Dzień 1- 11.03.2015r

Ruszamy o 13.00 z naszej „Chałupy na Górce” w kolejną podróż, jaka będzie?… tego jeszcze nie wiemy, ale się dowiemy. Przez ostatnie dwa dni, pierwszy raz w tym roku, mieliśmy prawdziwie wiosenną pogodę, spożytkowaliśmy ją na pakowaniu i ostatnich uzupełnieniach ekwipunku. Dzisiaj, ruszając w trasę powróciła szaruga i zima. Jedziemy przez Kraków, gdyż musimy odebrać z rosyjskiego konsulatu owizowane paszporty. Ponadto, jeszcze przed wyruszeniem, załatwiliśmy promesy wizowe do Iranu i Uzbekistanu, resztę procedur wizowych do Turkmenistanu i Kazachstanu, wykonamy w czasie miesięcznej przerwy w podróży, na przełomie kwietnia i maja, kiedy to powrócimy z Armenii samolotem do kraju. Tak więc, odbieramy paszporty i jedziemy w kierunku Dukli (tym razem do obsługi wizowej używamy firmy „Wizacenter”, załatwiają wszystkie zaproszenia i poręczenia wizowe, oprócz Turkmenistanu i Kazachstanu, które to musimy wyrobić osobiście). Śpimy na wylocie z miasta w kierunku granicy ze Słowacją, w motelu „Motello” (miła obsługa, dobry standard, płacimy 80zł za pokój 2os.).

Dzień 2 – 12.03.2015r

Pogoda typowo zimowa, pada śnieg, pokonujemy Przełęcz Dukielską i dalej bocznymi drogami przez Teresin jedziemy w kierunku Węgier. Widoki zerowe, mgła i deszcz, liczymy na to, że im dalej na południe, tym będzie lepiej… niestety z tym lepiej, to lepiej przemilczeć. Przecinamy wschodnim kresami Węgry i na wysokości rumuńskiego Satu Mare, wjeżdżamy do tego kraju. Dalej jedziemy w kierunku miejscowości Dej i przed tą miejscowością w Barsaul Mare w Pensiunea „Cristina” zostajemy na nocleg (pensjonat przy trasie, miła i uczynna obsługa, przyzwoite warunki za 70 RON-lei).

Dzień 3 – 13.03.2015r

Ruszamy z dzisiejszej bazy noclegowej w kierunku na Dej. Jedziemy 13 km na południe do Gherta i tu skręcamy w kierunku miejscowości Taga,doliną rzeki Fizes. Od teraz aż do Turgu Mures, na przestrzeni 80 km, poruszamy się niczym w żywym skansenie wsi rumuńskiej, regionu Mures. Tak naturalnego klimatu trudno szukać w dzisiejszej Europie, tu czas zatrzymał się gdzieś w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku i nie zamierza iść dalej. Czasem stajemy jak wryci na widok kudłatego juhasa wypasającego swój przybytek, innym razem jest to zaprzęg wołów dostojnie kroczący do pracy, czy też cygański wóz z brudnymi dzieciakami, zaprzęgnięty w chabetę. Mijane zabudowania ledwie trzymają się kupy, choć kilka bardzo starych domów odnowiono. Zdecydowanie wyczuwalny spokój, zdobione krzyże w zagrodach i te wszechobecne żurawie studzienne… i nie idzie tu o gatunek ptaka ;-). Dalej jedziemy w kierunku Brasov. Nasza mapa GPS-u zrobiła nam figla niespodziankę, gdyż wybierając najkrótszą drogę 22 km za Turgu Mures, poprowadziła nas do miejscowości Vecta i dalej do wioski Jacobe. Ponownie znaleźliśmy się w żywym skansenie, tym razem w rejonie zamieszkałym przez społeczność węgierską. Nawet fakt iż w pewnym momencie droga stała się nieprzejezdną miedzą pomiędzy polami, nie zakłócił naszego spokoju podróży. Zaprawdę warto było nadrobić te prawie 40km, aby dotrzeć do takich miejsc, gdzie bez zakłóceń galopującą cywilizacją… życie płynie bez objawów gonitwy za czymś nowym bądź innym, co nie znaczy lepszym. Właśnie taka jest Rumunia i tak bardzo lubimy tu przyjeżdżać jak również polecać innym, bo… czasem ludzie wyobrażają sobie Rumunię jako kraj dziki, niebezpieczny, biedny i niezbyt ciekawy. Kto jednak spróbuje poznać ten kraj z bliska, szybko się przekona, że bez kałasznikowa i ubezpieczenia na życie… bogactwo kulturowe zdumiewa, górskie trasy gwarantują niezapomniane wrażenia, przyjaźnie nastawieni Rumuni chętnie pomagają turyście, a serwowane potrawy są bardzo dobre… tak więc, jak to powiadają w Rumunii, życząc szerokiej drogi… Drum bun!

No to jedziemy do Sighisoary, nie mogliśmy odmówić sobie kolejnego już obejścia zabytkowej starówki i zajrzeć do domu w którym urodził się wołoski hospodar Vlad Tepes, historyczny Wlad IV Palownik, za życia okrutnik, po śmierci wampir. Sprawdziliśmy, czy nadal śpi w swoim pokoiku na górze… leżał w trumnie, ale go niechcący obudziłam, w tych ciemnościach bez flasha ani rusz. O tej porze roku wszędzie cicho i spokojnie, ciut za wcześnie na turystów. Wieczorem docieramy do Brashov, miasta które rozrasta się w gigantycznym tempie. Obrosło wszystkimi markami firm i supermarketów. Podjechaliśmy również pod dość interesującą cytadelę, majestatyczne ruiny średniowiecznej fortecznej „Cetatea Rupea”.

Po przekroczeniu przełęczy Południowych Karpat, gór Bucegi, 20 km za miastem w kurorcie narciarskim Predeal, wynajmujemy pokój w Pensiunea „White Horse” ( nieco drogo jak na warunki rumuńskie, ale wszystko rekompensuje standard i miejsce, jesteśmy w centrum narciarskim Rumunii – 120lei za pok 2os. – 1 lej= 0,90zł). Oczywiście nie zabrakło wieczornych akcentów kulinarnych w postaci ciorba de burta (odmiana naszych flaków), ciorba de legume(zupa warzywna), sarmali (coś w rodzaju naszych gołąbków), mamałygi (kaszka z kukurydzy) i zapiekany ser kaszkawał.

Dzień 4 – 14.03.2015r

Rankiem opuszczamy nasze lokum i jedziemy niespełna 20 km do „Perły Karpat”, narciarskiego kurortu Sinaia. Jednak my nie na narty, lecz dla zwiedzenia ponoć najciekawszej budowli tego kraju, zamku„Castelul Peles” (wstęp piętro 20 lei, całość 50 lei, używanie fotoaparatu dodatkowo płatne 30 lei). A było to tak… Karol Hohenzollern -Sigmaringen był pierwszym królem, jaki zasiadł na tronie Rumunii po zjednoczeniu kraju w XIX w. To niespotykana historia. Bawarski książę został sprowadzony, by rządzić tworzącym się państwem. Cicha wioska u stóp skalistych szczytów tak urzekła monarchę, że w latach 1866-1875 wybudował tu swą letnią rezydencję, która przechodzi wszelkie wyobrażenia, z jakimi turysta zagraniczny przybywa do tego kraju.

Jest to wielka neorenesansowa budowla, jakby przeniesiona z Bawarii czy Szwajcarii. Znajduje się na malowniczej górskiej polanie w otoczeniu bukowych lasów. Do ostatnich dni życia władca coś w niej poprawiał i udoskonalał. W efekcie powstał obiekt będący mieszaniną stylów architektonicznych z różnych epok od gotyku do baroku, naszpikowany lasem wieżyczek. Mógłby konkurować z ekscentrycznymi zamkami króla Bawarii Ludwika Szalonego. Jest po prostu piękny i urządzony z wielkim przepychem! Po zwiedzeniu zamku, mijając najszpetniejszy obiekt „perły” producenta podzespołów samochodowych „Mefin”, ruszamy dalej na południe Przez Ploiesti i Urziceni objeżdżamy Bukareszt od wschodu i kierujemy się w stronę Bułgarii. Jedziemy do granicznego miasta Calarasi, gdzie rzeka Dunaj, będąca granicą pomiędzy Rumunią i Bułgarią wkracza w głąb Rumunii. Używając terminologii alfabetu w stosunku do rejonu kraju „A, B czy D”, jesteśmy w części Rumuni spod znaku „D”.

Dojeżdżamy do Dunaju i przeprawiamy się na drugą stronę rzeki, na jeszcze rumuński przyczółek, ale po jej drugiej stronie (prom płynie o każdej nieparzystej, pełnej godzinie – 35 lei za samochód z pasażerami). Po opuszczeniu promu , dosłownie 200 m za przystanią, usytuowany jest posterunek graniczny i wjeżdżamy do miejscowości Silistra w Bułgarii. Wykupujemy winietę na poruszanie się po bułgarskich drogach (10 BGN-lewa na jeden tydzień – minimalny okres czasowy), wymieniamy walutę (1€ = 1.94 lewa). Jesteśmy jeszcze na tyle wcześnie, że jedziemy dalej, w głąb tego kraju. Okazuje się jednak, że jadąc w kierunku Warny, wkroczyliśmy w tereny totalnej pustki. Nawet nieliczne mijane przez nas wioski, wyglądają jakby na całkowicie wyludnione, tylko w niektórych chałupach zapalone jest światło, powybijane szyby w oknach, przy drodze pali się co piąta lampa… coś ponurego, wręcz przerażającego. W takim przygnębiającym klimacie, zastaje nas ciemność, a na dodatek pada deszcz i gęsta mgła snuje się po ziemi. Błądzimy w ciemnościach na wymarłych drogach, chcąc nie chcąc, zmuszeni warunkami, dojeżdżamy jeszcze dzisiejszego dnia do Neseberu (Nesebyr). Na nocleg wybieramy z braku wyboru (to nie jest sezon, więc większość hoteli jest nieczynna), Hotel „Sveti Stefan” (luksusowe warunki za 65 lewa – na terenie starego miasta). Niestety pogoda nadal nie rozpieszcza, zimno, wieje i mży.

