręcz makabrycznie. Wieje bora (miejscowi mówią bura) – suchy, chłodny i bardzo porywisty wiatr, wiejący znad pasm górskich w kierunku morza. Jest najbardziej charakterystycznym i jednocześnie najbardziej niebezpiecznym wiatrem wiejącym wzdłuż wybrzeża Chorwacji, szczególnie w jego północnej części. Wiatr ten, potrafi w bardzo krótkim czasie osiągnąć ogromną prędkość. Wiejąca w Chorwacji bora jest zawsze elementem większego układu pogodowego panującego wewnątrz lądu. Dla jadących motocyklem, najgorsza jest zmienność i nasilenia wiatru, podmuchy spadając jak bomba, chcą nas zdmuchnąć z drogi, a jadąc po półkach skalnych, z jednej strony mamy przepaść, z drugiej zbocze górskie i mnóstwo aut jadących z naprzeciwka. Walczymy z tym zjawiskiem i choć mamy zarezerwowane następne lokum w Zadarze, rozważamy przerwanie tej dzisiejszej, koszmarnej jazdy. Na jednym z postojów, przy piciu relaksującej kawy, odczuwam taki ból w nogach, jakbym przypedałował tę trasę na rowerze – tak mocno napięte są mięśnie nóg podczas jazdy, aby stabilizować motocykl. W dzisiejszym planie mieliśmy przejechać przez wyspę Pag, jednak ze względu na szalejącą borę, promy pozostały w przystaniach i morskie przeprawy na wyspy, zostały zwieszone do odwołania. 150 km okropnej jazdy, zakończyło się dopiero tuż przed Zadarem, gdzie nieco ustał wiatr, a my odjechaliśmy od manifestujących swą grozę gór.

Odreagowanie stresu, nastąpiło dopiero wieczorem, podczas spacerów po bardzo przyjemnej starówce za murami. Historia Zadaru sięga IV w. p.n.e., a miasto, nazywane było wówczas Jadrea. W początkowych latach naszej ery znalazło się pod panowaniem rzymskim. Za czasów panowania Cezara i Augusta umocniono je, otaczając murami obronnymi z basztami i trzema bramami, wytyczono forum, wzniesiono świątynie i bazyliki, amfiteatr, a także akwedukt. W chorwackich folderach turystycznych stawiane bywa na równi z Dubrownikiem oraz Wenecją. W lipcu 2017r. mury i bramy obronne Zadaru zostały potwierdzone jako miejsca światowego dziedzictwa UNESCO.

16 czerwca 2018r. – sobota

Zadar > Szybenik > Split > Makarska – Apartments Luna, Franjevacki put 17, 21300 Makarska, Chorwacja (Telefon: +385992489498) – 290 km

Piękna pogoda, a wiaterek leniwie powiewa. Jedziemy dalej na południe brzegiem Adriatyku. Pierwszy postój urządzamy w Sibeniku. Miasteczko położone jest na zboczu górskim, a kamienne domy są pięknie wkomponowane w strukturę terenu. Spacer po bulwarze i przechadzanie się po stromych, wąskich uliczkach, to nie lada przyjemność. Jedną z najsłynniejszych atrakcji miasta jest Katedra św. Jakuba, znajdująca się na liście światowego dziedzictwa UNESCO.

Z Sibenika jedziemy jednym ciągiem aż do Omisa, leżącego u ujścia rzeki Cetiny do Adriatyku. Po dotarciu na miejsce, od razu kierujemy się głąb lądu, wzdłuż rzeki, aby dotrzeć do znanej nam z poprzednich pobytów tawerny„Restoran Radmanove Mlinice”, urządzonej w niegdysiejszym starym młynie, sięgającym historią początków XVIII w. Świetne miejsce do odpoczynku, położone tuż nad czystą rzeką, a do konsumpcji same dobroci. Wracamy do Omisa i zwiedzamy pięknie położone u podnóża wysokich skał, kameralne miasteczko. Dzisiejszą podróż kończymy 40km dalej na południe w Makarskiej, aby wieczór spędzić na tamtejszym deptaku i w porcie. Miasteczko położone jest u podnóża masywu górskiego Biokovo i jet to główny ośrodek Riwiery Makarskiej oraz największy chorwacki kurort turystyczny.

