21.02.2022r. poniedziałek – Al Qurayat > Al Hadidhah > Qasr Amra > Qasr Al Kharrana > Amman – 200k

Rano, odbieramy negatywne covidowe testy PCR i błyskawicznie jedziemy na granicę z Jordanią. Po stronie saudyjskiej odprawa trwa kilka minut. Po stronie jordańskiej, najpierw odprawa covidowa. Oczywiście podstawą jest test który już mamy. Następnie wprowadzają te dane do specjalnej aplikacji internetowej i na miejscu, na nasz koszt (35$ USD od os.), wykonują kolejny test PCR. Teraz możemy dopiero przystąpić do odprawy granicznej. Wizy wystawiane są na granicy, to koszt 40dinarów jordańskich od os. (100$ USD – 70 JOD, 1 dinar – ok. 6,30zł). Kolejno musimy wykupić ubezpieczenie na nasze auto… i tu dopadło nas ogromne zaskoczenie, najkrótszy okres to miesiąc, a koszt 100dinarów! Szok, bo to przecież 630zł. To nie koniec wydatków, jeszcze w miejscowym Urzędzie Celnym wystawiają nam kolejny dokument na odprawę auta za 20dinarów. Wreszcie po dwóch godzinach, możemy opuścić granicę, lżejsi o dokładnie 2tys. zł ( to pełny koszt odprawy i testów covidowych, które obowiązkowo należało zrobić i zapłacić).

Na trasie do stolicy Jordanii Ammanu, prowadzącej poprzez pustynne tereny, podjeżdżamy do pustynnego zamku „Qasr Amra”. Niski, ale w kontraście do płaskiego otoczenia absurdalnie wielki. To zameczek Amra (kusajir- zameczek to zdrobnienie od słowa kasr – zamek), stojący w dolinie suchego potoku Wadi Butm . Dziś stoi tu jedynie jedna sala sklepiona kolebkowo otoczona trzema pomieszczeniami i łaźnia z podgrzewaną podłogą. Wszystkie ściany i sklepienia zostały ozdobione freskami i to one stanowią tu główną atrakcję. Po prawej… wielki obraz nagich kobiet w kąpieli, po lewej… sześciu władców, przeciwników kalifatu, na łukach kobiety z nagimi piersiami, na sklepieniu w lewej części holu… historia budowy łaźni, na ścianach polowania. Jesteśmy zdziwieni, że tyle tu rysunków pełnych osób i zwierząt. A przecież w sztuce islamu i nie tylko sztuce, jest to zabronione. Budynki te wchodziły swego czasu w skład fortu i zabudowań mieszkalnych. Dlatego też najprawdopodobniej freski uniknęły zniszczenia (nakaz zniszczenia obrazów z VIII wieku nie był zbyt rygorystycznie wykonywany w budynkach świeckich). Ze względu na te malunki zabytek wpisano na listę UNESCO. W beduińskim namiocie kilkadziesiąt metrów od zamku pustynnego, młody chłopak przyrządza pyszną tradycyjną kawę i herbatę. Następny po drodze był zamek „Qasr Al Kharrana”. Wysoka na dwa piętra budowla, której przeznaczenia do dziś nikt nie jest pewny, wygląda jak wielka budowla obronna. Dwupiętrowy budynek z nieociosanych kamieni ma 4 dziedzińce, w narożnikach okrągłe wieże, w murach półokrągłe wieże i dziury w ścianach wyglądające jak strzelnice. Można tu pohasać po piętrach, ukryć się przed słońcem i pozastanawiać, po jaką cholerę ktoś to wybudował. Może to był karawanseraj? Przecież nie ma wody w okolicy, ani żadnego szlaku handlowego tuż obok. Czym by nie był ten pustynny zamek, to ładnie tu…

Przebiwszy się przez przez niemiłosiernie zatłoczone przedmieścia i centrum stolicy, pierwsze kroki w kierujemy do Konsulatu Irackiego, niestety jest zbyt późno, był czynny do 13.00. Pozostawiamy nasze auta tuż obok konsulatu na strzeżonym parkingu i spacerkiem idziemy do zarezerwowanego zakwaterowania w pensjonacie w samym centrum („The Boutique Hotel Amman” 20,50 dinara za pokój 2os. ze śniadaniem). Po zakwaterowaniu, resztę dnia poświęcamy na zwiedzanie stolicy Jordanii.

Amman nazywany jest „białym miastem”, ze względu na jednolity, biały kolor zabudowy. Kiedy miasto powstawało, jego terytorium rozciągało się na siedem okolicznych wzgórz, nazywanych przez miejscowych „dżabal” (co ma symbolizować siedmioramienna gwiazda umieszczona na fladze Jordanii). Aktualnie Amman zajmuje aż 19 pobliskich wniesień i położony jest na wysokości około 850 m n.p.m. Obeszliśmy miasto oglądając wystawy, tyle strojnych sukien jeszcze nie widzieliśmy, co jedna to bardziej zdobna. Nie wspominałam o tym wcześniej, ale w Jordanii, też mylą mnie z kimś sławnym, bo tutaj też jestem proszona o fotki, raz nawet dostałam za nie dwa soki… coś jest na rzeczy.

Na rozległym wzgórzu, nad centrum stolicy Jordanii dominuje Cytadela „Jebel Al Qala’a”, której fragmenty pochodzą jeszcze z czasów rzymskich. centralnym miejscem Ammanu jest Amfiteatr Rzymski z II wieku z widownią mogącą pomieścić do ok.6 tys. widzów, pięknie zrekonstruowany i odrestaurowywany w 1957r. Kolejną zabytkową budowlą jest Meczet Króla Abdullaha I („King Abdulkah Mosque”), przykryty charakterystyczną błękitną kopułą. Przy meczecie działa również „Muzeum Islamskie”.

Kolejno idziemy na przeciwległe wzgórze do Cytadeli, na słynną ulicę Rainbow Street. To kosmopolityczna część miasta, wiele tu restauracji i klubów, urządzonych w stylu europejskim. Nam niezbyt przypadła do gustu ta część miasta, Amman w tym miejscu zupełnie traci swój orientalny charakter. Jeśli już, to polecamy przyjść tutaj wieczorem i napić się przedziwnych drinków.

Niesamowite wrażenia wizualne Ammanu widzimy i czujemy dopiero nocą, dzięki kolorowym światłom i zapachom, niezapomniane emocje typowego miasta arabskiego . W jednej z miejscowych cukierni, mamy możliwość skosztowania tradycyjnych słodyczy, to dla mnie wędrówka od tacy do tacy, może jeszcze to, a może tamto, a jeszcze tego nie próbowałam i tak aż… do interwencji Wojtka. Wizytujemy rozrywkę dla mężczyzn, kawiarnię, czy też herbaciarnię, jakich już wiele widzieliśmy, z fajkami wodnymi shisha i dominem. Odwiedzamy stylową jadłodajnię, którą odwiedza również obecny król, to knajpa wegetariańska, ale było pysznie. Nieopodal jest baza kunafy, ale jakiej?… najlepszej w mieście, stoi kolejka po konafeh, künefe, knafeh… jak zwał tak zwał… ten deser należy do jednych z najpopularniejszych deserów arabskich znanych na całym świecie. Otóż kunafa to po prostu dwie warstwy ciasta kadayif, przełożone serem lub kremem, w zależności od regionu. Jeszcze gorący deser polewany jest zimnym syropem cukrowym (zwanym ater) i dekorowany najczęściej posiekanymi pistacjami. Obchód kończymy na miejscowym bazarze, a tam wszystko takie kolorowe, świeżutkie i pyszne… jak żyć?… gdy ubrania wciąż w tym samym rozmiarze!

22-02-21-map

22.02.2022r. wtorek – Amman > „Umm Ar Rasas” (ruiny rzymskiego miasta UNESCO – niezwykłe mozaiki) > Madaba > „Mount Nebo” (grób Mojżesza) > „Babtism Site Jordan” (miejsce chrztu Chrystusa) > Amman > „Jerash Archeological Site”– 310km

Rano, ponownie meldujemy się w konsulacie Iraku. Szybko jesteśmy skontaktowani z konsulem, który wyjaśnia sprawę i określa nasze położenie. On nie może wydać nam wizy lądowej, jedynie lotniczą. Pomimo, że teoretycznie przejście graniczne pomiędzy Jordanią a Irakiem jest otwarte, sytuacja bezpieczeństwa w tym pustynnym rejonie, nie pozwala na wystawienie nam wiz. Państwo irackie raczej słabo kontroluje te tereny, a należy sobie zdawać sprawę, że jest to ponad 400km pustyni, gdzie droga przebiega wzdłuż granicy z Syrią i gdzie najdłużej działało tzw. Państwo Islamskie. Nadal zdarzają się strzelaniny, incydenty i porwania. Jeśli chcemy, to możemy jechać tą drogą na własne ryzyko, ale i tak nie wiadomo, czy na przejściu wystawią nam wizy, pomimo iż jako Polacy, jesteśmy w gronie 30 państw, gdzie takowe wizy na granicy powinniśmy otrzymać. Informuje również, że wczoraj nie wydano tam takiej wizy Amerykaninowi, właśnie ze względów bezpieczeństwa. Do granicy mamy 350km, decyzja należy tylko do nas, on przekazał nam pełną informację na ten temat i tu w konsulacie nie wyda nam wizy lądowej do Iraku.

No to znowu mamy frasunek. Ponownie burza mózgów, musimy to wszystko mocno przemyśleć, a dzisiaj zajmiemy się zwiedzaniem miejsc, które wyznaczyliśmy sobie jeszcze do zobaczenia w Jordanii.

Najpierw docieramy do rzymskich ruin w „Umm Ar Rasas” (wstęp 3dinary od os.). Stanowisko archeologiczne „Umm ar-Rasas”, zidentyfikowane jako biblijna Mefaat, znajduje się kilkadziesiąt kilometrów na płd.- zach. od Ammanu. Ruiny pochodzą z czasów rzymskich, bizantyjskich i muzułmańskich, najstarsze datuje się na około III wiek n.e. Prace w tym miejscu trwają, wiele zabytków nie zostało jeszcze prawdopodobnie odkopanych. W 2004r. wpisane zostało na listę UNESCO. Podczas prac wykopaliskowych, odkryto tu piękne, starożytne mozaiki na podłogach i ścianach budynków. Najlepiej zachowana mozaika znajduje się w dawnym „Kościele św. Szczepana”. Jej powstanie datuje się na VII wiek n.e. i jest to największa kolorowa mozaika odkryta w Jordanii. Nie dziwi więc specjalne zadaszenie, mające chronić zabytek przed niekorzystnym działaniem warunków atmosferycznych. Przedstawione są tam sceny z polowań i łowienia ryb oraz najważniejsze miasta regionu: Amman, Madaba, Charac Moaba (Karak), Jerozolima, Cezarea i Gaza.

Później, podjeżdżamy pod „Mount Nebo” („Góra Nebo”) 802 m n.p.m. – (wstęp 3dinary od os.), gdzie prawdopodobnie znajduje się grób Mojżesza. Biblijny exodus to historia Mojżesza, który wyprowadza swój lud z Egiptu i wiedzie do „Ziemi Obiecanej”. Opowieść powszechnie znana, jak nie z religii, to przynajmniej z wielu adaptacji filmowych. Od „Księcia Egiptu”, „Dziesięciorga przykazań” zaczynając, a ostatnio na „Exodusie: Bogach i królach” Ridleya Scotta kończąc. Choć w filmach często pomijana „Góra Nebo”, w oryginale odegrała ważną rolę. Oryginalna historia z „Księgi Wyjścia”, kończy się w sposób słodko-gorzki, co nie zawsze jest pokazywane w filmach. Mojżesz po 40 latach wędrówki (a ma wtedy już ok.120 lat), dociera na „Górę Nebo” (swoją drogą musieli nieźle krążyć), skąd widzi Kanaan (czyli „Ziemię Obiecaną”, późniejsze państwo Izrael). Jednak nie wchodzi do ziemi obiecanej, umiera wkrótce po tym, jak ją zobaczył. „Góra Nebo” to ostatni etap jego wędrówki. Rozdział 32 Księgi Powtórzonego Prawa przytacza polecenie jakie Bóg wydał Mojżeszowi: „Potem rzekł Pan do Mojżesza tego samego dnia: Wstąp na tę górę Abarim: górę Nebo, w ziemi Moabu naprzeciw Jerycha, i spójrz na ziemię Kanaan, którą daję w posiadanie Izraelitom. Umrzesz tam na górze, na którą wejdziesz, i połączysz się ze swymi przodkami, jak zmarł Aaron, brat twój, na górze Hor i połączył się ze swymi przodkami. Ponieważ nie byliście mi wierni między Izraelitami przy wodach Meriba pod Kadesz, na pustyni Sin, nie objawiliście mej świętości wśród Izraelitów, dlatego tylko z daleka ujrzysz tę ziemię, lecz ty tam nie wejdziesz do tej krainy, którą Ja daję Izraelitom.” Do Jerozolimy stąd jest zaledwie 45 km w linii prostej. Dzisiaj, na szczycie znajduje się Sanktuarium Mojżesza z parkiem archeologicznym, którym opiekują się franciszkanie. Miejsce jest czczone przez wyznawców religii abrahamowych, żydowskiej, chrześcijaństwa oraz islamu. W marcu 2000r. przyjechał tu papież Jan Paweł II. Z tej okazji postawiono tu charakterystyczny pomnik: krzyż opleciony przez węża symbolizujący laskę Mojżesza. To oczywiście nawiązanie do biblijnej wędrówki Żydów przez pustynię. Gdy kąsały ich węże, za brak wdzięczności i wielu z nich pomarło, Mojżesz słuchając Boga stworzył miedzianego węża i umieścił go na palu. Każdy kto spojrzał na węża, został uleczony.

Byliśmy w tym miejscu osiem lat temu, kiedy wracaliśmy z objazdu Afryki, ale tym razem wykorzystujemy przepiękną pogodę i podziwiamy rozległe krajobrazy, roztaczające się ze wzgórza. Poprzednio nie mieliśmy tyle szczęścia.

Kolejno, jedziemy do miejsca prawdopodobnego chrztu Chrystusa. Miejsce to ulokowane jest nad rzeką Jordan, kilka kilometrów od ujścia do Morza Martwego – „Babtism Site Jordan” (wstęp 12 dinarów od os.). Do samego miejsca chrztu, ze względu iż znajdujemy się na przygranicznych terenach z Izraelem i jest w tzw. „Strefie Ochrony Militarnej”, dlatego poruszanie się po terenie samodzielnie jest niemożliwe. Jesteśmy wiezieni autobusem i oprowadzani z przewodnikiem. Dojeżdżamy do miejsca, z którego mamy widok na wszystkie okoliczne kościoły : Koptyjski Kościół Egipski , Kościół Armeński oraz Luterański Kościół Ewangelicki. Po drugiej stronie parkingu, znajduje się wejście do greckiego Klasztoru Ortodoksyjnego. Kawałek za klasztorem, znajduje się jeszcze Kościół Rzymsko – Katolicki, a tuż przy rzece Jordan – Rosyjski dom Pielgrzymkowy.

Wędrując zadaszoną ścieżką, docieramy do prawdopodobnego miejsca chrztu Chrystusa. Obecnie, to miejsce jest oddalone od rzeki Jordan o kilkaset metrów. Kiedyś, po prostu jej bieg był inny i właśnie tutaj przepływały wody Jordanu. Znajduje się tu źródełko i potok wpływający do Jordanu, mający wodę nawet w upalne lata. Po stronie izraelskiej jest to Kasr al-Jahud. Tu wg biblistów, miał się niegdyś ukrywać Eliasz, a osiemset lat później, jak podaje Nowy Testament, Jordan wymieniony został jako miejsce chrztu Jezusa i Żydów dokonywanego przez Jana Chrzciciela.

