11.06.2015r – czwartek

Po śniadaniu pożegnanie z ks. Andrzejem, który życzy nam udanego przejazdu przez góry Ałtaj i Mongolię, zawsze chętnie widząc nas tu ponownie. Wyjeżdża jeszcze przed nami, mając wiele spraw dp załatwienia dzisiejszego dnia. Zaczynamy od zwiedzenia „Muzeum Traktu Czujskiego”, które mieści się na jego początku, w centrum Bijska (wstęp 170rubli od os). Współcześnie Trakt Czujski (czyli odcinek rosyjskiej szosy federalnej M52 od Bijska do Taszanty o długości 510 kilometrów) poszerzono i pokryto asfaltem. Później jedziemy na miejscowy cmentarz, gdzie znajduje się zbiorowa mogiła polskich sybiraków. Dróżka pod grób wyasfaltowana, ponieważ obok, znajduje się grób ojca Wojciecha Jaruzelskiego – Władysława, który w 1942r. został tutaj pochowany. Po jego śmierci, Jaruzelski wraz z matką powrócił do kraju. Za sowieckich czasów, już jako generał i pierwszy sekretarz PZPR, odwiedzał grób ojca… stąd ten asfalt. Bijsk, był niegdyś częstym miejscem zsyłek Polaków, zwłaszcza po powstaniach.

Jedziemy dalej na południe, dojeżdżamy do Górno-Ałtajska i zwiedzamy regionalne muzeum „El Muzeum” (wstęp 250rubli od os. + 100 fotoaparat), rekomendowane wcześniej przez ks. Andrzeja. Jest to ogromna budowla, aż trzy piętra udostępnione do zwiedzania, mnóstwo eksponatów i… księżniczka. W tym miejscu nie tylko przyroda robi ogromne wrażenie, ale również historia ludzkiej egzystencji. Po całym regionie rozsiane są oznaki bytowania dawnych cywilizacji, takie jak stare grobowce, tzw. kurhany, które po dzisiejszy dzień skrywają wiele sekretów i tajemnic. Przykładem może być znaleziona niedawno mumia i artefakty, była to kobieta z przed 2500 tysiąca lat, zwana „Księżniczką Ukok”. Wraz z nią pochowano sześć koni z pełnym wyposażeniem jeździeckim i dwóch mężczyzn – wojowników, którzy mieli jej służyć, strzec jej i być towarzyszami po śmierci. Ponadto w grobie był jej posiłek na drogę w zaświaty, w postaci mięsa owiec i koni oraz ozdoby wykonane z filcu, drewna, brązu i złota. Przy lewym biodrze miała konopną torebkę na kosmetyki, w której była płyta kamienna, na płycie były spalone nasiona kolendry oraz szczotka z końskiego włosia, ołówek, żelazny pierścień i barwniki; między innymi proszek z fosforanu wapnia dający zielony kolor. Tym proszkiem zmieszanym z tłuszczem zwierzęcym malowano twarze, podobnie jak dzisiaj robimy to kremem, aby zabezpieczyć się przed mrozem. Jeśli ktoś, do chwili obecnej wyobrażał sobie, że tatuaże to jakiś wymysł gangsta raperów, czy też znak więziennej przynależności, to jest w błędzie, bo… owa księżniczka ich posiadaniem wskazała, że dla Pazyryków, były wyznacznikiem pozycji społecznej… im ktoś bogatszy, tym posiadał więcej piękniejszych tatuaży. Mówi się, że raz wykonany tatuaż pozostaje do końca życia, jednak w tym wypadku pozostał znacznie dłużej ! Ten pochówek jest o pięć wieków starszy od Chrystusa i kilkaset lat starszy od czasów Aleksandra Wielkiego. Po jej wydobyciu, przewieziono ją helikopterem do Moskwy, gdzie podobnie jak Lenin, została zabalsamowana i stanowiła wysoce cenne znalezisko. Ałtajczykom ten pomysł się nie spodobał i ogłosili… że księżniczka musi powrócić, bo inaczej siła i energia złych duchów rozpocznie klątwy, które już zaczęli głosić szamani. Klątwa mumii miała spowodować katastrofę śmigłowca przewożącego znalezisko do muzeum w Nowosybirsku, jak również wzrost samobójstw, trzęsień ziemi, choroby i pożary lasów. Dodatkowo rozzłościł ich fakt, że ciało księżniczki było na wycieczce po Korei i Japonii. Ostatecznie jednak doszło do porozumienia i księżniczka jest w muzeum, w klimatyzowanym sarkofagu. Samo muzeum, świetnie zorganizowane w okazałym, nowym budynku, naprawdę warte polecenia – duża ilość historycznych i regionalnych zbiorów. Duża ekspozycja tutejszych zwierzaków, etnograficzna scenografia obrazująca tutejsze wnętrza niegdysiejszych domostw i wiele innych, równie interesujących rzadkich rekwizytów.

Jedziemy dalej na południe, wjeżdżamy w góry Ałtaj. Najpierw przypominają nieco Beskidy, później jakby Bieszczady, dalej podobne są do naszych Pienin z przełomami rzek Poprad i Dunajec, a tu rzeka Katuń i jej dopływy. Krajobrazy w odmianach soczystej zieleni. Jak już wspominaliśmy, od Bijska poruszamy się tzw. Czujskim Traktem, czyli drogą uruchomioną już w 1903 r. (budowana przez więźniów z gułagu), a była ona istotna jako zaopatrzeniowa dla Mongolii i Ałtajskiego kraju. Obecnie to doga nr.M52 o dobrej nawierzchni, przebiegająca przełęczami i wąwozami, wśród pięknych krajobrazów, gdzie w oddali widać największe szczyty Ałtaju: Aktru (4044 m n.p.m.), Maaszej (4177 m n.p.m.) i ten najwyższy Biełucha (4506 m n.p.m.). Podobno za komunistycznych czasów, jechała tu ciężarówka za ciężarówką, a przepływ handlowy towarów był wzmożony. Obecnie źródła zaopatrzeniowe Mongolii mają różne kierunki, nie tylko z Rosji, więc i ruch niewielki.

Docieramy tego dnia do małej ałtajskiej osady Mały Jałoman nad rzeką Katyń i zostajemy na terenie turbazy (płacimy 300rubli za kawałek trawnika). Wokół wspaniałe góry i krajobrazy… tylko te z górnej półki. Dzisiejszy przejazd (370km).

12.06.2015r – piątek

Opuszczamy Mały Jałoman i piękne miejsce w zakolu wielkiej rzeki. Ruszamy dalej na południe przez niezwykle ciekawe góry Ałtaj, sztandarowe panoramy powalają, gdyż zaczynamy wjeżdżać w coraz wyższe partie gór, teraz to już jakby Tatry, a w oddali Alpejskie, ośnieżone szczyty z wieloma lodowcami – coś wspaniałego! Co chwilę zatrzymujemy się, aby fotografować wszystko co wokół nas, a pogoda i układ chmur zachęcają do tego. W jednej z wiosek, z cokołu, dumnie patrzy złoty monument Lenina, mieniącego się w słońcu, który na widok otaczającego piękna… zdjął beretkę i miętoli ją w dłoni.

Po 30 km docieramy do maleńkiej osady „Czuj-Oozy”, gdzie mieści się regionalny kompleks z gostinicą i dużą jurtą mieszczącą regionalne muzeum. Teren ten znajduje się na obszarze Narodowego Parku, gdzie ponadto znajdują się naskalne wizerunki i całe obrazy polowań, które powstały 3-4 tys. lat temu! Dziś ledwie widoczne, przynajmniej te, po których chodziliśmy. Wokół ciepło, spokojnie i pięknie. To Ałtaj. Znaleźliśmy się gdzieś, gdzie życie wygląda na nie popsute, gdzie przyroda spektakularnie może istnieć, ponad szczelnym kloszem bzdur, zapomnieliśmy na kilka chwil o tym, że jest 70 rocznica zwycięstwa (billboardy są wszędzie), że miękko wdrażana jest polityka nienawiści (mówią na nas „Gejropa”), niektórzy nawet twierdzą, że III wojna światowa, zacznie się od Ukrainy… eh. I znów góry, ale jakie?… zamszowe i step. Wczesnym popołudniem docieramy do granicznej miejscowości Taszanta. Szybko uzupełniamy zapasy ( woda, wóda, piwo, warzywa, chleb, sery, jogurty).

O 13.30 stajemy na granicy i poddajemy się granicznej, biurokratycznej procedurze. Idzie nadzwyczaj sprawnie i o 14.30 opuszczamy punkt odprawy po rosyjskiej stronie, do faktycznej granicy jest jednak jeszcze 21 km, bo usytuowana jest na samej przełęczy Durbet-Daba 2400 m n.p.m (tyle wskazywał masz GPS). Tu uwaga – graniczne przejście z Mongolią jest czynne tylko od 8.00 do 17.00, w soboty do 13.00, a w niedzielę zamknięte. „Rzutem na taśmę” stajemy przed bramą do Mongolii. Tutaj też dokładnie kończy się asfalt. Jedziemy do punktu odprawy mongolskiej, 8 km od faktycznej granicy. Na powitanie, zapłaciliśmy za chemiczne odkażanie 50rubli i stajemy do mongolskiej odprawy. Wszystko przebiegło błyskawicznie i po następnych 40 minutach, jesteśmy odprawieni. Musimy wykupić ubezpieczenie na nasz pojazd w wysokości 1760rubli. Ruszamy przez step mongolską drogą, szutrówką, wyraźnie odznaczającą się od innych stepowych dróżek, biegnących równolegle jak naczynia włosowate od głównej arterii. Makabryczna „pralka”, a wokół przetarte pluszowe góry, step i deszcz.

Po 20km wjeżdżamy na elegancki asfalt, a po następnych 90km docieramy do miasteczka Ulgij. Na trasie, zatrzymuje nas mieszkaniec miasta, proponując lokum na dzisiejszą noc. Korzystamy z propozycji i na posesji skromnego pensjonatu (i tu następuje nadużycie tego słowa) zostajemy na nocleg, ale by uiścić zapłatę (jeszcze nie posiadamy tugrików), właściciel wymienia nam 20$USD(nie chcą starszych banknotów niż 2004r.), po kursie korzystnym tylko jemu, gdzie za 100$USD wypadło170tys.MNT-tugrików. Tak więc, za nasze miejsce postojowe płacimy 8500tugrików. W serwisie mamy również kolację i śniadanie. Ponownie mamy okazję przynieść ciut uśmiechu dzieciom (właściciel ma ich pięcioro), rozdając im piłki i to co nam jeszcze z zapasów pozostało. Wjechaliśmy do zdecydowanie innego świata, domki kolorowe, w domu czyściutko, stół suto zastawiony, porządek w obejściu, tylko… wychodek jakby wciąż ten sam, ale przynajmniej czysty. Przejechaliśmy (380km).