Dzień 5 – 15.03.2015r

Rankiem idziemy w miasto, ale za to jakie… to stare, zabytkowe miasto położone na wybrzeżu Morza Czarnego w prowincji Burgas, często nazywane jest „Perłą Morza Czarnego” lub „Dubrownikiem Bułgarii”. Ze względu na swoją wyjątkową wartość historyczną, miasto zostało w 1983 roku wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego UNESCO. Stara, zabytkowa część położona jest na półwyspie, który został połączony ze stałym lądem wąskim pasem lądu, utworzonym przez ludzi. Stare miasto, to wąskie wybrukowane kocimi łbami, malutkie placyki, dwukondygnacyjne domy o kamiennych parterach i drewnianych piętrach, nadwieszonych nad ulicą. Świątynie powstały w „malowniczym” bułgarskim stylu cerkiewnym. Dzisiaj, w ten niedzielny dzień, panuje spokój i mało kto snuje się w tym zimnie.

Pomimo niezachęcającej do zwiedzania pogody, spędzamy w tym miejscu całe do południa. Po opuszczeniu Neseberu, jedziemy jeszcze do pobliskiego kurortu „Słoneczny Brzeg”, gdzie również pusto i ponuro, a następnie przemieszczamy się przez Burgas, do następnego ciekawego miejsca nadmorskiej Bułgarii, jakim jest portowe miasteczko Sozopol. Na wysuniętym w morze cyplu, który zajmuje stare miasto, wynajmujemy pokój w Hotelu „Casa del Mare” (luksusowy pokój 2os. 60 lewa). Resztę dzisiejszego dnia poświęcamy kulinarnym i widokowym wrażeniom, tego kameralnego miasteczka.

W jednej z czynnych knajpek, popróbowaliśmy lokalnych potraw, jak również zaserwowano nam rybę (przerośnięta szprotka) i piwo „Kamenitza”. Przechadzka wąskimi, krętymi uliczkami, wciąga w spatynowany klimat starówki, gdzie spośród zabudowy kamienno-drewnianej, ponad 40 obiektów zaliczono do pamiątek narodowych. W czasie kiedy nie przetacza się fala turystów, a tak jest właśnie teraz, Sozopol staje się senną rybacką wioską.

Dzień 6 – 16.03.2015r

Wreszcie dzień zaczyna się słońcem. Jedziemy z Sozopolu na południe, wzdłuż wybrzeża Morza Czarnego. Na wysokości Mićurina wkraczamy w ląd i kierujemy się do granicy z Turcją. Jadąc lasami przez góry Hasekijata do Malko Tarnovo, droga jest w okropnym stanie, zastanawiamy się, czy aby istnieją w tym kraju jakieś służby zajmujące się poprawą ich stanu. Jeśli idzie o spostrzeżenia, to obecnie Bułgaria jest w fatalnym stanie gospodarczym , gdzie nie spojrzeć, wszystko leży w totalnej ruinie i tkwi w beznadziei, jak powiedzieli nam miejscowi… „marne zarobki, bieda i rządzi mafia”.

W południe jesteśmy na granicy, wizy tureckie wykupiliśmy wcześniej przez internet (20€ od os.), więc odprawa trwa kilka minut i jedziemy dalej. Już w pierwszej chwili, w Turcji uderza niezwykły porządek, nowo wybudowana droga do Istambulu (Stambuł, dawny Konstantynopol) perfekcyjna, idealnie oznaczona, gdyby chcieć porównywać, choć to niedobry zwyczaj, to w stosunku do Bułgarii, mamy przeskok cywilizacyjny, jak niegdyś za komuny, pomiędzy PRL a RFN. Po drodze, w miejscowości Babaeski, nakazano nam wykupić w urzędzie pocztowym (na granicy zabrakło) specjalną winietę na przejazd tureckimi drogami płatnymi. Wykupuje się ją na określoną wartość, wyliczono nam, że 100 tureckich lira załatwi sprawę. Przy okazji wymieniamy kasę 100€ = 275 TRY-lira, 1lir = 1,60zł. Co widzimy z drogi? Zaskakuje zabudowa mijanych miasteczek, jest czysto, kolorowo, jakby wszystkie domy były zupełnie niedawno wybudowane. Mijamy wiele tekstylnych fabryk, mnóstwo salonów samochodowych, porządne budynki dużych firm, czuje się mocno funkcjonującą gospodarkę. Jechałem tedy 13 lat temu, wracając na motocyklu z Armenii, nie poznaję obecnie tego państwa. Na 40 km przed Stambułem jedziemy w nowoczesnej, miejskiej zabudowie, przypominającej ciąg naszych nowo otwartych galerii i super centrów handlowych, tak ogólnie rzecz ujmując… oferta towarów jest maksymalna. Pod wieczór jesteśmy w centrum starego Stambułu. Tuż obok miejskiego akweduktu w „Birlik Apart&Hotel”, brzmi wymyślnie, lecz jest to zwyczajne nic takiego, wynajmujemy pokój na dwie noce (35€ za 2os. pokoik ze śniadaniem – www.birlikhotelapart.com ), gdzie do wszystkich zabytkowych miejsc, mamy dostęp w kilkanaście minut na piechotę. Ponieważ hotel jest w remoncie, a wszystkie pokoje zajęte, czekamy dwie godziny na przygotowanie nowo wyremontowanego pokoju. Mamy w tym czasie możliwość wypić małymi szklaneczkami wiadro herbaty, posmakować „lokum” (bardzo słodki turecki przysmak) i zaczerpnąć nieco wiedzy na temat życia tego miasta i ogólnie Turcji, a ponieważ nasz gospodarz tylko nieco posługuje się angielskim, idzie nam to dość niemrawo. Już wiemy, że z porozumiewaniem będzie kiepsko, Turcy (wyłączając tych, którym jest to niezbędne lub wymusza to konieczność) nie uczą się angielskiego, jak i innych języków, więc z komunikacją jest i pewnie będzie marnie.

Dzień 7 – 17.03.2015r

Wczoraj straszono deszczem, a rano przywitało nas słońce. Tylko temperatury mało tureckie, zimno 8°C i mocno wieje. Idziemy w stare miasto. Zaczynamy od najpiękniejszego i najsławniejszego meczetu Stambułu „Blue Mosque”, czyli „Błękitny Meczet”, a właściwie Meczet Sułtana Ahmeda, zbudowany z polecenia sułtana Ahmeda I, który jest jednym z ostatnich, a zarazem najwspanialszych przykładów tzw. „klasycznego okresu” sztuki islamskiej w Turcji. Budowę meczetu rozpoczął w 1609 r., w towarzystwie urzędników państwowych, sułtan Ahmed I (wówczas 19-letni), którego ambicją było stworzyć budowlę wspanialszą od stojącej w pobliżu „Hagii Sofii”. Jedna z legend głosi, że młody sułtan wybudował meczet, ponieważ chciał uzyskać przebaczenie Allaha… za złe prowadzenie się w młodości. Budowa trwała do 1616 roku, a sułtan zgodnie ze swoim zwyczajem, pracował aż do zmęczenia, nalegał aby w środku było wszystko co najlepsze, rozkazał garncarzom z Izniku (300 zakładów) produkowanie płytek tylko i wyłącznie na cele tej budowli, co skutkowało znacznym osłabieniem manufaktur. Czy się udało?… niewątpliwie robi wrażenie… te wszystkie okna (260), ogromna przestrzeń do modlitwy, łuki, kolorowe ściany, na których dominują odcienie błękitu, to za sprawą 21 tysięcy kafelek, do tego kolumny, półkola, kopuła. To wszystko jest naprawdę piękne i u osób, które nigdy nie miały styczności z innymi religiami oraz świątyniami, może wywołać efekt… „wow”. W tym całym oczopląsie warto zwrócić uwagę na centralną część zwaną mihrab. W niej znajduje się fragment świętego czarnego kamienia z Kaaby.

Przyszedł czas na „Świątynię Mądrości Bożej”- „Hagia Sofia” (wstęp 30 lira od os.). Kościół- muzeum („Ayasofya Muzesi”), będąc świątynią chrześcijańską, była to najwyższa rangą świątynia w Cesarstwie Bizantyjskim, katedra patriarsza oraz miejsce modłów i koronacji cesarzy. W ciągu wieków niedościgniony wzór świątyni doskonałej i niemal symbol kościoła bizantyjskiego. Została ufundowana przez Justyniana I Wielkiego, lecz pożary i trzęsienia ziemi, zmieniały budowlę, za każdym razem była pieczołowicie odbudowywana. Wysokość od posadzki do jej najwyższego punktu wynosi 55 metrów! Po zdobyciu Konstantynopola przez Turków w 1453r. zamieniona na meczet (wtedy m.in. dobudowano minarety). Chodzenie z głową zadartą do góry, jest jak najbardziej zrozumiałe, tym bardziej, że oprócz wspomnianej kopuły, wzrok przyciągają liczne mozaiki. W głównej absydzie widoczna jest Matka Boska z Dzieciątkiem. W galerii na piętrze na jednej ze ścian przedstawiono wizerunek Chrystusa Pantokratora, czyli władcy i świętego Wszechświata. W Hagia Sophia doszukamy się również mozaik cesarzy – Konstantyna I Wielkiego oraz Aleksandra. Fani wszelkich „cudownych” miejsc, w których „spełniają się życzenia” nie będą zawiedzeni. W jednej z kolumn („płacząca kolumna”) po lewej stronie od głównego wejścia znajduje się stela św. Grzegorza Cudotwórcy. W kolumnie znajduje się otwór, do którego turyści wkładają… kciuk, jeśli pozostałymi palcami jesteśmy w stanie wykonać pełen obrót o 360°, a kciuk będzie lekko wilgotny, spełni się nasze życzenie… nawet nie próbowaliśmy i nie znaczy to, że nie mamy życzeń, lecz jakie są konsekwencje, jeśli nie wykonamy pełnego obrotu albo wilgoć się nie pojawi?.. życzenie przepadnie na zawsze?.. czy raczej nigdy się nie spełni?

