22.12.2024 – niedziela – Cotacachi > „Parque Nacional Cotacachi Cayapas” (wstęp bezpłatny – jedynie rejestracja) > Laguna Cuicocha > Ibarra > Laguna Yahuarcocha > Tulcan (niesamowity cmentarz) – 180km

Rankiem podjeżdżamy do „Parque Nacional Cotacachi Cayapas”. Znajduje się na zachodnich zboczach Andów i obejmuje część pasma górskiego Toisán oraz wulkany Cotacachi (4939 m n.p.m.), Cuicocha (3246 m n.p.m.) i Yanahurco (4535 m n.p.m.). Najciekawszą częścią jest największe jezioro parku „Laguna Cuicocha”, położone w kalderze wulkanu o tej samej nazwie. Podjeżdżając pod kalderę tego wulkanu, natrafiamy na punk kontrolny, gdzie co ciekawe nie pobierana jest opłata, jedynie rejestracja.

Nieco dalej, już na zboczu krateru, mieści się centrum obsługi i małe muzeum… stąd też zaczyna się 12km szlak prowadzący szczytem kaldery wokół krateru, gdzie wewnątrz podziwimy jezioro Cuicocha, na którym znajdują się dwie małe wysepki. My postanowiliśmy jedynie wyjść na jeden z wyższych szczytów kaldery, aby zobaczyć całość z góry. Otaczająca przyroda i panoramiczne widoki nie do opisania… fantastyczne…

Po godzinnym trekingu, dla typowego relaksu, zaordynowaliśmy sobie jeszcze pływanie łódką w kraterze – 4$ USD od os. Trasa rejsu wiedzie wokół wysepek, a dodatkowo przewodnik udziela nieco informacji o tym miejscu… wulkan jest nadal aktywny, więc w jeziorze nie ma ryb, a co za tym idzie na brzegach i wokół nie ma ptaków, znajdujemy się na wysokości 3246 m n.p.m., a głębia sięga 270m.

Przed południem opuszczamy park, docieramy ponownie do „Panamericany” i kierujemy się do granicznego miasta z Kolumbią, Tulcan. Podczas spotkania w „Kanionie Colca” z parą Niemców, podpowiedzieli nam abyśmy obowiązkowo odwiedzili cmentarz w tym mieście… przejeżdżaliśmy przez nie już dwukrotnie, lecz nic szczególnego o nim nie wiedzieliśmy. I rzeczywiście spotkało nas nie małe zaskoczenie… na obszarze cmentarza „Cementerio Jose Maria Azael Franco Guerrero” o powierzchni 8ha, znajdujemy ok. 12400 grobowców i mauzoleów, ale nie o to idzie… najbardziej charakterystyczną cechą tego cmentarza są jego ogrody, które zajmują ponad połowę tego obszaru. Cmentarz został założony w 1932r. jako zamiennik panteonu zniszczonego podczas trzęsienia ziemi w 1924r. Znajduje się tu około 300 figur, o różnych kształtach, „wyrzeźbionych” z drzew cyprysowych, nawiązujące do kultury rzymskiej, greckiej, inkaskiej i egipskiej. Zapewne dziwnym stwierdzeniem będzie iż… wędrowanie po tym cmentarzu to prawdziwa przyjemność, drzewa w najróżniejszych kształtach i wąskie przejścia, które wyglądają jak tunele… wszystko perfekcyjnie utrzymane i poprzycinane… od razu na myśl przychodzi rumuński „Wesoły Cmentarz” („Cimitirul Vesel”) w Sapancie, gdzie cmentarz to również miejsce przyjemne, nie napawające smutkiem…a wręcz rozweselające!

Na dzisiejszą bazę noclegową, wybraliśmy mało uczęszczany parking na wyjeździe z miasta w stronę granicy. Spokojne miejsce, odwiedzane jedynie przez wyprowadzających na spacer swoje pieski.

24-12-22-trasa

(Zdjęcia na Facebooku)

23.12.2024 – poniedziałek – Tulcan > granica Ekwador – Kolumbia (odprawa po stronie ekwadorskiej ponownie w stresie… nie podoba im się wjazdowy dokument wystawiony na naszą Toyotę, że sporządzony w innym formacie niż oficjalny w systemie celnym… po pół godzinie i kilku telefonach sprawa wyjaśniła się na nasza korzyść i przystąpiliśmy do odprawy po kolumbijskiej stronie, która trwała łącznie z wystawieniem dokumentu na auto pół godziny, (wymiana waluty 1$ USD – 4100peso, co daje 1000peso – 1zł) > Ipiales – załatwiamy ubezpieczenie na Toyotę. Adres: Ipiales, Cale 12, budynek Santa Clara – koszt za 30dni: 145 tys. (peso – (145 PLN).

Dalej jedziemy na północ „Panamericaną”, która w kolumbijskim oznaczeniu ma nr 25. Krajobrazy zmieniają się jak w kalejdoskopie, im w wyższe partie Andów wjeżdżamy, tym bardziej surowe zbocza, porośnięte skąpą, niskopienną roślinnością. Parokrotnie nasz GPS pokazuje, że przekraczamy wysokość 3000m n.p.m… jedna wielka huśtawka pokonywanych wysokości od 600 do ponad 3000m n.p.m, to również różnica temperatur od 12 ºC do 27 ºC, a do tego zakręt na zakręcie, gdzie trudno by znaleźć odcinek prosty powyżej 100m. Wyprzedzenie nawet wolno jadących ciężarówek, jeśli nie jest się miejscowym kaskaderem, to trudne wyzwanie.

Nie robimy dzisiaj zbyt wiele zdjęć, gdyż masywy te zasnuwa dziwna mgła przypominająca brunatny dym, co skutecznie nie daje klarowności i przejrzystości widzianych obrazów. Ludzie uprzejmi i uczynni. Za Pasto zjeżdżamy na nocleg. Za zgodą właściciela zatrzymujemy się na parkingu restauracji „Niko” w Panoya, przed miejscowością Mojarras – 170km

24.12.2024 – wtorek – Wigilia – od rana jedziemy dalej na północ w stronę Cali, z zamiarem spędzenia dzisiejszego dnia w Popayan, oddalonym od dzisiejszej bazy noclegowej o 180km. Znamy to kolonialne miasteczko z poprzedniego przejazdu i wiemy, że to doskonałe miejsce na spędzenie tegorocznych, bożonarodzeniowych świąt. Ale co po drodze? Ano, raz są to wyrabiane w domach jogurty (kumis), innym razem soki (pomarańcze), są plantacje kawy, a cała droga usłana jest owocami mango. Wyrabiając w porywach przeciętną 40km/h, po ponad 4h mozolnej jazdy i pokonaniu tysięcy zakrętów, docieramy do Popayan. Choć to wigilia, zaskakuje wielki, handlowy rozgardiasz oraz to iż mamy wrażenie, jakby całe to miasto zostało odnowione w jednym czasie, bo wszystkie budowle świeżo odrestaurowane i wymalowane na biało. Pięknie zachowany układ urbanistyczny pozostały jeszcze w schedzie po Hiszpanach. Jesteśmy pod ogromnym i pozytywnym wrażeniem. Jak zwykle w takich miejscach, trudno wyszukać miejsce do parkowania, co utrudnia znalezienie hotelu. Jak zawsze, jakoś wszystko się udaje, znajdujemy wspaniałe lokum w starym, kolonialnym hotelu „Hotel La Plazuela”, tuż obok „Plaza de Armas i do tego z garażem (302peso – 300zł za dwie noce).

No cóż, nieco inaczej wygląda tu wigilijny wieczór… my na kolację zawędrowaliśmy do spokojnej knajpki „Sabor del Mar”, gdzie na wigilijny stół powędrowała zupa rybna i smażona tilapia…

Naszedł szczególny czas, czas Wigilii i Świąt Bożonarodzeniowych… Nas zastał w Kolumbii, w małym, pokolonialnym miasteczku Popayan. Dzisiaj, w tym miejscu, wszystkim odbiorcom naszych wiadomości, wszystkim naszym znajomym, przyjaciołom i kolegom składamy najserdeczniejsze Bożonarodzeniowe Życzenia.

24-12-24-trasa

(Link do trasy na google maps)

25.12.2024 – środa - Popayan położone jest w Kordylierze Środkowej, na wysokości 2241 m n.p.m. Założone przez Hiszpanów w 1537r. w zielonej dolinie „Valle de Pubenza”, u podnóża czynnego wulkanu „Volcano Purace” (4650 m n.p.m.). Jest jednym z najlepiej zachowanych miast kolonialnych w kraju, zachwycając swą elegancką architekturą. Miasto pełne barokowych kościołów i okazałych kamiennych uliczek, rozświetla się kolonialnymi domami z białymi ścianami, balkonami z kutego żelaza i kwitnącymi krzewami. Popayan, to bardzo uduchowione miasto, pełne radości i religijne serce Kolumbii. Znane przede wszystkim na całym świecie z obchodów Wielkanocy, pozostające nadal autentyczne i niezbyt turystyczne. To niewielkie miasto doskonale oddaje atmosferę kolumbijskiej prowincji, łagodny klimat przyciągnął tu kupców i posiadaczy plantacji trzciny cukrowej, którzy osiedlili się tutaj, szukając spokojnego miejsca z dala od przeludnionego i gorącego Cali. Bogate w różnorodność i tradycje, miasto zostało uznane przez UNESCO, oddając w ten sposób hołd specyfice tego regionu, zrodzonej z różnorodnych mieszanin kulturowych i synkretyzmu. Stanowi ponadto o dziedzictwie historycznym i architektonicznym. Nazwa pochodzi od słowa popayan, co w ojczystym języku oznacza „wieś”.

Po świątecznym śniadaniu w wydaniu hotelowym, udaliśmy się na spacer, tym bardziej iż po wczorajszym gwarze, ostała się jedynie pustka i spokój. Miasto do dziś utrzymało swój unikatowy, kolonialny charakter. Centralny punkt orientacyjny stanowi główny plac „Parque Caldas” z neoklasyczną katedrą, stąd też wszędzie dojdziemy pieszo. My skierowaliśmy się na pobliskie wzgórze, kształtem przypominające piramidę. Wdzięk całego miasta podziwiamy z punktu widokowego „Morro de Tulcan”, usytuowanego na szczycie. Okazuje się, że w czasach prekolumbijskich, Indianie Pubeny, mieli tu swoje święte, ceremonialne miejsce kultu, gdzie urządzano obrzędy pogrzebowe i chowano zmarłych.

Do ciekawszych zabytków należy jeszcze kościół „Iglesia de San Francisco”, oraz 240-metrowy, 11-łukowy most „Puente del Humilladero”.

Wyjeżdżamy z Popayan dopiero jutro, więc dzisiaj mamy dużo czasu na odpoczynek i świętowanie…

(Zdjęcia na Facebooku)

26.12.2024 – czwartek – Popayan > Palimira > Santander de Quilichao > Buga > Montenegro > Armenia > Calarca > Barcelona > Finka Recuca – 290km

Po świątecznym, hotelowym śniadaniu opuszczamy Popayan, z sympatią będziemy wspominać to miejsce i ten czas tegorocznych świąt bożonarodzeniowych. Kierujemy się na północ, „Panamericaną” w stronę Medellin, drogą nr 25. Na trasie, choć to drugi dzień świąt, spory ruch. Do Santander de Quilichao droga pełna zakrętów i w totalnej przebudowie. Dalej, to już czteropasmówka, płatna droga szybkiego ruchu. Odcinki ok. 30km to koszt 12tys.peso (12 PLN). Przejeżdżamy przez tereny upraw trzciny cukrowej i tu okazuje się, że pojazdy drogowe służące do przewozu cukrowego surowca, przebiły swoją wielkością i długością te widziane przeze nas na terenie interioru australijskiego, tam były trzy przyczepy wielkości TIR-a, tu aż cztery. Tak więc, trzcina, trzcina i trzcinowe „wielkie wozy”, a raczej pociągi… „Tren Canero”. Za Buga, wjeżdżamy w tzw. „Trójkąt Kawowy”, czyli „Traingulo del Cafe”, ze względu na duży rozwój, jakiego doświadczyła uprawa tego produktu. Warunki pogodowe (8°C do 24 °C), geograficzne (Andyjskie Lasy Deszczowe) i region geologiczny, determinują produkcję wysokiej jakości kawy, przy stosunkowo krótkich okresach zbiorów. Rolnicy w tym rejonie opracowali techniki uprawy, zbioru i przetwarzania ziarna, a wszystko odbywa się „ziarno po ziarnie”, zachowując tę formę przemysłu przetwórczego, pomimo nowych technik masowej industrializacji rolnictwa. Słynna ikona reklamy „ Juan Valdez ”, reprezentowana przez rolnika z Paisa ubranego w carriel , kapelusz aguadeno i poncho, któremu towarzyszy muł, stała się triumfem komunikacji reklamowej, szczególnie w USA. W 2011r. „Krajobraz Kulturowy Kawy” wpisany został na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Trzy departamenty (Caldas, Risaralda i Quindio) tworzą „Eje Cafetero”… „Oś Kawową”.

