Argentyna-Urugwaj-Argentyna-Paragwaj-Argentyna-Boliwia-Peru

Odkąd wyruszyliśmy z Polski minęło już dwa tygodnie, a w ciągu 12 dni od wyjazdu na trasę naszą Toyotą 4×4 z Buenos Aires pokonaliśmy już 5 tysięcy km. Wczoraj, 13 listopada dotarliśmy do Peru kierując się cały czas na północ, w stronę kolumbijskiego portu Cartagena. Z dostępem do internetu na trasie było wręcz fatalnie, tak więc dopiero teraz w miejscowości Puno, położonej na jeziorem Titicaca aktualizujemy naszą stronę internetową, w dość śmiesznym trybie, gdyż biegamy z góry na dół po piętrach hotelowych, ponieważ sygnał jest dokładnie nie tam gdzie my. Tak więc wysyłamy pierwsze wiadomości:

30.październik 2011r

O godz 13 wyjeżdżamy z Międzyrzecza w kierunku Warszawy.

31.październik 2011r

Śpimy u Eli Pisarek na Ursynowie. Pobudka o 3.00, o 4.00 jesteśmy na Okęciu, a o 6.05 wylot do Amsterdamu. Tam tylko dwie godziny oczekiwania na przesiadkę do Boeinga 777 i 13 godzin lecimy spokojnie do Buenos Aires, co rusz podawano nam, a to szampana, a to lody, a to prezent w postaci breloczka i nie mogliśmy pojąć o co chodzi? Jak się okazało, KLM i AIR FRANCE świętują swoje 60-lecie. Natomiast na polskim rynku działalność KLM ma 50 lat i co ciekawe w pierwszym rejsie Warszawa- Amsterdam leciało…6 pasażerów, a był to lot samolotem śmigłowym Douglas DC- 4 o imieniu „Paramaribo”. Lądujemy o czasie, czyli o 20.15 w stolicy Argentyny i po lekkim stresie związanym ze skanowaniem bagaży, a wieziemy nasze narodowe kiełbasy dla Rysia i wiele paczek śledzi dla ojca Jurka z Maciaszkowa. Po godzinnej odprawie witamy się z czekającym na nas przyjacielem Ryśkiem. Jeszcze tego dnia odbywamy krótkie spotkanie z Andrzejem Kuszem, z którym przyjdzie nam spędzić następny miesiąc we wspólnej podróży, przynajmniej aż do Bogoty, stolicy Kolumbii. Pędzimy czym prędzej do spania, bo był to długi dzień i dodatkowo doszło 4 godziny przesunięcia czasowego, dzielącego Polskę i Argentynę.

1.listopada 2011r

W południe razem z Ryśkiem i Andrzejem jedziemy do Maciaszkowa, gdzie już prawie 8 miesięcy czeka na nas, pozostawiona tu na okres przerwy w podróży nasza Toyota Hilux 4×4. Akumulatory tak rozładowane, że nawet nie zadziałał pilot do otwierania drzwi, jednak 15 minut ładowania poprzez kable z auta ojca Krzysztofa załatwiło sprawę i auto odpaliło. Braciszkowie zaprosili nas na klasztorny obiad, a my przekazaliśmy im ocalałe z celnej odprawy śledzie, po czym jedziemy do centrum Buenos (wwóz żywności do Argentyny, Urugwaju i Chile jest całkowicie zabroniony i mocno kontrolowany na punktach granicznych, do tej kontroli wyznaczone są specjalne służby).

Po drodze parę migawek z wielkiego Buenos.

Popołudniem przepakowujemy auto i o 19.00 jesteśmy już z naszym pojazdem obok Domu Polskiego, gdzie mamy zorganizowane spotkanie z Polonią, wzbogacone o pokaz slajdów z podróży oraz inaugurację naszej książki, dopiero co odebranej z druku „Drogami i Bezdrożami Ameryki Południowej,,. Swą obecnością zaszczycił nas ksiądz Ksawery Sawicki, ambasador Polski Jacek Bazański i Tomek Surdel – dziennikarz, podróżnik, fotograf, który ostatnio zajmował się sprawą zamordowanych w Peru przez Indian Ashaninka podróżników. Spotkanie monitorowała TV Polonia, gdzie po krótkim wywiadzie z nami, o późnej godzinie udaliśmy się na kolację i tym samym dzień dobiegł końca.

2.listopada 2011r

Ruszamy na trasę, czyli na północ, przekraczając deltę rzeki Parana na drodze nr.12, a później za miejscowością Ceibas drogą nr.14 wzdłuż następnej dużej rzeki Uruguay w kierunku Gualeguaychu. Ponieważ 5-ego listopada kończy się nam zezwolenie na pobyt naszej Toyoty w Argentynie postanawiamy już dziś przekroczyć granicę z Urugwajem, aby mieć komfort psychiczny dotyczący tej kwestii. Czynimy to przekraczając potężnym mostem (płatny 25 peso ARS) rzekę Uruguay na wysokości urugwajskiego miasta Paysandu i kontynuujemy jazdę na północ wschodnim jej brzegiem, drogą nr.3. Po niespełna 50 km, dostrzegamy wzdłuż drogi wiele grup gauchos, przemieszczających się na koniach. W rezultacie, po kilku następnych kilometrach dojeżdżamy do ogromnego obozowiska, które okazało się bazą interesującej fiesty. Zwykłym trafem mamy na oku coś, na co wpraszamy się bez pardonu, a uczestnicy tego rajdu konnego z udziałem setek gauchos, proponują nam udział w ich święcie La Redota, dotyczącym uczczenia 200-lecia wyzwolenia Urugwaju spod okupacji hiszpańskiej. Krótka decyzja, czyli zostajemy na noc, a organizatorzy pozwalają nam rozbić swoje obozowisko, co więcej proponują wspólną wojskową kolację oraz wieczór muzyczno- taneczny. Okazuje się, że wśród organizatorów jest również polonus z pochodzenia o ksywie ,,Polako”. Zaskoczeniem okazał się fakt przybycia telewizji, która szybko zasymilowała się ze wszystkimi, tak gdzieś pomiędzy gulaszem…a muzykowaniem i śpiewami. Po potężnych miskach gulaszu zasiedliśmy do stolika, by przy szklaneczkach wina wsłuchać się w rytmy grających gauchos, a obok nas leniwie przechadzały się różnej maści konie…robiąc nam niepowtarzalną atmosferę…w postaci końcowego etapu trawienia…

