Trasa „Bałkany 2014” (28.08 ÷ 19.09. 2014r)

mapa

Pomysł wyjazdu na Bałkany, powstał już jesienią zeszłego roku, natomiast po spotkaniu z Markiem Harasimiukiem, podczas rozpoczęcia sezonu w Rożnowie, zrodziła się propozycja, czy aby nie pojechać tam razem. Ponieważ ja osobiście już wielokrotnie bywałem na moto w tamtych stronach, wykorzystując owe doświadczenia, przekazałem co i gdzie należałoby odwiedzić i zwiedzić na trasie. Wykorzystując historyczne potrzeby Marka, zdaliśmy się na przygotowanie przez niego trasy od Albanii do Grecji, uwzględniające nasze wspólne doświadczenia. Powstała trasa przejazdu, okazała się być, poza półwyspem Chalkidiki, spójną ze wszystkimi poprzednimi moimi przejazdami w tym rejonie. Aby uatrakcyjnić dojazd, postanowiliśmy w dwa motocykle Ja z Wiolą i Arek z Tiną z Ostrowa Wielkopolskiego, trasę dojazdową przebyć poprzez Tatry, rumuńskie Karpaty Południowe, Serbię i Czarnogórę aż po Chorwacki Dubrownik. Wspólny etap z Markiem i jego ekipą (Maryjan, Jacek z Izą, Wojtek z Kasią i Paweł z Olą), odbyć na trasie od Sutomore po greckie Meteory, a dalej jak się wydarzy, gdyż nasz powrót z Bałkanów musiał być nieco wcześniejszy, z powodu zaplanowanego chrztu mojej wnuczki Emi. Oczywiście jak w każdej naszej wyprawie motocyklowej… przygoda, podróżnicze zwiedzanie, rozkoszowanie się krajobrazami i widokami… rozpoczyna się tuż za bramą naszej „Chałupy na Górce”. Niebagatelną częścią, taką z gatunku „nie do pominięcia” jest również sfera smaków, degustowanie na trasie regionalnych potraw, napojów i trunków. Całość zmysłowego obrazu motocyklowej podróży, to właśnie połączenie wrażeń wzrokowych, zapachowych i smakowych, dopiero tutaj zamyka się suma doznań odbierana poprzez zmysły, jak również całym ciałem, poprzez skórę. Można by rzec… podróżowanie w celu przeżycia bliższego i dalszego świata, to więcej, niż zwykłe przemieszczanie się… to stan umysłu… pozwalający oderwać się od codzienności, by choć na chwilę zapomnieć o niej… powodujący… że postrzegamy rzeczy i ludzi, zjawiska i zdarzenia, w sposób zupełnie odmienny niż wówczas, gdy jesteśmy tą codziennością pochłonięci i przytłoczeni. Zaczynamy wówczas widzieć w sposób, który nas samych zadziwia. Gdy uświadomimy sobie owo samozadziwienie… znaczy to, że podróżowanie było udane, a my osiągnęliśmy ów relaksujący… stan umysłu. To tyle osobistych wywodów… zapraszamy do przeglądnięcia reportażu:

1 dzień – czwartek 28.08.

Rozpoczynamy nową przygodę… czy lepszą, czy gorszą… czas pokaże. Wczoraj pod wieczór, dotarli z Ostrowa Wielkopolskiego, do naszej „Chałupy na Górce” Arek z Tiną na Hondzie Varadero, a rankiem ruszamy na wyprawową trasę, na południe, konkretnie na Bałkany. Pogoda wspaniała, iście motocyklowa. Przez Bielsko, Korbielów, Jabłonkę, Nowy Targ, docieramy do Jurgowa, gdzie w krajobrazie widoku na surowe szczyty Tatr, opuszczamy Polskę. Dalej urokliwymi, słowackimi, bocznymi drogami przez Keżmarok, Spiską Novą Ves, Kosice, Satoraljaujhely, docieramy na Węgry i dalej przez Kisvarda, ostatni odcinek trasy jedziemy dorzeczem rzeki Tisa, docieramy do małej wioski Turistvandi, gdzie w kompleksie Vizimalom Kemping-Penzioes ( 4944 Turistvandi, Malom u.3 tel:+36302899808 Węgry), przebywszy dzisiejszego dnia 432km w pięknej pogodzie, zostajemy na nocleg (20€ pok 2os.). O 19.30 jesteśmy na miejscu, gdzie sympatyczna Marika zawiaduje naszym pobytem i… wyborem piwa.

2 dzień – piątek 29.08.

Ranek ponownie przywitał nas wspaniałą pogodą i już o 9.00 jesteśmy na trasie. Z Turistvandi kierujemy się na przejście graniczne z Rumunią w Urziceni i jadąc przez Carei, Tasnad, Zalau, Zimbor, docieramy do Huedin. Naszym dzisiejszym planem, jest przebycie karpackiego pasma górskiego Muntii Gilau. Najpierw jedziemy drogą 1G do Belis, położonego nad jeziorem Lucului Fantanelelor, by tam dotrzeć, pokonujemy pierwszą przełęcz na wys. 1066m.n.p.m. Na trasie odwiedzany mały, drewniany monastyr, gdzieś zagubiony na trasie i w historii dziejów. Nawet klucz i zamek jest wykonany z drewna. Jakiś przypadkowy mieszkaniec otwiera drewniane wrota świątyni, a my mamy nawet możliwość wdrapać się na wierze po stromej, wysokiej i oczywiście drewnianej drabinie.

Widoki, tylko te z górnej półki, rumuńskie dziewicze krajobrazy, zapierają dech w piersiach, a całość efektu wzmaga świetna pogoda. Nad jeziorem zaserwowaliśmy sobie dłuższą przerwę, wspartą pobytem w obdarzonej komunistycznym charakterem restauracji. Wszystko się zgadzało… pani kelnerka ze swoją aparycją i szybkością obsługi, talerze z nadrukami i… piwo Ursus . Dalej brzegiem jeziora zrujnowaną drogą, która po kilku km przeistoczyła się w szutrowy dukt, dotarliśmy do Poiana Horea, aby dalej poprzez przełęcz na 1360m.n.p.m, dotrzeć do miejscowości Horea, gdzie jako nawierzchnia, powrócił zrujnowany asfalt. Jak to dobrze, że pojechaliśmy tą trasą, to był najlepszy fragment całego dzisiejszego przejazdu, droga, dla której warto było jechać do Rumunii, biegające swobodnie konie, pracujący siekierami i końmi drwale, zapyziałe wioseczki po 2-3 chałupy i blask zachodzącego słońca . Tak można sobie wyobrazić i zrozumieć jak wygląda motocyklowy raj dla posiadacza turystycznego enduro. Te przelotne mgnienia, te chwile beztroski, zaowocowały sporym spóźnieniem co do planu podróży i wobec dalszej bardzo krętej drogi przez: Campeni, Zlatna, Alba Iulia, Sebes, już w ciemnościach, czyli o 21.00, dotarliśmy do zarezerwowanego wcześniej przez internet, miejsca naszego dzisiejszego noclegu, 10km za Sebes, do Sebesel (Vila Maria Alba, 517660 Sebesel, Strada Zavoi, Rumunia ).

Gościnny właściciel Romeo, wita nas rakiją wytwórczości własnej , tymczasem na terenie posesji, organizuje się do kolacji spora ekipa „chromków” ze Słowacji. Urocze 400km przejazdu, a na koniec równie uroczy Romeo, opowiadający jednym ciągiem jak to lubi motocyklistów i… jak pozyskuje dziczyznę do swojej kuchni… okazjonalnie kontrabandując.

3 dzień – sobota 30.08.

Pogoda iście wzorcowa. Z Sebesel, trasą 67C zwaną również „Transalpina”, przemierzamy pasmo Południowych Karpat. Najwyżej położona droga Rumunii osiąga wysokość 2145 m n.p.m. na przełęczy Urdele. Przecina z północy na południe Góry Parâng – drugie co do wysokości pasmo górskie rumuńskich Karpat. Łączy miasta Sebes w Siedmiogrodzie i Novaci po południowej stronie gór. „Transalpina” jest nieprzejezdna w miesiącach zimowych.

Od roku 2012 droga ma asfaltową nawierzchnię, przez co stała się ogólnodostępna i bardzo popularna wśród zmotoryzowanych turystów, a w szczególności motocyklistów. Jechaliśmy nią, końcem lata w 2010r., kiedy trwały pierwsze prace budowlane, a wtedy w większości były to jeszcze górskie ścieżki i dukty leśne. Po południu kończymy przygodę z krajobrazami surowych i monumentalnych Karpat, w Novaci „Transalpina” kończy swój bieg.

My dalej przez Targu Jiu, Baia de Arama pod wieczór docieramy do Baile Herculane i zostajemy na nocleg w tej historycznej miejscowości, znanej już od czasów rzymskich. Jest to uzdrowisko z gorącymi źródłami radioaktywnymi, a tryska tu ich aż 16. Ich lecznicze właściwości doceniała również cesarska para – Franciszek Józef i cesarzowa Elżbieta. Położona w płd.-zach. części kraju miejscowość, szczyci się korzystnym dla zdrowia klimatem, a gabinety zabiegowe specjalizują się w leczeniu dolegliwości reumatycznych, schorzeń układu oddechowego i nerwowego, ginekologicznych, zatrucia metalami ciężkimi i chorób oczu. Temperatura wody 38,5 – 53,5 °C. Zwiedzamy to stare, niestety obecnie zdewastowane uzdrowisko. Patrząc na okazałe, wysłużone budowle uzdrowiska Baile Herculane, czasem nawet zaglądając przez wybite szyby w oknach, łatwo można sobie wyobrazić lata dawnej świetności – spiżowa statua Herkulesa, muzeum miejskie, ruiny rzymskiej łaźni, zabytkowe kasyno. Ciekawostką jest to, że w czasie II wojny światowej w Baile Herculane internowane były rodziny członków ostatniego rządu przedwrześniowego II RP, m.in. Ulrychowie i Kalińscy.

Pozostajemy na nocleg w pensjonacie dla motocyklistów, prowadzonym przez Niemkę – Penzio „Safrane” www.facebook.com/pensiunesafrane e-mail info@pensiune-safrane.ro (pokój 2os. 120lei)

4 dzień – niedziela 31.08.

Z Baile Herculane przez Orsovę docieramy do Dunaju, miejsca gdzie jego przełom zwany jest „Żelazne Wrota”, tutaj też rzeka jest granicą pomiędzy Rumunią i Serbią. Ten przełomowy odcinek doliny Dunaju, oddziela Karpaty i Góry Wschodnioserbskie. Dawniej żeglugę poprzez „Żelazną Bramę” utrudniały progi skalne, wysadzone w latach 1890-1896. W rejonie tym znajduje się zapora wodna ze śluzą i hydroelektrownią. Konsekwencją powstania zapory stało się wysiedlenie z miejsca dotychczasowego zamieszkania ponad 23tys. okolicznych mieszkańców. Na zaporze wybudowanej w latach sześćdziesiątych, wspólnymi siłami byłej Jugosławii i Rumuni, przekraczamy granice i docieramy do historycznego miejsca jakim jest „Tabula Traiana”.

