1. stycznia 2012r

I stało się…jesteśmy już w nowym 2012 roku. Sztandarowa pogoda, a my na białych plażach Tulum. Trzy dni rezydowaliśmy na kempingu Chavez, dając sobie po raz pierwszy w tym etapie podróży, tak długą noworoczną labę. A ponieważ wszystko co niesamowite szybko się kończy, nadszedł czas ruszać w dalszą drogę. Stacjonując w okręgu Quintana Roo, przemieszamy się do Cancun, riwiery oddalonej od Tulum o 120km na północ, jadąc autostradą o nr.307. Praktycznie tuż za miastem, zaczynają się ukazywać bramy wjazdowe do kolejnych resortów, położonych na brzegu Morza Karaibskiego. Ich wielkość i przepych, niekiedy aż zadziwia – fontanny, baseny, sztuczne jeziora, piramidy, a wszystko to…dla szeroko rozumianej próżności gości tam rezydujących.

Szybko docieramy do Cancun ( nazwa pochodzi prawdopodobnie od Kaan kuum, co w języku Majów oznacza „gniazdo węży”) położonego na prawie 30km mierzei dzielącej morze od zalewu. Cóż można napisać o kurorcie Cancun?…dawno temu ( pierwszy hotel otwarto w 1974 roku) jacyś ambitni ludzie zajmujący się rozwojem turystyki, zapragnęli prześcignąć Acapulco, tworząc nowoczesny kurort światowej klasy na odludnym skrawku piasku, w pobliżu małej wioski rybackiej Puerto Juarez. Cancun to właściwie dwie miejscowości, Ciudad Cancun i Zona Hotelera…to taki Disneyland dla ludzi, którzy uwielbiają wypoczywać w gąszczu skoncentrowanego blichtru, w wylukrowanych cementowych domach, gdzie na skinięcie ręki można mieć wszystko. Jest drogo, chodzi tylko o to żeby plażować, kupować, jeść, bawić się nocą i od czasu do czasu wyspać w hotelu. I nie jest wielkim zdziwieniem, że 80% turystów w Cancun, to Amerykanie. Europejczycy, którzy chyba jednak wolą trochę mniejsze i bardziej „klimatyczne” miejsca, z pewnością wybiorą Tulum. Jest jednak coś, czym Cancun zauroczy każdego…to białe plaże i oszałamiająco błękitna woda. Zajrzeliśmy to tu, to tam, a w czasie spaceru po plaży podglądaliśmy, jak można spędzać czas, by było wystarczająco efektownie ( pływanie w basenie z delfinami za jedyne 100$). Można na to wszystko popatrzeć, można tu nawet chwilę pobyć, a następnie jak najszybciej zabrać się do bardziej zielonej strefy…i nie idzie tu o strefę dolarową…tą już bez żalu żegnamy.

W ten noworoczny dzień, dotarliśmy jeszcze do kolonialnej miejscowości Valladolid ulokowanej na drodze nr.180 do stolicy okręgu Yucatan, Merida. Wynajmujemy pokój w hotelu, tuż obok placu głównego za 250pesos mex. ( przelicznik 100pesos mex. = 27zł). Co do kolonialnej zabudowy to jedynie kościół i kilka budynków przy rynku, nosi skromny ich charakter, reszta choć dobrze utrzymana, to niewiele ma wspólnego z tamtymi czasami, no może jedynie upodobnione fronty.

2012-01-01-map

2.stycznia 2012 r

Opuszczamy miejscowość Valladolid i jedziemy na zachód drogą nr 180 do oddalonego o 40km zespołu świątyń Majów w Chichen Itza. Jest na tyle wcześnie, że masy wczasowiczów z Cancun, jeszcze tu nie dotarły (wstęp 57pesos + opłata federalna 120 pesos mex. od os.) Ponad trzy godziny, na rozległym terenie, zwiedzamy świetnie odrestaurowany kompleks ruin dawnego miasta Majów. Zadziwiającym jest fakt, iż na teren ruin władze wpuściły setki handlarzy, co sprawia wrażenie zwiedzania jarmarku, odwracającego skutecznie uwagę od meritum rzeczy. Jednak kiedy pojawili się wczasowicze z Cancun, zrozumieliśmy, że ten cyrk jest tu jak najbardziej na miejscu i dodaje całości swoistego uroku. Pomimo tłumów i braku organizacji (należy odstać w dwóch długich kolejkach po bilety) trzeba odwiedzić to niezwykłe miejsce, gdyż jest zdecydowanie odmienne od wcześniej zwiedzanych.

Dalej jedziemy do stolicy stanu Jucatan, Meridy. Niegdyś ośrodek kultury Majów, podbity przez konkwistadorów, przebudowany stał się centrum łączności z Hiszpanią (bezpośrednie zarządzanie), co powodowało wyraźne różnice pod względem kulturowym i politycznym od reszty kraju. Prócz wzmożonego ruchu ulicznego, zanieczyszczenia środowiska i upałów…nie ma nic. Tak więc, jeszcze tego dnia jedziemy do kolonialnego miasta Campeche, stolicy następnego stanu o tej samej nazwie. Docieramy tam już po zmroku i od razu zauważamy, że to pięknie odrestaurowane i czyściutkie miasto (zwłaszcza stare miasto za murami ), nocą do złudzenia przypominające Cartagenę w Kolumbii. Mamy nieco problemów ze znalezieniem noclegu, albo jest to szok cenowy, albo brak garażu, znajdujemy jednak rozwiązanie – auto oddajemy na strzeżony parking za 50peso, a my organizujemy sobie, wielki pokój w hotelu Colonial (213 pesos mex. łazienka, wentylator, a wszystko w nieco starym szpitalnym stylu, nawet zapach jest oryginalny). Wieczór spędzamy na spacerach wokół głównego placu.

Przyszedł czas, by nieco przybliżyć cywilizację Majów i…jej wciąż zagadkowy upadek.

Majowie to obecnie ludność tubylcza, przede wszystkim wiejska, zamieszkująca południową część Meksyku (zwłaszcza Jukatan), Gwatemalę, Belize, Honduras oraz Salwador. Stanowią największe skupisko ludności indiańskiej na północ od Peru; ich liczba przekracza dwa miliony. Mówią kilkoma niewiele różniącymi się od siebie odmianami języka maja, z których najważniejsze to: yucatec, chontal, itza, quiche i lacandon. Na tle pozostałych grup ludności autochtonicznej obydwu Ameryk, Majowie stanowią niezwykły wyjątek, gdyż mimo trwających pół tysiąclecia, wspartych przemocą wpływów cywilizacji hiszpańskiej, a później hiszpańsko-meksykańskiej, ocalili swą narodową jedność, język i starożytną kulturę. Dziś jednak, mało kto z odwiedzających małe wioski Majów, obserwujący ich proste, rolnicze życie, mógłby bez historycznego przygotowania stwierdzić, że ci spokojni, życzliwi ludzie w barwnych bawełnianych strojach, są potomkami najwspanialszej cywilizacji Ameryki przedkolumbijskiej. Jej najświetniejszy okres przypadł na I tysiąclecie n.e. i dzięki niej starożytni Majowie zyskali we współczesnej nauce miano ,,Greków Nowego Świata”. Cywilizacja ta nie powstała jednak i nie rozwijała się w całkowitej pustce i autonomii. Zaczątki ich najwspanialszych osiągnięć, do których należy zaliczyć architekturę monumentalną, pismo hieroglificzne i precyzyjną rachubę czasu, zrodziły się na terenach sąsiadujących, ale nie ulega wątpliwości, że ich rozkwit dokonał się właśnie na obszarze zamieszkiwanym przez Majów. W pierwszych wiekach naszej ery, w okresie formowania się tej społeczności, zewnętrzne wpływy i zapożyczenia pochodziły z trzech starszych i stojących wyżej pod względem kulturowym ośrodków – z będącego już wówczas w okresie schyłkowym centrum cywilizacyjnego Olmeków, znajdującego się nad Zatoką Meksykańską (Kultura El Tajin); z ośrodka Monte Alban, utworzonego przez Zapoteków, położonego na terenie meksykańskiego stanu Oaxaca; oraz z najsilniejszego, będącego wówczas w rozkwicie, centrum Teotihuacan na meksykańskim płaskowyżu, z głównym ośrodkiem w pobliżu dzisiejszego miasta Meksyk. W późnym okresie klasycznym wszystkie te trzy kultury straciły na znaczeniu, a cywilizacja Majów przeżywała swój największy rozkwit. W IX w. nastąpił jednak jej gwałtowny i do dziś nie wyjaśniony upadek. Zamarły wielkie ośrodki religijne, opustoszały otaczające je miasta (ich ludność sięgała 100 tys. mieszkańców) i zniknęły stele, na których Majowie utrwalali daty ważnych wydarzeń, okresy panowania władców i cyklicznych świąt. Zapewne jedną, ale nie najważniejszą z przyczyn cywilizacyjnego załamania był podbój prowincji Jukatan przez wojowniczych, skłonnych do rozlewu krwi Tolteków, mających wcześniej swe państwo ze stolicą w Tuli, kilkadziesiąt kilometrów od miasta Meksyk. Toltekowie podporządkowali sobie nieliczną wówczas społeczność Majów, wprowadzili na dużą skalę obyczaj składania ofiar z ludzi, ale też przyczynili się do odrodzenia cywilizacji Majów. W tym okresie zwanym postklasycznym, do końca XII w. istniało na północnym Jukatanie państewko rządzone przez Tolteków, którego świetność cywilizacyjną, wyrażającą się przede wszystkim w monumentalnej architekturze, piśmie hieroglificznym i precyzyjnej rachubie czasu określały nadal dorobek i tradycja Majów. Najwyższym osiągnięciem majowsko-tolteckiej kultury, jest zespół budowli w Chichen Itza, gdzie znajdowała się stolica państewka. Około 1224 r.n.e. Totlekowie opuścili Jukatan. Ich miejsce zajął lud Itza, zamieszkujący wcześniej nad jeziorem Paten Itza w Gwatemali, też mówiący językiem maja. W drugiej połowie XIII w. klan ten utworzył własne państwo ze stolicą w Mayapanie. Od tego momentu rozpoczął się ostateczny schyłek cywilizacji Majów. Hiszpanie, którzy pojawili się na Jukatanie w 1517 r. nie znaleźli tu dla siebie nic ciekawego. Woleli więc od razu pod wodzą Ferdynanda Corteza udać się na meksykański płaskowyż, do słynącej ze złota, stolicy państwa Azteków, a tymczasem Majowie cenili sobie zielonkawy minerał jadeit- piedra de ijada (kamień lędźwiowy) albo piedra de los rinones (kamień nerkowy) bardziej niż złoto, toteż na takie ozdoby mogli pozwolić sobie tylko najbogatsi.