Ale jeszcze kilka zdań o gaucho, a chodzi głównie o ich dumę, czyli narzędzia swojego rzemiosła, które na dzień dzisiejszy stanowią dekoracyjne elementy ich ubioru, ale kiedyś…tradycyjny nóż (facon) używany był do zabijania zwierząt, ściągania skór i kastrowania, ale także do obrony i do jedzenia. Rękojeść noża zwykle bogato zdobiona, przeważnie srebrna, tak jak i ostrogi z ozdobnymi sprzączkami na skórzanym pasie, a wszystko to…tak do dekoracji jak i w celach użytkowych. Ale to nie koniec wystroju gaucho, jeszcze plecione ze skóry szpicruty oraz (boleadoras), czyli trzy powiązane rzemieniami kule do przewracania i łapania zwierząt. A teraz to co najważniejsze, nieodzowne, nieodłączne…tykwa i rurka (bombilla) do picia mate, dzisiaj pięknie zdobiona, a to srebrem, a to alpaką…wciąż niezastąpiona i niezbędna.

2011-11-02-mapa

3.listopada 2011r

Hejnał o 6.00, szybkie ogarnięcie się i gaucho wyruszają na następny 50km etap, my natomiast przyglądając się tutejszym zwyczajom życia, tych niezwykle towarzyskich ludzi, wolno zwijamy swoje obozowisko. Kontynuujemy jazdę drogą nr.3 i na wysokości miasta Salto poprzez ogromną tamę na rzece Uruguay, przekraczamy granicę z Argentyną. Od tego momentu, jadąc ponownie drogą nr.14, pokonujemy monotonne i nieciekawe, równinne tereny dzielące nas od okręgu Misjones. Po niespełna 700 km, zatrzymujemy się na nocleg w miejscowości Apostoles, w skromnym hotelu o nazwie Misjones. Spaliśmy tam 9 miesięcy temu i mamy bezpośrednie porównanie cenowe i ocenę panującej w Argentynie inflacji – bieżąca cena 130 peso, poprzednia 110 peso. W restauracji, mniejszej lub większej, wygląda to jeszcze gorzej, bo wartość inflacji podnosi się do 30% lub więcej. Np. żywność drożeje z dnia na dzień, argentyńskie wina są obecnie droższe tu na miejscu, niż w Polsce, dobry stek to wydatek rzędu 70 peso, a kawa pobija tu najwyższe rekordy dochodząc niekiedy do ceny 15 peso. Natomiast noclegi, wcale nie wyszukanego standardu to wydatek rzędu 50- 100 peso…i już tylko w górę. Obecny kurs wymiany 1$ = 4.30 peso, paliwo mocno podrożało – benzyna 5.90, olej napędowy 5.60 peso za jeden litr (istnieje jeszcze na stacjach paliw narodowej ,argentyńskiej sieci IPF tzw. ultra diesel w cenie 4.35 peso, ale jest praktycznie niedostępny, gdyż dowożą go bardzo rzadko, nieregularnie i w małych ilościach. Argentyna na chwilę obecną, stała się bardzo droga dla turysty.

A wszystko to…Cristina Fernandez Kirchner…przez wielu nazywana ,,Miss botox”…która to została ponownie wybrana na prezydenta, a tłum przed Casa Rosada krzyczał ,,to druga Evita”…a dlaczego?…a z prostej przyczyny, gdyż Kryśka potrafi nisko pokłonić się najuboższym, by zyskać ich głosy i dlatego też na dwa tygodnie przed wyborami przeznaczyła dla każdego ucznia szkoły publicznej laptop, hojne ,,becikowe”, podwyższenie minimalnych płac i emerytur oraz…tanie mięso dla ubogich. Tym sposobem rozdawnictwo w stylu Evity stało się faktem, niech tylko kiedyś spróbuje coś tłumowi odebrać, on wtedy bez wahania zwróci się przeciwko niej, a przecież to też czas spłaty potężnego długu .Argentyna ustaliła z Międzynarodowym Funduszem Walutowym odroczenie spłaty 6,6 mld dolarów, które musiałaby oddać w pierwszej połowie tego roku, spłaciła też 1 mld dolarów długów. To pierwsze od ponad roku porozumienie pomiędzy tym krajem i MFW, a było wiele perypetii z tym związanych i jeszcze nie jest to do końca klepnięte. Z całości wynika, że sytuacja w Argentynie zaczyna przypominać Brazylię, sztucznie utrzymuje się niską wartość $ i €, co w konsekwencji powoduje, że wszystko jest niezwykle drogie i niewarte ceny za oferowany standard. Z dniem naszego przyjazdu wprowadzono dla Argentyńczyków zakaz zakupu dolara oraz pełną jego ewidencję(pomijając oczywiście biznesmenów, ale i oni są pod szczególnym nadzorem)– czyżby szykuje się ponowny ostry kryzys finansowy? A jaką lekcję z argentyńskiego kryzysu powinna wyciągnąć Polska? , bo przecież wiele tutaj zbieżności. Wielu powie: żadną…bo to daleko…inne były realia…poza tym jesteśmy zieloną wyspą. Owszem, jesteśmy, tyle tylko, że trzy lata temu Irlandia też nią była. I jeszcze jedno pod rozwagę. W chwili bankructwa Argentyna miała 70 procent długu w stosunku do PKB, niewiele więcej niż my teraz. Jeśli zaś chodzi o dług zagraniczny, Argentyna miała 100 mld dolarów zaległości, czyli ponad dwukrotnie mniej niż Polska. Powoli zmierzamy w stronę scenariusza argentyńskiego. To, co najgorsze w naszej gospodarce, jest dopiero przed nami…no chyba że…zdarzy się jakiś cud…albo zaczniemy rozsądniej patrzeć w przyszłość…

