Meksyk-2021-map

Obraz 1 z 1

Meksyk-2021-map

Dzień 9 – 14.03.2021r. niedziela

Po wczesnym śniadaniu, transfer do „Parku Narodowego Kanionu Sumidero” („Parque Nacional Canon del Sumidero”). Przejazd zajął ponad 4h. Wsiadamy w szybkiej łodzi motorowej (dwa silniki Yamahy po 150KM każdy) i płyniemy w ponad godzinny rejs, przełomem rzeki Grijalva. Wspaniała przyroda, piękne widoki, skalny korytarz kanionu wznoszący się ponad 1000 m. w górę i ten wiatr we włosach. W stromych, często porośniętych bujną roślinnością ścianach skalnych, sporo jest naturalnych jaskiń. Podziwiamy różne gatunki ptaków i wylegujące się w słońcu krokodyle. Po rejsie lunch w małym przydrożnym barze i dalszy, mozolny przejazd do San Cristobal, stolicy „indiańskiego” stanu Chiapas.

Przed miastem, odbijamy z trasy i odwiedzamy małe, zaledwie 3,5tys. miasteczko, San Juan Chamula, zamieszkane od setek lat przez Indian plemienia Tzotzil, jednego ze szczepów Majów. W czasach prekolumbijskich było ważnym ośrodkiem ludu Tzotzil. To jedna z zaledwie kilku osad, niemal nieskażonych przez hiszpańskich najeźdźców. Tutejsi mieszkańcy posługują się od pokoleń głównie swoim językiem, a większość w ogóle nie mówi po hiszpańsku. Zachowali oni wyjątkowy i specyficzny styl ubioru – kobiety noszą wzorzyste huipils (bluzki) i długie spódnice z czarnej włochatej wełny, a mężczyźni (starszyzna) włochate tuniki z białej wełny, zwanej chujes. Najciekawszym jest jednak kościół pod wezwaniem św. Jana Chrzciciela ( „Iglesia de San Juan Bautista”). Podróżując po Meksyku zwiedzamy wiele kościołów i świątyń, które są niewątpliwie świadkami swoich czasów i kultur, ale ten jest zupełnie inny… w kościele tym podczas modlitw ukręca się głowy kurczakom. Toteż wysiadamy z autokaru i uliczką wzdłuż tutejszego, bardzo specyficznie zaschłego cmentarza, idziemy do centrum miasteczka. Wśród sklepików, straganów i umęczonych upałem, meksykańskich potomków Indian, dochodzimy na główny plac. Z zewnątrz kościół wygląda niepozornie: wybielone ściany, dzwon na dachu i rzucający się w oczy krzyż… zwykły kościół katolicki, jakich tutaj, w Meksyku, wiele. Biały fronton kościoła lekko oświetlony promieniami popołudniowego słońca, odcina się od niemal granatowego w jego tle nieba. Tylko zielone kafelki dookoła drewnianych drzwi, okna w głębokiej niszy nad wejściem oraz drobne, również zielone detale kontrastują z tą bielą. I niby wszystko jest, tak jak powinno być, a jednak w środku dzieje się magia… pox, Coca-Cola i kury do modlitwy…

Wchodzimy pokazując bilet, bo dla obcych wstęp jest płatny i już znajdujemy się w niezwykle zadziwiającym świecie. Czegoś takiego jeszcze nie widzieliśmy… w niby katolickim kościele. Nie ma ławek ani krzeseł, całą posadzkę pokrywa kilkucentymetrowa warstwa sosnowego igliwia. Stoi na niej kilkanaście stołów z płonącymi lampkami i świecami. Te setki płomyków zapalanych w różnych intencjach przez miejscowych, ma swoją konfigurację kolorystyczną świec. Musisz wiedzieć, jakie zapalić, aby Twoja modlitwa została wysłuchana. I tak na przykład… podaję najkrótszy „przepis”… żeby wyleczyć strach trzeba zapalić: 2 małe białe świece i jedną małą złotą. Dookoła na posadzce siedzą w małych grupkach, przy świecach, mężczyźni, ich kobiety i dzieci. Jedzą, popijają mocny alkohol pox pędzony z kukurydzy i trzciny cukrowej. To lokalna duma, nikogo nie dziwi widok pijanego w lub poza kościołem. Ktoś może krzyknąć: alkohol w kościele?! W tym akurat to rzecz normalna. Pox ma wyjątkową pozycję w stanie Chiapas. W języku Majów oznacza zarówno alkohol, jak i lekarstwo. Z napojów, pija się głównie Coca-Colę. Panuje przekonanie, że napój ma właściwości magiczne. Niektórzy Indianie wierzą nawet, że poprzez bekanie, człowiek pozbywa się złych duchów. I tak symbol cywilizacji, sięgnął absolutnych wyżyn w marketingowym sukcesie i to bez nakładów finansowych, stając się częścią lokalnego kultu. Podobną funkcję spełnia też żywy drób. Poświęcany jest poprzez złamanie karku gołymi rękami, aby mógł zostać zjedzony jako święty posiłek lub oddany komuś z rodziny, kto potrzebuje modlitwy za zdrowie.

Wielu indywidualnie modli się przed licznymi figurkami świętych w szklanych obudowach, w sposób żarliwy, ale niekiedy jak gdyby spierając się lub nawet głośno dyskutując z bogiem, czy też świętym do którego zwracają się o łaskę. Zataczamy więc koło, idąc wzdłuż tego rzędu i bliżej części ołtarzowej okazuje się, że… ołtarza nie ma. W centralnym punkcie głównej części kościoła zamiast podobizny Jezusa znajduje się figura świętego Jana Chrzciciela, patrona wioski. W tym pełnym niesamowitej atmosfery i mistycyzmu miejscu przesiąkniętym dymem świec i zapachami, nagle rozlega się dzwonek telefonu komórkowego i młody Indianin stojąc tyłem do głównego ołtarza zaczyna swobodną rozmowę. Wszystkiemu temu przyglądają się figurki świętych porozstawiane po bokach świątyni. Przybrane w kolorowe stroje, z odbijającymi złe uroki lusterkami na piersiach. Pewnie w Twojej głowie pojawia się teraz pytanie… a co na to ksiądz? Ten przyjeżdża do wioski tylko raz na jakiś czas. Udziela jedynie chrztów, które uznawane są przez miejscowych. Niestety, fotografowanie wewnątrz świątyni jest wykluczone. Ponoć może okazać się niebezpieczne nie tylko dla portfela, ale też dla zdrowia, a nawet życia. Wg tutejszych wierzeń, utrwalone na zdjęciach wizerunki ludzi mogą „zabrać” fotografowanym duszę oraz przeszkodzić w skuteczności modłów. Niechęć mieszkańców do fotografowania ich, dotyczy zresztą także miejsc poza kościołem. Kilka zdjęć, na których zdołaliśmy utrwalić kilka sytuacji, kobiet, a zwłaszcza dzieci, wykonaliśmy z oddali, by nikogo nie drażnić.

