Dzień 30. 27.07.2012r

Vancouver – opuszczamy gościnne progi domu naszych przyjaciół Ady i Andrzeja. Szybkie przepakowanie naszej Toyoty, aby pomieścić wszystkie bagaże Miry i Jacka…i w drogę. Ruszamy na północ drogą nr.99 do Cache Creek, przez Whistler. Poruszamy się niezwykle krajobrazową i widokową trasą, przez góry w Parku Narodowym Garibaldi, ze szczytem o tej samej nazwie o wys. 2678m.n.p.m. Po drodze podziwiamy wodospady z tym najciekawszym, Brandywinw Falls i zaglądamy do byłej kopalni złota Britannia Mine Museum.

Wiosce olimpijskiej Whistler.., ,,świstanie” górskiego świstaka, nadało górze i kurortowi, przyjętą oficjalnie w 1965 r., nazwę. Cała okolica wykorzystana została do stworzenia ogromnego kompleksu sportowo-rekreacynego: sporty zimowe, kajakarstwo, golf…, a także – parku rowerowego Whistler Mountain Bike Park z ponad 200 km górskich tras rowerowych. Latem prawie wszystkie wyciągi narciarskie służą rowerzystom. Zainteresowani sportami zimowymi wiedzą… że, ostatnie, XXI Zimowe Igrzyska Olimpijskie odbyły się w kanadyjskim mieście Vancouver w dniach 12-28 lutego 2010 roku, a zawody, oprócz Vancouver, przeprowadzono również w Whistler oraz w Richmond. Były to trzecie igrzyska olimpijskie, które rozegrano w Kanadzie. W 1976 roku organizatorem letnich igrzysk olimpijskich był Montreal, a w 1988 roku zimowe igrzyska olimpijskie organizowało Calgary.

Po napatrzeniu się na miejscowość… zaliczaną do pierwszej trójki na świecie pod względem ilości narciarzy (2 mln rocznie), ruszamy drogą nr.97 i jedziemy 216km w kierunku Williams Lake. Na 70 km przed tą miejscowością w Lac La Hache w przydrożnym motelu z powodu szalejącej burzy wynajmujemy dwa, 2os. pokoje (25$ CAD za pokój). Miła Kanadyjka pochodzenia rosyjskiego (trzecie pokolenie, nie mówiące już po rosyjsku) bardzo serdecznie przyjęła nas do swojego motelu i jak widać powyżej…za przyzwoitą, dość niską opłatą. Na obiadokolację Mira zaserwowała nam wspaniałe steki, przyrządzone w polowych warunkach.

2012-07-27-map

Dzień 31. 28.07.2012r

Rano szybko docieramy do Williams Lake i jadąc dalej drogą nr 97 po 230 km docieramy do Prince George. Tam skręcamy na zachód w drogę nr 16 i podążamy 482km do miejscowości Kitwanga. Dwa kilometry za indiańską osadą, którą objechaliśmy, zatrzymujemy się na noc, na miejscowym kempingu (35$ za miejsce dla całej naszej czwórki) . Dziś dość dużo przestrzeni pozostawiliśmy za sobą…674km.

Cały dzisiejszy przejazd to podziwianie nieskalanej przemysłem i cywilizacją przyrody. Jedynie w miasteczku Quesnel, znajdują się zakłady produkcji sklejki, rzeka Fraser, wzdłuż której na długim odcinku podróżowaliśmy dzisiejszego dnia…to raj dla łososi, natomiast w miejscowości Smithers, będącej centrum narciarstwa…wpatrywaliśmy się w piękne, ośnieżone  góry. Miejsce gdzie dzisiaj nocujemy znajduje się na terenie Gitwangax Indian Reserve , gdzie opodal kempingu w centrum małej indiańskiej osady, znajduje się ciekawa ekspozycja totemów.

2012-07-28-map

Dzień 32. 29.07.2012r

Dzisiejsza podroż to prosty przejazd, z Kitwanga drogą nr 37, trasą licząca 675km do miejscowości Watson Lake.

2012-07-29a-map

Jak zwykle po drodze, zwłaszcza na tak długim odcinku…coś przydarzyć się musi…lub może. I tak na początek nieoczekiwana przerwa…wirujący nad naszymi głowami helikopter…układał powycinane drzewa…w piramidy. Czas czekania nie był zmarnowany, gdyż pierwszy raz w życiu, zobaczyliśmy wykonywaną tak precyzyjnie pracę drwali.

Niedługo po tym, nasza droga przecięła się ze szlakiem miśka poszukującego pożywienia. Zatrzymaliśmy się natychmiast i patrzyliśmy jak szuka czegoś do jedzenia…nami nie był zainteresowany i wcale mu się nie dziwimy…borówki są smaczniejsze od chemicznego mięsa. W rejonie gór Cassiar Mountain, a dokładnie w Jade City, zatrzymaliśmy się, by popatrzeć na wyroby z miejscowych kopalni jadeitu. No…no…wszystko takie pięknie zielone…i takie drogie.

Na noc zostajemy 20km przed Watson Lake, przy wjeździe na słynną i obecnie wielce kultową drogę, zwaną Alaska Highway (15 $ CAN za stanowisko kempingowe). Na kolację karkówka w wydaniu: Mira – „gotowanie jak u mamy”.

2012-07-29b-map

Po siedmiu latach dotarłem ponownie do drogi, Alaska Highway, tym razem nie na motocyklu, lecz naszą Toyotą 4×4. Trasa ta, to również część Autostrady Panamerykańskiej, łączącej Alaskę z Ziemią Ognistą, znajdująca się na południu kontynentu południowoamerykańskiego. Została wybudowana w całości w roku 1942 (od 8 marca do 28 października) przez Armię Amerykańską i pracujących na jej rzecz kontaktorów w celach zaopatrzeniowych sprzętu wojskowego, a w szczególności samolotów dla sowieckiej Rosji. Inwazja Japonii na USA 7 grudnia 1941 r. pociągnęła decyzję Kongresu z 6 lutego 1942 i zgodę Prezydenta Franklina D. Roosevelta na jej budowę. Otwarcie drogi nastąpiło na Wzgórzu Żołnierza (Soldier’s Summit) 21 listopada 1942 r. Wcześniej nie było drogi prowadzącej na Alaskę, funkcjonowały jedynie szlaki traperskie, a łączność z tym terenem była praktycznie jedynie drogą morską, wzdłuż zachodniego brzegu kontynentu pn. amerykańskiego. Tą drogą lądową niedostępną dla lotnictwa japońskiego od końca 1942r wysyłano miedzy innymi 8 tys. samolotów do Rosji . Ciągnie się ona przez prawie 1520 mil z kanadyjskiego miasta Kolumbii Brytyjskiej Dawson Creek, gdzie kończyła się linia kolejowa, do Fairbanks na Alasce. Obecnie jej długość wynosi 1488mil, ponieważ po wojnie przez siedem lat była remontowana i budowano nowe fragmenty, prostując trasę. Główne miejscowości przez które przebiega droga to Fort St. John, Fort Nelson, Watson Lake, Whitehorse oraz Tok. W 1948r tą kultowa drogę otwarto dla ruchu publicznego i z powodu uciążliwości przejazdu i wielu awarii samochodów nazywano ją ,,złomowiskiem amerykańskich samochodów”.