17 czerwca 2018r. – niedziela

Makarska > Sveti Jure, Park Biokovo > Makarska – plażowanie - 60km

Ponieważ wyznaczyliśmy sobie w tym miejscu dwa dni pobytu, dzisiejsze do południa przeznaczyliśmy na odwiedzenie Parku Biokovo, położonego w górskim masywie ponad Makarską. W 1981 roku obszar 19 550 ha został objęty ochroną jako Park Przyrodniczy Biokovo, dzięki wyjątkowym formom rzeźby terenu i specyficznym gatunkom roślinnym. Wjazd do parku jest dozwolony tylko od świtu do zmroku. Od strony morza Biokovo charakteryzuje się bardzo stromymi i nagimi wapiennymi ścianami, pod którymi leży wąski pas nadmorski. Flora składa się głównie z form stepowych i leśnych. Dominują rośliny śródziemnomorskie z niewielką domieszką gatunków alpejskich. Najwyższym szczytem jest góra Świętego Jerzego (Sveti Jure – 1762 m n.p.m.), drugi co do wysokości szczyt Chorwacji (po Vrh Dinare). Na jej wierzchołku znajduje się telewizyjny maszt nadawczy. Wierzchołek został nazwany po starej kaplicy, która została odnowiona w 1646 roku.

Istnieje możliwość dotarcia na motocyklu dosłownie pod sam szczyt, ponieważ poprzez park prowadzi wąska asfaltowa dróżka , pnąca się po skalnych półkach (31 km, wjazd płatny jest od osoby i kategorii środka transportu – motocykliści po 50kun od os.). Po drodze jest możliwość dojścia do kilku punktów widokowych. Najpiękniejszy widok na Makarską jawi się po dotarciu spacerem (15 minut) z parkingu położonego nieco z boku, 7km przed szczytem. Podczas wędrówki można obejrzeć resztki dawnych domków pasterskich i specyficzne gatunki roślinności, a z punktów widokowych jest przepiękny widok na Split, Omis, Imotski, Vrgorac, rzekę Neretvę, wyspy Brac, Hvar, Korcula, Vis, Mljet, półwysep Peljesac, a przy bardzo dobrej widoczności, można zobaczyć włoski szczyt Monte Calvo, oddalony o 252 km. Dzisiaj przy tak pięknej pogodzie, jednak sporej wilgotności powietrza, mamy jedynie panoramę Riwiery Makarskiej.

Po powrocie, mamy wreszcie czas na plażowanie. Zaopatrzeni w stroje i ręczniki maszerujemy do kąpieli… po drodze jest elegancki bulwar, są restauracje, są jachty do wynajęcia, jest kawiarnia w skale tuż przy maleńkiej plaży i… kupa kamieni… na takie plaże należy przychodzić w gumowym obuwiu, inaczej wchodzenie do wody będzie… szorstką akupresurą stóp.

18 czerwca 2018r. – poniedziałek

Makarska > Baska Voda > Imotski > gr. z Bośnią i Hercegowiną > Mostar > Sarajevo – Hostel Rania, Ferhadija 27, 71000 Sarajevo, Bośnia i Hercegovina Telefon: +387 61 720 807 – 220 km

Opuszczamy Makarską i kierujemy się w stronę Bośni i Hercegowiny. Najwygodniej wrócić się 10km do Baska Voda i oddanym w 2013r tunelem „Sveti Ilija” (4200m), przemieścić się na wschód w głąb lądu, pod pasmem górskim Biokovo. Tunel był darem społeczności chorwackiej zamieszkałej w USA i Kanadzie, miał być bezpłatny i dopiero po protestach tej społeczności, od tego roku nie pobiera się opłaty za przejazd. Granicę chorwacko-bośniańską pokonujemy z marszu, dosłownie w minutę i już przed południem jesteśmy w Mostarze. Miasto położone nad rzeką Neretwą, to nieformalna stolica Hercegowiny oraz jeden z największych ośrodków miejskich tego kraju. Nazwa pochodzi od słowa mostari („strażnicy mostu”).