Prawie wszystko co wiemy na pewno o upadku klasycznej cywilizacji Majów, sprowadza się do tego, iż jesteśmy pewni, że upadła. Przypuszczenia o przyczynach tego wydarzenia, to już tylko spekulacje?…a może jest w tym nieco prawdy? Podobno w pierwszej połowie IX w. upadły jedne po drugich wielkie ośrodki obrzędowe i ludne miasta. Na początku X w. Obszar zajmowany przez Majów w okresie klasycznym (Jukatan, Gwatemala i Honduras) stanowił już pustkowie porośnięte tropikalnym lasem. Z ludności zamieszkujących uprzednio ten teren, szacowanej na około 15 milionów, pozostało zaledwie kilkadziesiąt tysięcy. Przyczyny tego nagłego upadku mogły być różnorodne: załamanie gospodarcze, które spowodowało niedobór pożywienia i śmierć głodową wielkich mas ludności, wielka epidemia (np: febry), rewolucja społeczna (czyli bratobójcza wojna warstw ubogich z warstwami posiadającymi), wielkie trzęsienie ziemi, połączone z wtargnięciem morza w głąb lądu, lub nawet zakłócenie równowagi płci (brak kobiet, a więc i potomstwa). Pierwszą ze wspomnianych możliwości lansował już w okresie międzywojennym wybitny badacz cywilizacji Majów – Sylvanus Morley. Jego zdaniem cywilizacja upadła na skutek nadmiernej i mało efektywnej eksploatacji środowiska naturalnego. Gospodarka Majów, polegająca na uprawie wypaleniskowo-odłogowej (wypalano kolejne partie tropikalnego lasu i eksploatowano aż do wyjałowienia), do wyniszczenia całego dostępnego dla rolnictwa terenu. W wyniku tego zbiory kukurydzy – podstawowego pożywienia – były coraz mniejsze, co doprowadziło do klęski głodu. A może…cywilizacja Majów upadła, bo ludzie przestali wierzyć, że królowie są bogami? Powody upadku cywilizacji Majów są jedną z największych zagadek historii. Naukowcy od dziesiątków lat tworzą różne teorie, ale żadna nie została powszechnie zaakceptowana. Najczęściej wskazuje się na suszę, bądź wojny międzyplemienne. Najnowsze możliwe wyjaśnienie zagadki stworzył hiszpański antropolog Andres Ciudad. Jego zdaniem cywilizacja Majów zaczęła się walić, gdy zwykli ludzie przestali wierzyć, że rządzący nimi królowie…są bogami. Nie chcieli już dłużej pracować przy budowie piramid, które były jednocześnie grobowcami królów i świątyniami, a wielkie miasta zaczęły się wyludniać. Pierwsi w boskość królów przestali wierzyć Majowie z miast na zachodzie. W Tikal, Yaxha czy Uaxactun, cywilizacja zamarła już w IX wieku. Upadek był jednak powolny i do Copan, na terenie dzisiejszego Hondurasu dotarł dopiero w XIII wieku.

2011-01-02-map

Tymczasem my spotkaliśmy fotoreportera z Polski, pracującego dla ,,National Geographic”, który dwa miesiące poświęcił cywilizacji Majów i pokrótce przedstawił nam jak to było…że się skończyło. Majowie żyli w tak wielkich skupiskach, że brak wody w wyniku suszy, jak i wyjałowienie gleby, powodowały brak żywności, a do tego brak ofiar do składania, prowokował (jak to mawia młodzież), do ,,ustawek” między plemionami, by mieć co zaoferować bogom, co w konsekwencji powodowało pewność…że słońce jutro wzejdzie.

3. styczeń 2011r.

Rankiem uskuteczniamy mały obchód Champeche. Jednak co do kolonialnej zabudowy, widzianej za dnia, emanuje ona prostotą i daleko jej do zabudowy Carartageny. Dalej poruszamy się wzdłuż brzegów Zatoki Meksykańskiej jadąc na zachód drogą nr.180 przez Ciudad del Carmen w stronę regionu Tabasco. Po drodze Toyota dostaje nowy olej i smarowanie, bo to już prawie 16tys. km od Buenos Aires. Na nocleg zatrzymujemy się w miejscowości Frontera. Hotel na wjeździe (350 pesos – pok.2os. klima, łazienka, strzeżony parking).

Kilka zdań o Campeche…niegdyś handlowa wioska Majów zwana Ah Kim Pech (Owczy Kleszcz Boga Słońca), zostało wpisane na listę UNESCO w 1999r. Dumni mieszkańcy robią co mogą, by odnowić kolonialne serce miasta i utrzymywać w nim nienaganny porządek, a my potwierdzamy, że tak jest. Przetrwało wiele rezydencji wznoszonych tu w czasach największego rozkwitu miasta, przez bogate rodziny hiszpańskie. Zachowały się także dwa fragmenty murów miejskich oraz siedem bastionów (baluartes), a peryferii strzegą dwa forty z czasów kolonialnych. Ale po co były te forty, których budowie poświęcono aż 18 lat? Ano bogactwa miasta silnie przyciągały uwagę korsarzy, którzy przez dwa stulecia terroryzowali miasto, atakując statki, napadając na port, dopuszczając się grabieży i gwałtów na mieszkańcach oraz puszczając z dymem ich domostwa. Dopiero kiedy dokonała się największa rzeź w 1663r., skłoniła monarchię hiszpańską (myśleli nad tym pięć lat) do budowy murów obronnych i fortyfikacji, mających na celu zapewnienie miastu bezpieczeństwa. Dziś miejscowa gospodarka opiera się na połowie krewetek i platformach wydobywających ropę naftową.

2012-01-03-map

4.styczeń 2012r

Kontynuujemy jazdę drogą nr 180 do stolicy regionu Tabasco, Villahermosa ( Piękne Miasto). Niegdyś miasto to konkwistadorzy hiszpańscy założyli nad brzegiem zatoki, jednak po wielu napadach korsarzy i piratów, przeniesiono je w głąb lądu i tak już zostało. Dziś to centrum przemysłu naftowego Tabasco, dobrze rozwijające się, nowoczesne miasto, natomiast z czasów kolonialnych nie zachowało się nic godnego uwagi, a stara część miasta to niechlujne i zaśmiecone miejsce. My jednak przyjechaliśmy tu przede wszystkim dla olmeckich głów rzeźbionych w bazalcie , które znajdują się w Museo de Historia Natural Jose Narciso Rovirosa, zlokalizowanym na wielkim obszarze zachowanej naturalnej dżungli usytuowanej nieopodal centrum. Mieści się tam również niewielkie ZOO. A wszystko to jest kompleksem Parque -Museo La Venta. Natomiast olmeckie kamienne figury rozlokowane są pośród ogromnych drzew Ceiba (puchowiec), będących wizerunkiem wszystkich kultur prekolumbijskiego okresu (święte drzewo Olmeków i Majów). Szlak przyrodniczy prowadzi przez bujną tropikalną zieleń, obok 34 rzeźb Olmeków. Wiele jest zagadek jak powstawały w czasach 1200 lat p.n.e., gdzie największa waży 24 tony i ma ponad dwa metry wysokości i jak były transportowane na dość duże odległości…bez użycia kół?

Dalsza część dnia to mało interesujący przejazd po północnej stronie tzw. „talii Meksyku”, najwęższego miejsca dzielącego Atlantyk od Pacyfiku, gdzie po stronie zatoki , którą jedziemy dominuje przemysł naftowy i gazowy. Staramy się jak najszybciej opuścić ten rejon i tuż przed zmrokiem w mieście Acayucan znajdujemy przyjemny hotel z garażem (260 pesos mex. pok 2os. nad wyraz czysto i schludnie, łazienka, internet). Wieczorem sprawdziliśmy większość cen w supermarkecie, to dość tanie państwo, niejednokrotnie wartość towaru, to połowa ceny w Polsce.

2012-01-04-map

5.styczeń 2012r

Powoli zmierzamy do portu Veracruz. Po drodze odwiedzamy ciekawe, zadbane turystyczne miasteczko Catemaco, leżące nad laguną o tej samej nazwie. Pogoda kiepska, ale mamy wyobraźnię, że przy słonecznej, wszystko może wyglądać tu niczym z bajki, ale jest też coś, co płynnie przechodzi z bajki…w magię i czary, a są to…prawdziwi czarownicy. W miasteczku żyje wielu (brujos) czyli leczących ziołami i magią. Wiele ulic, barów etc., ma w nazwie coś ze strefy czarów. Ale to nie wszystko, odbywa się tutaj…doroczny zjazd czarownic i czarowników; dla zainteresowanych, jest to pierwszy piątek marca na Cerro de Mono Blanco (Wzgórze Białej Małpy). Dalej na trasie, poruszając się na zachód drogą nr.180, po zjeździe 14km w bok na południe i przekroczeniu rzeki Rio Papaloapan płatnym mostem (20 pesos mex w jedną stronę – tu nadmieniamy, że wszystkie potężne mosty są płatne), wjechaliśmy w kolonialne, niezwykle urokliwe miasteczko ulokowane nad jej brzegiem, Tlacotalpan. W 1998 roku Tlacotalpan został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO, gdyż układ urbanistyczny i architektura jest przykładem połączenia tradycji hiszpańskiej i karaibskiej o wyjątkowym znaczeniu i jakości.