Obszar ten jest celem naszej podróży na kolejne, co najmniej dwa dni. Po wcześniejszym wywiadzie wiemy, że centralnym miejscem, gdzie możemy się zapoznać z tym tematem są okolice Montenegro. Tam też docieramy wczesnym popołudniem. Doskonałe oznakowanie, kieruje nas wprost do „Parque del Cafe”… jakież było nasze zdziwienie, kiedy zajechaliśmy w bramę wielkiego lunaparku! Cóż za nieporozumienie, jak można nazwać park rozrywki w taki sposób? Na szczęście natrafiliśmy na „umyślnego” parkingowego, który wyjaśnił nam, że w tym obszarze znajduje się również „Muzeum Kultury Kawy”, pokazujące proces od produkcji ziarna do delektowania się tradycyjnym smakiem kolumbijskiej kawy… podał nazwę – „Finka Recuca”, wyjaśnił jak dojechać i że to odległość ok. 25km. Super, gdyż na początku pomyśleliśmy, że to totalna porażka… dotarcie do celu utrudniła jednak potworna ulewa, ponoć o tej porze roku wieczorami tak tutaj bywa. Na miejscu w Recuca, już po zmroku, okazało się, że dysponują pokojami w historycznych zabudowaniach, tak więc ani chwili nie zastanawialiśmy się, aby skorzystać z tej oferty, w ten nadal trwający jeszcze świąteczny czas (200tys.peso – 200PLN ze śniadaniem). Pokój pachnący kawą, do dyspozycji basen pomiędzy rosnącymi tutaj kawą, kakao i bananami… do tego dużo kwiatów i ptaki. Jako jedyni lokatorzy obiektu… w pakiecie mieliśmy też spokój. Bardzo klimatyczne miejsce, jutro o 9:00, zaraz po śniadaniu, mamy dostępną wycieczkę po krainie kolumbijskiej kawy.

24-12-26-trasa

(Link do trasy na google maps)

27.12.2024 – piątek – już śniadanie wyglądało ciekawie, gdyż w „Finka Recuca” było przygotowane wspólnie z pracownikami obsługującymi to jakże urocze i rozległe gospodarstwo. Uprawiana jest tu przede wszystkim kawa, kakao i banany. Natomiast zwiedzanie „Recorrido de la Cultura Cafetera” (50tys.peso od os.), to raczej regionalny i momentami rozrywkowy spektakl, w którym kawa jest głównym bohaterem. Po przejściu ścieżkami plantacji i demonstracji gatunków, nastąpiła część rozrywkowa z przebierankami i tańcami… głównym elementem skeczów w wydaniu południowoamerykańskim, jak zwykle jest sex… po części zabawowej przeszliśmy do etapu, od zbierania kawy, po jej obróbkę, suszenie, prażenie i degustację.

Cała prezentacja prowadzona w niezwykle krajobrazowym terenie i w starych, zabytkowych zabudowaniach, trwała prawie 4h. Szczerze można rzec, że choć byliśmy na plantacjach kawy w Wietnamie, Indonezji i Etiopii… to jeszcze nigdy nie był to aż tak ciekawy spektakl…

W południe opuszczamy klimatyczny obszar „Finka Recuca” i jedziemy dalej w stronę doliny „Valle de Cocora”. Przy wjeździe w dolinę, odwiedzamy małe miasteczko Salento. Otoczone górami Centralnej Kordyliery Andów, zachwyca kolorową zabudową zachowując kolonialny charakter. Jesteśmy w okresie tutejszego bardzo długiego, świątecznego weekendu, więc w kameralnych restauracjach i na wąskich uliczkach tłumy jak na Krupówkach.

Po krótkim spacerze i zjedzeniu obiadu, przemieszczamy się 11km dalej do „Valle de Cocora”. Dolina jest częścią „Narodowego Parku Przyrody Los Nevados”. Jest to główne miejsce, w którym można znaleźć narodowe drzewo Kolumbii, palmę woskową „Quindío” (palma de cera). Tu też po raz pierwszy w tej części podroży po Ameryce Płd. znajdujemy kemping „Camping Juan B”, na którym lokujemy dzisiejszą bazę noclegową (45tys.peso od os. ze śniadaniem). Cudowne miejsce, zewsząd otoczeni jesteśmy palmami o niebotycznej wysokości. Ciemna korona i srebrny, wysoki pień wyróżniają się na tle soczystozielonej trawy. Jeszcze ciekawiej prezentują się kiedy wieczorem zasnuła je mgła…

(Zdjęcia na Facebooku)

28.12.2024 – sobota – rankiem, po kempingowym śniadaniu ruszamy na szlak po „Dolinie Cocora” (Valle de Cocora”). Znajduje się w górnym biegu rzeki Quindío i położona jest na wys. od 1800 do 2400 m n.p.m. Jesteśmy zaskoczeni ilością kolumbijskich turystów, którzy przyjechali odwiedzić to miejsce. Same porządne auta, rejestracje z Bogoty, Cali, Medellin i większych miast Kolumbii, wydaje się iż większość przyjechała tu na świąteczne ferie, które trwają aż do Nowego Roku. Na szczęście wyszliśmy dość wcześnie, mamy do dyspozycji świetną pogodę i jeszcze nie ma takich tłumów (wstęp do parku 20tys.peso – 20PLN od os.). Wybraliśmy okrężną trasę, taką na 2h marszu. Widoki niepowtarzalne, strzeliste palmy giganty, rozsiane po całej dolinie. Palma woskowa to jeden z symboli Kolumbii, uhonorowana wizerunkiem na banknocie 100tys.peso, to również najwyższa jednoliścienna roślina na świecie osiągająca 60m wysokości. Żyje ponad 100lat, jej liście osiągają 2m długości, a pień pokrywa warstwa wosku. Pejzaż tego miejsca jest niepowtarzalny.

Przed południem opuszczamy to niezwykłe miejsce i przejeżdżamy niecałe 30km, do małego miasteczka, Filandia, które znajduje się również na obszarze „Trójkąta Kawowego”. Leży na wysokości 1910 m n.p.m., i jest częścią „Kawowego Krajobrazu Kulturowego”, wpisanego na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Najciekawszy jest spacer ulicami tego kolorowego miasteczka, trudno nie zachwycić się kolorami małych balkonów, przyozdobionych kolorowymi kwiatami oraz równie barwnymi fasadami domów stojących przy prowadzących do rynku uliczkach… niestety, zwiedzanie nieco zakłóciło nam nadejście ulewnego deszczu, który o tej porze roku, po południu nawiedza te okolice.

Jedziemy dalej na północ w kierunku Medellin, jednak na trasie mamy zaplanowane odwiedzenie jeszcze jednej ciekawej miejscowości, jaką jest Jardin. Droga prowadzi poprzez, kręte drogi i górskie przełęcze. Potężne ciężarówki, szybkie autobusy, motocykle, leje deszcz, a my jesteśmy uczestnikami spektaklu pod tytułem… kiedy się któryś z tych kaskaderów rozbije. Trudno opisać obrazowo jakie szaleństwo trwa na drodze, kiedy stromizny podjazdów i zjazdów są takie, że można zobaczyć z okna dach własnego auta, a zakręt przechodzi w zakręt bez jednego metra prostej. Najbardziej „winklaste” Alpy to przy tym „pikuś”. Współczujemy tym kierowcom, którzy całe życie wycinają te „winkielki” takimi niezgrabnymi ciężarówkami o wizerunku potwora… koszmar – nadal stare Doodge i Chevrolety o 50-letniej historii mają się tu dobrze.

Za Riosucio, na 40km przed Jardin, na małym placu technicznym, przy rozjeździe dróg pozostajemy na nocleg… robi się ciemno, a droga bardzo kręta i mocno wyeksploatowana.

24-12-28-trasa

(Link do trasy na google maps)

(Zdjęcia na Facebooku)

29.12.2024 – niedziela – całą noc lało jak z cebra, jedna ściana wody, jeszcze nigdy nie spaliśmy w takiej ulewie, rano wszystko zawilgocone, zimno 10ºC, paskudnie, znajdujemy się na 2800m.n.p.m., co powoduje, że rankiem wolno się ociepla. Do Jardin mamy dokładnie 41km, w GPS mamy wykluczone bezdroża, jakież było zaskoczenie, kiedy po pierwszym kilometrze skończył się asfalt. Po kolejnych kilku, dróżka zamieniła się w ścieżkę, która mniej więcej wyglądała jak nasz szlak górski na Szyndzielnię, czy Skrzyczne. Do tego wkraczamy w wyższe partie Andów, gdzie dominuje przyroda lasów deszczowych. Szlak mocno kamienisty i wyboisty, mnóstwo osuwisk i przełomów, ale widać, że utrzymywany w przejezdności. Po kolejnych kilometrach zauważamy, że na trasie usadowiły się pojedyncze gospodarstwa, więc droga musi być przejezdna, co potwierdził jeden z napotkanych Kolumbijczyków. Po przebyciu ok. 20km wjeżdżamy na teren rezerwatu natury (Reserva Naturaleza) i dopiero wtedy, uzmysławiamy sobie jakie mieliśmy szczęście, że trafiliśmy przez przypadek na tę trasę… obrazy tej dżungli zachwycają na każdym zakręcie. Nie pamiętam kiedy byłem w takiej atmosferze, chyba na Tasmanii. Choć trasa, to wielka „wyrypa”, to po stokroć warto było.

Na 8km przed Jardin, mamy jeszcze ciekawsze zdarzenie… widzimy, jak starszy pan pcha po tych kamorach rower i to mocno obładowany… kiedy dojechaliśmy bliżej, zrobił jakąś dziwną minę w naszym kierunku, a potem zaczął wymachiwać rękami abyśmy się zatrzymali, co uczyniliśmy natychmiast… jakież było nasze zdziwienie, jak ów mężczyzna poprawną polszczyzną zapytał… wy chyba jesteście z Polski? Wyobraźcie sobie, jakie zdziwienie padło na nasze twarze, jedziemy gdzieś w Kolumbijskich Andach, od 32km nie spotkaliśmy żadnego pojazdu, ani pieszego turysty na trasie, a tu przy pierwszym spotkaniu natrafiamy na Polaka… rowerowego turystę! Leszek z Rzeszowa przybył do Kolumbii, aby przez kolejne trzy tygodnie pojeździć na rowerze po tym kraju… dzisiaj spotkało go niezłe wyzwanie, od pięciu kilometrów pcha rower, tak stromo i do tego kamienie… można by przegadać wspólnie zapewne pół dnia w tym miejscu, ale każdy z nas ma jakieś plany, aby je realizować… wiemy, że trasa jest makabrycznie ciężka jak dla rowerzysty, więc nie zazdrościmy Leszkowi jego dzisiejszego przejazdu, a raczej wyzwania!

Postanowiliśmy wyjechać z tego mrowiska ludzkiego i poszukać czegoś przyjemniejszego na trasie do Medellin… jednak ten zamysł się nie udał i na 18km przed centrum, wynajęliśmy pokój na godziny w love motelu „Los Angeles” (130tys peso – 130PLN)… w Ameryce Płd. korzystaliśmy wielokrotnie z tej formy zakwaterowania, zawsze czysto, schludnie, pachnąco, jest garaż, super serwis, jedynie rano o 8:00 musimy opuścić pokój… i tak wzięliśmy najtańsza wersję, bez kozetki, wanny i innych gadżetów… udostępnianych do seksu…

(Zdjęcia na Facebooku)

30.12.2024 – poniedziałek – rano ponownie leje jak z cebra i niezbyt ciepło tylko 18ºC, do Medellin mamy jedynie 15km, więc szybko dotarliśmy do centrum tej metropolii. Nie mamy namiarów na żaden hotel, musimy znaleźć coś na miejscu, uwzględniając w pierwszej kolejności garaż na naszą Toyotę. Jak każde centrum wielkiego miasta (ponoć cała aglomeracja liczy 4,5mln mieszkańców), poruszanie się w jego obrębie to totalna klęska… po kilku objazdach i nawrotkach, które to zajęły nam prawie godzinę znaleźliśmy parking (50tys.peso doba), a w jego pobliżu stary hotel. Zależało nam na tym, gdyż właśnie tu zamierzamy spędzić Sylwestra i powitać Nowy Rok 2025. Zabytkowy „Hotel Nutibara” usytuowany jest w samym centrum przy „Plaza Botero”, vis a vis „Palacio de la Cultura Rafaela Uribe Uribe”. Pomimo usytuowania i luksusowego wizerunku, cena nie zastrasza 216 tys.peso (215 PLN) za dobę, duży pokój wraz ze śniadaniem i widokiem na plac gdzie usytuowano 23 rzeźby słynnego kolumbijskiego artysty Fernanda Botero. Medellin to miasto Escobara, kokainy i Fernanda Botero, w przeszłości uznawane za jedno z najniebezpieczniejszych miejsc na świecie, a dziś miejsce, gdzie historia splata się z nowoczesnością.