Najważniejszym zabytkiem jest położony w centrum XVI-wieczny kamienny Stary Most, który 9 listopada 1993 r., w wyniku działań wojennych został zburzony przez Chorwatów. Od marca 1992 r. Mostar znajdował się w granicach niepodległej Bośni i Hercegowiny. Jednak w maju tego samego roku, rozpętały się bratobójcze walki. W mieście toczyły się najpierw walki Bośniaków i Chorwatów przeciwko Serbom. W jej trakcie zniszczony został zabytkowy sobór Trójcy Świętej z 1873 r. Następnie, od maja roku 1993, Chorwatów z Bośniakami. Przez 10 miesięcy, Chorwaci oblegali wschodnią część miasta, zamieszkaną przez bośniackich muzułmanów. Została ona niemal doszczętnie zniszczona. Zburzono większość zabytków architektury, w tym wszystkie meczety z XVII–XVIII w. Zawieszenie broni pomiędzy Chorwatami i Bośniakami podpisano 25 lutego 1994 r. Od tego czasu miasto, pod nadzorem międzynarodowym, pozostaje podzielone na dwie niechętne sobie części – bośniacką (muzułmańską) i chorwacką. Jeszcze pięć lat po wojnie, miasto nie było bezpieczne. Wciąż dochodziło do utarczek między mieszkańcami obu jego części. Obecnie sytuacja się ustabilizowała, Mostar znów zaczynają odwiedzać turyści, otwiera się restauracje i sklepy z pamiątkami. Od zakończenia wojny w roku 1995, miasto jest odbudowywane, głównie przy pomocy finansowej UNESCO i Unii Europejskiej. Zniszczenia i ślady wojny są jednak wciąż wyraźnie widoczne. Odbudowę mostu zakończono dopiero 23 lipca 2004 r. W lipcu 2005 Stary Most i jego najbliższe otoczenie, zostały wpisane na listę światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO. Miasto tak nas zauroczyło swym klimatem, że spędziliśmy tam prawie trzy godziny. Dalej jedziemy w kierunku Sarajewa. Przepiękna trasa prowadzi najpierw przełomem rzeki Naretwa, a później brzegiem Jeziora Jablanicko, sztucznie utworzonego na tej rzece. Krajobrazy niepowtarzalne, wokół przepiękne góry… jest cudownie. Na 40km km przed miastem, burza zatrzymuje nas na prawie godzinę, tak więc dopiero o 17 docieramy do celu, jakim jest Sarajewo i zarezerwowany hostel w samym centrum miasta. Mamy nieco problemów z zaparkowaniem motocykli, ale już po godzinie spacerujemy po orientalnym Starym Mieście, zdominowanym przez społeczność muzułmańską. Czujemy się wręcz jak w jednym z historycznych miast tureckich, takich jak Edirne, czy Safranbolu. Nie sposób być w Bośni i Hercegowinie i nie zajrzeć do Sarajewa. Takie przekonanie towarzyszyło nam od początku podróży, było jednym z pewnych punktów na naszej mapie, jednym z „must see”. Kolejne miejsce, które nie kojarzy się zbyt dobrze… ile razy słyszeliśmy w radiu, czy w telewizji o wojnie w Sarajewie, o wybuchających bombach, o śmierci?