Swój szczególny charakter miasto zawdzięcza krajobrazowi miejskiemu, który tworzą szerokie ulice, skromne domy, bogactwo stylów i kolorów, jak również okazałe drzewa rosnące w ogrodach prywatnych i parkach publicznych. Poza ciekawą architekturą, wieloma kościołami, słynie również z wyrobu drewnianych krzeseł (w większości bujanych) i szydełkowych koronek (najczęściej jako element sukienki). Później zaglądamy do portowego miasta Alvarado, usytuowanego u ujścia rzeki do zatoki Meksykańskiej. Z pewnością warto tu zboczyć na chwilę z trasy, aby obejrzeć bardzo ciekawie zaprojektowany i pięknie utrzymany główny rynek i kościół.

Dzisiejszy finał podróży, to Veracruz…ze swoim małomiasteczkowym charakterem i radosną atmosferą. Trochę zamieszania z parkingiem, ale nocleg znajdujemy w hotelu (w przyzwoitej cenie 200 pesos), tuż przy głównym placu zwanym El Zocalo. A tam… niesamowita atmosfera, gdzie muzykujący grajkowie, umilają konsumpcję w maleńkich restauracyjkach, gdzie jednocześnie trwa koncert Michaela Jacksona ( kopia z czasów naturalności i witalności). Nasza kolacja przebiega w trybie ,,mercadowym”, czyli mamy pełen przegląd ofert (w końcu to port), co możemy kupić, tylko w czasie kolacji (okulary, zegarki, torebki, perfumy, kubańskie cygara, etc.) i kiedy nadszedł już koniec kolacji… z niezliczonej ilości ofert, wybraliśmy coś dla siebie (czasem trudno odmówić…eh).

2012-01-05-map

Jest jeszcze  jeden temat, który chciałabym poruszyć, gdyż stykam się z nim każdego dnia… to otyłość. A ponieważ problem otyłości zwiększa swój zasięg na świecie, a Ameryka Południowa, Centralna, a teraz  Meksyk to miejsca, gdzie cukier jest wszędzie i do wszystkiego, czego efekty widać głównie u kobiet. Doprowadzają się one do stanu, gdzie jeszcze przed trzydziestką mają problem z chodzeniem, a przy schylaniu się… efekt dżdżownicy… czyli siedem brzuchów. Sama zamawiając coś do picia, jeśli nie zapowiem, by było to bez cukru, to na pewno będzie to posłodzone, a dodatkowo dostanę kilka saszetek cukru, gdyby tego było za mało. Prawie każdy wyrób w cukierni jest z dulce de leche (masa cukru z mlekiem w postaci karmelu), a do tego polany lukrem lub posypany cukrem. No i jeszcze kultowa coca-cola, która jest wszędzie, nawet u Indian w dżungli, też wspomaga tycie. Tak więc jak to powiedział kiedyś Hipokrates ,, jesteś tym… co jesz”, to działa i nie ma odwołania… tylko co dalej? Być może kraje bardziej cywilizowane i świadome problemu zadziałają w obronie człowieka przed nim samym?… to głupie… wiem… ale może trzeba będzie, tyle tylko, że ucierpi na tym wiele firm i koncernów… i nie trzeba być specjalnie  , by wiedzieć o których mowa… a to co napiszę za chwilę, nie jest zupełnie w ich interesie… więc czyim?… być może moim?…

Unia Europejska za 20 lat… a może już za 10?…

- [obsługujący]: Dziękujemy, że wybrała pani naszą pizzerię. Postaramy się zapewnić pani jak najlepszą jakość usług, a w celu jej zapewnienia…czy mogę prosić pani numer EUROPESEL?

- [klientka]: Dzień dobry. Chciałbym złożyć zamówienie.

- [o]: Czy mogę najpierw prosić pani numer EUROPESEL?

- [k]: Mój EUROPESEL, tak…już…chwileczkę…to jest: 2165052031412341123221854332223.

- [o]: Dziękuję, pani Wioletto. Widzę, że mieszka pani w Międzyrzeczu Górnym dom nr.4, a pani numer domowego telefonu to 33654777. ..numer telefonu w pani biurze, to 54356326, a numer pani komórki to 663387789. Z którego numeru pani dzwoni?

- [k]: Co? Dzwonię z domu! Skąd pan ma te wszystkie informacje ?

- [o]: Jesteśmy podłączeni do Systemu, proszę pani.

- [k]: (wzdychając) Ach… tak… Chciałabym zamówić dwa razy waszą Pizzę ,,Samo Mięcho”.

- [o]: To chyba nie jest dobry pomysł, proszę pani.

- [k]: Co pan ma na myśli?

- [o]: Proszę pani, w pani kartotece medycznej jest napisane, że ma pani

ekstremalnie wysoki poziom cholesterolu. Pani Narodowy Opiekun Zdrowia nie zezwoli na tak niezdrowe zamówienie.

- [k]: Cholera. To co pan proponuje?

- [o]: Może pani spróbować naszej nisko tłuszczowej ,,Pizzy Sojowej”. Z pewnością pani zasmakuje.

- [k]: Czemu pan sądzi, że mi to zasmakuje?

- [o]: Wypożyczała pani w zeszłym tygodniu “Sojowe przepisy kulinarne” z biblioteki, dlatego właśnie to pani zasugerowałem.

- [k]: Ok, ok. Proszę, więc dwie rodzinne. Zaraz podam panu numer karty kredytowej.

- [o]: Obawiam się, że będzie pani musiała zapłacić gotówką, bo przekroczyła pani limit na koncie karty kredytowej.

- [k]: Milczenie…no to skoczę do banku tu obok i przyniosę gotówkę, zanim wasz kierowca dostarczy pizzę.

- [o]: Pani konto czekowe…również jest już wyczerpane.

- [k]: Hm…Nieważne…po prostu przyślijcie pizzę, a gotówkę już mam…czasem w torebce mam taki bałagan, że trudno coś znaleźć…no więc jak długo to zajmie?

- [o]: Obawiam się, że około 45 minut, gdyż mamy teraz dużo zamówień. Chyba, że jeśli chce pani przyjechać sama po zamówienie, bo przecież dziś powinna pani zwrócić wypożyczone książki do biblioteki, a to przecież po drodze. Jednakże chciałbym zwrócić uwagę, że wożenie pizzy motocyklem może być ryzykowne, całkiem niedawno miała pani wypadek, kiedy przewoziła pani obraz z Castoramy.

- [k]: Skąd u diabła pan wie o tych książkach, o wypadku i, że jeżdżę na motocyklu ?!

- [o]: Pisze tutaj, że oczekuje się na panią, z pierwszą wpłatą na samochód., ale motocykl ma pani już spłacony, a wypadek…hm…jest pani notowana nie pierwszy raz…a ubezpieczyciel odmówił pani zniżek…już dożywotnio…

- [k]: K….!!!!!!!!!

- [o]: Radzę uważać co pani mówi. Ma pani już przecież kolegium za obrażenie policjanta w lipcu 2010 roku, oraz wyrok za opowiedzenie nietolerancyjnego dowcipu o nekrofilach.

- [k]: (Milczenie)

- [o]: Czy chce pani coś jeszcze?

- [k]: Tak, mam kupon na darmowe dwa litry coca – coli…

- [o]: Przykro mi, proszę pani, ale nasz regulamin zabrania podawania coli cukrzykom…

- [k]: Ok…a czy Wielki Brat zgodzi się na kawę?…

-[o]: niestety nie, gdyż jak stoi napisane, ma pani wysokie ciśnienie i może to zagrażać pani zdrowiu lub życiu, a w pani przypadku polisa nie obejmuje ubezpieczeniem takiego zdarzenia i wpłata może być zagrożona, a nawet anulowana.

-[k]: Cisza…szanowny panie rezygnuję z zamówienia…przepraszam za kłopot…opuszczam Unię Europejską…pozdrawiam Wielkiego Brata…niech patrzy na innych…ja zwalniam się spod jego opieki…

-[o]: Dziękujmy za skorzystanie z naszych usług…w ramach zapewnienia najlepszej ich jakości…rozmowa była nagrywana…i będzie zarejestrowana w pani aktach osobowych…

-[k]: Żegnam…akta swoje znam…pozdrawiam…

6.styczeń 2012r

Rankiem Veracruz nie przedstawia się już tak ciekawie, jak wieczorową porą, kilka fotek przy głównym placu El Zocalo i ruszamy dalej, wzdłuż zatoki Meksykańskiej drogą nr 180. Po 42km zbaczamy z trasy 4km w głąb lądu i odwiedzamy kompleks prekolumbijskiej kultury Totonaków w Zempoala. Tutejszy „guia” (przewodnik), oprowadził nas po rozległych, monumentalnych ruinach, jako jedynych turystów przybyłych tu tego dnia. Cisza, spokój – nawet trudno było tu trafić, będąc dosłownie kilometr od celu. Po godzinnym zwiedzaniu wracamy na trasę i kontynuujemy jazdę na pn-zach. W miejscowości Nautla docieramy do Costa Esmeralda (szmaragdowe wybrzeże) i oczom nie dajemy wiary, gdyż kolor szmaragdu mocno ewoluował w kierunku szarości. Plaża ciągnie się 20km aż do Gutierrez Zamora, gdzie usytuowanych jest mnóstwo hoteli i restauracji. Poddajemy się nastrojowi… jedynie kulinarnie i w nadmorskiej pirackiej tawernie, smakujemy wspaniały koktajl z krewetek – specjalność tego regionu – pychotka!