2011-11-03-map

4.listopada 2011r

Z Apostoles jedziemy w kierunku Puerto Iguazu, aby późnym popołudniem dojechać do słynnych wodospadów na rzece Iguazu. Obecnie panujący tu okres klimatyczny to wiosna, piękna pogoda i brak tak uciążliwych opadów, które powodują, że wszystko jest rudo- czerwone. Przy wjeździe do parku mamy nieco przykrą sytuację z pobraniem pieniędzy w bankomacie, dwukrotna próba pobrania 1.000 peso zakończyła się niepowodzeniem, a pomimo to równowartość została pobrana z konta, o czym poinformował nas sms z banku. Sprawa jest obecnie w fazie wyjaśniania przez pracowników polskiego udziału City banku. Cena biletu 100 peso od osoby plus 24 peso parking dla auta.

Wynagrodzeniem stresu spod ściany płaczu, była niezwykła paleta barw, jakie zaoferowało nam popołudniowe słońce w połączeniu z bryzą…czyli niekończące się łuki tęczowe, wypadające z nieba, a tonące gdzieś w kaskadach wodospadów. Bardzo wysoki stan wody na rzece powoduje niesamowitość ilości połączonej z grozą, a dalej to już tylko podziw dla przyrody, która jest rekompensatą poprzedniej naszej bytności w tym miejscu 10 miesięcy temu, gdzie pora deszczowa i chmury nie pozwalały na taki odbiór wrażeń jak dzisiaj. Warto było dołożyć te 700 km, by jeszcze raz zobaczyć miejsce, gdzie inny wymiar i czas…powoduje kolorowy zwrot głowy. Rejon wodospadów i parku narodowego opuszczamy jako jedni z ostatnich, wygnani przez pracowników obsługi parku, wracamy na trasę i drogą nr.12 kierujemy się do granicy z Paragwajem w Posadas. Na nocleg zatrzymujemy się Cabanias Yvyra w Libertat, 40 km od wodospadów. Podczas kolacji, właściciel lokalu zawiadamia dyskretnie miejscowych polonusów Martę Jeleń – Polkę i jej męża Duni Vargasa – Indianina szczepu Guarani, a ci nim podano nam coś do picia już byli przy naszym stole. Marta, matka pięciu synów, córka polskich osadników, włada jeszcze ojczystym językiem na tyle, że możemy nieco dowiedzieć się o życiu tutejszej Polonii, czym się zajmują, jak żyją, czy podtrzymują polskie tradycje etc.

2011-11-04-map

5.listopada 2011r

Ponieważ w miejscowości Libertat znajduje się również polski kościół i parafia katolicka, jedziemy rankiem na spotkanie z jej proboszczem, franciszkaninem, ojcem Sewerynem. Z autopsji poznał konsekwencje wyborczej ,,laptopomanii” Kryśki, co poparł stosownym przykładem…więc tak…jeśli w rodzinie jest czwórka dzieci, co tutaj nie jest żadnym wygórowanym wynikiem, a dodatkowo jeden z rodziców jest czynnym nauczycielem, to w tym tylko jednym domu…ląduje pięć laptopów. A ponieważ główny plac, a zarazem jedyne miejsce odbioru internetu, jest tuż obok parafii, młodzieżowe tłumy zasiadają ze swoimi nowiutkimi laptopami…i tak do późnej nocy. Po dużej kawie i konstruktywnej rozmowie opuszczamy miłe towarzystwo i jedziemy dalej, aby 60km przed Posadas zatrzymać się w San Ignasio, w rejonie najlepiej zachowanych ruin klasztoru i miasteczka założonego w XVIIw przez Jezuitów. W fazie świetności mieszkało tu 3,5 tysiąca Indian Guarani, nawracanych na jedyną i słuszną wiarę i jak zdążyliśmy się już niejednokrotnie przekonać, Indianie przyjęli to co zostało im narzucone, ale nie do końca, nadal wierzą w to co sami uważają…a może to być zwykły kamień…czy po prostu wiązka ziół… Wstęp w rejon ruin prezentuje się dość drogo, czyli 50 peso od osoby. Po zwiedzeniu i wsparciu kilku ślicznych małych Guarani, przekraczamy granicę z Paragwajem na potężnym moście rozpiętym nad rzeką Parana i kierujemy się do stolicy tego państwa Asuncion. Po przejechaniu niespełna 30 km drogi nr.1, gdzieś w polach przemknął nam przed oczami drogowskaz z napisem Dom Polski. Zawracamy i po przejechaniu 2 km błotnistego traktu ukazała się nam bryła , nowego ślicznie odmalowanego kościoła, gdzie obok usytuowany jest okazały budynek Domu Polskiego. Zaskoczeni naszym przybyciem Staszek i Marian, przyjmują i witają nas niezwykle serdecznie. My określiliśmy dalszy ciąg jazdy, a oni wytyczyli nam nowy program, niekoniecznie zbieżny z naszym. Z przekazu wynika, że jutro odbywa się tu wielkie święto i nie ma innego wyjścia jak tylko zostać. Ostatecznym argumentem za pozostaniem okazał się bardzo wymownie zadeklamowany przez Stanisława wiersz, oczywiście po polsku i na cześć Jana Pawła II. Nic do dodania, tylko zameldować się w pobliskim hoteliku w miejscowości Fram i rano czym prędzej powrócić na obchody święta, jak nam powiedziano ,,Krakowiaka”.