Mamy w tym mieście do zrealizowania pewien program, więc już w recepcji hotelowej szukamy pomocy w jego realizacji. Po kilku telefonach, znajduje się przewodnik z autem i dosłownie z marszu ruszamy na wycieczkę „Tour Pablo Escobar”, „Śladami Pablo Escobara” (200tys peso przewodnik z autem, 120tys.peso od os. wstęp do muzeum Escobara).

Po kolei, jakby od śmierci (budynek na którym został zastrzelony, inni twierdzą, że zastrzelił się sam) i cmentarz „Cementerio Jardines Montesacro”, gdzie spoczywają jego prochy, przemieszczamy się przez jego życie. Co ciekawe, na cmentarnej tablicy upamiętniającej Escobara leżały świeże kwiaty… jak widać pamięć o jednym z największych zbrodniarzy Kolumbii, jest w dalszym ciągu kultywowana. Miasto, przez lata będące kolumbijską stolicą narkotykowego półświatka, przemocy i zbrodni, swą niechlubną sławę zawdzięczało jednej osobie… Pablo Escobarowi.

Na trasie podjeżdżamy pod „Edificio Monaco”… kiedyś stał tutaj budynek, który był schronieniem dla Escobara i jego rodziny oraz współpracowników. Po wybuchu bomby w zaparkowanym obok aucie, wszyscy ewakuowali się. Budynek w 2019 r. został „uroczyście” zburzony… mnóstwo gapiów i media obserwowały każdy ruch. W tym miejscu powstał park pamięci ofiar Escobara. „Parque de la Inflexion”, przedstawiające historie zamachów bombowych na przestrzeni od roku 1984 do 1993 oraz ich ofiary (ponoć mogło być ich nawet około 40tys.). Następnie udaliśmy się do muzeum „Casa Museo Pablo Escobar”, utworzonego w domu brata Pablo- Roberto Escobara (można się z nim spotkać i zrobić zdjęcie). Pojechaliśmy też do dzielnicy, tzw. „Barrio Escobar”, którą wybudował i podarował dla biedoty Medellin, zaskarbiając sobie tym samym miłość jej mieszkańców. Na ścianie wielki mural z twarzą Escobara, na dole zaparkowany jego samochód, sklepy ku jego pamięci, a nawet salon fryzjerski „El Patrone” z zawieszonymi zdjęciami narkotykowego bosa tamtych czasów. Krajobraz Medellin przedstawiony w serialu „Narcos” to nie szorstkie wymysły (choć wiele jest w nim do uzupełnienia), domy z czerwonej cegły i biedne dzielnice barrio, rzeczywiście ciągną się na zboczach gór kilometrami. Pomimo iż miasto istotnie zmieniło się na przestrzeni ostatnich 13 lat, stając się kulturalną stolicą kraju, turystyczna strona miasta jest niezmiennie związana z postacią Escobara… czy tak powinno to wyglądać? Zawsze twierdzę… oczy świata widzą podwójnie… dla jednych bohater prawie Robin Hood (budował osiedla mieszkaniowe, finansował budowę szkół, boisk do gry w piłkę nożną i rozdawał pieniądze na żywność)… dla drugich morderca prawie terrorysta (mnóstwo ludzi, w różny sposób, straciło życie w czasie działalności kartelu z Medellin pod jego przywództwem).

Nie odwiedziliśmy jedynie odległej o 169km od Medellin, niegdyś luksusowej posiadłości barona narkotykowego Eskobara „Hacienda Napoles”, przerobionej po jego śmierci na park rozrywki (park wodny, egzotyczne zwierzęta i wystawy poświęcone historii posiadłości). Ciekawostką jest to, że hipopotamy w owym czasie uciekły z tego terenu i utworzyły w przyjaznym dla siebie środowisku, największe skupisko tych zwierząt poza Afryką… coś na wzór wielbłądów w Australii…

24-12-30-trasa

(Link do trasy na google maps)

(Zdjęcia na Facebooku)

31.12.2024 – wtorek – Sylwester – wreszcie ranek w Medellin przywitał nas słońcem. Po hotelowym śniadaniu, wybrałyśmy się najpierw na zwiedzanie dzielnicy „Comuna 13”, tak aby zwiedzić to barrio jeszcze przed tłumami wycieczek. Dotarliśmy tam taksówką za jedyne 25tys.peso. Miejsce to, stało się symbolem przemiany i odrodzenia miasta… kiedyś była to jedna z najniebezpieczniejszych dzielnic Medellin, a samo miasto najniebezpieczniejszym miejscem na świecie, z powodu konfliktów związanych z narkotykami i ogromną przestępczością, ale dzięki innowacyjnym inicjatywom społecznym i wysiłkom władz, „Comuna 13” przeszła znaczącą transformację i stała się atrakcją turystyczną oraz przykładem społecznych przemian… obecnie jest kojarzona ze spektakularnej sztuki ulicznej… wielobarwne i kreatywne murale, zdobią prawie wszystkie wolne powierzchnie. Jednym z najważniejszych symboli odrodzenia „Comuny 13” są „Escaleras Electricas”, ruchome schody elektryczne, które zostały zainstalowane, aby ułatwić mieszkańcom dostęp do górnych jej części, stając się także atrakcją turystyczną… wielka ilość galerii sztuki, tancerzy i różnej maści innych artystów… tętni życiem, sklepiki, kramiki, małe restauracje, wszystko sprytnie wkomponowane w skomplikowaną strukturę barrio, położonego na bardzo stromym zboczu…można rzec bez cienia wątpliwości… najpierw „Operacja Orion”, a później mozolna praca dla zmiany oblicza… na koniec sztuka przeciw wykluczeniu… wielkim nakładem chęci i pracy, sukces został osiągnięty! Pamiętając o przeszłości… z nadzieją patrzą w przyszłość. Spędziliśmy w tym miejscu prawie całe sylwestrowe do południa.

Dzielnica położona jest tuż obok stacji metra San Javier, z którego odchodzi też linia kolejki linowej „Metrocable”. Trudno byłoby nie skorzystać z tej atrakcji, kiedy możemy się nią przemieścić na sąsiadujące wzgórza… jeździliśmy kolejkami linowymi w La Paz, pojeździmy również w Medellin. „Metrocable”, to nie tylko środek transportu, ale także atrakcja turystyczna, która oferuje wspaniałe widoki na miasto i okoliczne góry. Umożliwia codziennie tysiącom mieszkańców, szybsze przemieszczanie się i możliwość pracy w centrum… m.in. dzięki jej budowie „Comuna 13” zaczęła realnie przynależeć do reszty miasta.

System wybudowano celem ułatwienia komunikacji biednych i przeludnionych dzielnic barrio, położonych na stokach wzgórz wokół centrum miasta. Projekt powstał w ramach dążenia do zmniejszenia dysproporcji i integracji dużych zmarginalizowanych obszarów, naznaczonych latami głębokim ubóstwem i przemocą… jedyną formą transportu publicznego były tu wcześniej prywatne kartele autobusowe, których pojazdy kursowały rzadko i nieregularnie. Budowa systemu pozytywnie wpłynęła na rozwój lokalnych społeczności, mimo że przez część establishmentu uważana była za absurdalną. Na budowie dochodziło do dewastacji i kradzieży materiałów. Obecnie ulice przy stacjach, stały się znacznie bezpieczniejsze, rozwinął się handel… system, który jest połączony z liniami metra (jeden bilet), zintegrował społecznie całe Medellin.

Kolejką linową dotarliśmy do końcowej stacji Estacion Aurora, strzeliliśmy kilka fotek na panoramę Medellin i pojechaliśmy taksówką na wzgórze „Cerro Nutibara”. Byliśmy tam13lat temu zwiedzając to miasto, chcieliśmy go teraz jeszcze raz odwiedzić… w samym sercu Medellin, na wzgórzu mieści się replika tradycyjnej kolumbijskiej wioski, Pueblito Paisa. Została zbudowana w 1978r. jako element wystawy światowej „Exposición Mundial de Arquitectura y Urbanismo”. Po zakończeniu wystawy, zdecydowano się pozostawić to miejsce jako stałą atrakcję turystyczną. Miejsce to oferuje wspaniałe widoki na miasto i okolicę, a także daje możliwość zanurzenia się w lokalnej kulturze i tradycjach. Znajdują się tu także kawiarnie i restauracje, gdzie można pokosztować kolumbijskich potraw i napojów… dzisiaj Wiola jadła tradycyjną zupę (sopa de mondongo), jak się później okazało, to gęsta zupa z flaków z warzywami podawana z awokado, ryżem i bananem, popijając sokiem z karamboli.

Kończymy ten wspaniały rok 2024… życzymy sobie i Wam, aby był równie piękny i ciekawy jak obecny… Szczęśliwego Nowego Roku 2025…

(Zdjęcia na Facebooku)

01.01.2025 – środa – Nowy Rok – świętowaliśmy go dwa razy, ten czasu polskiego 6h przed kolumbijskim i ten tutejszy już w pieleszach, gdyż od rana mamy intensywny dzień, nasz plan to dojazd do Guatape (70km) i wdrapanie się na skałę „La Piedra Del Penol”. Podczas śniadania dowiadujemy się, że „Hotel Nutibara” odchodzi 80-lecie swego powstania i był na owe czasy nowoczesną budowlą usytuowaną w samym centrum Medellin, a wokół pustka, obok przebiegała jedynie linia tramwajowa… jest i polski akcent, który zauważamy na fotografiach… ciekawostką jest, że na jednym ze zdjęć, kiedy w latach sześćdziesiątych pod hotelem stały taksówki, jedną z nich była Warszawa 224… czyżby były importowane do Kolumbii? Skoro Pablo Escobar jeździł Wartburgiem 311 z 1965r., to widać iż musiał istnieć w tamtych latach eksport aut z demoludów do Kolumbii.

Śniadanie, wymeldowanie i o 9:00 w drogę… jakież było nasze zdziwienie, kiedy podchodząc pod bramę garażu (tuż przy naszym hotelu, ale inny właściciel), zastaliśmy ją zamkniętą! Wokół pustka, wszystkie inne lokale i sklepy również nieczynne, tuż obok otwarta jedynie mała kawiarnia, gdzie próbujemy zaciągnąć języka, co do zastanej sytuacji. Obsługa twierdzi, że o 10:00 otworzą ten garaż, musimy poczekać, tak więc wracamy do hotelu i czekamy.

O 10:00 sytuacja nadal się nie zmienia, garaż zamknięty… co robić? Udało się znaleźć numery telefonów, lecz wydają się być nieczynne lub wyłączone… próbujemy jeszcze znaleźć właściciela poprzez policję, ale to też nie przynosi pozytywnego skutku, po prostu w Nowy Rok, wszystko jest pozamykane i wygląda na to, że dopiero możemy wydostać nasze auto z garażu jutro! Nikt wcześniej (a dostali konkretną informację, że Toyotę pozostawiamy tylko na dwa dni) nie poinformował nas, że może być taka oto sytuacja.

Recepcja hotelu też próbowała pomóc, a teraz po prostu mogą nam jedynie wynająć pokój na kolejną noc, toteż korzystamy z tej opcji, ładnie się dla nas zaczął ten Nowy Rok… nie mamy się z czego cieszyć, ale też nie będziemy popadać w smutek, jakoś musimy tę sytuację przetrwać, taki to czasem bywa podróżniczy los.

Ponieważ właściwie odwiedziliśmy wszystkie ciekawostki Medellin, zastanawiamy się jak zagospodarować ten dzień? Spacery po centrum nie napawają optymizmem, gdyż dzisiaj, kiedy wszyscy mając wolne, świętują w swych domach, ulice pozostały puściusieńkie i odsłoniły z całą bezwzględnością patologiczną stronę społeczną tego miasta… widzimy tylko bezdomnych, niedorozwiniętych lub chorych umysłowo, zaćpanych, śpiących w bramach i na ulicy, totalny margines społeczny… aż przykro na to patrzyć i trochę należy się bać, gdyż nie wiadomo jaką reakcję wywoła spotkanie z takimi osobnikami? Widok jest okropny i bardzo przygnębiający, na jakie dno może stoczyć się ludzkie życie… a skala tego zjawiska jest tu niestety jeszcze ogromna.