Dzień 33. 30.07.2012r

Rankiem ruszamy drogą nr 1 i po pokonaniu 410km docieramy do miejscowości Jake´s Corner. Tam skierowaliśmy się w drogę nr 8, a po 50 km w Carcross, kontynuujemy jazdę drogą nr 2 na południowy zachód w stronę Alaski, do portu Skagway. Na przełęczy ,,White Pass” przekraczamy z marszu granicę Kanada-USA. Pokonawszy tego dnia 520 km, chcieliśmy pozostać w tej miejscowości słynącej z gorączki złota , jednak sytuacja rozkładu przepraw promowych do Haines przez zatokę Lynn Canal, spowodowała, że postanowiliśmy prawie z marszu, bo już po dwóch godzinach zwiedzania miasta, zaokrętować się na prom i popłynąć na drugą stronę zatoki. Prom w sezonie płynie każdego dnia o godzinie 17.45, trzeba być na godzinę przed wypłynięciem, bilety można zakupić w kasie, na nabrzeżu –( 25$ od osoby + 73$ za nasz pojazd). Rejs na drugą stronę trwa 1godz. W Haines na miejscowym kempingu za 16$, mamy wspaniałe miejsce na rozbicie biwaku. Tym razem Mira, serwowała mielone z ziemniaczkami – smakowały wybornie. Dzisiejsza trasa była odstępstwem od planu i niezwykle wzbogaciła nasz przejazd. Stał się on nieszablonowy, a ponadto dotarliśmy do Alaski jakby nieco wcześniej i do tego z innej strony.

A teraz odrobina historii Skagway:

Miejscowość położona jest na końcu głębokiej, żeglownej zatoki w miejscu byłej wioski indiańskiej. Kapitan Wiliam Moor, poszukiwacz, handlowiec i marzyciel, wylądował tu jako pierwszy biały człowiek 20 października 1887 r i jakby przeczuwając przyszły boom, zajął 150 akrów ziemi. Miał wtedy 65 lat. Rozpoczął od budowy domu i portu, który miał się stać połączeniem morskim do stanu Jukonu. Dla rządu kanadyjskiego odkrył alternatywne połączenie z interiorem przez White Pass (889 m.n.p.m.), dłuższe ale za to mniej strome niż Chilkoot Pass. Wkrótce po tym okręt ,,Portland” przywiózł do Seatle tony złota (17.7.1897), a już niebawem po tym fakcie portu w Skagway przybił statek ,,Queen” (29.7.1897). Załoga statku porzuciła go i ruszyła na poszukiwanie tego szlachetnego kruszcu.  Skokoom Jim (Indianin – Tlingit) i John Carmack…Jim pokazał Johnowi gdzie jest złoto, a John wynalazł metodę ręcznego wypłukiwania złota za pomocą płaskiej miski. I tak w jednym momencie ruszyła ludzka lawina, która spowodowała, że Skagway na krótko stało się największym miastem Alaski liczącym 10-20 tys. mieszkańców. Atmosferę w mieście określano jako…,,tylko nieco lepszą od piekła”, otwierano salony, burdele i kasyna gry, a nad wszystkim panowała mafia niejakiego ,,Soapy Smith’ a”. Tu przed laty spragnieni kobiecego ciała mężczyźni płacili burdelmamie- Miss Kitty, dolara w złocie za seksualne usługi. W zamian stawali się właścicielami tokena…będącego przepustką do świata relaksu. Oferujące relaks kobiety, oddając po pracy token swojej przełożonej, pobierały z jej sakiewki szczyptę sproszkowanego złota…jako zapłatę za świadczone usługi. Złoty pył trwale wbijał się w opuszki palców. Prawy kawaler nie miał więc problemu z odróżnieniem kobiety pracującej w branży relaksacyjnej od panny, która pozostając na utrzymaniu rodziców, stanowiła dobry materiał na żonę. Złoto wystawiało świadectwo moralności…wystarczyło przyjrzeć się palcom.

W 1898 rozpoczęto budowę kolei z Skagway na White Pass. To niesłychanie trudne przedsięwzięcie techniczne zostało podjęte przez odważnych i inteligentnych konstruktorów w niezwykle trudnym wysokogórskim terenie, bez żadnego wzoru czy doświadczenia, zakończyło się sukcesem latem 1899 r. Z White Pass doprowadzono kolej w lipcu 1900 r. aż do Whitehorse, miasta leżącego w górnym biegu Yukonu. Cena przejazdu była niebotyczna: 100 $!!! Skagway dzięki kolei stało się centrum zaopatrzeniowym dla Jukonu.

Miasto przeżyło w swej historii jeszcze kolejny boom w 1940r, a to z powodu najazdu 3000 wojskowych związanych z budową Alaska Highway. Dzisiaj ma 700 stałych i 300 – 400 sezonowych mieszkańców, troskliwie pielęgnowane i doskonale utrzymane stanowi dla licznych rzesz turystów nie lada atrakcję. W lecie przybywa tu ok. 240 wielkich statków turystycznych, których pasażerowie ożywiają opuszczone uliczki i zapełniają muzea i restauracje. W r. 1988 po kilkuletniej przerwie otwarto ponownie, zabytkową już kolej na White Pass do stacji Fraser, blisko jeziora Benett, jako atrakcję turystyczną. W r. 1993 kolej przewiozła aż 130 tys. pasażerów! Tak więc czas obszedł się łaskawie z miastem, a usilne zabiegi władz wydają się zapobiegać temu, by miasto nie stało się ,,Ghost Town”, jak to się stało z położoną opodal Dyea’ą.

