17.01.10

Od rana do godziny 14.00 uzupełniamy naszą stronę internetową, gdyż zaległości ze względu na brak internetu, to już osiem dni. Roberto wychodzi z pomysłem byśmy wspólnie z jego siostrą Isabell, udali się posmakować owoców morza do pobliskiej restauracji. Oczywiście w kwestii wyboru zdaliśmy się na Roberto. Na stół podano kilkanaście różnych pozycji, więc zaczęliśmy próbować te morskie smakołyki. Okazało się, że tylko jedno morskie żyjątko smakowało fatalnie, było gorzkie i wyglądało jak poszarpana surowa wątróbka. Wspólnie postanowiliśmy, iż czas na zwiedzanie Santiago. Dzięki uprzejmości Roberto, który kierując, opowiadał nam o sytuacji gospodarczej i politycznej Chile, pokazując istotne elementy miasta. Zauważamy, iż panuje tu porządek, bardzo dobre rozwiązania komunikacyjne oraz świetny stan dróg. By zobaczyć panoramę Santiago wjechaliśmy na wzgórze, gdzie mieszkał kiedyś dyktator generał Augusto Pinochet Ugarte, który to w 1973 roku przeprowadził brutalny zamach stanu oraz mordy i zaginięcia zwane „karawaną śmierci”. Ponieważ nad Santiago unosi się regularny smog, możliwość wykonania pocztówkowych fotek jest ograniczona. Zwiedzamy standardy tego miasta, nie ma tu ich zbyt wiele, gdyż miasto to wielokrotnie nawiedzały trzęsienia ziemi, udajemy się więc do Katedry przy Plaza de Armas oraz Pałacu Prezydenckiego La Moneda, w którym to jeszcze urzęduje bardzo lubiana przez naród Chilijski, pani Prezydent Michelle Bachelet. Dzisiejszy dzień to czas wyborów prezydenckich i już pod wieczór wiemy, że prawicowy kandydat Sebastiano Pinera (właściciel sieci telewizyjnej, linii lotniczych i nie tylko), wygrał dwoma procentami głosów z demokratycznym kandydatem Eduardo Frei, więc niebawem będzie urzędował w tym pałacu. Nasz krótki pobyt miała zakończyć pożegnalna kolacja w restauracji, niestety z powodu wyborów, nie dość, że panuje tu pełna prohibicja, to wszystkie lokale są zamknięte. Podczas na szybko przygotowanego przez Roberto asado, żegnamy się z tym zawsze uśmiechniętym i żartującym kolegą, który jest właścicielem hotelu, gdzie jesteśmy tak miło goszczeni – podajemy namiary- (Gala’s Hotel- Santa Monika 2357, tel. +56 6715926, Santiago- Centro- dojazd od głównej ulicy Alameda w ulicę Cumning i trzecia przecznica w lewo ).

23_16-01_uspallata-santiagodechile

18.01.10

Z Santiago wyruszamy na północ drogą nr 5 zwaną Panamericana i prowadzącą wzdłuż brzegu Pacyfiku. Na tym odcinku droga jest płatna i co około 60 km, płacimy po 2400 peso. W miejscowości Termas de Socos skręciliśmy w drogę nr B 45 do Ovalle, a później pozwoliliśmy sobie na hardcorowy przejazd drogą nr B 43 do Vicuni, pokonując w dziewiczym terenie przełęcz na wysokości 2050 m n.p.m. Tereny przypominające Albańskie klimaty, nawet domki sklecone z gliny, desek i kawałków blachy. Zastanawiamy się, jak silne jest przywiązanie do ziemi tych ludzi, by żyć i funkcjonować w tak trudnych warunkach. Przejazd ten zajął nam sporo czasu ze względu na bardzo trudną, dziurawą i krętą górską drogę i dopiero późnym wieczorem docieramy do Vicuni.

24_18-01_santiago-vicunia

Tu na miejscowym Plaza de Armas, mamy okazję uczestniczyć w powyborczym pikniku pod tytułem „Witamy zmiany”, sponsorowanym przez wygranego elekta Pinere. Zadziwia nas spontaniczność miejscowej ludności, poznajemy również zwyczaje i repertuar muzyczny tego narodu. Tu dowiadujemy się, iż wielkim wygranym rajdu Dakar 2010 został Chilijski motocyklista Francisko Lopez. Informacji dostarcza nam lokalna telewizja, pokazująca jak pani Prezydent przyjmuje go w Pałacu La Moneda, gratulując sukcesu. A oto rezultaty polskich ekip:Rafał Sonik (quad) – 5 miejsce, Jakub Przygoński (motor) – 8 miejsce, Jacek Czachor (motor) – 16 miejsce, Marek Dąbrowski (motor) – 33 miejsce, Krzysztof Jarmuż (motor) – 27 miejsce, załoga Robert Szustkowski i Jarosław Kazberuk (samochód)- 35 miejsce, do mety nie dojechał Krzysztof Hołowczyc. Nocleg na prywatnym campingu Rancho Elquino (3.500 peso od osoby).