Ciut informacji… San Juan Chamula położone jest na wysokości 2260 m n.p.m. Po hiszpańskim podboju Nowego Świata, stało się w 1524r. na kilka lat, własnością Bernala Diaza del Castillo. W 1867r. było miejscem indiańskiej rebelii na podłożu religijnym i kastowym. A w roku 1994, jednym z centrów rewolucyjnego ruchu wyzwolenia Indian, w rezultacie którego uzyskało autonomię. Miasteczko żyje z rolnictwa i hodowli, a także rękodzieła i turystyki. Jest bowiem chętnie odwiedzane, gdyż słynie z wierzeń i obrzędów religijnych stanowiących mieszaninę katolicyzmu oraz starych rytuałów indiańskich (synkretyzm religijny). Przy czym przywiązanie mieszkańców do religii rzymskiej, przynajmniej takiej, jak ją rozumieją i praktykują, jest na tyle silne, że ci z nich, którzy pod wpływem działalności misyjnej Świadków Jehowy zmienili wyznanie, musieli opuścić tutejszą wspólnotę i w ogóle miasteczko. Leczeniem mieszkańców zajmują się przede wszystkim szamani, m.in. wypędzając z ciał chorych demony i stosując zioła oraz minerały. A jak już wcześniej pisaliśmy, jako środek oczyszczający organizm, wywołujący „bekanie”, używają Coca- Colę. Gra ona także pierwsze skrzypce podczas tutejszych tradycyjnych fiest oraz umila wieczny odpoczynek chamulskim dziadkom i pradziadkom na tutejszym cmentarzu. Ze względu na olbrzymie spożycie, właśnie w tym miejscu słynna marka usytuowała jej wytwórnię… Coca-cola jest królową nie tylko sacrum, ale także zupełnie codziennego profanum…

Stąd już tylko kilkanaście km do San Cristobal. Autokar nie jest w stanie dotrzeć w choćby okolice hotelu, gdyż ulokowany jest w ścisłym, historycznym centrum. Ponieważ my mamy jedynie podręczny bagaż, szybko docieramy do celu. Kwaterujemy się w kameralnym hotelu „Hotel D’Monica” i natychmiast ruszamy w miasto. San Cristobal de las Casas to jedno z najpiękniejszych miast Meksyku, pełne magnetycznego uroku. Tu na brukowanych uliczkach, w wąskich zaułkach, pośród barwnych niskich zabudowań, odnajdziemy prawdziwy Meksyk, jakiego nie doświadczymy na turystycznym Jukatanie, czy w zatłoczonej stolicy. Miasto jest stolicą Chiapas, stanu, w którym mieszka największa liczba rdzennych mieszkańców Meksyku, o czystej indiańskiej krwi. W romantycznych kolonialnych kościołach, spotkamy ubranych w tradycyjne stroje, ciemnoskórych chiapanecos, którzy pomimo pędzącej do przodu cywilizacji, zachowali swoją indiańską tożsamość i do dziś kultywują pradawne rytuały.

Zaglądamy również do małego muzeum „Museo del Jade”, gromadzącego kopie artefaktów wykopanych przez archeologów w Palenque. El Jade, to mistyczny kamień szlachetny, który dla starożytnych ludów Mezoameryki był symbolem nieśmiertelności, wieczności, mocy, miłości; najcenniejsza rzecz w życiu. Zobaczyliśmy biżuterię z jadeitu, noszoną niegdyś przez Majów, lecz największe wrażenie zrobiły na nas maski nagrobne Majów oraz pięknie zdobiony sarkofag króla Pakala, jedenastego władcy Majów starożytnego miasta, które dziś znamy jako Palenque, a w którym ciało postaci, posiada wszystkie klejnoty i ówczesne ubranie z czasu jego pogrzebu w 683 roku naszej ery. Podobnie jak większość meksykańskich miast jest w nim centralny plac „Plaza 31 de Marzo”. W przeszłości był to główny plac targowy. Stoją przy nim m.in.: zabytkowa katedra „Catedral de San Cristobal de las Casas”, „Hotel Santa Clara” w dawnym domu Diega de Mazariegosa, zdobywcy stanu Chiapas, ratusz „Palazio Municipal oraz barokowy „Kościół św. Dominika” (Iglesia de Santo Domingo”). Po wystawnej, hotelowej kolacji, zapuszczamy się jeszcze na krótko w San Cristobal by night. (Trasa ok. 400 km).

21-03-13-meksyk-map

Dzień 10 – 15.03.2021r. poniedziałek

Po śniadaniu wyjazd z San Christobal, ale nie taki zwyczajny… tym razem ochrania nas policja, aż do Palenque. Jedziemy drogą nr 199, po drodze odwiedzając „Cascadas de Aqua Azul”, których nazwa oznacza niebieską wodę. Wodospady to około 500 pojedynczych kaskad, ciągnących się przez kilkaset metrów. Powstały dzięki strumieniom trzech rzek: Shumulja, Otulun i Tulija oraz dużego rozmiaru skałom, na które napotyka płynąca woda. Dzięki obecności minerałów, zwłaszcza węglanu sodu i wodorotlenkowi magnezu oraz za sprawą wapiennego koryta, kaskady przybierają niesamowicie intensywny lazurowy kolor, który pięknie podkreśla biel spienionych wód. Warto zabrać ze sobą strój kąpielowy i zanurzyć się w orzeźwiających wodach wodospadów, oczywiście tylko w miejscach, które są odpowiednio oznaczone. I tak też zrobiliśmy, ponieważ dostępne są tutaj toaleto-przebieralnie za 5peso. Wzdłuż wodospadów ciągnie się kamienna droga przypominająca deptak, przycupnęło tam wiele sklepików oferujących pamiątki, rękodzieło oraz lokalne dania, przekąski czy napoje. Zjedliśmy pyszne quesadillas (tortilla z masy kukurydzianej z roztopionym serem), a do tego piwo „Victoria”.

Następnie podjeżdżamy pod samotny wodospad „Cascadas De Misol-Ha”. Nazwa wodospadu wywodzi się z języka miejscowych Indian Chol i powstała w wyniku połączenia dwóch słów: misol (roślina, z której robi się miotły do zamiatania) oraz ha (woda). Krystaliczne wody rzeki (o takiej samej nazwie jak kaskada), spadają z wysokości ponad 30m do okrągłego, otoczonego tropikalną roślinnością basenu, w którym można popływać. Ciekawostka… „Wodospad Misol-Ha” pojawił się w słynnym filmie z 1987 roku Predator, w którym główną rolę zagrał znany aktor, Arnold Schwarzenegger.

Do Palenque było tylko 210 km, lecz droga, to same zakręty, a w wioskach „topezy” (leżący policjanci) – po kilkanaście w jednej, co dało 5h jazdy. Kolacja i nocleg w „Hotel Maya Tulipanes” w Palenque.