Sarajewo to stolica Bośni i Hercegowiny zamieszkana przez prawie 400tys. mieszkańców. Założone został w 1462 r. przez Turków Osmańskich. Tu 28 czerwca 1914 r. dokonano zamachu na arcyksięcia Franciszka Ferdynanda przez bośniackiego Serba Gawriło Principa, członka serbskiej nacjonalistycznej organizacji „Młoda Bośnia”, powiązanego z serbską tajną organizacją „Zjednoczenie lub śmierć”, popularnie nazywaną „Czarna Ręka”, którą kierował Dragutin Dimitrijević pseudonim „Apis”, szef serbskiego wywiadu wojskowego. W konsekwencji był on przyczynkiem do wybuchu I wojny światowej. W 1984 r. odbyły się tu Zimowe Igrzyska Olimpijskie. Po rozpadzie byłej Jugosławii, miasto zostało silnie zniszczone w rezultacie działań wojennych 1992-1995 r. Podczas wojny w Bośni, było oblegane przez Bośniackich Serbów, rozpoczęło się 6 kwietnia 1992 r. i trwało do końca października roku 1995. Podczas oblężenia, było cały czas ostrzeliwane z otaczających gór, odcięte od dostaw wody i prądu, a żywność dostarczano nieregularnie. Zginęło ponad 10 500 osób, praktycznie wszystkie budynki zostały zniszczone lub uszkodzone. O walkach i związanych z nimi tragicznych dla mieszkańców skutkach opowiadają m.in. film dokumentalny „Miss Sarajevo” (1995), dramat wojenny „Aleja snajperów” (1997) i dramat społeczny „Grbavica” (2005). Powstały także piosenki „Miss Sarajevo”, opowiadająca o tragedii w tym mieście, autorstwa U2 i Luciano Pavarottiego. Od zakończenia wojny i zawarcia w listopadzie 1995 r. układu z Dayton, Sarajewo jest odbudowywane, głównie przy wsparciu finansowym Unii Europejskiej. Ślady wojny są jednak cały czas wyraźne, a tereny położone bezpośrednio wokół miasta są wciąż zaminowane. Cały wieczór spacerujemy po zaułkach Starego Miasta, niestety deszcz skutecznie utrudnia nam pochłanianie widzianych miejsc. Atmosfera jak z bliskowschodniego bazaru. Wzdłuż wąskich uliczek sklepiki i zakłady rzemieślników, głównie kowali, którzy na oczach przechodniów wyrabiają przeróżne cuda, w tym głównie dzezvy (naczynka do zaparzania miejscowej kawy), którą to w takim właśnie wydaniu wypiliśmy, oczywiście z tradycyjnym deserem rahat lokum (rachatłukum). Jednym z charakterystycznych punktów Sarajewa jest studnia Sebilj, to dość nietypowa studzienka, będąca pozostałością podobno jednego z pierwszych wodociągów w Europie… legenda głosi, że ktokolwiek napije się z niej wody… nigdy nie zapomni Sarajewa… nie napiliśmy się, więc kiedyś tam powrócimy, bo przecież zapomnimy. Nad rzeką rzuca się w oczy ratusz z 1895 roku. Po II wojnie światowej w budynku znajdowała się Biblioteka Narodowa, którą zbombardowano podczas wojny w 1992 roku. Zadbaliśmy również o doznania turystyki kulinarnej, a na stół poszły miejscowe dania mięsne z grilla, oczywiście wszystko halal. Niestety tym razem bez grama alkoholu, muzułmańska wiara takich specjałów nie dopuszcza do użytku w tutejszych restauracjach na Starym Mieście (poza nim owszem). Obowiązującą walutą w Bośni i Hercegowinie jest tak zwana marka zamienna, czyli tak zwana marka konwertybilna – w skrócie KM. Przeliczana jest według stałego kursu do euro, który wynosi 1 € ~ 1,956 KM. Dla nas, turystów z Polski, będzie to oznaczało przelicznik mniej więcej jedna marka to pół euro, czyli dwa złote.

A tak na marginesie… pogmatwana historia nie ma zbyt wielkiego wpływu na kulinarne gusta miejscowych, narodowość właścicieli w całej Bośni można poznać po parasolach nad letnimi ogródkami kawiarni i serwowanych piwach… Chorwaci mają swoje „Karlovacko”, Serbowie „Jelen”, a Boszniacy „Sarajevsko”. Tylko „cevapcici”… mięsne ruloniki smażone lub grillowane… wszyscy jedzą z równym zapałem. Nawet Słoweńcy, którzy najchętniej przynależność do Jugosławii w ogóle wymazaliby z pamięci i kart podręczników do historii.

Ślady ostrzału na budynkach, to wciąż żywe dla wszystkich wspomnienie wojny. Bośnia dała światu ważną lekcję, z której chyba niewielu wyciągnęło wnioski. Zaledwie osiem lat po międzynarodowym sukcesie, jakim była organizacja Zimowych Igrzysk Olimpijskich ’84, wybuchła krwawa etniczna wojna, która najbardziej dotknęła właśnie Sarajewo. Z reportaży na ten temat, z opowieści, wspomnień ludzi, którzy to przeżyli… niezależnie od tego, po której stronie stali… zawsze przebija się dojmująca refleksja, że nikt nie mógł sobie wyobrazić takiego rozwoju wydarzeń. Nie w Sarajewie! Mieście tak bardzo kosmopolitycznym, tak bardzo rozwiniętym społecznie. Nikt z mieszkańców sobie nie uzmysławiał, że coś może ich podzielić. Że może dojść do masakry. Gdzieś daleko, gdzieś na peryferiach, na krańcu świata… to może i tak… ale tu, u nas? Na pewno nie… a jednak.