19.01.10

Ranek przywitał nas wspaniałą pogodą, a przed nami pokonanie kolejnego wyzwania, czyli przejazd na drugą stronę Andów, do Argentyny przez przełęcz Paso Agua Negra (4780 m n. p.m). Jedziemy drogą nr Rp41, prowadzącą doliną Elqui w której to wije się życiodajna rzeka o tej samej nazwie. Ludzie zamieszkujący ten rejon, przede wszystkim żyją z uprawy plantacji winogron, a my naocznie przekonujemy się, że zamiana wody w wino, to nie żaden cud. Wystarczy w kamienistym , surowym terenie posadzić winorośl, dostarczyć wężykami wodę i po kilku miesiącach, po przetworzeniu, mamy wino. Tutaj również wytwarzany jest w lokalnych gorzelniach narodowy trunek, czyli mocna chilijska brandy zwana pisco. Chilijski posterunek usytuowany jest 85 km przed faktyczną granicą, a do posterunku Argentyńskiego, aż 185 km. Przejazd możliwy jest jedynie pomiędzy godziną 6.00 a 17.00 i trwa około pięciu godzin. Mozolnie wspinamy się tą wąską karkołomną drogą na przełęcz. Wrażenia widokowe nie do opisania, pełna gama pastelowych kolorów, myślimy, że choć trochę oddadzą to nasze zdjęcia.

Ponieważ w trzy godziny przemieściliśmy się z 700 na 4.780 m n.p.m, czujemy mocny ścisk w skroniach, ból oczu, a po opuszczeniu samochodu odczuwamy specyficzne zawroty głowy, powodujące lekkie problemy z poruszaniem się. Jesteśmy zaskoczeni panującą tu temperaturą, na przełęczy jest 16 stopni C, połacie leżącego śniegu nie rozpływają się, lecz sublimują, tworząc niezwykłe figury lodowe, przypominające nastroszonego jeża. Zjeżdżamy w dół na wschód drogą nr Rp150 i po dotarciu do Rn40, jedziemy nią dalej na północ, aż do Chilecito. Czterdziestka na tym odcinku jest już całkowicie wyasfaltowana, na szczęście pozostał bardzo krótki 40 km odcinek od Puerto Alegre do Sanogasta, prowadzący przez Cuesta de Miranda. W tym kanionie dominują tylko dwa kolory, rdzawo- czerwone skały porośnięte lasem zielonych, ogromnych kaktusów. Nasze obozowisko rozbiliśmy za miastem w przydrożnym zagajniku już nocą, rankiem okazało się, że spaliśmy naprzeciw wysypiska śmieci, o czym poinformowały nas poranne miliony much.

25_19-01_vicunia-chilecito

20.01.10

Z Rn40 skręcamy na Famatima w drogę nr Rp11 i jadąc na północ docieramy do miasteczka Tinogasta. Na całym odcinku droga przecina koryta wielu okresowych rzek, a my pokonujemy te miejsca ich naturalnym dnem, nie ma ani jednego mostu. Uzupełniamy zapasy w Tinogasta (ostatnia stacja paliw, a do granicy 250km w Chile tez dopiero po 250km) i drogą Rn 60 ponownie jedziemy w kierunku Chile. Tym razem przedzieramy się przez przełęcz Paso San Francisco (4725 m n.p.m). Dookoła widoki jak z bajki, lecz tym razem wspinamy się na drugą stronę Andów rozległym płaskowyżem, rozpiętym pomiędzy górami o wysokości ponad 6500m. na wysokość 4350 m.n.p.m. .Jadąc wzdłuż Laguny Verde zauważamy deskę z napisem „termas”, więc bez wahania zbaczamy z trasy i po kilku minutach grzejemy „dupki” w gorącej termalnej wodzie, na zewnątrz 8ºC, a woda ma 36ºC, jest to coś wspaniałego.

Posterunek graniczny Chile dopiero po 120 km od faktycznej granicy. Po dojeździe okazało się, że otwarty tylko do 18.00, jednak uprzejmi pogranicznicy uruchomili go na wyłączną naszą potrzebę i po 20.00 jedziemy dalej w kierunku wyschniętego słonego jeziora Salar de Pedernales. Zachodzące słońce dodaje jeszcze większego kolorytu i tak niezwykle ubarwionym paletą pasteli pobliskim pasmom gór. Już po ciemku skręcamy z gruntowego traktu i wjeżdżając około 1km w głąb, rozbijamy nasz obóz na totalnym pustkowiu 3550m.n.p.m.

