22-11-14-afryka_trasa-do-senegalu

14.11.2022 – poniedziałek – Ziguinchor > granica Senegal-Gwinea Bissau > Domingos > Susana > Varela – nocleg na dziko, przy plaży w Vareli – 80km

Rano przed dziewiątą, opuszczamy przyjemne obozowisko, które wczoraj udało nam się znaleźć pośród miejscowego buszu. Poranek umiliła nam wizyta miejscowej kobiety, która zaprosiła nas na swoje podwórko, gdzie w klatkach i zagrodach, przetrzymywała małe krokodyle, żółwie i węże. Pozyskane z delty rzeki Casamance, posłużą w przyszłości jako specjały na okoliczność świąt.

Rankiem szybko docieramy do miasta Ziguinchor i meldujemy się w konsulacie Gwinei Bissau. Przed nami do tego miejsca dotarła grupa Brytyjczyków. Formalności wizowe przebiegają wyjątkowo sprawnie i już przed 11.00 mamy wystawione wizy wjazdowe do tego kraju – koszt miesięcznej wizy 25tys. CFA (40$ USD). Po kolejnych 15km, docieramy do punktu granicznego pomiędzy Senegalem, a Gwineą Bissau w Djegue. Odprawa po obu stronach bardzo sprawna (1h) i bez dodatkowych opłat. Oczywiście potrzebny jest karnet CPD. Po opuszczeniu granicy, dojeżdżamy kolejne 15km do miejscowości Sao Domingos i skręcamy na zachód w kierunku Atlantyku, do nadoceanicznej miejscowości Varela. W Sao Domingos, definitywnie kończy się asfalt, a na pokonanie 53km dzielących tę miejscowość od wioski Varela, potrzebowaliśmy aż 3,5h. Droga okazała się dzikim, glinianym traktem przez busz, z piachami, kamieniami, rowami, dziurami i ciekami wodnymi.

Na trasie mijamy kolejne wioski, jednak wiedząc iż będziemy wracać tą drogą, teraz bacząc na czas i porę zapadnięcia zmroku, staramy się jak najszybciej dotrzeć do celu, czyli na plażę w wiosce Varela, gdzie zaplanowaliśmy dzisiejszy nocleg. Na 15 minut przed zachodem słońca, rozbiliśmy nasze obozowisko, na niewielkim klifie wypiętrzonym nad plażą oceanicznego brzegu. Widoki podczas jazdy przechodzą od sielskich po zdumiewające, a droga nieustająco bardzo wymagająca i mozolna. I wtedy na naszym kawałku betonu, na „scenę” wchodzi piwo „Flag”,co po trudach podróży i męczącym upale, jest najlepszym rozwiązaniem. A wracając do wioski Varela… nasze oczekiwania rozminęły się z rzeczywistością, miał być raj, a jest wybetonowany kawałek placu z porzuconym gruzem, kilka ruin zabudowań, nieopodal jeden pusty hotel, trzech rybaków zarzucających sieci, zapach palonego plastiku i spektakularny zachód słońca.

Po pokonaniu 7100km od domu, dotarliśmy do pierwszego, afrykańskiego kraju w którym jesteśmy po raz pierwszy. Gwinea Bissau należy do grona najbiedniejszych państw świata. Stan dróg jest tragiczny, a podczas pory deszczowej (od lipca do września) znaczna ich część jest nieprzejezdna.

Od XIII do XV wieku, terytorium dzisiejszego państwa znajdowało się w obrębie Imperium Mali, w XV i XVI wieku w przestrzeni wielkiego średniowiecznego państwa Songhaj. Tereny te zamieszkiwane były przez różnorakie grupy etniczne, w tym Fulan i Mandinka. Od połowy XV wieku miała miejsce penetracja tych obszarów przez Portugalię. W 1687r. kolonizatorzy utworzyli ufortyfikowaną placówkę handlową, nazwaną Bissau. Do XIX wieku Gwinea Bissau stanowiła miejsce handlu niewolnikami (po jego zakazie, proceder był kontynuowany nielegalnie). Od roku 1879 występowało pod nazwą Gwinea Portugalska. W 1886r. w wyniku porozumienia pomiędzy Francją a Portugalią, znaczna część terytorium Gwinei Portugalskiej przypadła Francuzom. A ponieważ XX wieku skończył się handel niewolnikami. Dla Lizbony znaczenie Gwinei przygasło. Ot, skrawek lądu, gdzieś w Afryce! To tu jednak zrodził się ruch, który rozmontował resztki portugalskiego kolonializmu. W 1951r. kolonii przyznano status prowincji zamorskiej. W 1956r. rozpoczęła swą działalność niepodległościowa Afrykańska Partia Niepodległości Gwinei i Wysp Zielonego Przylądka „PAIGC”, z Amilcarem Cabralem na czele. W 1963r. wybuchła wojna o niepodległość Gwinei Bissau. W 1973r. „PAIGC” kontrolująca większość obszarów kraju, ogłosiła niepodległość. W 1974r. Portugalia wycofała swoje wojska z kraju i uznała niepodległość republiki. Dalsze losy już niepodległego kraju były bardzo burzliwe, nie brakowało puczów wojskowych, przewrotów zamachów i porwań. Oparta na rolnictwie i rybołówstwie gospodarka, ostatni raz została zniszczona przez trwającą w latach 1998–1999 wojnę domową. Jedynymi produktami eksportowymi tego kraju są orzechy nerkowca (6. miejsce na świecie) i orzeszki ziemne. Pewne znaczenie ma również przemysł drzewny. W przeciwieństwie do innych byłych posiadłości portugalskich, takich jak Angola czy Mozambik, tylko 13% społeczeństwa potrafi biegle mówić po portugalsku. W powszechnym użyciu dominują języki lokalne. Wśród nich szeroko używany jest język balanta, zaliczany do rodziny nigero-kongijskiej, dzielący się na różne dialekty, wśród których najważniejsze to kentohe i fora. Kolejnym szeroko używanym językiem jest kreolski. Mieszkańcy Gwinei Bissau są w 45,1% wyznawcami islamu, kolejne miejsce zajmują tradycyjne religie plemienne 30,9%, a katolicyzm wyznaje zaledwie 17,9% ludności. Stan destabilizacji politycznej i militarnej ostatnich lat uległ po 2007r. nieznacznej poprawie, nie jest to jednak kraj o zadowalającym poziomie bezpieczeństwa i infrastruktury turystycznej. Istnieje duże ryzyko kradzieży i wszelkiego rodzaju wypadków.

22-11-12-18-senegal-gambia-gwineabissau

15.11.2022 – wtorek – Varela > Sao Domingos > 20km za Sao Domingos, nocleg po zjeździe z głównej trasy, przy opuszczonej zagrodzie – 90km

Dzisiejsze do południa, przeznaczyliśmy na nicnierobienie nad Atlantykiem. Do plaży mamy 20m, a nasze auta stoją na niewysokim klifie, tuż nad brzegiem. Dalszą część dnia przeznaczamy na powolny przejazd do Sao Domingos, gdzie wczoraj zboczyliśmy z głównej trasy do Bissau. Dzisiaj mieliśmy aż nadto czasu, aby spokojnie odwiedzić skromne wioski i pozaglądać do miejscowych zagród.

I tak też się dzieje, toteż powrotny przejazd na dystansie 53km, zajął nam aż pięć godzin. Po drodze rozdajemy miejscowym dzieciakom prezenty w postaci zabawek, długopisów i piłek. Z początku nieśmiałe, wręcz bojaźliwe, czasem nawet uciekają, samodzielnie nie podchodzą aby odebrać podarki (co w Afryce jest rzadkością), jednak po aprobacie przez starszych lub w ich towarzystwie, stają się odważniejsze i z wielkim wyrazem wdzięczności, grzecznie dziękują… a najbardziej pożądane, a to dobry znak… są długopisy! Jest nam tym bardziej przyjemnie, ponieważ atmosfera jest przyjazna i nienachalna

Po dotarciu do Sao Domingos, w miejscowym barze zaopatrujemy się w piwo (0,33l 400CFA) i jedziemy kilka km za wioskę, aby poszukać bazy do noclegu na dziko. Zjeżdżamy z głównej trasy w pierwszą przecznicę i przy opuszczonej od lat chałupie, zakładamy dzisiejsze nasze obozowisko.

16.11.2022 – środa – Sao Domingos > Bissau (zwiedzanie stolicy Gwinei Bissau) > Mansoa – 150km

O poranku, odwiedziła nas rodzinna delegacja, tłumacząc nam iż ten opuszczony dom należał do ich ojca. Kobieta dobrze mówiąca po angielsku (pochodzi z Gambii), przedstawiła nam swoje, już dorosłe dzieci i co nieco opowiedziała o sobie. Rzecz jasna odwdzięczyliśmy się za postój prezentami i ruszyliśmy do przodu. Droga do stolicy to istna katorga. Niby w większości asfalt, ale tak zrujnowany, że właściwie cały czas poruszamy się nieutwardzonym poboczem. Połamane kanty jam, mają tak ostre krawędzie, że pokonywanie takich dziur, powoduje niemal zatrzymanie się przed każdą taką przeszkodą. Lepszą wersją jest poruszać się poboczem lub jedną stroną pojazdu po asfalcie, a drugą po poboczu. Takim to sposobem z przeciętną 25km/h pokonujemy 120km, dzielące nas od dzisiejszej bazy noclegowej do stolicy Gwinei Bissau, Bissau. Tylko główna arteria utrzymana jest we wzorowym porządku, pozostałe ulice to istny koszmar, gdybym porównał stan dróg z poligonem wojskowym, to obraziłbym tenże poligon! Jest też pozytywna strona przejazdu… kameleony! Królowie gąszczu, tym razem spacerowali w poprzek drogi. Te czarujące lwy na ziemi, oprócz zdolności zmiany ubarwienia, długiego lepkiego języka, oryginalnych kształtów ciała i oczu poruszających się niezależnie od siebie… (360º wokół głowy) nie mają uszu!

W Bissau kierujemy się do portu, gdzie niegdyś, za panowania Portugalczyków, wybudowano tu obszerny fort. Okazuje się, że ta część miasta, jest o wiele przyjemniejsza i pozbawiona wielkomiejskiego ruchu. Auta pozostawiamy tuż przy bramie portowej i idziemy zwiedzać pozostałości starego, portugalskiego miasta. Generalnie wielkie rozczarowanie, kilka ulic z niezbyt dobrze zachowaną kolonialną architekturą, a pośrodku tej zabudowy rozległy fort „Fortaleza d’Amura”, który po dziś dzień przejęty od Portugalczyków przez Bissauczyków, służy jako obiekt militarny i pod żadnym pozorem nie wolno robić zdjęć. Nie udało się nawet ukradkiem, gdyż byliśmy obserwowani przez wielu chroniących go żołnierzy. Obejście całego obszaru starej, kolonialnej części łącznie z portem, zajęło nam dosłownie godzinę. Port w Bissau, znany również jako „Porto Pidjiguiti”, jest głównym portem Gwinei Bissau. Położony nad rzeką Geba, obsługuje stolicę kraju Bissau. Posiada dwa mola i nabrzeże. Z tego to portu, można wybrać się na rejs (3,5h w jedną stronę), na „Archipelag Bijagos”, gdzie można pozostać wg własnej woli. No cóż, stolica to głównie zmarniałe pozostałości po Portugalczykach, charakterystyczna „Catedral de Nossa Senhora da Candelaria”, gdzie północna wieża kościoła służy do dziś również jako latarnia morska, prowadząc statki przez ujście rzeki Geba do miejskiego portu. Sercem Bissau jest rondo Che Guevary, znane raczej pod nazwą Baiana, podziurawiony kulami pałac prezydencki, szerokie nikomu nie potrzebne ulice, niebieskie mercedesy i panosząca się dekadencja posypana kurzem.