Poszliśmy do pałacu „Topkapi Sarayi Muzesi”, lecz w dniu dzisiejszym był nieczynny. Schodzimy więc aż nad brzeg Bosforu i podziwiamy panoramę miasta po drugiej stronie zatoki „Golden Horn”. Oczywiście nie obyło się bez odwiedzenia największego, krytego targowiska świata „Kapali Carsi”, czy też „Grand Bazaaru” z ofertą nie do przerobienia. Bazar zajmuje powierzchnię 30 hektarów, ma 61 ulic z około 4 tysiącami sklepików, 22 bramy, restauracje i kawiarnie, dwa meczety i cztery fontanny. W epoce Bizancjum znajdował się tutaj plac, na którym kupcy sprzedawali swoje towary. Po zdobyciu miasta przez Turków, na rozkaz sułtana Mehmeda Zdobywcy zbudowano w 1464r. dwie hale dla jubilerów i antykwariuszy. Dookoła nich stopniowo zaczęły powstawać kolejne sklepiki. Po każdym zniszczeniu przez pożar czy trzęsienie ziemi, bazar odnawiano i powiększano. Kryty Bazar był w przeszłości również miejscem, gdzie zawierano transakcje bankowe i giełdowe. Do XIX w. odbywał się tutaj również handel niewolnikami. Wraz z rozwojem turystyki, tradycyjne wyroby zostały zastąpione pamiątkami dla turystów… czasem ciekawymi, a w przeważającej części zwyczajnie tandetnymi. Sprzedaje się tu między innymi przyprawy, biżuterię, wyroby garncarskie, skórzane, dywany oraz mosiądz. Na szczęście, sprzedawcy nie są agresywnie natrętni, jak ci w Egipcie, można w spokoju wypić herbatę i próbować dalej zgłębiać unikalną atmosferę bazaru. Turcy nie przestrzegają obostrzeń patentowych, markowych itp., wszystkie podróbki, wszystkich światowych firm, dostępne w pełnej palecie i fasonie… do wyboru, do koloru. Snujemy się po mieście od rana aż do wieczora, czasem przerywając wtrąceniami kulinarnymi z lokalnych kuchni.

Odwiedzamy jeszcze dwa wielkie meczety, „Suleymaniye Camii” czyli „Meczet Sulejmana Wspaniałego” oraz „Laleli Camii” czyli „Meczet Tulipanowy”. Z dziedzińca tego ostatniego roztacza się panoramiczny widok na Bosfor i miasto po drugiej stronie zatoki. Po całodziennej wędrówce, wracamy do naszej bazy na nocleg.

Dzień 8 – 18.03.2015r

Rankiem prószy śnieg. Opuszczamy teren starego Stambułu i jedziemy europejską stroną Bosforu w kierunku wiszącego mostu na trasie E 80 prowadzącej do Azji. Po drodze zwiedzamy posiadłość, która od razu rzuca się w oczy… to „ Dolmabahce Sarayi”, czyli „Pałac Dolmabahce”, co oznacza w dosłownym tłumaczeniu „wypełniony ogród” (wstęp 40 lira od os.). Niewątpliwie ogród jest istotnym elementem całego kompleksu. Przystrzyżone trawniki, zadbane krzewy oraz drzewka idealnie wpisują się to szczególne i wyjątkowe miejsce, mimo wszystko wypełnienie jest pokaźnych rozmiarów. Pałac ten był pierwszym pałacem w Stambule, zbudowanym w stylu europejskim przez sułtana Abdulmecida I pomiędzy 1842 a 1853 rokiem. Architektem był Ormianin Karabet Balyan. Pałac kosztował równowartość 35 ton złota. W Dolmabahce można wyróżnić trzy główne części, a liczby niech mówią same za siebie: 285 komnat, 44 sale bogato zdobione i wyposażone, 68 toalet i 6 łaźni, całość to „zaledwie”… 14.595 m². Sala ceremonialna wsparta na 56 kolumnach ma aż 36 metrów wysokości, a wzrok dodatkowo przyciąga kryształowy żyrandol o 750 lampach, ważący 4,5 tony!.. będący darem od królowej Wiktorii. W jego wnętrzu znajduje się również największa kolekcja bakaratowych, szklanych żyrandoli na świecie, z którego to wykonano także jedne z poręczy schodów. Nie może dziwić fakt, że to właśnie tu odbywały się wszelkie najważniejsze uroczystości oraz polityczne spotkania wysokiego szczebla.

Pozostałe dwie części to skrzydła pałacu, w których ulokowano biura oraz harem. Szczególnie drugie ze skrzydeł wzbudza zainteresowanie zwiedzających. Powód? W 1924r. posiadłość przeszła na własność Republiki Tureckiej, w której prezydent Mustafa Kemal Ataturk najpierw gościł wybitne postaci, żeby z czasem z powodów zdrowotnych w nim zamieszkać. Kres jego żywota przypadł na 10 listopada 1938 roku. Dzisiaj właśnie w tej części możemy oglądać sypialnię wraz z łożem, osoby szczególnie zasłużonej dla rozwoju kraju… „ojca wszystkich Turków” czy też „wodza narodu” Nie należy się więc dziwić, że „Pałac Dolmabahce” cieszy się ogromnym zainteresowaniem turystów. Żałować można jedynie, iż tak okazałe i szczególne miejsce na mapie Stambułu jest dość słabo obsługiwane. Indywidualnie nie ma szans na spokojne obejście pomieszczeń. W grupie 30-osobowej wraz z przewodnikiem po angielsku, w niespełna godzinę zobaczyć można tylko najważniejsze miejsca. Jednak wiele się od przewodnika nie dowiemy (poza często słyszanym słowem „harem”). Przekraczamy Bosfor i jesteśmy w Azji, tureckiej jej części. Nadal nie możemy się nadziwić, że tak tu wszystko uporządkowane i wręcz nienagannie utrzymane, może to jakiś turecki fenomen ostatniej dekady. Najbardziej zadziwia fakt, że w tak potężnej aglomeracji nie widać ubogich dzielnic, nie wspominając już o namiastce slamsów. Naszym następnym punktem w podróży jest Troja, tak więc musimy od południa objechać całe Morze Marmara, przez Izmit, Bursa, Bandirma, późnym wieczorem po pokonaniu 520km docieramy do Canakkale. Jesteśmy przy następnej cieśninie Canakkale Bogazi, czyli Dardanele, która to łączy poprzez Morze Marmara i Bosfor, Morze Śródziemne z Czarnym. Na wylocie z miasta przy stacji paliw, po raz pierwszy w tej podróży, rozbijamy nasze własne zakwaterowanie „Toyota Inn”. Trasa, właściwie bez specjalnej historii, po drodze kulinarne wtrącenia i niespotykanie jak na tę porę roku niskie temperatury przy lazurze nieba – tylko 6÷8Cº. Testujemy tej nocy po raz pierwszy, nowo zainstalowane webasto powietrzne na olej napędowy.

15-03-15-19-turcja-trasa

Dzień 9 – 19.03.2015r

Test wypadł pomyślnie, a ranek przywitał nas przymrozkami i szronem na szybach… czy aby nie przesunął się nam nieco biegun naszego globu? Na szczęście słońce mocno operuje i już o 9.00 kończy się arktyczne, pogodowe wtrącenie. Jedziemy do Troi (Truva), położonej opodal brzegu Morza Egejskiego, oddalonej od Canakkale o 30km na płd.-zach. Do „Troia Archeological Site”, czy też „Troia Orenyeri” (wstęp 20 lira od os.) i idziemy zwiedzać stanowisko archeologiczne o dziewięciu odsłonach. Co pożar, najazd nieprzyjaciół lub trzęsienie ziemi… to nowy poziom Troi i tak periodycznie przez ponad 4000lat. Kto nie słyszał o Troi? Jeszcze w II połowie XIX w. legendarne miasto króla Priama, którego syn Parys porwał Helenę, wywołując tym samym wojnę trojańską, uchodziło za wymysł twórczego geniuszu Homera, do momentu odkrycia śladów osady na wzgórzu Hisarlik przez Heinricha Schliemanna, kupca zafascynowanego archeologią. Miasto jest szczególnie znane z dziesięcioletniej wojny, z której wieszcz opisał ostatnie 40 dni. W starogreckim poemacie epickim „Iliada”, Achajowie pod wodzą Agamemnona walczyli z Trojańczykami. Odniesienia do Troi można znaleźć także w innym eposie heroicznym Homera, „Odysei”. Homerycka legenda o Troi została wykorzystana przez rzymskiego poetę Wergiliusza w jego poemacie epickim „Eneida”. Według legendy, miasto to zostało zdobyte za pomocą podstępu z koniem trojańskim. Mit 0  koniu trojańskim, znany jest każdemu, Współczesnym, ale już i starożytnym pomysł z drewnianym posągiem, który tak naiwnie Trojańczycy wciągneli do miasta, wydawał się nieco naciągany. Mogła to być oczywiście „licentia poetica” Homera, a mogło to być trzęsienie ziemi, które połączone z postacią Posejdona, władcy mórz i oceanów, ale i z bogiem odpowiedzialnym za trzęsienia ziemi… którego co ciekawe… symbolem był koń. Oblegane miasto, możliwe iż nawiedziło trzęsienie ziemi, wybuchła panika, runęły mury i z pewnością wielu ludzi zginęło pośród kamiennych zabudowań, natomiast Achajom nic złego się nie stało, bo znajdowalii się na niezabudoanym terenie. Można by powiedzieć… że to koń Posejdona, wpuścił ich do obleganego miasta… ten sam, który jako symbol, został uwiecniony w homeryckiej epopei… ale czy tak było napewno?… czy może zupenie inaczej?…