26_20-01_chilecito-salardepedernales

21.01.10

Noc na pustyni chyba z przymrozkiem, bo ubrani w dresy i przykryci dwoma kołdrami trzęsiemy się z zimna. Poranne słońce szybko jednak rozgrzewa kamieniste podłoże i o przemarznięciu natychmiast zapominamy. Dopiero teraz zauważamy, że stoimy na brzegu salaru, tylko my i bezkres przestrzeni. Ruszamy na wschód w kierunku Pacyfiku do miejscowości Chanaral i dalej drogą Nr.5, Panamericaną do Taltal. Tu wjeżdżamy na gruntowy szlak, który ma szumne oznaczenie drogi nr.1, jechał tędy rajd Dakar i wiem teraz, dlaczego tyle załóg odpadło na tej kamienistej trasie. Cały przejazd jest tak atrakcyjny, niech więc fotki pokażą i tak nie oddające w pełni obrazy widziane przez nas. Dzisiejszy obóz rozbijamy na brzegu Pacyfiku, gdzie tylko my, kamienie i niekończący się ocean.

27_21-01_salardepedernales-plazapacyfik

22.01.10

Poranek wita nas wiszącymi nad naszymi głowami chmurami, jednak jest ciepło Po kąpieli w nieco zimnej wodzie Pacyfiku ruszamy rumowiskiem kamieni zwanym drogą nr.1, która prowadzi wzdłuż Oceanu Spokojnego. W międzyczasie przystajemy i z zaciekawieniem obserwujemy jak zamieszkujący brzeg ludzie, których obozowiska są co kilka km, pracują ciężko w przerażających warunkach, zbierając algi, by gdzieś tam, kobiety mogły być piękniejsze, bądź miały iluzję piękna. Muszę przyznać, iż kolejny raz wiedza książkowa nie zawsze pokrywa się z rzeczywistością, gdyż dopiero teraz dokonałam weryfikacji, z jakim trudem, całymi rodzinami zbiera się i suszy te wodorosty, aby sprzedać je do dalszej obróbki, by kiedyś już w estetycznym opakowaniu znalazły swoje miejsce na sklepowej półce. Kobieta z jednego z obozowisk przekazała nam stosowną wiedzę, iż mieszkają w tych skleconych z różnych materiałów budkach cały rok i pracują przy algach, dodatkowo łowiąc owoce morza jak np. loco. Po drodze jak zwykle mnóstwo kapliczek, które towarzyszą nam od początku podróży. To niezwykłe miejsca, od maleńkich i skromnych po duże wręcz jarmarkowe, najczęściej spotykanymi relikwiami są zużyte i połamane części samochodowe. Spotykamy również cmentarze, równie zadziwiające jak i zastanawiające, gdyż ludzie umieszczają tam przeróżne przedmioty, po prostu co mają pod rękę, może to być zabawka, monety, czapka, jak również coca cola i piwo. Za zrujnowaną bazą byłej kopalni o nazwie Caleta El Cobre, wjeżdżamy w ląd i wspinamy się na wysokość 1800m zostawiając za sobą wspaniały widok na horyzont, półkoliście kreślący się na Pacyfiku. Karkołomną drogą wykutą w stromym skalnym zboczu, docieramy do Panamericany, aby zjechać nią na południe ok. 10km, a następnie skręcamy w drogę B 55 prowadzącą na pustynię Atacama.

Postanowiliśmy przejechać ten nieprzyjazny teren na odcinku 500km, aż do północnego jej krańca, do miejscowości San Pedro de Atacama. Zmierzamy pustkowiem, czasem mijając odkrywkowe kopalnie, przez jedną z nich nawet musimy przejechać na druga stronę, klucząc i błądząc w mętliku kopalnianych dróg. Totalny brak oznaczeń, tak do końca nie wiemy, gdzie się znajdujemy, poruszamy się tylko na kompas wiedząc, że jadąc na zachód musimy dostać się do następnego traktu, prowadzącego na północ. Przekraczamy pasmo górskie nazwane Cordillera De Domeyko, ku czci wielkiego Polaka , który przybył do Chile pod koniec XIX w i wielce wsławił się w tym kraju jako mineralog, twórca tutejszego szkolnictwa i wielki obrońca miejscowych Indian. Robi się ciemno, więc chowamy się za jakąś skalną skarpą, gdyż mocno wieje i zostajemy na noc, gdzieś na środku tej niezmierzonej przestrzeni Atacamy, na wysokości 2800m.n.p.m.