Z braku pomysłów na dalsze spędzenie czasu w tym mieście, postanowiliśmy stolicę liczącą ponad 400tys. mieszkańców, opuścić jak najszybciej i wyjechać w stronę Gwinei. Co po drodze?… Ano kilka kontroli policji, wioski, handel bananami, cytrusami, węglem drzewnym i orzeszkami nerkowca. Na kilka km przed Mansoa, zjechaliśmy nieco z głównego traktu i przy dopiero co wystawionym, a nie podłączonym słupie przesyłowej trakcji energetycznej, utworzyliśmy dzisiejszą bazę noclegową. Teren niby niczyj, a więc było cicho i bez obaw, że zaraz będziemy nagabywani przez jakiegoś właściciela.

17.11.2022 – czwartek – Mansoa > Bambadinca > Bafata > Uacaba > Gabu ( miasto, które może występować w rankingu miast świata, na najgorszy stan nawierzchni centralnej ulicy) > Pitche > 10km przed Boruntuma – nocleg na rogatkach wioski, za zgodą właścicieli posesji – 200km

Dzisiejsza baza noclegowa okazała się nad wyraz doskonała, cicho i nikt nas nie indagował. Jak co rano, wyjeżdżamy około 8.30, gdyż słońce wschodzi około 7.00, a poranki są jeszcze niezbyt upalne. Co do temperatur, to w dzień oscylują w okolicy 35ºC, nocą o 10 stopni mniej. Dzisiejszy dzień to mozolna jazda i pokonywanie dystansu dzielącego nas od granicy z Gwineą w Boruntuma. Niestety, stanu dróg nie można zaliczyć do żadnej kategorii, to coś co w ogóle nie da się opisać, to siekanka pozostałości po asfalcie z wyrwami na tyle wielkimi i dzielącymi jezdnię w poprzek, że nasi „leżący policjanci”, to zwykła pierdoła. Trudno nam utrzymać przeciętną 25km/h, a czerwony kurz wdziera się w każdą szczelinę brudząc wszystko i wszędzie. Najtrafniejszym momentem w ww. slalomie gigancie… była opłata drogowa! A na ostatniej kontroli drogowej, zapytano nas… czy aby wykupiliśmy na wjeździe dokument drogowy na kwotę 5tys. CFA. Aby dobrze zrozumieć temat… te płatności są za drogi czy ich brak? Za dziury i wszelkie przeszkody? Co za wyszukany dowcip;-)

Ponieważ na 15km przed granicą, dotarliśmy przed 17.00, postanowiliśmy dzisiaj pozostać jeszcze po stronie Gwinei Bissau i dopiero jutro rano przystąpić do odprawy. Na nocleg zajechaliśmy na rogatki jednej z wiosek i za zgodą jej gospodarza, rozbiliśmy nasz obóz tuż przy wjeździe, w cieniu rozłożystych drzew nerkowca. Oczywiście dla nas to była atrakcja, gdyż mieliśmy dostęp do wioski, a dla miejscowych również nie lada, gdyż otrzymali prezenty (słodycze, lizaki, piłki, breloczki, balony i długopisy), ale największą atrakcją, były zbiorowe zdjęcia, które później wydrukowaliśmy i wręczyliśmy mieszkańcom osady.

Co po drodze… przyjaźnie nastawieni ludzie, w wioskach nie ma prądu, toteż gotuje się na drewnie i węglu drzewnym. I jeszcze coś bardzo ważnego… coś, co potwierdza się każdego dnia… wszyscy znają Roberta Lewandowskiego!

Natomiast my raczymy się miejscowym piwem w cenie 1tys.CFA za 0.66l pojemności (7,50zł). Cena jest stała, jak wiele cen na podstawowe produkty – jajka 10szt 2tys.CFA (15zł), 1,5l wody butelkowanej, importowanej z Portugalii 500CFA (3,75zł), kg bananów 1tys.CFA (7,50zł), ogórki kg 1tys.CFA (7,50zł), pomidory kg 2tys.CFA (15zł), bagietka 200CFA (1,50zł), olej napędowy 875CFA (6,60zł).

18.11.2022 – piątek – Boruntuma > przejście graniczne Gwinea Bissau-Gwinea > Kandika > Koundara > Kifaya > Kounsitel > Gaoua > Kounsitel – bazę noclegową zakładamy 10km za Kounsitel, na placu magazynowym kruszywa do budowy drogi - 200km

Rano opuszczamy wioskę… jest pięknie, ale nieco uciążliwie, gdyż cala osada kibicuje nam aż do wyjazdu. Po niespełna 15km, zatrzymujemy się na wyjazdowym punkcie granicznym z Gwinei Bissau w Boruntuma. Odprawa celno-paszportowa odbywa się nad wyraz sprawnie i po 30minutach jesteśmy przepuszczeni na gwinejską stronę. Teren międzygraniczny to jedna, wielka przestrzeń pozostawiona sama sobie. Na przejściu gwinejskim w Kandika, odprawa również przebiegła niezwykle sprawnie i po kolejnych 30minutach jedziemy dalej.

Jedziemy to nazbyt mocne słowo, gdyż droga po tej stronie granicy, to raczej ciek wodny okresowej rzeki, który teraz suchy, przypomina bardziej poligonowe wertepy. Trwają żniwa orzeszków ziemnych i można popatrzeć na ustrojstwa używane do ich rozłupywania. W tempie piechura, pokonujemy kilkudziesięciokilometrowy dystans do pierwszej większej osady, jaką jest wioska Koundara. Tu wymiana pieniędzy100$ USD= 830tys. GNF (Frank Gwinejski). Tu wreszcie docieramy do pierwszego asfaltu i w istnie europejskich warunkach drogowych, mkniemy na południe do miejscowości Kounsitel. Co za szok! Wszędzie patyki opatulone niebieską folią, jakiś rozpanoszony jarmark, warsztaty, sklepy, stołówki, swąd plastiku i ogólny rejwach. Wracając do drogi, takiej się nie spodziewaliśmy tutaj, więc jesteśmy mile rozczarowani. Jednak nasza radość nie trwała zbyt długo, gdyż na głównym skrzyżowaniu w tej miejscowości, po licznych wywiadach skierowano nas do stolicy w Conakry w drogę prowadzącą przez Gaoua. Tam jednak skończył się asfalt i wiedzeni podpowiedzią miejscowych, jeszcze 23km brnęliśmy tym szlakiem, gdyż o drodze w sensie definicji, w ogóle nie mogło być mowy.

Na szczęście napotkaliśmy zepsutą ciężarówkę i poprzez dość skomplikowaną konwersację obrazowo słowną, dogadaliśmy się, że taka droga czeka nas dalej na odcinku 190km! To co najmniej trzy dni jazdy. Ogłaszamy odwrót i wracamy do głównego szlaku, czyli do Kounsitel i bardzo okrężną drogą, aż o 200km dłuższą, pojedziemy do stolicy Gwinei, Conakry. Po tych wszystkich perypetiach, zrobiło się na tyle późno, że kilka kilometrów za Kounsitel, zjechaliśmy nieco z trasy i na placu magazynowym kruszywa do budowy drogi, zorganizowaliśmy dzisiejszą bazę noclegową.

W tym miejscu, należy nieco napisać o kraju w którym się znajdujemy. Na przełomie I i II tysiąclecia płn.-wsch. część kraju, wchodziła w skład dawnego państwa Ghana. Od XIII wieku obszar Gwinei znalazł się w centrum Imperium Mali. Przez kraj przebiegały szlaki handlowe, łączące regiony złotonośne z Afryką Północną. W XVI wieku, po rozpadzie Imperium Mali, koczowniczy lud Fulanów zajął wyżyny Futa Dżalon. Fulani na początku XVIII wieku ulegli islamizacji i rozpoczęli dżihad przeciwko sąsiednim ludom Dżalonke, Susu i Fulanami pozostającymi wyznawcami religii tradycyjnych. Po zwycięstwie wojen utworzyli w Gwinei islamskie państwo teokratyczne.

W połowie XV wieku na wybrzeże kraju dotarli Portugalczycy, a w XVII wieku kupcy francuscy. Na wybrzeżach kraju rozwinął się handel obejmujący głównie niewolników i kość słoniową. Na początku XIX wieku rozpoczęło się osadnictwo francuskie. W 1849 r. wybrzeże kraju stało się protektoratem Francji (Rivieres-du-Sud). Początkowo zajęte obszary Gwinei podlegały gubernatorowi Senegalu. W 1891 r. utworzono Gwineę Francuską, która była sukcesywnie powiększana. W 1897 r. Francuzi zakończyli pacyfikację teokratycznego Futa Dżalon i południowej Gwinei. Na początku XX wieku miały miejsce zbrojne wystąpienia antykolonialne. W 1904 r. Gwinea Francuska znalazła się we Francuskiej Afryce Zachodniej. W pierwszej połowie XX wieku rozpowszechniła się gospodarka plantacyjna. Kolonialna administracja przyczyniła się do rozkładu wcześniejszych struktur politycznych. W 1946 r. kolonia uzyskała status terytorium zamorskiego Francji, rok później wprowadzono ograniczony samorząd. W referendum z 1958 r. ludność Gwinei opowiedziała się za pełną niezależnością. Kraj uzyskał niepodległość 2.10.1958 r. Pierwszym prezydentem niepodległego państwa został Sekou Toure. Francuzi wycofali swoje wsparcie gospodarcze, przez co Sekou Toure zwrócił się o pomoc do sąsiedniej Ghany oraz Związku Radzieckiego. Wprowadzono jednopartyjne rządy Demokratycznej Partii Gwinei (PDG), a rząd realizował lewicowe reformy (w tym nacjonalizację niektórych gałęzi gospodarki, banków zagranicznych, ziemi, wprowadzenie bezpłatnego szkolnictwa i częściowo opieki medycznej). Przeprowadzono reorganizację administracji państwowej i afrykanizację kadr. W latach 70-tych prezydent stopniowo rezygnował z lewicowych reform i ponownie nawiązano bliską współpracę z Francją. Pod koniec lat 80-tych wprowadzono demokratyczne zasady, których konsekwencją było w 1990 r. przyjęcie nowej konstytucji, a rok później wprowadzenie systemu wielopartyjnego. Na początku XXI w. Gwinea uległa destabilizacji na skutek przeniesienia się na obszar kraju walk domowych między zbrojnymi ugrupowaniami z Sierra Leone, Liberii i Wybrzeża Kości Słoniowej. Destabilizacja kraju pogłębiała się w latach 2006 i 2007, doprowadzając w 2008 r. do wojskowego zamachu stanu. W 2020 r. przeprowadzono w Gwinei referendum konstytucyjne, które pozwoliło kandydowanie Alpha Conde na trzecią kadencję. Przeciwko zmianie konstytucji sprzeciwiali się przeciwnicy prezydenta. Mimo protestów Alpha Conde zwyciężył wyborach prezydenckich w 2020 r. Opozycja oskarżyła prezydenta o sfałszowanie wyborów. 5.09.2021 r. Alpha Conde został obalony w wyniku zamachu stanu. Przywódcą puczystów był Mamady Doumbouya, który w październiku 2021 r. został mianowany tymczasowym prezydentem. Jak widać niestabilność polityczna to domena tego kraju, a na stabilizację trzeba będzie jeszcze długo czekać.