Po konsultacjach wybieramy „Muzeum Antioquia”, które okazało się być dzisiaj również zamknięte, zrobiliśmy jeszcze kilka zdjęć dziełom słynnego kolumbijskiego artysty Fernanda Botero… czyli grube jest piękne… to plac 23 gigantycznych rzeźb z brązu, monumentalnych, przesadzonych w w formie, wręcz dziwacznych. Pozostał miejski park zwierząt „Parque de La Conservacion”, mocno polecany do odwiedzenia i co ważne, dzisiaj czynny. Mieliśmy tam iść na piechotę, lecz widząc to co opisałem powyżej, pojechaliśmy taksówką.

Okazuje się, że obecnie to nie jest typowe Zoo jakiego się spodziewaliśmy, gdyż w 2020r., po 60 latach zostało przekształcone w „Parque de la Conservacion” (Park Ochrony Przyrody), którego działanie obejmuje badania i przywracanie dzikiej przyrody w jej strategicznych ekosystemach, rehabilitacja, reprodukcja, uwalnianie i monitorowanie gatunków wraz z opieką medyczną, żywieniową i biologiczną. Ważną rzeczą jest tu również edukacja ekologiczna i ochrona różnorodności biologicznej, zarówno w ekosystemach, w których gatunek naturalnie żyje na wolności, jak i ten, który rozwinął się w ośrodkach ochrony w sposób kontrolowany, to główny cel, na którym opiera się zarządzanie parkiem.

I rzeczywiście, zdecydowanie ten park odbiega formą od konwencji Zoo… mile spędziliśmy na jego teranie prawie 3h. Skupiono się tu prawie wyłącznie na gatunkach, które swym zasięgiem obejmują również tereny Kolumbii. Co ciekaw,e wiele gatunków ptaków żyje tu jakby na wolności i aż dziw bierze, że nie uciekły z tego obszaru? Co jeszcze zaciekawia, to że w jednym miejscu kilka gatunków dobrano tak, aby nie rywalizowały i żyły na wybiegach wspólnie. (str.int. Parque de la Conservación).

(Zdjęcia na Facebooku)

02.01.2025 – czwartek – rankiem zebraliśmy się z hotelu nieco szybciej i już przed ósmą jesteśmy na parkingu po nasze auto… czeka nas kolejna przeprawa, gdyż z pewnością będą chcieli nam policzyć również za ten wczorajszy dzień, którego nie chcieliśmy przecież. Przygotowałem się na tę okoliczność, mam przetłumaczony tekst i czekamy na reakcję? Po naszych pretensjach, co do braku informacji o wczorajszym zamknięciu parkingu i konsultacji z szefem, policzyli nam nieco mniej, niż cena za dwie doby, a dodatkowego dnia nie wliczono. Tak naprawdę chcemy zapomnieć o tej sytuacji, więc czym prędzej opuszczamy to miejsce i jedziemy w kierunku Guatape pod skałę „La Piedra Del Penol”. Pokonanie 80km, dzielących nas od tego miejsca, zajęło ponad 2h. Ruch na drodze jest potworny, a na 30km przed celem, jedziemy wąską, krętą drogą w gigantycznym korku… czyżby ten rejon był wyjątkowym miejscem na spędzenie ferii?

Choć dopiero kilka minut po dziesiątej, ledwo znaleźliśmy miejsce na parkingu… to chyba coś na wzór „Morskiego Oka” w długi weekend… po bilety wstępu, czekamy 20minut w gigantycznej kolejce (25tys.peso od os.). Skała w Guatape jest miejscem skąd rozpościera się ponoć najpiękniejszy widok w całym kraju. „La Piedra Del Penol”, zwana również „El Penol de Guatape”, to ogromny monolit skalny, który w latach 40-tych XX wieku, rząd kolumbijski ogłosił pomnikiem narodowym. Skała liczy sobie 220 metrów, wejście na nią, to pokonanie około 700 schodów.

Niestety w obecnej sytuacji, kiedy przybyły tu tysiące ludzi, wejście zajmuje sporo czasu, gdyż reguluje go przepustowość wąskich schodów… turystów było tak dużo, że w drodze na skałę robiły się korki i kilkukrotnie musieliśmy stać i czekać aż ci przed nami ruszą… nie lubimy takich sytuacji, ale nie mamy wyjścia… oczywiście, pozostaje problem… miejsce to jest bardzo popularne wśród turystów, szczególnie tych z Kolumbii, którzy bardzo chętnie odwiedzają podczas wolnych dni najciekawsze atrakcje swego kraju. W dodatku, mieliśmy delikatnie mówiąc pecha, liczyliśmy iż po Nowym Roku, turystów będzie mniej i będziemy mogli cieszyć się pięknymi widokami w spokoju, a tu okazało się, że trafiliśmy na kolejny dzień ferii, które kończą się dopiero w niedzielę. Przyszło nam wtopić się w tłum kilku tysięcy zwiedzających… jednak nagrodą są niepowtarzalne widoki i to bez przesady, tak więc warto było podjąć temat i nie zniechęcać się turystycznym zagęszczeniem.

Panorama na sztuczny zbiornik „Embalse El Penol-Guatape”, to nieszablonowy widok, mnóstwo zielonych wysepek z prywatnymi rezydencjami (w tym także jedna, kiedyś należąca do Pablo Escobara) wraz z okolicznymi wzgórzami, tworzą spektakularne połączenie, które na długo pozostanie w pamięci.

Kilka kilometrów dalej znajduje się małe, urokliwe miasteczko, Guatape. Niegdyś stanęło na rozdrożu, gdy ogłoszono, że część gminy będzie musiała zostać zalana w celu budowy kompleksu hydroelektrycznego „Empresas Publicas de Medellín”, tamy o dużym znaczeniu energetycznym dla Kolumbii. Pomimo trudności, jakie wiązało się z przeniesieniem gminy, zdołała się odrodzić, czyniąc to miejsce jednym z najbardziej pożądanych do odwiedzenia przez gości krajowych i zagranicznych. Brukowane uliczki zdobią kolorowe domy, w których wyróżniają się drewniane balkony. Jednak to, co najbardziej przyciąga uwagę, to listwy przypodłogowe, rysunki i płaskorzeźbione obrazy, którymi zdobią przyziemia frontowych fasad. Są to dzieła sztuki, które opowiadają historie i nawiązują do zwyczajów, flory, fauny, symboli narodowych i zawodów mieszkańców… sprawiają, że spektakl kolorów i obrazów jest niepowtarzalny… podobno Guatape, to najbardziej kolorowej miasto w Kolumbii.

Pięknie, ale chcemy uciec z tego ludzkiego kotła… niestety, aby dalej ruszyć na trasę musimy ponownie przejechać przez Medellin, co zajęło tym razem nieco mniej czasu, gdyż już nie wjeżdżaliśmy do centrum. Dalej po opuszczeniu rozległych przedmieść, wjechaliśmy na drogę nr 62 i podążamy nią na pn-wsch. w stronę Bucaramanga. Nasz cel kolejnego zwiedzania, to Barichara do której mamy jeszcze prawie 400km. Na nocleg zatrzymujemy się tuż przy trasie, kilka km. przed San Jose del Nus, gdzie za zgodą właściciela warsztatu wulkanizacyjnego zakładamy nasza dzisiejsza bazę noclegową. Przy okazji przełożyłem oponę, gdyż nieco starła się z jednej strony, a do pokonania mamy jeszcze 2,5tys.km. Delikatnie rzecz ujmując ten zestaw opon kończy swój żywot.

25-01-02-trasa

(Link do trasy na google maps)

03.01.2025 – piątek – rankiem ruszamy dalej drogą nr 62 w kierunku Bucaramanga. W San Juan wjeżdżamy na główną szosę nr 45 prowadzącą z Bogoty. W pewnym momencie podczas hamowania, mały zgrzyt i pedał wpada do deski… po dopompowaniu znowu twardy, ale rozlega się dziwny, metaliczny zgrzyt… już wiadomo, z pewnością skończył się jeden z klocków hamulcowych… weryfikacja… oczywiście, została tylko blacha, cieniutki klocek musiał się odkleić i wypadł. Do Bucaramanga, dużego miasta mamy 200km, jakoś dociągnę i tam wymienię komplet. Niestety nie dzieje się to tak szybko jakbyśmy chcieli, ponieważ na 80km przed miastem zastaje nas totalny korek… czekamy… po pół godzinie mamy informację, że 15km przed nami był wypadek, zderzyły się dwa tiry, z czego jeden to cysterna z paliwem, był pożar, w zdarzeniu brało udział jedno auto osobowe, trzy osoby nie żyją. Jak długo to potrwa, może cały dzień, gdyż na jednopasmowej drodze jest totalna demolka. Zastanawiamy się nad objazdem, ale takowego, z rozpoznaniem czy drogi są przejezdne brak… finalnie 15km pokonywaliśmy 4h, co totalnie zburzyło nam plan dzisiejszej podróży. Do Bucaramanga przybyliśmy już o zmroku, lecz bez większego trudu znaleźliśmy warsztat samochodowy. Uczynni pracownicy, błyskawicznie zdemontowali stare blachy po klockach i już jedziemy do składu, aby zakupić prawidłowe (najlepiej tu kupować jak się ma wzór w ręce, a nie nr z komputera). Koszt klocków zastanawia nad ich jakością, za komplet 4szt. tylko 140tys.peso (140PLN). Po półtorej godziny i zapłacie 80tys.peso (80PLN) za wymianę, ruszamy dalej. Opuszczenie ogromnej aglomeracji Bucaramanga, zajęło nam jeszcze ponad godzinę i dopiero przed 21:00 znaleźliśmy stosowne miejsce na nocleg, jakim było rozległe zaplecze stacji paliw „Terpel”… to taki tutejszy odpowiednich „Shella”.

(Zdjęcia na Facebooku)

04.01.2025 – sobota – rankiem już 0 8:00 jesteśmy na trasie do Barichara, mamy do pokonania jedynie 90km., więc sądzimy, że szybciutko dotrzemy do celu, a tu znowu „zong”, wąska, kręta droga nr 45A jest tak zatłoczona, że jedziemy w ciągu aut i do tego te zdezelowane ciężarówki. Pamiętacie czasy, kiedy na polskich drogach jeździły tylko Jelcze i Stary, a tu do tego góry i strome podjazdy, a na dodatek co jakieś 35km, znajdują się punkty opłat, przed którymi tworzą się potworne kolejki, lecz w takiej jeszcze nie staliśmy, 7km zajęło godzinę, a należna opłata to tylko 11PLN. W San Gil na szczęście zjeżdżamy z głównej drogi i ostatnie 20km pokonujemy względnie szybko. Od tego momentu droga zanurzona w pustynnym krajobrazie czerwonej i żółtej ziemi, wije się aż do Barichara, gdzie rudawy kamień jest domem, drogą, kościołem, sztuką i specyficznym cmentarzem.

Urok miasteczka polega na tym, że można cofnąć się w czasie do czasów kolonii hiszpańskiej, kiedy budynki były wznoszone z baharequ (system budowania domów z patyków lub trzciny splecionych ze sobą i pokrytych błotem z łajnem), a białe ściany pokryte wapnem. Barichara założona na początku XVIII w., została uznana w 1978r. za pomnik narodowy, architektoniczne świadectwo hiszpańskiego podboju, które jednak wyobraźnią przenosi w epickie historie pełne piękna. Nie na próżno miasteczko to jest uważane za najpiękniejsze w Kolumbii. Zawdzięcza to rzemieślnikom, którzy własnymi rękami wyrzeźbili każdy kamień, aby zbudować swoje domy, ulice, skwery i kościoły.

Miasto położone jest na wysokości 1300m n.p.m. na rozległym, suchym płaskowyżu. Obecnie stanowi idealne miejsce na spędzenie ferii lub po prostu miejsce relaksu i odpoczynku… to właśnie znaczy słowo „barachala” w języku Guanes… miejsce odpoczynku… wąskie, kamienne uliczki, typowe dla czasów kolonialnych budowle o niskiej zabudowie i z kolorowymi drewnianymi balkonami, wnętrza domostw nadal pełne drewnianych rzeźbionych mebli i kolorowe artystyczne wyroby widoczne w każdym zakamarku (poncha, torby, bransoletki, wystrój do mieszkań). Główny plac „Parque Principal” pełnym wysokich palm, w otoczeniu kawiarni, restauracji, artystycznych sklepików i galerii, dumnie stoi kościół katolicki „Templo Parroquial de la Inmaculada Concepcion”, którego kopuła widoczna jest z górnej części miasta, stanowiąc najpopularniejszy obiekt ujęć fotograficznych wszystkich, którzy mieli szansę odwiedzić Baricharę.

Co najważniejsze, przez ponad 300lat miasteczko to, zachowało swoisty układ urbanistyczny i nie zmieniono architektury budowanych domów… przechadzamy się po wszystkich jego zakamarkach i nie natrafiliśmy na budowlę, która nie pasowałaby do reszty otoczenia… domy o białych ścianach, kolorowe ościeżnice, drzwi i okna, najczęściej czerwone, zielone, niebieskie lub żółte, nakryte dachem pokrytym dachówką… podstawy domów, bruk, krawężniki, schody, wszelakie ozdobniki i budowle sakralne wykonane z rudawego piaskowca… zostało to wszystko docenione i wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO.