Dzisiejszy dzień pt. kamienne ruiny, nakierowuje nas na godzinę przed zamknięciem, do następnego kompleksu , największego osiągnięcia klasycznej kultury Veracruz, miasta Totonaków w El Tajin, ok. 10km na zachód od miejscowości Papantla. To ośrodek religijny, poświęcony bogu Tajinowi, władcy grzmotów, błyskawic i huraganów. Rozmach, kunszt i wielkość budowli wprowadził nas w zdumienie. Charakterystyczną cechą architektury, są rzędy kwadratowych nisz w ścianach budynków. Można tu także zobaczyć wiele boisk do rytualnej gry w piłkę i rzeźb przedstawiających rytuał składania ofiar z ludzi. Ponadto mamy sposobność brać udział w spektaklu, a mianowicie w rytualnym obrzędzie ,,voladores”, gdzie pięciu mężczyzn w tradycyjnych strojach, wspina się na szczyt bardzo wysokiego słupa. Czterech z nich siada na rogach małej kwadratowej drewnianej ramy, układa liny i obraca ramą, owijając liny wokół słupa. Piąty, stojąc na maleńkiej platformie nad nimi, tańczy, uderza w bęben i gra na piszczałce. Kiedy nagle przestaje, czterej ,,voladores”…rzucają się do tyłu głowami w dół z rozpostartymi rękami. W miarę jak liny się rozwijają, wirują wokół słupa i opuszczają wolno na ziemię. Ta starożytna ceremonia, pełna jest symbolicznych znaczeń. Mężczyźni symbolizują papugi, wołające o deszcz na cztery świata strony, by zapewnić urodzaj… my patrzymy w niebo… oni kręcą się i kręcą… nie możemy się nadziwić… totalne vertigo!

Na nocleg wracamy do Papantla i wynajmujemy pokój (200 pesos 2 os.) obok głównego placu El Zokalo. Piątkowy wieczór to czas zabawy, tak więc w przyjemnej atmosferze, przyglądamy się tańczącym parom… a w powietrzu unosi się upajający, słodkawy aromat wanilii… przecież to serce regionu słynącego z jej uprawy.

Coś dla bardziej dociekliwych… któż to byli Totonakowie?… Choć religia chrześcijańska zasymilowała dawne wierzenia plemienne, jednak szczególnie na terenach wiejskich ( fragment wybrzeża stanu Veracruz) przetrwały tradycyjne obrzędy. Głównymi bóstwami Totonaków są ich przodkowie, Słońce-bóg kukurydzy i św. Jan-pan wody i grzmotów. Wenus i Księżyc utożsamiają z Qotiti-diabłem władającym podziemnym królestwem śmierci. Niektórzy z nich wciąż wierzą, że ziemia jest płaska, niebo to kopuła, a słońce w nocy podróżuje pod ziemią… hm…

I jeszcze legenda wyryta na ścianach muzeum w El Tajin… głosi, iż ziemski chłopiec, którym zaopiekowało się 12 władców błyskawic, skradł boskie szaty i zaczął zrzucać je na ziemię. Aby zapobiec końcowi świata, bogowie skrępowali go tęczą i puklem włosów dziewicy, a potem umieścili na dnie oceanu… miejmy nadzieję, że ciągle tam przebywa…

2012-01-06-map

7. stycznia 2012r

O poranku zwiedzamy historyczne, kolonialne centrum. Najbardziej zadziwia, połączenie kultur i religii – katolickiej i Totonaków, gdzie na ścianie kościoła widnieją sceny obrazujące wierzenia Indian oraz wizerunek najwspanialszej budowli stanu Veracruz, piramidy z El Tajin. Natomiast na dziedzińcu kościelnym stoi rytualny słup i ponownie oglądamy spektakl ,,voladores”. Wyjeżdżamy z miasta i obieramy kierunek na stolicę Meksyku (Ciudad de Mexico) lub DF (Distrito Federal). Jedziemy drogą nr.130 pnąc się w masyw górski Sierra Madre. Pierwsze 100km jedziemy państwową drogą i tempo przejazdu spada prawie do 30km/h. W Meksyku bardzo popularne są poprzecznie wybetonowane garby o wysokości do 20cm, tzw. „śpiący policjanci”, określane tu„topez”.  Nie sprzyja to szybkiej i płynnej jeździe, ale na pewno znacznie zmniejsza liczbę wypadków. Poza tym są dwa rodzaje dróg, państwowe – bezpłatne, przechodzące przez każdą wioskę w której jest nieskończona ilość „topez”, do tego ruch ciężarówek, oraz wiele dziwnych i starych, rozwalających się pojazdów. Natomiast płatne drogi szybkiego ruchu i autostrady (opłata ok. 15$USA za 100km) są całkiem niezłe, lecz bardzo drogie. Zabrakło nam już cierpliwości i skorzystaliśmy z wersji autostradowej, niestety coś za coś – nie obcujemy tete-a-tete z życiem miejscowej ludności, jednak jesteśmy w stanie na czas dotrzeć do celu, jakim dzisiaj jest prekolumbijskie miasto Teotihuacan, położone 50 km od stolicy. Manewr ten, pozwolił nam dzisiejszego dnia pokonać dystans 200km i o 15.00 na dwie godz. przed zamknięciem, dotrzeć na miejsce. Teotihuacan znany głównie dzięki Piramides del Sol y de la Luna (piramidy Słońca – 65m i 3 mln ton kamienia, oraz Księżyca), był największym starożytnym miastem Meksyku, a zarazem stolicą najpotężniejszego imperium prehiszpańskiego w Ameryce Środkowej. Jeszcze przez wiele stuleci po upadku miasta, Teotitihuacan pozostawał celem pielgrzymek najwyższych dostojników azteckich. Wierzyli oni, że wszyscy bogowie złożyli tu siebie w ofierze, by wprawić w ruch Słońce na początku ,,piątego świata”, zamieszkiwanego przez Azteków. Obecnie każdego roku, w porze równonocy wiosennej, przybywają tu rzesze meksykańskich pielgrzymów, aby chłonąć mistyczną energię, którą… jak wierzą, emanują wtedy piramidy. A dziś… mnóstwo tu handlarzy, w ofercie biżuteria, maski, rzeźby, ceramika, łuki i strzały z kolorowymi piórkami, wszystkie odmiany naturalnych kamieni w przeróżnych formach, gwizdałki naśladujące głosy zwierząt i ptaków… i duuuuużo srebra.

Po zwiedzeniu kompleksu, tuż za jego murami, wynajmujemy pokój w hotelu ,,Quetzalcalli”, na dwie noce (cena wstępna 1200pesos,700 po negocjacjach za dwie noce), gdyż jutro jedziemy zwiedzać miasto Meksyk, a tu w spokojnym miejscu (jesteśmy sami), stworzyliśmy sobie bazę do tego celu.

2012-01-07-map

Ponieważ już dość mocno ,,ukamienowaliśmy” Was ilością ruin, nadchodzi czas, by spojrzeć na wielką metropolię, która to jednocześnie skupia najlepsze i najgorsze cechy kraju… ale to już w następnym odcinku…

8.styczeń 2012r

Pierwsza noc, gdzie należało się ubrać i spać pod wieloma kocami, jesteśmy na wysokości ponad 2000m.n.p.m i tutaj też jest pora zimowa, co prawda w dzień temperatura oscyluje wokół 15÷20ºC, natomiast nocą spada do 5ºC. Dzień przywitał nas niespotykanym show, tuż obok hotelowej posesji, z której mamy widok na piramidy, wystartowało całe mnóstwo balonów, aby podziwiać ruiny z powietrza. Jeszcze wczoraj wieczorem, umówiliśmy się z właścicielem hotelu, na wyjazd do centrum Mexico City. Punktualnie o 8.00 jesteśmy gotowi do drogi. Okazuje się, że właściciel o imieniu Dawid wraz z żoną Carmen, postanowili wykorzystać tę sytuację i razem ruszamy na niedzielną wycieczkę, do centrum stolicy ich VW Jettą. Dawid jest inżynierem elektrykiem i uczy w miejscowej szkole, podczas jazdy uzyskujemy wiele nowych informacji z tzw. ,,pierwszej ręki” .

Zwiedzanie rozpoczynamy od Cerro del Tepeyac (wzgórza Tepeyac), gdzie znajduje się dawna świątynia aztecka. To tam nawrócony na chrześcijaństwo Indianin Juan Diego, ujrzał Matkę Boską w niebieskiej szacie ozdobionej złotem. Kościół oficjalnie uznał zdarzenie za prawdziwe, a miejsce stało się obiektem kultu. W 2002 r podczas pielgrzymki do Meksyku, Jan Paweł II na uroczystej mszy w bazylice beatyfikował Juana Diega. I tak przez kolejne stulecia przypisywano Matce Boskiej z Guadelupe ( Neustra Seniora de Guadelupe) liczne cuda i ogłoszono oficjalnie Główną Patronką Nowej Hiszpanii. Głównym celem pielgrzymek stała się nowoczesna Basilica de Nuestra Seniora de Guadelupe u stóp wzgórza. Wzniesiona na miękkim podłożu ok. 1700r, bazylika z czasem zaczęła odchylać się od pionu (wszystko wydaje się być krzywe, a podłoga faluje i opada na jedną ze stron). Ta sytuacja spowodowała, że w latach 70-tych XXw. powstała obok druga (zaokrąglona, w kształcie spodka, potężna budowla z… ruchomymi kładkami). Pomiędzy bazylikami postawiono pomnik Jana Pawła II. Wiemy też, że nasz papież Jan Paweł II jest tu niezwykle pozytywnie postrzegany, wspominany i czczony, jak i w całym Meksyku, jesteśmy zdumieni ogromem jego kultu i wspomnień. Jego wizerunki z różnych lat pontyfikatu, widnieją wszędzie, na ścianach świątyń, na straganach ulokowanych wokół bazyliki i… w sercach ludzi. Natomiast zadziwia fakt, że jakoś nie spotkaliśmy ani jednego wizerunku obecnego papieża, Benedykta XVI, nawet takiego oficjalnego wewnątrz kościoła. Ale wyjaśniono nam, że jest tutaj źle postrzegany, jako człowiek wywodzący się z hitlerowskich Niemiec.