19 czerwca 2018r. – wtorek

Sarajevo > Rogatica > gr. z Serbią > Priboj > Uvac > Sjenica – Staro Lane Rooms – Stadion BB, 36310 Sjenica, Serbia, Telefon: +381 62 8930296 – 220 km

Lokum umiejscowione w doskonałym miejscu, czysto i schludnie. Niestety, już o szóstej budzi nas ulewa. Hostelowe śniadanie o 9.00 spożywamy w atmosferze dyskusji, co zrobić z dzisiejszym dniem, gdyż na całym obszarze, przez który mieliśmy się przemieszczać dzisiejszego dnia, leje i to jak z cebra. Decyzja końcowa … jedziemy. Coś okropnego pakować motocykl i nas w ulewie. Wyjazd z miasta w ścianie deszczu okropny, na trasie już nieco lepiej. Przejazd przez góry w chmurach. Po 90km ulewa nieco odpuszcza i wreszcie jest moment, kiedy przeciwdeszczówki można już odrzucić. Krajobrazy na trasie byłyby wspaniałe, przemieszczamy się cudownymi przełomami rzek, tylko mgła i deszcz skutecznie ograniczyła nam te doznania. Tuż przed Priboj, wjeżdżamy do Serbii i dalej pięknymi terenami górskimi jedziemy w kierunku Uvac. Na trasie, mamy jeszcze kilka spotkań z burzami, ale w konsekwencji docieramy do Sjenica, do naszej bazy noclegowej w połowie pierwszej połowy meczu Polska – Senegal.

W pensjonacie, na powitanie, Senegal strzela nam gola, samobója… żenada. No cóż, dalszej meczowej męki nie chcemy już pamiętać… wstyd… czas wypić zdrowie Senegalczyków! Mieliśmy w planie jeszcze dziś zwiedzić kanion Uvac, ale z powodu warunków pogodowych, przenieśliśmy tę przyjemność jutrzejszy dzień.

20 czerwca 2018r. – środa

Sjenica > Kanion Uvac > Krstac > Prilike > Pożega > Uzice > Zlatibor > Zaovine (N.P. Tara) Apartmani Jezero, Mandici B.B., 31251Zaovine, Serbia – 200 km

Rankiem opuszczamy nasz pensjonat, lecz już pięknej pogodzie. Na mapie GPS wyszukałem platformę widokową nad kanionem Uvac, nawet w jej pobliże prowadzi jakaś dróżka. Rozpytaliśmy też obsługę pensjonatu co do kierunku i odległości. Jedziemy z Sjenica na północ w stronę „Ледени видиковац”…tak brzmi napis dla odwiedzających to miejsce, zakłada iż wszyscy znają cyrylicę. Kompletny brak oznaczeń, a na skromnym folderze nic nie wspomniano o dojeździe. Droga w pierwszym fragmencie pokrywa się z wytycznymi obsługi, jedynie odległość jakby dwa razy dłuższa – GPS pokazuje 16km, oni mówili o ośmiu, czyżby znali jakiś skrót? Na wyjeździe z miasteczka, w oczy wbija nam się koszmarne osiedle cygańskie ulokowane w otoczeniu śmietnika, po czterech km kończy się asfalt, po następnych dwóch, dobra szutrówka zamienia się w polną drogę, na szczęście nieco utwardzoną, coraz więcej kałuż po wczorajszych opadach. Po następnych sześciu km, dróżki się rozchodzą, szczęśliwym trafem, ktoś na fragmencie deski wypisał farbą „видиковац”, mamy chociaż kierunek, gdyż wokół totalne odludzie. Po 11km docieramy do małego przysiółka i wreszcie ktoś z mieszkańców potwierdza, że jeszcze 1,5km prosto i 1km w prawo. Wszystko się zgadze, ale droga staje się prawie nieprzejezdna. Po dotarciu do zakrętu, dalsza jazda jest już niemożliwa, szlak jak zatytułował tę dróżkę GPS, to jedna masa błotna. Pozostawiamy motocykle i dalej idziemy pieszo jakieś 15minut. I nagle jest… dotarliśmy w końcu do platformy widokowej, a oczom naszym ukazuje się spektakularny cud natury. Z drewnianego tarasu rozciągała się panoramiczny widok na meandrującą rzekę Uvac, w wijącym się jak wąż kanionie o tej samej nazwie. Dla takich widoków, warto było ponieść prawie 1,5godz. trud, wymagającego i nieco stresującego przejazdu. Na przestrzeni wieków, kanion został wydrążony przez wody rzeki Uvac, która meandruje wśród wysokich wapiennych skał. W wyniku wybudowania w 1979 r. tamy, w pobliżu wsi Akmacici została zatopiona dolina rzeki Uvac i powstało sztuczne jezioro. Podobno zanim zapora została zbudowana, kanion był bardziej imponujący i głębszy, ale miejscowi mówią też, że jezioro dodało mu piękna i dało również dostęp do zobaczenia go od dołu, od wody, wynajmując łódkę i płynąc w jego zaciszne wiraże.