2011-11-04-map

6.listopada 2011r

Po śniadaniu powracamy na farmę gdzie znajduje się centrum religijno-kulturalne polonusów i jedyny w Paragwaju Dom Polski. Zaproszeni na mszę, biesiadę, śpiewy i tańce, bierzemy czynny udział w uroczystościach. Naszą opiekunką staje się Teresa Włosek, w-ce prezes Związku Polaków w Paragwaju. Teresa ma również program w TV i radio, jak również jest mocno zaawansowana w pomoc polonusom w uzyskaniu obywatelstwa polskiego. Stoły uginały się od pyszności, ponieważ Teresa wyszła z propozycją, bym koniecznie spróbowała paragwajskiej zupy, udałam się w jej poszukiwaniu buszując wśród stołów, lecz na nic się to zdało i tak bym jej nie znalazła, po prostu nie wiedziałam, że paragwajska zupa to ciasto z kukurydzy, jajek i cebuli…pokrojone w kostki. Poznajemy również Tomka, który z wiadomych dla niego przyczyn opuścił Polskę i za jedyne 5.000 $, które wpłacił na konto Narodowego Banku Paragwaju, otrzymał stosowne dokumenty…że jest obywatelem tego kraju, a co ciekawsze, po dwóch tygodniach mógł te pieniądze odebrać i…np. kupić ziemię…albo święty spokój…

A teraz ciekawostka…urządzenia rolnicze niezbędne do obsługi tysięcy hektarów, nie potrzebują wsparcia i pomocy człowieka, prowadzą się same za pomocą systemu GPS. Tak na dobrą sprawę czy to człowiek, czy to koń, na widok kilkuset tysięcy hektarów do obrobienia, albo by się załamał, albo uciekł…albo jedno i drugie…

Pełni wrażeń, najedzeni i ciepło pożegnani, wyjeżdżamy na trasę i drogą nr.1, po pokonaniu 350 km i udziale jeszcze w paragwajskiej fieście miejscowych gauchos, docieramy do stolicy Asuncion i wynajmujemy pokój nieopodal centrum www.hotelcentral.com.py (130 tysięcy guarani).

Kolejna ciekawostka…mało, kto wie, że po przegranej wojnie toczonej w latach 1864-1870 między Paragwajczykami, a Argentyną, Brazylią i Urugwajem, zginęło wielu Paragwajczyków, w tym prawie 90 procent mężczyzn i około 50 procent kobiet i dzieci. Wydarzenie to miało niekorzystny wpływ na wiele sfer życia społecznego. Stolicę kraju – Asuncion zamieszkuje 15 procent ogółu społeczeństwa, reszta osiedliła się w innych dużych paragwajskich miastach. Naszym zdaniem, na ulicach Asuncion panuje hałas, brud i chaos, a samochody poruszają się bez przestrzegania jakichkolwiek reguł. Niektórzy twierdzą, że Paragwaj nie jest atrakcyjny dla turystów, stanowi jedynie szlak łączący Boliwię z Brazylią. Narodowym napojem Paragwajczyków jest yerba mate nazywana „Zielonym złotem Paragwaju”, czyli napar ze zmielonych liści ostrokrzewu paragwajskiego. Jedną z odmian tego napoju jest terere, podawany na zimno, który podobno, ale nie na pewno, może oderwać od nałogu palenia papierosów. W Paragwaju oficjalnie panuje demokracja, mimo to szerzy się brutalna walka polityczna i korupcja. Wielu starszych Paragwajczyków z utęsknieniem (co dziwne) wspomina czasy dyktatury. W paragwajskiej części Gran Chaco (rozległa kurzowa kraina w Andach) można spotkać wspaniałe, a zarazem groźne zwierzęta tj. jaguary, pumy, krokodyle, tapiry oraz jadowite węże. Obszar ten jest stale kontrolowany przez patrole żołnierzy, dla których służba tutaj jest jakby…zesłaniem na Syberię.