Następnie przemieszamy się na La Plaza de la Constitución, to właściwa nazwa miejsca, ale powszechnie używana jest inna – El Zocalo. Jest to główny plac miasta i jednocześnie drugi po względem wielkości, po Placu Czerwonym w Moskwie, plac miejski na świecie. Otoczony z czterech stron zabytkami, również sam w sobie stanowi atrakcyjne miejsce. W północnej części placu znajduje się klasycystyczna Catedral Metropolitana. Na części wschodniej na ruinach pałacu królewskiego Azteków położony jest Palacio National. Pałac ten będący dawniej siedzibą wicekróla Nowej Hiszpanii, obecnie jest ośrodkiem władzy wykonawczej. Na południowej części placu znajduje się Departamento del Districto Federal – czyli siedziba rządu nadzorująca Dystrykt Federalny, którym jest Mexico City. Tu bije serce Miasta Meksyk. Rolę głównego punktu miasta pełnił już w czasach azteckich, stały przy nim dwie świątynie poświęcone indiańskim bogom (Tlalokowi i Huitzilopochtli), pałace władców i bogatych azteckich mieszczan. Dzisiaj Zocalo stanowi wielką estradę, na której wystąpić może każdy. Kilka razy dziennie swoje rytualne tańce przypominają potomkowie dawnych mieszkańców Tenochtitlanu, tzw. ,,concheros”, czyli ubrani w tradycyjne stroje indiańscy tancerze. Mimo, że są to typowo ,,turystyczne” występy, dla nas, Europejczyków, przyzwyczajonych do Indian z westernów, to nie lada atrakcja. Ponadto miasto finansuje wiele programów, aby uatrakcyjnić i przybliżyć zwiedzającym wiedzę na temat kolonialnych czasów, my napotkaliśmy grupę dzieciaków prezentujących ubiory z tamtych czasów. Kolonialna część stolicy rozciąga się na przestrzeni kilku ulic poza El Zocalo.

Później jedziemy do Coyoacan (w języku Azteków Miejsce Kojotów), niegdyś odrębne miasto, obecnie jedna z dzielnic stolicy o kolonialnym charakterze, gdzie mieszkała i tworzyła niezwykle popularna w Meksyku malarka, Frida Kahlo. Zwiedzamy jej rodzinny dom Casa Azul (Niebieski Dom), gdzie urządzono muzeum (wstęp 65 pesos mex.od os.+60 fotoaparat)). Oryginalna uroda Kahlo i jej niekonwencjonalne zachowanie fascynowały wielu ludzi. Frida była osobą, w której słowniku dominowały, delikatnie rzecz ujmując, niecenzuralne słowa, uwielbiała tequillę, sprośne piosenki, równie sprośne kawały, które opowiadała na wydawanych przez siebie szalonych przyjęciach, szokując tym większość swoich gości. Frida i jej mąż Diego Riviera , obracali się w kręgach lewicowych intelektualistów, co widać na ścianach jej domu, gdzie wszędzie wiszą twarze Marksa, Engelsa, Lenina i oczywiście Stalina, którego uważała za bohatera, a jego niedokończony portret, stoi obok wózka inwalidzkiego.

Była wybitną malarką, kaleką, komunistką, narkomanką, alkoholiczką, feministką, kochanką Lwa Trockiego oraz Josephine Baker. Z meksykańskim malarzem Diego Riverą, łączył ją toksyczny i namiętny związek. Miała liczne romanse z przedstawicielami płci obojga, m.in. fotografikiem Nickolasem Murayem, malarką Giorgią O’Kaffee, rzeźbiarzem Isamu Noguchim. Przeżyła rozwód i ponowny ślub z Riverą. Przeszła trzy nieudane ciąże i wiele operacji. Frida żyła zaledwie 47 lat (udana próba samobójcza), a jej biografią można by obdzielić wiele życiorysów. Malowała, by odreagować, tworzyła swoją kronikę życia w obrazach, przelewała swoje emocje na płótno. W Meksyku, jej ziemi ojczystej, miała ogromne rzesze wielbicieli… naturalnie obu płci, dziś to ikona ruchu feministycznego i popkultury. Cytaty które najbardziej utkwiły mi w pamięci… “Surrealizm jest magiczną niespodzianka wynikającą ze znalezienia lwa w szafie, gdzie spodziewasz się znaleźć koszule”, lub… “Piłam, by utopić smutki i ból…lecz te cholerstwa nauczyły się pływać i obecnie jestem znużona właściwym i poprawnym zachowaniem!!!” Jako ciekawostkę chciałabym dodać, że Madonna, która przegrała z Salmą Hayek wyścig o rolę Fridy, w filmie o tym samym tytule – jest największą kolekcjonerką jej dzieł. Wizerunek Fridy i męża Diega, znajduje się na banknocie 500pesos.

Jeszcze tylko regionalne danie na straganie, czyli zupa ,,pozole” i wracamy do naszej bazy w Piramides. Polecamy to miejsce, jako bazę wypadową do zwiedzenia prekolumbijskiego miasta Teotihuacan i Mexico City: www.posadaquetzalcalli.com .To był wspaniały dzień, pełen nowych doznań, dość mocno poszerzających wiedzę, której nie sposób opisać, no może tylko częściowo.

I jeszcze odrobina informacji i spostrzeżeń… Meksyk położony jest na wyżynie leżącej na wysokości ok. 2000m.n.p.m. w środkowej części kraju, założyli go w XIV wieku Aztekowie. W krótkim czasie został ośrodkiem Imperium Azteków. Współczesny Meksyk jest centrum politycznym, kulturalnym i gospodarczym Federacji Meksykańskiej. Region miasta odznacza się także jednym z największych i najszybszych przyrostów liczby ludności. Kiedyś znany z czystego powietrza i nazywany ,,miastem pałaców”, dziś gwałtowna urbanizacja i rozwój przemysłowy doprowadziły do przeludnienia i zanieczyszczenia środowiska. Do odwiedzenia jest wiele miejsc, tak ze współczesną, jak i kolonialną architekturą oraz liczne parki i muzea. Meksykanie to niespotykanie uczynni i serdeczni ludzie, a sama stolica to miasto o miłej atmosferze, przyjaznej dla turysty (przynajmniej w niedzielę).

9.styczeń 2012r

Ponieważ, jak wspominaliśmy w poprzedniej relacji, że Dawid przekazał nam wiele nowych informacji, odchodzimy od założonego planu jazdy wzdłuż wybrzeża Zatoki Meksykańskiej, gdyż rejon portu Tampico jest niezwykle niebezpieczny, ze względu na narkotyki i gangi tam działające. Jedziemy więc dalej na północ środkowym Meksykiem, gdzie jest zdecydowanie bezpieczniej i dodatkowo ciekawiej, zarówno krajobrazowo, jak i historycznie. Ruszamy rześkim porankiem obrzeżami stolicy drogą nr.57 w kierunku Queretaro, stolicy małego regionu o tej samej nazwie. Niestety płatne drogi mocno pochłaniają pesos, są bardzo drogie, po przeliczeniu wychodzi, że za każde 10km, należy wyłożyć 7zł. Coraz mniej wojska i policji, coraz mniej kontroli naszego auta i przeszukiwań. Natomiast miasto ze swoją starówką wpisaną na listę UNESCO, zachwyca urokiem kolonialnej zabudowy i czystością. Główny Plaza Principal (Jardin Zenea), zachwyca pomysłowością przystrzygania drzewek i kompozycji kwiatowych. Ponadto wokół miasta mocno rozwinął się przemysł, zadziwia świetnie zorganizowana sieć drogowa (czujemy się jakbyśmy wjechali w wielkie uporządkowane europejskie miasto).

Poruszamy się po tym rejonie wzdłuż trasy historycznej zwanej „Ruta Historica 2010” która biegnie poprzez niegdysiejszy szlak kopalń srebra i innych kruszców. Droga prowadzi pofałdowanym płaskowyżem położonym na wysokości 2000-2300m.n.p.m. Następną miejscowością na tej trasie, już w stanie Guanajuato, było miasto San Miguel de Allende, również wpisane na listę UNESCO (miasto to wg legendy, zawdzięcza swoje powstanie… psom). To perła tego regionu, położone na wzgórzach, zachwyca czarującymi starymi budowlami, z bogatą gamą rożnego rodzaju dodatków architektonicznych – zasiedlali go niegdyś ,,srebrni baronowie”(właściciele kopalni srebra). Kolonialne rezydencje z atrialnymi dziedzińcami i ogrodami. Wiele kościołów z wyszukanym wystrojem. Spacer po tym mieście to przyjemność i spora odmienność od zwiedzanych poprzednio, z czasem można zapomnieć, że jesteśmy w Meksyku, a to z prostej przyczyny, gdyż zapuściło tu korzenie wielu obcokrajowców. Poza tym przybyły tu rzesze malarzy, rzeźbiarzy, pisarzy, poetów, włókienników i innych kreatywnych osób, toteż atmosfera miasta jest niezwykle artystyczna.

Późnym popołudniem przemieszczamy się jeszcze drogą nr.51, wzdłuż historycznej drogi ,,2010”, do następnej osobliwości kolonialnych „srebrnych” czasów, miejscowości Guanajuato. Patrząc na panoramę miasta z góry, kiedy słońce już zaszło, ma się wrażenie… że w tym zgrupowaniu kolorowych domków… gdzieś zapodziały się ulice.