15-06-12-mgl-map

13.06.2015r – sobota

Dopiero po 11.00 opuszczamy Ulgij i ruszamy na trasę w kierunku Ułan Bator. Pierwsze 60km do Tolbo nowiutki asfalt, później wkraczamy w totalne bezdroża, wiele śladów prowadzących przez rozległe doliny. Dwa duże strumyki i jedną rzekę pokonujemy w bród.

Kompletna geograficzna dezinformacja, szlaki na mongolskim stepie prowadzące do „Bóg wie gdzie”, znaków brak, nic nie pokrywa się z naszą mapą GPS. Błądzimy na dystansie 30km szukając prawidłowej drogi, totalna pustka, jak zapytać o drogę?… i kogo? Zapędzamy się pod jedno z wzniesień, gdzie dostrzegamy jurtę, aby „zaciągnąć języka”, nic z tego, brak możliwości porozumienia się i do tego same kobiety z dziećmi! Przejeżdżamy następne 10km, aby dotrzeć do kolejnej jurty. W tym miejscu spotykamy mongolskich pasterzy i już mamy jasność sytuacji, że jedziemy źle! Określają zarys prawidłowej trasy (oczywiście w języku migowym) i już wiemy (nasza znajomość migowego jest na znakomitym poziomie), że wjechaliśmy nie w tą dolinę, należy wrócić jakieś 15km i kontynuować jazdę na południe.

Krajobrazy nie do opisania, a góry?… jedne zamszowe z powycieranymi kantami, inne gładkie i takie jakby miękkie, ale mocno zardzewiałe, są pastelowe fale i grzebieniaste wyrostki, takie bardziej kamienne i ostre. Spotykamy wielbłądy (baktriany), które wyglądają jak „sztukowana robota”… takie chodzące patchworki. Są też jaki i ogromne drapieżne ptaki (rarogi-orły, myszołowy). Pod wieczór, po przejechaniu tego dnia zaledwie 240km, dojeżdżamy do Khovd i jak tylko zaczął się asfalt, pobrano od nas opłatę 1000tugrików. Małe miasteczko osadzone w dolinie pośród gór.

Jeszcze tego dnia robimy krótki jego objazd, a następnie lokujemy się nad małą rzeczką, wijącą się tuż obok miasta. Wokół alpejska zieleń, a miejscowi rozbili swe letnie jurty, gdzie wraz z rodzinami spędzą wakacje. Późne popołudnie przeżywamy w cudownej scenerii i atmosferze, rozdajemy podarki dzieciakom, myjemy auto i mamy zaproszenie do jurty… rzecz jasna, że na czaj z mlekiem.

15-06-13-mgl-map

14.06.2015r – niedziela

W nocy przyszły konie i zostały do rana. Dopiero po 10 wyjeżdżamy na trasę w kierunku Altai (Altaj). Pierwsze 180km, to nowo wybudowana droga przez Chińczyków. Mongolskie stepy, nieco monotonne, tym bardziej widziane z super drogi, którą przemieszczamy się z prędkością 120km/h. Dokładnie na 180km, jest skrzyżowanie bez logicznych oznaczeń. Jedziemy na Altaj, ale okazuje się, że nie ten (mnóstwo osad i wiosek o identycznej nazwie). Po 15km zauważam, że odbiliśmy za bardzo na południe. Nie ma kogo zapytać, szczęśliwym trafem pojawia się jakaś ciężarówka i kierowca daje jasną informację, że jedziemy w złym kierunku. Wracamy i skręcamy również na Altaj, lecz na ten do którego zamierzamy dotrzeć.

Dalsze 280km, naszej dzisiejszej trasy, to bezdroża zwane drogą do stolicy. Zrobiło się kamieniście i bardziej sucho, deszczowe chmury biegają dookoła. Walczymy z „wielopasmową autostradą”, gdzie jedna z jej nitek, oddzielona pasem zieleni, doprowadza nas pod miejscową jurtę (ger), a druga gdzieś w pole, zwane tu stepem. Najbardziej dokucza bezlitosna „pralka”, jak to ktoś kiedyś przebywszy tę trasę logicznie określił: „od wstrząsów plomby wypadają”. Skały, kamienie, kamyczki, wstrząs mózgu i pod wieczór już jesteśmy miejscowości Altaj. Jest kolorowo, ale wszystko nieco zakurzone.

Na nocleg zostajemy na rogatkach miasta, w ogródku ruchu drogowego, tuż przy stacji paliw. Miejsce super, jedynie meszki dają koncert dokuczania, a jesteśmy na wysokości 2200m n.p.m.

15-06-14-mgl-map

…mongolska legenda jak potężny wielbłąd stracił rogi… ludowa opowieść to ostatecznie wyjaśnia…

… pewnego dnia wielbłąd poszedł się napić, spotkał tam jelenia, który przyglądał się z zazdrością jego wspaniałemu porożu, w końcu jeleń zebrał się na odwagę i spytał, czy nie mógłby pożyczyć od wielbłąda jego rogów, tylko na jeden dzień. Tamten, jako szlachetne zwierzę, odrzekł: „Dobrze, pożyczę ci moje piękne poroże”. Następnego dnia, kiedy wielbłąd znowu przyszedł do źródła, by odzyskać swoją cenną ozdobę, po jeleniu nie było już ani śladu. Dlatego właśnie do dziś, wielbłądy podczas picia unoszą głowę i rozglądają się po okolicy, wypatrując jelenia i swoich skradzionych rogów. Jaki Mongołowie widzą w tej historii morał?.. zbytnia szczodrość… nie zawsze dobrze się kończy… a ja?… do dziś, miałam lepsze zdanie o jeleniach;-)

I chyba z tej legendy wynika znane wszystkim powiedzenie… że ktoś kogoś „wyjelenił”.

15.06.2015r –poniedziałek

Rano okazuje się, że mamy kapcia na tyle. Próba lokalizacji wypada pomyślnie, lecz diagnoza jest mniej ciekawa, najechaliśmy na jakiś ostry kamień (a było ich w nadmiarze). Naprawa sznurem wydaję się być akuratna i ruszamy na trasę. Najpierw jednak wymiana pieniędzy, bo dzisiaj już poniedziałek i banki pracują. Mnóstwo papierków i paszport, to konieczne czynności przy wymianie, kurs 1$USD – 1862MNT-tugrik. Próbujemy zrobić jakieś zakupy, jakby to powiedzieć… minimalizm w potrzebie, żadnych owoców, a z warzyw to tylko ziemniaki, cebula i marchewka. Najlepszy zakup to… polskie ogórki konserwowe w cenie 4000tugrików (ok.8zł). Ruszamy na trasę w kierunku Arwajcheer (Arvaikheer). Jutro wieczorem, w tej miejscowości, mamy spotkać się z grupą motocyklową Grzesia z Krakowa vel „Łabądka”, którzy od kilku dni podróżują po Mongolii na wynajętych tu motocyklach typu „chińskie motorki 150cm³” , masowo wykorzystywanych w tym kraju, jako pomocnik pasterza przy wypasie wszelakich zwierząt. Tymczasem, pierwsze 125km super nowa droga, która przechodzi w gruntowy szlak. Do tego nasza mapa GPS całkowicie podaje niewłaściwy kierunek, Po 70km stresu, że może źle jedziemy docieramy do pierwszej miejscowości na dzisiejszej trasie, do Buutsagaan. Mozolnie przemieszczamy się dalej na wschód, wybierając dróżki i szlaki z wielu możliwych. Cóż widzimy po drodze? Ano, pięknie pofałdowany teren, mnóstwo zwierząt (kozy, barany, konie), szerokie panoramy aż po horyzont, chodzące deszcze to tu to tam i wiele „dróg”, gdzie nie ma świateł, drogowskazów, fotoradarów, oznakowań poziomych i pionowych, pieszych, nie można spowodować kolizji, bo auta pojawiają się sporadycznie, właściwie jest tylko, albo aż… dziewicza natura dookoła głowy… tak jak nasz uśmiech na jej widok.

Po 360km zostajemy na nocleg, nad strumyczkiem 39km przed Bajanchongor (Bayankhongor). Doskonałe miejsce na spokojny biwak. Jesteśmy tu na tyle wcześnie, że mamy sporo czasu na relaks… czyli na umycie auta, ugotowanie kolacji z torebki i pranie. Tymczasem nad rzeczkę przyszły dzieciaki, by zatankować wodę do baniek, aby móc wieczorem umyć się i… napić czaju, koniecznie z mlekiem.

Ciekawostka… święte kamienie owoo…

To stosy kamieni, spotykane na przełęczach oraz rozstajach dróg, są to święte związane z tradycją miejsca. Dlaczego Mongołowie aż trzy razy okrążają owoo?… robią to, żeby się upewnić, że ciężarówka się nie zepsuje albo, że podróż zakończy się szczęśliwie, a kiedy jest to ceremonia z udziałem lamy… ma na celu odpędzenie demonów i chorób, sprawienie, by wilki nie atakowały stada, a złodzieje i bandyci podróżnych. Natomiast w czasach Czyngis-chana, każdy wojownik ruszający na wojnę, musiał dołożyć do stosu kamień, wracając zabierał go, a te, które pozostały na stosie, oznaczały liczbę wojowników poległych w walce.

15-06-15-mgl-map

16.06.2015r – wtorek

Niezbyt ochoczo opuszczamy nasze dzisiejsze miejsce jak z bajeczki, po takie wrażenia przecież tu przyjechaliśmy – dziewicza natura, wokół jurty, ludzie żyjący bez studni, czerpiący wodę wprost ze strumyka i całe mnóstwo zwierząt. Pokonujemy dystans dzielący nas od Bajanchongor, jadąc nadal „mongolską autostradą”, czyli kontynuacją wibracji, a następnie wjeżdżamy na asfalt i przemieszczamy się już bardzo szybko następne 210km, do Arvaikheer.

Co po drodze? Jedynie mała przeprawa przez rzekę, gdyż most był uszkodzony, a później to już tylko przyroda. Na tym oceanie zzieleniałym i wzburzonym, jesteśmy jak ten kawałeczek blachy, który mozolnie brnie do przodu w bezkres, goniąc horyzont, który nieustannie się oddala, a my, jakbyśmy stali w miejscu, choć otoczenie wciąż się zmienia, a i czas pędzi naprzód… przesunięcie czasu o 1godzinę do przodu, to już 7godzin w stosunku do Polski. Na rogatkach miasta, odwiedzamy święte miejsce poświęcone wybitnym koniom (wstęp 1000tugrików). W przydrożnej knajpie jemy obiad (baranina z warzywami).