22-11-14-22-gwineabissau

19.11.2022 – sobota – Kounsitel > Komba > Labe > Pita > Dalaba – 20km przed Mamou pozostajemy na nocleg na podwórku szkolnym – 270km

Miejsce biwakowe okazało się nadzwyczaj doskonałe, z dala od zabudowań, z dala od ludzi, z dala od drogi. Ponadto rześka atmosfera nocy, kolejna bez upału i wilgotnej, gorącej aury. Przed 7.00 świta, o 8.15 opuszczamy obozowisko i ruszamy na trasę w kierunku Labe. Wczoraj świadomie wybraliśmy tę okrężną trasę do stolicy Gwinei, Conakry, aby dotrzeć w jej pobliże w niedzielę wieczorem. W poniedziałek trzeba nam załatwić w tutejszym konsulacie Liberii, ostatnią wizę dzielącą nas od dotarcia do Czadu. Pierwszy odcinek do Komba pokonujemy jak na ten kraj w zawrotnym tempie, gdyż jedziemy nowiuteńką drogą, wybudowaną niedawno przez Chińczyków. Niestety na rogatkach Komba kończy się asfalt i droga w pojęciu Europejczyka. Następne 26km to jedynie wytyczony trakt i do tego prowadzący przez góry, trudno opisać ten typ glinianej drogi, ale tak w skrócie, to wertepy nie do opisania. O dziwo, po tym koszmarze trwającym dwie godziny, ponownie wjeżdżamy na nowiuteńką drogę i już bez większych problemów, pokonujemy dystans dzielący nas od Labe. To pierwsze duże miasto w Gwinei, które odwiedzamy. W tym też miejscu, skończyły się bambusowe chatki, a zastąpiły je murowane domki i domy… niektóre przypominają nieco swym charakterem europejski styl. Zauważamy wyższy poziom życia ludzi w porównaniu do Gwinei Bissau.

Dalsza część trasy w kierunku Mamou, ponownie okazała się udręką… a dlaczego? Ponieważ jest to droga międzynarodowa, łącząca Gwineę z Senegalem i Gwineą Bissau… generalnie została na sporej części wyasfaltowana… ale miało to miejsce kiedyś tam… dzisiaj pozostały jedynie fragmenty asfaltu, a taki stan drogi powoduje czasem, że lepiej jechać po wertepach… tak dla wyobraźni, stan drogi wygląda jakby była zbombardowana podczas nalotu dywanowego… jest to mozolna jazda od dziury do dziury, od jamy do jamy… 25km/h to max co można wyciągnąć czasowo na takim trakcie. Należy wspomnieć, że przemieszczamy się w górach, a dzisiejszy wynik na pokonywanej przełęczy przed Dalaba, to 1350m n.p.m i temp. jedynie 26ºC. Na 20km przed Mamou, w Gouba, pozostajemy na nocleg na dziedzińcu obok wioskowej szkoły, tylko dlatego iż jutro niedziela, więc szkoła jest nieczynna.

Co po drodze? W czasie jazdy, kiedy tak asfalt pojawiał się i znikał, zatrzymała nas grupka dzieciaków, ale już nie takich wycofanych i grzecznych, dostały od nas kilka rzeczy, ale zabawa skończyła się w momencie, kiedy jeden z chłopców, z bocznych drzwi naszego auta… ukradł mój notatnik z podróży, zawierający opisy i ceny z każdego dnia, co stanowi ważny element do napisania reportażu. Dopadłam gówniarza, a on ze strachu rzucił mi swoją zdobycz pod nogi i zamarł w bezruchu. Prawdopodobnie przeraził się mojej reakcji, albo się jej nie spodziewał. Trzasnęłam drzwiami auta i na ten czas… mam wolne od spontanicznej dobroci… aż do jutra.

22-11-20-afryka_trasa-do-conakry

20.11.2022 – niedziela - Dalaba > Mamou > Kindia > Maneach > Conakry – 300km

Noc spokojna, choć tuż obok głównej trasy, jak również całkiem rześka z temperaturą tylko 12ºC. Pomni ostatniego fragmentu trasy z wczorajszego dnia, z niepokojem patrzymy na dystans, 280km, dzielący nas od stolicy Gwinei, Conakry. Pierwszy odcinek nadal bardzo fatalny, jednak przed samym Mamou, pojawił się regularny asfalt i to bez dziur. Przejazd przez to miasto to nie lada wyczyn, jednak kiedy wjechaliśmy na drogę N1 łączącą Mali z Conakry, zdecydowanie poprawiły się warunki drogowe, gdyż jedziemy nową drogą finansowaną przez Unię Europejską, a wykonywaną przez firmę z Chin… ciekawe? Wreszcie zdarzyła się jakże niewiarygodna sytuacja w ostatnim czasie… w godzinę pokonaliśmy 60km. Jednak ten luksus nie trwał do końca, gdyż na trasie jechaliśmy odcinkami nadal starą drogą, a najtrudniejsze warunki panowały w miejscach, gdzie budowa nowej drogi zbiegała się z tą starą. Na 50 km od stolicy po dotarciu do Maneach, największego problemu nie stanowi jakość drogi, tylko panujący na niej ruch. Stoimy w potwornych korkach, w smrodzie spalin i wszędobylskim syfie, nagabywani przez żebraków i ulicznych handlarzy. Najbardziej zaintrygowały nas stoiska mięsne… najpierw reklama (na barierce przewieszona jest skóra dopiero co zabitego zwierzęcia), obok stoi pomagier sprzedawcy i w ręku trzyma kawał mięcha, aby kierowca nie mógł przeoczyć „sklepu”, następnie jest już samo stoisko (konstrukcja z patyków oraz blachy lub folii). Po drodze mnóstwo wersji załadunku auta, ale też samochody które straciły zdolność jazdy, odpadają koła, opony które już dawno zgubiły bieżnik zwyczajnie się rozpadają, niektórzy mają grubsze awarie i naprawiają je na miejscu lub jest to w zakresie maleńkiego warsztatu, gdzie wszystko dookoła jest czarne od olejów, smarów i czego tam jeszcze. Pomiędzy warsztatami, kobiety sprzedają pomarańcze, bataty, jajka, pomidory, kapustę, bagietki, ananasy i papaję. Buduje się też sporo meczetów, a fundatorami są… Arabia Saudyjska i Katar.

Na przedmieściach Conakry, prócz tego iż przedstawia się nam coraz większy chlew, po prostu toną w śmieciach, wszędobylski rdzawy kurz i żółte zrujnowane taksówki… ale też zaczynają się wszelakie przydrożne warsztaty. A ponieważ Zbyszek w swym Land Cruiserze musi wymienić akumulator pomocniczy (zasilający lodówkę i przetwornicę), mamy szansę wymienić ten ze zwarciem wewnętrznym na nowy. Rzecz jasna, jak to w takich warunkach bywa, zwykle musi coś nie pasować (wysokość, szerokość i biegunowość, ale po drobnych improwizacjach, udało się go zainstalować i jest lepiej niż moglibyśmy przypuszczać. Po pierwszych technicznych naprawach, od razu kierujemy się pod adres konsulatu Liberii, gdzie trzeba nam jutro pozyskać, ostatnią brakującą wizę, na trasie do Czadu. Na tę okoliczność, wynajęliśmy przewodnika na motocyklu, który zdecydowanie twierdził, że wie gdzie znajduje się konsulat, aby nas tam podprowadził. Jednak sprawa nie okazała się aż tak prosta, gdyż jego wiedza, rozminęła się z rzeczywistością i dopiero trzeci adres okazał się być właściwym. Za usługę przewodnictwa zapłaciliśmy 40tys. franków gwinejskich (24zł). Po rozmowie ze stróżem konsulatu, ten zadzwonił do konsula i okazało się, że jest on w miejscowym barze i zechce widzieć się z nami w sprawie wiz. Czym prędzej się tam udaliśmy i przy barowym stoliku, przedstawiliśmy nasze potrzeby. Jakież było nasze zdziwienie, kiedy oświadczył, że jeszcze dzisiaj, czyli w niedzielę wieczorem, wystawi nam liberyjskie wizy. Oczywiście za ich wystawienie w ekspresie, dolicza po 50$ USD więcej od każdej… po negocjacjach, stanęło na tym iż doliczy jedynie po 20$ USD. Oczywiście musimy zapłacić oficjalną stawkę 100$ USD za każdą wizę. Po wypełnieniu formularzy i dołączeniu dwóch zdjęć od os. po godzinie mamy wystawione wizy. Pełni zadowolenia, uczciliśmy ten fakt zimnym piwem „33” w tymże barze, gdzie spotkaliśmy się z konsulem. Ponieważ zrobiło się późno i ciemno, a my w samym centrum stolicy, mamy problem z dzisiejszym noclegiem. Tym razem za sprawą pomocy miłego Liberyjczyka, uzyskaliśmy wjazd na prywatne, zamykane podwórko i za 60tys. franków od auta (36zł), możemy kempingować w tym miejscu do jutra.

Conakry – stolica Gwinei, leży w zachodniej części kraju, nad Oceanem Atlantyckim. Znaczna część miasta znajduje się na wyspie Tombo. W 2014 r. liczyło ok. 1,7 mln mieszkańców. Konakry jest głównym gospodarczym i kulturalno-naukowym ośrodkiem Gwinei, a także największym portem morskim kraju. Klimat panujący w mieście określany jest jako tropikalno-monsunowy.

Conakry nie posiada historii, gdyż zostało założone w 1880 roku, a już w 1884 r. zajęli je Francuzi. Pod koniec XIX wieku, miasto zostało stolicą protektoratu Rivieres de Sud, a później Gwinei Francuskiej. Dynamiczny rozwój miasta nastąpił po II wojnie światowej, a szczególnie po uzyskaniu niepodległości w 1958 r.

Tak naprawdę należy omijać to miasto szerokim łukiem, ponieważ do zobaczenia jest tu bardzo niewiele, w naszym przypadku wiodła nas tutaj potrzeba, pozyskanie liberyjskich wiz.

21.11.2022 – poniedziałek – Conakry – stacjonujemy w „Pension Les Palmiers” https://www.pensionlespalmiers.com/ Adres: Conackry – dzielnica Ratoma, BP: 3493, Rep de Guinée. Tel +224 622 35 25 00 lub + 224 664 29 44 84, e-mail info@pensionlespalmiers.com .

Dopiero tutaj, po 10 dniach, mamy dostęp do nośników cywilizacyjnych, gdyż po raz pierwszy w tej podróży po Afryce, wynajęliśmy w stolicy Gwinei Conakry, pokoje w dość zużytych bungalowach przy plaży, która tak naprawdę jest śmietnikiem… tubylcy obdarowują morze swoimi odpadkami, a morze zwraca im to wszystko z powrotem… tyle że zmieszane. Obiekt noclegowy jest vis-a-vis posterunku policji, więc jest bezpiecznie. Wg opisu to raj na ziemi… cytujemy: „Pension les Palmiers” to idealne miejsce na relaksującą przerwę po intensywnym dniu spędzonym w centrum Conakry. Po prostu zrelaksuj się przy basenie, oglądając piękne zachody słońca. Śniadanie jest dostępne nawet nad brzegiem morza. A dobre usługi i gościnność są tutaj normą od 30 lat. Klimatyzacja, dostęp do Wi-Fi, telewizja satelitarna, restauracja, bar, basen, całodobowa recepcja, transfer lotniskowy. Ze wspaniałymi widokami na Ocean Atlantycki i „Wyspy Loos Ghussein”. W rzeczywistości, to skromny, wyświechtany pensjonat, gdzie za 2os.pokój należy zapłacić prawie 70$ USD, a za kawę 20PLN. Jednak jak na taki kraj jak Gwinea, te warunki wydają się być luksusowe, tym bardziej jest nam na rękę, gdyż w Zbyszka starej Toyocie (25lat), na głębokiej jamie, urwało się górne mocowanie jednego z tylnych amortyzatorów. Trzeba zespawać stary lub kupić nowy.