25-01-04-trasa

(Link do trasy na google maps)

(Zdjęcia na Facebooku)

05.01.2025 – niedziela – rano jedziemy jeszcze na cmentarz „La Inmaculada Concepcion”, ponieważ to nie jest taki zwykły cmentarz, to wesoły cmentarz, coś na wzór rumuńskiego cmentarza w Sapanta. Różni się tylko tym, że w Sapanta pomniki są drewniane, a tu wykonane z piaskowca. Nie mogliśmy go odwiedzić wczoraj, gdyż był zamknięty, dzisiaj, w niedzielę, od rana jest otwarty. Jest on również swoistym skansenem otoczonym białym murem i zanurzonym wśród zieleni, a znajduje się zaledwie dwie przecznice od głównego rynku… przy wejściu znajduje się wyrzeźbiona replika ,,Ostatniej Wieczerzy” autorstwa Antonio Gaudiego (której oryginał znajduje się w „La Sagrada Familia” w Barcelonie). W kamieniu wykonał ja rzeźbiarz Arsenio Plata.

Na cmentarnych nagrobkach przedstawia się postacie zmarłych, przypominając czym zajmowali się za życia. Jest wyjątkowy, pełen kwiatów i specyficznej jakby przyjaznej atmosfery… tu znika smutek i mistyka śmierci, a wkracza radość… może to dziwnie zabrzmi, ale rzadko wcześniej uśmiechaliśmy się z sympatią do nieboszczyków, przechadzając się między grobami. Tu spoczywa gitarzysta, a trochę dalej piłkarz, tam żeglarz, a tam murarz z kielnią, a dalej miłośnik książek. Nagrobki posiadają poetyckie epitafia, nie ograniczające się do tego kiedy ktoś się urodził i kiedy zmarł, ale co kochał i jak wyglądało jego życie… piękne, nieprawdaż?

Jest jeszcze jeden temat dotyczący tego miasteczka, to hormigas culonas… wielkie mrówki, lub dosadniej, mrówki o wielkim zadku… opisał je Marquez w powieści „100 lat samotności”. Pomnik takiej mrówki umiejscowiono na wjeździe do miasteczka…

Kiedy kończy się pora deszczowa, mrówki zaczynają wychodzić z ziemi. Przez 9 tygodni trwają tańce godowe księżniczek. W tym czasie intensywnie kopulują, aby założyć nową kolonię. Właśnie takie samice z brzuchami pełnymi jaj są łapane w tym jedynym okresie w roku. 
To bardzo trudne, bo mrówki, żołnierzyki odpowiedzialne za ochronę księżniczek kąsają bardzo boleśnie. Łowcy muszą mieć wysokie buty i szybko się zwijać w swej pracy. Po zbiorach, głowa, nogi i skrzydła są usuwane, a księżniczki zanurzane w słonej wodzie i pieczone na patelniach. Kilogram przysmaku może kosztować dziesięć razy więcej niż słynna kolumbijska kawa. Mieszkańcy mówią, że to ich wersja kawioru.

Do dzisiaj w Barichara przetrwała wyjątkowa tradycja ich pozyskiwania i jedzenia. Kiedyś były bardzo ważnym źródłem wapnia i białka, ponieważ lud Guanes z którego wywodzą się mieszkańcy, nie hodował krów przed przybyciem Hiszpanów. Konserwowali je solą, twierdząc, że jak my nie zjemy mrówek, to mrówki zjedzą nas… wielkie ich ilości potrafią być niszczycielskie, a swymi mocnymi żuchwami pogryzą ponoć wszystko, co pomieszane z ich śliną tworzy pożywkę dla grzybów, które są dopiero ich właściwym pożywieniem. Na ulicach Bogoty do tej pory są sprzedawane w postaci proszku, jako afrodyzjak. Dupiaste mrówki (hormigas culonas) sprzedawane są również przy drogach, toteż zakupiliśmy małą torebkę tych mrówek, na pewno je pooglądamy, może nawet pokosztujemy?

Dalej nasz plan przewiduje przejazd nad Morze Karaibskie do którego mamy około 800km. Najpierw musimy wrócić 100km do Bucaramanga i już wiemy, że to droga przez mękę… tu jechaliśmy 4h, zobaczymy co będzie w drodze powrotnej? Największym problemem są wielkie ciężarówki, które nie mają mocy, aby podjechać pod wzniesienia i nie maja hamulców, aby z nich zjechać… wleczemy się czasem bardzo krętymi drogami kilometrami w tempie 15km/h… i jak przypuszczałem, w drodze powrotnej się nic nie zmieniło, do Bucaramanga jechaliśmy 4h, gdzie średnia wyniosła 25km/h.

Szybko przejechaliśmy przez wielką aglomerację Bucaramanga aż do Rionegro, gdyż miasta łączy super trasa szybkiego ruchu. Natomiast dalej, jadąc drogą nr 45A, aż do Pedregoca, to ponownie droga przez mękę, od ósmej do 15:00 przejechaliśmy zaledwie 200km. Na szczęście, w tym miejscu wjechaliśmy na główny szlak nr 45 i pomykamy dalej stówą kiepską dwupasmówką. Takim to sposobem, minęliśmy Aguachica i 60km dalej, na wyjeździe z Railitas, tuż przy bramkach poboru opłat, na zapleczu stacji paliw „Texaco”, już o zmroku (18:00) pozostajemy na nocleg. Dzisiejszy dystans 350km i 10godz. jazdy.

06.01.2025 – poniedziałek – całą noc lało jak z cebra… rano rozważamy jaką drogę wybrać na przejazd do Boca de Camarones, leżącego nad Morzem Karaibskim. Krótsza trasa biegnie wzdłuż granicy z Wenezuelą, podrzędnymi drogami, już wiemy z doświadczenia jak wygląda taka jazda i nie chodzi o czas, tylko o męczarnię na trasie, gdzie przez cały dzień można przebyć najwyżej 200km., gdyż jazda za zdezelowanymi ciężarówkami w tempie ślimaka, dosłownie zniechęca do podróżowania. Postanawiamy, że spróbujemy tam dotrzeć od strony Santa Marta, pojedziemy więc główną drogą, prowadzącą w kierunku Barranquilla i Cartageny, a później wzdłuż wybrzeża kolejne 150km. Jest jeszcze jeden powód dla którego jest tak wygodniej, musimy udać się do notariusza i potwierdzić mój podpis, dla firmy spedycyjnej, która wysyła naszą Toyotę w drogę powrotną do kraju.

Tym razem jazda przebiega wyjątkowo sprawnie, miejscami jedziemy czteropasmówką, wszystko byłoby wspaniale, gdyby… na 50km przed Santa Marta, ponownie nie utknąć w korku, z pewnością znowu wypadek, po chwili okazuje się że jednak nie, tym razem to protest i blokada dokonana przez miejscowych, którzy o coś walczą z rządem… ile potrwa? Tego nie wie nikt. Ktoś podpowiada, że do czasu przyjazdu wojska lub policji, która rozgoni protestujących. Okazało się, że blokada trwała niecałą godzinę, ale rozładować taki korek, to osobna opowieść.

Z każdej ze stron blokady, auta stoją na dwupasmowej drodze w czterech rzędach… przecież tu, każdemu się spieszy… jak zablokują sami drogę to będzie szybciej… bezmyślność do potęgi nieskończoności… znamy to z Indii w jeszcze mocniejszym wydaniu.

Przed 15:00 jesteśmy w Santa Marta. Miejscowość ta, była pierwszym miejscem, w którym Hiszpanie osiedlili się w Kolumbii i po dziś dzień jest ruchliwym portem. Mocno zachwalana, nie wzbudza w nas zachwytu… chociaż to najstarsze miasto tego kraju, mające w tym roku rocznicę pięciu wieków istnienia… niewiele zachowało się z oryginalnych zabytków… właściwie, to jedynie katedra, która jest pierwszym kościołem wybudowanym w Ameryce Płd.

Jednak nadal Santa Marta, to jedno z ulubionych miejsc na wakacje dla Kolumbijczyków, jak i obcokrajowców, ponieważ jest świetną bazą wypadową do zorganizowania przyszłych wypraw do… „P.N. Sierra Nevada”, „Parku Tayrona”, Taganga, Palomino.

Pospacerowaliśmy po Maleconie, widok z plaży na port, to niefortunny krajobraz… na szczęście z drugiej strony wygląda dużo ciekawiej, porcik jachtowy i ściana fasad frontowych hoteli… stare miasto zaniedbane, kilka murali, kilka odrestaurowanych domów, skromy deptak w centrum z kilkoma restauracjami… brudno, lepko, niezachęcająco. Namierzyliśmy na jutro notariusza, auto na parkingu (40tys.peso), a my w hotelu „Hotel el Exito”, całkiem niezły, 100tys.peso z klimą (100PLN).

25-01-06-trasa

(Link do trasy na google maps)

(Zdjęcia na Facebooku)

07.01.2025 – wtorek – rano ponownie zwiedzamy Santa Marta, dzisiaj trochę z przymusu, gdyż musimy stawić się u notariusza, aby potwierdzić podpis dla firmy spedycyjnej, wysyłającej naszą Toyotę w drogę powrotną do kraju. Tu notariat wygląda bardziej jak urząd i wszystko załatwia się „od ręki”, w pięć minut, koszt 6,5 tys. peso (6,50 PLN). Ponieważ dzisiaj mamy luźniejszy dzień postanowiliśmy jeszcze w Santa Marta zwiedzić „Museo del Oro” (wstęp wolny). Muzeum mieści się w „Casa de la Aduana”, trzystuletnim budynku kolonialnym, który w tym czasie służył jako urząd celny. Zawiera naprawdę bardzo ciekawą ekspozycję i to nie tylko dotyczącą złota… prezentuje ponad 500 artefaktów, w tym złote przedmioty, narzędzia z kości, instrumenty kamienne i elementy drewniane. Cztery sale tematyczne przedstawiają wystawy o społeczeństwach prehiszpańskich, a spora część poświęcona jest Simonowi Bolivarowi, który w tym mieście spędził ostatnie lata swojego życia. Odwiedziliśmy również katedrę „La Catedral Basilica del Sagrario y San Miguel”, w której 20 grudnia 1830r. został pochowany. Przez ponad dekadę leżały w niej pozostałości po Simonie Bolivarze, zanim upomnieli się o nie Wenezuelczycy. Na podstawie wymienionej korespondencji wiadomo, że zgodzono się, aby pozostała tu urna z sercem wyzwoliciela. Niestety do dziś nie znana jest dokładna lokalizacja jego szczątków, bo kościół został doszczętnie zniszczony w wojnie domowej, toczącej się w latach 1860 -1862.

Santa Marta nieco rozczarowała nas swoim wizerunkiem, gdyż ponoć miała być perełką kolumbijskiego wybrzeża Morza Karaibskiego. Tak naprawdę kolonialna zabudowa wymieszana jest z tą, już powiedzmy „nowożytną”, plaża brudna i nieciekawa, miasto śmierdzi bukietem rynsztoku z nieszczelnej kanalizacji… ogólnie nieświeżo i byle jako… choć na zdjęciach odbierzecie to zupełnie inaczej.

Tego dnia próbowaliśmy jeszcze dotrzeć do miejscowego oceanarium, ale okazało się to niemożliwe, gdyż jedyna droga przez góry jest nieprzejezdna… dostępna jest jedynie droga morska, czyli łodzią, ale dziś na to jest już zpóźno.

Ruszamy więc do następnej miejscowości na naszej trasie, którą jest mała wioska rybacka Taganga, położona 10km na wschód od Santa Marta. Rzeczywiście znajdujemy tu wiele z zaściankowego klimatu, jednak milowymi krokami wdziera się niszczący takie miejsca komercjalizm. Pozostajemy w Taganga do pojutrza, ponieważ wykupiliśmy rejs szybką łodzią motorową do „Parku Narodowego Tayrona” ( 170tys.peso + 7tys.peso ubezpieczenie od os.).

Po mocnych poszukiwaniach, udało się nam znaleźć przyzwoite zakwaterowanie „Hotel Bahia Taganga”, po negocjacji otrzymaliśmy zniżkę 75 tys.peso i za jedyne 200tys.peso pławimy się w luksusach, w basenie i jacuzzi… rzeczywiście dopiero dzisiaj skończyły się ferie, co dobitnie czuć w kieszeni miejscowych… wieczorem, gdy nieświeże zakamarki przykrywa ciemność, tutejszy świat wydaje się być bardziej czysty i kolorowy, a ponadto ubarwiony spotkaniami przy barwnych drinkach… a wtedy nawet plaża prezentuje się ładnie.