A teraz ciut o samym zagadnieniu ujętym pod nazwą „Gorączka Złota” – Aby podkreślić przynależność do Kanady tego obszaru utworzono na przełęczy ,,White Pass” posterunek policji kanadyjskiej, której zadaniem było pobieranie opłat celnych i sprawdzanie czy udający się w dalszą drogę do Dawson City byli odpowiednio zaopatrzeni w żywność i ekwipunek, ponieważ pierwszej zimy doszło w Dawson City do głodu na skutek przeludnienia. To spowodowało, że każdy „prospektor” (tak oficjalnie nazywali się poszukiwacze złota) który chciał uczestniczyć w tym „Eldorado” musiał zabrać ze sobą zaopatrzenie na jeden rok – co wagowo wynosiło ok. 500 do 1000kg, inaczej nie zostałby wpuszczony do Kanady. Z miasta Dyea, dzisiaj „miasta-duch”, położonego w sąsiedztwie Skagway, gdzie zaczynał się szlak którym wędrowano do Klondike, do Jeziora Bennett w Kanadzie, skąd można już było dalej podróżować po płaskim terenie, a więc można było już wszystko wozić – chociażby psim zaprzęgiem na odległość aż 55km. Żeby to wszystko donieść do tego miejsca, szczęśliwiec musiał czynić to etapami, a ze względu na warunki „marszu” nie dało się zabierać ze sobą jednorazowo więcej, niż 25-40kg. Wg. dokumentów, przeciętny „prospektor” przeszedł (w sumie) ponad 1700km zanim pokonał ten pierwszy 55-kilometrowy odcinek. Do dziś na trasie tej znaleźć można kości ok. 3000 koni, które padły ofiarą ,,Gorączki Złota”, gdyż ich właściciele zapomnieli, że koń musi od czasu do czasu też coś zjeść, a mróz i wiatr dopełniały reszty. Stąd pochodzi przydomek drogi- ,,Dead Horse Trail”. Trudności podróży nie kończyły się bynajmniej z chwilą pokonania przełęczy, można powiedzieć…że dopiero zaczęły się na dobre. Wprawdzie odległość do Dowson City wynosiła ,,tylko” ok. 600 km, ale podróżni znajdowali się na wyżynie górskiej, w zimie smaganej bezlitosnymi wiatrami przy temperaturach spadających nawet do -50ºC, a na wiosnę i w lecie pełnej rozlewisk i bagien na wiecznej zmarzlinie, wielkich jezior i bystrych rzek. Oba szlaki spotykały się nad jeziorem Benett, gdzie powstało miasteczko liczące w 1898 r. 20 tys. mieszkańców. Wszystkie okoliczne stoki ogołocono z drzew, tnąc je na deski do budowy domów, na opał, ale przede wszystkim do budowy łodzi do spławiania się do rzeki Yukon, wszystko znowu bez żadnego doświadczenia i zielonego pojęcia…ani co do trasy…ani co do jej trudności.

2012-07-30-map

I jeszcze trochę ciekawostek: Można powiedzieć, że tak jak Chicago miało swojego Al Capone’a, tak Skagway miało swojego Jeffersona „Soapy” Smith’a. „Soapy” – znaczy „Mydlany”, a to dlatego, że gdy komuś płacił większą sumę, wtedy po przeliczeniu pieniędzy sprytnie zamieniał banknoty na kostkę mydła zawiniętą w jeden banknot. Nie był znowu taki groźny, ale rósł „w siłę”, gdyż miał „swoją bandę” która dość skutecznie przekonywała ,,prospektorów” przychodzących ze złotem do banku, żeby się z tym złotem „rozstali” zanim do tego banku dotarli. Któregoś dnia zebrała się grupka obywateli – 8.VII.1898 – i postanowili pozbyć się „Soapy’ego”. Przewodniczył im Frank Reid. Mieli tylko „pogadać”, ale Soapy sięgnął po broń. Frank strzelił pierwszy, ale nabój nie wypalił. ,,Soapy” wystrzelił ze swojego Winchestera i trafił Franka w brzuch. Frank strzelił jeszcze raz i trafił ,,Soapy’ego” w serce zabijając go na miejscu. Frank umarł po dwunastu dniach. Dziś leżą pochowani niedaleko siebie na miejskim cmentarzu, zwanym „Gold Rush Cemetery” – czyli cmentarzem z czasów ,,Gorączki Złota”. Groby tych osobników są dziś terenem pielgrzymek turystów.

Dzień 34.  31.07.2012r

Z Haines po zatankowaniu (olej napędowy 4.95$ USA za galon) ruszamy na północ drogą nr 7 w kierunku granicy z Kanadą. Wykorzystaliśmy pełna pojemność baków naszej Toyoty, gdyż w tej części, kontynentu, po stronie Kanady cena za litr tego paliwa oscyluje w granicy 1,5$ CAN za litr ($ CAD obecnie idzie łeb w łeb z $ USA). Po 80km jesteśmy ponownie w tym państwie i dalej drogą nr 3 podążamy 170 km do miejscowości Heines Junction, gdzie docieramy do drogi Alaska Highway noszącej nr 1. Teraz pozostało nam w pięknej aurze i temp. 15÷18ºC w otoczeniu wspaniałej przyrody i pięknych krajobrazów pokonać 320km, dzielące nas od ponownego wjazdu na Alaskę na przejściu granicznym Border City Lodge. Mogę już powiedzieć i napisać, że dostałem nagrodę, ponieważ siedem lat temu jadąc tymi terenami na motocyklu mało co widziałem, gdyż aura i temperatury rzędu 5÷6ºC, oraz padający deszcz przez pięć dni podróży, skutecznie nie pozwoliły odbierać wszystkich bodźców, które dostarcza trasa i widoki z niej oglądane. W Border City Lodge, gdzie przekraczamy granicę z USA, czyli Alaską, kontynuujemy dalej jazdę nadal Alaska Highway, noszącą po tej stronie nr 2, aby po 85 milach dotrzeć do miejscowości Tok, pokonując dzisiaj spory dystans-720 km. Na miejscowym kempingu wynajmujemy stanowisko na nasz biwak za 36$, dla całej naszej czwórki. Do dyspozycji mamy wszelkie wygody łącznie z grillem na propan. Ceny moteli oscylują w granicy 120÷135 $ za pokój. Oczywiście mając do dyspozycji te wszystkie obozowe luksusy… na kolację Mira zaoferowała nam wspaniałe steki, smakowały prawie tak…jak argentyńskie. Wiadomości techniczne: Mira ma stanowisko głównej kucharki, Jacek robi za Prometeusza i organizuje nam ognisko, ja występuję jako podkuchenna, natomiast Wojtek…jest od wszystkiego po trochu jako główny ,,kamandir”.