Droga z Senegalu, poprzez Gwineę Bissau i dalej przez Gwineę, to istny poligon. Dopiero teraz możemy powiedzieć, co to są tragiczne drogi. Tego po prostu nie da się opisać, to trzeba na własne oczy zobaczyć i przeżyć, jadąc takimi traktami wykonanymi z gliny i zastygłego błota.

Jak się po kilku godzinach okazało, w miejscowym serwisie Toyoty, nie mieli takiego amortyzatora, więc tuż przed wjazdem, w warsztacie produkującym bramy, spece pospawali w starym górne mocowanie. Teraz już bez problemów, w serwisie Toyoty wymienili gumy i miseczki i zamontowali stary amortyzator w aucie. Za tę usługę + gumy i podkładki, Zbyszek zapłacił 120$ USD…? Jest OK! Możemy ruszać w dalszą drogę do Sierra Leone.

22.11.2022 – wtorek – Conakry > Maneah > Farecariah > Farmoreya > granica Gwinei i Sierra Leone > Kambia > Port Loko > Rokel – bazę noclegową zakładamy na ścieżce dojazdowej, pośród plantacji trzciny (nie cukrowej – na razie nie wiemy co to za uprawa) – 200km

Rankiem, zupełnie niespiesznie, po hotelowym śniadaniu, wykąpani, oprani, nawet auto umyłam, opuszczamy „Pension Les Palmiers”. Już poznaliśmy rytm natężenia ruchu w stolicy Gwinei, po 9.00 mija poranny szczyt i można się jakoś poruszać po mieście. I rzeczywiście, wyjazd przebiega nad wyraz sprawnie, a największym utrudnieniem są uciążliwe objazdy wokół miejsc, gdzie właśnie trwają ich modernizacje. Na jednej z takich zapór, napotykamy naszą rodaczkę, koleżankę motocyklistkę, która na małym motorku, nie wyróżniająca się z tłumu pozostałych takich pojazdów, odzywa się po polsku, jak daleko sięga ta blokada drogi? Przez otwarte okno prowadzimy tak krótką konwersację, że tak naprawdę nie wiemy z kim się spotkaliśmy? Może ktoś, przekaże nam jakieś namiary na tę podróżniczkę? Jedyne co wiemy, to że jakiś ktoś powiadamiał nas na Facebooku, że za nami jedzie jakaś dziewczyna z Polski i to prawie po naszej trasie. Nie sposób było zatrzymać się w tym miejscu, gdyż jarmarczny tumult i przelewający się ruch na objeździe rozkopanych ulic był tak rozległy, że nawet tak krótkim postojem, ciut zablokowaliśmy przejazd. Po dotarciu do Maneach, gdzie zjechaliśmy z drogi N1 na N4, wreszcie można odetchnąć od potwornego ruchu i handlowego zgiełku. Ponadto, droga ta okazała się być w nienagannym stanie i jak na warunki gwinejskie, aż nieprawdopodobnie europejskiego stylu… wymalowane pasy, chodniki po dwóch stronach, pomalowane krawężniki… afrykański cud! W takich to okolicznościach, docieramy już bez większych przeszkód, do punktu granicznego dzielącego Gwineę i Sierra Leone. Okazało się, że oba posterunki mieszczą się w jednym budynku. Po obu stronach odprawa przebiegła niezwykle sprawnie. Oczywiście potrzebny był karnet „Carnet de Passages”. Jedyną uciążliwością była zapłata podatku drogowego w wysokości 500tys. leone (SLL), już po stronie Sierra Leone. Na granicy u cinkciarzy wymieniliśmy walutę 100$ USD= 1700 (SLL) leone sierraleońskich – niedawno w tym kraju była denominacja i zniknęły miliony, aczkolwiek mieszkańcy nadal operują wartościami w milionach, czyli 100$ USD to 1,7mln. leone – trochę nas to myli, ale jakoś odnajdujemy się w tych skomplikowanych przelicznikach. Po opuszczeniu granicy, od razu zauważamy, że ten kraj stoi na nieco wyższym poziomie… zniknęły zwały śmieci, uporządkował się ruch, choć specjalnie nie zmieniła się architektura, wszystko jakby bardziej zadbane. Przede wszystkim zmieniła się przejrzystość ruchu drogowego, a stan dróg jest wręcz nienaganny. Mocno rozminęła się nasza wyobraźnie z rzeczywistością, oczywiście na plus. Na nocleg pozostajemy pomiędzy plantacjami trzciny, na razie nie wiemy, co to za gatunek, ale na pewno nie jest to trzcina cukrowa.

Co po drodze? Mistrzowie załadunku (do i na auto, można zapakować więcej niż wyobraziłby sobie jakikolwiek producent samochodów), woda w woreczkach (już jakiś czas obserwujemy zjawisko picia i porzucania woreczków gdzie popadnie), drożyzna (jest drożej niż w Europie), auta do transportu publicznego z wyciętymi dziurami (namiastka okien), większość dotychczas zaobserwowanych ludzi to fani piłki nożnej i koszykówki (koszulki) i… Lewandowski, którego każdy zna. I jeszcze jedno… boiska piłkarskie są wszędzie… nawet na głównym rondzie w mieście.

Co do klimatu to znajdujemy się strefie klimatu podrównikowego, wybitnie wilgotnego, z wyraźną sezonowością oraz różnorodnymi środowiskami od sawann do lasów tropikalnych. Pora deszczowa trwa od końca maja do października, pora sucha od listopada do kwietnia.

Pierwsze zapiski o Sierra Leone pochodzą z roku 1462, kiedy to portugalscy odkrywcy, między innymi Pedro de Cintra, przybili do brzegów kraju, który ochrzcili mianem „Gór Lwich”, czyli Sierra Leone. Nazwa pochodzić miała od przypominającego ryk lwa odbijania się fal oceanu od górzystych brzegów. Z tej to krainy, Europejczycy przez ponad trzy stulecia pozyskiwali niewolników. Kwitło tam także piractwo. Datą kończącą ten proceder był rok 1787. Właśnie wtedy brytyjskie „Towarzystwo Antyniewolnicze”, wykupiło przybrzeżne tereny i założyło dzisiejszą stolicę – Freetown. Było to miasto dla byłych niewolników żyjących w Londynie. Pod koniec XVIII wieku rozpoczęła się brytyjska kolonizacja, aby w 1808r. Sierra Leone stało się kolonią brytyjską, pozostając nią do wieku XX, kiedy rozpoczął się proces dekolonizacji. W 1896r. Sierra Leone uczyniono protektoratem brytyjskim, który był oddzielony od Freetown i przyległych terenów (do 1951r.). Początek niepodległości tego afrykańskiego państwa to 27 kwietnia 1961r.

W latach 80. XX wieku na skutek korupcji, waśni plemiennych i biedy, kraj pogrążył się w walkach wewnętrznych. W 1991r. w republice rozgorzała wojna domowa. Przeciwko rządowi zbuntował się Zjednoczony Front Rewolucyjny pod wodzą Fodaya Sankoha. Walka między dwoma bardzo zróżnicowanymi wewnętrznie obozami, skupiała się wokół kontroli nad władzą i dochodami państwa, a przede wszystkim nad znacznymi złożami bogactw mineralnych: boksytu, złota, a zwłaszcza diamentów i miejscem występowania jednego z największych na świecie złóż rutylu (ruda tytanu). W wyniku trwającego 11 lat konfliktu nazywanego „najokrutniejszym w najnowszej historii Afryki” zginęło ponad 70 tys. osób, a miliony zostało zmuszonych do opuszczenia domów. Świat obiegły szokujące zdjęcia i relacje dziecięcych żołnierzy. Tragiczny bilans powiększa również bliżej nieokreślona liczba inwalidów oraz ok. 500tys. uchodźców i 700tys. ludzi przesiedlonych na terenie kraju. Wtedy właśnie Peter Hains, ówczesny brytyjski sekretarz stanu, na forum ONZ zaproponował wykluczenie krwawych diamentów z rynku kamieni szlachetnych. Jego hasłem stało się zdanie „Chcemy mieć pewność, że diament, który wkładamy na palec ukochanej osoby, nie był powodem odcięcia palca lub dłoni dziecku”.

Oficjalnie wojna domowa zakończyła się dopiero w roku 2002. Od czasu jej zakończenia sytuacja polityczna w Sierra Leone jest powiedzmy stabilna. Ugrupowania rebelianckie się rozbroiły, a ich przywódcy wzięli udział w wyborach i uczestniczą w życiu politycznym kraju. Byli rebelianci, którzy nie potrafili się znaleźć w nowej rzeczywistości, bądź nie znaleźli pracy, odpowiadają za drobną przestępczość i napady rabunkowe, przed którymi często przestrzegają mieszkańcy kraju.

Jeszcze słówko o diamentach… to one odegrały kluczową rolę w rozwoju gospodarczym w latach 60. i 70., przyczyniając się do wzrostu znaczenia sektora górniczego. Przez lata były źródłem bogactwa kolejnych dyktatorów i obiektem pożądania ich przeciwników, prowadząc w końcu do krwawej wojny domowej. Związek pomiędzy diamentami i konfliktami, wykracza daleko poza grupy rebeliantów przejmujących kontrolę nad obszarami bogatymi w diamenty i sprzedającymi kosztowne kamienie, aby sfinansować potrzeby armii i dostawców wojennych. Wielkie kompanie sprzedające diamenty są zaangażowane w tą śmiertelną grę wraz z handlowcami, kompaniami transportowymi, przemytnikami broni i firmami finansowymi. Większość takich konfliktów wybucha w Afryce, gdzie cenne złoża surowca są szeroko rozpowszechnione. Tak zwane konfliktowe, krwawe, bądź brudne diamenty, stały się przedmiotem międzynarodowego pochylenia się nad sprawą i próbie kontroli (Kimberley Process) i co?… wiele skradzionych diamentów trafia do Antwerpii bez sprawdzania legalności i regulacji. Proces prania brudnych pieniędzy, odbywa się na wielką skalę pomiędzy Afryką i Belgią. Warto pamiętać, że przejęcie kontroli nad kopalniami diamentów w Sierra Leone przez paramilitarną organizację „Rewolucyjny Front Zjednoczenia”, skończyło się bankructwem całego państwa, wcześniej jednej z najlepiej rokujących gospodarek w Afryce… to smutny paradoks, że właśnie diamenty, największe bogactwo tamtych okolic, doprowadziły państwo na skraj upadku. Oglądając „Krwawy diament” – amerykański dramat wojenny z 2006 w reżyserii Edwarda Zwicka lub „Pan życia i śmierci”– film sensacyjny produkcji amerykańsko-francusko-niemieckiej w reżyserii Andrew Niccola, można choćby częściowo pojąć iż pozyskiwane nielegalnie diamenty… od lat finansują krwawe rozgrywki dyktatorów w sferach konfliktów… wpływy z kontrolowanych przez nich kopalni, przeznaczane są na zakup broni i utrzymywanie reżimów. Przymusowi pracownicy nielegalnych kopalni wydobywają kamienie w niebezpiecznych warunkach, bez żadnej opieki medycznej, muszą posługiwać się prymitywnymi narzędziami i… dzień w dzień narażać swoje życie w obozach pracy. Ci, którzy buntowali się przeciwko nieludzkim warunkom, najczęściej karani byli okaleczeniem, torturami a nawet śmiercią. Bardzo często są to dzieci… dlatego też świadomie nie posiadałam, nie posiadam i nie zamierzam posiadać… diamentów w jakiejkolwiek wersji!