Most Trajana został zbudowany w 105r. przez greckiego architekta Apollodoros Damaszku, a jego budowa trwała dwa lata. Zamówił go Cesarz Trajan, aby umożliwić legionom walczącym z Decebalem szybką przeprawę przez rzekę i niezbędne zaopatrzenie. Był częścią strategicznej drogi przez wąwozy i wraz z nią był kluczem do zwycięstwa w wojnie z Dacją. Powstał na dwudziestu filarach zbudowanych z kamienia, cegły i cementu. Na tych filarach zostały oparte 38 metrowe drewniane łuki, a na nich oparta właściwa droga. Do budowy filarów użyto kesonów. Nieprawdopodobne… 2000 lat temu !!! Miał ponad tysiąc sto metrów długości, 15 metrów szerokości i był położony aż 20 metrów nad lustrem wody. Dunaj ma w tym miejscu 800 metrów szerokości, a na każdym końcu zbudowany był fort z bramą tzw. Castrum. Był to najwcześniej wybudowany, najdłuższy, powstały nad dolnym Dunajem, segmentowy most łukowy. Mimo upływu niemalże dwóch tysięcy lat, w 1856 roku widoczne były jeszcze wszystkie filary. W 1906 roku Międzynarodowa Komisja Dunaju postanowiła zniszczyć dwa, gdyż uznano je za niebezpieczne dla żeglugi. Dziś jest reliktem przeszłości rzymskiej epoki, znajdującym się w parku narodowym Djerdap , niedaleko Kladovo, w Serbii. Tymczasem z odległej, rumuńskiej strony, spogląda na nas groźnym wzrokiem, wyrzeźbiona w skale wojownicza twarz Decebala (40 m wys. i 25 m szer.), więc nie sposób jej przeoczyć, podążając tą trasą nad Dunajem. Pod rzeźbą wykuto napis: Decebal rex – Dragan fecit, co oznacza „Król Decebal – wykonany przez Dragana”.

Dalej nasza trasa prowadziła przez Klokocevac, Zajecar, Poracin do Krusevac. Tam wjechaliśmy na drogę nr 102, prowadzącą na południe. Naszym dalszym planem, było dotarcie do P.N. Kaponik. Po dojechaniu do miejscowości Brus, rozpoczęliśmy mozolną wspinaczkę po krętych drogach, tuż przy granicy z Kosowem. I znów seria fascynujących widoków. Przed przełęczą dopadła nas przelotna burza, którą przetrwaliśmy pod dachem jakieś przydrożnej chałupy, czekając, bo przecież koniec końcem, zawsze po burzy wychodzi słońce, tak przynajmniej twierdzi zespół „Pokahontaz”… zawierzając słowom, doczekaliśmy tęczy.

W okolicy przełęczy, rozlokowały się centra luksusowych obiektów hotelowych, zorientowanych na narciarskie zapotrzebowania ludzi, którzy nie znają słowa deficyt w kieszeni, patrząc… doceniamy obiekty, pięknie zharmonizowane i wkomponowane w górskie zbocza. Zjeżdżamy mozolnie w doliny, pokonując setki zakrętów, agrafek i serpentyn. Docieramy do miejscowości Raśka i na wyjeździe na Novi Pazar, w pensjonacie „Konak Lux” wynajmujemy pokoje na dzisiejszą noc (10€ od os. ze śniadaniem) rzeczywiście luksusowe pokoje z łazienkami, sympatyczni właściciele – godny polecenia (A.Kućani, Raśka, e-mail: motel.konakluks@gmail.com tel: 036 735838, kom: 064 1543499 lub 063 634648).

5 dzień – poniedziałek 01.09.

Rankiem, z Raśki szybko docieramy do mało ciekawej miejscowości Novi Pazar i dalej kierujemy się w stronę Czarnogóry. Przekraczamy granicę i przez Rożaja, Berane, docieramy do miejscowości Mojkovac, gdzie wjeżdżamy w przełom rzeki Tary, najgłębszy w Europie kanion, dochodzący nawet do 1300 m głębokości. Całość znajduje się na terenie P.N. Durmitor, którego nazwa oznacza rzekę płynącą z gór i jest jak najbardziej adekwatna do tego regionu. Durmitor to góry wapienne, pełno tu więc zjawisk krasowych, niezwykle głębokich kanionów, jaskiń, źródeł wypływających wprost ze skał i rzek tajemniczo znikających pod ziemią.

Turystycznym centrum Durmitoru jest Žabljak, niewielkie miasteczko u podnóża gór, ponoć zawdzięczające swoją nazwę niezwykle głośno kumkającym żabom, które upodobały sobie pobliski strumień. Wieczorem, ten dźwięk wypełnia całą dolinę. Jadąc od Mojkovac, wzdłuż rzeki, 20km przed Žabljakiem znajduje się jeden z najwyższych mostów Europy o wysokości 172 m. Tereny te porastają gęste bory sosnowe i świerkowe. Żyje tu wiele gatunków dzikich zwierząt – (rysie, niedźwiedzie), a także wiele gatunków ptaków. Tereny parku narodowego zostały w 1980r. wpisane przez UNESCO na listę światowego dziedzictwa kulturalnego i przyrodniczego. W Žabljaku dopada nas burza, którą przeczekaliśmy, konsumując doskonałą baraninę, a po obiedzie, ociężale dosiedliśmy nasze blaszane rumaki i puściliśmy się krętymi wąskimi dróżkami, wewnątrz urokliwego parku. Co rusz, granatowa paszcza nieba, straszyła nas niespotykanie groźną kolorystyką.

Przy wyjeździe z granic parku, nie wytrzymała i… dostaliśmy się w szpony zawieruchy… deszcz, pioruny i osadzająca się mgła, w niektórych momentach przechodząca w ulewę. W tychże warunkach, mozolnie zjechaliśmy w dół karkołomnymi, stromymi i bardzo wąskimi dróżkami, usytuowanymi nad przepaściami do jeziora Pivsko. Dalej, już nieco lepszą i szerszą drogą, dotarliśmy do Niksica, gdzie z braku alternatywy i ulewy o charakterze raczej tropikalnym, w miejscowym hotelu „Sindcel”, pozostaliśmy na nocleg (45€ za pokój ze śniadaniem). Teraz pozostało tylko, suszenie wszystkiego co mieliśmy na sobie i przy sobie (hotel nie posiada zadaszonego parkingu).

Jakie obrazy widziane z drogi bezspornie nas zadziwiły?… mnóstwo rozpoczętych budów domów, ale jakich domów!… niewątpliwie są duże, są też i ogromne… obserwatorowi jawią się niczym inwestycja, która nigdy nie będzie skończona, niby nowe, a już stare, niby są okna, ale tylko w części, niby się mieszka, ale tylko trochę, niby jest dużo powierzchni, ale górę wypełnia siano bądź inne rupiecie, niby jest plac, ale na nim rządzi absolutny nieład, jak u cyganki w tobołku, niby są chęci by był okazały, ale brak zasobów skazuje zamierzenia na powolną dewastację… hm… czy nie lepiej byłoby zbudować coś mniejszego, by nie musieć walczyć z przerostem formy nad treścią?… niespełnionymi ambicjami i zmarnowanym trudem, by tylko coś udowodnić?… tylko komu?… sobie czy otoczeniu?…

6 dzień – wtorek 02.09.

Rano pomimo złych prognoz, na szczęście nie pada, lecz ołowiane chmury dalej nisko wiszą na niebie. Z Niksića ponownie kierujemy się w wysokie góry i podążamy na granicę z Bośnią w kierunku miejscowości Trebinje, aby po przekroczeniu granicy i przejechaniu po jej terytorium niespełna 50km, dotrzeć do granicy z Chorwacją i zdążać do Dubrownika.

Kiedy dwadzieścia lat temu wojska jugosłowiańskie zaczęły bombardowanie Dubrownika… Europa zamarła… wizja jednego z najpiękniejszych miast kontynentu, zamienionego w gruzy, była straszna. Jak Feniks z popiołów, Dubrownik się odrodził i aktualnie jako „Jeden jedyny”… tak reklamują Dubrownik lokalne foldery i nie ma w tym cienia przesady… uwodzi… George Bernard Shaw zachwycony tym pięknym miastem, po wizycie w Dubrowniku w 1929r., powiedział: „Jeśli chcesz zobaczyć niebo na ziemi, musisz przyjechać do Dubrownika”. W Dubrowniku nakręcono amerykański serial telewizyjny „Gra o tron”. Niesamowity sukces tego serialu, w wielu krajach spowodował iż wzrosło zainteresowanie tym miastem i jeszcze więcej osób postanowiło je zwiedzić… my również… więc tymczasem co widzimy: dzikie tłumy turystów, gwar, ścisk, jeden wielki tumult ludzki. Choć nienawidzimy tej komercyjno-turystycznej atmosfery, zwiedzamy tę niewątpliwą „Perłę Adriatyku”, bo miasto to, jest jak książę z bajki… bogate, dumne i ze starożytnym rodowodem.

Czaruje kunszt architektoniczny twórców tego miasta za murami, wkomponowanego w naturalny, skalisty brzeg Adriatyku. Jądro starego miasta jest otoczone murem, a całość zdaje się mieć w świecie oszczędną konkurencję. Mierzy około 2 km, w niektórych miejscach jest aż 20 m wysoki, w bardzo dobrym stanie. W system ochronny zostały zabudowane 3 okrągłe i 12 prostopadłych twierdz, 5 wieży, 2 forty rogowe i twierdza. Na obiad w portowej tawernie fundujemy sobie garnkowy przegląd, dostępnych w tym miejscu owoców morza, okupiony prawie godzinnym oczekiwaniem na podanie… no cóż… „perła” swoje prawa ma i… niebosiężne ceny również.

Dalej przez Zatokę Kotorską, jedziemy wzdłuż morskiego brzegu na południe. Ponownie wjeżdżamy do Czarnogóry i docieramy do nadmorskiego kurortu Sutomore, gdzie wynajmujemy miejsca w eleganckim, dopiero co otwartym pensjonacie „MD-LUX”. Jako pierwsi goście, wyłapani na trasie dojazdowej, płacimy jedynie 12€ od os.

Tu też spotykamy się z grupą „Pana Marka” (ośmiu podróżników motocyklowych, pod wodzą Marka Harasimiuka). Przyjechali nieco później od nas, mocno zmęczeni, ostatnie trzy dni jechali prawie cały czas w deszczu, miny maja nie tęgie. Mieliśmy być zakwaterowani razem w pensjonacie, który wynajęli, ale z powodu braku łączności, my nie orientując się, gdzie obecnie znajdują się na trasie, wynajęliśmy nasze lokum na następne dwa dni, nieco wcześniej. Oczywiście, dzień kończymy już wspólną biesiadą, z cudnym widokiem na morze, w blasku pełni księżyca, a to wszystko z ogromnego tarasu.

7 dzień – środa 3.09.

Odpoczynek na plaży w Sutomore, przerywamy 10km wypadem do Starego Baru. Za czasów rzymskich była tu osada zwana Antibarum, a nazwana tak z powodu swojego położenia naprzeciw miasta Bari we Włoszech. Na początku XVI w. podbity został przez Turków, którzy zbudowali tu twierdzę. Czarnogórcy odzyskali ją dopiero w 1878r. Miasto bardzo ucierpiało wskutek trzęsienia ziemi w 1979r. i od czasów tego kataklizmu stara jego część została opuszczona. Od kilku lat trwają powolne prace, mające na celu podniesienie Starego Baru z gruzów, tego najlepiej zachowanego miasta warownego, którego powstanie datuje się na VI w.

Całość zajmuje spory teren, stanowiący zwartą, otoczoną murami, malowniczo położoną na wzniesieniu, urbanistycznie ciekawą całość. Istnieją tu dziesiątki budowli w różnym stanie zachowania. Stary Bar był zamieszkany i przebudowywany przez przeszło tysiąc lat, zwiedzić tu można np. kamienną wieżę zegarową z XIX w. Istnieje też dobrze zachowany turecki akwedukt, doprowadzający wodę do miasta z pobliskich gór. Najstarsze zabytki znalezione tu datują się z czasów rzymskich. W knajpce u wejścia do miasta, otrzymujemy (podpowiedź od polskich turystów) sposobność zakupu wybornych trunków (rakija z gruszek i moreli)… rodacy wiedzą, na co w zabytkach zwrócić szczególne baczenie.