21-03-15-meksyk-map

Dzień 11 – 16.03.2021r. wtorek

Po śniadaniu wykwaterowanie i przejazd do stanowiska archeologicznego w Palenque „Zona Arqueologica de Palenque„. Niestety z powodu koronawirusa, kompleks udostępniony jest do zwiedzania dopiero od 10.00. Kto wymyślił tak bzdurne godziny? Gdyby był otwarty, tak jak zwykle od ósmej, to po pierwsze jest chłodniej, a szykuje się zdecydowany upał. A po drugie, turyści rozproszyli by się w czasie, a tak chcąc nie chcąc kumulujemy się dużą grupą, czekając w autokarze przed szlabanem. Punktualnie otwierają bramy majańskiego miasta, opuszczonego z nieznanych powodów przez Indian w X w. Istniało od przynajmniej 100 lat p.n.e. a jego rozkwit przypadał na lata 630-740 n.e. W przeszłości, w XVIII w., wieś Santo Domingo de Palenque. Położone jest ono w pobliży niespełna 25-tys. obecnie ośrodka miejskiego Palenque, co po hiszpańsku znaczy Palisada lub Miejsce Ufortyfikowane. Założył je, jako osadę, w 1567r. hiszpański misjonarz Pedro Lorenzo de la Nada, uważany za pierwszego Europejczyka ewangelizującego rdzennych mieszkańców tych ziem, Majów, w ich języku. Pedro założył Palenque niedaleko rzeki Rio Usumacinta, w pobliżu znajdujących się w dżungli ruin dawno opuszczonego miasta z budowlami na szczytach piramid, kojarzącymi się z palisadą i od niej nadano mu nazwę. Ruinami, za ich odkrycie przyjęto rok 1746, przez długi czas mało kto się interesował. Największe zasługi we wczesnym poznawaniu tutejszych budowli miał, podobno trochę nawiedzony, hrabia Jean Frederic Waldeck Spędził on w nich w pierwszej połowie XIX w. kilka lat (1832-1836), a podczas prowadzonych badań, mieszkał w jednej ze starych świątyń i wykonywał ich rysunki oraz miedzioryty. Później, od tego „lokatora” właśnie, nazwano ją „Świątynią Hrabiego”. I ta dosyć niezwykła nazwa… u Majów nie było przecież żadnych „hrabiów”… przyjęła się i jest stosowana oficjalnie. Z czasem przybywało do Palenque coraz więcej podróżników, a także archeologów i innych badaczy.

Zaznaczono na nim 26 zabytkowych budowli i ich zespołów, z pięcioma dużymi piramidami schodkowymi zwieńczonymi świątyniami oraz usytuowanymi w centrum ruinami pałacu władcy z wysoką, czteropiętrową wieżą zbudowaną na planie kwadratu. „Pałac Królewski” („El Palacio”) z licznymi komnatami, korytarzami pokrytymi płaskorzeźbami, powstał za czasów Pakala Wielkiego (wstąpił na tron w wieku lat 12 i rządził Palenque przez 68 lat do swojej śmierci w 683 r. n.e.). Uczeni uważają, że pałacowa wieża służyła nie tyle celom strażniczym, co przede wszystkim obserwacjom astronomicznym. Zbudowana została zaś w taki sposób, aby kapłani i władcy oraz ewentualnie inne osoby z ich najbliższego otoczenia mogły obserwować promienie wschodzącego słońca wpadające. do zbudowanej w pobliżu, po przekątnej, świątyni „Tempo de las Inscipcions” („Świątyni Inskrypcji”) w dniu zimowego przesilenia dnia z nocą, 22 grudnia. Po obu stronach wejścia wykuto 620 hieroglifów, od nich pochodzi nazwa świątyni. To w niej jest krypta, w której znajdował się sarkofag ze szkieletem władcy- Pakala Wielkiego (K’inich Janaab’ Pakal) , z twarzą zakrytą jadeitową maską złożoną z 200 kawałków, pektorałem i bransoletami. A na wewnętrznej klatce schodowej leżało 6 szkieletów ludzkich, prawdopodobnie ofiar zabitych podczas uroczystości pogrzebowych. Jest też grobowiec nieznanej kobiety, którą nazwano „Czerwoną Królową” („Templo de la Reina Roja”). Nazwa pochodzi od cynobru (minerału o czerwonym kolorze), którym pokryte było ciało, dary oraz grobowiec. Sarkofag zawiera dużą ilość narzędzi, jadeitu oraz pereł, a sama kobieta miała na twarzy jadeitową maskę oraz ubrana była w wartościowe ozdoby, co świadczy o tym, że była ważną osobą. Kompleks świątyń: „Świątynia Słońca” („Templo del Sol”), „Świątynia Czaszki” („Templo de la Calavera”) i „Świątynia Krzyża”(„Templo de la Cruz”) i inne z licznymi inskrypcjami, równie fascynujące jak i do końca nie odgadnione. Jest też boisko do gry w pelotę (prekolumbijska wersja piłki nożnej) oraz pozostałości kamiennego akweduktu, który prowadził wodę z rzeki Otulum. Widoki są niepowtarzalne, gdyż zespól starożytnych piramid i świątyń Majów, położony jest w samym centrum tropikalnej dżungli. Magiczny klimat tego miejsca, sprawia iż popada się w zadumę, a przebywanie w tych ruinach jest wielką przyjemnością! W ruinach tego miasta spędzamy całe do popołudnia, rozkoszując się atmosferą tego miejsca – szczególnie częścią ulokowaną głęboko w dżungli, gdzie docierają z jej głębi niespotykane odgłosy, a ząb czasu nadgryza budowle, w postaci zagarniającej wszystko bujnej roślinności. W 1987r. Palenque wpisane zostało na listę UNESCO.

Po zwiedzeniu kompleksu, dość długi przejazd do Campeche, położonego już od strony Karaibów nad Zatoką Meksykańską. Na trasie mieliśmy postój w typowej, przydrożnej knajpie „La Higuera”, oferującej przeróżne rodzaje steków. Jedziemy bowiem przez tereny wielkich hodowli bydła. Pamiętając argentyńskie smaki, wybraliśmy „bife de chorizo” w wersji „well done” – smakował wybornie, jednak daleko mu do tych z Ameryki Południowej. Przybywamy już po zmroku i od razu przystępujemy do zwiedzania tego kolonialnego miasta. Założone zostało już w 1540r. przez hiszpańskich konkwistadorów i prawie od zarania było łupione i grabione przez korsarzy i piratów, aż otoczono je w XVIIw. solidnymi murami. W 1999r. zabytkowe miasto zostało wpisane na listę UNESCO.

W czasach prekolumbijskich obszar dzisiejszego stanu Campeche i samego miasta, był terenem Majów. W roku 1517 dotarła tu pierwsza hiszpańska wyprawa, którą poprowadził z Santiago de Cuba Francisco Hernandez de Cordoba. Trzy żaglowce i 110 ludzi, wylądowało obok wioski o nazwie Ah-Kin-Pech, którą pierwotnie nazwano San Lazaro. W języku Majów oznaczało to miejsce węży i kleszczy, co nie brzmi zachęcająco. Hiszpanie zostali zaatakowani przez miejscowych wojowników, blisko jedna trzecia ekspedycji zginęła, a sam Francisco Hernandez zmarł na skutek odniesionych ran, zaraz po powrocie na Kubę. Oczywiście pierwsze niepowodzenia nie odstręczyły Hiszpanów od zdobycia tego terenu i w kolejnych latach zostały opanowane. Szybko rozwijający się port, a co za tym idzie, wzmożony handel i bogactwo, przyciągnął jednak wielu piratów. Pośród nich wymienia się takich jak: John Hawkins, Francis Drake, Diego de Mulatto, Henry Morgan, Lewis Scot czy Roche Braziliano.