23.11.2022 – środa – Rokel > Waterloo > Hastings > sanktuarium szympansów – „Chimpanzeee Tacugama Sanctuary” > Freetown – nocleg przy plaży na parkingu hotelu – „Atlantic Lumley Hotel” - 120km

Noc niezbyt ciepła, gdyż tylko z temp. 20ºC. Rano zastała nas solidna mgła, słońce tylko nieznacznie przebija się przez jej gęstość. Bardzo szybko, doskonałą drogą stworzoną przez Chińczyków, podążamy w kierunku stolicy Sierra Leone, Freetown. Na 80km przed miastem, wjeżdżamy na płatną dwujezdniową drogę szybkiego ruchu, gdzie za trzy odcinki płacimy po 4leone (po 1,20zł).

Szybko docieramy na rogatki miasta i kierując się wzdłuż pasma górskiego, docieramy do sanktuarium szympansów, „Chimpanzeee Tacugama Sanctuary” (wstęp 200leone od os.). Mamy szczęście, gdyż następna tura zwiedzania odbywa się za 15minut. To miejsce, gdzie chroni się szympansy, zwykle jest tu do stu osobników. Do sanktuarium trafiają szympansie sieroty, a cały ośrodkiem opiekuje się zespół przyrodniczych entuzjastów.

Po zwiedzeniu, jedziemy do centrum stolicy i szukamy przy nadoceanicznym brzegu, dobrego miejsca na dzisiejszy nocleg. Ale zacznijmy od obiadu, po drodze mamy dość sporą ofertę… bary, restauracje, kasyna, drogie sklepy… zajeżdżamy na sam koniec cypla i zachodzimy do restauracji. Najpierw kawa, a później zamówimy obiad… już przy kawie nas zmroziło… 140 leone, czyli 50PLN! Od obiadu dobrowolnie odstąpiliśmy natychmiast, to oferta dla bogatych Murzynów, którzy przebywają tam, gdzie cenami sprawiono izolację od biedoty i przegania się ich jak te bezpańskie psy. Pojechaliśmy do Chińczyka i pełny obiad z piwem dla nas… był wymierny w dwóch kawach z poprzedniego miejsca. Znajdujemy przyjemne miejsce na bazę, tuż przy plaży, na hotelowym parkingu „Atlantic Lumley Hotel”, prawie jak pole kempingowe. Sprawdzamy możliwość pozostania, hotelowa recepcjonistka dzwoni i Big Boss (tak nazywają tu szefa wszystkich szefów)… wyraża zgodę. Ochroniarze mają nas pod opieką i przeganiają ludzi, którzy przychodzą do nas żebrać (prosili o cokolwiek). Jeśli idzie o plażę, nie przedstawia się najgorzej, ale… zawsze jest jakieś ale… tradycyjnie śmieci i smród. Pomimo wszystko stosunki dyplomatyczne z rybakami zostały zawarte i… przyszedł pewien mężczyzna, najpierw pokazał jakieś mało istotne drobiazgi do sprzedaży, ale później stało się to co najgorsze… z zawiniątka ukazał mi diamenty… błysnęły jak gwiazdy… a mnie zrobiło się zwyczajnie smutno… w kilka sekund przedstawiły mi się w głowie tylko złe obrazy i ta ciążąca na diamentach ludzka tragedia…

Jak na razie wszystko to co wyobrażaliśmy sobie o tym kraju, mocno rozbiegło się z panującą tu rzeczywistością, jest o niebo lepiej… w miarę czysto jak na afrykański kraj, drogi, przynajmniej te, którymi się przemieszczamy są w idealnym stanie. Ruch drogowy bardziej uporządkowany, a sama stolica Freetown, nie nastręcza żadnych problemów z przejazdem, choć mieszka tu ponad milion mieszkańców. Miasto położone jest na wysuniętym w morze półwyspie Freetown. Powierzchnia półwyspu jest pagórkowata, pokryta tropikalnymi lasami deszczowymi, dochodzącymi niemal do piaszczystych plaż, otaczających cały półwysep. Pełne jaskrawo pomalowanych, drewnianych domów, spływających z zielonych wzgórz wprost nad morze, to chaotyczna plątanina dróg wijących się we wszystkich kierunkach. Miasto składa się z niewielkich dzielnic, z których każda ma odrębny charakter, nieodmiennie jednak żyje kontrastami… tańczące diabły spotykają się z procesjami, rybacy w środku nocy wyruszają w morze, podczas gdy kluby wciąż tętnią życiem, a położoną w sercu miasta dzielnicę biznesową, otaczają żałośnie ubogie slumsy. Jednym słowem… Afryka w czystej formie! Miasto jest głównym ośrodkiem politycznym, administracyjnym, gospodarczym, naukowym i kulturalnym kraju. Jest ważnym portem morskim, przez który przechodzi większość towarów eksportowych kraju. Znajdują się tu siedziby prezydenta, zgromadzenia narodowego, Rady Ministrów oraz innych władz centralnych. Freetown jest centrum gospodarczym i handlowym Sierra Leone, z wieloma zakładami przemysłowymi i przetwórczymi. Do najważniejszych gałęzi przemysłu reprezentowanych w mieście należą zakłady przetwórstwa ryb, zakłady tytoniowe, powstały rafinerie ropy naftowej oraz zakłady obróbki diamentów. Przemysł miasta koncentruje się głównie w rejonie portu.

Obszar dzisiejszej stolicy kraju był zasiedlany od roku 1787, przez byłych niewolników wysyłanych z Anglii przez brytyjskich abolicjonistów, założycieli Sierra Leone Company. W 1792r. Freetown (wolne miasto), zostało oficjalnie założone przez byłych niewolników z Nowej Szkocji. W latach 1808–74 było stolicą Brytyjskiej Afryki Zachodniej. W czasie II wojny światowej, stanowiło ważną bazę morską Brytyjczyków. Od 1961r. miasto jest stolicą niepodległego państwa Sierra Leone. W latach 90. XX wieku, miasto było areną zaciekłych walk trwającej wówczas wojny domowej. W roku 1998 zostało zajęte przez wojska Wspólnoty Gospodarczej Państw Afryki Zachodniej, które próbowały przywrócić władzę prezydenta Ahmada Tejana Kabbaha. Później była bez sukcesu atakowana przez rebeliantów ze Zjednoczonego Frontu Rewolucyjnego (Revolutionary United Front).

24.11.2022 – czwartek – Freetown > Waterloo > Mile 91 > Bo > Kenema > Ferie > granica Sierra Leone – Liberia > 20km za granicą obok wioski Jafoua – zjeżdżamy z trasy i na bocznej ścieżce, obok słupa wysokiego napięcia, zakładamy dzisiejszą bazę noclegową – 410km

Tuż po ósmej ruszamy spod hotelu „Atlantic Lumley Hotel”, opuszczamy nadatlantycką plażę i ruszamy na trasę w kierunku Liberii. Tym razem ze stolicy Sierra Leone wyjeżdżamy zachodnią stroną, więc musimy się przebić przez same centrum miasta i przejechać rozległe przedmieścia. Przy okazji tego przejazdu zwiedzamy z auta całe Freetown i mamy przegląd wizualny najbiedniejszych jego części. Przejeżdżamy również przez administracyjne centrum, gdzie na jednym z małych rond, rośnie 500-letnie drzewo bawełniane (cotton tree), przy którym osiedlili się pierwsi przybyli tutaj wyzwoleni niewolnicy. Drzewo będące wizerunkiem miasta, umieszczone jest na banknocie 10leoni. Po dwóch godzinach mozolnego przejazdu, opuszczamy miejską aglomerację, liczącą ponad 1mln mieszkańców. Jakieś spostrzeżenia?… tradycyjnie palące się śmieci, dzieci żebrają do misek, a niewidomi dorośli, zawsze prowadzeni przez dzieci, też proszą o cokolwiek, młodzi chłopcy bez nóg i inwalidzi na wózkach, dołączają do reszty… aż przykro patrzeć, ale nie mamy uprawnień do zbawiania świata.

Ponieważ drogi, co do ich jakości są w idealnym stanie, dalsza jazda przebiega wyjątkowo sprawnie, choć drogi zagrodzone sznurkiem z „farfoclami” (check point), to od jakiegoś czasu norma… kontrola jest dość szybka i zawsze z prośbą o coś! Po pokonaniu dystansu 390km, już o 3.30 stajemy na granicy Sierra Leone – Liberia (Mano River Bridge). Odprawa po obu stronach w stylu europejskim, stemple w paszporcie, opieczętowanie karnetów „Carnet de Pasages” i w drogę. Jedynie po stronie liberyjskiej płacimy po 10$ USD od auta, za wjazd na teren tego państwa. Na granicy wymieniamy pieniądze- za 100$ USD dostajemy 15tys. dolarów liberyjskich (LRD). Granicę opuszczamy przed siedemnastą i kierujemy się w stronę stolicy tego kraju Monrovii. Po 20km zjeżdżamy z trasy w boczną ścieżkę i przy dróżce technicznej do słupa wysokiego napięcia, zakładamy dzisiejszą bazę noclegową.

Należy się nieco naświetlić historię tego specyficznego państwa… Liberia to najstarsza republika w Afryce. Powstała w wyniku umowy podpisanej pomiędzy „Amerykańskim Towarzystwem Kolonizacyjnym”, a autochtonami, zawartej w 1821r. Dzięki niej, wyzwoleni niewolnicy ze Stanów Zjednoczonych, mieli osiedlić się w tej części kontynentu, na wykupionych przez „ATK” terenach, i żyć w zgodzie z 18 plemionami tubylczymi. Początkowo Liberia była zależna od Stanów Zjednoczonych. 26 lipca 1847r. Amerykanoliberyjczycy uchwalili konstytucję, jednocześnie deklarując własną niepodległość. Nazwa kraju pochodzi od łacińskiego słowa liber – „wolny”. Co niezwykłe… ludność napływowa oparła gospodarkę nowego państwa na… niewolnictwie ludów autochtonicznych.