Podróżując od wielu lat po Bałkanach, w tym miejscu doszliśmy do wniosku, że spośród wszystkich państw w regionie, Serbia jest zdecydowanie niedoceniana przez turystów. Z pewnością przyczyną i powodem są sami Serbowie, nie dbający o należytą reklamę i udostępnienie warunków do zwiedzania (brak oznaczeń, kiepska baza noclegowa). Ponadto mało mówi się i pisze, że jest tu całkiem sporo ciekawych miejsc do zobaczenia. Większość podróżujących z Polski, traktuje Serbię co najwyżej jako kraj tranzytowy, po drodze do Grecji, Czarnogóry czy Albanii. A tymczasem, w samej Serbii jest wiele atrakcji. Jedną z nich z pewnością jest Kanion Uvac, leżący w południowej części Serbii, pomiędzy górami Zlatibor i Zlatar, niedaleko miejscowości Nova Varos i Sjenica.

Wracamy z powrotem do Sjenica i przemieszczamy się wspaniałymi, górskimi terenami poprzez uzdrowiskowe miejscowości, w kierunku następnej ciekawostki i atrakcji Serbii, jaką jest N.P. Tara, położony na zachodzie Serbii (na granicy z Czarnogórą), którego głównym punktem jest góra o tej samej nazwie. Tara to jedno z najbardziej malowniczych miejsc Serbii, doskonała do wspinaczki, spacerów, jazdy konnej, kajakarstwa i wielu innych rekreacji. Na terenie parku organizowane są rejsy statkiem po kanionie rzeki Driny oraz jeziorze Perucac i Zaovine, gdzie można cieszyć się nieprzeciętnymi widokami.

Jako bazę wybraliśmy pensjonat nad jeziorem Zaovine „Apartmani Jezero”. Cudowne miejsce, jedynie dojazd do budynku wręcz karkołomny, ogromna stromizna po niezbyt ubitym, grubym żwirze. Sztucznie stworzone jezioro Zaovine, znajdujące się na wysokości 1080 metrów, z pewnością docenią jego walory wielbiciele spokojnego wypoczynku na łonie natury, gdzie nie dotarły jeszcze tłumy turystów. Pokryte lasami ogromne przestrzenie parku Tara, to również dom dla 140 gatunków ptaków, 28 gatunków ryb i 58 gatunków ssaków, w tym największej populacji niedźwiedzia brunatnego w Serbii. Mamy świetne miejsce do wieczornego relaksu, z panoramicznymi widokami na góry i wodę. System relaksacyjny jest wciąż bez zmian, najpierw Wojtek ustala trasę w tym bardzo mądrym kawałku plastiku, ja wspieram Grzesia w występach folklorystycznych i jestem DJ-em, a Grześ ma za zadanie zmontować oświetlenie, takie tam rowerowe błyskotki, ale lekkie i sprawiają iż wieczór taneczny jest na właściwym poziomie… motocyklista ma w kufrach wszystko… a nawet o wiele więcej;-)

21 czerwca 2018r. – czwartek

Zaovine > Bajina Basta > Loznica > Bogatic > Ruma > Novi Sad – Varadinn Hostel, Stros Majerova 16, Novi Sad – 280 km