Największą tragedię Campeche przeżyło w 1685r., gdy piraci pod wodzą Laurensa de Graafa zaatakowali miasto i okoliczne hacjendy. Przez miesiąc, wymordowali prawie jedną trzecią ludności. Dlatego już od 1610r. rozpoczęto wokół miasta budowę fortyfikacji, z licznymi bastionami i dwiema bramami od strony lądu i morza. Łącznie, fortyfikacje ciągnęły się na przestrzeni ponad 2,5 km. Do dziś pozostały obie bramy („Puerta del Mar”, czyli morska i „Puerta del Tierra”, czyli lądowa) i około 500m murów obronnych. Jest to jedyne meksykańskie miasto, okolone szczelnie murami i fortyfikacjami obronnymi. Spacerkiem przechadzamy się w obrębie starówki, zaglądamy na „Zocalo” oraz do katedry „Catedral de Campeche”. Zaskakuje wielość knajpek i barów, niestety wszystko zieje pustką, turystów jak na lekarstwo. Kolacja i nocleg w hotelu „Hotel del Paseo”, poza murami starego Campeche. Trasa liczyła ok. 400 km.

21-03-16-meksyk-map

Dzień 12 – 17.03.2021r. środa

Po śniadaniu wykwaterowanie i przejazd do Uxmal. To jedno z głównych miast-państw cywilizacji Majów, założone prawdopodobnie między I a II w. naszej ery. Niemniej pewne ślady, znalezione na jego terenie wskazują, że pierwsi mieszkańcy pojawili się tu już ok. 800r. p.n.e. O jego przeszłości wiadomo, że założyli je i mieszkali w nim – w szczytowym okresie do 25tys. ludzi – Majowie, a od X wieku plemiona Tolteków. Z odczytanych w hieroglifach tekstów wynika, że jednym z ważnych władców w IX w. był Chaak ( lub Chan Chak) K’ak’nal Ajaw. Za panowania którego powstały najważniejsze z zachowanych budowli. Dlaczego miasto zostało porzucone, dokładnie nie wiadomo. Mieszkańcy przenieśli się prawdopodobnie do rozwijającego niedaleko miasta Chitchen Itza, gdzie były lepsze warunki bytowe, zwłaszcza woda. W Uxmal głównym jej „źródłem” były bowiem dosyć rzadkie opady. Zbierano ją i przechowywano w kamiennych cysternach „chultunes”. Archeolodzy odkryli bardzo skomplikowany system jej przesyłania. Zrozumiałe więc jest, że najważniejszym dla dawnych mieszkańców bóstwem był bóg deszczu Chaca. Przedstawiające go maski i inne wyobrażenia zachowały się w wielu miejscach. Nazwa Uxmal oznacza „trzykrotnie budowany”, niemniej wiadomo, że było ono przebudowywane aż pięć razy. Majowie pozostawili po sobie budowle, które odróżniają się od najsłynniejszych jukatańskich stref archeologicznych pięknymi zdobieniami i innym stylem architektonicznym o nazwie „Puuc”.

Podjeżdżamy do zespół archeologicznego („Zona Arqueologica de Uxmal”) i zwiedzamy centrum religijne Majów, gdzie w świetnie odrestaurowanym stanie znajduje się najdłuższy, blisko 100m, szeroki na 12m i wysoki na 8m., też jednopoziomowy budynek wzniesiony na kilkustopniowej kamiennej platformie „Palacio del Gobernador” („Pałac Gubernatora”). Składa się właściwie z trzech budynków połączonych przejściami, łącznie o 14 pomieszczeniach różnej wielkości. Na fasadzie znajduje się około 200 podobizn boga Chaaca. Przed pałacem znajduje się figura dwugłowego jaguara wyciosana z pojedynczego bloku skalnego, służyła prawdopodobnie jako tron władcy. W okolicy Pałacu znajduje się „Dom Starej Kobiety” („Casa de la Vieja”), uznawana za jedną z najstarszych budowli w Uxmal. Wg legend, mieszkała w niej czarownica, która w ciągu nocy wyczarowała „Piramidę Wróżbity”. Nieco dalej mniejsza piramida, a obok niej znajduje się zespół cmentarny nazywany „El Grupo del Cementerio”. Jest też „Ołtarz Jaguarów”, „Dom pod Żółwiami”(„Casa de las Tortugas”). A także „Świątynia Fallusa” („Templo de los Falos„) z gzymsem udekorowanym rzeźbami w kształcie fallusów. Podczas naszego przejazdu w 2012r. pominęliśmy to miejsce, jednak to co zastaliśmy dzisiaj w kompleksie archeologicznym przerosło naszą wyobraźnię. Wspaniale zachowane budowle, zajmujące ogromny teren, do tego spokój od turystów, dla których z Cancun jest za daleko na jednodniową wycieczkę, tak więc odwiedzana jest przez nich popularna Chichen Itza. To najlepiej zachowane pozostałości, jakie udało się nam zobaczyć kiedykolwiek w Meksyku. Teren jest rozległy, liczba świątyń oraz innych obiektów znakomita, a zdobienia widoczne na ich ścinach, wręcz porażają ilością detali oraz symboliką. To tutaj znajduje się wspaniała, niesamowita, magiczna… „Piramide del Adivino” („Piramida Wróża”), zwana „Piramidą Czarownika” lub „Piramidą Wieszcza”. Wysoka na 38m, szeroka na 54m, posiada nietypową eliptyczną podstawę, na każdym poziomie znajduje się świątynia, jest ich aż pięć, każdy poziom został zbudowany w innym czasie, trwało to aż 400 lat. Kiedyś najwyższa świątynia pomalowana była na kolor czerwony, zaś pozostałe element na kolory żółty, niebieski i czarny. Musiało to naprawdę wyglądać imponująco! Farba przez lata uległa erozji i obecnie przebija przez nią zwykły wapień. To ona góruje nad całym miastem, a rozmach tej budowli widać i czuć zarówno z bliska, jak i z dalszej perspektywy. Zaraz przy piramidzie znajduje się kompleks zabudowań składający się z 74 małych pomieszczeń stojących szeregowo jedno obok drugiego „Cuadrangulo de las Monjas” („Czworokąt Mniszek”) zwany „Domem Mniszek”. Mógł on by kiedyś akademią wojskową, szkołą królewską lub po prostu pałacem. Fasady tychże budynków są przepięknie zdobione, mnóstwo detali, dekoracji, przedstawiających boga Chaca, węże oraz wszelkiego rodzaju mozaiki. Wszystko wygląda tak, jakby niedawno zostało odrestaurowane. Największą uwagę w tym zespole, zwraca jednak zachowana wysoka ściana, chyba niegdyś pałacu, z grzebieniastą attyką. Jej zwieńczenia skojarzyły się archeologom z… gołębnikiem i taką nazwę „El Palomar” otrzymała. Do tej grupy budynków przylega jeszcze „El Templo del Sur” („Świątynia Południowa”). Na terenie kompleksu znajduje się świetnie zachowane „Juego de Pelota”, boisko do gry w pelotę, które możemy spotkać w zasadzie w prawie każdych ruinach majańskich. Nie było to nic innego, jak gra w piłkę, niemniej musiała ona przelecieć przez kamienne obręcze (dzisiejsze bramki), przytwierdzone do murów pod kątem 90º , na wys. 6m. Obręcz była przymocowana w pozycji pionowej, a więc odwrotnie niż w dzisiejszej grze w koszykówce. Ściany boczne pokryty były rysunkami bogów i demonów, co jest kolejnym argumentem wskazującym na rytualny charakter tych miejsc. Co ciekawe, piłki nie wolno było zagrywać ani rękami, ani stopami, a jedynie łokciami, biodrami i ramieniem. Te części ciała wymagały zatem specjalnej ochrony, noszono więc na nich ochraniacze, by uderzenia nie były zbytnio bolesne. Piłka była ciężka (ok. 5kg) i bardzo twarda, wykonana ze specjalnego rodzaju gumy (kauczuk). Podczas meczu obowiązywały twarde zasady… przegrani… przegrywali życie. Dzisiejsi piłkarze grają głównie dla sławy i niemałych pieniędzy. Tymczasem przegrywający mecze w pelotę, tracili dużo więcej, niż tylko szacunek kibiców, wysokie miejsca w rankingach, czy szansę na lukratywny kontrakt. Ich życie kończył ostry kapłański nóż, a krew stawała się pokarmem dla bogów.