28_22-01_plazapacyfik-atacama

23.01.10

Rankiem szybko robi się skwar na tym pustynnym pustkowiu, gdzie od ponad 110 lat nie spadła kropla deszczu, więc ruszamy dość szybko w kierunku Salar de Atacama. Po dojeździe do tego wyschniętego jeziora, przecinamy go w poprzek od zachodu na wschód docierając do małej osady Paine, a następnie kierując się na północ przez Toconao, wjeżdżamy do San Pedro de Atacama. Po drodze odwiedzamy jeszcze Reserva Nacionale Los Flamencos, gdzie w płytkich wodach laguny dostojnie spacerują różowo szare flamingi (2500 peso od osoby).

Tym razem pozwoliliśmy sobie na odrobinę luksusu i wynajęliśmy pokój w małym hostelu, w centrum tej turystycznej wioski, bazy wypadowej do wielu ciekawych miejsc ulokowanych wokół salaru, oraz przyległej Boliwii (20.000peso pokój 2os. czysto i schludnie hotel Licancabur 191 tel. 5655851101 ). Na każdym kroku czuć podróżniczą atmosferę, spacerując po jej wąskich uliczkach. Jednak tam gdzie wielu turystów, trzeba mieć również baczenie na to, aby się nie dać oszukać i np. nie dać sobie dopisać numeru kołnierzyka do rachunku w restauracji lub w biurze podróży, co nam chciano uczynić, lecz jako doświadczeni podróżnicy nie daliśmy im szans na szybki zarobek. Zaskoczyła nas również dziwna sytuacja związana z tą wioską, wieczorem kiedy zaczyna tętnić życie, tu gaśnie światło i wszyscy na tą okoliczność wyposażeni w latarki i świeczki, dalej świetnie funkcjonują. Nas jednak ta sytuacja niezwykle dziwi, gdyż wczoraj nad każdą z kopalń widoczna była łuna świetlna, tak w dzień jak i w nocy, no cóż dokładnie uwidoczniona jest priorytetowość w kapitalizmie.

24.01.10

Rano załatwiamy w Boliwijskim biurze podróży przewodnika na dalszy nasz przejazd przez terytorium tego kraju, totalnym bezdrożem prowadzącym na drugą stronę Andów, aż do Salaru de Uyuni. W pierwszej wersji proponowanej opłaty za tą usługę padła kwota 360 USD, lecz po bardzo krótkich negocjacjach stanęło na 100 USD, tak więc 26.01.10 jedziemy do Boliwii. Dzisiejszy dzień przeznaczamy na zwiedzenie Valle de la Luna (dolina księżycowa), a następnie jedziemy do najwyżej położonych na świecie gejzerów Geiser El Tatio, usytuowanych na 4350 m n.p.m. Oddalone są od San Pedro de Atacama o 95 km. i prowadzi do nich droga nr. B 245. Jedziemy na północ wzdłuż granicy z Boliwią, mając w tle potężne wulkany sięgające 6000 m n.p.m.. Po drodze obserwujemy życie zwierząt, spotykamy stada vicunii (odmiana tutejszej lamy), które upodobały sobie tak trudne dziewicze tereny. Po trzech godzinach jazdy gruntowym traktem docieramy do gejzerów, by w promieniach zachodzącego słońca podziwiać niezwykłą kolorystykę skamieniałych minerałów, którą stworzyła tryskająca z nich wrząca woda.

29_24-01_sanpedrodeatacama

Całość obrazu uzupełnia harmonia dźwięków w postaci odgłosów syczenia i bulgotania oraz zapachu siarki. Pozostajemy tu do rana, by oglądać ten cud natury, tym razem przy wschodzącym słońcu.

25.01.10

Noc na tej wysokości to pewność, że temperatury spadają poniżej zera, nad ranem było -4ºC. Na szczęście przygotowaliśmy się na taki wariant i spaliśmy w naszym domku na dachu w polarach. Do godz. 6.00 byliśmy tutaj tylko my i wrzące gejzery, później to istny najazd turystów, którzy jeszcze przed wschodem słońca przyjechali je oglądać . Zgiełk, gwar jak na miejskim deptaku, to była dobra decyzja, aby przyjechać tu już wczoraj i w spokoju, samotnie napawać się pięknem tego miejsca. Robimy jeszcze parę fotek i tą samą drogą wracamy do San Pedro de Atacama. Jutro żegnamy Chile i rozpoczynamy przygodę z Boliwią.

ar_ch_bol

<<<< POPRZEDNIA ——– NASTĘPNA >>>>