Rankiem, przy słonecznej pogodzie snuje się w dolinach poranna mgła. Klarowne i świeże powietrze, dosłownie wbija się w nozdrza. No cóż, po śniadaniu na świeżym powietrzu, czas ruszyć w dalszą trasę. Przemieszczamy się wąskimi dróżkami, poprzez park w kierunku Bajina Basta, leżącego w dolinie rzeki Drina, na wschodnim krańcu Tara National Park. Przy zjeździe z gór, otwiera się niesamowity widok na przełom tej rzeki i ulokowaną na jej biegu zaporę. Dalej jedziemy serbską stroną rzeki na północ w kierunku Loznica. Przyjemna trasa, znikomy ruch kołowy. Po odjeździe od rzeki, przemieszamy się mało urokliwymi, równinnymi terenami, aby przed miejscowością Ruma, przekroczyć rzekę Sawa i późnym popołudniem dotrzeć do miejscowości Novi Sad.

Jedną z największych atrakcji Wojwodiny i Novi Sadu jest Petrovaradin. Nie mamy dzisiaj rezerwacji, więc z marszu kierujemy się w to miejsce i praktycznie tuż po wjedzie w starą zabudowę, znajdujemy sympatyczny hostel „Varadinn Hostel”. Szybkie przepakowanie i od razu idziemy do ulokowanej nad Starym Miastem, ogromnej warowni za murami. To potężna, druga pod względem wielkości w Europie twierdza, położona dosłownie na rogatkach Novi Sadu, zaraz za Dunajskim Mostem, po wschodniej stronie rzeki. Forteca robi rzeczywiście kolosalne wrażenie, ani internet, ani Youtube, ani nasze zdjęcia, nie oddają jej ogromu. Górująca nad stolicą regionu budowla, była warownią już w czasach rzymskich. W średniowieczu władało nią Bizancjum, potem była w rękach węgierskich, a od 1526 roku, rządzili nią Turcy. Pod koniec XVII stulecia, przeszła pod panowanie Habsburgów i wtedy to rozpoczęła się jej ogromna rozbudowa. W ciągu kolejnych stu lat trwały prace, a po ich zakończeniu, fort zyskał przydomek „Naddunajskiego Gibraltaru”. Ale wróćmy do nas, po meczącej upałem jeździe, pierwszą czynnością jaką jesteśmy skłonni wykonać bez sprzeciwu… jest wypicie zimnego piwa na murach fortecy, w jednej z licznych restauracji, oczywiście z panoramicznym widokiem na miasto Novi Sad i płynący w dole Dunaj. Dopiero później obeszliśmy rozległy kompleks, a całość spaceru kończymy w tawernie położonej poniżej, nad Dunajem, którą wypatrzyliśmy wcześniej z góry, z murów twierdzy. Mamy okazję ostatni raz w tej podróży posmakować soczystych „cevabcici”, grillowanego mięsa, specjalność całych Bałkanów.

22 czerwca 2018r. – piątek

Novi Sad > Backa Topola > Bajmok > gr. z Węgrami > Tatahaza > Baja > Kalocsa > prom przez Dunaj > Gerien > Tamasi > Siofok (Balaton) Aranypart Camping Adres: 8600 Siofok, Szent Laszlo u. 185., Węgry Telefon: +36 84 353 399 - 300 km

Mamy informację z Polski iż nastąpiło załamanie pogody. Okazuje się, że i tu dotarły skutki tej zmiany. Z wczorajszych 35ºC, dziś zostało już tylko 15ºC. Ruszamy na trasę, na północ w kierunku granicy z Węgrami. Jeszcze w Serbii, dopada nas pierwszy deszcz, do tego zaczęło mocno wiać. Granicę pokonujemy gdzieś w polach z kukurydzą, pomiędzy Bajmok, a Tatahaza. Ponieważ nadal jedziemy bocznymi drogami, z funkcją wyeliminowania płatnych dróg, nasz GPS zafundował nam na trasie, przeprawę promową przez Dunaj, w okolicy Kalocsa. Grześ próbował przeprawić się dnem rzeki i miał do tego profesjonalny sprzęt, czym nam zaimponował, ale jednak było ciut za głęboko, więc relaksowo, nieco ponad godzinę, musieliśmy poczekać na przeprawę. Późnym popołudniem docieramy nad Balaton, w miejscowości Siofok i lokujemy się w bungalowie na tutejszym kempingu „Aranypart Camping”. Domki pamiętają czasy komunistyczne, a ponadto z zaplanowanych kąpieli nic nie wyszło, na jeziorze sztorm, a temperatura powietrza jedynie 11ºC. No cóż, w zastępstwie wybraliśmy się na kulinarne specjały kuchni węgierskiej, w postaci tutejszej formy gulaszu. Później dyskoteka przy JBL-u, Wiola zwyczajowo w roli didżeja, a Grześ… wprawnie zajął się oprawą folklorystyczną i świetlną imprezy. Z przyczyn oczywistych, trwała jedynie do 22.00… ale jak zawsze, uśmiechy mieliśmy dookoła głowy.