W Arvaikheer wynajmujemy hotel „Arvaikheer Palace” (cena 60tys. tugrików) i czekamy na grupę motocyklową Grzesia Łabędzia, która ma tu również dzisiaj wieczorem dotrzeć. O 18.00 docierają i po spontanicznym przywitaniu, wszak rzadko w sposób nieplanowany można spotkać znajomych i do tego motocyklowych, gdzieś w świecie, tak daleko od kraju. Na wynajętych motorkach, przybyli tu z pustyni Gobi, nad wyraz zadowoleni i pełni wrażeń. Szykuje się wieczorne spotkanie, bo inaczej nie sposób. Rozpoczęliśmy w koreańskiej restauracji, a po uzupełnieniu trunków, zgromadzenie przeniosło się do pokoju hotelowego, w którym to, zakwaterowana była cała motocyklowa grupa. Nie było takiej możliwości, aby zakończyć „zlot” przed północą.

15-06-16-mgl-map

17.06.2015r – środa

W południe, już całą grupą, wyjeżdżamy z Arvaikheer. Najpierw jedziemy 70km w kierunku Ułąn Bator do Olzit, a następnie stepowym duktem na północ do Karakorum (Kharkhorin). Lekkie chińskie motocykle, świetnie spisują się w terenie, a usterki na bieżąco usuwa kierowca i zarazem przewodnik, jadący mongolskim „turbusikiem – Uazikiem”. Jedziemy malowniczymi terenami, zielonymi łąkami pośród małych strumyków i rzeczek. Na dwadzieścia km przed celem, ponownie wjeżdżamy na asfalt. Dotarliśmy do Karakorum – niegdysiejszej stolicy Imperium Mongolskiego, założonej w XIII w. Początkowo była to baza wojenna założona przez Czyngis-chana w roku 1220. Stolicą stała się dopiero za spadkobiercy, trzeciego syna Czyngis-chana Ugedeja w roku 1234. Wzniesiono ją w uświęconym tradycjami rejonie głównych siedzib władców imperiów koczowniczych od czasów Xiongnu. Za czasów Ugedeja urosła do rozmiarów rozległego, aczkolwiek niezbyt gęsto, ani też niezbyt wspaniale zabudowanego miasta. Wyjątek stanowiły takie większe budowle, jak pałac wielkiego chana lub dwory innych książąt, czy też najwyższych dostojników państwowych. Poza częścią pałacową miasto posiadało dzielnicę kupiecką, gdzie przeważali muzułmanie i rzemieślniczą, którą zamieszkiwali głównie Chińczycy. W Karakorum można było spotkać mistrzów rzemieślniczych uprowadzonych z krajów Azji zachodniej, Bliskiego Wschodu, a nawet Europy. W 1264r. chan Kubilaj przeniósł stolicę do Zhongdu (Pekin) zwanego odtąd „Chanbałyk” – „Miasto Chana”, od tego czasu, miasto straciło swoje znaczenie na arenie międzynarodowej. W roku 1380, miasto Karakorum zostało zdobyte i zrównane z ziemią przez żołnierzy mandżurskich. W okolicach ruin Karakorum, leży obecne miasteczko Karakorum oraz najstarszy w Mongolii klasztor lamajski Erdenedzuu chijd (Erdene Zuu), zwany „Pałacem Świata”, wybudowany w 1586 r. Ruiny Karakorum i klasztor, jako część krajobrazu kulturowego Doliny Orchon, wpisane są na lista światowego dziedzictwa UNESCO.

Żar leje się z nieba, załatwiamy super bazę na dzisiejszy popas. Na przeciwległym do klasztoru rozległym wzgórzu znajdujemy naturalny ośrodek turystyczny z jurtami „Khubilai Khan Tourist Camp”. Grupa motocyklowa w jurtach, my na parkingu przed posesją. Jest prysznic i dostęp do toalet, płacą jedynie ci co śpią w jurtach na łóżkach (po 10tys.tugrików), reszta rozliczona jest wraz z posiłkiem, który zamawiamy dla naszego grona, wyszło po 13tys.tugrików od os. (barszcz oraz baranina smażona z cebulką i przyprawami). Ponieważ Laura ma dziś imieniny, oprócz „oprocentowania” którym nas częstowała, przygotowała dla wszystkich pyszny budyń (robił za ciasto imieninowe). Resztę dnia przeznaczamy na odpoczynek (czytaj… impreza na tarasie), zwiedzanie miasta zostawiamy do jutra.

15-06-17-mgl-map

18.06.2015r – czwartek

Zwiedzamy Karakorum. Miasto leży nad rzeką Orchon, jest jedną z głównych w Mongolii baz turystycznych, gdyż w pobliżu leżą czołowe mongolskie zespoły zabytkowe: dawna stolica chanów mongolskich z czasów imperium mongolskiego Karakorum oraz jeden z najstarszych i największych klasztorów lamajskich Erdenedzuu chijd (Erdene Zuu), który jako jeden z kilku w kraju częściowo przetrwał akcję niszczenia świątyń, burzenia przybytków religijnych i mordowania zakonników, urządzoną w ramach ukazu przez komunistów w 1937. Rozpoczynamy od rozległego terenu położonego w obrębie klasztornych murów, na których stoi 108 stup (w buddyzmie liczba 108 ma znaczenie symboliczne). Erdene Zuu (wstęp 3000tugrików od os.), znaczy najprawdopodobniej „Drogocenny Budda”, ponieważ głównym obiektem kultu jest Budda z drewna sandałowego. U szczytu świetności, kompleks obejmował 100 świątyń, do dziś przetrwało 5, zaskakująca liczba posągów, masek i buddyjskich malowideł na zwojach, przetrwała jakoś czystki religijne, ukryta, zakopana w niedalekich górach, bądź przechowywana z wielkim ryzykiem przez okolicznych mieszkańców.

Przechodzimy pod ruiny dawnej stolicy, gdzie tak naprawdę pozostał tylko jeden z czterech żółwi, strzegących niegdyś wrót miasta, będących symbolem wieczności i ochrony… oj, coś słabo się starały. Przemieszamy się do „Kamiennego Fallusa”, wg legendy miał on przestrzegać mnichów, przed zadawaniem się z kobietami, ten kamień w kształcie fallusa, jest pozostałością po kastracji mnicha-kobieciarza… mężczyźni raczej go oglądają… kobiety chcące zajść w ciążę… muszą go dotknąć;-) Zwiedzanie kończymy na przyległym do miasta wzgórzu, gdzie ulokowano monument, poświęcony niegdysiejszemu szczytowi świetności imperium mongolskiego. Na półokrągłych, wielkich mapach przedstawiono obszary objęte mocarstwem, którego okazałość rozpoczęła się za czasów Czyngis-chana (1155-1227). Kim był?… „Zdobywca Świata”, „Cesarz Wszystkich Ludzi”, „Bicz Boży”, czy też „Bezlitosny Geniusz”… niezależnie od tytułu, słyszał o nim prawie każdy. Człowiek, który zjednoczył plemiona mongolskie i dał początek ich imperium, od setek lat obecny jest w sercach Mongołów, gdzie wokół jego postaci narósł nadspodziewany kult, zamieniając wręcz w narodową obsesję.

Po narodzinach, zgodnie z pradawnym zwyczajem, otrzymał imię Temudżyn, od jednego z wrogów pokonanych przez jego ojca. Wczesne lata, to pasmo problemów rodzinnych i ciężkich doświadczeń życiowych. Wyrósł jednak na zjednoczyciela plemion, które obwołały go chanem wszystkich Mongołów. Nie był prostym, dzikim barbarzyńcą, a w drodze ku zwycięstwu, nie pozwolił zaślepić się chciwościom ani żądzą cielesnym, po podbojach brał się za politykę, wprowadzając organizację w świat koczowników, a wykorzystując inżynierów pokonanych armii, nakazał im budować katapulty, machiny oblężnicze, wykorzystywał proch pozyskany w Chinach , itp. Wyróżniał się talentem wojskowym i organizacyjnym, ale także bezwzględnością i okrucieństwem. Stworzył wielką, doskonale zorganizowaną armię. Powstały za jego czasów system pocztowo-komunikacyjny, obejmował swoim zasięgiem obszar całego imperium. Wszystkie posunięcia były dokładnie przemyślane, a przy poparciu „Władzy Niebios”… stworzył imperium, które obejmowało obszary od Oceanu Spokojnego po Morze Czarne. Trudno w postaci Temudżyna, oddzielić polityka i męża stanu, od wojownika, gdyby nie jego zdolność do przekraczania granic macierzystego stepu, mógłby pozostać zaledwie nieznanym lokalnym watażką. Geniusz Czyngis-chana leżał w jego cechach przywódczych, miał charyzmatyczną osobowość, był przebiegły, inteligentny i sprytny. Nikt nie śmiał podważyć jego autorytetu, a jego prawa i nakazy nadały mongolskim plemionom tożsamość, z której są dumni do dzisiaj, lecz poza Mongolią, gdzie jest bohaterem… uważany jest za jednego z największych zbrodniarzy w dziejach ludzkości.

Jest w tym i nasz epizod, w roku 1223, po wygranej bitwie z Rusinami nad Kałką, jego wojska skierowały się na Węgry i do… Polski. Zniszczyły Kraków i po bitwie pod Legnicą złupiły Śląsk. Imperialne tradycje kontynuował wnuk Czyngis-chana, Batu-chan, twórca „Złotej Ordy”, co oznaczało złoty paradny namiot władcy, a samo państwo zwane było Ułusem. To historyczne państwo mongolskie założone zostało ok. 1240 r. w zachodniej części imperium Czyngis-chana, ze stolicą w Saraj Batu, ok. 70km na północ od obecnego Wołgogradu. Po podbojach w swym największym zasięgu obejmowało terytoria na zachód od Irtyszu aż do gór Kaukazu, Morza Czarnego i dorzecza Wołgi i Kamy, uzależniając wszystkie księstwa ruskie. Początkowo była podzielona na dwie odrębne części: „Błękitną Ordę” (właściwą, zachodnią) i „Białą Ordę” (wschodnią). Obie części połączył w roku 1378 Tochtamysz. W 1375 r. całe państwo zostało podbite i zwasalizowane przez Timura Chromego. Całkowity kres „Wielkiej Ordzie” położył najazd wojsk chanatu krymskiego pod wodzą chana Mengli I Gireja w 1502 r.

Dla krakowskiej grupy motocyklowej, to historyczny powrót do miejsca i czasów, z powodu których, nasz hejnał, wygrywany z wieży Kościoła Mariackiego, został kiedyś tragicznie przerwany. Jawi się jako najważniejszy alarm w historii Europy, odegrany na trąbce podczas najazdu mongolskiego na Polskę w 1241r. Zgodnie z przekazem, prosta melodia powtarzana w czterech kierunkach świata, dziś urywa się na pamiątkę trębacza, którego gardło w czasie wygrywania pobudki, przeszyła mongolska strzała.