2012-01-09-map

10.styczeń 2012r

Na dzisiejszą noc mieliśmy ponad standardowe warunki zakwaterowania, które wczoraj wynegocjowała Wiola w hotelu La Casona, z widokiem na wąwóz, w którym ulokowane jest to kolonialne miasto (tylko 400pesos mex – ok 110zł). Aż do godzin popołudniowych spędzamy czas w tym nieprawdopodobnym miejscu. Miasto, wpisane na listę UNESCO, leży na zboczach wąwozu, z którego podziemnych korytarzy zbudowano ulice. Ta na pozór nie możliwa topografia, powstała w 1559 r. ponieważ kopalnie srebra i złota, odkryte tutaj, należały do najbogatszych na świecie. Wiele kolonialnych budowli z czasów wielkiego bogactwa, zachowało się w stanie nienaruszonym, jako pomnik pomyślnej i burzliwej historii miasta. Piękny Jardin de la Union, otoczony restauracjami i ocieniony drzewami, to centrum życia towarzyskiego, gdzie przeważnie zbierają się zamożni miejscowi i turyści. Panuje tu niezwykły porządek, a ścisłe centrum placu… kobiety myją mopami. Elegancki budynek teatru Teatro Juarez, przykuwa wzrok na dłuższy czas. Plaza de la Paz, tuż przy bazylice, otoczony domami wzniesionymi przez ,,srebrnych baronów”.

Odwiedziliśmy również Uniwersytet Guanajuato, niezwykle interesujący i… te schody. Aby dostać się do Monumento a El Pipila, skorzystaliśmy z nowoczesnej kolejki ,,Funicular” (15 pesos od os. w jedną stronę). Kiedy już wspięliśmy się po pochyłym zboczu, do pomnika El Pipili (bohatera w walce o niepodległość), widok miasta z góry… spowodował kolorowy zawrót głowy.

Ponieważ widzieliśmy muzeum Fridy Kahlo, przyszedł czas, by zwiedzić muzeum Diego Riviery (wstęp 20 pesos od os.), który urodził się w tym mieście, w swoim czasie był postrzegany jako persona non grata, ponieważ konserwatywne miaso Guanajuato, gdzie przeważały wpływy katolickie, nie mogło zdzierżyć marksisty Riviery. Był twórcą wielu meksykańskich murali (malowideł ściennych). I tu ciekawostka…w 1933r. amerykański multimilioner Rockefeller, zamówił u Rivery mural do Rockefeller Center w Nowym Jorku. Dla artysty o sympatiach otwarcie komunistycznych, była to świetna okazja do prowokacji. Dzieło powstało, ale gdy amerykański magnat dopatrzył się na muralu podobizny Lenina, kazał pracę zniszczyć. Obecnie miasto honoruje swego syna, niegdyś wyklętego, z dumą pokazując kolekcję jego dzieł… ot przekora dziejów.

Wyjeżdżamy z tego miejsca, choć nie chcemy, ale jak to mawiał Lech Wałęsa: ,,nie chcem…ale muszem”. Jadąc nadal „Ruta 2010” podążamy do miejscowości Dolores Hidalgo. Mekka Meksykanów, to właśnie tutaj narodził się meksykański ruch niepodległościowy. W 1810r proboszcz tutejszej parafii Miguel Hidalgo, uderzył w dzwony, by zgromadzić ludzi w kościele wcześniej niż zwykle (5 rano). Gdy przybyli wezwał ich do powstania przeciwko kolonizatorom hiszpańskim krzycząc: ,,Niech Żyje Nasza Pani z Guadelupe! Śmierć złemu rządowi i gachupines!”. Gachupines (w języku nahuatl znaczy pająk), to w Meksyku szydercza nazwa Hiszpanów, urodzonych w królestwie Hiszpanii. Rebelia nie obyła się bez ofiar, ale ich życie nie poszło na marne i finalnie zakończyło się wyzwoleniem i początkiem zaistnienia niepodległego państwa Meksyk. Oczywiście na murach tego historycznego kościoła wizerunek Jana Pawła II, Benedykta XVI wciąż brak!? Natomiast warto poświęcić nieco uwagi ceramice, szczególnie ,,talaveras” (kafelki), są one rękodzielniczą specjalnością Dolores. Wiele sklepów sprzedaje wyroby ceramiczne, które są niezwykle kolorowe, a coraz więcej warsztatów wytwarza ,,zabytkowe” meble w stylu kolonialnym.

Przekraczamy granicę następnego stanu, San Luis Potosi, gdzie w jego stolicy o tej samej nazwie, wydobywano srebro, a teraz prężnie działa przemysł browarniczy, tekstylny i hutnictwo metali. Miastu nadano nazwę od bogatego boliwijskiego ,,srebrnego”miasta Potosi. I tak jak tam wydobycie okupione męką i śmiercią wielu tysięcy Indianin, pracujących w nieludzkich warunkach na chwałę i wielkość korony Hiszpanii.

Z trudem zdobywamy miejsce na nocleg („Zona Hotelera” jest na odległych przedmieściach), w jednym z nielicznych hoteli…dzisiaj wersja ze strefy minimum. Pomimo wielu ciekawych zabytków i bogatej kolonialnej przeszłości, miasto nie jest przygotowane na turystów, więc nie istnieje w jego centrum baza hotelowa, ani nic co się z tym łączy, śpimy w skromnym hotelu dla robotników w delegacji, blisko ścisłego, historycznego centrum, a kolacja u chińczyka (odgrzewane co nieco). ,,Pokój” (170pesos mex., a garaż w barze… tuż za stołami do bilarda).

2012-01-10-map

11.styczeń 2012r

Dzisiaj nad wyraz szybko opuszczamy nasze ponure lokum i jedziemy do polecanego przez Dawida z Piramidas (razem byliśmy zwiedzać Mexiko City), małego górniczego miasteczka Real de Catorce (Królewska Czternastka). Sprawnie jadąc na północ drogą nr.57, nadal zwaną „Ruta Historica 2010” docieramy do miasta Matehuala, aby po dalszych 15km zboczyć na zachód w drogę nr.62 i dotrzeć po następnych 25km do skrzyżowania, prowadzącego do tej, polecanej miejscowości. Tu droga zamienia się w 23km brukowany trakt, pamiętający czasy XIXw i pnie się ostro w górę. Ostatni fragment tej trasy to po wyrobiskowy tunel, pozostały po czasach świetności, kiedy to miejscowa kopalnia srebra, dostarczała najbogatszą rudę tego kruszcu. My dawnym wyrobiskiem o długości prawie 3km przedostaliśmy się na drugą stronę góry (opłata za tunel 20 pesos), gdzie naszym oczom ukazało się niezwykłe kamienne miasteczko położone na wys. ok 2650m.n.p.m. Niegdyś w czasach prosperity zamieszkałe przez baronów, posiadaczy kopalń. Na początku XXw opuszczone, zrujnowane domy, zabite okna, mennica niszczała, zaledwie kilkaset osób utrzymywało się z pracy w kopalni i obsługi pielgrzymów, wszystko popadało w ruinę. Jeszcze kilkanaście lat temu prawie wymarłe, teraz zamożni Meksykanie szukają tu odosobnienia, Amerykanie odnawiają stare budynki i urządzają w nich hotele, Europejczycy otwierają sklepy i restauracje, filmowcy znaleźli tu świetne plenery, by kręcić filmy np. ,,Meksykaniec”, a miejscowi na kamiennej ulicy Lanzagorta, wystawiają mnóstwo stoisk pamiątkarskich. Dodatkowym atutem jest kościół parafialny, Templo de la Purisima Limpia, neoklasycystyczna budowla, gdzie przybywają pielgrzymki do cudownej figury św. Franciszka z Asyżu. Wierni szukają pomocy w rozwiązywaniu różnych problemów, co wyrażają w postaci retabula (rysunek, opis sytuacji, z której św. Franciszek wyratował wiernego i słowa dziękczynne).

Ale są jeszcze inni pielgrzymi, najbardziej niezwykli spośród rdzennych mieszkańców Meksyku, to grupa etniczna Indian o nazwie Huichole. Ich celem pielgrzymki jest poszukiwanie kaktusa zwanego pejotlowym. Ta niepozorna roślinka zawiera silną substancję halucynogenną, mającą kluczowe znaczenie w obrzędach kultowych i skomplikowanym życiu duchowym Huicholów. Pod względem materialnym wiodą nędzne życie, ale ich wyjątkowe rzemiosło, które mieliśmy okazję zobaczyć, zapewnia im źródło utrzymania. W ich psychodelicznej rzeczywistości, ozdoby przedstawiają wizje w dość abstrakcyjnych wzorach, kształtach i kolorach. Jasrawokolorowe paciorki ułożone w fantazyjne kształty, węże, ptaki i króliki wraz z przedmiotami obrzędowymi (pióra, świece , bębny) i oczywiście… pejotlowy kaktus… stanowią bazę do rytuału. Ponieważ w Real de Carorce spotkaliśmy jednego wystawcę z rodziny Huicholi, mieliśmy możliwość spojrzenia, choćby na fragment ich sztuki. Postanowiliśmy zostać tutaj na noc, po dokonaniu wywiadu, skutecznie odstraszyły nas niebotycznie wysokie ceny (600-900 pesos). Natomiast miejscowa ludność, jak na razie zachowuje skromność i serdeczność, do tych niewielu turystów, którzy dotarli do tego miejsca. Jesteśmy zafascynowani tym kamiennym miejscem, ale zjeżdżamy w dół na płaskowyż i w małej mieścinie Cedral wynajmujemy pokój w motelu (300 pesos mex. – wysoki standard).

Jutro mamy zamiar dojechać do granicy w Nuevo Loredo, oddalonej 550km, od miejsca gdzie nocujemy. Spotkaliśmy dzisiaj dwóch podróżników jadących starym VW Transporter-Westfalia 4×4, którzy właśnie przybyli tu poprzez to przejście i powiadomili nas, że jest spokojnie i bezpiecznie, tak na trasie jak i na przejściu.