Historia Liberii zdominowana była przez konflikty między czarnymi kolonistami z Ameryki, a rdzennymi Afrykańczykami (ich powodem było przede wszystkim zajmowanie przez kolonistów obszarów niewykupionych) oraz przez walki międzyplemienne. Przez ponad stulecie, ludność tubylcza stanowiła drugą kategorię mieszkańców, wyzyskiwaną, często wykorzystywaną jako niewolnicza siła robocza i pozbawioną praw wyborczych. Rdzenni Afrykańczycy uzyskali prawo do głosowania, ograniczone cenzusem majątkowym, dopiero w 1947r., za rządów prezydenta Williama Tubmana, który dążył do zmniejszenia nierówności społecznej pomiędzy potomkami osadników a ludnością tubylczą. Amerykanoliberyjczycy sprawowali jednak władzę w Liberii nieprzerwanie do 1980r., kiedy to Samuel K. Doe przeprowadził przewrót wojskowy, zamordował urzędującego prezydenta (Williama Tolberta) i obalił rząd. Na jego miejsce powołał wojskową radę, a siebie mianował głową państwa. Odsunięcie od władzy potomków amerykańskich wyzwoleńców, nie spowodowało jednak polepszenia sytuacji wewnętrznej w kraju, w którym nasiliły się konflikty etniczne. W roku1989 wybuchła wojna domowa, której efektem było obalenie i stracenie Doe’a, a także wyniszczenie kraju, wskutek trwających 7 lat działań wojennych. W 1997r. Charles Taylor, jeden z przeciwników Doe’a, został wybrany na prezydenta Liberii. W czasie jego rządów, Liberia z jednego z najzamożniejszych krajów afrykańskich, stała się krajem bardzo biednym. W 1999r. wybuchła druga wojna domowa. Na Liberię pod rządami Taylora zostały nałożone międzynarodowe sankcje, a sam dyktator został oskarżony przez Sąd Specjalny dla Sierra Leone o handel bronią i podsycanie wojny domowej w sąsiednich krajach. w 2003r. pod naciskiem społeczności międzynarodowej i pokojowego ruchu kobiet (Masowa Akcja Kobiet Liberii na rzecz Pokoju wspierana przez organizację „Women in Peacebuilding Network Africa”), Taylor zdecydował się na rozmowy pokojowe z pozostałymi stronami konfliktu i jeszcze przed ich zakończeniem, zrzekł się władzy. Udał się do Nigerii, gdzie otrzymał azyl polityczny (cofnięty w 2006r.). Pokój kończący krwawą wojnę domową w Liberii został zawarty 18 sierpnia 2003r. w stolicy Ghany Akrze. Jednego z najbardziej bezwzględnych morderców we współczesnej historii, zarządca imperium przemytniczo-handlowego obracającego milionami dolarów i sprawca kampanii przemocy, która w historii ludzkiego barbarzyństwa zajmuje jedno z poczesnych miejsc, w maju 2012r. w Hadze Sąd Specjalny dla Sierra Leone, skazał Charlesa Taylora na 50 lat więzienia, za zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciwko ludzkości. Symbolem tej wojny stały się dzieci żołnierze, czaszki nabite na patyki, zamroczeni narkotykami rebelianci w kobiecych perukach, maski, magiczne talizmany, które rzekomo chroniły przed śmiercią. Sam Charles Taylor uznawany był przez niektórych rodaków za półboga, dysponującego ponadnaturalnymi siłami… świadkowie zarzekali się, że widzieli, jak odbijają się od niego kule.

Z ciekawostek… po wielu przepychankach 22 stycznia 2018r. prezydentem został George Weah – liberyjski piłkarz, działacz humanitarny i polityk.

Ponadto, Liberia znana jest jako kraj „taniej bandery”. Zarejestrowane tutaj statki, tworzą największą flotę na świecie. Ich łączny tonaż wynosi 99 mln DWT.

W skład ponad 5mln populacji Liberii wchodzą liczne grupy etniczne. Żyją tam potomkowie uwolnionych amerykańskich niewolników oraz niewolników z Karaibów (ok. 5%), nazywanych Amerykanoliberyjczykami, którzy stanowili w Liberii wyższą warstwę społeczną. Zdecydowaną większość stanowią jednak plemiona tubylcze (95%), wśród których przeważają liczne plemiona Mande oraz Kru. Różnorodność etniczna umocniona jest współistnieniem w Liberii ponad 20 języków (urzędowym jest język angielski), a także kultywowaniem animizmu przez dużą część ludności.

25.11.2022 – piątek - Jafoua > Klay > Monrovia >Kigsvile – na 4 km przed Kakata zjeżdżamy z trasy i na drodze dojazdowej do prywatnej posesji, za zgodą właściciela zakładamy dzisiejszą bazę noclegową – 160km

Już o ósmej ruszamy na trasę w kierunku stolicy Liberii, Monrovii. Podobnie jak po wjeździe do tego państwa, droga w nienagannym stanie, jedynie nie jest serwisowana, w tropikalnym klimacie zacieśniana jest przez bujną roślinność. Ta sielanka drogowa kończy się jednak w miejscowości Klay i tu na 60km przed stolicą, powróciły obrazki z Gwinei… ale taka jest właśnie Afryka…. nieprzewidywalna… Pokonanie tego dystansu, zajęło nam ponad 2h. Z marszu kierujemy się do konsulatu WKS (Wybrzeże Kości Słoniowej), aby utwierdzić się w przekonaniu, że wszystkie posiadane dokumenty wjazdowe do tego kraju są OK! No cóż, po konfrontacji z konsulem, okazało się, że jednak nie są w porządku, gdyż obecnie do tego kraju, można dotrzeć jedynie drogą lotniczą (drogowe przejścia graniczne są zamknięte ze względu na covid), a my posiadamy właśnie taką wizę. Ponadto, konsulat obsługuje tylko obywateli Liberii, a my takie sprawy powinniśmy załatwiać w Berlinie. Przedstawiwszy dogłębnie naszą sprawę, konsul wyraził zrozumienie i postanowił dać nam specjalne zezwolenie na wjazd do tego kraju, czyli musimy powtórnie wyrobić wizę lądową 80$ USD (expres 120$ USD), zezwolenie na wjazd od osoby 50$ USD(expres 70$ USD) i zezwolenie na wjazd autem 100$ USD(expres 120$ USD). No cóż, dzisiaj piątek, w normalnym trybie musielibyśmy pozostać w tym miejscu do środy, wiec decydujemy się na expres i o 15.30 mamy wizy i wszystkie zezwolenia do odbioru, jedynie jesteśmy lżejsi o 500$ USD, a poprzednie wizy warte po 120$ USD od os. możemy wyrzucić do kosza… jakiś morał?… podróżowanie kosztuje!… czasem zdecydowanie dużo, ale cóż… jedziemy dalej… i nadal jesteśmy w grze…

Jako ciekawostkę można przedstawić sprzedaż paliwa… to już nie są butelki po alkoholu, czy kanistry… tylko szklane słoiki. Mimo wszystko tankujemy na stacji paliw, ponieważ my mamy 220l, tankujemy rzadziej, tymczasem Adam i Zbyszek leją paliwo, a Wojtek w tym czasie kanistrem uzupełnia wodę. Pracownicy stacji patrzą z niedowierzaniem… pytają mnie dlaczego nie nalewamy paliwa?… Odpowiedziałam im, że nasz samochód jeździ na wodę, to taka new technology! I się zaczęło… robili zdjęcia i nie mogli się nadziwić;-) Paliwo sprzedawane jest w Liberii na galony(4l), a to przy drodze ze słoików jest dużo tańsze, bo bez podatku.

Jeśli idzie o zakupy, to można tu płacić również dolarami amerykańskimi. W sklepie ceny niektórych towarów wbiły nas w osłupienie (kupiliśmy 4 małe jogurty za 7$ USD), kawa w kafejce 5$ USD, a do niej ciastko (zaczyna się od 6$ USD), a na koniec wstrętny obiad za 17$ USD od os. (kilka mikroskopijnych kawałków tłustego kurczaka i ryż).

Opuszczamy miasto Monrovia, jednak wyjazd ze stolicy to nie takie proste zadanie, to przebijanie się przez niezliczoną ilość bazarów, w nieuporządkowanym ruchu, upstrzonym motorkami, tuk tukami, handlarzami towarem niesionym na głowie… to jakby podczas monstrualnego jarmarku, chcieć pokonać trasę, nie na piechotę tylko autem. Do tego, w każdym możliwym miejscu, gdzie tylko należy zatrzymać się, ustawieni są wszyscy chcący jałmużny. Summa summarum wyjazd z miasta zajął nam 2h.

Tymczasem nastąpiła zmiana wystroju… towarzyszą nam drzewa kauczukowe. I znów mamy do czynienia z „klątwą surowcową”. Zasoby naturalne stanowią bowiem wygodny sposób utrzymania ruchów rebelianckich i są łatwymi do rabowania walorami, które zachęcać mogą do rebelii. Mogą one także pomóc rządom w finansowaniu armii lub zdobywaniu nowego poparcia. To właśnie tutaj, trwająca siedem lat wojna domowa, nie trwałaby tak długo, gdyby nie było możliwości eksploatacji diamentów, drewna i innych bogactw naturalnych na eksport… w tym właśnie kauczuku… toteż gdy ponad 100 lat temu John Dunlop opatentował oponę samochodową, w Europie ruszyła wtedy masowa produkcja ogumienia, a tymczasem „Grupa Bridgestone” posiada własne plantacje kauczuku w Liberii. Kauczuk naturalny otrzymuje się w wyniku koagulacji soku drzew kauczukowych (płynny lateks). Im więcej kauczuku naturalnego użyje się podczas produkcji, tym lepsza będzie jakość wytworzonej opony. Opona z najwyższej półki, ogólnie rzecz biorąc, będzie zawierać więcej kauczuku naturalnego niż zwykła opona.

Na 10km przed miejscowością Kakata, zjeżdżamy z trasy i na drodze dojazdowej do prywatnej posesji, za zgodą właściciela, zakładamy dzisiejszą bazę noclegową.

26.11.2022 – sobota - Kakata > Gbarnga > Ganta > Sahniquellie > Kahnpley – nocleg na terenie lokalnej szkoły podstawowej (jutro niedziela, więc nie będziemy przeszkadzać w zajęciach) – 300km

Miejsce na nocleg okazało się wspaniałe, cicho, daleko od wiosek, w cieniu alei prowadzącej do posiadłości. O ósmej ruszamy na trasę w kierunku granicy z Wybrzeżem Kości Słoniowej. Na kilka km przed Gbarnga, zbaczamy z trasy na północ, aby zobaczyć wodospady „ Kpatawee Waterfalls”. Oddalone są o 20km od głównego traktu, a dojazd do nich to gruntowa droga przechodząca przez kilka wiosek. W kategorii jakości dojazdu, zakwalifikowałbym ją do tych nieco lepszych niż w Gwinei Bissau. Pokonanie tego dystansu w jedną stronę zajęło nam trzy kwadranse. Wodospad choć niezbyt wysoki, okazał się być bardzo okazały, przelewający swe wody poprzez rozległe skały, pośród tropikalnej dżungli (wstęp 5$ USD od os.). W otoczeniu wodospadu znajdują się domki do wynajęcia, jest restauracja i spokój.

Powracamy na trasę i nową, doskonałą drogą podążamy szybciutko do granicznego miasta z Gwineą, do Ganta. Oczywiście nie przekraczamy granicy z tym krajem, tylko tam uskuteczniamy ostatnie tankowanie „u słoików” i jedziemy dalej od tego miasta na wschód następne 80km, na przejście graniczne z WKS-em. Tu już nie jest tak wspaniale, gdyż droga jest dopiero w budowie, a co za tym idzie, tempo podróży drastycznie zmalało. Ale za to mogliśmy podziwiać, jak panna młoda triumfalnie przejeżdżała… cała na biało, wystając z dachu samochodu. Na jednym z „check point’ów” dowiedzieliśmy się, że przejście jest czynne do szóstej, więc spokojnie po kolejnych 2h, mozolnie pokonując trasę, zaczęliśmy się rozglądać za dzisiejszym miejscem na założenie bazy noclegowej.