Następnie przejazd do Jerash (Dżarasz), leżącego w odległości ok. 50 km na północ od Ammanu. Po drodze mnóstwo dużych namiotów, z każdej strony, mieszkają w nich ludzie obsługujący plantacje warzyw i owoców, których jest w dolinie Jordanu mnóstwo. Czarne węże wiją się po ziemi, dając życie, bo cóż może zrodzić suche, kamieniste i jałowe rumowisko… bez wody?… jedynie suche krzaki.

23.02.2022r. środa – Jerash > granica Jordania – Izrael na moście „Sheikh Hussein Bridge” > Amman – 150km

Zaraz po 8.00 rozpoczynamy zwiedzanie „Jerash Archeological Site” (wstęp 10 dinarów od os.). Cóż można zobaczyć?… Świątynię Artemidy, Świątynię Zeusa, dwa teatry rzymskie oraz działający do dziś hipodrom. Chociaż jesteśmy w tym miejscu już drugi raz, warto czasem powrócić do wyjątkowych miejsc, a to właśnie za takie uważamy. Wg nas, to najlepiej zachowane na świecie ruiny rzymskiego miasta z okresu starożytności.

Jerash… miasto zostało założone najprawdopodobniej w IVw. p.n.e. przez Aleksandra Wielkiego lub jego generała Perdikasa. Zajęte przez państwo żydowskie pod koniec II w. p.n.e., a w 63 p.n.e., podbite przez wojska rzymskie pod dowództwem Pompejusza. Powstało wtedy wiele budowli, których ruiny można podziwiać do dzisiaj. W VI wieku za panowania bizantyjskiego Justyniana, w mieście wzniesiono kilka kościołów. W 636r. miasto zdobyli Arabowie, którzy zniszczyli wiele budowli. Jednak dopiero trzęsienie ziemi, które miało miejsce w 749r. całkowicie zniszczyło miasto. Jego ruiny odkrył w 1806r. niemiecki podróżnik Ulrich Seetzen, ale długo pozostawały niezbadane i niezabezpieczone.

Na przykładzie tych ruin można najlepiej zrozumieć i wyobrazić sobie, jak funkcjonowały centra kulturalne takich miast. Nadaliśmy temu miejscu zasłużony tytuł… „Las Kolumnas”, ponieważ dziesiątki tych monumentalnych arcydzieł, przystrajały kamienne drogi prowadzące do centrum.

Jeździmy po Jordanii…odwiedzamy same znamienite miejsca, a ponieważ wiz do Iraku nie dostaliśmy, jak nam powiedział konsul, tereny pustynne są bardzo niebezpieczne, a wojsko słabo je zabezpiecza, toteż zmuszeni jesteśmy wracać przez Izrael. Tak wiec, udajemy się na granicę jordańsko-izraelską na moście „Sheikh Hussein Bridge”, oddalonym o 80km od Ammanu, tuż przy granicy z Syrią. A tu kolejna niespodzianka, brak aplikacji covidowej, podobno brak jakiegoś „permitu” na przejazd…same komplikacje. Powiedziano nam, że „permit” uzyskamy w ambasadzie Izraela… pojechaliśmy i co? To niemożliwe, ponieważ ambasada to bunkier i należy się anonsować. Jutro musimy wykonać testy PCR i przez specjalne biuro ,,rozmawiać” z ambasadą… takich sztuk to dawno nie przerabialiśmy.

Zmuszeni zaistniałą sytuacją, wynajmujemy w najbliższej okolicy pokoje w hotelu „ Al Jamal Hotel&Suite” (30,5dinara za pok 2os.). Mając dostęp do internetu, cały dzisiejszy wieczór rozpoznajemy temat izraelskiej rejestracji covidowej, którą po wielu próbach i zagmatwaniach… rozbrajamy z sukcesem, otrzymując e-mailem potwierdzenie rejestracji, kod QR i „Green Pass”. Jutro rano musimy jeszcze wykonać test PCR i jedziemy ponownie na granicę z Izraelem.

22-02-23-map

24.02.2022r. czwartek – Amman > granica Jordania – Izrael na moście „Sheikh Hussein Bridge” > Haifa - 170km

Jeszcze wczoraj wyszukaliśmy tuż obok hotelu laboratorium, gdzie będzie można szybko zrobić testy PCR. Dzisiaj, zaraz z rana je wykonujemy i już przed dwunastą mamy wyniki, oczywiście negatywne.

Od razu wsiadamy w auta i jedziemy ponownie na granicę jordańsko-izraelską, ulokowaną na moście „Sheikh Hussein Bridge”. To jedno z trzech przejść drogowych z Jordanii do Izraela, gdzie turyści indywidualni mogą przejechać swoim autem. Ostatnie 50km dzisiejszego przejazdu po Jordanii, jedziemy wzdłuż granicznej rzeki Jordan, rolniczymi terenami, gdzie wszystko jest albo pod siatkami, albo pod folią. Jaka mozolna praca jest włożona w ten teren, jak wielu ludzi tu żyje i pracuje, by móc zebrać tak ogromne plony.

Po półtorej godzinie jazdy, ponownie stajemy na przejściu granicznym. Tym razem mając izraelską rejestrację do ich covidowego systemu, czyli kod QR i „Green Pass”, Jordańczycy wpuszczają nas na swoje przejście graniczne. Odprawa po jordańskiej stronie przebiegła bardzo sprawnie, jedynie zaskoczyły nas koszty, 25 dinarów za wystawienie wyjazdowego dokumentu celnego na naszą Toyotę i po dinarów od osoby za pieczątkę wyjazdową, razem to ok. 270zł. Wydawałoby się, że to już koniec, a tu mamy kolejną niespodziankę. Stoimy już do wyjazdu, a jakiś mundurowy, nerwowo zawraca nas do ponownej kontroli auta. Przypomniał sobie, że podczas wcześniejszej rewizji, zauważył w naszej kuchennej szufladce noże, takie do smarowania masła i przygotowywania kanapek. Teraz nam je skonfiskowano… jako potencjalne narzędzia terrorystyczne, które nie mogą być przewożone przez granicę. Te noże jeździły z nami od początku i już raz przejeżdżały tą granicę i wiele innych. Nie wiedzieliśmy, czy się śmiać, czy płakać… takie sztuki nieteatralne mogą być tylko u Arabów lub Żydów. Na tę okoliczność, spisano elaborat w formie urzędowego protokołu. Po ceremoniach biurowych, wjeżdżamy wreszcie do Izraela. Wita nas kilku ubranych po cywilnemu młodych ludzi, z karabinami maszynowymi w rękach. Pierwsza kontrola i pytania: czy mamy covidową rejestrację, kod QR i „Green Pass”? Czy mamy broń, czy wszystko znajdujące się w samochodzie jest na pewno nasze,po co tutaj przyjechaliśmy, dlaczego jedziemy akurat tędy, a czym się zajmujemy, ile mamy dzieci itp.??? Następnie, sprawdzanie wymaganych dokumentów wraz z konsultacją z odpowiednimi służbami. Tym razem inaczej niż wszędzie, część rzeczy, te które pokazali palcem, przepuścili przez skaner, a potem wysłali nas do poczekalni, kluczyki od auta zabrał urzędnik celny i bez naszej obecności, auto pojechało do zamykanego warsztatu na „przegląd specjalny”. Czekamy, a w tym czasie wykonują nam ponownie testy PCR z ust i nosa(koszt testu 100NIS – szekli- ok.130zł od os.). Te sprzed kilku godzin, są dla nich nieważne, choć wymagane, aby w ogóle wjechać na granicę. Cały czas, obserwowani jesteśmy przez zmieniających się funkcjonariuszy, przy czym prawie wszyscy to młodzi Izraelczycy, tak na oko koło 25 ÷ 30lat. Po godzinie, nasza Toyota została nam zwrócona, przetrzepana, przewietrzona, być może nawet dokręcili poluzowane od wstrząsów śruby. Rakiet, bomb i żadnego innego arsenału broni nie stwierdzono, bo wypisano kwit celny i bez jakichkolwiek opłat, po ponad trzech godzinach, opuszczamy izraelską granicę. Łącznie na obu spędziliśmy pięć godzin.

O zmroku wyjeżdżamy z przejścia i jedziemy do Haify, gdzie mamy wykupione zakwaterowanie, wymagane przy rejestracji covidowej, ponieważ do momentu otrzymania wyniku testu zrobionego przez Izraelczyków na granicy, w tym miejscu będziemy odbywać obowiązkową kwarantannę. Po sprawdzeniu negatywnego wyniku ich testu PCR, informacja o jej zakończeniu przyjdzie sms-em na nr tel. właściciela pensjonatu. To był naprawdę ciężki dzień, padamy ze zmęczenia. Nocleg „Laila’s Home” 527,50 szekli za 4 os.

22-02-24-map

25.02.2022r. piątek – Haifa > Beer Sheva > droga nr 25 w kierunku Morza Martwego („Sodom Arad Road”) > Ain Bokek (kurort nad Morzem Martwym) > „Twierdza Masada” – 280km

Rano niespieszna pobudka, czekamy na sms-a ze zwolnieniem z kwarantanny. O 9.30 mamy wiadomość od właścicielki pensjonatu, że przyszedł i wszystkie cztery wyniki są negatywne. Od tego momentu jesteśmy wolni. Ponieważ jesteśmy zakwaterowani kilometr od portu, od razu idziemy do biura A.Rosenfeld Shipping Ltd. Haifa, Ashdod, Eilat Israel, 104 Ha’atzmauth Road P.O.Box 74, Zip 31000 Tel: +972-4-8613613 Fax: +972-4-8537002 E-mail: haifa@rosenfeld.net , aby skontaktować się z Panią Alicją Rosner, zajmującą się przeprawami promowymi na Cypr i do Grecji (+972-4-8613671 reservations@rosenfeld.net ). Osiem lat temu aranżowała naszą przeprawę do Europy w drodze powrotnej z Afryki. Kiedy dotarliśmy do biura okazało się, że dziś piątek, a w Izraelu to jak nasza sobota, musimy przyjść dopiero w niedzielę, bo to już normalny dzień pracy… czyli powiedzenie „nie lubię poniedziałku”, tu nie ma swojej racji bytu.

Ponieważ jesteśmy wolni, myślimy jak zagospodarować tenże wolny czas. Pogoda w Haifie pod psem, leje… to mało powiedziane. Nawałnice deszczowe z piorunami przetaczają się nad miastem i jest zaledwie 12ºC. Jedziemy na południe, nad Morze Martwe, aby zwiedzić „Twierdzę Masada” na terenie parku „Masada National Park”. I rzeczywiście, na wysokości Tel Awiwu pogoda poprawia się, a już od Beer Sheva, jedziemy w słońcu. Droga nr 25 zwana „Sodom Arad Road”, prowadzi nas w kierunku Morza Martwego.

To jedna z najbardziej widokowych dróg w Izraelu, szczególnie w momencie, kiedy w oddali pojawia się morska toń i pasmo górskie po stronie jordańskiej. W miejscu, gdzie droga przybliża się do brzegów tego specyficznego morza położonego w głębokiej depresji, 380m. poniżej p.m. ulokowano nadmorski kurort Ain Bokek. Przemykamy bokiem i jedziemy 15km dalej, pod „Twierdzę Masada”. Jednak po dotarciu na miejsce, kilka minut po 14.00 okazuje się, że obiekt jest już zamknięty i musimy przyjechać tu jutro o ósmej rano. To niezwykle specyficzne miejsce, twierdza ulokowana jest 33 metry nad poziomem morza, lecz aby się do niej dostać na bezwzględną wysokość 350m. od podstawy wzgórza, uruchomiono gondolową kolejkę linową.

Takim to sposobem, tę atrakcję pozostawiamy sobie na jutro, a dzisiaj powracamy do kurortu Ain Bokek i tam spędzamy resztę czasu aż do wieczora. Kolorystyka Morza Martwego oszałamiająca, sól „Ziemi Obiecanej” w gigantycznych ilościach, podaż kosmetyków godziwa… ujędrniają, oczyszczają, wygładzają, poprawiają…etc. Miejsce zaprawdę wyjątkowe, bo jest największą depresją na świecie. I nie idzie o to, że o smutek i załamanie przyprawia, wręcz przeciwnie: o relaks ciała i spokój ducha. Było ono pierwszym SPA na świecie. To tu Rzymianie wysyłali swoich żołnierzy, by się regenerowali, a Kleopatra ponoć korzystała z dobrodziejstw tutejszego błota i soli. Dzisiejszą bazę noclegową rozbijamy u podnóża twierdzy, w meandrach klifu okalającego wzgórze, nieopodal brzegu Morza Martwego.

26.02.2022r. sobota - „Twierdza Masada” > Mamshit („Pustynia Negev” – UNESCO – starożytne miasto nabatejskie na szlaku karawan wożących kadzidło z Jemenu w obszar Morza Śródziemnego) > „Shivta N.P.” („Pustynia Negev” – UNESCO – starożytne miasto nabatejskie na szlaku karawan wożących kadzidło z Jemenu w obszar Morza Śródziemnego) > „Maresha N.P.– „Beit Guvrin” – (Jaskinie – UNESCO) > Haifa – 400km

Już przed ósmą rano, jesteśmy pod dolną stacją kolejki linowej, którą możemy dostać się do „Twierdzy Masada”(wstęp 77 szkli od os. z „Cable Car”). To nazwa starożytnej twierdzy żydowskiej położonej na doskonałym pod względem obronności płaskowyżu o stromych zboczach, na wschodnim skraju „Pustyni Judzkiej” nad Morzem Martwym. Dostęp do płaskiego szczytu w kształcie rombu jest trudny, a twierdzy bronią strome kilkusetmetrowe zbocza – do 410m. ponad poziom Morza Martwego, co przekłada się obecnie na wartości – dolna stacja kolejki linowej na poziomie minus 257 m n.p.m, twierdza 33m n.p.m. Powstała jeszcze przed narodzinami Chrystusa, kiedy ok. połowy II w. p.n.e. wybudował ją przedstawiciel dynastii hasmonejskiej, arcykapłan judejski, Jonatan Machabeusz. W ciągu następnych blisko stu lat twierdza nie odegrała jednak istotniejszej roli, leżała bowiem z dala od urodzajnych dolin i miast, na skraju suchej kotliny Morza Martwego. W 40 roku p.n.e. w Masadzie schronił się Herod uciekając przed Partami. Od tego czasu upodobał sobie to miejsce i wg relacji Józefa Flawiusza, jako król Judei od 37 r. p.n.e. udoskonalił jej obronność, obawiając się najazdu armii egipskiej, królowej Kleopatry. Cały wierzchołek góry obwiedziono murem wys. 8m., którego grubość sięgała nawet sześciu metrów. Na jego obwodzie zbudowano 37 wież obronnych. W najwyższej i najbardziej niedostępnej, północnej części partii szczytowej wzniesiono pałac, broniony dodatkowo murem wewnętrznym z 4 wieżami. W skale wykuto cysterny na wodę i piwnice, w których zgromadzono zapasy żywności (zboża, oliwy, wina, suszonych owoców). Wszystko to umożliwiało stawianie czoła oblężeniu przez długi czas i czyniło twierdzę prawie niemożliwą do zdobycia. Jej krwawa historia rozpoczęła się dopiero w 73 roku n.e. Wtedy to wojska rzymskie w liczności 5 tysięcy żołnierzy i 9 tysięcy niewolników pod dowództwem Flawiusza Silwa, rozpoczęły szturm na twierdzę, która stanowiła schronienie dla Zelotów (palestyńskiego ugrupowania polityczno-religijnego). Obrona Masady trwała długo. Rzymianie zdołali usypać potężny nasyp z piasku po którym mogli rozpocząć szturm twierdzy. Dowódca Zelotów Eleazar Ben Jair ,widząc beznadziejność sytuacji w której się znaleźli postanowił nie dopuścić do wzięcia swoich ludzi w niewolę. Podobno Zeloci wierzyli, że poddanie się najeźdźcy i trafienie do niewoli oznacza sprzeniewierzenie się jedynemu Bogu. Dowódca wymyślił i przekonał swoich ludzi do szaleńczego i okrutnego pomysłu… popełnienia zbiorowego samobójstwa. Plan był prosty. Każdy mężczyzna miał zabić całą swoją rodzinę. Następnie, gdy w twierdzy zostali już tylko mężczyźni, wylosowali spośród siebie 10 przedstawicieli, którzy zabili pozostałych. Kolejne losowanie wyłoniło jednego, który zabił pozostałych dziewięciu, aby na końcu popełnić samobójstwo. W międzyczasie cała twierdza została podpalona przez Zelotów, za wyjątkiem pełnych spichlerzy. Miało to na celu pokazanie Rzymianom, że samobójstwo było świadomym czynem, niezwiązanym z brakami żywności. Pisma podają, że w ten sposób 960 osób zakończyło swój żywot, a cudem przeżyły tylko dwie kobiety i pięcioro dzieci, które skutecznie schowały się w zakamarkach twierdzy. Dzięki nim, możemy przeczytać historię spisaną przez Flawiusza.