2012-01-11-map

12.styczeń 2012r

Koniec przygody z Meksykiem, dzisiejszy dzień to ,,dojazdówka” do granicy z Texasem i zarazem USA w Nuevo Laredo. Najpierw drogą nr.57 do stolicy, następnego, już jedenastego regionu przez który przejeżdżamy w tym kraju – Nuevo Laredo, trzeciego co do wielkości, przemysłowego miasta Meksyku, Monterrey. Nie polecamy tego miejsca, przemysłowa urbanizacja, bez składu i ładu, brud, śmieci i smog wymieszany z kurzem. Dalej po zjeździe z wyżyny centralnego Meksyku porośniętej kaktusowym lasem, pojawiła się typowa preria, krzaki, wyschnięta ziemia , kurz i wiele odmian kaktusów i tak aż po granicę z USA. Po pokonaniu 550km jesteśmy na granicy i praktycznie z marszu po 40min, jesteśmy na terenie Stanów Zjednoczonych wraz z naszą Toyotą – żadnych dziwnych pytań, bardziej podziw i pozytywna zazdrość odprawiających nas urzędników – uprzejmie i bez żadnej kontroli. My dostajemy,, permit” ( opłata 6$ od osoby) na pół roku pobytu w USA, nasza Toyota bez ograniczenia czasowego. Po następnych 100km jadąc na północ w kierunku San Antonio, autostradą nr.35, zatrzymujemy się na nocleg w miejscowości Cotulla, w motelu, przypominającym bardziej teksański skansen – rewniane bungalowy sprzed 50lat i to za cenę 50$. Niestety jest późno, temperatura wieczorem spada do 3ºC, a innej alternatywy zakwaterowania brak. Ponadto to bardzo bogaty region, wokół same szyby naftowe.

Przychodzi również dzisiaj czas na podsumowanie 19 tys. km, dwóch i pół miesiąca podróży, pokonanie dystansu od Buenos Aires po granicę z USA, przemierzywszy po drodze 15 państw i pokonaniu Przesmyku Panamskiego, dzielącego kontynenty obu Ameryk, piszemy te wiadomości już w Teksasie.

2012-01-12-map

Ale najpierw jednak podsumujmy ten dwutygodniowy przejazd przez całe państwo Meksyk:

Jechałem tędy sześć lat temu na motocyklu podczas podróży wokół świata, tyle tylko, że w odwrotną stronę od USA po Gwatemalę, południową stroną, trzymając się brzegów Pacyfiku. Już podczas tamtej podróży stwierdziłem, że jest to jedno z najpiękniejszych i najciekawszych państw, ze wspaniałymi, zawsze uśmiechniętymi ludźmi, skorymi do każdej pomocy, umiejącymi się bawić i cieszyć. Teraz po przejechaniu tego kraju północną stroną, wzdłuż brzegów Atlantyku i od stolicy przez centralną część, podtrzymuję to zdanie w całej rozciągłości. Oba te przejazdy dały mi pełny obraz tego państwa i jego mieszkańców.

Co oferuje to państwo? Przede wszystkim wspaniałe zabytki wszystkich epok, od Olmeków poprzez Majów i Azteków (nie wymieniam wszystkich, bo lista jest bardzo długa i opisywaliśmy ją pokrótce w tekście relacji ( rejon Oaxaca i Zapoteków odwiedziłem wcześniej), aż po hiszpańskich, brytyjskich i francuskich kolonizatorów. Na oceanach grasowali piraci i korsarze – to daje pełny obraz historyczny tego kraju. Nadal żyje tu wiele grup miejscowych Indian, w zgodzie z naturą i tradycją swoich kultur, wyrabiając wspaniałe wyroby rękodzielnicze. Dodatkowo, niesamowite krajobrazy, cudowne plaże wzdłuż obu oceanów, dobrze działająca baza noclegowa, nie wygórowane, a wręcz niskie ceny usług i produktów potrzebnych w drodze do życia turyście, oraz to co najcudowniejsze – wspaniali mieszkańcy tego kraju, nie spotkaliśmy się nigdzie, aby ktoś wyciągał rękę za zrobione zdjęcie, jak to jest obecnie nagminne w Peru, tu wręcz cieszą się, że robimy zdjęcia i chętnie pozują do nich. Cudowny, gościnny kraj, do zwiedzenia którego wszystkich zawsze będziemy zachęcać!

Jeszcze trochę rad, które są efektem wypracowanej metody podczas podróży. Niedrogo i dobrze można zjeść śniadanie w sklepach sieci ,,Oxxo” znajdujących się na niemal każdej stacji paliw, jedynej działającej tu narodowej sieci ,,Permex”, mocno rozbudowanej i o bardzo dobrym standardzie (meksykańskie śniadania są dla nas niejadalne, to typowe menu obiadowe). Noclegów należy szukać blisko głównego placu miast, zawsze można znaleźć przyzwoity nocleg w granicach 50-80zł za pokój 2os. z łazienką – nigdzie w cenie nie jest wliczone śniadanie. Drogi bardzo dobre, stosunkowo dobrze oznakowane, zawsze informacja czy płatne (cuota – bardzo drogie), lub bezpłatne (libre) – jeśli przechodzą przez gęsto zaludnione tereny, to jest się narażonym na uciążliwość stałego przejeżdżania przez wysokie półwałki wylane z betonu, tzw. „leżących policjantów” (topez). Do kontroli policyjnych i wojskowych podjeżdża się wolno i z włączonymi światłami awaryjnymi – my zawsze staraliśmy się być miłymi, co było odwzajemniane z nawiązką.

Umówiłam się z Wojtkiem, że podsumowanie Meksyku napiszemy w nieco odmiennej formie, on wskaże wszystkie pozytywy, natomiast ja…wszystko co wiąże się z ciemną stroną tego państwa. Chciałabym zaznaczyć, że ten wywód przeznaczony jest dla bardziej wytrwałych w czytaniu…ponieważ jest dość długi…ale chciałam dotknąć tutaj tematu konsekwencji uzależnienia od nie tak całkiem ,,Nowego Boga” jakim są narkotyki i inne tego typu psychoaktywne paskudztwa.

…Meksyk…Meksyk…Ale Meksyk!…teraz wiem, co znaczy ten niegdyś wyświechtany frazes. Ale ciągle nie wiem…skąd ten świat…tyle zła w sobie ma…jak to kiedyś śpiewała Beata Kozidrak.

Kiedy konserwatysta Felipe Calderon obejmował urząd prezydenta, miał przeciwko sobie połowę społeczeństwa, dla którego bohaterem był przegrany kandydat lewicy. Calderon potrzebował spektakularnego triumfu. I dlatego natychmiast zapowiedział bezkompromisową walkę z narkotykową przestępczością. Nie ukrywał, że ta wojna kosztować będzie wiele ludzkich istnień. Nie pomylił się. Gwałtowny wzrost przestępczości to wynik eskalacji wojny o kontrolę wiodących do USA narkotykowych szlaków ,,Narcotrafico”. Ale to także reakcja na stanowczość państwa. Do walki z narkokartelami Calderon posłał tysiące żołnierzy. Armia często otwarcie przejmuje władzę w tych miastach, w których policja i administracja są całkowicie sterroryzowane lub skorumpowane. W ostatnich kilku latach liczba narkomorderstw wzrosła pięciokrotnie. Bandyci przekroczyli nieprzekraczalne wcześniej granice, określane ich kodeksem honorowym. Dziś najokrutniejsze morderstwa, masakry, ćwiartowanie i tortury są na porządku dziennym – bo takie zbrodnie natychmiast przebijają się do mediów. Meksykańskie gangi narkotykowe prześcigają się ostatnio w wymyślaniu nowych technik zabijania. Ostatnim czasem furorę w kartelach bije ,,gotowanie”, czyli rozpuszczanie zwłok w kwasie. Wypełnione kwasem beczki z ciałami kartele wystawiają na widok gawiedzi i reporterów. A to co jeszcze słyszeliśmy, przeczytaliśmy i potwierdzono nam wielokrotnie… nie nadaje się do napisania ze względu na wyjątkową brutalność. Wielokrotnie ostrzegano nas… że jedziemy ,,Narcotrafico”… że mamy uważać i podano nam wszelkie recepty na tę okoliczność. W czasie jazdy dość często poddawani byliśmy kontroli i przeszukaniu samochodu. Ponieważ wojsko i policja są wszędzie (zamaskowani i uzbrojeni po zęby), tak i my wyjątkowo w tym etapie podróży, oswoiliśmy się z nagminnym widokiem broni. Ale i tak okroiliśmy nasz pobyt w Meksyku tylko do granic bezpieczeństwa, omijając najbardziej niebezpieczne stany.

Często zdarzało się, że kiedy byliśmy pytani o narodowość, mówiąc, że jesteśmy Polakami… rozradowani Meksykanie zaczynali od tego, że wiedzą kto to jest Lech Wałęsa i Grzegorza Lato! Oni tu kochają piłkę nożną, a nasz rodak grał tutaj przez pewien czas. Oczywiście pojawiła się zawsze, otwierająca wszystkie ,,drzwi” i ,,przełamująca” pierwsze lody – postać Jana Pawła II, którego obrazki mają chyba wszyscy w Meksyku.

A tymczasem, pośród wszystkich świętych ksiąg najbliższa nam jest Biblia, a spośród wszystkich norm – 10 przykazań. Pomimo, iż piąte z nich mówi ,,nie zabijaj”, to właśnie z Biblii dowiadujemy się, iż Abraham będąc posłusznym Bogu, był gotów złożyć mu w ofierze życie własnego syna Izaaka. Składanie ofiar z ludzi towarzyszyło chyba wszystkim kultom religijnym. Dziś uważamy się za ludzi cywilizowanych, niedopuszczających możliwości składania rytualnych ofiar. Uważamy takie praktyki za barbarzyństwo. Jednak istnieje wiele tłumaczeń takich zachowań. Gdy między ludźmi dochodzi do walk i przemocy, nienawiść często obraca się przeciwko jednostce i dopiero jej śmierć, uspokaja wzburzony tłum. Zabity staje się strażnikiem pokoju. Opanowanie waśni i wprowadzenie rytuałów wnosi do społeczeństwa porządek i poszanowanie dla autorytetów. Rytuał jest przejawem świętości, a z niej pochodzą wszelkie oznaki kultury społecznej, takie jak język, pokrewieństwo i instytucje obywatelskie. Jeśli w społeczeństwie panuje ład, jest to tylko przejaw wcześniejszego kryzysu.