8 dzień – czwartek 4.09.

Z Sutomore, już całą grupą (siedem motocykli) jedziemy do miejscowości Szkodra (Albania). Odprawę graniczną przechodzimy błyskawicznie. Dojeżdżamy do Kruja pod warownię i muzeum Skanderbega. Kruja, to małe miasteczko położone na zboczu góry o tej samej nazwie. Miasto posiada bardzo bogatą historię. Była to średniowieczna stolica państwa albańskiego, założona przez największego bohatera narodowego Albanii Gjergjia Kastrioti Skanderbega.

Około roku 1435 jego ojczyzna została zajęta przez Turków. Aby zapewnić sobie wierność podbitych terenów, Imperium Osmańskie wcielało do wojska młodych chłopców, którzy byli odpowiednio edukowani. Jednym z nich był właśnie Skanderbeg, syn Gjona Kastrioty, jednego z dwóch najbardziej wpływowych obszarników ziemskich w Albanii. Skanderbeg brał z powodzeniem udział w wielu bitwach, w wyniku czego szybko doszedł do tytułu beja. W 1443 roku został wysłany do walki z węgierskim bohaterem narodowym, ale zamiast walczyć wrócił ze swoim wojskiem do Krui. Pod jego wodzą wybuchło powstanie i wkrótce udało się wyzwolić całą Albanię spod panowania Turcji. Żeby spacyfikować powstanie, sułtan zorganizował kilka wypraw, w 1450 jego Armia liczyła 150 tysięcy żołnierzy, podczas gdy Skanderbeg dysponował około 12 tysiącami. Mimo to, nie udało się Turkom Krui zdobyć. Skanderbeg pozostawił w twierdzy ok. 1,5 tysięczny garnizon, podczas gdy sam nękał wroga szybkimi partyzanckimi atakami. Zamek wzniesiony w VI w, położony na wzgórzu miasta, jest symbolem historii walk narodu albańskiego pod wodzą Skanderbega o swoją niepodległość. Jest on obecnie całkowicie odrestaurowany. Przy murach obronnych stoi 9 wież obserwacyjnych, skąd wypatrywano osmańskich najeźdźców. Dawna nazwa Krui to Arberia, skąd pochodzi dzisiejsza nazwa państwa Albania. U jego podnóża możemy kupić wyroby rękodzielnicze i bardzo dobry koniak, noszący nazwę bohatera (często był dostępny do zakupu w naszych monopolach w czasach komuny).

Przejeżdżamy przez stolicę Tiranę do Elbasan, a następnie na granicę z Macedonią i docieramy do miejscowości Struga. Śpimy w luksusowych domkach na kempingu „Aqua Blu”, nad jeziorem „Ohridsko Ezero”. Dzisiejszy dystans to ok. 280km.

A co wpadło nam w oczy w Albanii?… bez wątpienia całe mnóstwo stacji paliw, salonów meblowych, warsztatów (za czasów Enwera Hodży w kraju było 19 samochodów) … tylko klientów nieurodzaj… tak jak i sławnych bunkrów… a przecież za czasów krwawej dyktatury Envera Hodży w latach 1945-1985 w Albanii zbudowano ich ponad 800tys.

9 dzień – piątek 5.09.

Rano wyjazd ze Struga i przez Bitola, jedziemy do granicznej miejscowości Niki (Grecja). Dalej przejazd starą drogą przez Kella, Amissa wokół jeziora L. Vegoritis do Edessa, gdzie zwiedzamy osobliwe wodospady, położone w centralnym parku tego miasta. Edessa jest niepodobna do żadnego innego greckiego miasta, a to dzięki licznym przepływającym strumykom, które tworzą sławny wodospad. Do wąwozu prowadzi ścieżka obok jaskini w skalnej ścianie, natomiast powyżej, u szczytu urwiska, znajduje się most stanowiący część dawnej Via Egnatia.

W architekturze Edessy, nic nie przyciąga szczególnej uwagi, aczkolwiek parki nad wodą i szerokie chodniki świetnie nadają się na przyjemne spacery, a z rozlicznych tarasów można podziwiać wodospady i nawet przejść pod strugą spadającej wody. Następnie przejazd do miejscowości Pella, gdzie zwiedzamy ruiny greckiego miasta z IVw p.n.e. Starożytna Pella była stolicą Macedonii od czasów Archelaosa I (413-399 p.n.e.), w jej murach gościli m.in. Eurypides, Agaton i Arystoteles, tutaj też urodził się Aleksander Wielki w 356 p.n.e.. W starożytności była także znaczącym portem, położonym nad jeziorem połączonym z morzem spławną rzeką Ludias (z biegiem czasu jezioro uległo całkowitemu zamuleniu). Rozwijała się aż do połowy II wieku n.e., kiedy to Rzymianie w jej pobliżu założyli nową osadę. Od tej pory Pella straciła swoje znaczenie i z czasem została opuszczona. Przy jednej z ulic możemy oglądać odsłonięte ruiny rozległych piętrowych domów (ok. 325-300 p.n.e.) z perystylowymi dziedzińcami i unikatowymi mozaikami posadzkowymi. Najpiękniejsze mozaiki, ułożone z kolorowych otoczaków wyobrażają: łowy na lwa, Dionizosa na panterze, łowy na jelenia z zastosowaniem perspektywy, porwanie Heleny przez Parysa, Forbasa i Tezeusza oraz Amazonomachię. Cechują się pastelową kolorystyką, subtelnym cieniowaniem, oczy niektórych postaci ludzkich i zwierzęcych wykonane były z kamieni półszlachetnych… dlatego z wiadomej przyczyny, dzisiaj już oczu nie posiadają.

Następnie autostradą i północną stroną Salonik, dojeżdżamy do Stavros na Płw. Chalcydyckim, położonego nad Zatoką Srymonas . Malownicza i urocza miejscowość znajduje u się u wylotu „trzeciego palca” półwyspu Athos-Teokratycznego Państwa Mnichów, 80 km na wschód od Salonik, u stóp Gór Holomondas, których najwyższy szczyt liczy sobie 1117 m n.p.m. Obecnie miejsce wczasowe w przeważającej części (90%) dla ludności z Serbii, którzy, dobrze wiemy dlaczego, unikają pobytu w Chorwacji. My, całą 12os. grupą, znajdujemy zakwaterowanie w pensjonacie „Dimitra”w samym centrum (10€ od os). Kolacja w nadmorskiej tawernie i konsumpcja narodowego przysmaku o nazwie musaka, to zapiekane danie przygotowywane na bazie bakłażana, pomidorów oraz mielonego mięsa, popularne w kuchni greckiej. Górną warstwę dania stanowi sos beszamelowy posypany żółtym serem. Do tego sałatka grecka i… piwo „Fix hellas” grecki pale lager, zdobywca 36 złotych medali… szkoda, że nie jesteśmy koneserami… przy piciu, pogubiły nam się medale… ale gdyby tylko była z nami jakaś grecka wyrocznia… utwierdziła by nas w wierze, że to jednak nie jest najbardziej wyjałowiony ze smaku sikacz ;-) Dzisiejszy przejazd to ok.320km.

10 dzień – sobota 6.09.

Ze Stavros ruszamy na objazd półwyspu Chalkidiki. Rozpoczynamy zwiedzanie od starożytnej Stagira, założonej w 655 p.n.e. przez jońskich osadników z Andros. Miejsce urodzenia Arystotelesa, zwanego Stagirytą, i Nikanora, dowódcy floty Aleksandra i zarządcy Indii. Zburzona przez Filipa II Macedońskiego w 348 p.n.e., następnie odbudowana na życzenie Arystotelesa, który w zamian podjął się wychowania syna Filipa II, Aleksandra Wielkiego.

Arystoteles (384–322 p.n.e.) – wybitny filozof grecki, najwszechstronniejszy myśliciel i uczony starożytności. Był twórcą odmiennego od platonizmu i równie spójnego systemu filozoficznego, który bardzo silnie oddziałał na filozofię i naukę europejską. Zapoczątkował nurt filozoficzny nazywany arystotelizmem, którego późniejsza chrześcijańska odmiana powstała w XIII wieku, zwana tomizmem, jest do dziś uważana za oficjalną filozofię kościoła katolickiego. Oprócz filozofii, Arystoteles położył ogromne zasługi w rozwoju logiki i nauk przyrodniczych, szczególnie astronomii, fizyki i biologii. Motywowany ciekawością, przez całe życie prowadził badania, obejmujące szeroki zakres problemów. Wytyczył podstawowe dziedziny wiedzy, wymyślił dla nich nazwy, które pozostają w użyciu do dzisiaj: fizyka, logika, ekonomia, psychologia, nauki polityczne, metafizyka, retoryka, etyka. Arystoteles jest również autorem technicznych terminów, takich jak: indukcja, dynamika, energia, substancja, atrybut, istota, własność, kategoria, twierdzenie, uniwersalia. Choć ostatecznie wiele jego teorii naukowych okazało się błędnych, to znacząco przyczyniły się one do poszukiwania nowych hipotez, a kluczowe pytania Arystotelesa: „Czym jest byt?”,„Czym są rzeczy na tym świecie?”, „Co to znaczy, że coś istnieje?”… są wciąż żywotne i nieustająco dociekane. Zwiedzamy starożytne ruiny miasta okolonego murami, spływającego z górskiego zbocza w kierunku morza.

Następnie przejeżdżamy do Ierissos i dalej na południe, aby objechać środkowy „palec” tego półwyspu. Ze Sithonii, przez Sarti, gdzie sprawiłem grupie przejazd pomiędzy straganami, dojeżdżamy do Toroni. Starożytne Toroni, usytuowane jest na środkowym palcu półwyspu Chalkidiki, pomiędzy Marmara a Porto Koufo. Toroni – to imię żony Proteusza – syna Posejdona boga mórz, trzęsień ziemi, żeglarzy, rybaków, który wybrał to miejsce z uwagi na jego piękno oraz urocze szerokie i piaszczyste plaże. Mamy sposobność jeść obiad z widokiem na południowy cypel, gdzie znajduje się małe stanowisko archeologiczne, obejmuje ono pozostałości starożytnej twierdzy. W menu ponownie owoce morza… kalmary, ośmiornice i sardynki oraz permanentna sałatka grecka. Pogoda nie rozpieszcza i ponownie dopadają nas po trasie opady deszczu.

Dziwna pogoda tego roku w Grecji i na całych Bałkanach, miejscowi mocno narzekają na taką sytuację , opowiadając iż tak deszczowego lata, nie pamiętają tu nawet najstarsi mieszkańcy… widać raz na czas zmienia się klimat, paradoksalnie w Irlandii mieliśmy upały, a w Grecji deszcz. Dalej, ponownie przez Saloniki, przejazd przez całe miasto i zwiedzanie centrum z motocykla. Zarejestrowaliśmy sytuacyjny obraz kryzysowej Grecji, manifestacje, objazdy i mnóstwo policji na motocyklach. Opuszczamy półwysep Chalkidiki i jedziemy pod górę Olimp, z autostrady widzimy ją w oddali z widocznym monumentalnym szczytem ponad aureolą z deszczowych chmur. Nocleg za Methoni w Makriglalos na Riwierze Olimpijskiej (10€ od os.). Przez całą noc leje jak z cebra, nad Olimpem burze z piorunami… oj widać wielkie uczty w boskich pałacach… eh gdybyśmy tylko byli sierotami zasłużonych śmiertelników… może by nas zaprosili;-) Dzisiejszy przejazd to ok.390km.