Mając w pamięci tę krwawą historię, przechadzamy się pomiędzy ruinami twierdzy, oglądając pozostałości budowli pamiętających tamte wydarzenia. Część z nich jest całkiem nieźle zachowana, a w niektórych częściach to tylko kupa kamieni, jednak miejsce robi niesamowite wrażenie. Płaskowyż stanowi doskonały punkt obserwacyjny na okalającą pustynię, rozległe wąwozy i toń Morza Martwego, za którym roztaczają się jordańskie wzgórza.

Dalej na trasie dzisiejszego zwiedzania, odwiedziliśmy dwa miasta Nabatyjskie, Mamshit i Shivta, położone na „Pustyni Negev”, to ostatnie położone jest niedaleko granicy z Egiptem. Szlak kadzidlany i miasta na pustyni, obejmuje cztery miasta wraz ze znajdującymi się w nich twierdzami oraz rolniczym krajobrazem pustyni, wpisanym w grudniu 2016r. na listę UNESCO. Postanowiliśmy zwiedzić tylko te dwa, które wg opisu zachowały się w najlepszym stanie . Miasta te rozwijały się i bogaciły za sprawą handlu mirrą i kadzidłem, które przywożone były nad Morze Śródziemne z południowej Arabii (Oman, Jemen) od III wieku p.n.e. do II wieku n.e. Po tych bogatych miastach, pozostały skomplikowane i zaawansowane technicznie systemy nawadniające pola, zabudowania miejskie, mury obronne, fortece i karawanseraje. Pozostałości te pozwalają odtworzyć i wyobrazić sobie, jak żyli i pracowali ówcześni mieszkańcy pustynnych miast oraz w jaki sposób na „Pustyni Negev”, powstały duże ośrodki handlu i rozwiniętego rolnictwa. Pierwsze, do którego zajeżdżamy o nazwie Mamshit, położone było na skrzyżowaniu dróg z Elatu do Jerozolimy, Gazy i Beer-Szeby oraz Hebronu do Jerozolimy (wstęp 22szekle od os.). Powstało w I wieku p.n.e. istniały tu zbiorniki na wodę z rzek okresowych, która systemem kanałów transportowana była do miasta. Natomiast Shivta istniała od I wieku p.n.e. (wstęp bezpłatny). Miasto w swym późniejszym okresie miało charakter rolniczo-monastyczny. Znajdowały się tam trzy kościoły, które pełniły ważną funkcję w życiu Shivty, a ich szczegóły, posadzki, mozaiki i nawy, zachowały się po dziś dzień. Miasto przeżywało swój rozkwit w VI wieku n.e.

Na koniec dzisiejszego zwiedzania, docieramy do parku „Park Beit Guvrin” (wstęp 28 szekli od os.), który z zewnątrz nie wyróżnia się właściwie niczym szczególnym. Jeśli nie wiemy, co tam się znajduje, można zupełnie jego wyjątkowe atrakcje przeoczyć. Cała historia rozgrywa się bowiem…pod powierzchnią ziemi.

Obszar parku „Beit Guvrin – Maresha” skrywa setki podziemnych naturalnie wyżłobionych jaskiń, jak również zagospodarowanych i rozbudowanych „ludzką ręką”, wydrążonych korytarzy, pomieszczeń gospodarczych i sal mieszkalnych. Bez przesady można powiedzieć, że na obszarze ok. tysiąca ha znajduje się świetnie zachowane podziemne miasto, którego niegdysiejsi mieszkańcy, wiedzieli jak pozyskiwać oliwę z oliwek, wiedzieli jak skutecznie chronić się przez pustynnym słońcem, jak wybudować studnię czy podziemną łaźnię! Wiadomo też, że mieszkańcy tego miejsca mieli specyficzną „miłość” do gołębi! W licznych jaskiniach (columbarium), można dziś podziwiać setki małych „skalnych półek” (ok.2 tysiące), w których chowano gołębie, a które były obiektem rytuałów, by przed pochówkiem stać się pożywieniem dla ówczesnych mieszkańców .

Po obejściu, a raczej po objechaniu i obejściu całego kompleksu, ostatnią rzeczą którą musieliśmy dzisiejszego dnia dokonać, był przejazd do Haify. Nocleg zarezerwowaliśmy przez booking.com na wzgórzu Carmel w Haifie, w prywatnym domu – „Private place near Carmel Center” (522 szekle za dwupokojowy apartament na cztery osoby, za dwie noce).

22-02-26-map

27.02.2022r. niedziela – Haifa > „Bet Sze’arim N.P.” (UNESCO) > „Megiddo N.P.” (UNESCO) > „Nahal Mearot Nature Preserve” (UNESCO) > Haifa - 110km

Jeszcze wczoraj dostałem odpowiedź drogą e-mailową z biura A.Rosenfeld Shipping Ltd. Haifa, odnośnie naszej przeprawy promowej z Haify na Cypr. Wszystko jest w jak najlepszym porządku, przeprawy są realizowane, jedyny problem którego wcześniej nie było, to taki iż obecnie auta wysyłane są promem, a sami niestety musimy przemieścić się na Cypr samolotem. O 9.00 meldujemy się w biurze i robimy rezerwację – koszt przesyłki na Cypr naszej Toyoty, to dokładnie 1300$ USD. Płacimy dzisiaj, a jutro rano mamy dostarczyć auta do portu, tak aby drugiego marca o 9.00 odebrać je już na Cyprze, w porcie Limasol. Wracamy do hotelu i z marszu wykupujemy bilety lotnicze z Tel Awiwu na Cypr, do Larnaki (92$ USD od os). Z Haify do Tel Awiwu pojedziemy pociągiem (27szekli od os.), natomiast na Cyprze z Larnaki do Limasol (60km), musimy wynająć taksówkę. Najważniejszy jest dobry plan… później nada się ewentualne korekty, do których już w tej podróży przywykliśmy.

To tyle, ile mogliśmy wykonać dzisiaj, dalszą część dnia przeznaczamy na zwiedzenie okolic Haify. Ponieważ byliśmy w tym miejscu osiem lat temu, mocno zastanawiamy się, co jeszcze tu zwiedzić i zobaczyć.

Najpierw jedziemy do południowej części miasta Kirjat Tiwon oddalonej o 37km, pod nekropolię „Bet Sze’arim”. Utworzona w starożytnych czasach, uważana jest za najważniejsze żydowskie miejsce grzebania zmarłych w okresie talmudycznym. W celu ochrony „Bet Sze’arim” przed zmianami wywołanymi działalnością człowieka, w 1966r. na terenie cmentarza ustanowiono park„ Bet She’arim N.P.”.

Na terenie nekropolii istniało w czasach starożytnych miasto o nazwie Bet Sze’arim. Zostało założone około I wieku p.n.e., w czasach sprawowania władzy przez Heroda Wielkiego. Miasto pełniło wówczas funkcję stolicy Doliny Jezreel oraz rezydencji królowej Bereniki. Po zniszczeniu świątyni w Jerozolimie stało się nową siedzibą sanhedrynu, żydowskiej instytucji sądowniczej i religijnej. Tym samym przejęło ono funkcje ośrodka życia kulturalnego i religijnego społeczności żydowskiej. Pod „Bet Sze’arim” mieści się rozbudowany labirynt jaskiń i korytarzy, który wykorzystano jako miejsce grzebania zmarłych. Złożono w nich ciała zmarłych Żydów o różnym statusie społecznym, mieszkających na terenie całego regionu. Sarkofagi, w których spoczywają ciała bogatych osób, ozdobione zostały dekoracjami przedstawiającymi inskrypcje w języku hebrajskim, aramejskim lub greckim, a także różnego rodzaju symbolami. Sarkofagi zmarłych arystokratów lokowano w osobnych pomieszczeniach, podczas gdy ciała mniej zamożnych Żydów, chowano w wykutych w skalnych ścianach, wnękach lub pułkach. Niektóre z jaskiń są imponujących rozmiarów. Największa z nich jest długa i szeroka na 75m. i złożono w niej 125 różnych kamiennych sarkofagów, z których jedna trzecia, to sarkofagi pokryte licznymi zdobieniami, w których złożono ciała osób majętnych. Ze względu na wyjątkowe walory historyczne i architektoniczne nekropolia Bet Sze’arim została wpisana na listę UNESCO w 2015r.

Następnie przemieszczamy się do ruin starożytnego biblijnego miasta apokalipsy… Megiddo, które od 1966r. jako obszar chroniony, ustanowiony jest parkiem narodowym (wstęp 28 szekli od os.). Ze względu na swą lokalizację przy ważnych szlakach wojskowych i handlowych starożytnego świata, drogi z Egiptu do Mezopotamii i Anatolii, Megiddo odegrało historyczną rolę w dziejach starożytnego świata. Przez tysiące lat cykl osiedlania się, budowania, walki i odbudowy tworzył niezwykły „tort” z kolejnymi warstwami archeologicznymi, dotyczącymi kolejnych epok, kultur i cywilizacji. Najwcześniejsze osady datowane są na 7000 lat p.n.e. Archeolodzy odkryli szczątki ponad dwudziestu cywilizacji w okresie od 4000 p.n.e do 400 p.n.e, kiedy Megiddo nagle opustoszało. Było to miejsce o tyle istotne, że wokół prowadzono na przestrzeni lat wiele bitew o kluczowym dla rejonu znaczeniu. Ostatnia odbyła się w 1918r. między Imperium Osmańskim a Brytyjczykami. Niektórzy twierdzą, że była to zapowiedź klęski Turków podczas I wojny światowej. Miejsce to kojarzone jest również ze słowem „armagedon”. W Księdze Objawienia św. Jana 16.16… „I zgromadził ich na miejscu, które po hebrajsku nazywa się Armagedon.” Dotyczy to zebrania królów, którzy walcząc po stronie antychrysta zgromadzą się aby ostatecznie rozprawić się z Izraelem. Nad Armagedonem „kielich wina zapalczywego gniewu Bożego” (Księga Objawienia św. Jana 16.19) będzie wylany, a antychryst ze swoimi naśladowcami zostanie przezwyciężony. „Armagedon” jest ogólnym terminem odwołującym się do końca świata, a nie wyłącznie do bitwy na równinie Megiddo. W „Apokalipsie św. Jana”, Har-Magedon, czy też Armagedon lub Armageddon, został wskazany jako miejsce ostatecznego starcia dobra ze złem, jest synonimem przyszłej bitwy, w której Bóg osądzi i zniszczy siły antychrysta. Wraz z ustaniem walk dobro zatryumfuje, zło i jego sprzymierzeńcy zostaną ostatecznie pokonani i zamknięci na tysiąc lat w czeluści. Potem czekają ich jeszcze jęzory ognia. Dobrzy zaś odrodzą się w nowym świecie, bez głodu, chorób, smutku i śmierci.

Ostatnim miejscem, które dzisiaj odwiedziliśmy był „Nahal Me’arot nature reserwe” („Rzeka Jaskiń”) z prehistorycznymi jaskiniami, które ludzie zamieszkiwali od tysiącleci, obiekt wpisany na listę UNESCO. Obszar ten, ma powierzchnię 54 ha i zawiera ślady pięciuset tysięcy lat ewolucji człowieka, dokumentuje pochówki, wczesną kamienną architekturę, a także zmianę trybu życia z łowiecko-zbierackiego na osiadły, oparty o uprawę roli oraz hodowlę zwierząt. W jaskiniach odkryto prehistoryczne szczątki ludzkie.

Po objeździe rozległego terenu powracamy do Haify.

22-02-27-map

28.02.2022r. poniedziałek – Haifa > Tel Awiw – 110km

O 10.00 meldujemy się wraz z autami przed bramą portową portu Haifa. Pracownik firmy przewozowej A.Rosenfeld Shipping Ltd. przejmuje nas przed bramą i prowadząc swoim autem, doprowadza do portu. Formalności wyjazdowe wraz z odprawą celną trwały dwie godziny. Po odprawie, zamykamy kabiny mieszkalne naszych aut i przekazujemy jedynie kluczyki do szoferki (mamy możliwość założenia ścianki działowej pomiędzy szoferką a częścią mieszkalną). Auta pozostawiliśmy na parkingu w porcie, odbierzemy je pojutrze, na Cyprze w porcie Limassol.

Tuż obok bramy portowej, ulokowany jest główny dworzec kolejowy, z którego już o 12.50 wyjeżdżamy pociągiem (27 szekli od os.) do byłej stolicy Izraela, Tel Awiwu (obecna stolica to Jerozolima). Po zakwaterowaniu („Glorious Renovated Apartmant on top the Beach”, TelAwiw, 166 HaYarkon Street), resztę dnia spędzamy na zwiedzaniu Ha-Ir HaLevana, „Białego Miasta” Tel Awiwu. „Białe Miasto” to architektoniczny ewenement, który tworzy zespół około 4 tysięcy budynków, wzniesionych w stylu „Bauhaus”. W 2003r. umieszczony został na liście UNESCO. Argumentowano to faktem, że stanowi on wybijający się przykład planowania zabudowy nowego miasta i architektury z wczesnego wieku XX, adaptowany do wymogów kulturowych i geograficznych danego miejsca.

Tel Awiw to drugie pod względem liczby mieszkańców miasto Izraela. Zamieszkuje je niecałe pół miliona obywateli i jest ważnym centrum technologicznym i najbogatszym spośród wszystkich miast Izraela. Z uwagi na historię powstania Tel Awiw jest zabudowywany w specyficzny sposób. Jego wczesna architektura składa się w dużym stopniu z jednopiętrowych domów w europejskim stylu. W połowie lat dwudziestych powstał plan rozbudowy miasta w nowoczesny sposób, z uwzględnieniem drożności tras komunikacyjnych oraz powstaniem miejskich terenów zielonych. Planowane budynki dwu- i trzy-piętrowe lokowano w taki sposób, by zachować pomiędzy nimi duże odstępy z terenami zielonymi. W latach 30-tych Palestyna zaczęła przyjmować architektów żydowskich uciekających z hitlerowskich Niemiec przed prześladowaniami. Razem z sobą przywieźli oni coraz popularniejszy styl europejski „Bauhaus” oraz model architektury wypracowany przez Le Corbusiera. Był on wówczas odbierany jako innowacyjne i nowatorskie rozwiązanie. Dzięki jego zastosowaniu, udało się stworzyć osiedla nowoczesne, przystosowane do komfortowego życia, pełne tras spacerowych, modnych butików, przestronnych galerii, a także lokalnych sklepów i restauracji.