Żyjemy w świecie, który nie wyraża zgody na zabijanie bliźniego. Choć i to nie do końca, bowiem istnieją kraje, w których np. wpisana jest kara śmierci. Pomijajamy oczywiście tereny objęte wojną. Ale wróćmy do Indian zamieszkujących w starożytności wybrzeże Zatoki Meksykańskiej. Olmekowie są uznawani za wynalazców piłki do gry. Rozgrywali oni zawody podobne do dzisiejszej siatkówki, gdzie piłka miała symbolizować Słońce, które nie może upaść na ziemię. Gdyby ówczesne zasady zastosować w dzisiejszym sporcie, z pewnością niewielu znalazłoby się chętnych do wystąpienia na boisku. Przegrana drużyna bowiem fatalnie kończyła – tuż po meczu była ofiarowywana bogom i skracana o głowy. Technikę tę ulepszyli Majowie – biegali po boisku ze specjalnymi siekierkami, którymi zaraz po meczu ścinali przeciwnikom głowy. Majowie w ogóle lubowali się w składaniu ofiar. Robili to na wiele sposobów: przez obcinanie głów, wycinanie serc, upuszczanie krwi. W ofiarowywaniu doszli do takiej perfekcji, że dokonywali nawet samoofiarowania – nacinali sobie uszy, język lub organy płciowe – wszystko by nawiązać kontakt ze zmarłymi. Jednak wszystkich przebiła inna amerykańska cywilizacja – Aztekowie. Zamieszkiwali dzisiejszy Meksyk w latach 1325 – 1521, a więc stosunkowo niedawno. Aztekowie wyspecjalizowali się w składaniu ofiar poprzez wycinanie serca żywcem (rozcinając żywej ofierze pierś kamiennym nożem) zanosili je obecnym w świątyni Bogom. Tak więc wojna która ogarnęła Meksyk, w imię psychodelicznej,, Królewny Ścieżki”…w swojej walce wraca do korzeni…takie DNA.

Gdyby ktoś nie wiedział, to dawno… dawno temu… jeszcze pod koniec XIX w. narkotyki były nie tylko legalne, lecz także dostępne w każdym sklepie. Zadziwiające, na ile sposobów mogli legalnie odurzać się mieszkańcy USA oraz Europy na początku XX w. Od 1863 r. farmaceuta z Korsyki Angelo Mariani miłośnikom dobrych trunków oferował wina Bordeaux zmieszane z kokainą. Najwięcej „Vin Mariani” kupowali Amerykanie. Mariani za oceanem konkurował z zaprawioną kokainą coca-colą, która sprzedawana była w aptekach na zwykłe bóle głowy. Również kokainie pozycję największej farmaceutycznej firmy świata na początku XX w. zawdzięczała spółka Parke, Davis & Company. Jej sztandarowymi produktami były inhalatory rozpylające narkotyk w aerozolu dla leczenia alergii oraz proszek na katar Ryno’s, składający się w 99,9 proc. z czystej koki. W Europie koncern Bayer rozpoczął w 1898 r. sprzedaż tabletek diacetylmorfiny jako leku na astmę i gruźlicę. Dla marketingowego efektu od słowa heroisch (z niem. potężny) nadano tabletkom nazwę heroina. Ponadto konsumenci mieli w drogeriach dostęp do kokainy w formie pastylek do ssania, a amerykańska sieć sklepów wysyłkowych Sears, Roebuck & Company oferowała zestaw: porcja koki, strzykawka i dwie igły w cenie 1,5 dol. Interes popsuły rosnące lawinowo doniesienia prasy o skutkach uzależnienia od narkotyków i wzrastającej liczbie narkomanów. O ile w Europie państwa szybko wprowadziły po 1900 r. przepisy pozwalające na sprzedaż środków odurzających jedynie w aptekach na recepty, to w Stanach Zjednoczonych rozegrała się niezwykła batalia. Najpierw prasa podniosła alarm, iż na Południu farmerzy masowo szprycują kokainą czarnych robotników, aby wydajniej pracowali. Gdy to nie pomogło, pojawiła się seria doniesień, iż odurzeni Murzyni masowo gwałcą białe kobiety. Wystarczyło. Pod wpływem społecznych protestów politycy w USA postanowili raz na zawsze zdelegalizować sprzedaż narkotyków w swoim kraju. Potem zaś w skali całego świata. Proces delegalizacji zakończył się jeszcze przed II wojną światową. Tak… tak… a co podawano żołnierzom w czasie wojny?…

13.styczeń 2012r

Mroźnym porankiem kontynuujemy jazdę autostradą Hwy35 do San Antonio. Przypominam sobie wszystkie zasady poruszania się po drogach USA, więc zjeżdżamy z niej do każdej małej miejscowości. Przy highwayach nie ma żadnych stacji benzynowych, czy też restauracji i serwisów, do tych miejsc trzeba zjeżdżać z autostrady. Cena oleju napędowego 3,70$ za galon – drożej o 30% niż w Meksyku, bo to prawie 1$ za litr. Po następnych 100milach jesteśmy w San Antonio i kierujemy się w progi domu Iwonki i Andrzeja, którzy jako odbiorcy naszych reportaży z trasy zaprosili nas do siebie. Iwonka przywitała nas bardzo serdecznie. Andrzej były zawodnik motokrosowy w czasach PRL-u, jeżdżący CZ350, jest jeszcze na trasie w Kalifornii, swym 18-kołowym trakiem, przewozi auta po stanach. Iwonka poprzez internet z domu, działająca jako menadżer, załatwia mu kolejne ładunki. Mieszkają już tu w Teksasie od 30lat. Z Andrzejem spotkamy się dopiero za dwa dni, kiedy dotrze do swego domu, na razie podziwiam jedynie jego sprzęt w postaci motocykla Harley Dawidson „Fat Boy”. My korzystając z ich zaproszenia i przyjacielskiej oferty parkingu, mamy tu miejsce na pozostawienie naszej Toyoty na kolejną przerwę w podróży, z której to korzystamy i ślicznie z tego miejsca dziękujemy. Jeszcze tego dnia z pomocą Iwonki, poprzez internet zakupujemy powrotne bilety lotnicze do Polski, lecimy do Warszawy, British Airlines poprzez Dallas i Londyn za cenę 580$ od os.

2012-01-13-map

14.styczeń 2012r

Mały rekonesans po mieście San Antonio. Jak wiadomo kiedyś te południowe tereny USA, aż po Kalifornię należały do Meksyku. Odwiedzamy jedną z misji franciszkanów założoną w 1719r San Jose y San Miguel de Aguayo, dobrze zachowany i pieczołowicie odrestaurowany klasztor obronny z pomieszczeniami mieszkalnymi rozlokowani wokół murów. Następnie w Down Town miejsce, jakim jest Alamo, gdzie przed dwoma wiekami tworzyła się historia powstania Teksasu, oderwanie się od Meksyku, oraz jego późniejsza przynależności do Stanów Zjednoczonych.

I tu trochę historii: Na początku XIX w. Teksas był bardzo rzadko zaludnionym obszarem, na którym funkcjonowała jedynie szczątkowa administracja. W 1820 r. Amerykanin Moses Austin otrzymał prawo do sprowadzenia nowych osadników na te tereny. W latach 30. XIX w. mieszkańcy Teksasu byli głównie imigrantami z południowych stanów USA. Między rządem meksykańskim, a kolonistami zaczęły występować wkrótce pewne spory. Głównym punktem zapalnym było niewolnictwo, które Meksyk zniósł w 1829 r., a które usiłowali wprowadzić na nowo na te tereny amerykańscy osadnicy. W reakcji na to rząd meksykański zabronił im dalszego osiedlania się w rejonie Teksasu. Nowa konstytucja, która pozbawiała stany meksykańskie ich autonomii została wprowadzona w życie w 1836 r. co zainspirowało osadników amerykańskich do wystąpienia przeciwko rządowi . Wydarzenia te są znane jako Rewolucja Teksańska. Santa Anna, dowódca wojsk meksykańskich, zaalarmowany tymi zamieszkami przyjechał do Teksasu na początku 1836 r. gdzie jego oddziały pokonały małą grupkę powstańców w Alamo – małej misji franciszkańskiej, która została przekształcona w fort. Egzekucja ponad 280 Teksańczyków w Goliad na rozkaz Santa Anny sprawiła, że żaden kompromis, nie był już możliwy. W bitwie pod San Jacinto wojska Santa Anny zostały sromotnie rozgromione przez powstańców dowodzonych przez Sama Houstona. Santa Anna został wzięty do niewoli, a w maju 1836 r. został zmuszony do podpisania traktatu w Velasco. W porozumieniu tym zgodzono się, że wojska meksykańskie wycofają się poza Rio Grande a Teksas został uznany za niepodległą republikę. W międzyczasie Teksańczycy wybrali Houstona na pierwszego prezydenta republiki. Ten efemeryczny twór państwowy zakończył wkrótce swój żywot i został zgodnie z wolą jego mieszkańców włączony do Stanów Zjednoczonych. Obecnie Alamo to mauzoleum i patriotyczna Mekka mieszkańców tego stanu, gdzie w 1836r po 17dniach obrony mała grupa Teksańczyków została rozstrzelana przez Meksykanów. Czuje się tu również pewną odrębność od pozostałych stanów USA. Odwiedzamy jeszcze ciekawe centrum miasta San Antonio, gdzie w kanałach rzeki San Antonio River, jak w Wenecji kursują łodzie wożące turystów, a wzdłuż jej brzegów toczy się kulturalne, handlowe i gastronomiczne życie miasta.

Iwonka stara się pokazać nam jak najwięcej ciekawych miejsc tego miasta i rejonu.

<<<< POPRZEDNIA ——– NASTĘPNA >>>>