11 dzień – niedziela 7.09.

Ranek przywitał nas pochmurną pogodą, gniewne burze już minęły, do Olimpu już tylko kilka km, a my widzimy jedynie zapadnięte chmury i namolny deszcz. Grupa p. Marka zostaje, my nieco później niż zwykle, z powodu pogody, ruszamy na trasę. Z Makriglalos jedziemy na Litohoro i objeżdżamy górę Olimp od północnej strony. „O” widoków i choć już nie pada, to pogoda typowo szkocka… chmurno i posępnie. Dalej przez Elassona, Deskati docieramy wczesnym popołudniem w okolice Kalambaka. Pniemy się w górę, zwiedzać słynne Meteory – monastyry na skałach wpisane na listę UNESCO.

Z gr. metéoros – wzniesiony w górę, będący wysoko w powietrzu – masyw skał z piaskowca i zlepieńca w środkowej Grecji na północno-zachodnim krańcu równiny tesalskiej w okolicy miasta Kalambaka. Skały osiągają wysokość do 540 m n.p.m. Na szczytach skał umiejscowiony jest zespół prawosławnych klasztorów (monastyrów). Początkowo wszelkie materiały potrzebne do budowy i życia mnichów wciągane były na linach, również odwiedzający mogli dostać się do monastyrów jedynie w taki sposób. Obecnie część z monastyrów udostępniona jest dla zwiedzających i dla ich wygody wybudowano schody, pomosty i kładki. Pierwsze wspólnoty religijne pojawiły się w Meteorach pod koniec X w., mieszkając w jaskiniach i pustelniach. Legenda głosi, że św. Atanazy, założyciel Wielkiego Meteora (Megalo Meteoro), najstarszego monastyru, wzniósł się na szczyt na skrzydłach orła. Tak czy inaczej, założył on pierwszy klasztor w 1336. Było to podczas wojen Bizancjum z Serbią i klasztory były dobrym, bo niedostępnym, schronieniem. Ukrywał się tu m.in. Jan Paleolog – następca tronu serbskiego.

Okres świetności klasztory przeżywały za panowania osmańskiego sułtana Sulejmana Wspaniałego (1520–1566). Monastyry gromadziły wtedy ogromne skarby, czerpiąc zyski z posiadłości ziemskich w Tesalii, Wołoszczyźnie i Mołdawii. Od XVIII w. klasztory zaczęły podupadać, głównie na skutek kłótni opatów oraz erozji nieumiejętnie budowanych i konserwowanych budynków. W sumie wybudowano 24 klasztory (każdy na innej skale). Współcześnie tylko sześć klasztorów jest zamieszkanych i toczy się w nich normalne życie monastyczne. Są to cztery klasztory męskie i dwa żeńskie: Ajos Nikolaos (Świętego Mikołaja Odpoczywającego), Ajos Stefanos (Świętego Stefana), Ajias Triados (Świętej Trójcy), Megalo Meteoro (Wielki Meteor, Przemienienia Pańskiego), Rusanu (Rusanu, Świętej Barbary) i Warlaam (Warłama). Aby je zwiedzić (wstęp do jednego obiektu 3€ od os.), należy przywdziać odpowiedni strój: długie spodnie dla mężczyzn, spódnica zakrywająca kolana i zakryte ramiona dla kobiet (do wypożyczenia przewidziane są specjalne długie zapaski.

Po zwiedzeniu tego, ośmielamy się użyć słowa… arcypięknego miejsca, które krajobrazowo pozostawia nieścieralne wrażenie, jedziemy jeszcze tego dnia dalej i docieramy do miejscowości Ioannina, a w turystycznej osadzie Perama, znanej z jaskini, położonej 3km na północ od miasta, wynajmujemy pokoje w pensjonacie (12,5€ od os)… oraz butelka Tsipouro, które jest rdzennym greckim produktem (podarunek od gospodarza). Wytwarza się go tylko w Grecji. Jest mocno destylowanym alkoholem zawierającym około 42% alkoholu na opakowanie i wytwarza się go z pozostałości z pras winogronowych. Dzisiejszy przejazd to ok.360km.

12 dzień – poniedziałek 8.09.

W Perama od rana zwiedzamy jaskinię „Perama Cave” (wstęp 7€ od os.). Odkrył ją pewien partyzant w czasie II wojny światowej, ukrywający się w okolicy przed hitlerowcami. Charakteryzuje ją bardzo bogata szata naciekowa- występuje tam aż 19 odmian stalaktytów i stalagmitów, a do tego jest niezwykle parno, jaskinię opuściliśmy po 45 minutach… spoceni jak po saunie, należało nam się przewietrzyć.

Następnie w Ioannina, zwiedzamy starą twierdzę za murami pamiętającą czasy Alego Paszy. Miasto założone w czasach bizantyjskich, prawdopodobnie w X w. Okres rozkwitu przeżyło w latach 1788-1822 pod rządami Alego Paszy z Tepeleny. W 1913, w trakcie I wojny bałkańskiej, przyłączone do Grecji. Zwiedzamy twierdzę, mury obronne, meczet (muzeum, wstęp 3€ od os).

Dalej to dojazd na wybrzeże, do Prevezy. Przed miastem, zajeżdżamy pod ruiny starożytnego miasta Nikopolis. Miasto położone w Epirze, założone zostało w roku 31 p.n.e. przez Oktawiana, na pamiątkę zwycięstwa nad Antoniuszem. W II wieku n.e. urodził się tu papież Eleuteriusz. Ruiny Nikopolis, znane jako Palea Preweza leżą 6 km na północ od Prewezy, nad Zatoką Ambrakijską. Totalny brak turystów, wszystko zamknięte i jakby wymarłe. Prewezę zwiedzamy z motocykla, następnie przejazd tunelem pod cieśniną, na drugi brzeg zatoki Amvrakikos Kolpos i przez Aktion, po następnych kilku kilometrach dojeżdżamy do małej osady Vonitsa. W starożytnych czasach miała tu miejsce słynna bitwa morska pod Aktion (Akcjum), w Zatoce Ambrakia 435 p.n.e. w trakcie wojny Koryntu z Korkyrą. Na zamkniętej zatoce morskiej Kleopatra z Markiem Antoniuszem czekali na flotę Oktawiana, tymczasem to Oktawian dopadł z zaskoczenia ich flotę i bitwa zakończyła się wielką przegrana i klęską. Kleopatra po nieudanych pertraktacjach ze zwycięzcą, polegających na dążeniu do zapewnienia władzy w Egipcie swoim potomkom, 12 sierpnia 30 roku p.n.e. popełniła samobójstwo. Natomiast flota Korkyry, składająca się z 80 trójrzędowców, pokonała flotę koryncką w sile 75 trier. Po klęsce Korynt zwrócił się o pomoc do Sparty, która jednak odmówiła pomocy, Korkyra natomiast związała się sojuszem obronnym z Atenami. Na miejscu, z którego Oktawian dowodził batalią (nie z morza) powstało miasto Nikopolis ze świątyniami, cyrkiem, pałacem, na cześć tego zwycięstwa. W Vonitsa, pod bizantyjską twierdzą, patrzymy oczami wyobraźni na bitwę Antoniusza i Kleopatry z Oktawianem. Obiad jemy u podnóża okazałej warowni, w nadmorskiej tawernie. Prowadzi ją rodzina grecko-polska, on Grek, ona Polka z Wadowic (mieszka tu 10 lat). W pakiecie do obiadu, otrzymujemy sporo wiedzy na temat życia i zwyczajów Greków przed i w czasie panującego tu obecnie kryzysu. Informacje wprowadziły nas w konsternację, potem to już tylko osłupienie i wyrazista konkluzja… tutaj ewidentnie musiał przyjść kryzys… sami go zaprosiliście… teraz siedzi i śmiechem się dławi… jak można tak się prowadzić?…

Dalej jedziemy na płd.-wsch. do Agrinio, aby skręcić w drogę nr E 952, prowadzącą przez wysokie góry w kierunku Karpenisi. Mozolna jazda w niezamieszkałym, górskim terenie. Tysiące zakrętów, wąska droga o bardzo kiepskiej nawierzchni, wije się nad przepaściami. Z trudem osiągamy 35km/h średniej prędkości przejazdu. Totalny brak bazy noclegowej. Dopiero tuż przy moście, przerzuconym pomiędzy brzegami jeziora Kremaston Lake, już w ciemnościach, znajdujemy zakwaterowanie w pensjonacie (50€ za pokój 4os). Dzisiejszy przejazd to ok.310km.

Tak zupełnie na marginesie… jednak warto wiedzieć…

Najkrótszy opis „tragedii greckiej” z niezapomnianą premierą w początku drugiej dekady XXI wieku, sprowadza się do pustki na rachunkach państwa, banków, firm i większości obywateli w wyniku wieloletniej nieodpowiedzialności w prowadzeniu najżywotniejszych spraw tego kraju. Nie dość, że w końcu zabrakło pieniędzy na bieżące wydatki, to wierzyciele podliczyli też w końcu niebotyczne długi. Szczęście Grecji polega na tym, że leży w Europie i wprawdzie na peryferiach, to jednak w jej najlepszej – unijnej części. Do tej pory utrzymywanie Grecji na powierzchni kosztowało międzynarodowych „sanitariuszy” 240 mld euro – 200 miliardów z Unii Europejskiej w jej różnych postaciach i 40 miliardów z Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Według obowiązującego terminarza, pożyczki na specjalnych warunkach i pomoc ma przestać płynąć już całkiem niedługo. W połowie 2014 r. mija termin zakończenia programu europejskiego i do 2016 r. Grekom pomagałby tylko MFW. Od 2015 r. Grecja ma wrócić na międzynarodowe rynki finansowe i samodzielnie szukać na nich szczęścia. Grecja i Grecy nadal tracą szanse, licząc stale bardziej na świat zewnętrzny, niż na samych siebie. Udaje im się, bo Europa czuje się za Grecję odpowiedzialna. Hellada… to przecież kolebka naszej cywilizacji… a Unia… chciałaby świecić światu przykładem… coś jak robaczek świętojański… najpiękniej błyszczy w ciemności.

13 dzień – wtorek – 9.09.

Dopiero o poranku dostrzegamy walory krajobrazowe tego miejsca. Widok ze wzgórza, gdzie ulokowany jest pensjonat, to krajobraz obejmujący wielkie jezioro i okalające go wybrzuszenia gór, a do tego niekończące się gaje oliwne… nieprzeciętnie. Kontynuujemy mozolną jazdę przez wysokie góry drogą E 952. Znad brzegów jeziora Kremaston Lake, docieramy do Karpenisi i dalej do Lamia. 15 km za tą miejscowością, dojeżdżamy do małej wioski Termopile.