Na 14km przed granicą z WKS, przed miejscowością Kahnpley zostajemy na nocleg, na terenie lokalnej szkoły podstawowej (jutro niedziela, więc nie będziemy przeszkadzać). Natychmiast znalazł się również ochroniarz tego terenu, który zaakceptował nasze kempingowanie, tym bardziej że został obdarowany prezentami. I się zaczęło… najpierw przyszedł nam przedstawić swojego, nocnego zmiennika, potem syna, następnie pozostałe dzieci i zaczęliśmy się obawiać dalszego ciągu zdarzeń… że przyjdą sąsiedzi!

27.11.2022 – niedziela - Kahnpley > Kande > granica Liberia – Wybrzeże Kości Słoniowej > Danane > Man > Duekoue > Daola > Gonatel – tuż za miejscowością zjeżdżamy z trasy i rozbijamy nasze obozowisko na małej łące obok ścieżki prowadzącej do wioski – 310km.

Już przed ósmą mamy gości, nasz ochroniarz przyprowadził wszystkie swoje dzieci oraz nauczyciela, który mieszka obok w wiosce i uczy w tutejszej szkole. Dodatkowo, na łąkę przyszły inne dzieciaki i przytargali dwie ławki szkolne, aby wraz z nami odbyć pełną sesję fotograficzną. Rzecz jasna odwdzięczyliśmy się podarkami w postaci piłek, długopisów, cukierków, balonów i drobnych zabawek. Karność dzieci wobec nauczyciela, była dokładnie taka, jaką pamiętamy z naszej edukacji w szkole podstawowej. Takim to sposobem, wszyscy są zadowoleni, my, ponieważ mieliśmy bezpieczne miejsce na nocleg, oni, gdyż przytrafiło im się coś tak odmiennego, niż powtarzalność dnia powszedniego i do tego zostali obdarowani prezentami.

Pokonanie dystansu 15km dzielącego nas od granicy, ze względu na stan drogi, zajęło nam prawie godzinę. Odprawa po stronie liberyjskiej bez najmniejszych problemów, jednak warunkiem było wcześniejsze przejście przez most graniczny na stronę Wybrzeża Kości Słoniowej, czy aby mamy komplet dokumentów i zezwoleń, gdyż formalnie granice lądowe z WKS są zamknięte i to od ponad dwóch lat (nadal ze względu na covid). Jak już wcześniej opisywaliśmy, pozyskaliśmy takowe w konsulacie tego kraju w Monrovii. Po sprawdzeniu przez urzędników WKS i stwierdzeniu, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, dopiero wtedy po stronie liberyjskiej, przystawili nam w paszportach pieczątki wyjazdowe. Kolejno odbywaliśmy procedurę otwarcia, a raczej opuszczenia łańcucha na moście, gdyż był zamknięty na kłódkę po stronie WKS i nikt nie wiedział… gdzie się ten klucz zawieruszył. Teraz wobec sytuacji, że jest niedziela, a granica po prostu zamknięta, całość naszej dalszej odprawy, była monitorowana przez szefa przejścia, poprzez korespondencję telefoniczną, gdzie pogranicznik „biegał” po terenie, aby złapać zasięg i dowiedzieć się jaki jest następny krok postępowania. Dodatkowym, niecodziennym elementem odprawy, były fotografie ekip poszczególnych aut na tle tablicy rejestracyjnej. Summa summarum, po godzinie udało się dobrnąć do szczęśliwego finału i mogliśmy jechać dalej.

Droga z granicy do pierwszego większego miasta oddalonego o 50km, choć szutrowa to w dobrym stanie, jedyną uciążliwością jest kurz, musimy zachować co najmniej 500 metrowe odstępy. Dalej to już bardzo dobra droga, niedawno oddana do użytku i oczywiście, jak w większości krajów afrykańskich, wykonana przez Chińczyków. Taką to trasą pokonujemy dzisiejszy dystans, mijając po drodze kolejne większe miasta, Man, Duekoue i Daola. Tym razem nie musimy wymieniać waluty, gdyż w tym kraju posługujemy się frankiem (CFA), którym płaciliśmy już w Senegalu i Gwinei Bissau (1$ USD= 650CFA). Paliwo relatywnie tanie 655franków, czyli ok. 1$ USD. Istotna informacja… frank CFA wprowadzony został w celu zagwarantowania pewnych zysków firmom francuskim, działającym w środowisku często chaotycznej biurokracji nowo powstałych państw afrykańskich, bez ryzyka wymiany. Tuż za miejscowością Gonatel zjeżdżamy z trasy i rozbijamy nasze obozowisko na małej łące, obok ścieżki prowadzącej do wioski.

Co po drodze?… ano jak kontrola, to znów sznurek w poprzek drogi z „farfoclami”, jeśli wejście do sklepu, czy zwykłej piekarni, to odźwierni na wejściu, a kontrolerzy rachunku na wyjściu (oddaje się paragon). A teraz to co najlepsze… kakao! Właśnie są „żniwa” kakao, gdzie się nie obejrzeć, to albo się suszy, albo czeka w workach na transport.

Dlaczego kakao produkują głównie państwa położone w pobliżu równika?… kakaowiec, bo tak nazywa się drzewo, z którego pozyskuje się kakao, ma szczególne wymagania. Lubi wilgoć, ale jednocześnie wysokie temperatury, dlatego świetnie odnajduje się w przestrzeni lasów równikowych. To sprawia, że wśród największych producentów kakao na świecie… nie ma ani jednego kraju europejskiego. Kto zatem przoduje wśród producentów, tego jakże ważnego składnika czekolady? Za około 70% światowej produkcji ziaren kakaowca odpowiadają trzy państwa – Wybrzeże Kości Słoniowej, Ghana i Indonezja. Mniej więcej co trzecie ziarno na całym świecie, pochodzi z tego pierwszego kraju. Jeśli jecie czekoladę od największych światowych marek, to jest bardzo duża szansa, że do jej produkcji zostało użyte kakao z Wybrzeża Kości Słoniowej. Zatem jak istotne jest kakao dla gospodarki Iworyjczyków? Bardzo istotne, a nawet kluczowe!

Więc jak to się dzieje, że większość uprawiających kakao, żyje w biedzie? Dlaczego dzieci zbierają ziarna kakaowca i dźwigają ciężary? Ano niestety… odpowiedzią jest chciwość. Duże firmy wykorzystują niskie standardy i słabe regulacje prawne państw takich jak WKS, żeby zdobywać jak najwięcej kakao, po cenach często nie pokrywających kosztów produkcji. A skoro 30-40% produkcji WKS uważać należy za nielegalną, to czy domyślasz się już, jaka jest prawdziwa cena Twojej czekolady? To czego nie zapłacą hurtownicy, płaci środowisko naturalne i zniewoleni, pracujący za grosze ludzie. Rynek kakao, napędzany jest pracą najmłodszych… to taki gorzki smak czekolady! Kakao w tym kraju odegrało tę samą rolę, co diamenty w Liberii… doprowadziło do krwawej wojny i zniszczenia potencjału gospodarczego.

Skoro dotarliśmy do tego państwa, to należy się podać odrobinę historii… Państwo wzięło nazwę od części wybrzeża Zatoki Gwinejskiej, będącej częścią Oceanu Atlantyckiego, skąd francuscy handlarze wywozili w XVII wieku kość słoniową. Od XV do XIX wieku Wybrzeże Kości Słoniowej przyciągało Europejczyków perspektywą zysków z handlu kością słoniową i niewolnikami. U schyłku tego okresu, opanowała je Francja. W latach 1903-1935 administracja zbudowała linie kolejowe między WKS a Górną Woltą (obecnie Burkina Faso). W 1940r. nad WKS władzę obejmuje rząd Vichy (tzw. Państwa Francuskiego Petaina). W 1942r. tereny kraju zostają opanowane przez aliantów. Po 1945r. rozwinął się ruch antykolonialny i niepodległościowy. Na początku główny nurt antykolonialny przyjął poglądy radykalne i sympatyzujące z francuskimi komunistami. Po II wojnie światowej parlamentarzyści z WKS zasiedli we francuskim parlamencie, a w latach 50. pełnili nawet funkcje ministerialne. W 1959r. powstał rząd autonomiczny republiki, a w 1960r. WKS uzyskało niepodległość, jednak język francuski pozostał jego językiem urzędowym. Na czele nowego państwa, stanął lider niepodległościowców Houphouet-Boigny, który zerwał z marksistowską orientacją polityczną i przyjął poglądy prawicowe. Po burzliwych latach budowania własnej drogi niepodległości, w 2002r. doszło do I wojny domowej między prezydentem Gbagbo a rebeliantami z „Nowych Sił”. Na czele trwającej do 2007r.u rebelii stanął Guillaume Soro. Wojna zakończyła się zwycięstwem rządu, a na skutek ugody Guillaume Soro został premierem. Powodem wybuchu wojny domowej była polityka Gbagbo, która opierała się na nacjonalizmie. Prezydent dyskryminował mieszkających na północy muzułmanów o zagranicznym pochodzeniu (napłynęli głównie z Burkina Faso), którzy stanowili 1/4 społeczeństwa. Laurent Gbagbo w kolejnych wyborach prezydenckich w listopadzie 2010r., wg oficjalnych wyników ogłoszonych przez komisję wyborczą przegrał z Alassane Ouattarą, jednak nie zaakceptował przegranej i nie zrezygnował z urzędu, co zapoczątkowało kryzys polityczny i okres dwuwładzy w kraju, który w lutym 2011r. przerodził się w wojnę domową. 11 kwietnia 2011r. Gbagbo został pojmany w Abidżanie przez siły wierne Ouattarze i przywrócono zasady demokratyczne… oczywiście w afrykańskiej wersji. Na dzień dzisiejszy widzimy, że kraj się rozwija, a w szczególności poprawa stanu dróg, co jest zdecydowanie odczuwalne dla nas.

22-11-28-afryka_trasa-do-wks

28.11.2022 – poniedziałek – Gonatel > Bouafle > Yamoussoukro (stolica konstytucyjna) > Bouake > Katiola > Tafire > 30km przed Ferkessedougou – nocleg na niegdysiejszym placu technicznym budowy drogi – 400km

Dzień długiego przejazdu, bez specjalnych atrakcji… takie również często zdarzają się w drodze. Patrzymy na ten kraj z perspektywy przejazdu w 2015r. Tylko lub aż siedem lat, a zmiany są radykalne… szczególnie w zakresie stanu dróg i uporządkowania w sensie ogólnym. Nadal dominują śmieci, ale już w bardziej ograniczonej ilości. Zdecydowanie widać wkraczającą cywilizację w postrzeganiu przez Europejczyka.

Co po drodze? Najpierw odwiedziliśmy zagłębie materiałowe, młodzi chłopcy wzięli się za tkactwo i nieźle im to wychodzi. Następnie zajrzeliśmy do „misek” kobietom z manufaktury kaszy. Na trasie, w Yamoussoukro wstąpiliśmy do miejscowego supermarketu i o dziwo natrafiliśmy na całkiem przyzwoite ceny – jogurt 2,50zł , piwo 0,5l 3,50zł, owoce, choć w ograniczonym wyborze, tańsze niż w Polsce. Po przebyciu krajów „Rogu Afryki” (Gwinea Bissau, Gwinea, Sierra Leone, Liberia)… wracamy do normalności.