(Zdjęcia na Facebooku)

08.01.2025 – środa – rano wypływamy szybką łodzią motorową (dwa silniki Yamaha po 200KM każdy) do „Parku Tayrona” („Parque Nacional Natural Tayrona”), gdzie niegdyś zamieszkiwali te tereny Indianie Tayrona, a który to jest prawdziwą nadmorską kolumbijską dżunglą. Już sama jazda takim sprzętem przy dużej fali i sporym wietrze, to spora dawka adrenaliny, kiedy to łódź na wysokich falach wyskakuje w powietrze i uderza o wodę, a kręgosłup wbija się w czaszkę. Ponad godzina płynięcia to spore wyzwanie… w końcu docieramy na „Cabo San Juan”, które było dzisiejszym celem.

W parku przemieszczamy się błotnistymi szlakami w buszu, wśród różnego gatunku palm i lian, pomiędzy wciśniętymi w ląd zatoczkami i plażami. Na tych wędrówkach, przerywanych pławieniem się w ciepłej morskiej wodzie, spędzamy cały dzień. Pod wieczór, powrót tą samą drogą z „Parku Tayrona” do Tagangi, gdzie podczas załadunku pasażerów, załoga przesadziła z ilością osób, ponieważ do parku płynęło tylko kilkanaście, a teraz pakuje się na tą samą łódź prawie czterdziestu. Nie ma dosłownie gdzie palca wcisnąć, a łódź chwieje się na boki, tak jakby za chwilę miała się wywrócić. Tym razem płyniemy z falą i wiatrem, więc doznania były mniej przykre.

[Nie odnaleziono galerii]

W tym miejscu chcemy przekazać kilka spostrzeżeń na temat Kolumbii, tak istotnych jak i ciekawych. Niezwykle dziwne wydało nam się, że Kolumbijczycy nie palą papierosów, jedynie jeśli już poczuje się dym, to w pobliżu znajduje się turysta. Nigdzie nie ma przystanków autobusowej komunikacji publicznej, każdy pasażer wsiada i wysiada, tam gdzie sobie zażyczy. Zadziwiającym jest fakt iż nie ma w podaży produktów Made in China, co nie sprawdza się z teorią o trzech najbardziej znanych słowach na świecie. Toteż w sprzedaży dominuje produkcja własna oraz rękodzielnictwo, a co za tym idzie, kilka słów do kobiet. Wszystkie wyroby są dziełami sztuki, a każdy jedyny w swoim rodzaju. Biżuteria to szczególnie ciekawa kwestia, gdyż do jej wytwarzania używane są tylko naturalne surowce i minerały oraz to co podaruje morze, bądź drzewa. Tak więc, najsłynniejsze są kolorowe kamienie Tayrona, wyjątkowy czarny koral oraz pozostałe korale, perły, kolorowe muszelki nacaru, przepiękne perłowo czarne muszelki caracoles, nasiona owoców w wersji naturalnej i malowanej czyli semilia i madera, wyroby kokosowe w kolorze brązowym jak również z aseriny, czyli magnezu oraz materiałów pochodzenia wulkanicznego. Na uwagę zasługują także torby, torebki, portfeliki, kapelusze etc. Nie sposób wymienić ilości i form, ale ja szczególnie podziwiam wszystko to, co jest dziełem rąk, na fabryczne rzeczy szkoda czasu. Dla kobiet bardziej wymagających proponuję znane na całym świecie kolumbijskie szmaragdy, w bardzo ciekawym wydaniu i cenie. Poruszamy ten temat tak szczegółowo, gdyż okręg w którym się znajdujemy, żyje tym zagadnieniem i na każdym kroku spotykamy się z ludźmi, którzy to wytwarzają, nawet w wolnych chwilach, pomiędzy innymi swoimi życiowymi obowiązkami, dosłownie tak samo jak w Peru, w rejonie jeziora „Lago Titicaca”, cała miejscowa społeczność dzierga regionalne wyroby tj. czapki, sweterki, torebki, ozdoby itp. czerpiąc korzyści z tej produkcji, a jednocześnie oferując turystom wyjątkowe wyroby pochodzenia naturalnego, co jest już rzadkością w naszej mocno cywilizowanej Europie i wielu innych wysoko rozwiniętych elektronicznych krainach.

(Zdjęcia na Facebooku)

09.01.2025 – czwartek – rano opuszczamy Taganga i ruszamy w stronę Cartageny. Powolutku zbliżamy się do celu, czyli ostatniej stacji naszej podróży.

Na wyjeździe z Santa Marta, przez które musimy przejechać, postanowiliśmy jeszcze odwiedzić reklamowane oceanarium „Acuario Rodadero Santa Marta”. Tak, jak już wcześniej wspominaliśmy, jedyny sposób aby się tam dostać, to dopłynięcie łodzią. Okazuje się, że miejscowe firmy oferują tę usługę wraz z wykupem biletu wstępu (89tys.peso od os.). To unikatowe miejsce, położone na wybrzeżu Morza Karaibskiego, stanowi okno na fascynujący świat morskiej fauny i flory. Założone w latach 60. XX wieku „Akwarium Rodadero”, miało na celu edukację i ochronę morskiej bioróżnorodności regionu. Przez lata ewoluowało, stając się nie tylko miejscem o walorach edukacyjnych, ale też ważnym punktem na mapie turystycznej Kolumbii. Dzięki swojej działalności, akwarium przyczynia się do ochrony lokalnych gatunków morskich i promowania świadomości ekologicznej. Odwiedzający mogą karmić ryby, dotykać niektóre z nich w specjalnie przygotowanych zbiornikach, a nawet pływać z delfinami pod okiem doświadczonych instruktorów, z czego i my korzystamy tzn. Wiola pływa z delfinami, a ja robię zdjęcia -15minut 250tys.peso (250PLN). Wrażenia po obu stronach sensacyjne… naprawdę warto było…

Jedziemy dalej, zahaczamy o nieciekawe przedmieścia Barranquilla i na 2km przed Loma Arena, zjeżdżamy z trasy pod wulkan „Vulcan de Lodo El Tatumo”. W jego kraterze możemy zażyć kąpieli w bulgoczącym, gęstym, gorącym błocie. Coś niezwykłego, z trudem można się poruszać, nie dość, że nie ma gruntu pod norami, to błoto wypycha w górę i uniemożliwia skutecznie przemieszczanie, tu na własnej skórze można przeżyć stan tonięcia w bezkresnym błocie widzianym niegdyś w filmach typu „western”.

W wulkanie do dyspozycji oferuje się masażysta, a nawet dwóch małoletnich, po zejściu kobieta zapewnia mycie w pobliskiej lagunie. Proponowano nam pełny serwis, lecz nasza kondycja fizyczna zapewnia samowystarczalność w tym temacie. Ponieważ robi się późno, pozostajemy na nocleg na parkingu, gdzie z nastaniem zmroku nadchodzi i ciemność (tutaj mi ma prądu) robi się puściuteńko… nawet obsługa wyjeżdża do pobliskiej wioski, tak więc zostajemy sami… rewelacyjne miejsce na kempingowanie i ten nieustający bulgot wulkanu…

(Zdjęcia na Facebooku)

10.01.2025 – piątek – spanie na parkingu pod „Vulcan de Lodo El Tatumo”, to było jedno z lepszych miejsc na spanie na dziko… już przed ósmą przybywają pierwsi, chcący zażyć błotnych kąpieli i zakupić błoto w butelkach do domu.

Szybciutko docieramy do Cartageny. Sprawnie odnajdujemy biuro Any – naszego agenta od wysyłki auta. Praktycznie wszystkie dokumenty zostały przygotowane poprzez korespondencję na WhatsApp, więc pozostało podpisać kilka z nich i uzgodnić datę spotkania w porcie, którą wyznaczyliśmy na 14 stycznia na godz. 10:00. Wspólne zdjęcie przy mapie i jedziemy dalej do Tolu, oddalonego od Cartageny o 150km w kierunku wschodnim. Te kilka ostatnich dni, chcemy spędzić w tamtym rejonie odwiedzając park „ Parque Nacional Corales del Rosario y de San Bernardo”.

Zatrzymaliśmy się przy Maleconie w Tolu w hotelu „Hotel Al Tamar” (100tys.peso za pok.2os.z klimą). Już dziś wykupiliśmy rejs po parku, który obejmuje wizytę na pięciu wyspach wraz z obiadem (100tys.peso od os.). Start 8:30 – powrót 16:00.

Co zadziwiło nas dzisiaj najbardziej? Nocne życie Tolu… iluminacja świetlna, której trudno by się w tak małym miasteczku spodziewać, ilość wszelakich roweropodobnych pojazdów, od trzykołowych z dopinaną przyczepką dla pasażerów, po wielkie czterokołowe, kilkunastoosobowe, z wieloma sekcjami do pedałowania oraz z całymi zestawami nagłaśniającymi. Ponadto, dzisiaj zaczyna się weekend, więc gości i turystów zjechało się co niemiara. Cały główny plac zastawiony straganami, budkami z różnego rodzaju przekąskami, a nadbrzeżny Malecon obłożony nieskończoną ilością pamiątek, lampek, obrazków i wyrabianej na miejscu biżuterii.

Patrząc na to wszystko, można by z pewnością powiedzieć, że to najwyższy poziom kiczu jaki kiedykolwiek widzieliśmy, ale z drugiej strony ludzie są uśmiechnięci i świetnie się bawią, widać tej społeczności to odpowiada i służy, a nad gustami nie będziemy dyskutować w tym miejscu, ani się nawet zastanawiać, jest wesoło i trwa zabawa… brakuje tu tylko Zenka Martyniuka!

25-01-10-trasa

(Link do trasy na google maps)

(Zdjęcia na Facebooku)

11.01.2025 – sobota – Park narodowy„ Parque Nacional Corales del Rosario y de San Bernardo” do którego zmierzamy, to archipelag wielu wysp ciągnący się wzdłuż wybrzeża Morza Karaibskiego, od Tolu aż po Cartagenę. „Wyspy Różańcowe”, bo tak brzmi polska nazwa, to archipelag 27 koralowych wysp (niestety w większości prywatnych), który od 1977r. jest częścią jednego z 46 parków narodowych tego południowoamerykańskiego kraju. Dzika przyroda „Wysp Różańcowych” wspaniale kontrastuje z Cartageną, gdzie główną atrakcją jest piękna, kolonialna architektura.

My dzisiaj płyniemy na południowy jego skrawek, na wyspy San Bernardo, obejmujący łańcuch 10 wysp… na niektórych z nich, z trudem zmieści się pojedynczy dom, a rafy koralowe otaczające je, nadają morzu niezwykłe kolory… piękno wysp obfituje w oszałamiające, krystalicznie czyste wody i plaże idealne do snorkelingu lub po prostu relaksu i cieszenia się niepowtarzalnymi krajobrazami.

Nasza wycieczka obejmuje odwiedzenie pięciu wysp, a docelową, gdzie przewidziano plażowanie i obiad, który jest w jej programie jest „Isla Mucura”… to jedna z najczęściej odwiedzanych wysp „Archipelagu San Bernardo”, a także jedna z najpiękniejszych, jeśli nie najpiękniejsza. Przezroczysty szmaragdowy kolor wód w połączeniu z białym piaskiem i zielenią palm, zapewnia wspaniałe widoki. Poza tym temperatura wody jest idealna, co w połączeniu z krystalicznie czystą wodą daje typowe, karaibskie doznania. Wyspa jest niewielka i stosunkowo nieznana wielu Kolumbijczykom i turystom, jedynym hotelem na wyspie jest „Punta Faro”.

Na wyspie mieliśmy 3h na plażowanie, połączone z obiadem. Serwowane jedzonko (rybka) było świeże i pyszne, ale gdyby popatrzeć na warunki w jakich jest ono przygotowywane, to jesteśmy skłonni twierdzić iż nasz sanepid zamknąłby te kuchnie na zawsze, jak i wszystkie tego typu w Ameryce Południowej, po czym wystosowałby oficjalny protest w sprawie ochrony zdrowia i życia człowieka do odpowiednich służb.

Byliśmy tu podczas poprzedniego przejazdu przez Kolumbię 14lat temu, znając więc to miejsce, ponownie rozkoszujemy się pełnym relaksem, kąpielą w ciepłej wodzie i cudownymi nadmorskimi krajobrazami. Między innymi tutaj mieli swe bazy niegdyś słynni piraci z Karaibów pod przywództwem Francisa Drake´a, który to wielokrotnie napadał i rabował Cartagenę.