2011-11-06-map

7.listopada 2011r

Rano próbujemy wymienić ogumienie firmy BF Goodrich, gdyż na jednym kole mamy całkowicie uszkodzoną oponę , a następne dwie dobiegają już swojego żywota po przejechaniu ponad 50 tysięcy km. W Paragwaju są nazbyt dobre ceny, by nie poczynić takiej wymiany, tak więc szybko znajdujemy przedstawicielstwo tej firmy, okazuje się jednak, że fabryka w USA nie produkuje tego. rozmiaru już od ośmiu miesięcy, zapasy się wyczerpały, a produkcja zacznie się…kiedyś tam. No cóż, docieramy więc stare i mamy jeden dodatkowy zapas – może gdzieś na trasie, będzie podobna okazja zbadać ten temat i wymienić ogumienie na produkty innej firmy. Ruszamy dalej, przekraczamy ponownie granicę z Argentyną i pokonujemy bezkresne obszary Centralnego i Austral Chaco, terenu obejmującego Paragwaj, Argentynę i Boliwię. Przejazd tego najmniej przyjaznego człowiekowi, surowego i trudnego dla egzystencji terenu postanowiliśmy przebyć przez samo jego centrum, od południa na północ przejeżdżając prawie cały ten obszar gruntowymi duktami, w temperaturze 43 ºC. Obecnie w porze suchej, jest to stabilnie zastygłe błoto, które smagane wiatrem zamienia się w idealnie drobną odmianę brunatnego kurzu o konsystencji talku, który tumanami unosi się wszędzie. Natomiast w porze deszczowej wiele dróg zostaje zatopionych lub przeistacza się w gęstą maź. Wokół przeróżne odmiany krzewów i karłowatych drzewek, im bardziej na północ, tym bardziej w przyrodzie tego obszaru zaczynają dominować przeróżne gatunki kaktusów, o tej porze roku w fazie kwitnięcia. Już o zmroku udaje się nam dotrzeć do małej osady Fuerte Esperanza, gdzie po wielu perypetiach (właścicielka odebrała dzieciom pokój telewizyjno- zabawowo- sypialny) i tym sposobem dostajemy łóżko dla Andrzeja (50 peso), a my w zagrodzie przy skromnym i siermiężnym hostelu, śpimy na dachu naszej Toyoty. Toaleta ma swoje położenie pomiędzy klatką dla kurcząt…a budą dla psów… Rankiem ku naszemu zdziwieniu, śniadanie w postaci dwóch jajek, bułki i kawy, to wydatek 20 peso od osoby…hm…zastanawia nas fakt, co zostało wzięte pod uwagę przy ustalaniu doraźnego cennika?

2011-11-07-map

8.listopada 2011r

Od rana walczymy z zakurzonym Chaco, mapy i GPS-a można wysłać w kosmos, jedziemy na nosa lub kierując się zapiskami miejscowej ludności, w postaci planów zakreślonych na skrawkach papieru, które jak się później okazało…były namazane z dużą dozą spontaniczności. A biorąc pod uwagę, że to odcinek ponad tysiąca km, mieliśmy się mocno na czuwaniu, choć czasem na zasadzie ,,która gruntówka szersza i prawdopodobnie główna” wybieraliśmy szlak. Dzisiejszy przejazd w tumanach wszędobylskiego kurzu, w temperaturze stałej, czyli ponad 40ºC, w terenie gdzie na przestrzeni 100 i więcej km, ani osad, ani ludzi…ani restauracji…jedynie różnorodne gatunki ptaków i ciągle przebiegające nam drogę…żółwie. Wieczorem docieramy do północnej krawędzi tego obszaru i dalej już normalną drogą Rn. 34 jedziemy w kierunku Salty, gdzie w pobliżu centrum wynajmujemy pokój w hostelu ,,Sol Huasi” www.hostalsolhuasi.com.ar (po negocjacji 100 peso pok.2os.) . Natomiast Andrzej śpi w Hotelu obok. Godna polecenia w Salcie jest restauracja La Monumental przy Vte.Lopez, gdzie stołują się mieszkańcy tego miasta – steki o wielkości przedramienia, dosłownie rozpływają się w ustach, a wino de la casa o wybornym smaku, dodaje całości świetną oprawę. I choć na przeciwko znajduje się bliźniacza restauracja o tej samej nazwie, to jest ona przeznaczona dla turystów i prócz szacownego wystroju i paskarskich cen, nie proponuje nic innego, niż ta w której stołowaliśmy się.

2011-11-08-map

9.listopada 2011r

Rankiem zwiedzamy Saltę, mocno reklamowaną w przewodnikach jako ,,perłę kolonialnej architektury” północnej Argentyny, jak również ,,piękną Saltę”. Mamy nieco odmienne zdanie, obskurne, zaśmiecone przedmieścia, a z piękna kolonialnej zabudowy pozostało naprawdę niewiele, w dodatku poprzeplatanej kompletnie niepasującymi obiektami z obecnych czasów. Jedynie okolica głównego placu 9 de Julio, bazylika i kościół z klasztorem franciszkanów zasługuje na zwiedzenie. Po dwóch godzinach opuszczamy stolnicę regionu Salta i jedziemy wzdłuż torów słynnej linii kolejowej o nazwie El Tren a las Nubes czyli „Pociąg do Chmur”, w kierunku wysokich Andów. Droga Rn.51 i tory na początku wiją się w pięknym wąwozie przełomu rzeki Rosano, porośniętym ogromnymi kaktusami. Następnie wspinamy się na przełęcz usytuowaną na 4.080m.n.p.m, aby dotrzeć do miejscowości San Antonio de los Cobres.