Ruiny miasta niezbyt okazałe, natomiast największym zainteresowaniem cieszy się drewniane wyobrażenie konia trojańskiego, ustawiony tuż przy wejściu , wręcz oblegany przez japońskich turystów. Opuszczamy Troję i jedziemy przez Edremit do Bergama, aby zwiedzić położony tuż przy mieście Pergamon, Akropol. Wybieramy wersję przejazdu bocznymi drogami przez góry Madra Dagt. Trasa wspaniała, jednak drogi w opłakanym stanie i kompletnie nieoznakowane. Teraz dostrzegamy wreszcie tę naturalną Turcję i prowincjonalne wioski, zagubione gdzieś w górach. Przemierzamy piękne górzyste tereny porośnięte lasami piniowymi, ponadto cały teren pokryty jest głazami narzutowymi o gigantycznych rozmiarach, jest tu kilka firm produkujących kostkę bazaltową, jakiś tartak, a pomiędzy tym wszystkim pasą się krowy i barany. Pokonanie tych przestrzeni zabrało nam sporo czasu, tak wiec pod Akropol docieramy dopiero późnym popołudniem. „Bergama Akropol Archeological Site” (wstęp 25 lira od os.) i zaczynamy zwiedzanie Pergamonu. Niegdysiejsza stolica potężnego państwa Attalidów, słynęła z biblioteki (poświęconej Atenie- bogini mądrości), asklepiejonu, pięknego teatru i jednego z „Siedmiu Kościołów”, wymienionych w Apokalipsie św. Jana. Największy rozkwit Pergamonu przypada na czasy panowania Eumenesa II (197-159 p.n.e.), kiedy to Pergamon pokonał Galatów. Król, sojusznik Rzymu, na mocy pokoju w Apamei (188 p.n.e.) uzyskał większość posiadłości Seleucydów w Azji Mniejszej. Przejęcie od Syryjczyków handlu ze Wschodem oraz wysoko rozwinięte rolnictwo i hodowla (zboże, owce – rozwój tkactwa i farbiarstwa) przyczyniły się do wzrostu potęgi Pergamonu. W tym czasie rozpoczęto produkcję pergaminu, konkurującego z egipskim papirusem, obłożonym zakazem wywozu poza Egipt. Bogactwo Pergamonu uwidoczniło się w budownictwie i przeznaczaniu pieniędzy na kulturę. Królowie Pergamonu popierali oświatę i naukę (założenie biblioteki, drugiej po Bibliotece Aleksandryjskiej, przy której rozwinęła się szkoła filologiczna, Krates z Mallos… uznawany za twórcę pierwszego globusa!). Ze wzgórza rozciąga się rewelacyjna panorama. Jeszcze tego dnia przemieszamy się dalej na południe do miejscowości Selcuk, położonej tuż obok starożytnego Efezu. Po dotarciu na miejsce już o zmroku, tuż obok ruin Bazyliki św. Jana, na przyległym parkingu, rozbijamy nasz prywatny obóz.

Dzień 10 – 20.03.2015r

Tym razem poza nawoływaniem przez muezzina do modłów, mieliśmy błogi spokój. O 9.00 otwierają kasy do zwiedzanych zabytków, podjeżdżają autokary z turystami (80% to Japończycy, reszta to Niemcy). „Bazylika św.Jana”, czy też „St. Jean Aniti” (wstęp10 lira od s.) i już rozpoczynamy zwiedzanie teren wzgórza Ayasoluk. Znajduje się tu dawna bazylika, wybudowana w VI w. przez cesarza Justyniana, w miejscu prawdopodobnego spoczynku św. Jana Ewangelisty. Dopiero w połowie XX w. prace na wzgórzu podjęła austriacka misja archeologiczna. Uporządkowano ruinę i odbudowano konfesję św. Jana. Wkrótce potem miejsce to odwiedził papież Paweł VI potwierdzając jego znaczenie dla chrześcijan. Na wzgórzu, już za czasów osmańskich wzniesiono okazałą cytadelę (zamknięta z powodu trwającego już wiele lat remontu). W Selcuk, u stóp wzgórza, zwiedzamy jeszcze „Meczet Isa beya”,czy też „Isa Bey Camii”. Jest to najstarszy znany przykład tureckiego meczetu z dziedzińcem. Meczet, został zbudowany w 1375r. na polecenie emira Aydin. Do budynku zostały włączone kolumny i kamienie z ruin Efezu i Świątyni Artemidy.

Następnie jedziemy do oddalonego o trzy kilometry, starożytnego Efezu, mijając zburzoną przez chrześcijan na rozkaz nuncjusza Konstantynopola „Świątynię Artemidy”, która przedstawia dzisiaj żałosny widok (jedna kolumna i fundamenty).W VI wieku p.n.e. król Krezus zbudował „Świątynię Artemidy”, która została później uznana przez Greków za jeden z siedmiu cudów świata. Artemida była czczona zarówno jako Bogini-Matka (jej słynny posąg w Efezie przedstawiał kobietę o niezliczonych piersiach) jak i Wieczna Dziewica. W mitologii posiadała wiele cech Amazonki: była niezależna, potrafiła władać bronią i walczyć (często przedstawiano ją z łukiem i kołczanem), była łowczynią i opiekunką zwierząt, unikała kontaktów z mężczyznami, z których także wielu zabiła. O sile tego kultu przekonali się w I wieku n.e. pierwsi chrześcijanie, kiedy to o mały włos nie doszło do zlinczowania apostoła Pawła. Do „Ephesus Archeological Site”, czy też „Efes Orenyeri” (wstęp 30 lira od os.) i idziemy zwiedzać rozległe ruiny okazałego miasta. Ale zacznijmy od początku… miasto jońskie, którego założycielem wg legendy był Androklos, syn ateńskiego króla Kordusa. Przed wyprawą do Jonii, otrzymał od wyroczni wskazówkę dotyczącą miejsca założenia miasta, a miało ono powstać w miejscu, które „wskaże jemu ryba i dzik”. Zgodnie z mitem, na wzgórzu Pion, niedaleko ujścia rzeki Kaystron, spotkał przy ognisku rybaków piekących ryby. Jedna z ryb podskoczyła a rozpryskujące się iskry zapaliły pobliskie zarośla i ogień spłoszył kryjącego się w nich dzika… przepowiednia wypełniła się… miasto zostało założone. Za czasów perskich, ośrodek ten stał się największym portem jońskim oraz centrum handlowym i kulturalnym, z którego wywodził się jeden z najbardziej znanych na świecie filozofów greckich, Heraklit, któremu przypisuje się powiedzenie „panta rhei”… wszystko płynie… wyrażające jego pogląd, że wszystkiego na świecie jest zmienne i nietrwałe, bo przecież… „niepodobna wstąpić dwukrotnie do tej samej rzeki” (bo już napłynęły do niej inne wody). Z Efezem związana jest postać św. Jana Ewangelisty, który przeżył tu ostatnie trzy lata życia i napisał swoją Ewangelię. Św. Jan osiedlił się w Efezie wraz z matką Jezusa, Maryją.