Opuszczamy magiczne miejsce czarownika, boga deszczu i iguan.

Następnie jedziemy do Celestun. Na trasie, podjeżdżamy na kilka chwil do małej wioski Chunchucmil, aby zobaczyć prawdziwy obraz życia miejscowych potomków Majów. Okazuje się, że ich zagrody nie różnią się w sposób znaczący od czasów pełnego rozkwitu tej wielkiej cywilizacji. Chałupki po dziś dzień są tej samej konstrukcji, ściany z patyków i żerdzi obklejone błotem i dach pokryty trzciną. Oczywiście tu i ówdzie widzimy jakieś dziwne dobudówki oraz elementy z papy i blachy, ale założenie pozostaje niezmienne. W wiosce, zaglądamy również na teren starej, sporej opuszczonej hacjendy… jest na sprzedaż, więc reklamujemy możliwość zakupu (15mln $ USD).

Majowie, to obecnie ludność tubylcza, przede wszystkim wiejska, zamieszkująca południową część Meksyku (zwłaszcza Jukatan), Gwatemalę, Belize, Honduras oraz Salwador. Stanowią największe skupisko ludności indiańskiej na północ od Peru, ich liczba przekracza 2mln. Mówią kilkoma, niewiele różniącymi się od siebie odmianami języka maja, z których najważniejsze to: yucatec, chontal, itza, quiche i lacandon. Na tle pozostałych grup ludności autochtonicznej obydwu Ameryk, Majowie stanowią niezwykły wyjątek, gdyż mimo trwających pół tysiąclecia, wspartych przemocą wpływów cywilizacji hiszpańskiej, a później hiszpańsko-meksykańskiej, ocalili swą narodową jedność, język i starożytną kulturę. Dziś jednak, mało kto z odwiedzających małe wioski Majów, obserwujący ich proste, rolnicze życie, mógłby bez historycznego przygotowania stwierdzić, że ci spokojni, życzliwi ludzie w barwnych, bawełnianych strojach, są potomkami najwspanialszej cywilizacji Ameryki przedkolumbijskiej.

Kolejno docieramy do Celestun, gdzie czeka na nas nie lada atrakcja, ponieważ znajduje się tu jeden z najciekawszych rezerwatów przyrody w Meksyku, będący ostoją kolonii flamingów, pelikanów i kormoranów. Wsiadamy w sześcioosobowe łodzie i opływamy cały obszar parku „Ria Celestun Biosphere Reserve”.

„Rezerwat Biosfery Celestun” zajmujący ponad 600km², to obszar Na płytkiej lagunie można obserwować stada intensywnie różowych flamingów, które upodobały sobie właśnie to miejsce. Okazuje się, że flamingi rodzą się zupełnie białe i dopiero w trakcie życia, dzięki spożywanemu pokarmowi, nabywają charakterystyczny różowy kolor. Te widziane przez nas, mają wręcz niesamowitą, intensywnie pomarańczową barwę. Podobno w najlepszym przypadku, można spotkać ich tutaj nawet 35-40 tysięcy! Ptaki żyją 15-20 lat, osiągając około 1,5m wys. oraz do 5kg wagi. Okazuje się, że flamingi nie są specjalnie stałe w uczuciach. Co roku zmieniają partnerów. Na gody wybierają się do pobliskiego Río Lagartos. W trakcie wyprawy łodzią, przepływamy przez zielone tunele, które przecinają tutejsze lasy namorzynowe. Wewnątrz plątaniny korzeni i gałęzi znajduje się źródło, z którego bije woda z podziemnych „cenote”. Można było się tam wykąpać, choć nasz kapitan stwierdził, że nieraz pojawiają się tam krokodyle, co nieco ostudziło nasz zapał i jak się później okazało, było prawdą. Mimo to, piknikująca miejscowa ludność, swobodnie zażywała kąpieli.

Wykorzystując bliskość zatoki, podjeżdżamy jeszcze do nadmorskiej knajpki, ulokowanej przy plaży, aby posmakować miejscowych owoców morza. Nam najbardziej przypadły do gustu duże krewetki, które smakowały wybornie.

Późnym wieczorem docieramy do Meridy, stolicy stanu Jukatan. Krótkie zwiedzanie ścisłego centrum położonego wokół „Zocalo”, zaglądamy do katedry „Catedral de Merida”, do sklepu oferującego kapelusze i hamaki, a następnie wsiadamy w dorożki (15$ USD od os.) i objeżdżamy niedalekie peryferia. Osadzona na gruzach dawnej osady Majów stolica regionu, swoje złote czasy przeżywała w pierwszej połowie XX w., kiedy to najbogatsi Europejczycy wznosili tam swoje piękne wille i pałace. Nie bez powodu była wówczas nazywana „Paryżem Meksyku”. Niestety wszystko oglądamy już w ciemnościach, toteż trudno wykonać fotki, jak również oglądać szczegóły.

To był długi i intensywny dzień, wreszcie zakwaterowanie w hotelu, kolacja i nocleg. (Trasa ok. 250 km).

21-03-17-meksyk-map

Dzień 13 – 18.03.2021r. czwartek

Po śniadaniu, przejeżdżamy do stanowiska archeologicznego „Zona Arqueológica Chichen Itza”. Chichen Itza (lista UNESCO), gdzie zwiedzimy między innymi: schodkową „Piramidę Kukulkana” o wysokości ok. 30m, „Ścianę Trupich Czaszek” zwaną inaczej „Tzompantli”, toltecką „Świątynię Wojowników”(„Templo de los Guerros”), „Platformą Venus” („Plataforma de Venus”), duże boisko do gry w pelotę („Gran Juego de Pelota”) oraz obserwatorium astronomiczne „El Caracol”… a to nie koniec atrakcji.