23 czerwca 2018r. – sobota

Siofok > Szekesfehervar > Bicske > Esztergomi > gr. ze Słowacją na Dunaju > Sturovo > Bańska Szczawnica > Martin > Parnica k. Dolnego Kubina – Penzion Adak – 370km

Dziś jeszcze zimniej i wietrznie, pierwsze dni lata nad Balatonem i tylko 10ºC, to niesłychane. Na szczęście pełnia słońca poprawia nastrój. Grześ realizuje wczorajszy pomysł i… drogę z kempingu przez Siofok pokonuje w wersji „Mariolka jedzie w miasto”, wzbudzając furorę i zarazem ogromne zdziwienie. Jedziemy zachodnią stroną Budapesztu i po 120km, docieramy do naddunajskiego Esztergomu. Jest to jedno z najstarszych miast na Węgrzech, założone w roku 960, przez księcia Gejzę, który w miejscu dawnej rzymskiej strażnicy granicznej Strigonium, ustanowił pierwszą stolicę Węgier. Miały tu miejsce narodziny św. Kingi i jej siostry bł. Jolanty. Esztergom jest stolicą arcybiskupią prymasów Węgier, nazywany również „Węgierskim Watykanem”. Miejsce to dla Węgrów jest tym, czym dla Polaków jest Gniezno, był kolebką ich państwowości i religii. Nad miastem góruje Bazylika wzniesiona w latach 1822-1856, która jest największą i najważniejszą świątynią na Węgrzech. Gmach przytłacza swoimi rozmiarami, mierzy 100 m wys., 40 m szer. i 118 m dł. Obok położona jest twierdza, a w dole nad brzegiem Dunaju, ulokowało się Stare Miasto.

Po obejściu całości, jedziemy na drugą stronię Dunaju, gdzie znajduje się słowackie miasto Sturovo. Zaraz po zjeździe z kratownicowego, historycznego mostu, natrafiamy na specyficzne muzeum staroci, a na wjeździe wita nas komunistyczna, milicyjna Skoda VB. Nie mogliśmy sobie odmówić tej przyjemności, aby tam nie zajrzeć. Wstęp 4€ od osoby… ale czego tam nie zobaczyliśmy, cały przekrój czechosłowackiej historii wszelkich dziedzin życia, od sprzętu agd, po samochody, motocykle, radia, magnetofony, projektory, itp.

Dalej jedziemy na północ przez Bańską Szczawnicę (warta odwiedzenia, nam pogoda dzisiaj nie sprzyja) w kierunku granicy z Polską w Glince. Pogoda fatalna, co chwilę dopadają nas deszcze. Na 130 km przed domem o 20.00, zatrzymujemy się na nocleg w przydrożnym pensjonacie w Parnica k. Dolnego Kubina. Tu też urządzamy pożegnalny wieczór… czyli nadchodzi „zielona noc”.

24 czerwca 2018r. – niedziela

Dolny Kubin > Navot > Glinka > Istebna > Wisła > Międzyrzecze Górne – 130 km

Rano nadal leje. Szybki dojazd do granicy Nahod-Glinka, dalej na trasie zakup „oscypków” w Koniakowie, wczesny obiad w restauracji „Złoty Groń” w Istebnej, pożegnanie z Grzesiem i o 14.00 jesteśmy w progach naszej „Chałupy na Górce”.

Zakończyliśmy następną, jakże ciekawą motocyklową przygodę, a trasa wyprawy przez Czechy, Austrię, Słowenię, Włochy, Chorwację, Bośnię i Hercegowinę, Serbię, Węgry, Słowację liczyła razem 3800km.

trasa-balkany_2018