Ale przejdźmy do zabytków, na pierwszą pozycję wchodzi wielkość „Wielkiego Teatru”- mieszczącego 25 tysięcy widzów, co z jednej strony przytłacza, z drugiej zadziwia. Droga Kuretów, będąca częścią świętej drogi wiodącej do „Świątyni Artemidy”, prowadzi od budynku „Odeonu” (niewielki teatr) w kierunku „Biblioteki Celsusa”. Zgodnie z tradycją przechodziła tędy procesja kapłanów Kuretów, niosących drewno do podtrzymywania świętego ognia. Wzdłuż drogi zachowały się liczne pomniki. Widoczny jest też nadal system kanalizacyjny. Najciekawszym dla nas, okazał się budynek biblioteki, który powstał dla uczczenia pamięci Tyberiusza Juliusza Celsusa Polemenusa i jako miejsce jego pochówku. Gmach zbudował syn Celsusa, konsul Gajusz Juliusz Akwila. Niebywała fasada budowli, gdzie w niszach ściennych umieszczono kobiece posągi, personifikacje cnót Celsusa, zgodnie z inskrypcjami były to (od lewej): Sofia (mądrość), Arete (charakter), Ennoia (myśl) i Episteme (wiedza). Jest tu tyle ciekawych miejsc, że nie sposób opisać je wszystkie, ale wymienić z nazwy, wręcz należy. „Prytanejon”– budynek rady miejskiej, „Świątynia Domicjana”- zbudowana w latach sprawowania władzy przez cesarza, „Fontanna Pollia”, „Domy na tarasach”- należały do bogatszych mieszkańców Efezu, „Świątynia Hadriana”-zbudowana w porządku korynckim, „Łaźnie Scholastyki”, „Latryny” dla mężczyzn, „Świątynia Serapisa”, „Brama Mazeusa i Mitridiusza”, „Agora handlowa”, „Ulica Marmurowa”, „Droga Arkadiusza”- nazywana też Arkadyjską albo drogą portową, prowadzi od teatru w kierunku portu, „Kościół Marii Panny” oraz „Stadion”. Skoro już Was wystarczająco „ukamienowaliśmy”, zwiedzanie okolic Efezu kończymy na przejeździe do „Jaskini Siedmiu Śpiących”, czyli grot-grobowców z czasów bizantyjskich, z którymi to wiąże się legenda z czasów wczesnego chrześcijaństwa, gdy była to religia nie uznawana przez rzymskie władze, a jej wyznawcy poddawani byli represjom. A teraz legenda… Cesarz Decjusz, słynący z prześladowania chrześcijan, przybywszy do Efezu nakazał zburzyć ich świątynie i rozkazał wszystkim mieszkańcom oddać cześć rzymskim bogom. Siedmiu młodzieńców: Maksymian, Malchus, Martynian, Dionizy, Jan, Serapion i Konstanty, nie chcąc sprzeniewierzyć się swojej wierze, ukryło się w jaskini nieopodal miasta. Rzymscy żołnierze znaleźli ich kryjówkę i zamurowali do niej wejście, myśląc iż skazują zbiegów na śmierć z głodu. Tak się nie jednak nie stało, gdyż młodzieńcy zapadli w trwający 200 lat sen. Gdy minął czas prześladowań, a chrześcijaństwo stało się dominująca religią, przebudzili się. Nie wiedząc o zmianach jakie zaszły udali się do Efezu,, aby kupić żywność. Tam okazało się, że monety którymi dysponują wyszły już z obiegu. Wówczas, zdziwieni, spytali się ludzi o Decjusza. Okazało się, że nie jest on już cesarzem, co więcej zmarł przed wiekami. Gdy upewnili się, że to prawda opowiedzieli swoją historię. Wieść o cudzie rozeszła się bardzo szybko… popularność zwabiła liczne pielgrzymki, a dziś?… przejście na islam, zredukowało mocno ten stan.

Opuszczamy brzegi Morza Egejskiego i przemieszamy się 200 km na wschód do miejscowości Pamukkale. Słynie ono z wapiennych osadów powstałych na zboczu góry Cokelez. Wypływająca z gorących źródeł woda, bogata w związki wapnia i dwutlenek węgla, ochładzając się na powierzchni, wytrąca węglan wapnia, którego osady układają się w nacieki i stalaktyty. Na zboczu góry, wykorzystując nierówności terenu, powstają progi, półkoliste i eliptyczne baseny wody termalnej, ukształtowane w formie tarasów, oddzielone od siebie obłymi zaporami, po których spływa woda. Proces ten trwa nieprzerwanie od około 14 tysięcy lat. Twory te w czasach rzymskich nazywane zostały trawertynami. Władze tureckie objęły teren ochroną, tworząc w tym miejscu park narodowy, który objęło swoim patronatem UNESCO, wpisując go na listę światowego dziedzictwa przyrodniczego. Docieramy tam późnym popołudniem, jednak jest na tyle jasno, że postanawiamy zwiedzić ten rozległy kompleks, łącznie ze starożytnymi ruinami „Hierapolis Archeological Site”, czy też Hierapolis (Pamukkale) Orenyeri (wstęp 25 lira od os.). Około 500 r. p.n.e. znajdowało się tu miasto zwane Cydrara. Lecznicze źródła przyciągały mieszkańców, a występujące na tym terenie trzęsienia ziemi niszczyły ich domy i świątynie. Ponieważ dotarliśmy tu od zachodniej strony, tej mniej reprezentacyjnej, tym też wejściem kierujemy się do miasta, przemierzając pieszo dwa kilometry, poprzez starożytną nekropolię. Chorzy tak licznie przybywający do leczniczych źródeł Pamukkale… nie zawsze wracali do domów po odbytej kuracji. Część z nich nie odzyskiwała zdrowia, a po śmierci, ich ciała chowano na miejscowym cmentarzu. Stąd nekropola Hierapolis należy do największych cmentarzy Anatolii.

Oprócz nekropolii, w Hierapolis zachowały się m.in. ruiny kilku kościołów, monumentalny teatr, łaźnie, „Świątynia Apollina” (pochodząca jeszcze z okresu hellenistycznego), „Brama Domicjana”, główna ulica miasta (Ulica Fortiniusa) oraz stare miejsce kultu zwane „Plutonium” (na cześć boga podziemi Plutona), znajduje się ono w jaskini (dziś zamkniętej), której wnętrze wypełnia wydobywający się spod skał dwutlenek węgla. Ponieważ trujące opary miały największe stężenie poniżej kolan, doprowadzane przez kapłanów do jaskini zwierzęta, natychmiast padały, gdy ku powszechnemu zdumieniu, wstrzymując na długo oddech, kapłani udowadniali, że przebywają w jaskini dzięki nadprzyrodzonym siłom. W ten sposób zyskiwali posłuch wśród mieszkańców… eh… specjalne szkolenie oddechowe, by móc manipulować tłumem. I znów zadziwia nas wielkość i perfekcyjna forma wykończenia wielkiego, rzymskiego teatru, to jeden z najlepiej zachowanych na terenie Hierapolis obiektów. Zbudowany w II w. na polecenie cesarza Hadriana, na około 14 tysięcy widzów. Jeśli idzie o Pamukkale, to słynące z „białych tarasów”… to które znaczy „zamek z bawełny”, okazuje się iż obecnie z powodu stopniowego wysychania źródeł wody termalnej, przepływ wody (ilość i miejsce płynięcia), sterowany jest ręcznie przez pracowników parku tak, aby równomiernie zasilać naturalne i sztuczne baseny. Powoduje to, że większość trawertyn (martwice wapienne) jest pozbawiona wody i nie wygląda zbyt efektownie, wręcz fatalnie. Od strony nekropolii, trawertyny są suche i wydają się być brudnym śniegiem, a nawet jęzorem islandzkiego lodowca po wybuchu wulkanu.

Tylko w jednym miejscu przepływa woda, po zdjęciu butów można zobaczyć namiastkę tego, co widnieje na wszystkich folderach reklamujących to miejsce. A ponieważ jest 9 ºC, mżawka i zimny wiatr, my poubierani jak na front wschodni, tak więc z Pamukkale wyszedł nam pomarszczony zużyty salar. W przyległym kurorcie, w hotelu „Sahin” hotelsahin@hotmail.com wynajmujemy pokój na dzisiejszą noc ( 35€ ze śniadaniem) i widokiem na „niedopraną bawełnianą twierdzę”.

Dzień 11 – 21.03.2015r

Hotel o wyjątkowo dobrej lokalizacji, dosłownie na przeciwko głównego „view” na „bawełniany zamek”, czyli zbocze pokryte tysiącami basenów, przez które przepływa nasycona go granic możliwości wapienna woda, tworząc niespotykaną kaskadę spływających koronkowo stalaktytów. Wszystko układa się doskonale, świetne hotelowe śniadanie, tylko pogoda nieco przeraża 5°C i wieje lodowaty wiatr, przecież to pierwszy dzień wiosny, a my jesteśmy daleko na południu w Turcji – coś niebywałego. Na szczęście od czasu do czasu przebija się słońce i mamy nadzieję, że cokolwiek z tych reklamowych widoków, będzie nam dane ujrzeć.

Ruszamy dalej na południe, przez pasmo gór Golgeli Daglari, drogą nr D585 do miejscowości Sogut. Im wyżej, tym zimniej a temperatura spadła do -2°C, na drodze leży rozmiękły śnieg. Turcy robią sobie zdjęcia w tej zimowej scenerii, pakują śnieg do wiader i reklamówek, rzucają się kulkami śnieżnymi, a my zastanawiamy się nadal nad specyfiką obecnej pogody, która w wersji niespotykanej zimy, trzyma nas już cały tydzień, od pobytu w Bułgarii. W Sogut, kierujemy się na drogę nr D350 i jedziemy w kierunku Morza Śródziemnego oraz portowej miejscowości Kas. Po drodze zwiedzamy dwa stanowiska archeologiczne z czasów greckich wpisane na listę UNESCO w Letoon (wstęp 8 lira od.os.) i Xanthos (wstęp 10 lira od os.). Letoon… starożytne sanktuarium i wyrocznia, najważniejsze miejsce kultu religijnego w Licji, sanktuarium związkowe Federacji Licyjskiej. Nazwa pochodzi od istniejącej tu niegdyś „Świątyni Latony”, zbudowanej w miejscu, gdzie według jednej z wersji mitu, miały przyjść na świat dzieci bogini – Artemida i Apollon. Dziś, sanktuarium jest podtopione i rządzą tu żółwiki i żaby. Natomiast Xanthos… niegdysiejsza starożytna stolica Licji, podobnie jak cały region, na przestrzeni dziejów od VIII wiek p.n.e., często zmieniało właścicieli – przybyły tu wojska Aleksandra Wielkiego, potem Antiocha III, w końcu Rodyjczycy, a potem Rzymianie i Bizantyjczycy. Najbardziej znany jest najazd Brutusa (zabójca Cezara), celem zebrania wojska i pieniędzy na wojny z Antoniuszem. Licyjczycy, ludzie honorowi i bohaterscy, odmówili poddania się, podłożyli ogień i popełnili masowe samobójstwo. Zabijali się na oczach Brutusa, który nie mogąc znieść tego widoku, błagał by oszczędzili siebie i miasto. Podnieceni całą sytuacją mieszkańcy Xanthos, nie zaprzestali jednak dzieła zniszczenia (tak przedstawia wydarzenia Plutarch).