Kolejną ciekawą wyspą na trasie była „Santa Cruz del Islote”, a jest interesująca, gdyż jest najgęściej zaludnioną wyspą na świecie. Zajmuje tylko jeden hektar powierzchni, a zamieszkuje ją ponad 800 osób, jest tu 90 domów, 2 sklepy, restauracja i szkoła. Każdy dom styka się z kolejnym, cała wyspa jest zbudowana z betonu i wydaje się, że wykorzystano niemal każdy centymetr kwadratowy. Pomiędzy budynkami znajdują się wąskie przesmyki i korytarze, przez które czasami można odnieść wrażenie, jakby się przechodziło przez czyjeś podwórko.

Był jeszcze jeden powód, dla którego warto tu było przypłynąć, możliwość odwiedzenia morskiego akwarium i pływanie z rekinami. Ponownie ja robię zdjęcia, a Wiola baraszkuje z wielkim rekinem Tiburon Gato (Rekin Wąsaty). Wrażenia kompletnie odmienne niż kontakt z delfinami – które są gładkie i przyjemne, natomiast rekin szorstki jak papier ścierny i jakiś taki mało przyjazny.

To najbardziej leniwe rekiny na rafach w basenie Morza Karaibskiego… pomimo swojego potulnego zachowania, rekin pielęgniarz (kolejna nazwa) jest rzeczywiście na czwartym miejscu w udokumentowanych ugryzieniach ludzi, w rzeczywistości są jednak uważane za nieagresywne, nie muszą stale pływać, aby oddychać, mając możliwość pompowania wody przez skrzela, lubią natomiast leżeć na dnie oceanu nie ruszając się. Reasumując… leniwy wąsaty pielęgniarz…

Na trasie dzisiejszego pływania łodzią, odwiedziliśmy chyba większość wysp wchodzących w skład tej części Parku narodowego„ Parque Nacional Corales del Rosario y de San Bernardo” do których można dotrzeć z Tolu… północną część archipelagu obsługują biura turystyczne z Cartageny, gdzie również będziemy chcieli skorzystać z ich oferty.

Po powrocie ponownie włączamy się w radosną atmosferę… Tolu nocą…

(Zdjęcia na Facebooku)

12.01.2025 – niedziela – rano przenosimy naszą bazę z Tolu na pobliską „Playa Palo Blanco”, oddaloną na zachód o 7km. Musimy mieć dzisiaj spokojne miejsce na nocleg i aby auto było pod ręką… czeka nas bowiem przepakowanie się do dwóch plecaków po 8kg każdy, uporządkowanie Toyoty po ponad rocznym podróżowaniu po Ameryce Płd. i przygotowanie jej do wysyłki w kontenerze. Wymaganiom tym sprostał „Hotel Manglearena”, jest trochę cienia, można pracować tuż przy drzwiach do naszego pokoju (150tys.peso).

Wydaje się, że to prosta sprawa ogarnąć auto, nic bardziej mylnego, w naszym Hiluxie jest tyle zakamarków i skrytek na wożenie gratów, że przeglądnięcie i uporządkowanie tego wszystkiego zajęło kilka godzin.

13.01.2025 – poniedziałek – wracamy do Cartageny, mamy do przejechania ostatnie 150km. Na trasie musimy jeszcze porządnie umyć auto, również od spodu. Przy drodze, co jakiś czas znajdują się takie punkty usługowe, zazwyczaj przy mostach, gdzie pompują wodę prosto z rzeki. Jadąc z Cartageny do Tolu obczailiśmy już taki punkt, dzisiaj myjemy tam naszą Toyotę (20tys.peso).

Nocleg mamy zapewniony w apartamencie tuż obok biura firmy spedycyjnej, która wysyła nasze auto do kraju – Cortes Rodriguez Asesores S.A.S. Chile Sector Prefabricado Manzana 6 Lote 15, Tv 45A#dg 26, Paraguay, Cartagena de Indias, Provincia de Cartagena, Bolivar 5m, reprezentowaną przez Ana Rodriguez, e-meil: cortesrodriguez.asesores@gmail.com tel +57 301 4146464 (koszt 30$ USD za dzień). Oczywiście całość wysyłki łącznie z odbiorem auta w Gdyni, przygotowała firma naszej koleżanki motocyklistki Oli Trzaskowskiej z MotoBirds https://motobirds.com/informacje/ , przez którą wysyłaliśmy Toyotę do Valparaiso, ponad rok temu.

25-12-13-trasa

(Link do trasy na google maps)

14.01.2025 – wtorek – o 10:00, wraz z pracownikiem firmy spedycyjnej, który „eskortuje” mnie na motocyklu, jadę do portu w Cartagenie, aby dostarczyć tam naszą Toyotę. Procedury idą bardzo sprawnie, auto pozostaje na terminalu, jutro odprawa celna, antynarkotykowa i załadunek do kontenera 20′, muszę być osobiście przy odprawie. W południe jestem wolny i wracam z pracownikiem na jego motocyklu do biura. Sprawdziłem ostatnie wskazanie licznika, od Buenos Aires do Cartageny przebyliśmy dystans 13tys.km., a cały dystans po Ameryce Płd. od Valparaiso (14.01.2024) wyniósł 31tys.km.

15.01.2025 – środa – ponownie, lecz już przed 8:00 jadę z pracownikiem spedycji na jego motorku Pulsar NS 125(cm³) do portu w Cartagenie. W Kolumbii jest niestety tak, że przy wszelkich czynnościach celnych i załadunku auta do kontenera, musi być właściciel pojazdu. Okazuje się, że wszystkie te procedury narzucili Kolumbijczykom Amerykanie, a chodzi o przemyt narkotyków…

I tym razem wszystko przebiega dość sprawnie, kontrola celno-antynarkotykowa była nadzwyczaj pobieżna (pół godziny), wszak auto płynie do Europy, a nie do Panamy, czy USA… poprzednio, kiedy wysyłaliśmy auto do Panamy trwała 4h. z użyciem psów.

W południe zamykamy kontener, przy udziale służ celnych i policji, każdy zakłada swoją plombę. Znamy już datę przybycia do Gdyni… 14luty 2025r.

Dzisiaj jeszcze stacjonujemy w apartamencie naszego spedytora, jutro przenosimy się do starej części Cartageny za murami… jeszcze coś napiszemy, gdyż na jej zwiedzanie mamy aż cztery dni. Dopiero 20stycznia o 23.55 mamy wylot do Madrytu, a następnego dnia przed północą mamy być w Warszawie.

(Zdjęcia na Facebooku)

16.01.2025 – czwartek – do południa, już bez naszego Hiluxa, taksówką przenosimy naszą bazę do centrum starej Cartageny „Hostal Badillo” SV, adres: calle segunda badillo 36-58, Casa Republicana 2 pisos, San Diego, 130001 Cartagena de Indias, Kolumbia. Zarezerwowaliśmy tu ostatnie cztery dni naszego pobytu, aż do wylotu do Madrytu, 20 stycznia.

Po zakwaterowaniu od razu idziemy w stare miasto za murami. Pierwszy raz na taką skalę widzimy turystów. Ponoć to najbezpieczniejszy rejon Kolumbii. Spacerujemy w 35ºC upale i dużej wilgotności powietrza, więc saunę mamy gratis. Tu widzimy jak niegdyś Hiszpanie zabezpieczyli ten port przed najazdami piratów… szczególnie po tym najokrutniejszym, dokonanym przez Dreake´a w 1586r… wtedy z portowego miasta Hiszpanie postanowili zrobić ufortyfikowaną twierdzę. Potężne, świetnie zachowane mury obronne uchroniły to miasto przed następnymi najazdami jeszcze wiele razy. Wspaniała zabudowa, wąskie uliczki w nienaruszonym stanie od XVII w., kolonialna architektura, ukwiecone kamienice, malownicze domy z zabudowanymi balkonami i antresolami,… prawie każdy z nich w swym środku posiada atrialny dziedziniec, który jest jakby ogrodem botanicznym… odrapane kamienice, muzea pełne tajemniczych historii i przepiękne wnętrza restauracji… pełno tu starych klasztorów, pałaców i zrujnowanych ale wciąż świecących dawnym blaskiem rezydencji z romantycznymi dziedzińcami… Do tego karaibska kuchnia pełna świeżych owoców morza, życie nocne w barach i salsa na placach, wszechobecna muzyka, od której drżą brukowane uliczki, które od samego rana zapełniają sprzedawcy z wózkami pełnymi soczystych mango i którzy na tle wyjątkowych murali rozmawiają między sobą, siedząc na plastikowych krzesłach w cieniu tuż obok palenqueras… kobiet ubranych w charakterystyczne kolorowe sukienki z misami owoców na głowie, zarabiających na życie pozowaniem do zdjęć z turystami. Znajdziemy je właściwie wszędzie… na ulicach, na pocztówkach, zdjęciach, witrynach biur podróży… czarne kobiety ubrane w tradycyjne kolorowe suknie, balansujące uliczkami z misami kolorowych owoców na głowach… nie wypada ich fotografować z ukrycia… lepiej zainicjować rozmowę, uzgodnić kwotę za zdjęcie, a one chętnie zapozują do pamiątkowej fotografii… to przecież ich praca, a my dzięki temu wspieramy lokalną społeczność.

Stare miasto otoczone historycznymi murami to również dosyć specyficzna mieszanka… z jednej strony mamy ulicznych sprzedawców arep z różnymi dodatkami i sklepy z tanimi pamiątkami, z drugiej szalenie drogie restauracje i zamożną klientelę. Popularnym street foodem jest arepa (placek kukurydziany), najczęściej z serem (arepa con queso) i pan de queso (bułeczki serowe). Centrum jest drogie, a zarazem swojskie, luksusowe hotele sąsiadują z tanimi barami, a zniszczone kamienice mieszczą jedne z najdroższych restauracji w kraju. Cokolwiek by nie mówić, architektura tutaj jest oszałamiająca i stanowi najprawdziwszą podróż w czasie.

Czy wiecie, że Kolumbia produkuje najwyższej jakości szmaragdy na świecie, a Cartagena nazywana jest światową stolicą szmaragdów? Zauważamy to na każdym kroku, sprzedawcy w tej kwestii zaczepiają wprost na ulicy i zaciągają do swoich sklepów… oferta jest niesamowita i niejednokrotnie powiązana z możliwości zwiedzenia małego muzeum przedstawiającego ich wydobycie i pozyskanie… jeśli ktoś jest zainteresowany, to nie ma lepszego miejsca na ich zakup… Nie mieliśmy pojęcia, że Kolumbia dostarcza prawie 90% szmaragdów na światowym rynku… co jest takiego specjalnego w kolumbijskich szmaragdach? Ich przejrzystość i intensywny, zielonkawy kolor.

Cartagena, a właściwie Cartagena de Indias, to według nas najładniejsze i najbardziej kolorowe miasto Kolumbii. Położone nad Morzem Karaibskim, to jedno z najpopularniejszych miast dla turystów nie tylko zagranicznych, bo też i sami Kolumbijczycy chętnie spędzają tu wakacje. Spacer po historycznym Starym Mieście, jest jak cofnięcie się w czasie i zatracenie się w romantycznych, historycznych placach i tętniących życiem, kolorowych brukowanych uliczkach. W Cartagenie nie chodzi o samo zwiedzanie… chodzi o specyficzny klimat i atmosferę, której musimy doświadczyć na własnej skórze.

Zajrzeliśmy również do miejscowego parku „Parque del Centenario”. Powiedziano nam, że w parku znajdują się leniwce. Naprawdę nie spodziewaliśmy się ich zobaczyć, biorąc pod uwagę, że jest on ulokowany w centrum, pomiędzy murami, a dzielnicą Getsemani i jest mocno zatłoczony. Park, pełen rozłożystych drzew, jest cudownym miejscem, aby znaleźć trochę cienia i w rzeczywistości było tam wiele dziko żyjących zwierząt… leniwce, małpki tamaryny białoczube, iguany i wiele ptaków z papugami i sępami na czele.

(Zdjęcia na Facebooku)

17.01.2025 – piątek – dzisiejszy dzień poświęciliśmy na zwiedzenie dzielnicy Getsemani. Położona jest tuż za „Parque del Centenario”, tak więc na piechotę mamy do pokonania niespełna kilometr. To równie stara dzielnica o niskiej zabudowie, ozdobne okna, z których kaskadami spływają czerwone i różowe kwiaty… to również jedna z najpiękniej zachowanych do dziś przykładów architektury kolonialnej. Mieszczą się tu wystawy, odbywają koncerty, a na uroczych małych placach panuje atmosfera artystycznej bohemy, szczególnie widoczna i odczuwalna jest na ulicach Calle de las Sombrias i na Calle 31 (fotogeniczne ulice z parasolkami) i na skwerze „Plaza de la Trinidad”. Modne backpackerskie hostele i kawiarnie oferują niższe ceny niż te na starówce, życie nocne jest tu najciekawsze i co ważne, równie bezpiecznie… dyskretnie pilnuje policja i wojsko. Oprócz tętniącej życiem sceny artystycznej, są tu świetne restauracje, kawiarnie i bary… mała, kreatywna społeczność dzielnicy, czyni wszystko, aby nie tylko miejsce stało się ładniejszym, ale i bezpieczniejszym. Bardzo wiele murali odnosi się do trudnej historii i dziedzictwa Cartageny, czasów niewolnictwa i jego zniesienia, walki o wolność, godność i niezależność. Dawne cele więzienne to dziś modne kawiarnie i sklepy z rękodziełem, a historię miasta i dzielnicy można wręcz dosłownie czytać na jego murach dzięki sztuce… jeśli ktoś ma zacięcie do fotografii, to tutejsze miejsca sprawiają wrażenie, jakby każdy zakamarek, każdy róg i kąt… były planem fotograficznym, czekającym na uchwycenie ich w odpowiednim kadrze.