Dopiero po 16.00 opuszczamy Karakorum i jedziemy w kierunku Ułan Bator (Ulaan Baatar). Po 200km w przydrożnym hotelu (a to zbyt szumne określenie), tuż obok osady Ondorshireet, całą grupą zatrzymujemy się na nocleg. My na placu w naszym autku, pozostali w skromnych pokojach. Odważniejsi brali prysznic tuż za ogrodzeniem (turystyczny bukłak z przywiezioną wodą, zawieszony na płocie), co stanowiło nie lada atrakcję dla domowników i gości „hotelowych”. Dla drugich były inne możliwości… chusteczki baby pampers i co tam kto jeszcze wymyśli (bo, generalnie wody brak). Ugotowaliśmy sobie kolację, każdy przyrządził inną… torebkę z „liofizem”. Tak oporządzeni, zasiedliśmy do dalszej części programu… odkażanie (to taki wymóg podróżniczy), logistyka (jutro się rozstajemy, więc mamy rozbieżne plany), rozrywka (gra w kości) i mnóstwo powodów do śmiechu. Jutro przyjdzie nam się pożegnać z grupą Grzesia, oni już na końcówce swej wyprawy, jeszcze raz zatrzymają się w drodze do Ułan Bator, my pojedziemy tam jednym ciągiem, gdyż to tylko 220km.

15-06-18-mgl-map

19.06.2015r – piątek

Pożegnanie z grupą Grzesia i jedziemy do Ułan Bator. Płacimy za drogę 1000tugrików. Po dotarciu na rogatki miasta, ukazuje się nam brzydka stolica Mongolii. To nowoczesne miasto, betonowe i bez żadnego utoku. Potworny, wszechobecny kurz w powietrzu. Przy jedynej, zatłoczonej głównej drodze, najpierw obskurne przedsiębiorstwa i fabryki, później posowieckie bloki, a w oddali na przyległych wzgórzach, prowizoryczne dzielnice kolorowych domków i jurt (gerów). Pokonanie 15km do ścisłego centrum zajęło nam ponad godzinę. A centrum?… to kilka nowoczesnych wieżowców, nijak nie pasujących do całości, brak parków i parkingów, kilka placów i rozgrzebane pasy pomiędzy jezdniami. A kiedyś?… jeszcze 100 lat temu… nieutwardzonymi ulicami, wśród setek świątyń, jeźdźcy prowadzili karawany wielbłądów i wozy zaprzężone w jaki, a dzwonki na uprzężach zwierząt, głośnym dzwonieniem zwracały uwagę na towary kupców… dziś tylko samochody, autobusy, a towar w budynkach. Jednomyślnie podejmujemy decyzję o szybkim odwrocie, bo nic nie jest nas w stanie tu zatrzymać.

Na popas stajemy na zielonej polane, nad rzeczką, by coś zjeść. Nic nie zapowiadało faktu, że pomożemy uratować małą kózkę, zaplątała się bidusia w jakieś druty i wlokła je z trudem za sobą. Jeszcze tego dnia przemieszczamy się 350km na północ przez Darkhan, w kierunku granicy mongolsko-rosyjskiej w Kyakhta (Kiachta). Na trasie kilka opłat za drogę w wysokości 500tugrików i o 20.00 jesteśmy na przejściu.

Okazuje się iż jest całodobowe, więc stajemy do odprawy. Po 1.5h jesteśmy odprawieni po mongolskiej stronie, a następnie ponad godzinę czekamy pomiędzy granicami, nieco zdegustowani opieszałością pograniczników. Po 4,5h, jesteśmy ponownie w Rosji. Na wielkim, pustym parkingu przyległym do stacji paliw „Rosnieft”, rozbijamy obozowisko wśród śmieci, gdzie nie ma sensu szukać zjawiska kulturowego vel narciarstwa ekstremalnego… czyli toalety. Tego dnia pokonaliśmy 590km.

15-06-19-mgl-map

… chciałabym napisać o Mongolii kilka dobrych słów, ale nie napiszę, bo byłoby to zakłamywaniem rzeczywistości. Napiszę natomiast, mnóstwo pięknych słów, w których schowała się cała potęga natury, skromni i przyjaźni ludzie oraz wszechobecny spokój.

… cztery kąty i piec piąty…

… kąty się wyprostowały, w krąg zwinęły, tak zostały, białym płótnem się odziały i sznurami opętały, piec na środku ustawiły, rurę w górę wypuściły, z wewnątrz łypią jednym okiem, na królestwo swe szerokie i cóż widzą?.. czyżby to matematyka, przez obszary te przemyka?.. milion wzniesień, gór tysiące , setki rzek i jezior wiele i strumyków jest bez liku, flora idzie w nieskończoność, fauna dziesiątkami biega, szlaki są niepoliczalne, chmur jest kombinacji tyle, a gór wielobarwnych wzorów, że… w dodawaniu już się mylę… wsi, miasteczek, niczym puzzle rozrzuconych, chociaż zbiory ich niewielkie, wszystkie z klocków kolorowych… a co z czasem w tej przestrzeni?.. przestał liczyć się niestety, nie miał szansy na dzielenie, poszedł sobie tu niechciany, wraz z pośpiechem i chaosem, z bałaganem i szarością, zabrał z sobą duży zbiór, w którym całe setki bzdur, namnażane bez kontroli, dzielą ludzi podług woli… lecz nie tutaj, nie w tym kraju, który bliżej ma do raju. A gdy noc grafitem spadnie, na tę ziemię tajemniczą, wszystko kształty traci nagle, już dnia troski się nie liczą. Oj!.. a cóż to?.. cisza przyszła, siadła w kącie, patrzy z boku, jak pasterze siedli wokół… wiatr w kominie mieli dym, teatr cieni wlazł na ściany, kręcą się bezgłośne plamy, ci co wokół pieca siedzą, piją czaj i ciasto jedzą, o aktorstwie swym nie wiedzą, bo w udziale im przypadło, zagrać całe to widziadło, spod zmęczonych patrzą powiek… sztuka ta ma tytuł… „Człowiek”…

…Wiola…

20.06.2015r – sobota

Rankiem okazało się, że parking nie jest już tak pusty, jak widzieliśmy go wieczorem, nazjeżdżało się wile ciężarówek i tirów, nocą męczył nas zapach spalin i odgłosy pracujących silników zdezelowanych aut (lubią słuchać pracy silnika? To jakieś uzależnienie?). Tankujemy paliwo i w drogę do stolicy Buriacji, Ulan Ude (Ułan Ude). Po wielu setkach kilometrów wreszcie następuje zmiana krajobrazów, zakończyły się pofałdowane stepy, wkroczyliśmy w strefę wzgórz porośniętych lasami sosnowymi, a w dolinach brzozowymi. Po 230km docieramy do Ułan Ude, przeciętnej piękności syberyjskiego miasta. Na wyjeździe w stronę płn.-wsch. części Bajkału, około 8km od centrum, zajeżdżamy do kompleksu „Muzeum Etnograficzne Kultury i Życia Narodów Zabajkala” (wstęp 180rubli od os.). Pięknie położony w sosnowym lesie rozległy skansen, poprzez zgromadzone tam budowle, obrazuje całą historię i kulturę bycia Zabajkala.

Kompleksy ewenkijski, buriacki, staroruski, staroobrzędowców, miejski i archeologiczny, to prócz mistrzowskich wykończeń domów, zagrody różniące się rozmiarami i wyglądem, w zależności od stanu materialnego właściciela. W sobotnie popołudnie dodatkową atrakcją, jest przebywanie tu wielu par nowożeńców, widać to taki miejscowy zwyczaj. Poza interesującymi obiektami, mamy również sposobność poznać sympatyczną grupę starszych pań, Buriatek z zespołu folklorystycznego.

Akurat trafiliśmy na urodziny jednej z nich, 81 wg buriackiego liczenia (od poczęcia) i 80 wg urodzenia. Zaczęło się od poczęstunku buriacką herbatą (czaj z mlekiem), a skończyło na toastach raczonych wódką (tylko ja piłam, a minimum to trzy „za”) i szamańskich zaklęciach (by nasza podróż przebiegała pomyślnie). Poprosiliśmy, by coś zaśpiewały, ale nie ma nic za darmo, jest warunek!… jak Wojtek zaśpiewa… to one też. No to granda gotowa. Jak się wszyscy rozśpiewali, to zupełnie zapomnieliśmy, że przed nami kolejne kilometry. Jeszcze tego dnia przemieszczamy się następne 150 km, świetną, nową drogą w kierunku Bajkału i po dojeździe do jego brzegów, 20 km przed miejscowością Turka, zostajemy na nocleg. Cały dzisiejszy dzień, męczyły nas nieco upały, sięgające 37ºC, tymczasem nad brzegiem Bajkału tylko 16ºC. Tu też błyskawicznie nawiązujemy sympatyczny kontakt z parą mieszkańców Ułan- Ude, Wierą (pracownica szpitala wojskowego) i Kolą (wojskowym), którzy przyjechali tu na weekendową „rybałkę” (wędkowanie).

Cały wieczór spędziliśmy razem, raczeni bajkalskimi rybkami (harius, okoń i czebak, które smażyliśmy na bieżąco, zaraz po złowieniu. Ciekawych tematów również nie brakowało, ciut o życiu, polityce i przyszłości. Dzisiejszy dystans to 380km.

15-06-20-rus-map

21.06.2015r – niedziela

Wreszcie noc spędzona w spokoju, ciszy i komfortowej temperaturze. Po wspólnym śniadaniu, które przygotowali nasi biwakowi sąsiedzi (ucha, sałatka z ogórków i kopru, jajecznica z kiełbasą i oliwkami, no i ryby). Przyszedł czas na pożegnanie, oni w inne miejsce kontynuować wędkowanie, my dalej na północ, brzegiem Bajkału na Swiatoj Nos. Mijamy urokliwe syberyjskie wioski. Po 120km docieramy do Ust-Barguzin, z zamiarem wjazdu do „Zabajkalskiego Parku Narodowego”. Niestety mamy pecha, z powodu pożarów i zagrożenia wynikającego ze stanu rzeczy, wjazd do parku zamknięty, a co za tym idzie, nasze dotarcie na półwysep Święty Nos (Swiatoj Nos) do Katunia, stało się niewykonalne. Pojawiła się niewielka nadzieja, że być może jutro dostaniemy indywidualną zgodę od dyrektora parku na wjazd, dziś niedziela i nikt nie podejmie decyzji. Podjeżdżamy więc na piaszczysty brzeg Zalewu Barguzińskiego i już w południe, rozbijamy nasze obozowisko w sosnowym lesie 15m od brzegu.