Podczas dwugodzinnego spaceru po „Białym Mieście”, podziwialiśmy klimat tego miejsca, biorąc pod uwagę fakt, że miasto ma jedynie stu letnią historię. Emanuje tu jakiś spokój i specyficzny przyjazny klimat, którego wcześniej nie odczuwaliśmy w tym kraju. Przemierzając przyjazne dla oka przestrzenie, dotarliśmy nad nadmorski bulwar i plaże, gdzie przy zachodzie słońca podglądaliśmy rekreacyjną sferę życia mieszkańców Tel Awiwu… piłka plażowa, kometka, ping-pong, bieganie, gimnastyka itd… Sumarycznie, bardzo przyjazne miasto do zamieszkania.

01.03.2022r. wtorek – Tel Awiw > przelot > Larnaka > Limasol

Mając prawie cały dzień wolnego czasu, gdyż lot na Cypr mamy dopiero 0 18.45, postanowiliśmy na koniec naszego pobytu w Izraelu, odrobinę zapoznać się z pięknem portowego Old Jaffa, czyli najstarszej części nowoczesnego Tel Awiwu, jaką jest obecnie jego dzielnica Stara Jafa, będąca niegdyś osobnym miastem. Tak naprawdę sam Tel Awiw, poza „Białym Miastem”, nie posiada zbyt wielu interesujących zabytków, a całą turystyczną robotę w tym wypadku robi piękne Morze Śródziemne oraz fantastyczne plaże. Ponieważ zakwaterowanie mamy w nowej części miasta tuż przy plaży, postanowiliśmy do Starej Jafy odbyć spacer plażą, to tylko 5km.

Dzieje tej części Tel Awiwu sięgają aż starożytności. Po raz pierwszy Stara Jafa pojawia się na kartach historii już w 1486 r. p.n.e. Kolejno władzę sprawowali tutaj faraonowie egipscy, Filistyni, Asyryjczycy, Babilończycy, Persowie i Rzymianie. Z dziejów nam bliżej znanych w 1099r. port zdobyli Krzyżowcy. Przyjmowali tutaj dostawy maszyn oblężniczych, służących do zdobywania Jerozolimy. W 1291r. utracili miasto, które dopiero powróciło do wydarzeń historii powszechnej, kiedy w XVIII wieku dotarł do niego Napoleon. Przez cały ten czas, zamieszkiwała tutaj ludność arabska. W 1950r. Stara Jafa została włączona do Tel Awiwu i jest tak po dziś dzień. Nadal jednak ma zupełnie odmienny, bardziej orientalny i zabytkowy charakter, który przyciąga tu rzesze turystów. To jedyne miejsce, które można uznać w tym mieście za zabytkowe.

Przed wejściem do dzielnicy, możemy podziwiać najbardziej charakterystyczną budowlę miasteczka, jaką jest słynna wieża zegarowa. To tutaj bije tak naprawdę serce Jaffy. Zwiedzanie Starej Jafy zaczęliśmy od najbardziej charakterystycznej budowli tego miejsca, jakim jest „Kościół św. Piotra”. Pochodzi on z 1890r., został wybudowany na ruinach cytadeli krzyżowców. Mamy tutaj także dwa zabytkowe meczety – meczet „Al-Mahmudija” z 1812r. oraz pięknie położony, nadmorski meczet „Al-Bahr”. Warto także zajrzeć do ogrodów „Ha-Pisga”, które są piękną oazą zieleni w tym miejscu. Schodząc w dół, krętymi uliczkami w stylu typowo śródziemnomorskim, dotrzemy na nabrzeża niewielkiego portu.

Znajduje się tutaj kilka restauracyjek, gdzie można coś przekąsić, napić się kawy czy piwa, ale ceny jak prawie wszędzie w restauracjach w Izraelu, są mocno zniechęcające… kawa 15 szekli -20zł, piwo 27 szekli – 35zł . Z chęcią pokręcilibyśmy się po tej pięknej okolicy dłużej, ale niestety musieliśmy się już zbierać na lotnisko. Korzystając z miejskiego autobusu, podjechaliśmy na dworzec Ha’Hagana (koszt 32 szekle za 4 os.) i pociągiem udaliśmy się na lotnisko (koszt 13 szekli od os.). Na lotnisku służby wdrażają tradycyjne przesłuchanie, kilka osób zadaje nam pytania… a gdzież to podziało się nasze auto? A kogo to mamy w Arabii Saudyjskiej? Po co byliśmy w Jordanii? Czyżbyśmy meli rodzinę w Iraku? Czy przypadkiem mamy coś dla kogoś do przekazania? A gdzież to mamy bagaże?etc… Lot na Cypr do Larnaki TLV 18:45 > LCA 19:50 całkowity czas podróży 1h 05min – bez przesiadki, obsługiwany przez „El Al Israel Airlines”, Boeing 737.

Na lotnisku w Larnace jesteśmy punktualnie o czasie. Po niespiesznych procedurach covidowych (sprawdzanie cypryjskiego Fly Pass, który trzeba zarejestrować przez internet na 48h przed przylotem i europejskiego certyfikatu szczepień) o 20.30 jesteśmy przed lotniskiem i załatwiamy taksówkę, do oddalonego o 65km Limassol. Po negocjacjach rozpoczętych od 70€, jedziemy wygodnym Mercedesem za 60€ i jeszcze przed 22.00, jesteśmy na miejscu naszego dzisiejszego zakwaterowania – „Surf & Sun Holiday Apartmans”, Georgiou Avenue 39A, Limassol 4047 (71€ za dwupokojowy, czteroosobowy apartament).

22-03-01-map

02.03.2022r. środa – Limassol > „Klasztor Kykkos” > granica Cypr-Cypr Płn. > Kato Zodia – 130km

Rano jedziemy miejskim autobusem (9km – 20min – 1,5€) do portu w Limassol po odbiór naszych aut. Pogoda zwariowała… wieje i leje. Auta stoją na parkingu, ale dokumenty musimy odebrać nie w porcie, tylko w biurze linii żeglugowej, która to realizowała przewóz „Salamis Lines”, oddalonym o kilometr od portowej bramy. W ulewie zasuwamy z buta po dokumenty. Tu płacimy po 302€ od auta i otrzymujemy kwitki. Nieco poirytowani jesteśmy co do kosztów i obsługi… domagając się pomocy, transportu do portu i pracownika, który będzie załatwiał dalszą papierologię. Po 10minutach mamy człowieka, jednak za odprawę żąda po negocjacjach 50€ od auta. Jedziemy do portu jego autem i meldujemy się wspólnie w portowym Urzędzie Celnym. Tu okazuje się jednak, że procedura przerasta jego kompetencje i przekazuje nas do wyspecjalizowanej w tej kwestii agencji spedycyjnej. Cena odprawy rośnie do 100€ od auta! Nie mamy wyjścia, przystajemy na tę cenę i czekamy. Po kontroli aut, sprawdzający przyczepia się do naszych CB radio, że nie jest homologowane na Cyprze itd. Sprawa kończy się w biurze naczelnika, po czym jest pozytywny odzew, ale cena wzrasta o kolejne 20€ od auta. Już prawie jesteśmy w ogródku, już witamy się z gąską… ale aby odebrać auta z wnętrza portu, musimy mieć przepustki. Okazuje się, że aby je otrzymać musimy napisać prośbę o ich wydanie z naszego prywatnego adresu e-mailowego i dołączyć dokument odprawy w formie załącznika. Wszystko wydaje się proste, ale nie poprzez polski telefon, bez internetu i w porcie na Cyprze. W końcu się udało, przyszła odpowiedź, że aby otrzymać przepustkę musimy ją opłacić kartą kredytową po 5,85€ od głowy i ponownie na adres e-mailowy przesłać potwierdzenie zapłaty… już przywykliśmy do różnego rodzaju bzdur i wymogów, jesteśmy świeżo po treningu na gigantyczną cierpliwość, toteż pomimo iż czasem ręce opadają… brniemy w biurokrację. Dopiero opłacając po kolejne 3€ od os. pani okienkowa… wystawiła nam przepustki, wymiennie za pozostawione paszporty! Teraz dopiero mogliśmy wejść do portu, zasiąść za kierownicami naszych Toyot i wyjechać na zewnątrz przed bramę. Ostatnią czynnością była wymiana przepustek na paszporty, już bezpłatnie… jesteśmy wolni i lżejsi o 431€ od auta…

Od razu jedziemy do naszego miejsca zakwaterowania, gdyż tam czekają na nas nasze współtowarzyszki podróży, mocno zaniepokojone tak długą naszą nieobecnością.

Przyszedł czas na pożegnanie z naszymi kompanami podróży, Beatą i Adamem, z którymi to przez 65dni, na dystansie 17tys. km, wytrwale pokonywaliśmy niezliczone przeszkody, występujące na tej jakże trudnej trasie przez wschodnią Europę, Turcję, Kurdystan, Irak, Kuwejt, Arabię Saudyjską, Jordanię, Izrael aż po Cypr. Była to niesamowita wyprawa, choć mocno jej rzeczywisty przebieg, odbiegł od naszych pierwotnych planów. No cóż, doświadczyliśmy sytuacji, gdzie wojna (Sudan), zdecydowanie krzyżuje zamierzone cele, a teraz jak patrzymy na to co się dzieje na Ukrainie, nie możemy zrozumieć jak to Europa, po raz kolejny, wkracza na okrutną ścieżkę wojny. Kiedy nastąpi koniec działań bandyty Putina? Być może sami Rosjanie, nie zezwolą na dalszą eskalację zniszczeń tego szaleńca…

Jedziemy w kierunku Cypru Północnego i dalej promem do Turcji. Adam z Beatą będą zwiedzać obie części Cypru. Nie dalej jak cztery miesiące temu, byliśmy tu w zeszłym roku w listopadzie i zwiedzaliśmy bardzo dokładnie grecką część wyspy. Gdybyśmy wiedzieli, że losy obecnej podróży tak nas poprowadzą, nie planowalibyśmy tej wcześniejszej… trudno. Tym razem poświęcimy więcej czasu na część północną, czyli turecką, gdyż poprzednio byliśmy tylko w części tureckiej Nikozji, ponieważ nie mieliśmy zezwolenia z wypożyczalni samochodów, na podróżowanie po tym terenie.

Po pożegnaniu, z Limassol ruszamy na północ w stronę Gór Trodos, aby na trasie podjechać do klasztoru „Kykkos Monastery”. Góry Troodos, to pasmo górskie przecinające zachodnią część Cypru. Najwyższy szczyt nosi nazwę „Olimp” i ma wys. 1952 m n.p.m. Na ich terenie znajduje się kilkadziesiąt kościołów i klasztorów, z których 10 wpisano na listę UNESCO. Na górskiej trasie, jesteśmy nieco zaskoczeni pogodą, gdyż jedziemy w tunelach śnieżnych. Choć dotarliśmy tam po 16.00, bez problemu zwiedziliśmy cały obiekt. Wzniesiony na szczycie góry o wys. 1318 m n.p.m. zrobił na nas naprawdę pokaźne wrażenie. Nic dziwnego, bo znany jest z bogactwa i przepychu. Mieliśmy nawet szczęście, gdyż trafiliśmy w głównym monastyrze na wieczorne modły mnichów. W głównej części świątyni uwagę przyciągają dwa żyrandole, podarowane Matce Bożej przez ostatniego cara Rosji – Mikołaja II Romanowa, w intencji uzdrowienia chorego na hemofilię syna Aleksego.

Ze świątyni, możemy wejść bezpośrednio do pomieszczenia, w którym przechowywane są relikwie świętych. Przepych przedmiotów, w których przechowywano ikony, a także pozostałych eksponatów jest niebywały. Sporo relikwii umieszczonych jest w szkatułkach z rzeźbą przedramienia. Przywodzi to na myśl… opowieść o bezbożniku chcącym zapalić papierosa, odpalając go od świecy ikonostasu… skończyło się to odpadnięciem ręki, która zamieniła się w metalową kończynę. To jeden z największych i najbogatszych prawosławnych klasztorów na Cyprze. Założony został w XII wieku przez bizantyjskiego cesarza Aleksandra I Komnena. Był ostoją kultury i języka greckiego, najpierw podczas niewoli tureckiej, a potem panowania brytyjskiego. Klasztor słynie z Ikony Najświętszej Dziewicy, która wg legendy, wysłana została tu przez cesarza z Konstantynopola (cudowna ikona nie jest pokazywana nikomu, ponieważ niegodnym i grzesznikom którzy na nią spojrzą, grozi utrata wzroku i podobno jeszcze gorsze kary). Pomieszczenia klasztornego kompleksu, dziedzińce z krużgankami i znajdujący się tam kościół, są bogato zdobione przepięknymi mozaikami i malowidłami przedstawiającymi świętych oraz historię klasztoru.

Dalej nasza trasa, kierowana przez GPS poprowadziła nas do Kyrenii, portu położonego na terenie Cypru Północnego. Nie spodziewaliśmy się jednak, że tak szybko poprowadzi nas na granicę. Po stronie cypryjskiej przekraczamy ją z marszu, jednak po stronie tureckiej mamy nie lada problem, ponieważ na tym drugorzędnym przejściu… nie można wykupić ubezpieczenia na naszą Toyotę, a to z Zielonej Karty nie obejmuje Cypru Północnego, który oficjalnie nie jest uznany przez UE. Wracamy na stronę grecką i jedziemy na kolejne przejście. Z wywiadu wiemy, że można tam wykupić ubezpieczenie, ale dopiero jutro od 8.00 rano. Takim to sposobem, pozostajemy gdzieś w górach na nocleg, na wielkim parkingu obok bazaru warzywno-owocowego. Pogoda nie rozpieszcza dzisiejszego dnia, zimno 10ºC, wieje i leje. Również i w naszym miejscu noclegu, całą noc wiało i lało, co wielokrotnie przerywało nasz błogi sen.

03.03.2022r. czwartek – Kato Zodia > granica Cypr- Cypr Płn. > Kyrenia (Girne) > Nikozja > granica Cypr Płn.-Cypr > Kyrenia > Kalograia 30km na wsch. od Kyrenii - 160km

Rano błyskawicznie podjeżdżamy na przejście graniczne. Rzeczywiście, tu znajduje się budka, gdzie można nabyć ubezpieczenie, niestety najkrótszy okres na który można go wykupić, to jeden miesiąc, a koszt wynosi 45€. Obierają nas z pieniędzy na każdym kroku.

Na trasie do Kyrenii, 10km przed miastem, podjeżdżamy pod „Zamek St. Hilarion” („St. Hilarion Kalesi”). Jego historia sięga czasów wczesnego średniowiecza, kiedy to przybyły u z Palestyny św. Hilarion założył pustelnię. Po śmierci został tu pochowany, a jakiś czas później wokół jego grobu Bizantyjczycy wznieśli kościół wraz z klasztorem. W XI wieku na rozkaz władców wywodzących się z dynastii Lusiganów, świątynia przekształcona została w warowny zamek. To właśnie wtedy powstał m in. rozległy pas zewnętrznych murów obronnych. Głównym zadaniem nowej twierdzy (wraz z sąsiednimi warowniami Buffavento i Kantara), miała być ochrona wyspy przed atakami wyspy od strony północnego wybrzeża oraz kontrola okolicznej przełęczy prowadzącej do wnętrza wyspy.