Kolorystyka i formy skalne mijane na trasie, w połączeniu z wysokością powodują taki natłok przelatujących obrazów, że mamy oczy dookoła głowy, a w niej karuzelę, by pakiet wrażeń był skończony. Pociąg który obecnie kursuje od marca do października wykorzystywany jest wyłącznie w celach turystycznych, niegdyś wywoził andyjskie minerały pokonując trasę o długości 180km w 7godzin. Końcowym etapem tej podróży jest osiągnięcie wysokości 4.197m.n.p.m na żelaznym wiadukcie La Polvorilla, o długości 224m i wysokości 63m rozpiętym nad wąwozem, gdzie i my docieramy oczywiście naszą Toyotą. Wspinaczka na tej wysokości od podnóża wiaduktu na jego szczyt, okupiona jest niezłym zmęczeniem, mamy zadyszkę i miękkość w kolanach, ale śmiało brniemy zawsze do przodu…tym razem w górę. Dalej nasza trasa prowadzi słynną drogą „Ruta 40” na północ do osady Tres Morros i na ogromny salar „Salina Grandes”. Następnie zjeżdżamy drogą Rn.52 do Purmamarca, karkołomną trasą wijącą się w malowniczym kanionie, znajdującym się na obszarze Quebrada de Humahuaca i wpisanym na światową listę UNESCO. Tam też po krótkiej penetracji wynajmujemy skromne pokoje w Hospedaje (120 peso -pok.2os. z łazienką i śniadaniem). Oferta hostali i hoteli zaczyna się, nie wiedzieć czemu…od 300 peso.

2011-11-09-map

10.listopada 2011r

Zwiedzamy miasteczko Purmamarca, z rzucającym się w oczy Cerro de los Siete Colores, czyli Wzgórzem Siedmiu Kolorów. Osada o charakterze turystycznym, ze zbudowanym gliny kościołem i całym mnóstwem wielobarwnych kramów oraz straganów rozlokowanych przy centralnym placu. Dalej trasa wiedzie nas na północ drogą nr 9, gdzie docieramy do następnej podobnej mieścinki o nazwie Tilcara, zamieszkałej przez Indian Quechua (Keczua). Dość ciekawa turystyczna osada, położona u stóp prekolumbijskich ruin twierdzy (Pucara). Spotykamy tutaj grupę Francuzów podróżujących na trzydziestu motocyklach, w obstawie trzech aut serwisowych. Ich motocykle przypłynęły do Antofagasty w Chile i przez San Pedro de Atacama przybyli do Argentyny, a podczas miesięcznej podróży planują dotrzeć do Ushuaia.

Kolejną polecaną do zwiedzenia miejscowością na trasie do granicy z Boliwią była Humahuaca. …hm…kiedyś, ważna stacja kolejowa na drodze do Boliwii…teraz, monument upamiętniający argentyńskie wojny o niepodległość. Najlepiej zachowana, z atmosferą utrzymaną w duchu miejscowych Indian, którzy w nienarzucający się sposób, próbują sprzedać swoje rękodzielnicze wyroby. Mile spędzamy tu chwile przemierzając wąskie uliczki zastawione kramami z różnorakimi cudeńkami, wytworzonymi z dostępnych tu surowców, takich jak drewno kaktusowe, owoce i nasiona przeróżnych gatunków roślin itp. Popołudniem docieramy do miasta La Quiaca i sprawnie bez żadnych problemów w godzinę przekraczamy granicę z Boliwią. Wymiana pieniędzy 1$ = 6.80 bolivianos. Tego dnia jadąc dalej na północ drogami nr.101, a później nr.702 docieramy do miejscowości Tupiza i wynajmujemy pokoje w hostelu w centrum miasta, wreszcie normalne ceny za przyzwoity standard ( 100 bol. pok 2os. z łazienką) Dla śmieszności na kolację w Tupizie, była po prostu pizza, a tuż po, prosto z drzwi restauracyjki, wchodzimy w sam trzon miejscowej atrakcji, czyli przemarszu uczestników fiesty o nazwie „Morenada Dansa”, która trwała do późnych godzin nocnych.

2011-11-10-map

11.listopada 2011r

Ruszamy w kierunku miejscowości Uyuni, położonej opodal słynnego Salar de Uyuni. Wraz z opuszczeniem miasta Tupiza, skończył się asfalt i wjechaliśmy w wysokie i bajecznie kolorowe pasmo górskie Cordillera de Lipez. Kompletny brak oznakowań, co nie jest żadną nowością, a poruszamy się cały czas w okolicach 4.000m.n.p.m. Trasa prawie w ogóle nie uczęszczana, a nawierzchnia szutrowa pokryta bardzo uciążliwą „pralką”, droga wąska na jeden pojazd, a zakręty górskich serpentyn zwijają się jak „agrafki”. Podjazdy tak strome, że nasza Toyota pozbawiona na tej wysokości odpowiedniej ilości tlenu, wymaga włożenia wszystkich napędów i użycia reduktora, aby przy ruszaniu nie spalić sprzęgła i w ogóle ruszyć, poniżej 2.500obrotów silnik traci prawie całą moc. Pierwsze 100km tej widokowej, acz uciążliwej drogi do Atocha przebyliśmy w cztery godziny, następne już płaskowyżami do Uyuni,zajęło nam tylko dwie.