Miejsce to zawdzięcza swą nazwę, tryskającemu tu silnemu źródłu i biorącemu początek strumieniowi o temperaturze wód 40 ºC st. Z gr. thermos – gorący i pylai – wrota. Znajduje się tu zwężenie równiny nadmorskiej, wąskie przejście, przesmyk między górami a morzem, w pobliżu miasta Lamia w Grecji, między Zatoką Maliakos a górą Oiti, prowadzące z Tesalii do Grecji Środkowej. W 480 p.n.e. została tu stoczona słynna bitwa między koalicją Greków pod przywództwem Sparty a wojskami perskimi. Zwycięstwo odniosła Persja, ponosząc ogromne straty w ludziach, w tym sam Kserkses, stracił podczas ataku dwóch synów, Abrokomesa i Hyperantesa. Przy przecinającej przesmyk dawnej drodze głównej, w 1955r. wzniesiono zespół pomnikowy Spartan, z centralnie akcentowanym posągiem króla Sparty, Leonidasa. W okresie późniejszym, po lewej, dodano skromny pomnik siedmiuset, także wtedy bohatersko tu poległych Tespijczyków. Po drugiej stronie szosy, na wzgórzu Kolonos, gdzie bronili się ostatni z obrońców przesmyku, tablica upamiętnia bitwę wyrytą inskrypcją: „O cudzoziemcze, powiedz Lacedemończykom, że wierni ich prawom, tu spoczywamy”. Na przestrzeni dziejów Termopile – ze względu na strategiczne znaczenie przesmyku – były także areną kolejnych bitew, a te ostatnie to w 1821r w trakcie greckiej wojny o niepodległość, zwycięstwo Turków oraz ta ostatnia, mająca miejsce 24-25 kwietnia 1941 r. między wojskami australijsko-nowozelandzkimi a niemieckimi, podczas obrony przesmyku przed faszystami.

Następnie 80km przejazdu przez góry, ponownie dopada nas deszcz i jesteśmy w starożytnych Delfach. Jeszcze tego samego dnia zwiedzamy to historyczne miejsce. Z gr.Delfoi – prastare miasto i świątynia grecka na naturalnym spadzistym tarasie, wysoko w górach, z groźnym Parnasem piętrzącym się po obu stronach, 13 km od Zatoki Korynckiej, na drodze z Termopilów na Peloponez. Nietrudno zrozumieć, dlaczego starożytni uważali to miejsce za środek świata. Zna Delfy i czci Homer, który jednak nazywa je Pythó. Miasteczko Delfy większego znaczenia nie miało nigdy, całą sławę zawdzięczało wyroczni. Powoli powstał tu cały okręg kultu, gdyż niemal wszystkie państewka Grecji chciały tu, na świętej ziemi Apollina mieć swoje świątynie. Ośrodkiem tego świętego okręgu była świątynia Apollina wzniesiona ok. 600 p.n.e. W jednym z pomieszczeń świątyni stał stożkowaty blok marmuru, oznaczający środek ziemi, zwany Omphalos, czyli „pępek ziemi”, odnaleziony dopiero w roku 1915. Tu również biło święte źródło, Kassotis, obecnie wyschnięte. Skarbce na wota oraz pomniki, były rozrzucone wzdłuż świętej drogi, która w formie litery Z przebiegała cały święty okręg, prowadząc do wielkiego teatru. O liczbie nagromadzonych tu z biegiem stuleci dzieł sztuki świadczy podawana przez Pliniusza liczba posągów, których za jego czasów miało być 3000. Największym poważaniem cieszyły się Delfy w archaicznej Grecji, kiedy kapłani delficcy, przy pomocy swej wyroczni (w której zasiadała Pytia) kierowali całym niemal życiem Greków. Sława wyroczni wybiegała wtedy daleko za granicę Grecji. Zwracano się tu o radę i z Egiptu i z państw Azji Mniejszej (Krezus), przynosząc bogate dary. Sama Pytia zasiadała na trójnogu i w „narkotycznych” oparach przepowiadała przyszłość (prorocze mamrotania), odpowiadając heksametrem. Jej odpowiedzi były zawsze dwuznaczne, by nikt nie mógł podważyć jej autorytetu. Podobno stan transu osiągała, wdychając halucynogenne opary, które wydobywały się z małej szczeliny w komnacie Pytii. Dopiero niedawne badania wskazały, że główna świątynia stoi dokładnie na przecięciu dwóch uskoków geologicznych. W okolicznych skałach powszechny jest minerał zwany trawertynem, wydzielający etylen, który wdychany może wprowadzać człowieka w szczególny stan. Zdaniem geologów, ten wypływ etylenu został zahamowany, jako skutek wielkiego trzęsienia ziemi 373 p.n.e. Początkowo Pytia była wybierana jedna, z rodzin arystokratycznych, przedtem musiała być odpowiednio wykształcona. Trzeba zaznaczyć, iż nikt Pytii nie widział, a pytania kierowano za pośrednictwem kapłanów. Zachwiała nieco autorytetem Delf mylna wyrocznia, udzielona Krezusowi, gdy się przygotowywał do wojny z Persami. Wyrocznia ta została potem a posteriori przez kapłanów poprawiona. W świetle ostatnich badań geologów i archeologów, upadku ostatecznie dopełniły skutki geologiczne trzęsienia ziemi 373 p.n.e. , a pracę nad odkopaniem Delf rozpoczął w 1892 rząd francuski.

Współczesne Delfy leżą na zachód od stanowiska archeologicznego, dzięki czemu są popularnym miejscem, często odwiedzanym przez turystów. Miejscowość jest położona przy ważnej drodze, łączącej Amfissę z Iteą i Arachową. Znajdują się tam liczne hotele i hostele, jak również liczne tawerny, restauracje i bary. Główne uliczki są wąskie i jednokierunkowe. Mieszkańcy wykorzystywali marmur z kolumn i budynków do budowy własnych mieszkań, co było zwyczajem odbudowywania miast zniszczonych przez trzęsienia ziemi. Cały wieczór spędzamy zwiedzając to jakże niepowtarzalne miejsce. Najbardziej zadziwia świątynia Apolina, amfiteatr i stadion, usytuowany na samej górze zbocza, gdzie ulokowany był cały święty kompleks. (wstęp 6€ od os.). Obiad jemy w miasteczku, mocno nastawionym na turystów, a później wynajmujemy pokoje w hotelu Olimpia – dajemy sobie nieco luksusu i płacimy po 20€ od os. ze śniadaniem typu szwedzki stół.

14 dzień – środa 10.09.

Ruszamy z Delf , na wyjeździe zwiedzamy jeszcze dolną świątynię i podążamy w kierunku Aten, bez planu ich zwiedzania – byłem w stolicy Grecji w 2007r i planując obecną trasę przejazdu po Bałkanach postanowiłem tym razem ominąć to wielkie miasto – wg mnie najmniej interesujące miejsce do zwiedzania w Grecji. Wszechobecny brud, bałagan i śmieci, ulokowane stertami wzdłuż dróg, to normalne zjawisko w tym państwie, a w Atenach przerósł wówczas moją wyobraźnię! Siedem lat temu był to wielki szok dla Polaka – turysty, obecna sytuacja w kryzysie, spotęgowała czynności… reasumując… Grecy to okropne lenie i brudasy (i to nie jest tylko nasze zdanie). Natomiast komercyjny Akropol, to obecnie turystyczny Disneyland (moja subiektywna ocena).

Docieramy po południu pod Kanał Koryncki i przejeżdżamy go od Isthmia do Korinthos. Obiad jemy przy kanale, z widokiem na zwodzony most, który tym razem przy przemieszczaniu się statków, topi się w głębinie kanału… można by go nazwać „zwodzionym”? Analogiczna sytuacja ma miejsce po drugiej stronie wylotu kanału. Mamy tu króciutką przerwę na naprawę defektu, mała śrubka upodobała sobie miejsce w naszej tylnej oponie i zapragnęła kontynuować jazdę z nami, a ponieważ nie utrzymywała powietrza, została wykluczona. Informacja z komputera naszego BMW o spadku ciśnienia (super opcja info), szydło, sznur, 10 minut i po kłopocie. Dalej jedziemy już po terenie Peloponezu, brzegiem Zatoki Sorońskiej.

Przez Kato Almiri docieramy do Pal. Epidavros i w samym centrum uroczej i kameralnej, portowej miejscowości wynajmujemy pokoje (15€ od os. ze śniadaniem).

15 dzień – czwartek 11.09.

Pięknym rankiem startujemy z Pal. Epidavros i jedziemy 15km w góry do starożytnego Epidavros. Od VI wieku p.n.e. do IV wieku n.e. istniało tu najsłynniejsze w świecie antycznym, sanktuarium Asklepiosa, którego kult zastąpił wcześniejszy na tym miejscu kult Apollina Maleatasa. Wykopaliska archeologiczne, systematycznie prowadzone od 1879r. do 1974r. przez archeologów greckich, wspomaganych przez badaczy francuskich, odsłoniły imponujące ruiny świętego okręgu (temenosu). Znajduje się tu najlepiej zachowany grecki teatr z 52 rzędami siedzeń ułożonych w dwóch kondygnacjach (po 32 i 20), zbudowany przez Polikleta Młodszego około 300 p.n.e., który mógł pomieścić 14 tysięcy widzów, gdzie co 4 lata odbywały się agony sportowo-dramatyczne zw. Asklepiami; okrągła orchestra, otoczona rowem odprowadzającym wody deszczowe, była z jednej strony zamknięta wysokim na 4 m proscenium. Pauzaniasz uważał ten teatr za największy w Grecji. Widownia teatru jest swoistym fenomenem akustycznym. Rozmowa, rozdzierana kartka papieru, czy moneta rzucona na scenę w jej centralnym punkcie, są dobrze słyszalne na całej widowni, bez względu na miejsce zajmowane przez widza. Zjawisko szczególnie korzystnej akustyki budowli stało się przedmiotem badań naukowych. (wstęp 6€ od os.).

Kontynuując jazdę na płd.–zach., docieramy do Nauplion znane pod grecką nazwą Nafplio lub Nafplion, staroż. Nauplia. Z powodu strategicznego położenia w kieszeni Zatoki Argolidzkiej, był początkowo – obok Argos – jednym w ważniejszych miast portowych Argolidy. W epoce klasycznej nastąpił powolny upadek miasta, aż zostało ono opuszczone w II wieku p.n.e.. Do naszych czasów dotrwały starożytne ruiny, widoczne na niewielkim stanowisku archeologicznym w mieście. We wczesnym średniowieczu Nauplion był często najeżdżany przez krzyżowców. W XIV i XV wieku należał do Wenecji, która zbudowała tu obronny zamek Bourtzi, na wysepce przy brzegu. Następnie miasto przeszło na własność Turków osmańskich. Między 1686 a 1715 rokiem, podczas drugiej okupacji weneckiej, na wzgórzu sąsiadującym z Akronauplią wzniesiono rozległą twierdzę Palamidi, którą kompleksowo zwiedzamy. Po odzyskaniu przez Grecję niepodległości, Nauplion był w latach 1829 do 1834 pierwszą stolicą nowożytnego państwa greckiego – Ateny podupadły pod panowaniem tureckim i liczyły wówczas około 6 tys. mieszkańców. Wstęp do twierdzy 4€ od os.