Z czasem, twierdza przekształciła się w potężny zamek, który dzielił się na trzy części. Pierwsza, dolna było to miejsce dla rycerzy i ich zwierząt, druga środkowa, to królewskie komnaty, kaplica i kuchnia, a trzecia najwyższa, to ogród, apartamenty i wspaniała panorama na Kyrenię i morze, roztaczająca się z tarasów! Z dołu, podejście może wyglądać przerażająco, w rzeczywistości wchodzi się bez większego wysiłku. Ze szczytu twierdzy rozpościera się przepiękna panorama okolicy oraz wybrzeża. Warownia ta także stanowiła inspirację dla Walta Disneya, w czasie kręcenia bajki zatytułowanej „Królewna Śnieżka i siedmiu krasnoludków”. Wstęp płatny – 15 lirów tureckich od os.

Po zwiedzeniu zamku, jedziemy prosto do przystani promowej w Kyrenii. Z wywiadu internetowego wynika iż dzisiaj o 14.00 mamy mieć prom do Turcji. Okazuje się jednak, że z powodu porywistego wiatru, wszystkie promy są odwołane. Najbliższy dopiero jutro o 23.00. Tak naprawdę to jesteśmy zadowoleni, że prom ma być dopiero jutro, gdyż mamy co zwiedzać w części tureckiej Cypru. Jednak to nie koniec naszych dzisiejszych problemów, okazuje się, że ze względu na naszą przeprawę promową do Turcji, wymagany jest specjalny dokument o symbolu „G 104”, który powinni nam wystawić celnicy, przy wjeździe na stronę turecką. Przecież mówiliśmy przy wjeździe, że jedziemy do portu na prom, dlaczego nie poinformowali nas o tym wymogu i nie wystawili dokumentu? Jeszcze dla pewności sprawdziliśmy tę nową wiadomość w Urzędzie Celnym w porcie, gdzie potwierdzają jej wymóg. Chcąc nie chcąc, a nie jest to śmieszne, jedziemy ponownie na granicę z Cyprem, tym razem do najbliższej, położonej tylko 25km od Kyrenii, w okolicy Nikozji, aby tam pozyskać wymagany zielony dokument. Okazało się, że nie mogą nam go wystawić do tamtej odprawy na innym przejściu granicznym, musimy ponownie wyjechać za granicę, zawrócić i powtórnie się odprawić. O zgrozo! Zakrawa to na ponure żarty, już trzeci raz wjeżdżamy do Cypru Północnego. Jednak wszystko idzie sprawnie i już po trzydziestu minutach dostajemy dokument w kolorze żółtym a nie zielonym, no cóż… być może w porcie zechcą zdecydowanie zielony i powrócimy tu kolejny raz? Tymczasem jedziemy z powrotem do portu. Teraz już możemy wykupić bilety na jutrzejszy prom, ponieważ żółty kolor dokumentu też był poprawny. Koszt przeprawy wraz z autem i dwuosobową kabiną 2940 lirów tureckich, to ok. 190€. Mamy być w porcie jutro o 21.00, prom wypływa o 23.00, na miejscu w porcie Tasucu w Turcji, będziemy pojutrze o ósmej rano.

Teraz dopiero mamy czas, aby zwiedzić portowe miasto Kyrenia. Przez wielu opisywana jest jako perła, serce Cypru Północnego. Na pewno bardzo malownicza, gdzie mnóstwo sklepów z pamiątkami, knajpek w których ceny są wreszcie do zaakceptowania, szczególnie po pobycie w Izraelu.

Największą atrakcją Kyrenii, jest zdecydowanie „Girne Kalesi”, twierdza górująca nad zatoką i portem. Pochodzi jeszcze z czasów bizantyjskich, służyła również Krzyżowcom, Osmanom i armii brytyjskiej. Dzisiaj znajduje się tu muzeum, którego najważniejszym i najbardziej imponującym eksponatem, jest wrak greckiego statku z 300 roku p.n.e.! Na dzień dzisiejszy, jest to najstarszy odkryty wrak, który przetrwał do dzisiaj! Wstęp 12 lirów tureckich.

Jednak najpiękniej prezentuje się stary port, stanowiący wizytówkę miasta. Przez stulecia eksportowano stąd wiele wytwarzanych na wyspie produktów, w tym przede wszystkim wyroby z drzewa karobowego (chlebowiec), ale też oliwę i wino. Zanim jednak towary te załadowano na statki, to przechowywane były w magazynach okalających port. Najstarsze z wykorzystywanych w ten sposób budynków, pochodzą z czasów weneckich. Obecnie po przebudowie i renowacji mieszczą się w nich hotele, restauracje i kawiarenki. Zwiedzając stary port, warto zwrócić uwagę na pozostałości po średniowiecznych strukturach obronnych. Jedna z charakterystycznych konstrukcji, na pierwszy rzut oka może przypominać niewielką latarnię morską, ale jej zastosowanie było zgoła inne. Służyła jako wieża łańcuchowa, blokująca możliwość wpłynięcia do portu. Nieopodal portu, w małym parku sąsiadującym z parkingiem, odnajdziemy niewielką osmańską nekropolię „Osmanli Baldoken Mezarligi” z XVI wieku. Składa się na nią mauzoleum jednego z dowódców tutejszego garnizonu oraz kilka mniejszych grobów.

Po smacznej kolacji opuszczamy Kyrenię i przemieszczamy się wzdłuż morskiego brzegu na wschód, w stronę „Półwyspu Karpas” („Karpaz Yarimadasi”). Po kilkudziesięciu km jazdy na klifowym zboczu, na jednej z pólek skalnych, rozbijamy biwak na dzisiejsza noc. Stąd roztacza się panoramiczny widok na niewielką zatokę. W promieniach zachodzącego słońca, mamy ucztę przyrządzoną z widoków i doprawioną różnorodnością kolorów.

04.03.2022r. piątek – Kyrenia > „Karpaz Yarimadasi” > Dipkarpaz > Salamis > Famagusta > Kyrenia - 270km

Choć wydawałoby się, że miejsce na biwak jest wymarzone, to przy szalonej pogodzie jaka panowała w nocy, mieliśmy wrażenie iż za moment, nasze auto wraz z nami zrzuci z nadmorskiego klifu… tak wiało… koszmarna noc. O spaniu nie było mowy… o drugiej w nocy, zastanawiamy się co zrobić? Pierwsza myśl opuścić to miejsce, druga… to opuścić dach i spać bez komfortowej przestrzeni, ale lepsze to niż szarpanie, chybotanie i huk wiejącej wichury. Jakoś się udało dokonać tego drugiego i wreszcie zapanował względny spokój, pozwalający na sen. Za to rano, przywitała nas klarowna, słoneczna pogoda, a z huraganu pozostał jedynie mizerny powiew. Mamy cały dzień do dyspozycji, jesteśmy na Cyprze Północnym, gdzie nie dano nam go dokładnie zwiedzić w listopadzie, gdyż wypożyczalnia aut, nie wyraziła zgody na przejazd na stronę turecką. Toteż dziwnym trafem, bo przecież nie planowaliśmy tu swojej kolejnej bytności, nasz nieobliczalny los… postanowił, abyśmy dokończyli zwiedzenie tej wyspy. Jedziemy na sam koniec półwyspu, a jak się później okazało, absolutne krajobrazowy numer jeden na całym Cyprze Północnym. Najbardziej dziki i autentyczny region, który zachwyca wspaniałą naturą, nieskażoną jak dotychczas komercją, ani masową turystyką. Znajdujemy tutaj kilometry pięknych, złotych, piaszczystych plaż, a na wielu z nich, choćby na słynnej „Golden Beach”, składają swoje jaja żółwie morskie (maj-czerwiec). „Półwysep Karpas” ze względu na swój kształt, nazywany jest „uchwytem patelni” i w rzeczywistości patrząc na mapę, tak wygląda! Cały jego obszar jest rezerwatem przyrody. Na trasie napotykamy mnóstwo dzikich osiołków, które zamieszkują półwysep. Warto poświęć temu miejscu nieco czasu, gdyż jest to najdalej wysunięty zakątek całego Cypru, gdzie przy dobrej widoczności, można nawet dojrzeć syryjski brzeg.

Na trasie, odwiedziliśmy specyficzną miejscowość Dipkarpaz. Gdy cała wyspa Cypr jest podzielona, a obie jej części oddzielone od siebie strefą buforową i drutem kolczastym, mieszkańcy Dipkarpaz są optymistycznym zaprzeczeniem całej tej sytuacji. Miejsce to uświadamia, że można żyć ponad podziałami, że można bytować obok siebie w zgodzie. Podczas gdy po podziale Cypru obie narodowości się rozdzieliły i dochodziło do przesiedleń, mieszkańcy miasteczka Dipkarpaz, doszli do wniosku, że te podziały i konflikty im się po prostu nie opłacają. Postanowili więc się zdystansować od sytuacji i żyć tak jak dotąd, przez lata, być razem. Dlatego też w Dipkarpazie znajdziesz i Greków cypryjskich i Turków cypryjskich. Piją razem kawę, zachowując się, jak gdyby sytuacja całej wyspy ich nie dotyczyła. Tu nikt nie widzi problemu w tym, że usytuowanie kościoła i meczetu, jedno obok drugiego, zwyczajnie nikogo to nie oburza. Z jednego unoszą się dźwięki bijących dzwonów, z drugiego śpiew muezina, wzywające na modlitwę. Kościoły w Dipkarpaz to jedne z niewielu, które działają po dziś dzień w Tureckiej Republice Cypru Północnego.

Opuszczamy „Półwysep Karpas” i jedziemy w kierunku Famagusty. Na 10 km przed miastem, zjeżdżamy z trasy nad śródziemnomorski brzeg, do ruin starożytnego miasta Salamina (gr. Salamis). Powstało jeszcze w czasie wojen trojańskich, a w tutejszych grobach znaleziono mnóstwo greckiej ceramiki. Po podbiciu Salamis przez Rzymian, zostało znacznie rozbudowane i tworzyło wraz z Pafos (znajduje się po greckiej, zachodniej stronie wyspy) ich potęgę w tym regionie. Wiele z odkrytych tutaj zabytków, dziś znajduje się w muzeum w Londynie, ale wciąż warto tutaj zaglądnąć, głównie ze względu na pięknie zachowany amfiteatr. Mimo licznych kataklizmów oraz najazdów arabskich, do naszych czasów przetrwało zaskakująco dużo. Spacerując po ruinach „Salamis Harabeleri” (wstęp 20 lirów od os.), ciężko wyobrazić sobie ogrom tego miejsca, a przecież już w okresie archaicznym, Salamina musiała posiadać znaczne bogactwa, o czym świadczą znaleziska z królewskich nekropolii. W sąsiadujących z miastem okazałych grobowcach, chowano ówczesnych władców wraz z końmi, rydwanami oraz bogatą zastawą. A musimy sobie zdawać sprawę, że w czasach świetności, mieszkało tu ponoć nawet 200 tysięcy mieszkańców.

Wg legendy… założycielem miasta był Teukros, uczestnik wojny trojańskiej oraz syn króla greckiej Salaminy Telamona. Po powrocie do domu nie czekało na niego jednak zbyt ciepłe przyjęcie… ojciec zarzucił mu brak odpowiedniej pomsty brata Ajaksa i skazał na wygnanie. Teukron opuścił rodzinne strony i po długiej podróży dotarł na Cypr, gdzie miał założyć nową kolonię.

Ostatnim celem naszej dzisiejszej podróży, było miasto Famagusta (Gazimagusa). Miasto, które przyciąga głównie ze względu na dzielnicę-widmo – Varosha. Varosha, za czasów brytyjskich stała się centrum administracyjnym tego kraju, równocześnie rozrastając się poprzez budowę wielu mieszkań, apartamentów, hoteli. Był to ponoć piękny kurort wakacyjny, do którego ściągali bogacze i gwiazdy. Wszystko zmieniło się w 1974r., kiedy w odpowiedzi na próbę przejęcia wyspy przez Grecję, na północy wylądowały tureckie wojska. Wtedy cypryjscy mieszkańcy Varoshy, w obawie przed działaniami wojennymi opuścili luksusowy dystrykt i od tamtej pory… nic się nie zmieniło. Cypr do dziś podzielony jest na dwie strefy wpływów, na mapie zauważycie blisko 200km strefę buforową, a ekskluzywne hotele i apartamentowce Varoshy popadają w ruinę. Dzielnica otoczona jest zasiekami, wzdłuż których ustawiono platformy strażnicze. Obowiązuje całkowity zakaz wstępu i robienia zdjęć. Po greckiej stronie wielkie tablice krzyczą „stop, ziemia niczyja”, po tureckiej plaża Famagusty oddzielona jest od widmowej strefy siatką i ogrodzeniem. Niechlubny symbol podziału Cypru. Nas zachwyciła jednak stara Famagusta za murami, przez wieki nazywana „miastem kościołów”. Wraz ze zdobyciem Famagusty, rozpoczęła się trwająca ponad 300 lat turecka okupacja wyspy. Dla samego miasta był to tragiczny okres. Najważniejsze kościoły (w tym „Katedra św. Mikołaja” oraz „Kościół św. Piotra i Pawła”) zamieniono na meczety, a pozostałe popadły w ruinę i zapomnienie. Bramy miasta zamknięto dla chrześcijan, którzy nie mieli już możliwości odwiedzania swoich świątyń. Pozostali przy życiu mieszkańcy, przenieśli się kawałek na południe, gdzie założyli osadę nazwaną Varosha (Warosia). Udajemy się do najciekawszej budowli, czyli meczetu „Lala Mustafa Pasha Mosque”… niegdyś „Katedra św. Mikołaja”. Miejsce to przypomina katedrę „Cathedrale Notre-Dame de Reims” w Reims, dlatego też nazywany jest… muzułmańską Notre Dame. W XIII wieku katedra katolicka przerobiona została na meczet, a w 1571r. – dobudowano minaret, zakryto freski i witraże typowymi zdobieniami ornamentyki arabskiej(wstęp wolny). Przy meczecie „Lala Mustafa Pasha Mosque” stoi potężne drzewo figowe, które pamięta wszystkie historyczne zawirowania Cypru. Wielki figowiec pochodzi jeszcze z XIII wieku i trwa po dziś dzień! W obrębie murów Famagusty, znajduje się jeszcze wiele ruin i opuszczonych kościołów, a ich widok robi niesłychane wrażenie. Początek złotej ery miasta zbiegł się z czasami krucjat. W 1191 roku, w trakcie III wyprawy krzyżowej, angielski król Ryszard Lwie Serce podbił Cypr. Zaledwie rok później wyspa trafiła w ręce Gwidona de Lusignan, założyciela i pierwszego władcy Królestwa Cypru, który w ten sposób “wynagrodził” sobie niepowodzenia z Ziemi Świętej. Impulsem przyśpieszającym rozwój miasta był upadek Akki w 1291r. Wielu chrześcijan przeniosło się na Cypr, a Famagusta szybko rozwinęła się z niewielkiego miasta portowego w potężny międzykulturowy ośrodek religijno-ekonomiczny. W tym czasie powstała „Katedra św. Mikołaja” (w której koronowano cypryjskich królów na władców Królestwa Jerozolimy) oraz setki kaplic i kościołów. Podobno do połowy XIV wieku wzniesiono w Famaguście równo 365 świątyń (po jednej na każdy dzień roku). Niedaleko katedry stanął „Pałac Królewski”, a całe miasto otoczono pierścieniem murów obronnych. W ramach fortyfikacji wzniesiono cytadelę nazywaną dziś „Zamkiem Otella” (na cześć tytułowego bohatera tragedii Szekspira). Budowle powstawały najczęściej w stylu gotyckim, który przywędrował na Cypr z rodzinnych stron rodu Lusignan.