Dziś cudowna pogoda, jak na nadbajkalskie klimaty temperatura 20ºC i sporo kapiących się w wodzie o temp około 15ºC, w zalewie jest względnie płytka woda i szybko się nagrzewa. Weekend, więc piaszczysta plaża, pełna jest mieszkańców Barguzina, no powiedzmy w przeważającej części, oddalonego od Ust-Barguzin 50km na płn.-wsch. Uprzejmi mieszkańcy, nieco nas nastraszyli, strapieni radząc, aby nie pozostawać na noc na plaży, a raczej zajechać do wioski, gdyż mogą nas zaczepiać, a raczej próbować okraść, miejscowe „pacany”. Okazało się, że tuż obok, dwoje plażowiczów zostaje tu na noc, a po zdementowaniu tejże informacji, komentując ją iż owszem, tak bywało, ale 5 lat temu, teraz jest spokojnie. Pozostajemy więc na nocleg, w pobliżu ich obozowiska, mimo wszystko czujnie nasłuchując, czy jednak ktoś się nie zakrada.

15-06-21-rus-map

22.06.2015r – poniedziałek

Po porannej kąpieli w Bajkale, jedziemy do siedziby „Zabajkalskiego Parku Narodowego”, aby u dyrektora załatwić zezwolenie na wjazd. Po pół godzinie oczekiwania w kolejce do wizyty, mamy pozytywny wynik i dostajemy zgodę na wjazd, pomimo pożarów i ciągłego zagrożenia nimi. Ponownie przedostajemy się nowym mostem nad rzeką Barguzin na drugą stronę, płacimy za wstęp do parku (100rubli od os.) i jedziemy na Święty Nos. Po kilku kilometrach, dostrzegamy idącego drogą młodego chłopaka z wielkim plecakiem, który nas zatrzymuje. Okazuje się, że jest to 19-letni Janek, mieszkaniec Krakowa, który po egzaminie maturalnym, przybył do Irkucka Koleją Transsyberyjską i zwiedza przez miesiąc okolice Bajkału autostopem. Zabieramy Janka z drogi i już razem jedziemy do pierwszej osady znajdującej się na półwyspie, Monachowo (Monakhovo). Pierwsze 30km, droga prowadzi brzegiem Zalewu Barguzińskiego, później przecina ląd, kierując się na płn.-wsch. nad brzeg Zalewu Chiwyrkujskiego. Tu rozstajemy się z Jankiem, obiecując iż jutro wywieziemy go z parku ponieważ przebywa tu bez pozwolenia i zapłaty.

Jedziemy dalej, do następnych osad. Najpierw dotarliśmy wielce karkołomną drogą do ostatniej wioski, Kurbulik, gdzie wprost z łodzi, zakupiliśmy bajkalskie okonie (4 duże sztuki za 40 rubli), od chłopców którzy je wyplątywali z sieci. Tam też w maleńkim sklepie, dokupiliśmy olej, jajka i mąkę, a na wioskowej plaży, na mocno zużytej łódce, urządziliśmy bar… smażone rybki smakowały wybornie. W drodze powrotnej odwiedziliśmy jeszcze parkowe obozowisko Sorożja i zajechaliśmy do następnej osady, Katuń. Tu okazało się, że jeden z mieszkańców, zwany tu Stas, jest polskiego pochodzenia, a w chwili obecnej, jest w fazie budowy eleganckiej „turbazy”. Stas posiada możliwość wynajęcia kutra i popłynięcia w rejs do Wysp Uszkanich, znanych z bajkalskich fok (Stanislaw Lyasocki, tel: +7 89243580920, e-mail: suranovakseniya@mail.ru ).

Kończymy dzisiejszy objazd, powracamy do Monachowa i na miejscowej plaży, w towarzystwie podróżniczej grupy z Krasnojarska, pozostajemy na dzisiejszy nocleg. Wieczór zapowiada się ciekawie, mamy zaproszenie na kolację, może nie będzie ona przy świecach, ale na pewno przy ogniu. Mężczyźni, Vladimir i Valeri nałowili bajkalskich okoni, „chaziajki”, Tonia i Raja przygotowały uchę, sałatkę, do tego wódeczka Czyngis-chan, jeszcze nasz zapas z Mongolii i biesiada gotowa. Przyszedł Janek, posiedzenie zaczynało nabierać kolorów, jak przy zachodzącym słońcu niebo, pejzaż przeobrażał się z każdą chwilą na coraz to inny… taki „Bajkalski Teatr Wielki”.

15-06-22-rus-map

23.06.2015r – wtorek

Ranek przywitał nas wspaniałą aurą, na niebie lazur, a poranne słońce szybko ogrzało nadbajkalski brzeg. Po porannej kąpieli z zatoce, aż żal nam opuszczać tak piękne miejsce. Ponownie zabiera się z nami nasz autostopowicz z Polski, Janek i jedziemy w drogę powrotną przez park do Ust- Barguzin. Przy dzisiejszej kryształowej, przejrzystości powietrza, doskonale widzimy skaliste grzbiety półwyspu Świętego Nosa. Po drodze, z niezwykle przezroczystej rzeczki, tankujemy wodę, a gdy zatrzymali się przy nas miejscowi turyści, uświadomili nam fakt iż woda z niej posiada szczególne właściwości… należy przemywać nią oczy, by jak najdłużej zachowały sprawność… no to chyba się w niej wykąpiemy;-) Dalsza trasa wiedzie tą sama drogą, dokładnie tą, którą tu przyjechaliśmy, czyli do Ulan-Ude. Tuż obok parku etnograficznego, żegnamy się z naszym pasażerem, Janek dalej na „stopa” do Irkucka, my kontynuujemy jazdę na wschód, w kierunku Czity (Chita). Wyjazd ze stolicy Buriacji, krajobrazowym przełomem rzeki Selenga, a później pokonujemy pagórkowate tereny częściowo porośnięte lasami, przypominające nieco nasze Bieszczady. Widać szkody wyrządzone pożarami, jest ich mnóstwo, no cóż, aż żal patrzeć. Jeszcze tego dnia przejeżdżamy następne 320km, a na popas zostajemy na wewnętrznym parkingu przydrożnego baru szybkiej obsługi, nie wiedzieć czemu zwanego… kafe, a znajdującego się na przedmieściach miasta Khilok (Chilok).

Jadąc przez te tereny, jesteśmy pełni podziwu dla zmian jakie poczynione zostały w ostatnich czterech latach w Rosji, a do tych kiedy byłem tu pierwszy raz na motocyklu w 2002r., to już nawet nie wspomnę, to przepaść. Drogi o niebo lepsze i oznakowane drogowskazami, nowe stacje paliw w stylu europejskim, gdzie można nabyć podstawowe produkty, kanapki, napić się kawy z ekspresu. Powstały przydrożne parkingi, gdzie obecnie znajduje się kosz na śmieci i toaleta, no może nie taka, jakiej bym się spodziewał, to raczej nowsza wersja wychodka. Jest również mnóstwo barów na trasie (kafe, stołowaja, zakusocznaja), a w nich czyściutko, zdarza się iż wewnątrz znajduje się WC, co niegdyś było nie do pomyślenia… czyżby to ustęp w postępie, a może postęp w ustępie?

15-06-23-rus-map

24.06.2015r – środa

Historia dzisiejszego dnia to 730km przejazdu, po niezwykle krajobrazowych terenach wschodniej Syberii od Chilok, przez Czitę, Czerniszewsk po Ugrum (110km za Czerniszewskiem). Od Czity zaczyna się autostrada federalna o nazwie „Amur”, która ma swój finał w Chabarowsku, liczy 2167km, a oficjalnie w 2011r. otwarł i przejechał ją całą, sam prezydent Rosji, Władimir Putin. Ciąg dalszy przestrzeni w wydaniu „mega”, lasy, łąki i wioski. Droga wspaniała, infrastruktura wokół na wysokim poziomie, nawet przydrożna trawa, jest koszona z wielką pieczołowitością. Jedynie wioski usytuowane poza trasą, pozostały jako żywe skanseny, do których co rusz zaglądamy… jak mówią ludzie… wioski umierają i tak rzeczy się mają.

Całą drogę, znów towarzyszą nam obrazy skutków niegdysiejszych pożarów syberyjskiej tundry, która obecnie leczy rany tego kataklizmu, gdyż widać jak z soczystej zieleni, wystają kikuty spalonych drzew i roślinności. Poza wspaniałymi krajobrazami, degustujemy specjały miejscowej kuchni w której dominują pozy (specyficzne pierogi z mięsem przyrządzane na parze lub gotowane), solianka (zupa na podrobach, kiełbasie, kiszonych ogórkach, z oliwkami i cytryną, zaprawiona gęstą śmietaną) i łagman (gęsta zupa z wołowiną, warzywami i makaronem), wszystko to jemy nie pierwszy raz i jak zawsze z wielkim smakiem. Na nocleg zajeżdżamy do kompleksu… stacja paliw, kafe, baza napraw, by na parkingu zamieszkać w naszym domku na kółkach.

15-06-24-rus-map

25.06.2015r – czwartek

Ugryum > Devenda > Skovorodino > Magdagachi > Daktuy > Sivaki, 80km przed Szymanowskiem. Ponownie bardzo długi odcinek trasy przebyty przez rozległą syberyjską przestrzeń. Lasy, łąki i tak na przemian. Stacji paliw i kafe jest dużo mniej. I w tym właśnie miejscu, muszę wtrącić nieco moich przemyśleń, które nieustannie kłębią się w głowie, przy tak długich czasowo i kilometrowo przejazdach. Pomimo wspaniałej, wręcz wzorcowej pogody, pomimo przepięknych krajobrazów, wkrada się monotonia, a co za tym idzie również nuda. Stwierdzam, iż wspaniała jakościowo droga, pokonywana w szybkim tempie w wytłumionym aucie, zabiła tę zapamiętaną przeze mnie i tak mozolnie pokonywaną Syberię sprzed 10 lat, kiedy jechałem tu na motocyklu w podróży wokół świata. Motocyklowy przejazd, po gruntowych traktach, a niejednokrotnie bezdrożach, powodował bliski kontakt z naturą, był jakby namacalny i na wyciągnięcie ręki. Nawet uciążliwe owady i wszechobecny kurz, był elementem uzupełniającym całość, tych pozytywnych doznań (czyli, im trudniej, tym lepiej). To nie był szybki, prosty przejazd, to było wyzwanie, walka z trudnym terenem, zmęczeniem i niewygodami. Jadło się tylko sało z chlebem i ogórki, nie było żadnego kafe. A mimo wszystko, dawało to mnóstwo satysfakcji i przyjemności. Obecnie pozostaje jedynie zjechać z głównego traktu, podjechać kilka kilometrów do wioski i popatrzeć jak wszystko w nich zamiera i łagodnie przechodzi w stan upadku. Zajechaliśmy do jednej z nich o nazwie Daktuy, spałem tu 10 lat temu, u wspaniałego człowieka Gienia, przyjął mnie jak członka rodziny. Obecnie wioska zapada w niebyt, niegdyś powiązana bezpośrednio z obsługą Kolei Transsyberyjskiej, teraz pozostawiona sama sobie, tchnie beznadzieją. Pozostali praktycznie starzy ludzie i tylko ci młodzi, którym się nie chce pracować, a ich jedynym marzeniem i szczęściem całego dnia, jest myśl… co zrobić, żeby mieć na to żeby nabyć i wypić kolejną butelkę wódki… to dość trudne zadanie, biorąc pod uwagę brak inwencji twórczej i chęci do pracy. Teraz pozostaje nam tylko powrócić do wspaniałej drogi, rozpędzić się ponownie do 120km/h i „lecieć” nad lub pomiędzy syberyjską tajgą… dokładnie tak… „lecieć”, gdyż do takiej czynności można przyrównać dzisiejszy przejazd. Pod wieczór, zajeżdżamy do miejscowości Sivaki, na przydrożny parking obok kafe, stacji paliw i „szinomontarza” (wulkanizator). Dziś mamy możliwość skorzystania z płatnej kabiny prysznicowej (100rubli od os.) i czyściutkiej, pachnącej, również płatnej toalety, z mydłem i ręcznikami (15rubli od os.). Zaskoczeniem jest forma kafe, przeważnie jedzenie podawano do stołu i było gorące, dziś zmiana, oferta posiłków wystawiona jest w lodówce, jeśli sobie coś wybierzesz, to odgrzeją w mikrofalówce i podadzą… no to już bliska forma fast foodów.