Byliśmy tutaj dziewięć lat temu w wielkim natłoku turystów, na parkingu nie było gdzie auta postawić, zatrzęsienie autobusów przybyłych z Cancun. Dzisiaj w dobie koronawirusa pusto, o 10.00 jesteśmy pierwszym autokarem, który podjechał pod bramy kompleksu. Niektórzy twierdzą, że jest tu zbyt komercyjnie, zbyt tłoczno i w ogóle nie warto. Naszym zdaniem wręcz przeciwnie, ze względu na historyczne wartości, nie wolno tego miejsca pominąć. Nawet wtedy, w dobie turystycznego szaleństwa, teren jest na tyle ogromny, że tłok nie był jakoś odczuwalny, jedyny problem, to szybki zakup biletów wstępu. Zadziwiającym jest fakt, iż na teren ruin władze wpuściły setki handlarzy, co sprawia wrażenie zwiedzania jarmarku, odwracającego skutecznie uwagę od meritum.

Chichen Itza zostało założone przez Majów w V w. Natomiast lata świetności przypadły na nieco późniejszy okres, bo dopiero X-XI w. Nazwa miasta wiąże się z dwoma „cenotami”, przy których zostało założone. Chichen Itza oznacza Źródła Ludu Itza lub Otwór Studni Mieszkańców Itza. Tak naprawdę w tym mieście mieszają się dwie kultury, Majów oraz Tolteków. Z okresu dominacji tych ostatnich pochodzą największe obiekty. Wchodząc na teren ruin odruchowo szuka się najsłynniejszej piramidy majańskiej „Piramide de Kukulcan”( „Piramidy Kukulkana”) zwanej „Zamkiem” i to właśnie ona ukazuje się po prawej stronie. „El Castillo” znajduje się w centralnym punkcie, na wielkim trawiastym placu. Budowla jest ogromna, majestatyczna, tajemnicza… i prawdziwa! Niemniej wspiąć się na jej szczyt już nie można. Kukulkan to majański bóg, stworzyciel świata, utożsamiany z Zielonym Pierzastym Wężem, który właśnie w tej formie… zstępuje z piramidy w czasie równonocy. Słońce pada wówczas pod takim kątem, że na piramidzie widać kształt wijącego się węża. Piramida ma bardzo ciekawą konstrukcję, nawiązującą do kalendarza Majów. Składa się z dziewięciu poziomów, które rozdzielone są schodami, co stanowi osiemnaście dwudziestodniowych miesięcy w roku. Cztery bloki schodów liczą 91 stopni każdy, co wraz z górną platformą daje równą ilość dni w roku, czyli 365. Każda fasada natomiast posiada 52 płaskie kasetony, które symbolizują wiek Majów, a więc cykl 52 lat. Obserwatorium „El Caracol”, jest jednym z budynków tak zwanej Grupy Centralnej, której główną budowlą jest „Żeński Klasztor” (Las Monjas”), swą nazwę zawdzięcza spiralnym schodom(„Ślimak”). Z tego miejsca kapłani ogłaszali właściwy czas na odprawianie obrzędów religijnych, świętowanie, siewy i żniwa. Na głównym placu znajduje się świątynia poświęcona planecie Wenus („Plataforma de Venus”). Twarda rzeczywistość Majów nie pozostawia złudzeń, budowla nie była poświecona bogini miłości, lecz rytuałom upuszczania krwi. Natomiast „Świątynia Wojowników” podtrzymywana jest przez filary w kształcie pierzastych węży oraz wojowników, a ściany jej ozdobiono wizerunkami boga deszczu. To tutaj dokonywano najbardziej krwawych rytuałów, w trakcie których kapłani rozcinali piersi ofiar, a ich bijące serca składali bogom. W pobliżu świątyni, znajduje się „Grupo de las Mil Columnas” („Zespół Tysiąca Kolumn”), w rzeczywistości jest ich 360. Z kolei „Tzompantli”, to nic innego jak więzienie z wnętrzem udekorowanym czaszkami. A na ścianach boiska do peloty, zachowały się płaskorzeźby przedstawiające między innymi… ścinanie głów graczy. Majowie znajdowali upodobanie w makabreskach. Na przykład, na specjalnej, znajdującej się w pobliżu boiska platformie, wystawiali czaszki zabitych w ofierze wrogów, częściowo z dumy, częściowo na postrach. W pewnym oddaleniu od kompleksu Chichen Itza znajduje się „cenote” czyli ofiarna studnia o średnicy ok. 40m o nazwie „X`Tolok”, do której wrzucano ofiary ludzkie po wyrwaniu im serc. Architektura, astronomia, matematyka i krwawa historia… wielkość dawnego imperium zapisana w kamieniach. W 1988 r. stanowisko archeologiczne w Chichen Itza wpisano na listę UNESCO, zaś 7 lipca 2007r. obiekt został ogłoszony jednym z siedmiu nowych cudów świata.

Przyszedł czas, by nieco przybliżyć cywilizację Majów i… jej wciąż zagadkowy upadek. Najświetniejszy okres przypadł na I tysiąclecie n.e. i dzięki niej starożytni Majowie zyskali we współczesnej nauce miano ,,Greków Nowego Świata”. Cywilizacja ta nie powstała jednak i nie rozwijała się w całkowitej pustce i autonomii. Zaczątki ich najwspanialszych osiągnięć, do których należy zaliczyć architekturę monumentalną, pismo hieroglificzne i precyzyjną rachubę czasu, zrodziły się na terenach sąsiadujących, ale nie ulega wątpliwości, że ich rozkwit dokonał się właśnie na obszarze zamieszkiwanym przez Majów. W pierwszych wiekach naszej ery, w okresie formowania się tej społeczności, zewnętrzne wpływy i zapożyczenia pochodziły z trzech starszych i stojących wyżej pod względem kulturowym ośrodków – z będącego już wówczas w okresie schyłkowym centrum cywilizacyjnego Olmeków, znajdującego się nad Zatoką Meksykańską (Kultura El Tajin), z ośrodka Monte Alban, utworzonego przez Zapoteków, położonego na terenie meksykańskiego stanu Oaxaca oraz z najsilniejszego, będącego wówczas w rozkwicie, centrum Teotihuacan na meksykańskim płaskowyżu, z głównym ośrodkiem w pobliżu dzisiejszego miasta Meksyk. W późniejszym okresie te trzy kultury straciły na znaczeniu, a cywilizacja Majów przeżywała swój największy rozkwit. W IX w. nastąpił jednak jej gwałtowny i do dziś nie wyjaśniony upadek. Zamarły wielkie ośrodki religijne, opustoszały otaczające je miasta (ich ludność sięgała 100tys. mieszkańców) i zniknęły stele, na których Majowie utrwalali daty ważnych wydarzeń, okresy panowania władców i cyklicznych świąt.