Osoby, które niewiele wiedzą o historii i podziale wyspy, zastanawiają się, czy na Cyprze Północnym jest bezpiecznie? Wszystko to dzieję się za sprawą wypowiedzi z greckiej strony. Używa się takich słów jak „okupacja”, „strefa militarna”, „drut kolczasty”, które od razu wywołują pewien niepokój. Natomiast Cypr Północny jest całkowicie bezpieczny, a mieszkańcy są niezwykle przyjaźni.

Nasz dzisiejszy objazd Cypru Północnego, kończymy w porcie w Kyrenii, gdzie o 21.00 mamy odprawę na prom do Tasucu w Turcji. Niestety wraz z jednym Brytyjczykiem jadącym kamperem, na prom wjeżdżamy jako ostatni, już po 23.00. Powód, to wysokość naszych aut, osobówki wjeżdżają pod pokład, my dopiero na samym końcu za tirami. Natomiast kabina, okazała się być nad wyraz komfortowa, obszerna i z prywatną łazienką. Dopiero teraz uświadamiamy sobie, że na porównywalnej odległościowo trasie (300km), zapłaciliśmy jedynie 190€, czyli koszt 1/10 przeprawy z Izraela na Cypr, gdzie łącznie z przelotem wyszło 2000€. Tam same kłopoty i małe uszkodzenie boku auta, a tu takie luksusowe warunki przeprawy… można?…można!

22-03-02-04-map

Na koniec jeszcze kilka ciekawostek i porad praktycznych dotyczących Cypru:

Na Cyprze Północnym używa się tureckich operatorów sieci, wiec należy pamiętać, by wyłączyć transmisję danych! Nie jesteśmy już w Unii Europejskiej. Walutą używaną na Cyprze Północnym jest lira turecka. W większości miejsc można także płacić w euro, ale przelicznik jest bardzo niekorzystny, lepiej więc wymienić pieniądze w kantorze i mieć ze sobą lirę turecką (dzisiejszy kurs, to 15,70lirów za jedno €). By wjechać do Tureckiej Republiki Cypru Północnego nie potrzebujemy wizy. Na całym Cyprze, czyli także na Cyprze Północnym, obowiązuje ruch lewostronny. Wyspa Cypr, choć przez wielu uznawana za część Europy, w rzeczywistości geograficznie jest wyspą leżącą już w Azji! Mimo, że absolutna większość mieszkańców Cypru Północnego to muzułmanie, sami siebie określają jako niepraktykujący. Kobiety chodzą ubrane w typowo europejski sposób, w każdym sklepie można bez problemu kupić alkohol. Na Cyprze Północnym większość mieszkańców mówi swobodnie w języku angielskim. Jest to spuścizna czasów, gdy Cypr był kolonią brytyjską. Stąd także na Cyprze wtyczki brytyjskie – należy pamiętać o adapterze, gdyż gniazdka są te duże, z uziemieniem! Widzimy tutaj bardzo dużo tureckich baz wojskowych, są to w większości bazy treningowe, przez jedną jechaliśmy wczoraj pod zamek „St. Hilarion Kalesi”. Nazwy miast są dwujęzyczne, w języku tureckim i jej greckim odpowiedniku.

05.03.2022r. sobota – Kyrenia > prom > Tasucu (Turcja) > Karaman > Konya > Afyonkarahisar > Anitkaya – 520km

Doskonała podróż, luksusowa kabina dwuosobowa z łazienką. Aż dziw, bo przespaliśmy całą noc do 8.00 i dopiero obudził nas budzik w telefonie… może był to skutek przesunięcia czasu o godzinę do przodu? Patrzymy, a tu właśnie zawijamy do portu w Tasucu w Turcji. Aby wyjechać z pokładu promu, musieliśmy jeszcze poczekać godzinę. Później odprawa, która przebiegła niezwykle sprawnie i już o 9.30 jesteśmy na trasie. Kierujemy się na północ, do miejscowości Konya. Byliśmy tam siedem lat temu, ale i dziś będzie miło powtórnie zaglądnąć do tego miasta.

Po dotarciu na miejsce, obchodzimy cały rejon starego miasta z niezliczoną ilością meczetów. Głównym punktem naszych zamierzeń jest „Muzeum Mewlewitów”, czy też „Mevlana Muzesi”, znajduje się ono obok meczetu „Meczet Selima”, czy też „Selimiye Camii”. Uwagę zwraca niezwykła, żłobiona, turkusowa kopuła, która jest wizytówką miasta i bardzo częstym motywem wykorzystywanym przy promowaniu Turcji. Zwiedzamy muzeum z wieloma cennymi pamiątkami, a po wejściu do głównej budowli, wzrok przyciąga grobowiec Mevlany, najświętsze miejsce zespołu, najbardziej okazały spośród wszystkich, a leżą tutaj też inni derwisze. Centrum rozbudowuje się i remontuje, jest nowy pasaż handlowy i mnóstwo do zwiedzania, właściwie to jeden wielki pomnik architektury.

A co do samego założyciela bractwa „Wirujących Derwiszy”… Mevlana Dżalaluddin Rumi, urodził się w 1207r. w Balkh, na terenie dzisiejszego Afganistanu. Jego ojciec był sławnym uczonym, który wykładał w tamtejszych szkołach koranicznych. Kiedy młody Rumi miał zaledwie 5 lat, jego rodzina uciekła z Balkhu przed najazdami mongolskimi i przez wiele lat tułała się po Bliskim Wschodzie, zatrzymując się na dłużej m.in. w dzisiejszym Iranie, Iraku i Syrii. W 1220r. Mevlana wraz z rodziną dotarł ostatecznie do Konyi, gdzie jego ojciec objął posadę na tamtejszym uniwersytecie. W międzyczasie Mevlana ożenił się, a w 1226r. urodził mu się syn. Przez lata młodości jego ojciec wpajał mu podstawową wiedzę, a ponieważ był on bardzo pojętnym uczniem i robił szybkie postępy, to w 1230r., kiedy umarł jego ojciec, mając zaledwie 23 lata, był już uczonym i nauczycielem w miejscowej szkole koranicznej. Po śmierci ojca, opiekę nad dalszym rozwojem umysłowym Rumiego, przejął bliski przyjaciel i student jego ojca Sayyid Burhaneddinz Balkh. Przez kolejne dziewięć lat doskonalił on wiedzę Mevlany, odbywając z nim m.in. staże na uniwersytetach w Aleppo i Damaszku, gdzie Rumi studiował u boku kilku największych religijnych umysłów tamtych czasów. Mevlana był już wtedy wybitnym uczonym, władającym biegle czterema językami – tureckim, perskim, arabskim i greką, który wykładał w szkołach koranicznych Konyi. W 1244r., kiedy wydawało się, że resztę życie spędzi on właśnie w ten sposób, Rumi spotkał sufickiego mistyka, poetę a zarazem włóczęgę Szamsa, który „zaraził” go swoim podejściem do życia. To właśnie dzięki niemu, Mevlana poznał ideę rytualnego tańca wirowego – praktyki zwanej Sema (Sama), którą później przekształcił w formę modlitwy czy medytacji oraz zaczął parać się poezją. Po śmierci przyjaciela i duchowego mentora, który prawdopodobnie zginął zamordowany przez skrytobójców, z powodu swoich bezkompromisowych poglądów i złego wpływu na establishment Konyi, Rumi pogrążył się w żałobie. Mevlana zaczął jednocześnie komponować ody, dedykując je swojemu przyjacielowi, które później zostały zebrane w duży tom „Divan-i Kabir”. Kilka lat po śmierci Szamsa, Mevlana znalazł sobie kolejnego mentora – Husameddina Chelebiego, który nakłonił go do dalszego rozwoju umiejętności literackich. To właśnie w dużej mierze dzięki niemu, Rumi stworzył sześciotomowe dzieło „Mathnawi”, opisujące pełne spektrum życia ludzkiego, dosłownie w każdych jego dziedzinach, a potem podobną pracę – „Mesnevi” i kilka innych ksiąg mistyczno-filozoficzn-prawno-moralnych. Pod koniec życia (Mevlana umarł w 1273r.), wokół Rumiego skupiła się spora grupa uczniów, podzielająca jego mistyczno-filozoficzne zapatrywania oraz niecodzienne jak na tamte czasy praktyki religijne, przejawiające się głównie w czczeniu boga, poprzez wirowy taniec i muzykę, którą z czasem zaczęto określać mianem „Wirujących Derwiszy”.

Dalej to mozolna jazda i to w zimowej aurze, ponieważ zaraz za miastem Konya, wjechaliśmy w wyżynne tereny, gdzie panuje nadal śnieżna zima… wokół biało i zimno, temperatura spada do zera, prószy śnieg i mocno wieje. W takich to okolicznościach dotarliśmy do Anitkaya, 30km za Afyonkarahisar i na jednej ze stacji paliw, pozostaliśmy na nocleg.

22-03-05-map

06.03.2022r. niedziela – Anitkaya > Kutahya > Balikesir > Can > Canakkaie > Kesan > Uzunkopru > Havsa, 40 km przed Edirne – 640km

Jesteśmy tak daleko na południe od Polski, prawie 2tys.km, a wokół panuje regularna zima. Myśleliśmy, że coś na trasie zobaczymy i zwiedzimy, a tu mgła, śnieg i szaruga. W takiej to aurze, przemieszczamy się w kierunku Morza Marmara i Cieśniny Dardanele. Ostatnie 200km tej trasy, to bardzo ciekawy przejazd przez góry oddzielające miasto Balikesir od Canakkale. Dziewicze tereny, wąskie drogi, jedziemy poprzez wioski przypominające naturalny skansen. Coś wspaniałego… wyobraźnia podpowiada nam… gdybyśmy byli tu nieco później, wiosną i na motocyklu, byłaby to nie lada frajda… Po dotarciu do przystani promowej w Canakkale, poświęcamy temu miejscu nieco czasu. Çanakkale to miasto portowe, położone po azjatyckiej stronie Cieśniny Dardanele. To wąska i ważna na arenie międzynarodowej droga wodna, która łączy Morze Egejskie z Morzem Marmara, oddzielając jednocześnie Europę od Azji… Większość turystów dociera do Çanakkale w drodze do Troi lub na „Półwysep Gallipoli” i traktuje to miasto jedynie jako punkt przeprawowy. Natomiast w Çanakkale znajduje się kilka wartych uwagi miejsc. Ze względu na położenie geopolityczne, Çanakkale ma długą i bogatą historię. Artefakty wydobyte z wykopalisk archeologicznych dowodzą, że od 3000 r. p.n.e. istniała tu już osada. Miejsce to było świadkiem heroicznej wojny trojańskiej, potyczek Persów Kserksesa i Macedończyków Aleksandra Wielkiego. Dla swojej potężnej armii Kserkses w czasie najazdu na Grecję, zbudował most pontonowy przez Hellespont, dziś znanej jako Cieśnina Dardanele. W jej najwęższym miejscu, ustawił wielką ilość łodzi, na których rozpostarto most, umożliwiający przeprawę przez cieśninę jego armii i kontynuację podboju Grecji. Finalnie i tak nie osiągnął swego celu i musiał ogłosić odwrót i się wycofać. Ostatnią wielką bitwę stoczono tu podczas I wojny światowej. W owym czasie Çanakkale było jednym z głównych etapów bitwy pomiędzy Wielką Brytanią, Francją i Imperium Osmańskim, w próbie zdobycia Konstantynopola. Królewska Marynarka Wojenna nie zdołała pokonać obrońców Dardaneli i poniosła poważne straty.

Warto zaglądnąć do twierdz wzniesionych w1451r. przez sułtana Mehmed II, zdobywcę Konstantynopola. Wzniósł je po obu stronach cieśniny, jedną po europejskiej stronie w Kilitbahir, drugą natomiast na przeciwległym brzegu, w Canakkale (Cimenlik). Dzięki twierdzom, władca mógł sprawować kontrolę nad statkami przepływającymi przez cieśninę. Dziś w twierdzy „Cimenlik Kalesi” mieści się muzeum wojskowe, poświęcone bitwie, mającej miejsce podczas I wojny światowej. Nazwa miasta Çanakkale, oznacza w języku angielskim „garncarska forteca” i pochodzi od słynnej na całym świecie ceramiki, wytwarzanej od lat w tutejszych manufakturach. Na deptaku rozmieszczono kilka atrakcji dla turystów. Najbardziej rozpoznawalną jest wersja konia trojańskiego, znana głównie z roli odegranej w filmie „Troja” z 2004r., z Bradem Pittem, jako Achillesem.

Przed 16.00 wjeżdżamy na prom i powracamy do Europy. Promy kursują na bieżąco, a koszt przeprawy naszej Toyoty wraz z nami to 125lirów. Jeszcze tego dnia podjeżdżamy do Edirne i na stacji paliw, rozbijamy dzisiejsze obozowisko. Nadal pada śnieg z deszczem, zimno i wieje.

22-03-06-map

07.03.2022r. poniedziałek - Havsa > Edirne > Hamzabeyli > granica > Kırklareli > granica Derekoy Gumruk Kapisi, Turcja – Malko Tarnovo, Bułgaria > Carewo > Sozopol – 310km

Rano przywitał nas mróz i śnieg, aby złożyć dach w naszej Toyocie, musiałem skrobać lód z daszków. Pomimo, że jedziemy w tej wyprawie przez Edirne kolejny raz, zatrzymujemy się powtórnie na krótkie zwiedzanie. Również teraz postanowiliśmy jeszcze raz odwiedzić miejscowy bazar. Jeszcze ten ostatni raz przed powrotem do domu, poczuć zapach orientu i posmakować miejscowych specjałów. W takiej to atmosferze, spędziliśmy w starej części miasta ponad dwie godziny. Był czas na uzupełnienie zakupów, przecież zawsze coś z naszych wypraw przywozimy jako pamiątkę, dla nas i dla naszych najbliższych.

Ponieważ do końca traktujemy wyprawę jako poznawczą, tym razem postanowiliśmy jeszcze odwiedzić bułgarskie, czarnomorskie wybrzeże. W związku z tym, kierujemy się z Edirne w stronę przejścia granicznego z Bułgarią, w Hamzabeyli. Wiemy, że w obecnej, wojennej sytuacji ceny paliw skoczyły niebotycznie, postanowiliśmy do pełna (220litrów) zatankować się jeszcze w Turcji (obecna cena, to w przeliczeniu 6,15zł za litr oleju napędowego). Jakież był nasze zaskoczenie, że na 50km trasie do granicy nie spotkaliśmy ani jednej stacji paliw, to aż dziw bierze, gdyż w Turcji nigdy nie zderzyliśmy się z problemem dostępności paliwa i brakiem stacji. Na dodatek tuż przed granicą, oznaczona stacja paliw, okazała się być od lat nieczynną. Po wywiadzie mamy już wiedzę, że musimy jechać na inną, kolejną granicę położoną kilkadziesiąt km na wschód, gdzie znajdziemy czynną stację paliw. Tak czynimy i rzeczywiście po 30km znajdujemy taką, która jest czynna, ale nie działa czytnik kart. Tankujemy za całą gotówkę którą posiadamy i jedziemy dalej. Wreszcie w Kirklareli udaje się dopełnić nasze baki do pełna i zapłacić kartą, teraz możemy już jechać na przejście – Derekoy Gumruk Kapisi, Turcja – Malko Tarnovo, Bułgaria.