Dalej poprzez Tiryns, który jest skąpo efektowny, ruiny na niezbyt wielkim obszarze, jedziemy w głąb lądu do Myken. Z gr. Mykḗnes – starożytne miasto greckie znajdujące się w płn.-wsch. części Peloponezu. W drugiej połowie II tysiąclecia p.n.e. ośrodek kultury mykeńskiej. Jednym z mitycznych królów Myken był Agamemnon z rodu Atrydów, zdobywca Troi. Tradycja i wyniki badań naukowych wskazują, że Mykeny były głównym ośrodkiem politycznym Grecji epoki brązu. W okresie klasycznym Mykeny, jako jedyne z miast Argolidy, wysyłają oddział (liczący 80 żołnierzy) na pomoc Spartanom pod Termopile. Mieszkańcy Myken biorą też udział w bitwie pod Platejami. Do najważniejszych wykopalisk należą ruiny akropolu (nazywanego też mykeńską cytadelą) wraz z pozostałościami pałacu oraz bogato wyposażonych grobowców szybowych i komorowych. Zabudowania położone na zboczu wzgórza otaczają potężne mury cyklopowe. Do wnętrza prowadziły dwie duże bramy: Lwia Brama datowana na ok. 1250 p.n.e., Tylna Brama, oraz dwie mniejsze. Do najbardziej znanych grobowców odnalezionych na terenie nekropolii należą Skarbiec Atreusza, zwany też grobem Agamemnona oraz grób Klitajmestry. W muzeum wiele przedmiotów codziennego użytku, ozdób i wyposażenia świątyń. Wstęp 8€ od os. Przyszedł czas, byśmy dali sobie już dzisiaj odrobinę wytchnienia od tak intensywnego zwiedzania i jedziemy dalej na południe. Przez Argos, Astros, gdzie jemy obiad, ponownie souvlaki (suwlaki – popularna potrawa grecka, znana w licznych odmianach. W wersji serwowanej w gastronomii, suwlaki składają się z kawałków mięsa wieprzowego lub kawałków kurczaka, ewentualnie owiniętych również w plasterki boczku, nadzianych na szpadkę) i sałatka grecka… chyba innej tutaj nie znamy. Docieramy do Tiros, małej osady turystycznej ulokowanej wzdłuż morskiego brzegu i zastajemy tu na nocleg. Pensjonat przy żwirkowatej plaży (10€ od os.). Jest ich tu wiele, a turystów o tej porze roku totalne „O”!? – aż dziw bierze, czysta woda, piękne plaże (fakt… nie ma piasku), urokliwe tawerny (błagają o klienta), pogoda wzorcowa… nic tylko ryby łowić i czekać… pijąc trzecią kawę.

16 dzień – piątek 12.09.

Z Tiros, rankiem w słońcu i upale, jedziemy dalej wzdłuż morskiego brzegu na południe do Leonidio, a następnie skręcamy w głąb lądu na zachód i mozolnie pniemy się w wysokie, kolorowe góry, gdy w pewnym momencie naszym oczom ukazał się przyklejony do skały monastyr Elonis, zdawać by się mogło, że jakiś olbrzym, postawił go tam sobie na chwilę i zapomniał zabrać… fascynujący widok. Efektowny obraz białych klasztornych murów, na tle pomarańczowych skał, gdzieś wysoko kończących się lazurowym niebem. Jadąc dalej, docieramy do małego miasteczka Kosmas, usytuowanego na przełęczy 1200m,n,p.m. Coś niebywałego, miasteczko w klimacie do obowiązkowej, jak co dzień w Grecji, kawy „frappe”, tylko 21ºC i nadzwyczajnie dużo oferty na posiedzenia typu… „cóż tam, panie, w polityce? Chińczyki trzymają się mocno!?”

Następnie zjeżdżamy do Geraki i dalej przez Molai, docieramy do Monemvasia. Poza Grecją, miejscowość ta jest prawie nie znana, a szkoda, bo bez wątpienia, jest to jedna z największych osobliwości tego kraju. Monemvasia, zwana Gibraltarem Grecji, to ogromna skała wyrastająca z morza u wybrzeży Peloponezu, połączona ze stałym lądem wąską groblą. Położona od strony morza osada, jest niewidoczna i praktycznie niedostępna od strony lądu, a od strony morza, chronią ją potężne fortyfikacje. Nic dziwnego, że przez całe wieki, miejsce to, jako ostatni bastion na całym Peloponezie, poddawało się wrogom. W 375r. n.e. Peloponez nawiedziło trzęsienie ziemi. Nie było by w tym nic niezwykłego, jako że Grecja od wieków leży w aktywnej strefie sejsmicznej. Jednak tym razem na płd.-wsch. wybrzeżu półwyspu, około 100km od starożytnej Sparty, miało miejsce ciekawe zjawisko. Potężna wapienna skała, wysoka na 350 metrów, straciła połączenie ze stałym lądem. Skała ta, pozostawała wyspą aż do VIw., kiedy to Bizantyjczycy połączyli ją z lądem groblą.

Wkrótce potem założyli oni tu miasto Monemvasia. Ze względu na strategiczne położenie na trasie szlaków morskich łączących Italię z Morzem Czarnym, a także dzięki własnej flocie handlowej, port ten bardzo szybko rozwinął się i wzbogacił. Monemvasia, przez blisko 700 lat, pozostawała w rękach bizantyjskich – dopiero w połowie XIIIw. po trzyletnim oblężeniu, na kilkanaście lat opanowali ją Frankowie. Od XIII w. rozpoczął się okres największej świetności Monemvasii. Zamieszkiwały tu wówczas liczne szacowne rody bizantyjskie. Miasto bogaciło się głównie dzięki posiadłościom na stałym lądzie, eksporcie wina (słynna małmazja), a także pirackim napadom na statki płynące z Italii na wschód. W czasach swej największej świetności Monemvasia posiadała nawet status częściowo niezależnego miasta-państwa. Było to najgęściej zaludnione miejsce na Peloponezie – mieszkało tu wówczas ponad 50 tys. mieszkańców. W XVw. cały Peloponez opanowali Turcy, jednak Monemvasia pozostawała nie zdobyta, pod opieką Konstantynopola, a potem Wenecjan aż do XVIw. Turcy przejęli Monemvasię w 1540 roku. Okres niewoli tureckiej wiązał się z powolnym upadkiem miasta. 28 marca 1821r. greccy powstańcy (powstanie narodowowyzwoleńcze wybuchło 25 marca) rozpoczęli oblężenie Monemvasii. Po wielomiesięcznym oblężeniu, pozbawieni dostaw tureccy mieszkańcy, z głodu jedli trawę i szczury. Podobno dochodziło tu nawet do kanibalizmu (Turcy mieli ponoć jeść greckie dzieci, ale być może to tylko wymysł greckiej propagandy). Nie doczekawszy się wsparcia, obrońcy poddali twierdzę pod koniec lipca. Po wojnie, tego typu warownie, przestały być potrzebne. Po otwarciu Kanału Korynckiego w 1893r., nie prowadziły już tędy żadne istotne szlaki handlowe, a Monemvasia utraciła wszelkie znaczenie handlowe i strategiczne. Miasto bardzo szybko się wyludniło, praktycznie zamieniając się w wioskę. Okazałe budynki powoli zaczęły popadać w ruinę. W czasie II Wojny Światowej, kiedy to kilkanaście dni po wkroczeniu Niemców do Grecji, w dramatycznych okolicznościach ewakuowano z Monemvasii 4 tys. żołnierzy nowozelandzkich, w mieście mieszkało już tylko 80 rodzin. Obecnie w dolnym mieście na stałe mieszka zaledwie 10 rodzin (górne miasto jest niezamieszkałe od 1911r.). Dziś mieszka tu na stałe około 50 osób, więc tylko można sobie wyobrazić, jak ruchliwe i gwarne, było to kiedyś miasto. Obecnie wiele starych domów zostało odrestaurowanych, dziś mieszczą się w nich tawerny, sklepy z pamiątkami i maleńkie, skromnie urządzone hoteliki (więcej miejsc hotelowych jest na stałym lądzie). W bocznych uliczkach rozpadające się kapliczki i domostwa przypominają o setkach lat, jakie upłynęły od ich wybudowania.

Po zwiedzeniu miasta za murami, a było warto, to takie nieśpieszne miejsce, gdzie czas niefrasobliwie idzie trzy kroki do przodu, dwa do tyłu… a czasem nie rusza się z miejsca, postanawiamy pozostałą część dnia, spędzić na tutejszej kameralnej plaży. Wszyscy stwierdzamy zgodnie, że to najbardziej urokliwe miejsce w Grecji. Doskonała atmosfera, pogoda wzorcowa i… zimne piwo z doniesieniem do bazy na ręczniku… czy to już raj?… czy to tylko jego zwiastun? Już o 13.00, wynajmujemy pokoje tuż przy plaży, z widokiem na Peloponeski Gibraltar. Hotel „Filoxenia” www.filoxenia-monemvasia.gr (15€ od os. bez śniadania). Wieczorem w raju podają kolację na samej plaży, oczywiście z owocami morza w roli głównej, drugoplanową rolę objęła reedycja sałatki greckiej, a jako statyści… zielone, zimne butelki z „chłodziwem”. Nasz dzisiejszy dystans, to raptem tylko ok.100km.

17 dzień – sobota 13.09.

Rano skwar nie do wytrzymania, 30ºC w cieniu i wilgotność 100%. Wsiadając na motocykl, co tylko może się przykleja, jak natrętna myśl do byle słowa, nieco zatęskniliśmy za Szkocją, ale tylko nieco. Wiatr podczas jazdy, nieco koi ten dyskomfort. Z Monemvasii jedziemy w kierunku Githio, częściowo trasą, którą przybyliśmy tu wczoraj. Miasteczko okazuje się być bardzo urokliwe i klimatyczne, wkomponowane w stromy skalisty brzeg. W panoramicznej atmosferze, nie byliśmy w mocy odmówić sobie, kojącej i zimnej kawy „frappe”.

Dalsza trasa naszego przejazdu to objazd półwyspu Mani (wg mitologii to tutaj, na jego przylądku Tenaro, miało znajdować się wejście do Hadesu). Najpierw wschodnią stroną, na południe do Lagia, później zachodnią przez Alika, Gerolimenes do Pirgos Dirou. To był jeden z najpiękniejszych odcinków dotychczasowej trasy. Jechaliśmy wzdłuż wybrzeża, mijając przepiękne, klimatyczne wioski. Sam półwysep charakteryzuje się specyficzną zabudową w kształcie wież obronnych, a budulec to wyłącznie kamień (tylko dach bywa marmurowy). Budowle, tradycje i zwyczaje sięgają czasów, kiedy potomkowie Spartan tworzyli klany rodzinne i walczyli o ziemię, władzę i prestiż, a ich domostwa były swoistymi, małymi warowniami… kiedy kościelne dzwony uderzyły na alarm, zaczynał się konflikt zbrojny pomiędzy klanami… zasady i cele były proste i precyzyjnie określone… zrównać z ziemią wieżę wrogów i wyciąć w pień wszystkich mieszkańców płci męskiej… przy dłuższych wojnach, zawierano rozejmy na czas żniw, po czym „zabawa” trwała dalej.

Cały półwysep jest usiany tymi kamiennymi mini wieżowcami, umiejscowionymi u szczytów gór i na rozlicznych wzgórzach. Efektowne, unikatowe widoki. Natomiast opodal Pirgos Dirou, nad zatoką o turkusowych wodach, znajduje się jedna z najpiękniejszych jaskiń greckich – „Diros Mani Cave”. Najpierw wpływa się do niej łódkami do jaskiń Glifada, potem pieszo odwiedza się jaskinie Alepotripa. Woda przejrzysta i kryształowa, lekko słonawa. Widok na niespotykane formy i kolory stalagmitów i stalaktytów, wspomaga liczne oświetlenie. Jaskinie Dirou zamieszkiwane były już w czasach prehistorycznych, jednak podczas trzęsienia ziemi, wejścia zostały zasypane . Powtórnie odkryto i zbadano je dopiero w pierwszej połowie XX wieku. Ostatni fragment trasy pokonuje się już pieszo, pośród wiszących nacieków skalnych. Wstęp 12€ od os. i brak komentarza w jakimkolwiek obcym języku.

Po zwiedzeniu jaskini ruszyliśmy w dalszą drogę w kierunku Sparty. To nowoczesne miasto, nie mające właściwie nic do zaoferowania turystom. Ruiny starożytnej Sparty nie zachowały się do naszych czasów. Wg starożytnej tradycji Sparta istniała już w epoce mykeńskiej, a jednym z jej władców miał być Menelaos. Pozostałości miasta z tego okresu nie zostały jednak dotąd odnalezione. Oprócz posągu Leonidasa, króla Sparty, nie ma tu nic do zwiedzenia. Zrobiliśmy fotki i pojechaliśmy 7km dalej do przepięknego miasteczka Mistra. Ufortyfikowane miasto bizantyjskie położone jest na zboczach gór Tajget. W 1989r zespół architektoniczny obejmujący fortecę, pałac, kościoły i klasztory został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Miasto zostało założone przez Franków w 1205r., gdy w rezultacie czwartej krucjaty zajęty został Konstantynopol.