Spotykamy ekipę jadącą do Jakucka, specjalnymi autami o nazwie „Trekol”, czyli taki wszędołaz… rosyjski sposób na trudny teren. Ośmioosobowy, sześciokołowy, z napędem na wszystkie osie pojazd, może poruszać się w każdym terenie – na śniegu, błotach, grząskim gruncie, posiada także zdolność pływania. Ciekawa konstrukcja, oparta na podzespołach Uaza z plastikowym nadwoziem i wielkimi balonowymi kołami centralnie pompowanymi http://en.trecol.ru/catalog/cars/ . Dzisiejszy dystans (770km)

15-06-25-rus-map

26.06.2015r – piątek

Sivaki > Shimanovsk > przekraczamy rzeką Amur > wkraczamy do Evreyskaya Avtonomnaya oblasti > Birobidzhan > Olgokhta.

Ciąg dalszy pokonywania rozległych przestrzeni Wschodniej Syberii… i znów lasy, łąki… takie deja vu. Na nocleg stajemy w małej wiosce Olgokhta (Olgochta), obok „Kafe Sowa” w góralskim stylu, smaczne jedzenie i nocleg na parkingu obok. Czarująca właścicielka opowiada historię swego bytu w tym miejscu (mieszkała we Władywostoku), przekazując nam specyfikę wioskowego życia. Dzisiejszy dystans 820km.

15-06-26-rus-map

27.06.2015r – sobota

Z miejsca naszego noclegu w Olgokhta, po godzinie jazdy docieramy do Khabarovska (Chabarowsk). Wielkie rozległe miasto, stolica Khabarovskiego Kraju, położona na wschodnim brzegu rzeki Amur, tuż przy ujściu reki Usuryjk. Założone jako forteca Chabarowka (na cześć rosyjskiego odkrywcy Jerofieja Chabarowa) w 1858r., prawa miejskie posiada od 1880r. i co zaskakujące, od 1893r. miasto nosi nigdy nie zmienianą, obecną nazwę. W okresie wojny domowej w Rosji w latach 1918–1920, był ważnym ośrodkiem rewolucyjnym na Syberii. Obecnie miasto jest największym ośrodkiem przemysłowym Rosji na Dalekim Wschodzie.

Docieramy do ścisłego, starego centrum. Przyjemne miejsce, usytuowane na nadamurskiej skarpie. Około dwóch godzin spacerujemy po mieście – czysto, schludnie, dużo turystów z Chin i Japonii. Knajpki w światowym stylu, a w nich równie światowe ceny, trzeba te z przydrożnych „kafe” pomnożyć przez cztery. Jedziemy dalej na południe w stronę Władywostoku. Na nocleg zostajemy w okolicy Liesozavodska w przydrożnym „kafe”. Dzisiejszy dystans 490km.

15-06-27-rus-map

28.06.2015r – niedziela

Rankiem, jesteśmy mile zaskoczeni, gdyż właściciele „kafe” raczą nas bezpłatnym śniadaniem, uważając nas za swoich gości. Z Liesozavodska, po pięciu godzinach docieramy do Władywostoku. Niestety fatalna pogoda, mżawka, mgła i zimno, tylko 15ºC. Wjeżdżamy do miasta nową autostradą, poprowadzoną zachodnią stroną miasta, gdzie ostatnie kilometry biegną poprzez zatokę długim mostem (350km).

W tym miejscu, musimy przedstawić zmianę naszych wcześniejszych planów. Pierwotnie zakładaliśmy, dojechać jeszcze 150km na południe od Władywostoku do Nachodki i przeprawić się promem do Korei Południowej, skąd mieliśmy wysłać naszą Toyotę do Australii. Po wnikliwym rozpoznaniu tej opcji przez naszych przyjaciół w Australii, sprawa stała się nico skomplikowana. Okazuje się, że osobiście musimy być tam przy odbiorze auta, gdyż tylko właściciel składa oświadczenia i odpowiada za pojazd. Do tego dochodzi jeszcze specjalna kontrola biologiczna, chodzi o nasiona i zanieczyszczenia, mogące znajdować się w lub na pojeździe. Opłata parkingowa w porcie, do naszego przylotu wynosi 90$ dziennie. My, zamierzamy odbyć tę podróż dopiero późną jesienią, więc sumy byłyby kosmiczne. Ponadto, może i to dobry układ, gdyż w Korei wykryto wirusa MERS (Zespół Niewydolności Oddechowej), na który nie ma szczepionki zwalczającej tego wirusa, a który już spowodował śmierć wielu osób… oj, coś nas przeganiają te epidemie, w Afryce Ebola, teraz MERS… co jeszcze może się zdarzyć?.. tego nie wie nikt.

Nasz obecny plan, to wysłać z Władywostoku nasze auto koleją do Moskwy lub nawet, jeśli będzie istniała taka możliwość, do Terespola. Jeszcze jeden pozytyw tej decyzji, to możliwość zamknięcia obecnego Carnetu de Passage (CPD), po powrocie auta do kraju i ponowne wykupienie go w momencie wysyłki auta z Polski – będzie wtedy ponownie ważny cały rok, a nie jak obecny tylko do lutego przyszłego roku.

Rozpoczynamy realizację naszego nowego planu, podjeżdżamy na główny dworzec kolejowy, aby zaczerpnąć informacji. Dziś niedziela, więc trudno będzie precyzyjnie rozpoznać temat. Tam spotykamy taksówkarza Borysa, który zna temat i proponuje pomoc. Jedziemy do kompanii spedycyjnej przy porcie, gdzie rozeznajemy sprawę. Jest jeden z pracowników i dokładnie przedstawia sytuację – auto można zdać w każdej chwili, pojedzie do Moskwy w kontenerze, będzie to trwało minimum 20 dni, koszt 120 tys. rubli (ok.2200$USD) – innej opcji nie ma, no chyba, że wracać na kołach. Mamy temat do przemyślenia, jutro sprawdzimy jeszcze inne oferty. Borys dzwoni po „gostinicach”, aby zorganizować nasze lokum na najbliższe dni, warunkiem jest internet, gdyż od ponad dwóch tygodni, nie mamy do niego dostępu. Po wielu próbach, jest pozytywny wynik, „Gostinica Ivan” (1300rubli za pokój dwuosobowy, jest internet i wszelkie wygody). Ponadto, znajduje się tam również chroniona „stajanka”, dla gości bezpłatna. Jedziemy prowadzeni przez Borysa, wszystko jest OK! Pozostajemy. Płacimy taksówkarzowi tysiąc rubli i umawiamy się na telefon, w razie ponownej potrzeby skorzystania z jego usług (Borys tel.89025240856). Gostinica okazuje się być w porządku – polecamy, 3km od centrum („Gostinica Ivan”, ul. Derżeavina 12A , tel: 89147029405)

15-06-28-rus-map

Dotarliśmy do Władywostoku, najbardziej na wschód wysuniętego punktu naszej podróży, w etapie pokonywania Azji. Na przestrzeni 88 dni przebyliśmy 23800km, przejeżdżając od Polski przez Słowację, Węgry, Rumunię, Bułgarię, Turcję, Gruzję, Armenię, Iran, Turkmenistan, Uzbekistan, Kazachstan, Rosję, Mongolię, Rosję, Bajkał i rozległą wschodnią Syberię, aż po Władywostok.

29.06.2015r – poniedziałek

Wreszcie mamy nieco czasu na oporządzenie się, ostatni raz spaliśmy w hotelu dwa tygodnie temu. Pogoda fatalna, leje jak z cebra, do tego mgła i zimno. W południe jedziemy ponownie do portu, aby ostatecznie ustalić warunki wysyłki auta do Moskwy. W jednej z firm, po sprawdzeniu gabarytów auta, oferują nam zupełnie inną cenę niż w poprzednim, czyli 72tys. rubli, to zasadniczo odmienna kwota, czyli około 1300$USD. Jesteśmy umówieni na zdanie auta i załadunek do kontenera na jutro, około południa. Teraz jedziemy załatwiać nasz transport samolotowy do Polski. I tu niespodzianka, taka z tych nieprzychylnych, na najbliższe dni, dostępne są wolne miejsca tylko w business class i to w horrendalnej kwocie ok.7000zł od osoby. Po sprawdzeniu trzech firm zajmujących się przelotami, proponują nam tylko jedną ofertę, z datą wylotu na 4 lipca i to z opcją przemieszczenia się w Moskwie z lotniska Vnukovo (Wnukowo), na Sheremetyevo (Szeremietiewo). No cóż, nie mamy bardziej racjonalnego wyjścia, toteż kupujemy bilety, za dwa do Warszawy płacimy 97tys. rubli, to dokładnie tyle, ile za jeden w business class. Od jutra ma się poprawić pogoda, więc zwiedzimy nieco Władywostok. Stolica Kraju Nadmorskiego, położona niemal na „końcu świata” nad Morzem Japońskim, odległa o 9259 km od Moskwy, rozrzucona na kilkunastu wzgórzach. Nazywany jest rosyjskim San Francisco, dzięki swojemu malowniczemu położeniu nad zatoką Złoty Róg. Miasto przyciąga turystów głównie dlatego, że jest najdalej położonym miastem na trasie Kolei Transsyberyjskiej, odległym o siedem dni jazdy pociągiem od Moskwy. Miasto obchodzi właśnie 155-lecie swojego istnienia – przystań Władywostok otworzona została 2. lipca 1860r. Szybki rozwój rybołówstwa sprawił, że już w roku 1880, port uzyskał prawa miejskie, a niespełna osiem lat później został stolicą obwodu. W 1891r. do Władywostoku przybył car Mikołaj II, który ogłosił budowę linii kolejowej, łączącej Moskwę z ważnym portem na Oceanie Spokojnym. Budowa linii trwała kilkanaście lat i pierwszy pociąg z Moskwy przyjechał w 1903r. W tych czasach większość mieszkańców rosyjskiego portu stanowili imigranci z Chin i Korei. Niemal od końca drugiej wojny światowej aż do 1992r., Władywostok był miastem zamkniętym, miejscem stacjonowania floty wojennej radzieckiej armii i nie był możliwy wjazd drogą lądową, ani morską. Główne życie miasta, opiera się na dwóch centralnych ulicach – Swietłańskiej i Alieuckiej. To tu znajdziemy największe hotele i większość najlepszych restauracji i sklepów. Większość przyjezdnych rozpoczyna zwiedzanie od Dworca Kolejowego, wybudowanego w 1912r. Uwagę zwraca przede wszystkim styl, w jakim zbudowano dworzec, jak i bogate malowidła wewnątrz. Na peronie drugim ustawiono parową lokomotywą, na pamiątkę dawnej ery kolejnictwa. Niedaleko od dworca znajdują się dwa warte uwagi miejsca, Dworzec Morski i pomnik Lenina, złowieszczo wskazującego na Japonię. Kilkaset metrów dalej, położony jest najważniejszy plac miasta – Plac Rewolucjonistów z gigantycznym pomnikiem Bojowników o Sowiecką Władzę na Dalekim Wschodzie. To ulubione miejsce spotkań młodzieży, a także miejsce odbywania się wszystkich koncertów i innych wydarzeń.