W miejscowości Katiola, na stacji paliw napotykamy Francuza, który biegle mówi po polsku. Okazuje się, że Rysiek jest potomkiem Polaków, którzy w latach 60-tych ubiegłego wieku, wyemigrowali do Francji i stąd tak dobra znajomość języka polskiego. Na tyle jest to trafne spotkanie, gdyż właśnie w tym miejscu, musimy podjąć decyzję, czy zbaczamy z drogi o 220km i jedziemy wertepami do parku „Parc National Comoe”., czy jedziemy prosto na granicę z Burkina Faso? Ponieważ Adam z Beatą realizują program… tysiąc odwiedzonych miejsc UNESCO, postanawiają na siłę spróbować go odwiedzić (nie wiadomo jak działa obsługa parku i jak zobaczyć tamtejsze zwierzęta? Z opisu wynika, że to obszar chroniony służący bardziej ochronie przyrody i pracom naukowym…?), my postanawiamy pominąć tę wątpliwą atrakcję i po ponad miesiącu podróży, udać się bezpośrednio do Burkina Faso, do znanego nam z poprzedniego przejazdu „Casades Palace Hotel” i tam nieco oporządzić auto i urządzić generalne pranie. Mamy na to 3dni, może jeszcze uda się zobaczyć kilka osobliwości tamtego, nasyconego atrakcjami regionu, których nie było nam dane odwiedzić w poprzednim przejeździe, 7lat temu. Na 30km przed Ferkessedougou, na nocleg zajeżdżamy w szczerym polu, na niegdysiejszy plac techniczny budowy drogi.

29.11.2022 – wtorek – Ferkessedougou > Ouangolo > granica wyjazdowa z WKS > Ouangolo > Ferkessedougou – nocleg w Hotelu Pepousse - 220km

Rankiem szybko docieramy do Ouangolo, miasteczka na 30km od faktycznej granicy. Tu w Urzędzie Celnym zamykamy karnet „Carnet de Passages” i… mamy pecha… szef postanowił na naszym przykładzie, przeszkolić swoich pracowników, toteż krążyliśmy od auta do urzędu. Po mozolnym szkoleniu, pogranicznicy zezwalają nam opuścić urząd i jedziemy na przejście graniczne. Przedstawiamy nasze zezwolenia i spokojnie czekamy, gdyż o naszej odprawie decyduje szef posterunku, który znajduje się w Ouangolo. Jakież było nasze zaskoczenie, kiedy pogranicznicy nas nie odprawili, twierdząc iż zezwolenie dotyczyło wjazdu, a nie wyjazdu…? i że potrzebujemy nowe, które wydaje Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego w Abidżanie (Ministere de l’Interieur et de la Securite-Abidjan). Wjechać do tego kraju jest trudno, ale wyjechać jeszcze trudniej. Ciągle gdzieś dzwonią, fotografują i wysyłają… wynik?… zawrócili nas z granicy i nakazali jechać wyjaśnić sprawę u szefa posterunku w Ouangolo. Po drodze kontrole żandarmerii, wojska i policji… „grabiany” odsuwa i zasuwa kolce na drągu (tu już nie ma „sznurkowych”). Na posterunku wytłumaczono nam, że bez nowego zezwolenia, czyli wyjazdowego „laissez-passer”, nie przekroczymy granicy. Podejście policji było nad podziw cyniczne, wyczuwało się wręcz dziką satysfakcję… że Białasy mają problemy. Postanowiliśmy użyć telefonu konsula, który wydał nam wszystkie potrzebne dokumenty. Konsul potwierdził stanowisko policji, a na zadane pytanie… dlaczego nie powiedział nam o potrzebie posiadania takiego dokumentu wyjazdowego?… i aby nie podważyć swojej powagi i profesjonalizmu, nie odpowiedział… tylko się rozłączył. Ostatnia szansa… próba łapówki! Satysfakcja Murzyna jest warta dużo więcej, niż oferowane kilkaset dolarów. Nadmieńmy iż znajdujemy się 650km od Abidżanu i że mamy realny problem, którego już nie sposób podjąć.

Jedyne pocieszenie… przecież jesteśmy po znakomitym i zagmatwanym szkoleniu w Iraku, a szkołę cierpliwości zdaliśmy z wysoką oceną… damy radę… problemy to nasz ulubiony leitmotiv! Powróciliśmy kolejne 50km, do pierwszego większego miasta jakim jest Ferkessedougou i wynajęliśmy pokoje w hotelu „Hotel Pepousset” (35tys. CFA za pokój ze śniadaniem. Jutro podejmiemy decyzję, może polecimy do Abidżanu samolotem z Korhogo oddalonego o 50 km od dzisiejszej naszej bazy? Może…? zadzwońmy do polskiego konsulatu w Dakarze!!! Wojtek dzwoni. Po rozmowie z panią konsul, poprosiła o przesłanie wszystkich dokumentów na e-maila i mamy zaczekać do jutra, ponieważ dziś może jej się nie udać czegokolwiek ustalić. Powierzone zadanie pani konsul wykonała dość szybko, cytujemy:… „musicie wracać! To wewnętrzne rozporządzenia urzędu WKS, nie mamy wpływu na te decyzje. A dlaczego chcecie jechać do Burkina Faso? Tam jest bardzo niebezpiecznie! Tam nie ma naszej placówki i nie będziemy mogli wam pomóc”.

W regionie Sahelu, działalność terrorystyczną prowadzą JNIM (Jamaat Nugrat al-Islam wal-Muslimin), powstała w 2017r. z połączenia czterech ugrupowań powiązanych z Al-Kaidą w regionie zachodniego Sahelu, działająca w północnej Burkinie Faso Ansarul Islam, czy Boko Haram, rozszerzająca działalność z Nigerii na Niger i Czad. Kryzys i przemoc w Sahelu, dzieją się na oczach społeczności międzynarodowej. Wszelkie dyskusje na temat problemów etnicznych w państwach Sahelu… to otwieranie puszki Pandory. Podobnie jak większość postkolonialnych państw Afryki, państwa Sahelu tworzą tzw. „sztuczne państwa” (ang. artificial states), pod którą to nazwą kryją się obszary, w których granice polityczne nie pokrywają się z podziałami etnicznymi, narodowościowymi, religijnymi czy językowymi.

30.11.2022 – środa – Ferkessedougou > Kajakala > Sikolo > Nassran > Park „Parc National Comoe” > Tehini > Varale > Doropo > granica WKS – Burkina Faso > Kampti – nocleg na posterunku miejscowej żandarmerii – 310km

22-11-27-30-wks-burkinafaso

Rano podejmujemy decyzję, spróbujemy wyjechać z WKS i dostać się do Burkina Faso, granicą położoną prawie 300km na wschód, jadąc drogą nr 12 do Tioboulounao. Pierwsze 90km idzie doskonale, gdyż jedziemy nową drogą wybudowaną przez Chińczyków i do tego prawie zupełnie pustą, poprowadzoną przez sawannę, pomiędzy nielicznymi wioskami.

Tymczasem dzwoni pani konsul i jeszcze raz prosi nas o odwrót od zamierzonego planu, rzecz jasna dziękujemy jej za opiekę, ale zawrócimy dopiero wtedy, gdy wykorzystamy wszystkie możliwości. Powiedziała: „Czyli po tym wszystkim co państwu powiedziałam, nadal chcecie tam jechać?”… odpowiedź brzmiała… TAK!

Za Nassran kończy się asfalt i przez kolejne prawie 150km, poruszamy się nieźle utrzymaną drogą gruntową, prowadzącą północnym obrzeżem „Parku Narodowego Komoe”. Utworzony został w 1968r., jego nazwa pochodzi od przepływającej przez jego terytorium rzeki Komoe. W 1983r. wpisany został na listę UNESCO. Na trasie mijamy zaledwie kilka małych osad, natomiast co do zwierząt, to napotykamy jedynie na jaszczurkowatą odmianę ziemnych wiewiórek i dużą ilość kolorowych ptaków. Teraz usilnie próbuje się do nas dodzwonić ktoś z Warszawy, dzwoni namolnie przez kilka minut, no cóż… odbieram. Po drugiej stronie mężczyzna mówi komunikat: „niech pani nie odrzuca połączenia i wysłucha, co mam pani do powiedzenia. Dzwonię z MSZ… i znów płyną wszystkie ostrzeżenia i prośby o powrót… uprzejmie dziękujemy i… realizujemy nasz projekt. Na asfalt wjeżdżamy dopiero na 30km przed granicą w Varale. Ponieważ mamy już ostemplowane karnety, to szerokim łukiem (udajemy, że go nie widzimy), omijamy Urząd Celny w Doropo, 10km od faktycznej granicy. Tym razem nie pokazujemy żadnych zezwoleń na wjazd do WKS, jedynie paszporty z wizą. Niezwykle sympatyczni pogranicznicy, zaangażowani byli w tym czasie w mecz z Mistrzostw Świata w Katarze. Czekając, zagadujemy ich a to Lewandowskim, a to przynieśliśmy im prezenty… robiliśmy wszystko, byle tylko nie padły żadne magiczne pytania, po których nasza podróż zawróci. Bez żadnych zbędnych pytań, po pół godzinie wpisywania danych w zeszyty, jesteśmy odprawieni i jedziemy na stronę Burkina Faso… o karnety nikt nawet nie zagadnął? Odetchnęliśmy, udało się… kto próbuje, może przegrać… ale kto nie próbuje… już przegrał! Po drugiej stronie, wszystko przebiegło równie sprawnie, karnety otwieramy w biurze na wjeździe do małej osady Kampti i już przed 17.00 jesteśmy wolni i szukamy miejsca na nocleg. Ponieważ jutro mamy zamiar zwiedzić ruiny dawnych osad w Loropeni „Les Ruines de Loropeni”, w Kampti skręcamy na północ, w drogę prowadzącą do nich. Już po skręcie, podjechał do nas żołnierz na małym motorku i kazał zawrócić pod miejscowy posterunek żandarmerii. I się zaczęło! Dlaczego w ogóle? Dlaczego tędy? Czy wiemy, że Burkina Faso w obecnym czasie jest niebezpieczna, że grasują terroryści i porywacze! Zarządzono dokładne sprawdzenie aut, tak jakby to właśnie my, bylibyśmy tymi terrorystami. Zażądano jakiś specjalnych zezwoleń na przejazd tym terenem, kompletny bezsens i totalny bałagan. Po 30 minutach, przybył szef posterunku i zaczął wymyślać jakieś inne dziwactwa, łącznie z pytaniem jak się tutaj znaleźliśmy? Twierdzimy iż poprzez konsula tego kraju, wizy wyrobiliśmy w Berlinie, za które zapłaciliśmy i żadnych innych zezwoleń nie potrzebujemy. Legalnie przekroczyliśmy granicę i chcemy dalej kontynuować podróż. Cała przepychanka trwała ponad 2h, po czym powiedziano nam, że mamy jechać do najbliższego miasta Gaoua, oddalonego o 40km i tam pozostać na nocleg w hotelu. Ponieważ zrobiła się prawie ósma, nastała całkowita ciemność, zdecydowanie oświadczyliśmy, że po nocy w Afryce nie podróżujemy i siłą rzeczy oraz naszych argumentów, pozwolono nam pozostać na nocleg, na zapleczu posterunku. Rano przyjedzie umyślny i coś postanowi. Z jednej strony, cieszyliśmy się iż udało nam się wyjechać z WKS, a zarazem przerażają nas te wszystkie ceremonie bezpieczeństwa w tym kraju do którego dotarliśmy… hm… poddajemy się sytuacji.

<<<< POPRZEDNIA ——– NASTĘPNA >>>>