Zapewne jedną, ale nie najważniejszą z przyczyn cywilizacyjnego załamania, był podbój prowincji Jukatan przez wojowniczych, skłonnych do rozlewu krwi Tolteków, mających wcześniej swe państwo ze stolicą w Tuli, kilkadziesiąt kilometrów od miasta Meksyk. Toltekowie podporządkowali sobie nieliczną wówczas społeczność Majów, wprowadzili na dużą skalę obyczaj składania ofiar z ludzi. Do końca XII w. istniało na północnym Jukatanie państewko rządzone przez Tolteków, którego świetność cywilizacyjną, wyrażającą się przede wszystkim w monumentalnej architekturze, piśmie hieroglificznym i precyzyjnej rachubie czasu, określały nadal dorobek i tradycję Majów. Najwyższym osiągnięciem majowsko-tolteckiej kultury, jest właśnie zespół budowli w Chichen Itza, gdzie znajdowała się stolica tego państwa.

Około 1224 r.n.e. Totlekowie opuścili Jukatan. Ich miejsce zajął lud Itza, zamieszkujący wcześniej nad jeziorem Paten Itza w Gwatemali, też mówiący językiem maja. W drugiej połowie XIII w. klan ten utworzył własne państwo ze stolicą w Mayapanie. Od tego momentu rozpoczął się ostateczny schyłek cywilizacji Majów. Hiszpanie, którzy pojawili się na Jukatanie w 1517r. nie znaleźli tu dla siebie nic ciekawego. Woleli więc od razu pod wodzą Ferdynanda Corteza, udać się na meksykański płaskowyż, do słynącej ze złota, stolicy państwa Azteków, a tymczasem Majowie cenili sobie bardziej zielonkawy minerał jadeit- piedra de ijada (kamień lędźwiowy), albo piedra de los rinones (kamień nerkowy). Cenili go bardziej niż złoto, toteż na takie ozdoby mogli pozwolić sobie tylko najbogatsi.

Prawie wszystko co wiemy na pewno o upadku klasycznej cywilizacji Majów, sprowadza się do tego, iż jesteśmy pewni, że upadła. Przypuszczenia o przyczynach tego wydarzenia, to już tylko spekulacje… a może jest w tym nieco prawdy? Podobno w pierwszej połowie IX w. upadły jedne po drugich wielkie ośrodki obrzędowe i ludne miasta. Na początku X w. obszar zajmowany przez Majów w okresie klasycznym (Jukatan, Gwatemala i Honduras), stanowił już pustkowie porośnięte tropikalnym lasem. Z ludności zamieszkujących uprzednio ten teren, szacowanej na ok. 15mln, pozostało zaledwie kilkadziesiąt tysięcy. Przyczyny tego nagłego upadku mogły być różnorodne, załamanie gospodarcze, które spowodowało niedobór pożywienia i śmierć głodową wielkich mas ludności, wielka epidemia (np: febry), rewolucja społeczna (czyli bratobójcza wojna warstw ubogich z warstwami posiadającymi), wielki trzęsienie ziemi, połączone z wtargnięciem morza w głąb lądu lub nawet zakłócenie równowagi płci (brak kobiet, a więc i potomstwa).

Pierwszą ze wspomnianych możliwości lansował już w okresie międzywojennym wybitny badacz cywilizacji Majów – Sylvanus Morley. Jego zdaniem cywilizacja upadła na skutek nadmiernej i mało efektywnej eksploatacji środowiska naturalnego. Gospodarka Majów, polegająca na uprawie wypaleniskowo-odłogowej (wypalano kolejne partie tropikalnego lasu i eksploatowano aż do wyjałowienia), do wyniszczenia całego dostępnego dla rolnictwa terenu. W wyniku tego zbiory kukurydzy – podstawowego pożywienia – były coraz mniejsze, co doprowadziło do klęski głodu.

A może…cywilizacja Majów upadła, bo ludzie przestali wierzyć, że królowie są bogami?

Powody upadku cywilizacji Majów są jedną z największych zagadek historii. Naukowcy od dziesiątków lat tworzą różne teorie, ale żadna nie została powszechnie zaakceptowana. Najczęściej wskazuje się na suszę, bądź wojny międzyplemienne.

Najnowsze możliwe wyjaśnienie zagadki stworzył hiszpański antropolog Andres Ciudad. Jego zdaniem cywilizacja Majów zaczęła się walić, gdy zwykli ludzie przestali wierzyć, że rządzący nimi królowie…są bogami. Nie chcieli już dłużej pracować przy budowie piramid, które były jednocześnie grobowcami królów i świątyniami, a wielkie miasta zaczęły się wyludniać.

Pierwsi w boskość królów przestali wierzyć Majowie z miast na zachodzie. W Tikal, Yaxha czy Uaxactun, cywilizacja zamarła już w IX w. Upadek był jednak powolny i do Copan, na terenie dzisiejszego Hondurasu, dotarł dopiero w XIII w.

My, dziewięć lat temu, spotkaliśmy badacza z Polski, pracującego dla ,,National Geographic”, który dwa miesiące poświęcił cywilizacji Majów i pokrótce przedstawił nam jak to było…że się skończyło. Majowie żyli w tak wielkich skupiskach, że brak wody w wyniku suszy, jak i wyjałowienie gleby, powodowały brak żywności, a do tego brak ofiar do składania, prowokował (jak to mawia młodzież), do ,,ustawek” między plemionami, by mieć co zaoferować bogom, co w konsekwencji powodowało pewność…że słońce jutro wzejdzie.

Po zwiedzeniu całego kompleksu, podjeżdżamy do pobliskiej „cenote” o nazwie „Ik Kil” (35m głębokości), aby zażyć kąpieli w kryształowo czystej wodzie, w jednej z wielu na Jukatanie studni krasowych (wstęp 20 USD od os.).

Półwysep Jukatan jest wręcz nimi naszpikowany. „Cenoty” odgrywały bardzo ważną rolę w życiu Majów. W zasadzie przy każdym państwie-mieście znajdował się ów naturalny basen, czasem nawet kilka. W języku majańskim słowo „dzonot”, od którego pochodzi dzisiejsze określenie, oznaczało coś przepastnego i bardzo głębokiego. Jednocześnie były to miejsca tajemnicze, powiązane z innym światem. Wierzono, że właśnie tutaj łączy się świat żywych i umarłych, że owe baseny zamieszkiwane są przez Chaca, boga wody, roślinności, deszczu i burzy. Wiązało się to z pewnym kultem, bardzo brutalnym rytuałem, a mianowicie składaniem ofiar nie tylko w postaci kosztowności, ale także z ludzi. Do tej pory na dnie „cenot” znajdowane są ludzkie kości, co jest potwierdzeniem tej teorii. Jedne są zupełnie odkryte, gdzie cała tafla wody znajduje się na powierzchni, inne schowane w jaskiniach, do których dostać się można przez mały otwór w ziemi. Jedne są płytkie, inne niewiarygodnie głębokie, co sprawia, że zapaleni nurkowie mają tutaj pole do popisu. Woda w „cenotach” jest krystalicznie czysta, a kąpiel w takim miejscu to niesamowite przeżycie, zwłaszcza z małymi rybkami i kapiącą z góry wodą. Podobno tylko na samym Jukatanie jest ich aż 1650. Niektóre wciąż dzikie, ukryte gdzieś z dala od głównych szlaków, bez infrastruktury. Inne zaznaczone już na mapie, często odwiedzane, z przygotowanym zapleczem, jak na zwykłej pływalni. Na odchodne piwo „Ceiba”… tak nazywa się święte drzewo Majów (kapokowiec).