Przez cały wiek XIV i pierwsze dekady XV stulecia Mistra stanowiła kulturalne i intelektualne centrum świata bizantyjskiego. Wspierała odrodzenie sztuki bizantyjskiej, przyciągała najznakomitszych uczonych i teologów. Wśród nich był humanista i neoplatoński filozof Gemistos Plethon, który mieszkał w mieście do czasu śmierci w 1452 roku. Dokonał on reinterpretacji myśli platońskiej. Jego rewolucyjne koncepcje zakładały, iż ziemia powinna być rozdzielona pomiędzy pracujących, zaś rozum powinien stać na równi z religią. Zwolennicy filozofa, nauczający po upadku Mistry we Włoszech, wywarli znaczny wpływ na rozwój włoskiego renesansu w Rzymie i Florencji. Wstęp 5€ od os. Jesteśmy tu już późnym popołudniem i wdzieramy się po zboczu. Na szczęście, nie było to mocnym wyzwaniem, gdyż większość miasta, była o tej porze ulokowana w cieniu górskich szczytów. Przebywamy całą trasę z dolnego do górnego wejścia do miasta. Na trasie wspinaczki zwiedzamy wszystkie monastyry, w klasztorze Perivléptos zakupujemy serwetę od uprzejmej mniszki, częstującej nas domowymi galaretkami. Natomiast monumentalny zamek wzniesiony na szczycie wzgórza, ponad Górnym Miastem, wybudowany w 1249r. pięknie dominuje nad całością tego miejskiego kompleksu. Robi się późno, a przed nami droga przez góry do Kalamata. Pniemy się mozolnie na przełęcz 1307m.n.p.m do miasteczka Artemisia… agrafka za agrafką, GPS zdaje się pokazuje wykres z EKG pracy serca, a nie mapę przejazdu. Widoki skalnych zboczy i przepaści, pierwsza liga, niestety tempo jazdy na poziomie 35km/h. Zachodzące słońce, dodaje do tego swoistego kolorytu. Już po ciemku docieramy do miasta. Teraz pozostaje znaleźć lokum na dzisiejszą noc. Okazuje się, że dziś sobota, Grecy się bawią, wszędzie mnóstwo ludzi, dopiero 15km przed Koroni o 21.30, w małej osadzie Aipeias, dostajemy pokoje w przyjemnym pensjonacie Nancy (15€ od os.) To był mocno wyczerpujący dzień i spory przebieg w trudnym, górskim terenie – ok.380km. Przelatujące obrazy z całego dnia i ogrom doznań podróżniczych, mógłby niejednokrotnie zapełnić, kilka dni niejednej wyprawy.

18 dzień – niedziela. 14.09.

Poranek w Aipeias okazał się całkiem rześki. Dzisiaj postanowiliśmy przeznaczyć na zwiedzanie i jazdę tylko dopołudniowe godziny. Jedziemy najpierw do Koroni. Pięknie położone miasteczko, wkomponowane w strzępiasty brzeg. Oczywiście miasta broniła forteca. Zadowalamy się jedynie widokiem na zewnętrzną bryłę i przez uroczą nadmorska wioskę Finikounta jedziemy do Methoni.

Ze względu na korzystne położenie na półwyspie messeńskim w Koroni i Methoni już w 1206 rozpoczęto budowę twierdz. Nazywano je „Oczami Wenecji” gdyż pozwalały na kontrolowanie ruchu statków pomiędzy Grecją a Italią. Poza funkcjami militarnymi twierdza w Methoni służyła również pielgrzymom podążającym przez Kretę i Cypr do Ziemi Świętej. W czasach Homera Methoni znane był jako Pedasos, znajduje się wśród siedmiu grodów, które Agamemnon podarował Achillesowi, aby ułagodzić jego gniew po odebraniu mu pięknej Bryzeidy. Tu już nie odpuszczamy i zwiedzamy nadmorską twierdzę Kástro, stanowiącą największą atrakcję tego miasta. Należy ona do najlepiej zachowanych średniowiecznych zabytków Europy. Z trzech stron otacza ją morze, z czwartej oddziela od lądu szeroka fosa. Wejście prowadzi przez most ponad fosą, w obręb murów, gdzie niegdyś mieściło się weneckie miasto portowe. Do czasów dzisiejszych zachowały się skąpe szczątki budowli z różnych epok. Są wśród nich ruiny weneckiej katedry, łaźni tureckich krytych podwójną kopułą oraz ślady zabudowań. Potężna brama na południowym skraju twierdzy prowadzi na kamienną groblę łączącą zamek z maleńką wysepką Bourtzi.

Po zwiedzeniu obiektu przez Pylos, urocze, kameralne, portowe miasteczko, gdzie nad oboma krańcami zatoki, zachowały się dwie twierdze, krzyżowców Paleokastro oraz osmańska Neo Kastro, jedziemy jeszcze 30km wzdłuż zachodniego brzegu Peloponezu i w małej, turystycznej osadzie Marathopoli, zatrzymujemy się na plażowanie. Wynajmujemy pokoje w pensjonacie „Panorama”, tuż przy samym morzu. Wulkaniczny brzeg i skały, kończą się pasmem tawern i knajpek, w my mamy „view” na całość z pokojowego tarasu. Dzisiaj zielona noc i ostatni wieczór w Grecji. Obowiązkowa kolacja w jednej z tawern, na wychodzącym w morze tarasie. Oczywiście w menu ponownie owoce morza, doskonale przyrządzone ogromne krewetki, ośmiorniczki i kalmary… do tego woda?… czyżby zdominował nas niewypowiedziany smutek?… przecież opuszczamy kraj wina i fety, szafirowych wód, ojczyznę Homera i Platona, praźródło kultury europejskiej i boski Olimp… a my?… niczym Odyseusz, będziemy tułać się jeszcze kilka dni, zanim powrócimy do domu.

19 dzień – poniedziałek 15.09.

Ostatni dzień pobytu w Grecji. Dzisiaj o 18.15 mamy prom z Patras do Triestu. Jednak najpierw, musimy jeszcze pokonać dystans dzielący nas od stolicy Peloponezu. Z Marathopoli przez Kiparissia, Pirgos jedziemy w kierunku Olimpii, po drodze odwiedzając jeszcze pomniejsze miasteczka. Docieramy do miejsca, gdzie narodziła się idea igrzysk olimpijskich, a w pierwszej wersji była ona dedykowana ku czci Zeusa – najwyższemu z bogów w mitologii greckiej. Władca błyskawic, uosobienie najwyższej zasady rządzącej Wszechświatem. Władca wszystkich bogów i ludzi, a jego atrybutami były złote pioruny, orzeł i tarcza zwana egidą. Wychowały go nimfy górskie i koza Amaltea. Obecnie, ruiny przypominają jedynie czasy zamierzchłej świetności. Pierwsze odnotowane igrzyska odbyły się w 776 p.n.e. U stóp wzgórza Kronosa nad Alfiosem (Alfejos) i Kladeosem znajdowało się sanktuarium poświęcone Zeusowi, wokół którego co 4 lata odbywały się panhelleńskie igrzyska, zwane od tego miejsca olimpijskimi. Na czas igrzysk olimpijskich zaprzestawano wojen. Podczas trwania konfliktów ogłaszano „pokój boży” i wojny wstrzymywane były na 2 miesiące. Same igrzyska trwały tylko pięć dni, reszta była przeznaczona na wyruszenie i powrót z igrzysk przez widzów i zawodników. Wokół kompleksu świątyń powstawały obiekty sportowe: stadion na 20 tys. widzów, hipodrom, gimnazjon z palestrą i łaźnie. Olimpia, jako miejsce pogańskie, została z rozkazu Teodozjusza I Wielkiego, zamknięta w roku 390, a organizowania igrzysk zakazano w roku 393. Od 1829r w Olimpii prowadzono systematyczne prace archeologiczne. Natomiast idea olimpijska odrodziła się dopiero w 1896r., a pierwsze, nowożytne letnie igrzyska olimpijskie odbyły się w Atenach, zimowe od 1924 w Chamonix. Jednak płomień olimpijski, który płonie podczas nowożytnych igrzysk olimpijskich uzyskuje się nadal w Olimpii, zapalając go za pomocą promieni słonecznych, skupionych przez paraboliczne zwierciadło. Stąd też jest on dalej przenoszony przez olimpijską sztafetę, do miejsca rozgrywania igrzysk w danym roku. Stanowisko archeologiczne w Olimpii zostało wpisane na Listę światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO (wstęp 6€ od os.).

Po zwiedzeniu ruin i obowiązkowym przebyciu dystansu olimpijskiego stadionu, czyli 600 stóp, to jest 192,67 m, jedziemy jeszcze 120km do nowej przystani promowej Patras. O 16.00 wstawiamy się gotowi do zaokrętowania. Szybka wymiana rezerwacji na bilety, wykupiliśmy je już wcześniej w Polsce przez internet, 179€ za zestaw 2os. plus motocykl. Trasa morska prowadzi do Triestu , po drodze prom zatrzymuje się w Anconie, liczy ok.1300km, rejs trwa 32godz. – start 18.15 przybycie na miejsce 17września o 1.30 w nocy (zakończenie podróży w środku nocy to wielka niedogodność!). Nie mamy wykupionej kabiny, ale mamy doświadczenie z poprzednich rejsów podobnymi promami, materac dmuchany i śpiwór świetnie załatwia sprawę noclegu i przyzwoitego komfortu podczas rejsu. Ponadto okupujemy w czwórkę barowy kącik na miękkich sofach. Jest już sporo po szczycie greckiego sezonu i prom płynie tylko w połowie wypełniony… więc mamy po 4 miejsca na osobę… czyli VIP room z „view” na bar.

20 dzień – wtorek 16.09.

Dzień bez historii spędzony na promie… nudna laba i jednostajny rytm promowego życia, czas wypełniamy na pisaniu relacji z wyprawy i wybieraniu najciekawszych zdjęć z obecnej podróży, kiedy to jak w „deja vu” odkrywamy i wracamy ponownie do tych pięknych i ciekawych miejsc na trasie naszej wyprawy po Bałkanach i nie tylko, gdyż były również Karpaty, a przed nami Alpy. Nowoczesny, szybki prom płynie z prędkością 50km/h, co jest jak na jednostkę wodną sporą wartością.

Po drodze, o godz 18.00 zatrzymuje się na trzy godziny w Ankonie. Z górnego, widokowego tarasu promu, mamy piękny widok na krajobraz miasta. Jeszcze wieczorem podejmujemy próby małej drzemki, ale perspektywa wyładunku już o 1.30 w nocy, jakoś nie sprzyja sytuacji… mamy dylemat… wezwać na pomoc Morfeusza, czy raczej jego ojca Hypnosa…

21 dzień – środa 17.09.