Ewenementem tego miasta, jak i całej wschodniej Syberii jest to, że pomimo iż w Rosji obowiązuje ruch lewostronny, wszystkie pojazdy kierownicę maja po prawej stronie, 90% aut pochodzi z japońskiego importu łącznie z ciężarówkami, wyjątek stanowią autobusy z prawidłowo usytuowaną kierownicą, które z kolei importowane są Korei Płd. Absurdem jest sytuacja, gdzie miejscowa policja również jeździ takimi autami???

W „gostinicowej”atmosferze, kwitnie życie towarzyskie, jak do tej pory gośćmi, są mieszkańcy Chabarowskiego Kraju z Konsomolska. Każdego wieczoru prowadzimy przyjemne i ciekawe dysputy z nowo poznanymi Rosjanami ze wschodniej Syberii. Dzisiaj dotarł tu również z Konsomolska, na małym Suzuki, Vadim i Dasza, więc wieczór spędzamy razem. Przyjechali tu nieco odpocząć i pozwiedzać miasto, ponadto kupili ziemię w Nachodce i myślą o wybudowaniu tam domu. Uraczyli nas przywiezionym od siebie wielkim, wędzonym łososiem.

azja-2015-trasa

30.06.2015r – wtorek

Wreszcie po dwóch dniach wstrętnej pogody, nad Władywostokiem wyszło słońce, a na lazurowym niebie ani jednej chmurki. O ustalonym czasie, czyli o 11.30, jesteśmy na nabrzeżu portowym, aby zdać naszą toyotę i zapakować ją do kontenera. Sszumna nazwa, rzeczywistość zionie rozgardiaszem, w miejscu biur odprawiających auta, budy lub kontenery dostosowane do różnych funkcji. Wszystko jednak przebiega błyskawicznie i sprawnie, otrzymujemy stosowne dokumenty, płacimy ustaloną kwotę 72tys. rubli (5000zł) i parkujemy auto w kontener. Są one specjalnie przygotowane pod załadunek aut, z ruchomymi trapami i ściśle dostosowanymi zaczepami, zharmonizowane do wysokości, która wraz z wagonem, zmieści się pod elektryczną trakcją kolejową. Do takiego kontenera wchodzą cztery auta osobowe, w naszym wypadku tylko trzy, toyota jest zbyt wysoka (2,3m), zajęła połowę objętości. Po godzinie jesteśmy wolni. Nasz pojazd dotrze do Moskwy po 20 lipca i możemy go odebrać, bez dodatkowych kosztów do końca sierpnia, gdzie będzie stał na strzeżonym, firmowym parkingu (Odprawka Awtomobilej, Władywostok, ul.Wierchnieportowaja 76, tel: +7 974 0691266, e-mail:gs.vl@mail.ru , www.gs25.ru ).

Nasi „gostinicowi” sąsiedzi, Vadim i Dasza, jeszcze wczoraj zaoferowali nam po załadunku, samochodową wycieczkę i zwiedzanie miasta, przyjechali po nas do portu i od teraz spędzamy cały dzisiejszy dzień razem. Rozpoczynamy od ścisłego centrum i zwiedzenia wnętrza „Muzeum Łodzi Podwodnej S-56” (wstęp 100rubli od os.), usytuowanym na nadmorskim brzegu, nieopodal dworca wodnego i kolejowego. Jak zwykle w takich miejscach, tematyka łączy się ze zwycięstwem w II wojnie światowej, o czym stanowią odpowiednie pomniki i monumenty.

Następnie pojechaliśmy na pobliską wyspę „Russkij Ostrov ”. W ostatnich 5 latach przed szczytem APEC (Wspólnota Gospodarcza Azji i Pacyfiku), a odbył się on w 2012r., w ramach przygotowań, Moskwa wydała na nowe drogi, mosty oraz budynki w regionie, 20 miliardów dolarów. Lifting, któremu poddano miasto na szczyt, nie ukryje faktu, że miasto ma wiele bolączek i powikłań. Pomimo komplikacji podczas budowy, w tym pożaru mostu oraz zapadnięcia się ulicy podczas silnej burzy, nowe, spektakularne miasteczko akademickie zostało ukończone na czas, aby przez tydzień gościć uczestników szczytu APEC. Jest „klejnotem w koronie” wieńczącym wysiłki upiększenia, tego borykającego się z trudnościami regionu. W świetle tych problemów, wiele osób było zaskoczonych decyzją Moskwy, o przekazaniu pieniędzy na najdłuższy na świecie podwieszany most, łączący miasto z wyspą zamieszkałą przez mniej niż 5,000 osób. Z tego okazałego mostu korzysta głównie kilka tysięcy studentów z Dalekowschodniego Uniwersytetu Federalnego, którzy wprowadzili się do miasteczka akademickiego po zakończeniu APEC. Trudno znaleźć bardziej absurdalny i kosztowny projekt, przejmujący gigantyczne inwestycje z odizolowanego Kraju Nadmorskiego, do jeszcze bardziej oddalonej wyspy. Podziwiając ze swoimi gośćmi malownicze widoki na zatokę Ajaks, Putin być może nie zdawał sobie sprawy z faktu, że zaledwie kilka kilometrów dalej, w budynkach świeżo pomalowanych na czas APEC, na radosne kolory, sufity w prywatnych mieszkaniach zapadają się. Nawet dyrektor programu szczytu APEC przyznał w wywiadzie, że obiekty infrastruktury na „Wyspie Rosyjskiej” to „czysta wioska Potiomkinowska”, odnosząc się do fałszywych fasad budynków zbudowanych w celu zaimponowania carycy Katarzynie II, w jej drodze na Krym w roku 1787.

Na przyjazd światowych przywódców posprzątano i uporządkowano główne ulice, a na nabrzeżu miasta odbywały się pokazy muzyczne, cyrkowe oraz laserowe. A teraz to co najbardziej spektakularne… dwa mosty o konstrukcji linowej, były największym wyzwaniem inwestycyjnym tego czasu w Rosji. Ich budowę rozpoczęto w 2008r, jeden przez cieśninę Wschodni Bosfor i zatokę Złoty Róg połączył Wyspę Rosyjską z centralną częścią Władywostoku, nazwany „Złotym Mostem” (2100m), co przybliża miasto Władywostok, do porównywania go z San Francisco, drugi „Ruski Most” wyspę z lądem i jest obecnie najwyższym i najdłuższym wiszącym na linach mostem świata (3100m). Patrząc na ogrom prac i skalę inwestycji, zastanawiamy się jak bardzo drogie musiało byś to spotkanie, trwające zaledwie tydzień… przecież takich szczytów mamy w świecie wiele… jedyną rzeczą jakiej brak… to ich wynik… po co komu mosty donikąd… nasi towarzysze dzisiejszej wycieczki kwitują to zdaniem iż była to tzw. „pokazówka wielkości i potęgi Rosji”. Po powrocie, podziwiamy panoramę miasta ze wzgórza „Funikuler”, gdzie wyjeżdża kolejka szynowa o tej samej nazwie. Nasza „gostinica” mieści się 500m od platformy widokowej, w związku z tym mamy dostęp do pięknej panoramy miasta, również z okien naszego pokoju.

Resztę dnia spędzamy wspólnie na nabrzeżnym deptaku ulokowanym w samym centrum miasta. Wiele i to bardzo pozytywnie zmieniło się w całym mieście i okolicy, od ostatniej mojej bytności w tym miejscu dziesięć lat temu. Pozostał jednak nadal podobny klimat i atmosfera miasta, spokój, brak pośpiechu, ludzie przechadzający się po przyjemnie skomponowanym nabrzeżu. W nadmiarze wykorzystaliśmy dzisiejszą pogodę, gdyż jutrzejsze rokowania są niezbyt pomyślne, a że do tarasów widokowych mamy dziesięć minut piechotą, możemy podziwiać oświetlone miasto i mosty o zmroku… zwłaszcza mosty… miały wprowadzać w zdumienie i robić piorunujące wrażenie?.. robią!… jeśli o to szło pomysłodawcy.

15-06-30-vladivostok_map

01.07.2015r – środa

Dzisiejsze do południa, postanowiłem przeznaczyć na obejście północnej strony zatoki Złoty Róg i odwiedzenie Parafii Katolickiej we Władywostoku, tam gdzie dziesięć lat temu dotarłem na motocyklu i gdzie stacjonowałem kilka dni czekając na Iziego (Roberta Gałkę – dalej jakoś trudno pogodzić mi się z sytuacją, że nie ma go już wśród nas), który przybył tu Koleją Transsyberyjską, a później moim motocyklem BMW R1150GS, powrócił do Polski.