Po prawie dwóch latach, znów jesteśmy w tym samym miejscu…a jednak odmiennym, gdyż miasteczko jakby bardziej zaśmiecone, natomiast salar kompletnie bez wody, tracąc wiele na swoim uroku. Ze względu na naszego współtowarzysza podróży Andrzeja podjeżdżamy pod cmentarzysko lokomotyw, aby mógł jak najwięcej zwiedzić i zobaczyć atrakcyjnych miejsc na tej dość szybko pokonywanej trasie przez Ameryką Południową. Oczywiście obowiązkowo i z wielką chęcią wszyscy jedziemy na wielki Salar de Uyuni 120km na 60km 3700m.n.p.m . O tej porze roku jest sucho, poprzednim razem, końcem stycznia pokryty był 15cm warstwą wody, co powodowało niesamowity efekt zatarcia się horyzontu. Mamy więc kompletnie inny obraz i do tego przy wspaniałej słonecznej pogodzie. Dojeżdżamy do solnego hotelu usytuowanego w jego centralnej części 15km od głównej trasy prowadzącej z Uyuni do Oruro. Tym razem przygotowani, umieszczamy polska flagę na wypiętrzonym kręgu, miejscu gdzie powiewają na wietrze inne flagi zawieszone przez turystów z całego świata. Dzisiejsze temperatury na tych wysokościach oscylowały w okolicy 20ºC. Wracamy do Uyuni i wynajmujemy pokój w hostelu „El Viajero” (90bol. pok 2os. z łazienką), gdzie za dodatkową opłatą nasza trójka otrzymała dwa ręczniki i jeden papier.

2011-11-11-map

12.listopada 2011r

Ranek wita nas niezmordowanym słońcem. Po obejściu centrum Uyuni, małej, turystycznej osady będącej bazą wypadową do zwiedzania Parku Narodowego Reserva Nacional Eduardo Avaroa i Salar de Uyuni, ruszamy na północ w kierunku stolicy administracyjnej Boliwii La Paz. Droga której stan i jakość nawierzchni określają tutaj nazwą „rippio” – coś w tym jest, bo „rypie” naszym pojazdem i nami wewnątrz, jakbyśmy wpadli w samo centrum trąby powietrznej, a jazda z prędkością mniejszą niż 70km/h jest właściwie niemożliwa, gdyż na garbikach uformowanych na drodze doznajemy wstrząśnienia tego wszystkiego co mamy w głowie i poza nią. Droga prowadzi rozległymi płaskowyżami i pampami na wysokości 4.000m.n.p.m rozpostartymi pomiędzy wysokimi szczytami Andów.

Do Oruro, gdzie zaczyna się asfalt po około 250km, docieramy mocno skatowani. Miejscowość w sobotnie popołudnie przypomina jeden rozległy bazar na długości 10km, gdzie handluje się na ulicach dosłownie wszystkim – dla poprawienia wyobraźni tych co kiedyś w czasach ,,komuny” bywali na giełdach samochodowych, powiem tylko, że wygląda to tak, jakby do tego wizerunku dodać jeszcze największy bazar pod Rembertowem, targ zwierzęcy i wymieszać to wszystko z kurzem i stertami śmieci. Przejazd przez ten kocioł zajął nam godzinę. Późnym popołudniem docieramy do La Paz, podziwiając panoramę miasta z El Alto, nowej dzielnicy na przedmieściach, usytuowanej na płaskowyżu 4.100m.n.p.m, skąd rozpościera się panoramiczny widok na La Paz. A wszystko wygląda tak, jak gdyby ktoś do potężnej dziury w ziemi, wsypał mnóstwo pudełeczek o kolorze ceglanym i rozgarnął to, bez specjalnego planu, pomiędzy ośnieżonymi szczytami górskimi. Przypadek sprawia, że zostajemy wstawieni w nową sytuację, a mianowicie…nową fiestę. W El Alto odbywa się VIII Version Entrada Folklorica Universitaria, czyli…wielka parada szkół tańca, we wszystkim co się tylko świeci, błyszczy i powiewa. Każda szkoła ma swojego opiekuna…czyli ,,polewacza” czegoś co powoduje, że tańczący( kilka podstawowych kroków powtarzanych naprzemiennie) i grający( jednostajna melodia, powtarzana bez końca), potrafią tanecznym krokiem dobrnąć, do dość odległego końca. I nie mam nawet fioletowego pojęcia co piją…ale to coś działa. Już po ciemku docieramy do Huarina, małej miejscowości położonej nad brzegami jeziora Lago Tititaca i z konieczności, gdyż jest już bardzo późno i zimno 7ºC, wynajmujemy pokój w jedynym hotelu, o nazwie ,,Titicaca”,za mocno wygórowaną cenę (320bolivianos pokój 3os.), swym podupadłym wizerunkiem nie prowokował do gwiezdnej klasy.. W pakiecie mamy dostęp do zimnej wody, niby internet( tylko zaszumiał i się wykończył) i oczywiście śniadanie, czyli bułki z ,,marmeladą”. Po opuszczeniu hotelu, odebraliśmy mu wszystkie cztery gwiazdki i nadaliśmy mu tytuł ,,Starego Uzdrowiska w Ciechocinku”.