Alaska! Już sama nazwa tego stanu kryje w sobie coś niezwykłego i tajemniczego, a na pewno pobudza wyobraźnię. Każdy ma jakieś swoje wyobrażenie tej krainy na podstawie lektur J. Londona, filmów „National Geographic” czy choćby „Przystanku Alaska”. Jest jeszcze jedna rzecz z którą prawie wszystkim kojarzy się ten stan…z zimnem!!! Nawet dla amerykanów jest to koniec świata, na który nie warto jechać. Nie jest jednak tak źle, co w wielkim skrócie postaramy się przedstawić. Stan ten jest 4,5 raza większy niż Polska a mieszka w nim mniej więcej tyle ludzi co w Krakowie. Większość powierzchni zajmują góry, lasy, jeziora, po prostu dzika przyroda, która nie została jeszcze zdominowana przez agresywną egzystencję człowieka.

Dotarliśmy tu po pięciu tygodniach podróży i po pokonaniu 14 000 km od startu w San Antonio w Teksasie. Alaska nie posiadając bezpośredniego połączenia lądowego z główną częścią Stanów Zjednoczonych, graniczy od wschodu z Kanadą, a od zachodu przez Cieśninę Beringa z Rosją. Ma największą powierzchnię i najmniejszą gęstość zaludnienia wśród wszystkich stanów USA. Cieśnina Beringa była przez długi czas ogniwem łączącym Ameryką Północną i Syberię. I to właśnie przez nią Rosjanie kierowali swoją ekspansję na ten kontynent. Pierwsze kontakty Rosji z Nowym Światem to połowa XVII wieku kiedy to urzędnicy carscy osiągnęli wybrzeże Pacyfiku.  Jako pierwszy ujrzał ląd amerykański Vitus Bering, duński kapitan w rosyjskiej służbie w 1728 r. W 1748 r. V. Bering i Aleksiej Czirikow żeglując z Kamczatki na Alaskę i docierają w okolice Ziemi Księcia Walii oraz Gór Świętego Eliasza. Następnie rosyjscy kupcy dostarczają skóry z Wysp Aleuckich gdzie m.in. dochodzi do walk z miejscowymi Aleutami. Docierają oni również do wybrzeży Alaski (lata 40. XVIII w.). W 1784 r. Grigorij Szelichow i Iwan Golikow, syberyjscy handlarze skórami zakładają pierwszą stałą osadę na wyspie Kodiak. Osada ta staje się ośrodkiem rosyjskiej kolonizacji. W 1794 na Kodiaku rozpoczęła swoją działalność misja Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego, która w ciągu kolejnych dekad powołała sieć parafii na terenie Alaski. W 1799 r. Rosyjsko-Amerykańska Kompania Handlowa staje się monopolistą w handlu na tym terenie, a w wyniku rozporządzenia cara Pawła I, Aleksander Baranow zostaje jej dyrektorem generalnym. Próbuje wejść w porozumienie z hiszpańskim gubernatorem Kalifornii w celu zapewnienia odpowiedniego zaopatrzenia kolonii. W 1808 r. nową stolicą Kompanii zostaje Nowoarchangielsk (później Sitka). W 1834 r. ojciec Jan Veniaminov przy współpracy Iwana Pankowa publikuje katechizm dla Aleutów. W roku 1848 sobór św. Michała Archanioła w Sitce staje się siedzibą biskupa Kuryli i Kamczatki. Rosjanie próbowali wyłączyć obecność innych krajów w rejonie północnego Pacyfiku, ale czasami zdarzały się próby wywoływania drobnych konfliktów, które były natychmiast łagodzone. W 1824 i 1825 r. rząd rosyjski zawarł odrębne traktaty ze Stanami Zjednoczonymi i Wielką Brytanią , które ustaliły granice stref wpływów oraz regulacje handlowe. Bezpośredni handel pomiędzy Rosyjsko-Amerykańską Kompanią Handlową a kupcami amerykańskimi czy brytyjskimi stał się normą i miał coraz większe znaczenie, zdarzały się nawet wypadki przewozu rosyjskich skór przez amerykańskie statki aż do Kantonu.

2012-07-31-map

Zakup Alaski przez USA w 1867 r. budził kontrowersje zarówno w Rosji jak i w Stanach Zjednoczonych. William Henry Seward, sekretarz stanu w gabinecie prezydenta USA Andrew Johnsona, późniejszy prezydent, wznowił kontakty z Rosjanami i doprowadził do transakcji. Po negocjacjach, ok. 4 nad ranem 30 marca 1867 roku, Seward zgodził się na cenę 7,2 miliona dolarów oferowaną przez barona Edwarda de Stoeckl, działającego na rzecz Rosjan. Wielu Amerykanów pytało…jakie korzyści mogą mieć oni z tej lodowej pustyni? Inni natomiast ruszyli tam, aby odkrywać jej nieznane bogactwa. W końcu XIX w. okazało się jakim błędem była jej sprzedaż przez Rosjan. Pokłady złota (Gorączka złota ,,Gold Rush”) oraz ropa naftowa całkowicie zmieniły jej dzisiejsze oblicze. Wraz ze sprzedażą Alaski opuścili ją również carscy urzędnicy, którzy nie widzieli tam dla siebie przyszłości, pozostali jednak rosyjscy traperzy a śladem po nich jest pewna liczba ludności prawosławnej żyjąca na Alasce do dziś.