W tym miejscu nieco historii – w czasach zaborów, pod koniec XIX i na początku XX w., Polacy coraz częściej zaczęli docierać na wschodni kraniec ziemi rosyjskiej, do Władywostoku. Byli wśród nich podróżnicy, badacze naukowi po odbyciu kary na zesłaniu syberyjskim, żołnierze wcieleni do armii carskiej, polscy inżynierowie budujący dalekowschodnią kolej żelazną, forty obronne, misjonarze i inne osoby. W 1901r. było w mieście 2500 katolików, a w większości byli to Polacy. Po długich staraniach w 1909 r. rozpoczęto we Władywostoku budowę świątyni katolickiej w stylu neogotyckim, według projektu polskiego architekta A. Gwozdnowskiego, na wzgórzu, niedaleko centrum miasta z którego rozciąga się piękny widok na zalew. Budowa trwała do 1921 r. Przerwana rewolucją i sowieckimi czasami, w których to świątynia przerobiona została na magazyn, przedzielona w połowie stropem, taki to przedstawiał się obraz, kiedy byłem tu poprzednio w 2005r. Kościół jeszcze nie miał wież, a część sakralna mieściła się na piętrze. Obecnie remont i dobudowa została już całkowicie dokończona, strop podziałowy wyburzono, dwie wieże dobudowano, a ostatnią rzeczą, którą obserwuję dzisiaj na miejscu, jest montaż organ sprowadzonych z Filipin. Mnie jednak najbardziej interesowały dzwony, gdyż ich trasą podróżowałem wtedy od Polski po Władywostok, poprzez wiele katolickich parafii rozlokowanych na dalekiej Syberii http://www.polonia.org/rosja.htm . Wiezione z Polski ciężarowym GAZ-em dotarły do Czity, a następnie z powodu awarii pojazdu, zostały przeładowane na kolej i dowiezione do Władywostoku. http://www.penetrator.waw.pl/ekspedycja.html . Wtedy stały przy wejściu do świątyni, teraz wszystkie cztery wiszą na jednej z katedralnych wież. Oprowadzony przez kościelnego, wspinając się po wielu drabinach, dotarłem na szczyt i sprawdziłem dzisiaj ich zamocowanie. Później, młody rosyjski kanonik z Rostowa nad Donem, studiujący jeszcze niedawno na seminarium w Poznaniu, z wielkim entuzjazmem oprowadzał mnie po katedrze pod nieobecność proboszcza, ojca Mirona Effinga (USA), który wówczas gościł mnie i Iziego we władywostockiej parafii. Była to mała retrospektywa mojej minionej dekady podróżniczej, którą poparłem kilkoma fotkami z tamtych lat.

02.07.2015r – czwartek

Dzisiejszy dzień, przeznaczyliśmy na pieszą włóczęgę po mieście Władywostok na dystansie 15km. Miasto prężnie się rozwija, nie do poznania w stosunku do tego, co zastałem tu w 2005r. Przede wszystkim zmienił się znacznie stan dróg, pobudowano wiele ciekawie zaprojektowanych budowli i wieżowców, a wokół powstają następne. Czuć w tym mieście wielkie pieniądze, które są w stanie finansować tak wielkie inwestycje. My, przemykamy po różnych zakamarkach miasta, zaglądając to tu, to tam. Rozlatujące się stare drewniane domki, umierają w otoczeniu wielkich budowli. Następną inwestycją, jest pociągnięcie nitki gazowej z Sachalina, co spowoduje dalszy szybki rozwój miasta, którego liczebność w krótkim czasie ma wzrosnąć do miliona mieszkańców.

Poniżej przedstawiamy parę fotek.

03.07.2015r – piątek

Czekamy na nasz wylot, mamy sporo wolnego czasu, więc po raz kolejny przemierzamy miasto. Jutro obchody 155-lecia powstania Władywostoku, wszyscy wokół szykują się do uroczystości.

Przyszedł również  czas na małe podsumowanie:

img_podsumowanie

… zastanawiałam się, czy jest sens pisania zakończenia, ponieważ niebawem wracamy do Rosji po nasze auto, ale nie mogę oprzeć się chęci nakreślenia niewielkiego zarysu historycznego i bieżącego, odnoszącego się tak do Rosji, jak i do byłych republik radzieckich, które dziś samodzielnie zarządzają się i to w bardzo podobnym stylu, gdzie kierunek wciąż nadaje unikalny stan świadomości… i Wielki Brat… gdzie, władza to nie środek do celu…władza to cel. Przecież wprowadza się dyktatury po to, by chronić rewolucję… wznieca się rewolucję w celu narzucenia dyktatury. Celem prześladowań są prześladowania. Celem tortur są tortury. Celem władzy jest władza. Jak wynika z moich obserwacji, rządy mają się dobrze, a prezydenci mają nieograniczoną niczym władzę… stolice, której bym nie przytoczyła, to jakiś oderwany od otaczającej je rzeczywistości świat… by obywatel nie został posądzonym o podważanie autorytetu państwa lub próbę zachwiania jego stabilności, należy żyć zgodnie z dwójmyśleniem, co nie jest w tych krajach nowością i oznacza przede wszystkim umiejętność wyznawania dwóch sprzecznych poglądów i wierzenia w oba naraz… bywało i tak, że lepiej było czegoś nie wiedzieć, tak było bezpieczniej, bo jeśli chce się zachować tajemnicę, należy ukryć ją nawet przed sobą… wolność, jakakolwiek by ona nie była, oznacza prawo do twierdzenia, że dwa i dwa to cztery, a z niego wynika reszta… w ww. krajach, niejednokrotnie dwa plus dwa równa się lampa i dowolna ilość jej kombinacji… kto rządził przeszłością, w tego rękach jest przyszłość, kto rządzi teraźniejszością, w tego rękach jest przeszłość… i tylko żal, kiedy do rządzenia dorwie się członek jednoosobowej mniejszości… wariat…

George Orwell i jego książka„Rok 1984”, którą czytałam wielokrotnie, to nie tylko genialny pamflet na komunizm. To także, a może przede wszystkim, wnikliwy traktat filozoficzny o władzy i patologicznym dyktacie ideologii. Hasła typu: „wojna to pokój, wolność to niewola, ignorancja to siła”, są wciąż aktualne i nie tracą na potędze, tylko ich wydanie się zmienia… nie jest tak, że to co autor pisał w 1948 roku, to już przeszłość, która nie odnajdzie się w dzisiejszym świecie i nie zamieszka to tu, to tam, gdzie, obywatele poddani są nieustającej inwigilacji i kontroli, reżim ingeruje w najbardziej intymne sfery życia, nieprawomyślnych eliminuje lub podporządkowuje sobie ich umysły, zamieniając w gorliwych wyznawców. Policja Myśli tropi „myślozbrodnie”, Ministerstwo Prawdy dezinformuje i zajmuje się cenzurą, Ministerstwo Pokoju prowadzi wojnę, Ministerstwo Obfitości doprowadza do głodu i nędzy, a Ministerstwo Miłości prześladuje niepokornych. Władza zawłaszczyła język i narzuciła obywatelom nowomowę partyjnych aparatczyków, w której nie ma takich pojęć, jak prawda czy wolność. Są za to seanse nienawiści i dwójmyślenie, które wraz z nowomową weszły do potocznego języka… a dziś… semantyka być może przyjemniejsza, ale wciąż idzie o to samo… Mogłabym przywołać inną, równie dobrą książkę tegoż autora i zrobię to… „Folwark Zwierzęcy”, miał być przede wszystkim satyrą na rewolucję rosyjską. Jednak, przesłanie utworu jest szersze, iż ów szczególny rodzaj rewolucji (gwałtowna rewolucja oparta na konspiracji, z motorem napędowym w postaci nieświadomie żądnych władzy osób), może doprowadzić jedynie do zmiany władców. Nie można robić rewolucji, jeśli nie robi się jej dla siebie… nie ma czegoś takiego jak dobrotliwa dyktatura. A było to tak… na Folwarku wybucha bunt zwierząt, które domagają się wolności i właściwego traktowania. Właściciel zostaje wypędzony, a władzę obejmują świnie. Zostają ustalone prawa, którymi cała społeczność będzie się kierować. Zwierzęta dzielnie i wytrwale pracują, by odbudować folwark i wierzą, że spełniają marzenia o bezpiecznym, spokojnym i dostatnim życiu. Sytuacja stopniowo się zmienia. Jedna ze świń staje się dyktatorem, tyranem. Ma swoich popleczników, zabiera szczenięta sukom i wychowuje je na agresywne i całkowicie oddane mu bestie, które terroryzują mieszkańców folwarku. Nawiązuje też współpracę z ludźmi, których coraz częściej naśladuje. Prawa coraz bardziej się zmieniają, całkowity zakaz zabijania zwierząt przestaje obowiązywać. Zwierzęta są coraz bardziej terroryzowane, głodne i zaniedbane, a folwark doprowadzony do ruiny. Nie widzą wyjścia z sytuacji. W tym momencie wkraczają ludzie, sąsiedzi z okolicznych folwarków, którzy opanowują go i przejmują władzę. Ludzie i świnie ucztują, a zaglądające przez okna zwierzęta folwarczne z przerażeniem dostrzegają… że już nie można odróżnić… kto jest człowiekiem… a kto świnią… próba zmiany nic nie zmienia?.. może z elektoratem jest coś nie tak?.. pewien człowiek powiedział: „wygraliśmy wojnę… i jak my teraz żyjemy, pracy nie ma, bieda, ci na górze kradną, a my?.. cóż nam począć?.. Niemcy wojnę przegrali i jak żyją!… jak ludzie!”. Widziałam w sklepach koszulki z wizerunkiem Putina, Lenina, Mao i Stalina… czy to normalny stan?.. jak zareagowałby świat, gdyby w Niemczech rzucić do sklepów z pamiątkami koszulki z Hitlerem?.. nonsensologia stosowana?.. czy tęsknota niewypowiedziana?..

…Wiola…

04.07.2015r – sobota

Dzień długiego lotu i przemieszczania się do Polski. Dzień dłuższy o 8godz z powodu różnicy czasów pomiędzy Władywostokiem, a Warszawą. Zaczynamy o 10.00 od przejazdu taksówką na oddalone o 55km od centrum lotnisko (1000rubli). Później 9,5h lot do Moskwy liniami lotniczymi Transaero , dobry serwis (dwa obiadowe posiłki), spokojny lot Boeingiem 777 na lotnisko Domodiedowo. Później transfer poprzez całą Moskwę, 90km z jej południowych krańców, na północne, gdzie znajduje się lotnisko Szeriemietiewo. Najwygodniejsza opcja to pociąg Aeroexpres https://aeroexpress.ru/en/ (470rubli od os.), który jedzie z lotniska bez zatrzymania do końcowej stacji tej trasy – Pabieleckaja (45min – jeżdżą co pół godziny). Dalej metrem (zielona linia) do stacji Bielorusskaja (50rubli od os.) i stamtąd ponownie pociągiem Aeroexpres (470rubli) na lotnisko Szeremietiewo (45min – jeżdżą co pół godziny) – Dodatkowo dla informacji podajemy, ze pociągi Aeroexpres obsługują również lotnisko Wnukowo. Transfer w każdym przypadku trwa minimum 2h, w najgorszym układzie 3h – mapa połączeń poniżej. Nam ta przeprawa zajęła 2,5h, po czym ponownie samolotem, liniami LOT dotarliśmy po dwóch godzinach do Warszawy. O 21.40 dotarliśmy do kraju, a następnego dnia w południe do naszej Chałupy na Górce.

metro-moskwa

<<<< POPRZEDNIA ——– NASTĘPNA >>>>