Mówienie dzisiaj o Getsemani, to mówienie o żywej, aktualnej, nowoczesnej Cartagenie. Jego ulice, zalane kolorami i muzyką, uczyniły z tej dzielnicy jedno z najważniejszych centrów kulturalnych Kolumbii. Przez długi czas Getsemaní było postrzegane jako niewiele więcej niż getto i nie było na radarze nawet najbardziej entuzjastycznych mieszkańców Cartageny. 15lat temu stacjonowaliśmy w tej dzielnicy, opisując iż mamy bazę noclegową za murami starej Cartageny… nie było mowy o artystycznej i znanej dzielnicy Getsemaní. Jednak jego mieszkańcy zdecydowali postawić na jej odrodzenie i przez jakieś dwie dekady promowali ją poprzez sztukę, kulinaria i taniec, z takim sukcesem, że każdy zwiedzający Cartagenę… musi to miejsce odwiedzić, gdyż obecnie jest wpisane w każdy program wycieczkowego zwiedzania.

Przemieszczając się do tej dzielnicy, musimy w obie strony przejść przez park, więc jest szansa ponownie zobaczyć jakieś zwierzaki.

Po dopołudniowym spacerze, dopełniliśmy całości wizytą w Getsemani, już po zmroku, aby zakosztować wszystkich klimatów tego miejsca… zdecydowanie większy ruch turystyczny, można by powiedzieć zrobił się tłok… kolory, oświetlenie i radosny klimat, dodaje specyficznego uroku temu miejscu.

(Zdjęcia na Facebooku)

18.01.2025 – sobota – dzisiaj sporo relaksu… spacerujemy po mieście i odkrywany jego zakamarki… fort, mury obronne, bazar „Playa de Las Bovedas” i ponownie Getsemaní nocą. Polubiliśmy klimat tego miejsca.

Jak już wcześniej wspominaliśmy, Cartagena jest cudownie gorąca, panuje ten sam klimat przez prawie cały rok, z porami suchymi i mokrymi. Klimat typowy dla Karaibów. Temperatura zazwyczaj utrzymuje się na poziomie około 30÷33ºC przez cały rok. Maj jest najcieplejszym miesiącem, a styczeń najchłodniejszym. Najsuchszymi miesiącami są miesiące od grudnia do kwietnia, a największe opady występują w październiku. Szczyt sezonu turystycznego przypada na Boże Narodzenie i Nowy Rok. Należy pamiętać, że ceny noclegów i prawie wszystkiego w tym czasie mocno rosną, a znalezienie wolnych miejsc w hotelach może być bardzo trudne.

Stare miasto jest pełne kolonialnej architektury, pięknych kościołów i placów, pysznych restauracji i słynnych kolorowych rezydencji z ich wiszącymi balkonami i antresolami. Ulice są skąpane we wszystkich odcieniach tęczy, od domów w kolorze cukierków i wiszących bugenwilli po ulicznych sprzedawców oferujących świeże owoce. Niektórzy mówią, że Cartagena przypomina im starą Hawanę, dla innych to ulubione zakątki i boczne uliczki hiszpańskich miast. Nie mam absolutnie żadnych wątpliwości, że Cartagena jest jednym z najpiękniejszych i fotogenicznych miast w całej Ameryce Południowej. Tempo życia tutaj jest powolne ze względu na położenie na karaibskim wybrzeżu i panującej temperatury, które są znacznie wyższe niż w innych częściach Kolumbii. Miasto było jednym z najważniejszych portów kolonialnej Hiszpanii. Kamienne fortece i gigantyczne mury o grubości do 30 metrów i długości 11 km otaczające miasto, są jedną z najważniejszych atrakcji i mają ogromne znaczenie historyczne. Z tego powodu są one wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO.

19.01.2025 – niedziela – ostatni dzień naszego pobytu w Cartagenie, jutro wylatujemy do kraju. Na tę okoliczność wykupiliśmy rejs do parku narodowego„ Parque Nacional Corales del Rosario y de San Bernardo”, tym razem obejmujący jego północną część, archipelag wysp „Islas del Rosario”. Na południową część płynęliśmy kilka dni wcześniej z Tolu. Rejsy w ten obszar obsługują biura podroży z Cartageny, a wycieczki są wyjątkowo drogie, odwiedzenie pięciu wysp to obecnie koszt 340tys.peso od os. Byliśmy tam poprzednim razem, ale nie potrafiliśmy sobie odmówić tej przyjemności, na koniec podróży po Ameryce Południowej.

Wyspy Rosario, zwane także „Corales Islas del Rosario”, położone są ok. 40km od Cartageny. Archipelag składa się z 27 wysp, w większości prywatnych, z których część jest tak mała, że mieści tylko jeden dom… największą z nich jest „Isla Grande”, będąca też swoistym centrum turystycznym całego archipelagu. Wyspy te słyną z niesamowitych, różnokolorowych raf koralowych. Ze względu na niezwykłe walory przyrodnicze tego zakątka Kolumbii, został on objęty ochroną w ramach parku narodowego. Rafy koralowe należą do najbogatszych ekosystemów życia morskiego na świecie i są miejscem bytowania dla jednej czwartej gatunków morskich stworzeń. Dotarcie w ten rejon szybką łodzią motorową zajmuje około 45 minut.

Nasz rejs obejmował wizytę w oceanarium, snorkeling przy wyspie „Isla Del Sol”, gdzie utkwił wrak awionetki Pablo Escobara, plażowanie, oglądanie rafy oraz obiad na „Isla Grande”, zwiedzenie fortu „Fuerte de San Fernando” na „Isla Tierra Bomba”. W cenie rejsu były też drinki i zimne piwo. Jakie są nasze wrażenia?… Plaże z krystalicznie czystą wodą, relaksująca atmosfera i naturalne piękno… przed 18:00 powracamy do portu w Cartagenie.

Kończy się nasz prawie trzymiesięczny obecny pobyt w Ameryce Płd. i prawie miesięczny w Kolumbii.

Kolumbia to legendarna kolebka El Dorado, fascynująca, piękna pod względem przyrody i niezwykle bogata jeśli chodzi o kulturę. Aż trudno w to uwierzyć, ale do dnia dzisiejszego przetrwały tu tradycje Indian z czasów przed kolonialnych, hiszpańskich kolonizatorów i afrykańskich niewolników, sprowadzonych tu przez Europejczyków. Wpływy tych kultur widać w rodzajach pożywienia, w muzyce, sztuce, architekturze i literaturze. Pozostaje jeszcze obraz Kolumbii na świecie… wciąż kojarzona z kartelami i narkotykami. Od rządów Alvaro Uribe kraj przebył daleką drogę i całkowicie zmienił się jego obraz… jeden z amerykańskich magazynów określił Kolumbię… jako naród odrodzony niczym feniks z popiołów. W tym stwierdzeniu jest wiele prawdy. Dzisiejsza Kolumbia, to zupełnie inne państwo i inny naród w porównaniu z tym sprzed kilkunastu lat, a architektem tego odrodzenia był Alvaro Uribe.

Czy w Kolumbii jest niebezpieczne? To pytanie pojawia się bardzo często w kontekście podróży do tego kraju. Każda osoba, która wybiera się w podróż do Kolumbii obawia się o swoje bezpieczeństwo. Kolumbijskie statystyki przestępstw nie wyglądają najlepiej, ale to dotyczy całego kraju, miejsca turystyczne są bardzo dobrze chronione przez policję i wojsko. W trakcie naszego miesięcznego pobytu, nie mieliśmy żadnej nieprzyjemnej, ani tym bardziej niebezpiecznej sytuacji. Oczywiście uważaliśmy na siebie na każdym kroku i zawsze mieliśmy oczy dookoła głowy. Nie odwiedzaliśmy podejrzanych, potencjalnie niebezpiecznych dzielnic, ani tym bardziej ciemnych uliczek. Generalnie w Kolumbii czuliśmy się bezpiecznie.

Przez cały nasz przejazd, jak i tu w Cartagenie, żywimy się w małych barach, gdzie jadają kolombijczycy i nigdy nie doznaliśmy żadnych problemów żołądkowych. Codziennie smakowaliśmy soczystych i słodkich egzotycznych owoców, takich jak mango, marakuja, papaja i ananasy, często sprzedawanych w kubeczkach przez ulicznych sprzedawców. Region Cartageny i Wybrzeże Karaibskie słyną z dań pełnych świeżych ryb i owoców morza, na talerzach znajdziemy tu kalmary, krewetki, kraby, langusty, mleko kokosowe, trawę cytrynową i aromatyczne przyprawy. Jak już wcześniej wspominaliśmy popularną przekąską jest arepa (placek kukurydziany), najczęściej z serem (arepa con queso) i pan de queso (bułeczki serowe)… wszystko to podawane jest na małych, obwoźnych straganach.

Na koniec trochę o kosztach… obecnie wygodną sprawą jest przelicznik kolumbijskiej waluty, 1000peso kolombijskich, to 1zł. Banknoty oznakowane są w tysiącach, więc nominały się jakby pokrywają… to ułatwia posługiwanie się ich pieniędzmi… ceny generalnie nieco niższe niż w Polsce, paliwo zdecydowanie tańsze, gdyż galon (3,78l), to koszt 10tys.peso, co daje około 2,60zł za litr oleju napędowego, benzyna 16tys.peso za galon. Poważnym kosztem są opłaty drogowe, które niejednokrotnie przewyższają koszty paliwa. Szczególnie drogie są przejazdy drogami szybkiego ruchu, średnio około 15tys.peso za przejazd 40km. Wyjątkiem w tym wszystkim jest Cartagena, gdzie ceny szaleją, szczególnie w restauracjach i kosztach zakwaterowania.

Ceny alkoholu przystępne, my preferowaliśmy 3-letni rum „Medellin”, 50tys.peso 0,75l. Piwo w sklepie 2,5tys.peso, w restauracji od 6 ÷ 12tys.peso, najczęściej 8tys. Natomiast ceny kawy są normalne, nie tak zabójcze jak w Polsce, najczęściej 4tys.peso.

trasa_ameryka-pd

(Zdjęcia na Facebooku)

20.01.2025 – poniedziałek – lot Cartagena > Madryt – 10h w powietrzu

21.01.2025 – wtorek – lądujemy w Madrycie > Warszawa… lądujemy o 22:50, taxi i śpimy w hostelu „Luxhostel”.

22.01.2025 – środa – pociąg do Bielska Białej… w naszej Chałupie na Górce jesteśmy po 16:00

Pełne dwie doby w powrotnej podróży… a jak w podroży, to przygód c.d. musiał się zdarzyć…

Po długich, spokojnych lotach i jednej nocy spędzonej w samolocie, w Warszawie szybciutko znaleźliśmy się w hotelowym pokoju i zaraz po północy zapadliśmy w błogie objęcia Morfeusza… jednak nasz błogi sen w środku nocy, obudziło mocne stukanie w drzwi… kto tam? Zza drzwi dobiega głośny głos: „proszę opuścić pokój doba hotelowa kończy się o 12:00”… szok! Patrzę na zegarek za trzy dwunasta… przecież o 11:18 mieliśmy pociąg do Bielska- Białej… jak się to mogło stać, że przespaliśmy 12h. i to jednym ciągiem? Jest rozsądne wytłumaczenie, przecież w Cartagenie jest dokładnie szósta rano… dopadł nas typowy „jet lag”.

Teraz wszystko toczy się jak na filmie w przyśpieszonym tempie. Kolejny pociąg mamy o 12:44 z Dworca Zachodniego, a do tego jeszcze nie mamy biletów… taxi… kasa… bilety… kawa i kanapka… na peronie jesteśmy po 35minutach, a po kolejnych kilku, siedzimy już w Pendolino mknącym do Bielska Białej… jak przygody, to do końca…

Na koniec jeszcze statystyka… w drugiej części podroży od Buenos Aires do Cartageny przebyliśmy dystans 13tys.km., a cały dystans po Ameryce Płd. od Valparaiso (14.01.2024) wyniósł 31tys.km.

(zdjęcia na Facebooku)

<<<< POPRZEDNIA