Dzień 35.  01.08.2012r

Słonecznym i ciepłym porankiem z miejscowości Tok ruszamy drogą nr 1 na zachód pokonując odległość 327 mil do stolicy Alaski, Anchorage. Już od kilku dni poruszamy się w otoczeniu wspaniałej surowej roślinności, która zdecydowanie różni się od naszego poglądu na to, jak wyglądają lasy zwane tu tajgą. Na obszarach jej wersji alaskańskiej rosną głównie drzewa iglaste: świerki, sosny, sosny limby, jodły syberyjskie, modrzewie, ale także – najczęściej drobnolistne – liściaste: brzozy, osiki, olsze, jarzęby. Drzewa szpilkowe są bardzo dobrze przystosowane do panujących tu warunków klimatycznych. Mogą rosnąć aż do tych obszarów, na których zaledwie przez 30 dni w roku średnia temperatura przekracza 10 °C. Gruba, woskowa okrywa szpilek chroni je przed mrozami. Im dalej na północ, tym są one bardziej luźne i bardziej ubogie gatunkowo. Luźna forma tych lasów związana jest przede wszystkim ze zmianą pokroju koron drzew, które na tych szerokościach geograficznych są węższe i bardziej strzeliste. Ma to swoje ekologiczne uzasadnienie, gdyż wąskie i wysokie korony pozwalają na lepsze wykorzystanie promieni słonecznych podczas niskiego położenia słońca. Takie, a nie inne ukształtowanie koron drzew nie powoduje także szkód okiścią śnieżną.

Zatrzymujemy się na lunch i jak pokazują fotki, najczęstszym naszym posiłkiem jest…zupa chińska (jest lepsza od tych, które już próbowałam wiele razy i były to najczęściej bezsmakowe ziemniaczane bryje w cenie 5$ za kubek).Ostatni odcinek, naszej dzisiejszej trasy przebiega ciekawym przełomem rzeki Matanuska, która przecina góry Chugach. Z tego pasma górskiego spływają jęzory lodowca Matanuska Glaciar, który z drogi widoczny jest jak na dłoni. Niestety pogoda zmieniła się i to jedyna przeszkoda w pełnym odbiorze krajobrazowych wrażeń. Największe miasto Alaski, Anchorage, nie zrobiło na nas wrażenia, rozległa miejscowość bez specjalnego charakteru. Zamieszkuje je 40% populacji Alaski i jest centrum przemysłowym tego rejonu. Pokręciliśmy się trochę po tym mieście, podglądając życie miejscowych, po czym ruszyliśmy w stronę Seward, jadąc nadal drogą nr 1 wzdłuż Zatoki Cooka, na półwysep Kenai. Na 30mil przed tym portem w małej osadzie Mmoose Pass wynajmujemy drewniany domek, gdyż padający deszcz skutecznie pokrzyżował nam kempingowe plany. Mamy jednak na tyle swobody, bo lokum solidnie wyposażone w sprzęty kuchenne, tak że kolacja ponownie mogła być serwowana w niezmiennym domowym stylu. Właścicielka, za mały suwenir…zrobiła nam pranie. Od czasu wyruszenia z Vancouver mamy satysfakcję, gdyż oparliśmy się całej gamie zmasowanej oferty szybkiej żywności- ,,fast food”…i niesmacznej przydrożnej kuchni.

Do największych sieci barów szybkiej obsługi, które sprzedają żywność „fast food” należą: McDonald’s, Burger King, KFC, Subway i Taco Bell. Aby poprawić wizerunek barów szybkiej obsługi, prowadzone są kampanie marketingowe, które promują nazywanie barów szybkiej obsługi…,,restauracjami”…eh…co to za restauracja, gdzie na plastikowej tacy zajada się z papierków, napoje popija się z tekturki, a kawę ze styropianu, a co najgorsze, po konsumpcji stolik wygląda jak…wysypisko śmieci w miniaturze…gdzie tu ekologia!

2012-08-01-map

Dzień 36.  02.08.2012r

Rano nadal pogoda nie rozpieszcza, wita nas 10ºC i padającym deszczem. Szybko docieramy do Seward. Miasteczko historycznie mocno związane z ,,Gorączką Złota” na Alasce. Dotarła ona w ten rejon na początku dwudziestego wieku z sąsiedniego kanadyjskiego Jukonu. Tą samą trasą, którą my podążamy ponad sto lat później w nieco bardziej komfortowych warunkach, choć również z przygodami. O poszukiwaniach złota w Klondike mówi się, że była to ostatnia wielka ,,Gorączka Złota”. Tam po cenny kruszec zmierzali śmiałkowie z całej Ameryki, a nawet Europy – młodzi poszukiwacze przygód, awanturnicy i traperzy, ale także znudzeni życiem dyrektorzy banków, urzędnicy, pisarze i przykładni ojcowie rodzin. Gorączka trwała tam niecałe cztery lata i skoncentrowana była w tętniącym życiem miasteczku Dawson City. Po kilku intensywnych latach płukania wszystkich strumieni w jego okolicach skończyły się główne zapasy złota. Wtedy wśród poszukiwaczy rozeszła się pogłoska, że ktoś odkrył złoto na Alasce. Tam polowanie na ten kruszec miało już zupełnie inny charakter. Ruszyli do niego już tylko najwytrwalsi pionierzy gorączki w Klondike. Złoto Alaski odkryto jednocześnie w wielu miejscach, więc poszukiwacze podzielili się na setki małych grup i rozeszli się po górach i lasach. Nie było saloonów, kankana, hazardu i całej magicznej atmosfery znanej z powieści Jacka Londona. Seward, odkryte z początkiem XX wieku przez inżynierów, budujących kolej, jako dogodny port, rozwinęło się najbardziej właśnie w okresie ,,Gorączki Złota”, by następnie stać się portem wypadowym do rejsów na fiordy Parku Narodowego Kenai.

W mieście podziwiamy historyczna zabudowę głównej ulicy pamiętającą czasy ,,Gorączki Złota” , która przeistoczyła się obecnie w handlowy trakt, na końcu którego znajduje się ciekawe muzeum fauny i flory tego terenu w postaci akwarium. Chociaż miasto powstało już w 1903 r to obecnie liczy zaledwie ok. 3 tys. mieszkańców. Jego główną atrakcją poza oczywiście możliwością łapania halibutów, jak wszędzie na wybrzeżu, jest chyba właśnie to oceanarium(wstęp 21$ od osoby). Możemy tam zobaczyć maskonury zwyczajne (Puffiny) i złotoczube, lwy morskie, foki, kraby, krewetki i wiele ryb o fantazyjnych kształtach.. Najbardziej zależało nam, aby zobaczyć Puffina(,,braciszek arktyczny”), to niesamowite ptaki, nie dość, że cudna aparycja, to po bliższym przyjrzeniu się, potwierdzamy opinię, że ptak ten to znakomity lotnik, nurek i pływak. Mało tego, maskonur uważany jest przez ludy północne za pośmiertną postać marynarzy i rybaków, którzy zginęli na morzu, tak więc posiada status symbolu…jakże ważnego symbolu. Po zwiedzeniu wszystkich tutejszych atrakcji kierujemy się do Parku Narodowego Kenai, wkraczając do niego od strony lądu, podziwiając czoło odnogi lodowca Kenai. Udajemy się w ponad godzinną trasę trekkingową, wprost do jego czoła.