Jadąc „Trasą Licyjską”, z jednej strony zastanawiamy się, jak wielką wagę starożytni, przywiązywali do kultury i sportu, a z drugiej, rozglądając się co dzieje się przy drodze, co widzimy?… widzimy wielkie nowożytne imperium… pomidorowe! Jak okiem sięgnąć… ziemia przykryta plastikowym płaszczem.

Docieramy do Kas, rozkoszując się wspaniałymi widokami na śródziemnomorski brzeg, usiany nieopodal wieloma wyspami i aby było ciekawie, to należą one do Grecji – właśnie tak, jeszcze tu za Rodos, najdalej na wschód dociera granica tego państwa i to na odległość 2km od brzegów Turcji. Małe kameralne, portowe miasteczko, położone u stup ośnieżonych gór, wita nas wreszcie zdecydowanym słońcem i temperaturą 20°C. Coś wspaniałego, te widoki, turkusowa woda, lazur nieba, nic tylko dodać do tego miejscowe kulinaria i sielanka gotowa. Zaspokojeni zmysłowo, ruszamy morskim brzegiem na wschód, w kierunku Demre. Jedziemy na spotkanie z najprawdziwszym św. Mikołajem. Kilka słów brutalnej prawdy, której nie powinny czytać dzieciaki… Ulubiony przez dzieci święty, nie miał nic wspólnego z Laponią, nie nosił czerwonego kubraka, nie miał długiej siwej brody i komicznej czapki z pomponem, nie jeździł saniami zaprzężonymi w renifery (w goracej Licji śniegu niewiele) i… od roku pańskiego 1969… nie jest już świętym… akurat wtedy kiedy ja się urodziłam, kościół katolicki chciał zlikwidować kult Mikołaja? W VI w. naszej ery był biskupem Myry, czyli obecnego Demre w Turcji nad Morzem Śródziemnym. Po bogatych rodzicach otrzymał w spadku znaczny majątek, którym chętnie dzielił się z ubogimi. Wyróżniał się pobożnością i miłosierdziem. Zasłynął jako cudotwórca… wskrzesił trzech młodzieńców, zabitych w czasie klęski głodu, przez rzeźnika, czy też właściciela gospody, który ciała poćwiartował, przyprawił i zamierzał wystawić na sprzedaż. Był także bezkompromisowy w sprawach wiary. Na soborze w Nicei uderzył w twarz Ariusza z Aleksandrii – twórcę arianizmu, podważającego boskość Chrystusa. Został za to usunięty z soboru, zaś jego nazwisko wykreślono z oficjalnych spisów. Zwalczał pogańskie relikty, ale jednocześnie był bardzo wrażliwy na krzywdy i niedolę ludzi. Ufundował posagi trzem ubogim pannom, które dzięki niemu szczęśliwie wyszły za mąż (i pomyśleć, że ojciec, postanowił zrobić z nich ladacznice, aby uzyskać potrzebną sumę). Każdej z nich wrzucił przez komin sakiewkę ze złotem. Podobno najstarsza panna suszyła w tym czasie skarpety na kominku. Podarunek wpadł prosto w jedną z nich i tak powstała wigilijna tradycja.

Zwiedzamy bazylikę św. Mikołaja „Noel Baba Muzesi”, czy też „St. Nicholas Museum”(15 lira od.os.), którą kazał wybudować, po uprzednim wyburzeniu znajdującej się w tym miejscu świątyni, pogańskiej bogini Artemidy. Przyszedł czas na wykute w skałach licyjskie grobowce i resztki amfiteatru w Myra. Ponieważ jest już za późno na zwiedzanie, brama zamknięta, cenę już znamy (wstęp 15 lira od os.), postanowiliśmy więc, wyznaczyć sobie bazę noclegową na parkingu obok i z samego rana zwiedzić te spektakularne grobowce skalne. Jednak sympatyczny sklepikarz, mówiący nieco po rosyjsku, zaoferował nam prywatne zwiedzanie, po zamkniętym obiekcie. Mieszka nieopodal i czuje się wręcz gospodarzem, nie tylko swojego sklepiku z ikonami i pamiątkami, lecz również całego kompleksu archeologicznego. Ciekawa sprawa, poddajemy się temu wyzwaniu i z pozytywnym skutkiem odbywamy spacer po obiekcie w towarzystwie Apo, jako przewodnika. Zwiedzanie kończymy wspólnie wypitym piwem „Efes” w tutejszym barze. Udajemy się na nocleg, u podnóża ruin w Myra, jest cicho, pusto, a dookoła tylko pomidory i pomarańcze.

15-03-19-23-turcja-trasa

Dzień 12 – 22.03.2015r

Jemy śniadanie z widokiem na grobowce… hm… mimo wszystko jest pięknie, świeci słońce, poszłam nazbierać parkingowych pomarańczy, w tym czasie Wojtek (jak przystało na miejsce) dostał dużą wiązkę świeżo zerwanych pomidorów, od właściciela ziemi pod folią. Ruszamy na wschód wzdłuż brzegów Morza Śródziemnego do miejscowości Antalya. Kiedyś mały porcik, obecnie 1,2 mln miasto, centrum riwierowo-turystyczne Turcji, rozwijające się w tempie geometrycznym, którego zabytki zamierzamy zwiedzić. Nasz pojazd, udaje się nam ulokować na terenie starego miasta i udajemy się w kolejny marsz ku historii. Zaczynamy od małego portu, gdzie dla turysty przygotowana jest oferta pływania w stylu „Piraci z Karaibów” i dużo lodów, Lody z koziego mleka można nabyć w jednoosobowych lodziarniach przy ulicy. Zazwyczaj pan nakładający lody, robi to w dość ciekawy sposób. Wyciąga wielki kawał lodów na metalowym kiju i nim obraca, lody się rozciągają, wirują, ale nie spadają, wyglądają jak kawał plasteliny. Gdy uda się wam zakupić lody, nie dostaniecie ich tak łatwo. Pan lodziarz bowiem wykazuje się sporą dozą osobliwego poczucia humoru i bawi się z klientami, podrzuca lody, podtyka pod nos i zabiera, zrzuca lody z wafelka z powrotem do zamrażalnika. Jednak warto poczekać.

Idziemy popatrzeć na starówkę. Architektura starych osmańskich kamieniczek do złudzenia przypomina budynki bułgarskiego Neseberu, czy Sozopolu. Na uwagę zasługuje pojedynczy „Żłobiony Minaret”, pozostałość dawnego meczetu, znany z folderów i pocztówek „Yivli Minare”, zbudowanego za czasów seldżuckiego sułtana Alaeddina Keykobada I. Konstrukcja 38 m wysokości, budowana z przekładanych na zmianę czerwonych cegieł i niebieskozielonych fajansowych płytek. Spacerujemy to tu, to tam, co rusz handlarze oferują podróbki znanych marek, towary pamiątkowe i herbatkę.

Dalej kierujemy się do następnej perełki tego regionu, czyli do małej osady Side, oddalonej o 90km na wschód od Antalaya. Co po drodze?… wielka zmiana… foliowe imperia przeobraziły ofertę… teraz arbuzy i truskawki. A co do Side, ta niewielka miejscowość może poszczycić się wyjątkowo długimi tradycjami jako wczasowisko. To tutaj niegdyś Kleopatra z Markiem Antoniuszem spędzała wakacje, podczas bojów toczonych z Oktawianem. Antyczna część miasta z wieloma zabytkami położona jest na malowniczym cyplu. W starożytności było to bogate miasto znane z handlu niewolnikami i piractwa. Obecnie, kąpielisko wspaniale zharmonizowało się i poprzeplatało z ruinami, gdzie odległa historia miesza się z teraźniejszością. Jedynie wstęp na widownię imponującego teatru z czasów rzymskich jest płatny 15 lira. Można też zobaczyć „Świątynię Apolla”, „Świątynię Artemidy”, Bazylikę, „Wielkie Łaźnie”, „Ulicę Kolumnową”, agorę handlową i miejską oraz bibliotekę.

Urocze miejsce, godne polecenia i przyjemne do zwiedzania.. Dopiero pierwszy dzień, delektujemy się iście letnią aurą, 20°C i słońce zajmuje całe niebo. Do godzin popołudniowych rozkoszujemy się wszystkimi atutami, jakie proponuje to miejsce. Jeszcze tego dnia, ruszamy w kierunku stolicy największej tureckiej prowincji, Konya. Po 20km dalszej jazdy na wschód, odbijamy od morskiego brzegu i kierujemy się na północ w głąb kontynentu, pokonując kolejne pasma górskie, gór Taurus. Jeszcze kilka chwil wcześniej obcowaliśmy z ciepłem południowego morza, a teraz jesteśmy w zaśnieżonych górach, z temperaturą jedynie 2°C. I znów zmiany przy drodze… z wcześniejszych pomarańczy, bananów, orzechów i miodu… został tylko miód. No tak, ale Przełęcz Alacabel na drodze nr D696, ulokowana jest na wys. 1825 m n.p.m. W takiej właśnie atmosferze, zimowych górskich krajobrazów, wyjętych jakby z alpejskich stron, przemierzamy trasę do Konya. Na rogatkach miasta, przy stacji BP i cyrku, rozbijamy nasz obóz, nie wiedząc jeszcze, że za parę chwil, zabawa z karuzelą w tle, dopiero się rozkręci. Dzień pełen wrażeń, z pokonanym dystansem 500km, znieczulenie nastąpiło dopiero, dzięki skutecznej „winicjatywie” znanej marki „Turasan”.