Dojeżdżamy do granicy położonej w górach w bajecznej, śnieżnej aurze. Odprawa bardzo sprawna po obu stronach, wykupujemy winietę (15lewa – ok. 50zł) na bułgarskie drogi i jadąc wzdłuż granicy z Turcją, kierujemy się w stronę Morza Czarnego do Careva. Tam odbijamy na północ i po kolejnych 40km, docieramy do Sozopola. Jest na tyle późno, że poprzez booking.com wynajmujemy lokum na dzisiejszą noc „Стаи за гости” Чайка град Созопол, Adres: ул. Яни Попов” No 14, Созопол (Sozopol), 8130, Bułgaria, Telefon: +359 88 522 8682, GPS: N 042° 25.080, E 27° 41.942, (36 lewa – ok.89 zł).

22-03-07-map-2

08.03.2022r. wtorek – Sozopol > Kavaci > Burgas > Sliven > Gorna Oriahovica > Pavlikeni > Levski > Nikopol > prom przez Dunaj (granica Bułgaria- Rumunia) > Turnu Magurele > Corabia – 430km

Pomimo iż kalendarz pokazuje marzec i jesteśmy nad brzegiem Morza Czarnego, rano przywitał nas mróz. Opuszczamy przyjemne lokum i jedziemy na plażę w Kavaci, 4km na południe od Sozopolu. Tu w 1966r., jako brzdąc, wraz z moimi rodzicami, nowo odebranym Wartburgiem 312, byłem po raz pierwszy w Bułgarii na kempingu. Może właśnie tu załapałem tzw. „podróżniczego bakcyla”. Tu też, po zdanej maturze w 1975r. wraz ze szkolnymi kolegami, dotarłem już własnym autem (stary Wartburg 311 kombi z 1962r., remontowany przez całą zimę i wiosnę)… na pierwsze zagraniczne i dalekie wakacje (wcześniejsze wyjazdy DKW F8 do Czechosłowacji i NRD były tylko wycieczkami). Tu w dobie komunistycznych ograniczeń paszportowych, bywaliśmy jeszcze wiele razy w gronie przyjaciół i kolegów z koła karawaningowego „Ondraszek” z Bielska Białej (nadal jestem członkiem od ponad 40-stu lat). To takie sentymentalne wspomnienie, które przedstawia obrazy tamtych sytuacji, zdarzeń i czasów. Obecny widok tego miejsca, po ponad pół wieku, mocno przygnębia, kemping nadal istnieje, ale daleko temu miejscu do standardów obecnych czasów, wszystko jakieś takie zapyziałe i zieje stęchlizną. Co prawda, wzdłuż plaży powstają jakieś nowobogackie pensjonaty i hotele, ale wszystko to, bardziej przygnębia, niż napawa radością. Wolę tą wcześniejszą wersję, tą z komunistycznych czasów. Myślę, że zdjęcia oddadzą sedno sprawy.

Powracamy do Sozopola i trwamy w poszukiwaniu dobrej kawy, więc uskuteczniamy mały spacer po tym historycznym, portowym miasteczku. Przechadzka wąskimi, krętymi uliczkami, wciąga w spatynowany klimat starówki, gdzie spośród zabudowy kamienno-drewnianej, ponad 40 obiektów zaliczono do pamiątek narodowych. W czasie kiedy nie przetacza się tędy fala turystów, a tak jest właśnie teraz, Sozopol staje się senną rybacką wioską.

Dalej nasza trasa prowadzi nas do Nikopola położonego na północy w środkowej Bułgarii, na południowym brzegu Dunaju. Jedziemy poprzez rejon świata, który jest fragmentem historycznej trasy migracji grupy Żydów, ujętym w noblowskim dziele Olgi Tokarczuk „Księgi Jakubowe”. Tak jak ona sama i wiele postaci postawionych w jej dziełach, jesteśmy współczesnymi „biegunami”, przemieszczającymi się poprzez państwa, społeczeństwa, kultury i religie… Właśnie dowiedzieliśmy się, że „Księgi Jakubowe” Olgi Tokarczuk zostały nominowane do jednej z najważniejszych na świecie nagród literackich, do Nagrody Bookera! To już trzecia nominacja do Nagrody Bookera dla pisarki, która w 2018r. została laureatką tego prestiżowego wyróżnienia za powieść „Bieguni”.

A co widzimy na przestrzeni prawie 300km trasy poprzez peryferia Bułgarii? Wielka smuta, zapyziałe wioski i beznadzieja. Wiedzieliśmy i widzieliśmy podczas poprzednich przejazdów, że w Bułgarii jest kiepsko, ale tu zobaczyliśmy ten kraj jak za komunistycznych czasów z dodaną patyną minionych trzydziestu lat. Widoki przygnębiają, a rzeczywistość przerosła naszą wyobraźnię. Drogi, poza fragmentem autostrady, są zdecydowanie fatalne. Służby drogowe raczej tu nie istnieją lub zapomniały działać, wszelkiego typu odpady, spontanicznie porzuca się przed lub za miejscowością, w lesie lub wrzuca do rzeki. Jeśli ktoś, chce swoim dzieciom, czy też wnukom, pokazać zamierzchłe czasy komuny jakie panowały w Polsce w latach 70-tych ubiegłego wieku… lub Bułgarię, tę zaściankową, tę w upadku… to zapraszamy.

Po dotarciu nad Dunaj do Nikopola, objeżdżamy to zapomniane obecnie dla świata miasteczko. Próbujemy sobie uzmysłowić jak wyglądało ono trzy wieki temu, kiedy kwitło handlem i było jednym z ważniejszych miejsc pozostających na naddunajskiej drodze wodnej przez Europę, do Konstantynopola i dalej na Bliski Wschód aż do krajów arabskich. Dzisiaj nie znaleźliśmy w tym 5tys. miasteczku nawet jednej restauracji, a wszystko zieje postkomunistyczną smutą.

Już pod wieczór, głodni przeprawiamy się na drugą stronę do Rumunii. (promy odpływają co 30minut. Przeprawa otwarta od 6.00 do 19.00, koszt 36€ lub 70lewa). Tu w Turnu Magurele wita nas inny świat, wreszcie widzimy radosnych ludzi, miasto tętni życiem, tym bardziej, że tradycja „Dnia Kobiet” w Rumuni, przetrwała i ma się świetnie. Tu też wreszcie mogliśmy skorzystać z usług gastronomicznych, których to na całej bułgarskiej trasie od Burgas nie spotkaliśmy… oczywiście musiała być „ciorba de burta” i „mici”. Już w ciemnościach, jadąc wzdłuż Dunaju, docieramy na przedmieścia miasteczka Corabia i na przydrożnym parkingu, pozostajemy na nocleg. Nadal zimno, cały dzień temperatura oscylowała wokół 2ºC.

22-03-08-map

09.03.2022r. środa - Corabia > Craiova > Tirgu Jiu > „Defileul Jiului National Park” > Lainci „Sfanta Manastire Lainci” > Petrosani > Alba Iulia > Turda > Cluj-Napoka – 520km

Ranek nad Dunajem przywitał nas mrozem, a spoza porannej mgły, nieśmiało przebija się słońce. Jadąc tropem bohaterów „Ksiąg Jakubowych”, postanowiliśmy zwiedzić miasto Craiova. Poranne mgły szybko rozgoniło słońce i w takiej to aurze po 100km. dotarliśmy do miasta. I tym razem nie zawiedliśmy się jego wizerunkiem, jak wszystkie rumuńskie miasta, pieczołowicie odrestaurowane, zadbane, czuć rękę rzetelnego gospodarza. Tym bardziej zastanawiamy się wciąż, nad tą ogromną stagnacją w tym zakresie w Bułgarii i na Węgrzech?

Dalej na trasie w Lainci podjeżdżamy domonastyru „Sfanta Manastire Lainci” – Sfantul Irodion. Legenda głosi, że w XIV wieku święty Pobożny Nikodem z Tismany osiadł w Lainici i jest uważany za założyciela klasztoru. Na cały zespół klasztorny składają się trzy monastyry, z których dwa pokryte są pięknymi sakralnymi malowidłami i obrazami.

Dalej malowniczą trasą, przez „Defileul Jiului National Park”, docieramy do Petrosani, gdzie w krajobrazie majaczą zaśnieżone szczyty Karpat Południowych.

Już o zmroku docieramy do Cluj Napoka. Mamy wielki problem, aby znaleźć ustronne miejsce, gdzie byłaby możliwość nocowania w naszej Toyocie. Próbowaliśmy nawet na szczycie pobliskiego wzgórza, na którym dominuje stary, pokomunistyczny „Hotel Belweder”, ale i tu nie znaleźliśmy takiego miejsca. Finalnie, zmuszeni byliśmy wyjechać podrzędną drogą za miasto i dopiero na jakimś przydrożnym placu budowy, udało się rozbić nasze dzisiejsze obozowisko.

22-03-09-map

10.03.2022r. czwartek – Cluj-Napoca > Jibou > Satu Mare > granica Rumunia – Węgry > Mateszalka > Tokay > Rezerwat Przyrody Tokaj Bodrogzug > Zamek Boldogko – Boldogkovaralja – 370km

Rano, ponownie wita nas mróz i jakże piękna słoneczna pogoda. Jedziemy do centrum Klużu. Miasto mocno zatłoczone, trudno znaleźć parking. Kluż Napoka, stolica Transylwanii, stanowi miejsce, gdzie od wieków spotykały się różne kultury i narodowości, od rumuńskiej, przez węgierską po żydowską. Miasto oferuje sporo zabytków i bardzo ciekawą architekturę. Stolica Siedmiogrodu jest zamieszkana od czasów prehistorycznych. Gdy Cesarstwo Rzymskie podbiło Dację na początku II wieku, a cesarz Trajan założył tu obóz dla swojego legionu o nazwie Napoca.

Większość tego, co w Klużu-Napoce ładne i warte obejrzenia, znajduje się pomiędzy dwoma placami, Unirii i Avrama Iancu. Nad tym pierwszym góruje potężny „Kościół św. Michała”, który w kategorii sakralnych budowli gotyckich ustępujący rozmiarem wyłącznie „Czarnemu Kościołowi”, czyli „ Biserica Neagra” w Braszowie. W pobliżu kościoła stoi pomnik Macieja Korwina – króla węgierskiego, wsławionego licznymi reformami i ogólną niechęcią do Polski (przyczyną było między innymi odrzucenie jego propozycji ślubu z Jadwigą Jagiellonką). Na Strada Matei Corvin, można zobaczyć „Casa Matia”, czyli miejsce narodzin króla Macieja Korwina. Wśród najsławniejszych monarchów tego okresu urodził się tutaj w 1443 rokuZ Piata Unirii bezapelacyjnie wypada ruszyć na wschód ulicą Eroilor, czyli głównym spacerowym deptakiem Klużu Napoki.

Ostatecznie, po kilku minutach dojdziemy do drugiego, wielkiego placu, Avrama Iancu. Tu możemy obejrzeć najważniejszy kościół prawosławny w Klużu, czyli „Sobór Zaśnięcia Matki Bożej”, a oprócz niego – pomnik placowego patrona, „Pałac Sprawiedliwości” oraz „Teatr Narodowy”. Jeśli w Klużu chcecie spędzić tylko tyle czasu, ile jest niezbędne, to chyba przedstawiliśmy najciekawsze miejsca do odwiedzenia. Tak więc, można już właściwie robić odwrót i jechać dalej, no rzecz jasna dopiero po smacznej kawie…

A dalej to przejazd krajobrazowymi, podrzędnymi drogami przez Jibou i poprzez malownicze wioski transylwańskie w okolice Baja Mare i Satu Mare. Kolejno przekraczamy granicę z Węgrami. Tu mamy pierwsze zetknięcie z tragiczną sytuacją uciekinierów z Ukrainy, którzy przez Rumunię, udają się dalej na zachód Europy. Na szczęście jako obywatele UE, jesteśmy szybko przepuszczeni bokiem.

Dzisiejszy przejazd kończymy w miejscowości Boldogkovaralja, gdzie na parkingu pod okazałym średniowiecznym zamkiem „Boldogko Vara”, rozbijamy obozowisko „Toyota Inn”… a gwiazdek tu… można liczyć w milionach.

22-03-10-map

11.03.2022r. piątek -„Boldogko Vara” – Boldogkováralja > granica Węgry – Słowacja > Koszyce > Krompahy > Kieżmark > granica Słowacja – Polska > Nowy Targ > Żywiec > „Chałupa na Górce” Międzyrzecze Górne – 340km

Tej nocy, przeszliśmy test wydolności naszego ogrzewania i izolacyjności przestrzeni mieszkalnej naszej Toyoty, gdzie otwierany dach, pod tym względem jest najsłabszym elementem konstrukcji. Temperatura nad ranem spadła do –8ºC, szyby szoferki pokrył szron, ogrzewanie całą noc szło na pełnej wydolności, ale i tak w naszej sypialni był nadal cieplny komfort. Słońce szybko ogrzewa zamkowe wzgórze, a lazurowa pogoda mocno nastraja do podziwiania roztaczających się stąd krajobrazów, będących częścią „Obszaru Chronionego Krajobrazu Zemplen”. „Zamek Boldogko” stoi na skalistym wzniesieniu (245 m n.p.m.) będącym niegdyś wulkanem, a początki jego historii sięgają XIII w., kiedy to po inwazji mongolskiej, któryś z możnych rodów rycerskich (Tomajów lub Abów), wzniósł w tym miejscu ufortyfikowaną wieżę mieszkalną. Różnie na przestrzeni wieków był rozbudowywany i przebudowywany, aby obecnie prezentować się jako wielka i okazała twierdza, dominująca w w przestrzeni tutejszego krajobrazu. Prace konserwatorskie przeprowadzane tu systematycznie do lat 60-tych ubiegłego wieku, przystosowały ruiny do zwiedzania dla turystów (ostatnio otwarto taras widokowy i odtworzono m.in. dawny młyn). Zabytek można zwiedzać cały rok.

W blasku słońca i błękicie nieba, rozpoczynamy ostatni dzień naszej podróży. Szybko docieramy na Słowację, a jako że nie wykupiliśmy autostradowych winiet na Węgry i Słowację, przemieszczamy się jedynie bocznymi drogami, zaglądając mieszkańcom wiosek do ogródków ich chałup. Te węgierskie, zastanawiają i dziwią wszechobecną stagnacją, brakiem działania zarówno mieszkańców, jak i samorządów. Brak chodników, połamane i zardzewiałe płoty, jakaś beznadzieja tchnie z nieremontowanej od lat zabudowy, właściwie nie widać żadnej nowej inwestycji, to jakby skansen komunistycznej egzystencji tego kraju. Natomiast te słowackie, przerażają w zakresie społeczności cygańskiej, która żyje jakby na marginesie europejskiej egzystencji… warunki w jakich żyją ci ludzie, uwłaczają obecnym czasom, albo jest tak, że oni sami tak chcą? Z pewnością to bardziej złożony temat i należałoby przeprowadzić dokładniejszy wywiad, nie osądzając sprawy po pozorach.

Przed Spiską Nową Wsią, przy tej wspaniałej pogodzie, otwierają się panoramiczne widoki na ośnieżone Tatry, które dumnie lśnią w blasku słońca. Rzadko można oglądać takie obrazy, dzisiaj mamy szczęśliwy traf. Za Kieżmarkiem, mamy je dosłownie jak na dłoni. Granicę z Polską przekraczamy w Jurgowie i dalej przez Białkę Tatrzańską, Nowy Targ, Żywiec, docieramy do Bielska Białej i o 15.00 kończymy naszą obecną wyprawę, stając w progach naszej „Chałupy na Górce” w Międzyrzeczu Górnym.