Dalej trasa wiodła nas do następnego portowego miasta półwyspu Kenai- Homer. Po drodze odwiedzamy prawosławną cerkiew w miejscowości Ninilchik, oraz kilka małych portowych osad nad zatoką Cooka, żyjących z połowów Halibuta i wielu odmian łososi. Usilnie próbujemy zakupić jakąkolwiek rybę, no niestety, na lądzie żyjącym z rybołówstwa…najtrudniej zakupić świeżą rybę(nie satysfakcjonuje nas ryba z zamrażarki w sklepie). W Anchor Point na 20mil przed portem z powodu kiepskiej aury wynajmujemy pokój w motelu dla całej naszej czwórki za 100$. Oczywiście nasze kulinaria w niezmiennym wydaniu, czyli jajka na bekonie, ziemniaczki w mundurkach i „organiczna” fasolka, zakupiona jeszcze w Teksasie.

2012-08-02-map

Dzień 37.  03.08.2012r

Z Anchor Point, już przy pięknej pogodzie ruszamy dalej 20mil drogą nr 1 na południe do najdalej wysuniętego miejsca Półwyspu Kenai, którym jest niewielki porcik Homer. Przez wędkarzy okolice Homer uważane są za najlepsze łowiska halibuta na Alasce, co nie trudno zauważyć po niezliczonych ogłoszeniach oferujących rejsy w morze na halibuty i łososie. Również tablica przed wjazdem do miejscowości nie pozostawia złudzeń „Światowa stolica halibuta”. Całe do południa snujemy się po mierzei wcinającej się w zatokę, która jest małym miasteczkiem turystyczno-rybackim. Wiele potężnych kampokarów przypominających bardziej nasze rejsowe autobusy, stoi na specjalnie do tego przygotowanych placach, a ich właściciele z rozkoszą wiele tygodni zajmują się wyłącznie wędkowaniem. Wyjątkowa atmosfera mieścinki, a do tego piękna pogoda, wspaniałe widoki na zatokę oraz okalające ją góry…rysują widoczek wprost z pocztówki.

Jest jednak jeden minus, nie można zakupić ryb, tak po prostu smażonych prosto z patelni lub grilla, nie można ich kupić prosto z kutra, zamrożone w sklepiku posiadają bajońską cenę prawie 20$ za funt, czyli około 70zł za pół kilograma…hm…W Homer jest wiele restauracji i małych knajpek. Jak nietrudno się domyślić ich specjalnością są znakomicie przyrządzone świeże ryby i owoce morz, za równie wygórowane ceny. Będąc na cyplu nie można nie zajrzeć do kultowej knajpki Salty Dawg, w której ciemnym wnętrzu ściany obwieszone są koszulkami, skrawkami papieru i… banknotami, na których goście napisali swoje imiona, daty i numery telefonów. Przy regionalnym piwie, my również wypisaliśmy swój banknot i przywiesiliśmy na ścianę…obok miliona innych. Jest to jedyny lokal w Stanach Zjednoczonych, w którym – w środku – znajduje się słupek geodezyjny. Zmarnowani poszukiwaniem ryby z rusztu na świeżym powietrzu, zjedliśmy owoce morza z ryżem obok budy u…chińczyka.

Dalsza dzisiejsza trasa to powrót drogą nr 1 w kierunku Anchorage. Ponownie zawijamy po drodze do małych porcików i pomimo spotkania z rybakami dopiero co powracającymi z połowów, nie udało nam się od nich kupić nawet jednej sztuki halibuta czy łososia. Decydujemy się na zakup mrożonej ryby w portowym sklepie pt. łosoś zwyczajny za cenę 20$ za kilogram, z myślą, że usmażymy ją sami na dzisiejszym biwaku. Po dotarciu do brzegów zatoki Cooka podjeżdżamy jeszcze nad jezioro Portage Lake i podziwiamy jęzory lodowców do niego spływających. Ostatnią atrakcją dzisiejszego dnia, było zwiedzanie małego safari, na rozległych terenach nadbrzeżnych, gdzie prawie jak w naturze żyją miejscowe zwierzęta takie jak: bizony, łosie, karibu, owce dalla, jelenie, niedźwiedzie grizli, czarne i brunatne.

Ponieważ przejechaliśmy już tak wiele km, nadal trwamy w zadziwieniu, że wszędzie jest tak mało zwierząt, tak więc płacimy za wjazd auta 30$ i już mamy je wszystkie w polu widzenia. Warto było choćby dlatego, by zobaczyć misia cyrkowca, który już był tak najedzony, że rybę którą miał…wykorzystywał do żonglerki. Misiek podrzucał ją, a ryba spadała mu na łeb i tak jeszcze wiele razy. Na dzisiejsze lokum z braku kempingu nad zatoką, wynajmujemy mały, czteroosobowy drewniany domek dla rybaków z pełnym wyposażeniem kuchennym za 100$. Oczywiście zakupiona ryba , jako ogniwo łańcucha pokarmowego…zakończyła swoje istnienie w naszych żołądkach. Jednogłośnie stwierdziliśmy, że łosoś alaskański smakuje zdecydowanie lepiej jak norweski, dostępny u nas w supermarketach. Marzenia o halibucie zakończyły się…ale spotkało nas zdziwienie, nie dość, że domek miał klimat dawnej ameryki – ściany z bali, stara kuchnia i piec z kominem, to na koniec „bingo” w wielkiej lodówce olbrzymie płaty zamrożonego łososia królewskiego. Jak mogło do tego dojść, że ktoś zostawił (czytaj zapomniał) tyle wspaniałej ryby(wysoka wartość rynkowa). Po zebraniu (ukierunkowanym na pazerność), postanowiliśmy wszyscy(cała czwórka), że jeśli ten „ktoś”(poprzedni gość domku, najpewniej rybak), nie zgłosi się po nie do rana(żyliśmy tą nadzieją), to będzie to nasze trofeum(marna to pociecha), tym bardziej, że oburzeni postawą amerykańskich rybaków(pokazali rybki, ale nie sprzedali), uznamy to za rekompensatę ich zachowania (próba oszukania sumienia).