Mamy niewielka obsuwkę czasową i przybijamy do portu w Trieście godzinę później o 2.30. Przed trzecią nad ranem jesteśmy na nabrzeżu i zadajemy sobie pytanie, co teraz uczynić wobec pory o której tu się znaleźliśmy?.. gdzie i w jakich okolicznościach mamy się przespać? Podejmujemy decyzję… jedziemy na trasę w kierunku Postojnej, gdzie rano mamy zwiedzać słynne jaskinie, a po drodze, zobaczymy się co robić. Po 40km i na 16 km przed celem w przydrożnej restauracji (oczywiście zamkniętej o tej porze) , z ogromnym i pustym parkingiem, która zachęca reklamą darmowego postoju dla kamperów (nic to dla nas), pod zadaszonym tarasem, decydujemy się na harcerski nocleg. Szybkie składanie ławek, pompowanie materaców, poduszek w śpiwory i królewskie łoża gotowe. Oj… jedyna uciążliwość, to nieprzyjazna zimnica nad ranem. Po drugiej stronie, mała stacja benzynowa otwiera swoje podwoje o 8.00, tak więc, po pobudce śniadanie wprost do łóżka, a toalety z tankowaniem. Polecamy to miejsce, będącym w podobnej sytuacji, alternatywą jest nocna jazda. Dojeżdżamy do Słoweńskiej Postojnej i wykupujemy bilety na zwiedzanie jaskini „Postojnska Jama”- wstęp 22.90€ od os., pierwsza tura zwiedzania rozpoczyna się dopiero o 10.00.

Jaskinia wydrążona została w skałach przez rzekę Pivkę (dopływ Ljubljanicy). I starym korytem tej rzeki przebiega trasa turystyczna. Wokół mnożą się zadziwiające formy skalne. Wielometrowe żółto-beżowo-pomarańczowe nacieki, stalaktyty, stalagmity, kurtyny skalne. Jedną z atrakcji jaskini w Postojnej, jest występowanie bezokiego płaza – odmieńca jaskiniowego, zwanego przez Słoweńców „ludzką rybką”. Żyje tylko w podziemnych wodach dynarskiego krasu. Płaza można zobaczyć w specjalnym podziemnym baseniku. Dalej na trasie rozkoszujemy się krajobrazami i urokiem Alp Julijskich. Bocznymi, wąskimi drogami pniemy się poprzez Idrija, Cerkno, Zeleznik do Bohinjskiej Bistricy i dalej nad Bohinjsko jezioro. Cały czas poruszamy się wysoko w górach na terenie Triglavskiego P.N. Piękne widoki, wąskie dróżki, wszystkie z asfaltową nawierzchnią, przeprowadzają nas przez wysoko położone przełęcze. Wreszcie w porównaniu do Grecji, w Słowenii wszędzie czysto, skromne, wypielęgnowane i ukwiecone domki w górskim krajobrazie z dominacją koloru alpejskiej zieleni, wyglądają czarująco. Dalej przejazd pod następne, jezioro Blejako do miejscowości Bled i krótki rzut oka na turystyczne centrum tego regionu.

Na nocleg zajeżdżamy kilkanaście km za Bledem, do prawdziwego gospodarza i tam wynajmujemy lokum typu B&B, w formie apartamentu (Kametija Matijovc Podbrezje 192 www.matijovc.si , apartament 4os.79€). Teren posesji ujęty w ramy zabudowań folwarcznych, zadbany i uporządkowany w wiarygodnym austriackim stylu, a klan rodzinny, zajmuje się całą gamą upraw warzywno-sadowniczych. Nas interesuje najbardziej ich przerób i finalny produkt, którym są soki, jak również przeróżne rakije i likiery na bazie owoców. Jak widać w Słowenii, proceder ten jest dozwolony i legalny. Oczywiście w pakiecie noclegowym, mamy degustację trunków (wystarczy tylko wskazać palcem, która butelka), przekąszamy domowej roboty salami i popijamy świeżo wyciśnięty sok jabłkowy… jaki będzie efekt końcowy… tego nie wie nawet Dionizos… a przecież to on nauczył ludzi picia alkoholu. We wszystkich obejściach czuć rękę gospodarza z tradycjami i wielkim rolniczym zaangażowaniem. Trafiliśmy tu całkiem przypadkowo, ale polecamy to nieszablonowe miejsce, na przerwę i odpoczynek w podróży. Dziś tylko 200km, ale co za widoki!

22 dzień – czwartek 18.09.

Opuszczamy Słowenię, jadąc obok najwyższego szczytu Alp Kamnickich, Grinlavec 2558m.n.p.m. Drugorzędna droga, pnie się niekończącą siatką serpentyn i agrafek, w kierunku Zgornje Jeziersko na przełęcz 1218m.n.p.m. Po przekroczeniu alpejskiego pasma gór, jedziemy wyłącznie bocznymi drogami, wyłączając w opcjach GPS autostrady. Poruszamy się po austriackiej stronie na płn.-wsch., najpierw wzdłuż granicy ze Słowenią, później Węgrami. Dzięki temu, możemy podglądać w naturze życie miejscowej społeczności. Na trasie mnóstwo kameralnych i kolorowych alpejskich wiosek i miasteczek, prawie na każdej przydrożnej większej górce, zamek, klasztor, lub kościół. Ciekawsze miejsca to Hollenegg i Riegersburg. Dzisiejszą włóczęgę kończymy dopiero wieczorem, wjeżdżając na Węgry do miejscowości Sopron-Balf.

Nocleg w „Krokodil” Etterem Panzio (32€ pokój 2os. z opcją 37€ zawierającą śniadanie). Mieliśmy spore trudności, aby znaleźć lokum na nocleg z powodu atrakcyjności wód termalnych znajdujących się na tym terenie… wszystkie pensjonaty i kwatery wynajęte przez kuracjuszy. Balf leży 7 km na płd.-wsch. od jeziora Neusiedl. W przyjemnym otoczeniu przyrody znajduje się tu wiele zabytkowych budynków. Wpisane zostało, wraz z częścią parku krajobrazowego Neusiedl, na Światową Listę Dziedzictwa UNESCO. W Balf, lecznicze wody zostały już w II w wykorzystane przez Rzymian. Ostatnia historia, to druga wojna światowa i powstanie obozu pracy przymusowej, gdzie zmarło około 2000 osób, obok cmentarnego kościoła na górce stosowny, monumentalny pomnik. Dzisiejszy dystans to 410km.

23 dzień – piątek 20.09.

Ostatni dzień podróży. Z Sopron-Balf, przez zabytkowy Sopron, wjeżdżamy ponownie do Austrii i przez Bruck, Hainburg, Hohenau docieramy do gr. z Czechami. Nadal jadąc wyłącznie bocznymi drogami, docieramy na urokliwej trasie do wielu kameralnych wiosek, miasteczek, zamków i pałaców, których w tym rejonie sporo. Dalej już Czechami przez Breclav, Kryjov zajeżdżamy do starego, historycznego miasta Kromeriż.

(Kroměříž) zostało założone w XIII w., jako miasto biskupów ołomunieckich. Stopniowo budowali tutaj swoją reprezentacyjną siedzibę letnią, która miała odzwierciedlać ich siłę i bogactwo. Pięknie odrestaurowane stare miasto, zadziwia nas swoim urokiem i należy niewątpliwie do najpiękniejszych czeskich miast. Malownicze, historyczne centrum z domami mieszczańskimi z podcieniami, monumentalny pałac arcybiskupi, wyjątkowe ogrody, rozścielające się wokół oraz arcybiskupie piwnice z wyjątkowym winem. Przez wieki w mieście powstały budowle, które po dziś dzień zachwycają swoim pięknem i czynią z Kromeriża, prawdziwy skarbiec architektury. Pałac wzniesiony w XVII w. na starszych fundamentach, to wyjątkowo zachowany przykład średniowiecznej barokowej siedziby wysokiej szlachty. Został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO, ze względu na swoje spektakularne piękno i przepych.

Dalej przez Novy Jicin, docieramy do Cieszyna i późnym wieczorem, jesteśmy pod bramą naszej „Chałupy na Górce”, jeszcze tylko mała przeprawa z powodu wyczerpania się baterii w pilocie do bramy i bezpiecznie, po przebyciu 6100km, jesteśmy ponownie, po 23 dniach podróżny w domu.

Podsumowanie:

Cóż wiele pisać, wspaniałe dni motocyklowej włóczęgi w miłym i przyjacielskim towarzystwie. Choć znamy się od niedawna i po raz pierwszy i od razu tak długo, podróżowaliśmy razem z Arkiem i Tiną w dwa motocykle, to każdemu życzę, takich kompanów podróżny! Odbyłem ich wiele w swoim motocyklowym bycie i jak wiecie różnie, również z własnych doświadczeń z tym tematem, niekiedy bywa i bywało. Żadnych zgrzytów, pretensji, obrazy i niedomówień, tylko radość, uśmiech i zadowolenie, a na koniec obopólne podziękowanie za wspólnie spędzone, ponad trzy tygodnie podróży. Piszę to nie od kozery, gdyż dobranie sobie współtowarzyszy podróży, jest również częścią zadowolenia i składową całego obrazu, który zostaje nam w pamięci po jej zakończeniu i zapisaniu we własnym, podróżniczym „memory”. Co jeszcze można dodać, ano to, że choć bywa się ponownie w tych miejscach, które wcześniej się odwiedzało, to powrót do nich niesie również wiele radości i zadowolenia, czasem to może sentyment, a czasem po prostu warto piękne miejsca odwiedzać co pewien czas, zawsze ma to inny swoisty urok, związany z pogodą, innymi sytuacjami i również towarzystwem, o czym wczesnej pisałem. Tyle tytułem zakończenia moich osobistych wywodów.

…Wojtek…

… o Grecji można by napisać wiele, nie zamierzam tego robić, napisałam bajkę o uroczej Gracji i tym sposobem odniosę się do zagadnienia…

…w maleńkim miasteczku, w tawernie przy stoliku, popijając trzecią kawę, siedziała przecudnej urody dziewczyna, ubrana w pomarańczową sukienkę, na szyi zwisają oliwkowe korale, w uszach szykowne kolczyki z winogron… co rusz rozpaczliwie przeglądała się, a to w lusterku z włoskiego szkła, a to w pustce swojej torebki z muszelek… jej turkusowe oczy raz po raz zalewały się łzami, kiedy tylko wszczynała rozmyślania o swojej przyszłości… obok niej siedział przyczajony kot i przywiązany do stołka osioł, czekali razem z dziewczyną… na co?… sami nie wiedzieli, może na Godota?, a on nie nadchodził, więc nie ruszali się z miejsca… tymczasem na horyzoncie, niczym rydwan ze śmiałego snu, zajechał do tawerny Pan Cogito herbu biało-niebieskie śmigło, spojrzał na dziewczynę i zapytał… dlaczego urocza istoto płaczesz?, czyżbyś była w kłopocie?… tak panie, odpowiedziała nieskromnie, chciałabym nowe buty i korale, chciałabym żyć wygodnie i beztrosko, chciałabym pić wino i mieć służącą… Cogito spojrzał na nią, pomyślał i rzekł… czy wiesz moja miła iż bieda idzie tak wolno, że nędza ją dogania?… ponieważ jesteś leniwa, cierpisz niedostatek, ponieważ jesteś niechlujna, siedzisz po kolana w śmieciach i płaczesz, ponieważ nie znasz sensownego rozwiązania swoich powikłań rzeczy, prosisz o pomoc… Cogito sięgnął do kieszeni po garść srebrników i ofiarował dziewczynie mówiąc… wyciągam do ciebie pomocną dłoń, ale wiedz moja piękna, że kiedyś tu wrócę i sprawdzę, czy zrobiłaś z nich właściwy użytek… pamiętaj… ta pomoc nie jest bezwarunkowa, jeśli kategorycznie nie zmienisz swego postępowania, mój powrót cię zaboli, bo odbiorę co swoje z nawiązką… bo ty… zastawiona w lombard nowego porządku świata… może będziesz moją żoną, może kochanką… a może tylko służącą…

…Wiola…

mapa