2011-11.12-map

2011-11-12-map

13.listopad 2011r

Wzdłuż brzegu przemieszczamy się do San Pablo de Tequina, gdzie przeprawiamy się drewnianą barką przez przesmyk na drugą stronę jeziora (opłata za przewóz 40bolivianos). Następnie wzniesieniami, z których roztacza się oszałamiający widok, na to najwyżej na świecie położone żeglowne jezioro 3.800m.n.p.m, docieramy do miasteczka Copacabana, gdzie mieści się najważniejsze sanktuarium maryjne w Boliwii! Znajduje się tu Bazylika pod wezwaniem Matki Boskiej Gromnicznej lub jak chcą inni Matki Boskiej z Jeziora. Cudowna figura Matki Boskiej znajduje się w ołtarzu głównym, całym ze złota, zasłonięta na co dzień kurtyną. Twórcą rzeźby przedstawiającej Matkę Jezusa, zwaną Dziewicą z Copacabany w Boliwii, był Indianin Tito Yupanqui. Tymczasem boliwijscy kierowcy właśnie w tym miejscu poświęcają swoje pojazdy, specjalnie na tą okazję przystrojone kwiatami i różnymi innymi świętymi gadżetami. Tu też spotykamy wycieczkę z Polski, jadącą wypasionym autokarem. Jakież było nasze rozczarowanie spotkaniem z tymi zarozumiałymi ludźmi, mianującymi się turystami i ich przewodniczką, która nie miała dla nas nawet minuty czasu ,aby wymienić podróżnicze odczucia i wiadomości, poganiając i strofując grupę! Coś okropnego, długo byliśmy zszokowani takim zachowanie naszych rodaków.

Przed wjazdem do Peru próbujemy zatankować do pełna nasz pojazd i tu „zong”- dopiero tutaj dowiadujemy się, że Boliwijczycy borykają się obecnie z wielkim deficytem oleju napędowego, a jego cena czarnorynkowa jest podwójna do oficjalnej, wynoszącej 3,50 bolivianos za litr. Do tej pory jechaliśmy na paliwie z Argentyny, dwa lata temu nie było takich problemów, więc stąd to zaskoczenie. Tankujemy więc w przydrożnym garażu od handlarzy, gdyż to i tak taniej niż po peruwiańskiej stronie.

Jeszcze kilka słów o Boliwii, należy ona do najbiedniejszych państw Ameryki Południowej. Jako jeden z dwóch krajów na kontynencie nie posiada dostępu do morza, co w znacznym stopniu utrudnia rozwój gospodarczo-ekonomiczny. Podstawą gospodarki jest przemysł wydobywczy, w szczególności gaz – drugie co do wielkości złoża tego surowca w Ameryce Łacińskiej (po Wenezueli). Surowiec w większości eksportowany jest do Brazylii oraz Argentyny. Dotychczas, rządzony przez lewicowego prezydenta Juana Evo Moralesa, kraj był rajem dla zmotoryzowanych. Ceny benzyny pozostawały niezmienne od ponad 6 lat, niezależnie od koniunktury i wzrostu cen ropy naftowej na świecie, lecz nadszedł czas końca „petrosielanki”,ponieważ prowadzący dotąd dość prospołeczną politykę rząd na czele z Moralesem doszedł do wniosku, iż niezbędne jest dostosowanie cen benzyny do poziomu rynkowego, za pomocą likwidacji specjalnych dopłat. Rząd postanowił zlikwidować dotacje do paliw, co doprowadziło do drastycznego wzrostu cen benzyny o 73% oraz diesla o 83%. Działania te, co zrozumiałe, wywołały znaczny sprzeciw społeczeństwa. Wymierzone są one w petrochemiczną „szarą strefę” polegająca na wywozie benzyny do sąsiednich krajów i tam sprzedawaniu jej z zyskiem. W ten właśnie sposób grupy przestępcze pozyskiwały poważne środki finansowe. Drugim dnem działań rządowych jest chęć przyciągnięcia do sektora energetycznego zagranicznych inwestorów. Obecnie na tym polu interesy w Boliwii prowadzą brazylijski Petrobras, francuski Total oraz hiszpański Repsol, jednak, jak wiemy, apetyt władz rośnie w miarę jedzenia.

A teraz coś z innej bajki…jeżeli znudziła się komuś opcja ,,all inclusive” w pięciogwiazdkowych hotelach i poszukuje nowych, innych jak dotąd nie znanych wyzwań, to powinien udać się do Boliwii po adrenalinę, jakiej nigdzie nie doświadczy, w dużo większej dawce, niż dostarcza ryzyko zbyt długiego wygrzewania się na słońcu, a można jej zaznać na ,,Drodze Śmierci”czyli najniebezpieczniejszej drodze świata, jak również na kilku innych. My obserwując spontaniczne wyczyny kierowców i tak się dziwujemy, że ilość wypadków jest nieadekwatna do ich głupoty.

Granicę przekraczamy bardzo sprawnie, jedynie musimy uiścić 60$ za chwilowe ubezpieczenie auta, które wydaje nam się być bardziej łapówką, niż oficjalnym faktem, jedynie jest to odnotowane w policyjnym systemie komputerowym, a i to nie jest żadnym pewnikiem, być może była to partyjka pokera, a nam powiedziano, że wszystko jest pięknie i możemy jechać, nie otrzymując żadnego kwitu. Dalej trasa prowadzi do Puno gdzie wynajmujemy pokoje w hotelu ,,Casona Plaza” w samym centrum miasta. Fundujemy sobie odrobinę komfortu, po dwóch tygodniach podróży koniecznie potrzeba się oprać i wreszcie mamy dostęp do internetu, choć w trochę dziwnej formie, gdyż biegamy po hotelu schodami w górę…schodami w dół…a on pojawia się i znika…więc może po raz pierwszy jakoś uda się umieścić relację z przejazdu. (Wymiana 1$ = 2.67soles, olej napędowy 1 galon = 14,30 soles) .

2011-11-13-map

<<<< POPRZEDNIA ——– NASTĘPNA >>>>