15-03-22-map

Dzień 13 – 23.03.2015r

Jesteśmy na poziomie 1050m n.p.m., co powoduje iż w nocy mamy przymrozek. Nasze ogrzewania i izolacyjność kabiny mieszkalnej są na tyle perfekcyjne, że możemy spać w aucie… bez nocnej galanterii bawełnianej. Rankiem słoneczko przygrzewa, jedziemy do centrum tej wielkiej metropolii. Niektórzy uważają, że to najpiękniejsze miasto w Turcji. Panuje tu duży konserwatyzm religijny, lokale są zamykane wcześniej, a na tutejszym uniwersytecie dziewczęta mogą zakrywać chustą twarz, co jest nie do pomyślenia w innych miastach Turcji, ponieważ zabrania tego prawo. Również alkohol nie jest tak łatwo dostępny, jak gdzie indziej. Ale nie ma się czemu dziwić, gdyż tutaj w końcu powstał słynny zakon „Wirujących derwiszy”, a do grobu jego założyciela Mevlany, ciągną liczne pielgrzymki. Miasto jest ważnym ośrodkiem kultu religijnego… taka turecka, nasza Częstochowa.

Obchodzimy cały rejon starego miasta z niezliczoną ilością meczetów. Głównym punktem naszych zamierzeń jest „Muzeum Mewlewitów”, czy też „Mevlana Muzesi”, znajduje się ono obok „Meczetu Selima”, czy też „Selimiye Camii”. Uwagę zwraca niezwykła, żłobiona, turkusowa kopuła, która jest wizytówką miasta i bardzo częstym motywem wykorzystywanym przy promowaniu Turcji. Zwiedzamy muzeum z wieloma cennymi pamiątkami, a po wejściu do głównej budowli, wzrok przyciąga grobowiec Mevlany, najświętsze miejsce zespołu, najbardziej okazały sposród wszystkich, a leżą tutaj też inni derwisze. Centrum rozbudowuje się i remontuje, jest nowy pasaż handlowy i mnóstwo do zwiedzania, właściwie to jeden wielki pomnik architektury.

A co do samego założyciela bractwa „Wirujących Derwiszy”… Mevlana Dżalaluddin Rumi, urodził się w 1207 roku w Balkh, na terenie dzisiejszego Afganistanu. Jego ojciec był sławnym uczonym, który wykładał w tamtejszych szkołach koranicznych. Kiedy młody Rumi miał zaledwie 5 lat, jego rodzina uciekła z Balkhu przed najazdami mongolskimi i przez wiele lat tułała się po Bliskim Wschodzie, zatrzymując się na dłużej m.in. w dzisiejszym Iranie, Iraku i Syrii. 1220 roku Mevlana wraz z rodziną dotarł ostatecznie do Konyi, gdzie jego ojciec objął posadę na tamtejszym uniwersytecie. W międzyczasie Mevlana ożenił się, a w 1226 r. urodził mu się syn. Przez lata młodości jego ojciec wpajał mu podstawową wiedzę, a ponieważ był on bardzo pojętnym uczniem i robił szybkie postępy, to w 1230 r., kiedy umarł jego ojciec, mając zaledwie 23 lata, był już uczonym i nauczycielem w miejscowej szkole koranicznej. Po śmierci ojca, opiekę nad dalszym rozwojem umysłowym Rumiego, przejął bliski przyjaciel i student jego ojca Sayyid Burhaneddinz Balkh. Przez kolejne dziewięć lat doskonalił on wiedzę Mevlany, odbywając z nim m.in. staże na uniwersytetach w Aleppo i Damaszku, gdzie Rumi studiował u boku kilku największych religijnych umysłów tamtych czasów. Mevlana był już wtedy wybitnym uczonym, władającym biegle czterema językami – tureckim, perskim, arabskim i greką, który wykładał w szkołach koranicznych Konyi.W 1244 r., kiedy wydawało się, że resztę życie spędzi on właśnie w ten sposób, Rumi spotkał sufickiego mistyka, poetę a zarazem włóczęgę Szamsa, który „zaraził” go swoim podejściem do życia. To właśnie dzięki niemu, Mevlana poznał ideę rytualnego tańca wirowego – praktyki zwanej Sema (Sama), którą później przekształcił w formę modlitwy czy medytacji oraz zaczął parać się poezją. Po śmierci przyjaciela i duchowego mentora, który prawdopodobnie zginął zamordowany przez skrytobójców, z powodu swoich bezkompromisowych poglądów i złego wpływu na establishment Konyi, Rumi pogrążył się w żałobie. Mevlana zaczął jednocześnie komponować ody, dedykując je swojemu przyjacielowi, które później zostały zebrane w duży tom „Divan-i Kabir”. Kilka lat po śmierci Szamsa, Mevlana znalazł sobie kolejnego mentora – Husameddina Chelebiego, który nakłonił go do dalszego rozwoju umiejętności literackich. To właśnie w dużej mierze dzięki niemu, Rumi stworzył sześciotomowe dzieło „Mathnawi”, opisujące pełne spektrum życia ludzkiego, dosłownie w każdych jego dziedzinach, a potem podobną pracę – „Mesnevi” i kilka innych ksiąg mistyczno-filozoficzn-prawno-moralnych. Pod koniec życia (Mevlana umarł w 1273 r.), wokół Rumiego skupiła się spora grupa uczniów, podzielająca jego mistyczno-filozoficzne zapatrywania oraz niecodzienne jak na tamte czasy praktyki religijne, przejawiające się głównie w czczeniu boga, poprzez wirowy taniec i muzykę, którą z czasem zaczęto określać mianem „Wirujących Derwiszy”.

W południe opuszczamy miasto i jedziemy następne 280km na wschód, do prawdopodobnie najciekawszej wizytówki Turcji, jaką jest Kapadocja. Tymczasem, poruszamy się ogromną równiną, zagospodarowaną pod uprawy zbóż, gdyż jest to ważny ośrodek rolnictwa. Pierwszą atrakcją tej legendarnej krainy jaskiniowców, jest miejscowość Uchisar… i nie jest to powierzchnia księżyca, ani kreskówka o Flinstonach. Kosmiczna architektura Kapadocji, do dziś dla wielu ludzi jest dowodem na istnienie sił pozaziemskich. Trudno im uwierzyć, że natura sama ukształtowała tak bajeczny krajobraz. Powstało nawet kilka książek o pozaziemskich istotach, które formowały ten teren. Na szczęście można to wyjaśnić naukowo, bez uciekania w fantastyczne teorie… a zaczęło się ok. 10 mln lat temu, kiedy w środkowej części dzisiejszej Turcji powstały góry Taurus, które z czasem przekształciły się w wulkany, słynny Hasan oraz najwyższy, zawsze ośnieżony Erciyes. Ich silne wybuchy, rozprowadziły po całym terenie pył wulkaniczny, który zamienił się w tuf, czyli bardzo miękki rodzaj skały. W ciągu kilku tysięcy lat deszcz wyrzeźbił w miękkiej skale setki wąwozów, kotlin, stożków i wzgórz w kształcie zamków i kolumn w postaci grzybów. Miękki tuf był też idealny dla ludzi, którzy zaczęli wykuwać w skałach swoje domy i pustelnie. W ten sposób w Kapadocji powstały setki osiedli i miast. Później również kościołów i klasztorów. Wracając do Uchisar… czyli „Trzy Zamki”, gdzie nazwa obejmuje również wioskę u podnóża, to skalne fortece. Potrójny zamek ma 60 m wysokości i jest podziurawiony tunelami i oknami. Po obejściu, udajemy się 5 km dalej i zostajemy w niekwestionowanym turystycznym centrum Kapadocji, w uroczej i kameralnej miejscowości Goreme. Wynajmujemy pokój w „Ali’s Guest House” za 30€ ze śniadaniem www.alisguesthouse.com – godny polecenia. Ulokowany w grocie, wkuty i wkomponowany w skale zbocze. Prawdopodobnie pozostaniemy tu na następne dwie noce.

To unikalne w skali światowej miejsce jakim jest Kapadocja, znajdująca się w centralnej części Anatolii, jest jednym z cudów przyrodniczych i jednym z najbardziej niezwykłych rejonów w Turcji. Aż do średniowiecza,była silnym ośrodkiem chrześcijaństwa oraz miejscem narodzin idei życia klasztornego. Cały obszar został wpisany na listę Dziedzictwa Kultury UNESCO. Jeszcze tego dnia, już na piechotę włóczymy się wokół Goreme, podziwiając niesamowite twory natury oraz fantazję budowniczych, gdzie niejednokrotnie wkomponowanie domu, restauracji czy hotelu w formację skalną, wymagało nie lada umiejętności.