Tak sobie dumaliśmy wieczorem…niby Alaska, niemal na krańcu świata, ale jakoś swojsko. W sklepach zaskoczenie. Na drzwiach widać tabliczki ,,wchod” lub ,,wychod”. W oczy rzucają się słowiańskie nazwy miejscowości i rzek: Ninilchik, Nikolaevsk, Soldatna czy Seldovia. Okazuje się, że na Kenai Peninsula nadal mówi się po rosyjsku. Kiedy w 1867 r. car Aleksander II sprzedał Stanom Zjednoczonym Alaskę za 7,2 mln dol., czyli po 2 centy za akr, nie martwił się o swoich poddanych. Stąd też ich potomkowie, żyją na Alasce do dziś. Domyślamy się, że wielu ludzi łowiących dziś ryby na Alasce chciałoby bardzo…carowi podziękować, że sprzedał Alaskę, ponieważ nikt by dzisiaj nie mógł tam wędkować, jeśliby była w posiadaniu Rosjan. Byłyby tam samoloty, lotniska i strefa wojskowa.

2012-08-03-map

Dzień 38.  04.08.2012r

Rankiem szybko docieramy do Anchorage i tam kontynuujemy jazdę drogą nr 1, 37mil do Matanuska, gdzie skręcamy w drogę nr 3 i po 210 milach docieramy do bram Denali National Park. Nazwa parku pochodzi od słowa ,,Denali” będącego indiańską nazwą szczytu McKinley. Na terenie parku znajduje masyw Mount McKinley o wysokości 6194 m n.p.m. – nazwany tak na cześć prezydenta USA – Williama McKinleya. Mount McKinley stanowi najwyższy szczyt USA, a jednocześnie jeden ze szczytów wchodzących w skład tzw. Korony Ziemi. Na terenie parku znajdują się czynne wulkany. Blisko połowa masywu pokryta jest lodowo-śnieżną warstwą o grubości kilkuset metrów.

Park Narodowy Denali wraz z otaczającym go rezerwatem Denali został wpisany na listę rezerwatów biosfer. My zapuszczamy się do tego rozległego parku na 15 mil, jedynie tam, gdzie jest możliwość dotarcia własnym pojazdem. Jak podają w przewodnikach, tylko co czwarty, tu przybyły turysta ma sposobność ujrzeć najwyższy szczyt Ameryki Północnej, ponieważ pogoda panująca tutaj, skutecznie to uniemożliwia. Niestety właśnie nas objęła ta niedogodność, a ten stan pogody, w tym rejonie, ma trwać jeszcze następnych kilka dni. Po zakończeniu wycieczki dalsza podróż przebiega na północ w kierunku Fairbanks, jedynego z większych miast w centrum Alaski.

Po 20 milach od McKinley Park, w przydrożnym kompleksie RV park, (miejsce postojowe dla wielkich kamperów) wynajmujemy domek dla naszej czwórki za 95$. Kulinarne specjały…plus nasze trofeum, czyli łosoś królewski. Mira i ja-podkuchenna…kiedy podałyśmy tego łososia na stół…wszyscy uznaliśmy go za doskonałość smaku wśród ryb…i wypiliśmy toast na cześć rybaka, który go złowił…gdziekolwiek teraz jest.

I właśnie w tym miejscu byłoby warto obejrzeć  krótki film z polowania na Alasce pt. „Orli połów”

2012-08-04-map

Dzień 39.  05.08.2012r

Rano szybko pokonujemy odległość 200km dzieląca nas od Fairbanks i podążając nadal drogą nr 3, już wczesnym popołudniem stajemy u wrót miasta. Leży ono nad rzeką Chena, a zostało założone przez poszukiwaczy złota w roku 1902. Obecnie najbardziej słynie z najtrudniejszych na świecie zimowych wyścigów psich zaprzęgów Yukan Quest, gdyż tu zaczyna i kończy się trasa tej wielodniowej, zimowej gonitwy. Miasto zostało nazwane na część Charlesa W. Fairbanksa, 26 wiceprezydenta USA.

Zwiedzamy to miasteczko liczące obecnie nieco ponad 30tys. mieszkańców, gdzie kończy się trakt kolejowy prowadzący z Seward przez Anchorage, wybudowany do tego miasta w czasach ,,Gorączki Złota” i największej jego prosperity. Ponowny czas rozwoju przeżyło w latach kiedy budowano słynną drogę Alaska Highway, bo właśnie tu w okresie II Wojny Światowej kończyła się trasa transportu samolotów, przeznaczonych do koalicyjnej walki Sowieckiej Rosji z Niemcami. Przetransportowano tą drogą ponad 8 tys. samolotów, które dalej drogą powietrzną omijając zasięg lotnictwa japońskiego docierały na europejski front. Obecnie dominuje tu przemysł rafineryjny, gdyż znajduje się ono na trasie wielkiego rurociągu naftowego znad arktycznego Morza Beauforta, prowadzącego do portu Valdez, leżącego nad Zatoka Alaskańską.

Zwiedzamy niewielkie stare centrum, gdzie nie można pominąć Fairbanks Ice Museum (wstęp 12$). Najpierw film, a następnie oglądanie figur wyrzeźbionych w lodzie, po czym weszliśmy do lodówki w której urządzony był bar, można było się czegoś napić…ale nic nie chciało wyjść z butelki…tak było zamrożone. Na koniec młody rzeźbiarz ubrał czapkę i rękawice, chwycił narzędzia podobne do wczesnodentystycznych i wyczarował w tafli lodu biały kwiat.

Po jednym muzeum, przyszła kolej na drugie, czyli rozległy skansen tamtych czasów w kompleksie „Pionier Park” założonym w 1967r w 100lecie rocznicy zakupu Alaski od carskiej Rosji. Spędzamy tam całe popołudnie, oglądając małe miasteczko, gdzie zgromadzono domy z epoki, muzeum lotnictwa oraz maszyny i urządzenia, których używano do pozyskiwania złota. Cały czas pamiętamy, że historia tych czasów jest krótsza od historii naszej Chałupy na Górce w Międzyrzeczu, której w tym roku stuknie dokładnie 150lat. Na nocleg zostajemy na miejscowym kempingu, gdzie stanowisko pod rozbicie namiotu i postawienie naszego auta kosztuje 17$ CAN. Postanawiamy pozostać tutaj dwa dni , gdyż jutro przed nami przejazd za Koło Podbiegunowe, słynną ze swej trudności drogą- Dalton Highway.