22-03-11-map

Szybko podsumujmy ten niezwykły czas i jego przestrzeń… 78 dni w podróży i przebyte 20. 200km. Na większe podsumowanie z pewnością przyjdzie czas później, teraz możemy jedynie nadmienić, że choć zgodnie z wcześniejszymi założeniami, nie przejechaliśmy Afryki w poprzek, a nawet do niej nie wjechaliśmy, to jednak była to niezwykła podróż, w niezwykłych czasach z mnóstwem niezwykłych sytuacji. Jesteśmy zdecydowanie usatysfakcjonowani, że choć tyle, a jednak tak wiele, udało nam się przebyć, dokonać i zobaczyć, w jakże trudnej logistycznie podróży. Na ten czas, po tylu dniach, jakoś umykają te chwile zwątpienia, zdenerwowania, niepewności, kiedy to nie wpuszczono nas z irackiego Kurdystanu do Iraku, kiedy nie dostaliśmy wiz do Iranu, kiedy na trasie odwiedziliśmy pięć konsulatów Sudanu i finalnie nie dostaliśmy wiz do tego kraju, kiedy niejasna była trasa i możliwość powrotu do Europy. Natomiast cieszą te chwile, ta świadomość… że jednak pokonaliśmy tak wiele różnorodnych przeszkód i z Europy, przez Turcję, iracki Kurdystan, Irak, Kuwejt, Arabię Saudyjską, Jordanię, Izrael, Cypr, Turcję… zatoczyliśmy krąg po Azji Mniejszej i „Półwyspie Arabskim”… powracając do Europy.

22-03-11-trasa

… jakaż to nieskromna i zawiła ta podróż była…

… „wędrowaliśmy” naszym stalowym rumakiem poprzez wiele kultur, historycznych miejsc, krain starożytnych cywilizacji, biblijnych miejsc, obcowaliśmy z dwoma największymi religiami (chrześcijaństwo, islam), jedną najstarszą (judaizm) i dwoma mniejszymi (bahaizm, jazydyzm)… przemierzaliśmy miejsca tragicznej działalności chemicznej i operacji „Al-Anfal” Saddama Husajna (Halabdża, Barzan, Mokradła Ahwar), a wszystko zaplanował po to, by pozbyć się Kurdów… taka to była cena za marzenia o niepodległym państwie Kurdystan. Na boso wstąpiliśmy do Lalish, gdzie znajduje się najważniejsze sanktuarium Jazydów, wyznawców prastarej religii łączącej elementy islamu, chrześcijaństwa, judaizmu, staroperskich wierzeń i hinduizmu… taki synkretyzm religijny. Miasto An-Nadżaf, było naszym celem, ponieważ znajduje się tu grób Imama Alego Ibn Abi Taliba, drugiej najważniejszej postaci szyickiego islamu, toteż jest ono intencją licznych pielgrzymek. Meczet proroka Alego, uznawany jest przez szyitów za trzecie najświętsze miejsce islamu (po miastach Mekka i Medyna). Lawirowaliśmy po Międzyrzeczu (Mezopotamia), by znaleźć się w samym jego jego sercu… Babilonie, to tutaj spisano zbiór praw zwanym Kodeksem Hammurabiego… to w tej krainie pod rządami Nabuchodonozora, Babilonia znajdowała się w szczytowym okresie swojej potęgi, a najbardziej znana była ze względu na to, że po zdobyciu Jerozolimy, została opisana w Biblii („niewola babilońska” Żydów)… to w tym miejscu ujawniła się ludzka przedsiębiorczość, by zbudować wieżę „sięgającą nieba”, olbrzymią budowlę, która wg Księgi Rodzaju, miała być wznoszona przez zjednoczoną i przykładnie współpracującą ze sobą ludzkość. Wieża Babel miała jawić się jako znak, dzięki któremu ludzie „nie rozproszą się”… jeden lud, jedna mowa… mogą wszystko!… a jednak uznana przez Boga jako grzech pychy, zwiastowała karę pomieszania, podziału i rozproszenia. To właśnie tutaj, odbyła się doskonale wszystkim znana Uczta Baltazara, podczas której zbezcześcił naczynia ze świątyni Jahwe (z Jerozolimy). Ukazała się wtedy ręka pisząca słowa: mene, mene tekel parsin. Było to proroctwo zapowiadające upadek Babilonu i śmierć Baltazara, co nastąpiło jeszcze tej samej nocy. Ale to nie koniec biblijnych zdarzeń i miejsc. Wg Biblii to właśnie tu, a więc w dorzeczu Eufratu i Tygrysu znajdował się biblijny Eden, w ogrodzie tym nie było lęku, cierpienia i niedostatku, a pierwsi ludzie i zwierzęta, w harmonii i dostatku, mieli tę krainę szczęśliwości z rozkazu Boga. Kolejnym wielkim darem Edenu była nieśmiertelność… dopiero grzech sprawił, że człowiek został z raju wygnany… Zabraliśmy się do najświętszych miejsc islamu… do Mekki i Medyny… Prawowierny muzułmanin, choć raz w życiu powinien odbyć hadżdż, czyli pielgrzymkę do Mekki i zgodnie z rytuałem, po siedmiokroć obejść sanktuarium tajemniczego, czarnego kamienia Al-Kaba, przeciwnie do ruchu wskazówek zegara. Natomiast Medyna… to jedno ze świętych miejsc dla wyznawców islamu, które często określa się jako Al-Munawwara, czyli oświecone. Każdego roku przybywają tutaj tysiące pielgrzymów, podążających śladami proroka Mahometa „budowniczego” islamu. Z islamu, łagodnymi zakrętami dróg i wód, wstąpiliśmy w judaizm (Ziemia Święta), wyraża przekonanie o uświęceniu tego regionu obecnością Jezusa, co dotyczy szczególnie miejsca jego narodzin, śmierci i zmartwychwstania. Na naszej drodze biblijnego szlaku, ukazała się główna rzeka Ziemi Obiecanej- Jordan, to właśnie w niej Jan Chrzciciel dokonał chrztu Jezusa. Roztaczające się panoramy z Góry Nebo, która góruje nad Ziemią Obiecaną i Morzem Martwym, przypominają miejsce końca wędrówki Mojżesza. A czym zafascynowało nas Morze Martwe?… może tym, że jest jeziorem? A może dlatego, że żyją tam tylko bakterie i grzyby? Albo z powodu najniższego położenia na świecie? A może dlatego, że jest tak zasolone, że ani pływać… ani zatonąć! Jeśli jest się młodym, wykąpać należy się dla urody, a jeśli już pesel ciąży… postanowiłam tematu nie drążyć.

Nasza podróż, pomimo wielu logistycznych łamigłówek i siermiężnych ceremonii biurowych… okazała się być niewiarygodnie fascynująca, szalenie nieprzewidywalna, momentami ryzykancka, ale jakże poznawcza!

…Wiola…

Przyszedł również czas na organizacyjno-logistyczne podsumowanie…

Ponieważ bardzo prawdopodobnym jest, że jako pierwsi zachodnioeuropejscy turyści, przebrnęliśmy trasę z Turcji przez Irak do Arabii Saudyjskiej własnymi pojazdami, postaramy się przedstawić skrótową instrukcję takiego przejazdu… być może, ktoś będzie chciał skorzystać.

1. na trasę na nasz pojazd wymagany jest karnet CPD, który możemy załatwić w PZM Travel Sp. z o.o. Warszawa, pani Ewa Zakrzewska, tel 22 849 84 49 e-mail www.pzmtravel.com.pl 02-513 Warszawa, Madalińskiego 20 lok. 3A (kaucja w zależności od wartości auta od 30tys.zł)

2. Polska znajduje się w gronie 30państw, których obywatelom irackie wizy wystawiane są wyłącznie na granicy… W konsulatach w Polsce, czy w Turcji nie wystawiają Polakom wiz do Iraku… (sprawdziliśmy to w Warszawie, Stambule i Gaziantep). Wg konsulów wiza wystawiona na granicy turecko-irackiej ma obowiązywać na terytorium całego Iraku. Ponieważ do Iraku, obecnie możemy wjechać tylko od strony Turcji, do jego autonomicznej części jaką jest iracki Kurdystan, nie potrzebujemy wcześniej wyrabiać wiz, zostanie wystawiona na granicy (75$ USD). Na granicy oprócz wizy została również przystawiona pieczątka, że do irackiego Kurdystanu wjechaliśmy pojazdem (to bardzo ważne, gdyż będzie przeszkodą w dalszym podróżowaniu po Iraku)

3. Ponieważ wiza wystawiona na granicy obejmuje jedynie iracki Kurdystan, nie wjedziemy do pozostałej części Iraku, tej podlegającej pod zarząd Bagdadu. Pomiędzy tymi autonomicznymi częściami istnieje wewnętrzna granica, która nie jest granicą państwa, a tylko na takowej lub na lotnisku, możemy dostać wizę iracką. Jak pojedziecie na taki wewnętrzny check point bez wizy „bagdackiej”, odjedziecie z kwitkiem (konsulowie w Polsce i Turcji udzielają błędnej informacji, że kurdyjska wiza obejmuje cały Irak).

4. Jedyne co nam pozostaje w takiej sytuacji, to polecieć ze stolicy irackiego Kurdystanu, z Erbilu do Bagdadu. Są to międzynarodowe lotniska, więc po przylocie do stolicy Iraku, wykupimy na lotnisku iracką wizę (78$ USD). Jednak jeśli wjechaliście własnym pojazdem do Irackiego Kurdystanu nie wylecicie z Erbilu do Bagdadu, gdyż w paszporcie macie przystawioną pieczątkę świadczącą o tym fakcie (sprawdzone trzykrotnie na własnym przypadku).

5. W Erbilu, w stolicy irackiego Kurdystanu, należy udać się do Głównego Urzędu Celnego i poprosić o zgodę na pozostawienie Waszego pojazdu na składzie celnym, następnie tam się udać i załatwić wszystkie dokumenty z tym związane – trwa to ok. 5godzin i zakończy się wystawieniem specjalnego dokumentu. Ten jednak nie stanowi jeszcze o możliwości wylotu, gdyż zgodę na wyjazd i wylot musi wystawić Urząd Imigracyjny (próbowaliśmy nie było to możliwe!)

6. Na podstawie kwitu ze Składu Celnego, musimy się udać do Urzędu Imigracyjnego w Erbilu i otrzymać kolejny kwit, zgodę na wylot z irackiego Kurdystanu (załatwianie zajmie cały dzień i od razu zaznaczajcie, że takowy kwit chcenie dostać do ręki – nam chciano go przesłać na lotnisko wewnętrzną, urzędową pocztą, co zajęłoby kolejne dwa dni!)

7. Mając kwit z Urzędu Imigracyjnego, możecie śmiało jechać na lotnisko i wylecieć do Bagdadu – loty są co najmniej trzy razy dziennie, koszt to ok. 200$ USD w jedną stronę.

8. Po przylocie do Bagdadu, wyrabiacie na lotnisku wizę iracką (78$ USD) i absolutnie nie lecicie z powrotem do Erbilu samolotem, gdyż na lotnisku podczas odprawy, mogą Wam skasować tę wizę pozyskaną z takim trudem i poświęceniem.

9. Należy dogadać się w Bagdadzie z taksówkarzem i pojechać do Erbilu autem (400km ok. 300$ USD). Wiza bagdadzka obejmuje cały Irak wraz z częścią kurdyjską – zresztą macie również wbitą w paszporcie wizę kurdyjską, więc przejazd przez wewnętrzny check point, tuż za Kirkukiem przejdziecie bezproblemowo.

10. Po powrocie do Erbilu odbieracie pojazd ze Składu Celnego i jedziecie już z „bagdacką” wizą. ponownie na wewnętrzny check point, pomiędzy irackim Kurdystanem a Irakiem. gdzie jesteście bezproblemowo przepuszczeni (nam cała procedura opisana do punktu nr10. zajęła tydzień). Szczęśliwi jedziemy dalej, a to dalej, to kolejne check point-y, kompletny brak porozumienia (Irakijczycy nie znają angielskiego), słowo „turysta” jest dla nich abstrakcją… mnożą się pytania… skąd się tu wzięliśmy i jak przyjechaliśmy, skoro mamy wizę z lotniska w Bagdadzie? To jest już kompletnie niepojęte! Tak więc, bardziej jak „korespondenci wojenni”, musicie się przygotować na długie i uciążliwe tłumaczenia (czasem jest to kilka słów po angielsku, czasem na migi, a czasem sami pytają o mutardżi), wywiady i przesłuchania, również tych wyższych szarżą, którzy niejednokrotnie dojeżdżali na posterunek – na szczęście wszystkie takie sytuacje, prędzej lub później (3h), kończyły się przepuszczeniem nas dalej lub wskazaniem objazdu, omijającego zagrożone tereny.

11. Kolejno wyrabiamy elektroniczną wizę do Kuwejtu. Musimy jechać przez to państwo, gdyż pomiędzy Irakiem a Arabią Saudyjską, nie ma żadnego otwartego przejścia granicznego. Dotyczy to również przejścia z Iraku do Jordanii, gdyż obecnie państwo nie do końca kontroluje tereny przygraniczne z Syrią.

12. Mając wizę Kuwejtu, wjeżdżamy do tego kraju na jedynym otwartym przejściu, tuż za Basrą. Czynności graniczne po obu stronach zajęły nam siedem godzin.

13. Aby wjechać do Arabii Saudyjskiej, musimy wcześniej wyrobić wizę. Bezproblemowo załatwiamy ją przez internet, ważna jest przez jeden rok i uprawnia do wielokrotnego przekraczania granicy – łączny pobyt nie może przekroczyć 90dni (koszt 100€). Jest to bardzo dobra sytuacja, gdyż mając takie udogodnienie, możemy przy okazji odwiedzić naszym pojazdem Bahrajn, Katar, Emiraty Arabskie i Oman (do Jemenu raczej obecnie bym się nie wybierał). Wjazd z Kuwejtu do Arabii Saudyjskiej bardzo szybki i bezproblemowy.

14. Powrót z Arabii Saudyjskiej proponuję przez Jordanię. Wizę wystawią nam na granicy (35$ USD).

15. Z Jordanii wjeżdżamy do Izraela – bezwizowy (odprawa zajmie ok. 5godzin).

16. Z Izraela możemy się jedynie przedostać do Egiptu, na Cypr lub do Grecji. Promy na Cypr i do Grecji wypływają trzy razy w tygodniu z Haify – A.Rosenfeld Shipping Ltd. Haifa, Ashdod, Eilat Israel, 104 Ha’atzmauth Road P.O.Box 74, Zip 31000 Tel: +972-4-8613613 Fax: +972-4-8537002 E-mail: haifa@rosenfeld.net . Niestety, obecnie promem nie można podróżować łącznie z naszym pojazdem, my musimy do Limassol na Cyprze lub Salonik w Grecji polecieć samolotem, gdzie następnego dnia w porcie odbierzemy pojazd. Koszt przeprawy na Cypr dla dwóch osób to ok. 2tys $ USD.

17. Na Cyprze, przejeżdżamy na jego turecką część i z Kyrenii, kolejnym promem przedostajemy się do Tasucu w Turcji. Prom płynie całą noc, koszt przeprawy wraz z wynajętą dwuosobową kabiną wyniósł 1/10 tej z Izraela – 200$ USD.

18. Teraz przez Bosfor lub Dardanele, przedostajemy się do Europy i kończy się wspaniała przygoda… Szczegóły można przeglądnąć w naszych reportażach.

Razem: 20200km 78dni w podróży

<<<< POPRZEDNIA