15-03-23-map

Dzień 14 – 24.03.2015r

Mamy doskonałą bazę z niezwykle uprzejmą i uczynną rodzinną obsługą oraz czas, aby nieco ochłonąć i odpocząć od nadmiaru wrażeń, które każdego dnia odbieramy w niespotykanej dawce. Do dzisiejszego dnia technicznego, przyczyniła się również pogoda, od rana pada deszcz, chmury snują się razem z mgłami i nie zamierzją ustąpić, jest 6ºC. Ponieważ rokowania na jutro są obiecujące, wreszcie mamy czas po dwóch tygodniach intensywnej podróży, nieco uporządkować nasze zbierane przez ten czas informacje, zapiski i wyselekcjonować ciekawe materiały, które należy użyć w reportażu. Jedno jest pewne, Turcja to niesamowicie interesujący kraj, z kulturą sięgającą 7 tys. lat p.n.e. z niespotykanie przyjaznymi ludźmi. Nasze wcześniejsze wyobrażenie o świecie islamskim, tym znanym nam z poprzednich przemierzanych tras, w tym miejscu całkowicie legło w gruzach. Państwo świetnie zorganizowane, nie widać najmniejszych oznak dramatycznego ubóstwa znanego nam z większości, nawet bardzo rozwiniętych państw. Po wnikliwych przemyśleniach i historycznych przejściach, jakich doświadczył ten naród, na ten czas mamy taki właśnie pogląd iż cała ta cywilizacyjna przebudowa, została z pozytywnym skutkiem zainicjowana po I Wojnie Światowej, przez „ojca” tego narodu Mustafę Kemala Ataturka. „Ojciec wszystkich Turków”… cieszy się w Turcji ogromną popularnością, pomimo powolonego odchodzenia ostatnich rządów od zarysowanej przez niego polityki i wizji państwa, zwanej „kemalizmem”. Z legendą „wodza narodu”, zetkniemy się wszędzie i bardzo szybko, gdy tylko ujrzymy oblicze o marsowym wyglądzie to znaczy, że… jesteśmy w Turcji! Hołubiony, uwielbiany i czczony, nam może nieco kojarzyć się z minionym reżimem, ale nawet w komunistycznej Polsce nie czciliśmy tak bałwochwalczo Lenina, jak Turcy założyciela republiki… mimo wszystko mają oni coś wspólnego… mauzoleum. Jednak człowiek ten, bardziej porównywalny z Józefem Piłsudskim, odegrał niebagatelną rolę w historii Turcji, wyzwalając ją spod okupacji obcych państw i wprowadzając demokrację. Kiedy został pierwszym prezydentem Republiki Tureckiej (1923), mężczyźni w tradycyjnych fezach na głowie, nie podejrzewali, że dają pełnię władzy człowiekowi, który wkrótce nie tylko zgoli im wąsy i zakaże noszenia fezów, ale też zniesie prawa i zwyczaje, na których przez wieki opierało się imperium osmańskie. Energicznie zaczął zaprowadzać w Turcji nowe porządki, oparte na zachodnich wzorcach, nie tylko obalił sułtana, przeniósł stolicę ze Stambułu do prowincjonalnej Ankary, ale też podniósł rękę na islam od zawsze związany z państwem, zabronił też działalności derwiszom, członkom muzułmańskich bractw religijnych będących rodzajem zakonu i od wieków uosobieniem tureckiego islamu. Nakazał derwiszom zamienienie klasztorów w muzea i skończenie z publicznymi spektaklami religijnej ekstazy objawiającej się wirującym tańcem. Islamskie prawo szariatu odeszło w przeszłość, a posłuszny prezydentowi parlament uchwalił świeckie kodeksy, szwajcarski cywilny i karny. A prezydent nie przestawał zaskakiwać, ogłaszając równouprawnienie kobiet, które zyskały prawo do głosowania, pracy i złożenia pozwu o rozwód – zarezerwowane dotąd tylko dla mężczyzn. Kolejnym fundamentem nowej Turcji miała się stać pełna świeckość państwa i wolność religijna. Turcy dowiedzieli się, że jeśli w ramadanie chcą pościć, to mogą to robić, ale jeśli sobie tego nie życzą, to nie zostaną za to ukarani. A jeśli zechcą pić alkohol, to proszę bardzo, od dziś jest on w sklepach. Potem przyszła kolej na alfabet arabski – wiosną 1928 r. Kemal zapytał lingwistów, ile czasu im zajmie opracowanie i wprowadzenie zapisu języka tureckiego w alfabecie łacińskim. Odpowiedź brzmiała: od trzech do pięciu lat…mnie zajmie to kilka miesięcy… odparł prezydent. Wkrótce potem parlament zniósł alfabet arabski, a w całym kraju… rozpoczęła się intensywna nauka liter łacińskich. Ataturk prowadził zabójczy tryb życia… pijał ogromne ilości herbaty oraz kawy, wypalał mnóstwo papierosów, a wieczorami uczestniczył w wielogodzinnych libacjach alkoholowych. Jedną z przyczyn jego śmierci była marskość wątroby. Zastał Turcję islamską i azjatycką, zostawił świecką i europejską. Zmarły 77 lat temu Mustafa Kemal Ataturk… podniósł rękę na chyba wszystkie islamskie i tureckie świętości, wiodąc kraj od zupełnej katastrofy, do względnego dobrobytu.

Dzień 15 – 25.03.2015r

Prognozy ziściły się w 100% i od rana mamy wreszcie wspaniałą, lazurową pogodę. Zaopatrzeni w dyrektywy co do zwiedzania, ruszamy w okrężną trasę wytyczoną przez naszych hotelowych gospodarzy, którzy ponadto są również organizatorami wycieczek odpłatnych dla niezmotoryzowanych turystów. Rozpoczynamy zwiedzanie od udania się do „Doliny Miłości”, gdzie czekały na nas falliczne kształty kominów skalnych… skojarzenia to przekleństwo.

Następnie docieramy do „Skalnego Zamku”, czy też „Ortahisar Kalesi”, usytuowanego na wzgórzu w miejscowości Ortahisar, by za 2 lira od os. wejść na taras i zobaczyć panoramę 4D. Dalej jadąc do Urgup, podziwiamy twory skalne o dziwnych formach, „Trzy Siostry”,„Wielbłąd”,  czy też „Żółw”. Miasteczko poza budowlami wkomponowanymi w skalne zbocza, oferuje w swych piwnicach winnych swe wyroby. (Efendy Wine House). Jadąc na północ, docieramy do „Zelwe Archeological Site”, czy też „Zelve Orenyeri”(wstęp 10lira od os.). Trzeba w tym miejscu poświęcić co najmniej godzinę, aby obejść całą dolinę z tak okazałymi budowlami wykutymi w skałach.

To alternatywa wobec „Goreme Open Air Museum”. Mała dolina została również objęta ochroną jako rezerwat i zagrodzona płotem. Wjeżdżamy do „Doliny Grzybów” w Pasabagi i docieramy do miejscowości Avanos, przepięknie położonej nad doliną Czerwonej Rzeki (Kizilirmak), najdłuższej rzeki Turcji. Miasto słynie z klimatycznej „starówki” i przepięknej wielowiekowej ceramiki. Zwiedzamy prywatne muzeum „Guray Muze” (wstęp 5 lira od os.) i zarazem wytwórnię tych artystycznych dzieł sztuki wykonywanych wyłącznie ręcznie. Za sprawą miłego gospodarza, mamy sposobność zapoznać się z wystawą w muzeum, procesem produkcyjnym i pełną gamą oferowanych tu wyrobów (zakupiliśmy wirującego derwisza). Nasz dzisiejszy objazd kończymy w naszej miejscowości bazie, gdzie na koniec zwiedzamy „Goreme Open Air Museum” , czy też „Goreme Acikhava Muzesi”(wstęp 20 lira od os.) .

Ze względu, że rezerwat ten jest swego rodzaju „instytucją” i obejmuje swoim zasięgiem miejsce, gdzie oprócz formacji skalnych, znajduje się największe zagęszczenie wydrążonych kościołów, kaplic, domostw i gołębników… to miejsce wpisano właśnie na listę światowego dziedzictwa UNESCO. W środku chodzi się wyznaczonymi ścieżkami, w poszczególnych świątyniach widać gdzieniegdzie zachowane freski. Godne wyróżnienia to: Kościół św. Bazylego, Kościół Jabłka, Kościół św. Barbary, Kościół Węża, Kościół Ciemny (dodatkowo płatny 10 lira od os.) i Kościół Sandałowy. Sporo malowanych postaci ma wydrapane twarze. To efekt swoistej „cenzury” skrajnych muzułmanów z czasów sułtanatu. To nie koniec dzisiejszych atrakcji, wieczorem jedziemy 9na trasie Kayseri – Avanos) do niegdysiejszej oazy z 1249r. „Saruhan”, kiedy to na trasach karawan kupieckich w Imperium Osmańskim, budowano zajazdy „Karawanseraje”. Kupcy mogli w nich wypocząć, napoić zwierzęta oraz handlować i wymieniać towary, a dziś jesteśmy tu my, by przyjrzeć się z bliska rytualnej ceremonii praktykowanej przez zakon „Wirujących Derwiszy” (wstęp 25€ od os). To była magia! Nadmiar wrażeń , wielokilometrowe spacery i wypita butelka kapadockiego wina marki „Divino”, tak powaliły nas z nóg, że o 22.00 byliśmy już w poziomie.

A co do „Wirujących Derwiszy” (tur. Mevlevilik)… wpływowy zakon muzułmański powstały w XIII wieku w Turcji. Inspiracją do powstania zakonu była mistyczna poezja Rumiego, (zm. w 1273 r. w Konyi). Charakterystyczną cechą uczestników tego zakonu jest medytacja w ruchu, w postaci szeregu figur „tanecznych” z których najbardziej widowiskowym, jest umiejętność szybkiego wirowania (stąd nazwa). Odziani w czarne peleryny (symbol płyty nagrobnej), po chwili zdejmują je, pozostając w białych szatach (symbol całunu pogrzebowego), co ma obrazować przejście ze świata śmierci do życia oraz wyzbycie się fałszu i pozostanie w prawdzie, wysoką czapkę (symbol kamienia nagrobnego), wirują wokół własnej osi z wyprostowanymi rękoma, z czego prawa otwara jest ku górze, a lewa na dół, Jest to gest symbolizujący przekazywanie ludziom błogosławieństwa Boga, ponieważ derwisz zjednoczył się z nim podczas tańca, mając jeden cel… osiągnięcie duchowego transu. Po osiągnięciu w tańcu błogości i ekstazy, uwolnieniu się od spraw ziemskich, na koniec dołącza mistrz, który wcześniej sprawdzał poprawność gestów, a wszystko to przy akompaniamencie fletu (symbolizującego płacz człowieka, pragnącego powrotu do swych początków) i bębenków.

<<<< POPRZEDNIA ——– NASTĘPNA >>>>