2012-08-05-map

Dzień 40.  06.08.2012r

Mamy dni zapasowe, które ująłem w podróży i po wywiadzie w tutejszych informacjach turystycznych postanowiliśmy przebyć drogę do 132 mili Dalton Hwy, 20 mil za Krąg Polarny(Arctic Circle). Jechać dalej, w naszej sytuacji nie ma sensu, gdyż po drodze nie ma żadnych atrakcji, jest ona monotonna i cały czas w identycznej scenerii i charakterze, co potwierdzamy po przebyciu prawie 400km w jedna stronę. Był to również demokratyczny wybór naszej grupy, gdyż dalszej jeździe byli przeciwni Jacek i Mira, ja byłem „za”, a Wiola dyplomatycznie wstrzymała się od głosu. Przejazd nie wymaga specjalnego zezwolenia i tylko ostatnie 15 mil z Deadhorse do Prudhoe Bay jest niedostępne dla prywatnego transportu. To najdalej wysunięty drogowy punkt kontynentu północnoamerykańskiego i USA odległy o 788km od Fairbanks. Rano ruszamy na trasę Dalton Hwy – 414mil (662 km) drogi o numerze 11, niezwykłej poprzez swoją od ludność i nieturystyczne przeznaczenie. Zaczyna się ona po 90 milach za miejscowością Livengood, na północ od Fairbanks, a kończy w Deadhorse na 414mili, nad Morzem Beauforta (Beaufort Sea), na 10 mil przed polami naftowymi w Prudhoe Bay. Zbudowano ją jako drogę zaopatrzeniową dla Deadhorse oraz dla ,,Wielkiej Rury”, czyli Transalaskańskiego Rurociągu przepychającego ropę blisko 1300 km, właśnie z Prudhoe Bay do Valdez. Ponoć ropa przebywa tę odległość w około osiem dni. Głównymi użytkownikami drogi są pędzące wielkie ciężarówki, zaskakująca ilość motocyklistów oraz wiele podobnych do nas turystów, których nie przeraża, nie zachęcająca do podróży opinia, wypisywana przez wszelakiej maści przewodniki. Nieśmiało umieszczają Dalton Hwy na samym końcu alaskańskich atrakcji, z licznymi ostrzeżeniami, poczynając od tego, że nie należy do takiej wyprawy podchodzić lekkomyślnie, poprzez „bez trzech zapasowych kół nie ma się co wybierać” aż po „droga połyka auta w całości i nikt nie uchodzi z życiem”.

Dalton jest jednak miejscami asfaltowy, a na reszcie, choć określanej jest jako „żwirowa”czy jak kto woli szutrowa, nawierzchnia składa się ze żwiru posklejanego na twardo, gdzie przy suchej pogodzie zasuwa się niemal jak asfaltem, natychmiast w deszczu tworzy się śliskie błotko, tak więc albo jedzie się w potężnym kurzu, albo w błocie…każda opcja powoduje, że czymkolwiek się poruszasz, będzie po jakimś czasie nierozpoznawalny. Droga, zwana tez Haul Road (Droga Transportowa) powstała wraz z budową rurociągu, do jego obsługi. Szosa biegnie około 500mil do terminalu naftowego na północnym brzegu Alaski. Jest własnością rafinerii i do 1994 r. była zamknięta dla transportu publicznego.

Najpierw poruszamy się tajgą, która pomału przeobraża się w tundrę w pagórkowatym, malowniczym terenie. Na 56 mili znajduje się 700-metrowy most na rzece Yukon, co w języku lokalnych Indian oznacza „wielka rzeka”. Szczególnie trudny do pokonania zimą przez ciężarówki, gdyż jest pod sporym nachyleniem. Na 75mili tzw. „Rollercoaster”, szczególnie stromy zjazd, a zaraz potem równie szalony podjazd. Zimą, kierowcy ciężarówek mają niezłą jazdę, żeby nie powiedzieć…tor jazdy figurowej na lodzie. Na 86 mili, warty odwiedzenia punkt widokowy, odległy dwie mile od trasy. Wciąż towarzyszy nam „wielka rura”, która w połączeniu panoramicznym widokiem na tajgę, wygląda niczym blaszany wąż wijący się wśród traw. Są z nami również ,,ptaki Alaski”…czyli komary. Dookoła widzimy mnóstwo fireweed (wierzbówka kiprzyca), nazwa pochodzi od jadowitego koloru, zielsko to, o wyjątkowo głębokich korzeniach, dzięki czemu jest w stanie przetrwać pożar, więc jako pierwsze pojawia się na spalonych terenach. Pożary zaś są potrzebne, gdyż bez nich, nie pootwierają się świerkowe szyszki i nie będzie nowego lasu. Mila 98 – Finger Mountain, przykład tora, czyli szpiczastego ostańca. Przepiękna tundra, mchy, porosty, mnóstwo kwiecia i wreszcie na 115mili Koło Polarne! Stosowna tablica i miejsce, gdzie w okresie przesilenia letniego nie zachodzi słońce, natomiast w czasie przesilenia zimowego noc trwa 24godziny. Jedziemy jeszcze do 132 mili do punktu Gobbiers Knob, aby popatrzeć na rozległą panoramę tundry i tą samą drogą , którą tu przybyliśmy, wracamy na nasz kemping w Fairbanks. Jeśli ktoś oglądał w TV cykl ,,Ice Road Truckers” – to właśnie o tę drogę chodzi. Tylko my jedziemy nią w lipcu, a przekazywany obraz dotyczy tutejszej zimy. Ale i tak jest to ciekawa przygoda, stabilne widoki i niesamowita świadomość przeogromnej pustki. To jakby przejechać Polskę w poprzek, żwirową drogą poprzez las, tylko przestrzeń w innym wymiarze. Oj…daleko jej do dróg kiedyś napotykanych przeze mnie podczas jazdy na motocyklu w Mongolii, na Syberii od Czity aż do Chabarowska pt. „Federalka”

O 21.00 czasu Alaska jesteśmy z powrotem na miejscu w Fairbanks i biesiadujemy do północy. Ponownie alaskański łosoś, tym razem w dwóch wersjach, smażony i w sałatce ziemniaczano-warzywnej (przepis zna tylko Mira).

2012-08-06-map

<<<< POPRZEDNIA ——– NASTĘPNA >>>>