Wieczorem docieramy do Cancun na „Riviera Maya” i kwaterujemy się w hotelu „Beachscape”. W posiadaniu ma dużo**** luksusu w formie all inclusive. Mamy wreszcie nieco czasu na relaks na jukatańskiej plaży i degustacje drinków o zachodzie słońca. (Dzisiejsza trasa liczyła. 320 km).

21-03-18-meksyk-map

Dzień 14 – 19.03.2021r. piątek

Rano, komunikacją miejską przemieszczamy się do bazy motorówek „Aquafun Marina Cancun”, ulokowanej po stronie laguny. Dwójkami wsiadamy w sprzęty i płyniemy na dwu i półgodzinny rejs, najpierw po wodach laguny, później przez lasy namorzynowe, aż na otwarty ocean, na rafę koralową. Tam kotwiczymy motorówki i mamy godzinę czasu na snorkeling. Znajdujemy się na drugiej pod względem wielkości rafie koralowej świata (85 USD od os.). Świetna zabawa pod okiem przewodnika płynącego przodem, porozumiewamy się między sobą wcześniej ustalonymi znakami. Motorówki całkiem niczego sobie, silniki hondy 50KM. Po wejściu w ślizg, płyniemy z prędkością 60km/h. Na miejscu sprzęt do snorkelingu dostajemy od przewodnika, zakładamy okulary, płetwy, zagryzamy rurkę i… do wody! Widoki podwodne wspaniałe, zwłaszcza kiedy przyświeci słońce. Niestety dzisiaj burzowa pogoda i słońca nie za wiele. W drodze powrotnej dopadł nas lekki deszczyk.

Resztę dzisiejszego dnia, spędzamy na lenistwie i drobnym pakowaniu. Nazbierało się trochę gadżetów z podroży przez Meksyk, nie zmieścimy tego w bagażu podręcznym z którym tu przylecieliśmy, konieczny był zakup małej torby, którą nadamy na bagaż główny.

Meksyk-2021-map

Obraz 1 z 1

Meksyk-2021-map

Dzień 15 – 20.03.2021r. sobota

Po śniadaniu, mamy jeszcze czas na krótki spacer wzdłuż plaży. Nie wiadomo kiedy ponownie przyjdzie się taplać w ciepłej wodzie. Z tego co słyszymy z Polski, to poza złymi wiadomościami koronawirusowymi, to od kilku dni sypie śnieg i mimo nadchodzącej jutro kalendarzowej wiosny, jest prawdziwa, mroźna zima. Przyszedł czas na wykwaterowanie z pokoju i transfer na lotnisko w Cancun. Wylot do Mexico City o 13.00, a następnie o 21.30 przelot do Warszawy z przesiadką we Frankfurcie – Mexico City (MEX) > Frankfurt nad Menem (FRA) > Warszawa (WAW).

Dzień 16 – 21.03.2021r. niedziela

Dzień spędzony w samolotach, do tego jeszcze długa, ponad 6h przerwa na przesiadkę we Frankfurcie. Na głównej trasie lecimy Boeingiem 747, ponad 400osób na pokładzie. Przypominam sobie, że widziałem takiego już w 1977r. na lotnisku w Kairze, będąc w Egipcie w wojskach UN. Później latałem na początku lat 90-tych takim kolosem do Chin, teraz nadal latam, to prawie pół wieku. Na pokładzie, analogiczna sytuacja, wszyscy w maseczkach, stewardesy udzielają reprymendy, aby szczelnie zakrywać nos, a później przynoszą jedzonko i w tym momencie następuje pełna beztroska… jedzą, piją, tylko lulek nie palą. Do Warszawy docieramy dopiero o 22.55. Zakwaterowanie już po północy w… znajomym hotelu. Tylko na chwilę przytuliliśmy głowę do poduszki, gdyż już o 4.30 pobudka i szybki przejazd na Dworzec Centralny w W-wie.

Dzień 17 – 22.03.2021r. poniedziałek

O 5.32 pociąg do Bielska-Białej. W naszej „Chałupie na Górce” jesteśmy po 10.00. Zakończyła się piękna przygoda z Meksykiem w dobie pandemii…

Po powrocie, mieliśmy zostać objęci 10-dniową kwarantanną, w samolocie z Frankfurtu do Warszawy wypełnialiśmy nawet stosowne formularze, ale bez podpisu? Do chwili obecnej… nikt nie napisał, nie zadzwonił i nie… ;-)

Podsumowanie:

Podsumowując przejazd po Meksyku, gdzie autokarem pokonaliśmy ok. 3500km z doskonałym kierowcą Cezarem i znakomitym przewodnikiem Pawłem Kujaczyńskim, który nawet podczas przemieszczania się pomiędzy punktami zwiedzania, zadbał o muzykę i filmy, rzecz jasna tematyczne. Kolejny raz, poznaliśmy nowe miejsca, stare kultury, intrygujących ludzi, świetną kuchnię, fascynującą przyrodę i gąszcz ciekawostek. Program skoncentrowany na poznawaniu, został zrealizowany bez jakichkolwiek zawirowań, toteż powróciliśmy usatysfakcjonowani.

A sam Meksyk?…

… w krainie Pierzastego Węża, peloty, czekolady, chilli, Mariachi, mezcalu, zamaskowanych „Luchadores” i kultu Świętej Śmierci… mnogość kontrastów, różnorodność kultur, nieujarzmiona przyroda, zachwycające starożytne zabytki, zapachy, dźwięki i ostre jak chili smaki… hipnotyzują niczym zręczny iluzjonista. W żadnym chyba innym miejscu na świecie, historia i magiczne obrzędy, nie splatają się tak mocno ze współczesnością. Przestrzeń kształtowana wierzeniami Indian, ale również ostrymi mieczami hiszpańskich konkwistadorów. Ale zacznijmy od początku… od narodzin z kukurydzy. Pierzasty Wąż dał im kukurydzę, tak jak Prometeusz dał ludziom ogień. Starożytni Majowie deformowali swoje czaszki, by stać się bardziej podobnymi do kukurydzy, a Aztekowie mieli aż trzy bóstwa odpowiedzialne za kukurydzę… człowiek i kukurydza to jedno. W nadprzyrodzonym świecie Majów… bogów było wielu, charakteryzowały je specyficzne atrybuty i przypisywano im określone funkcje. W różnych przedstawieniach bogów, obdarzano je zarówno cechami antropomorficznymi, jak i zoomorficznymi. O przychylności bogów, albo jej braku decydowali ludzie, którzy musieli im okazywać posłuszeństwo i składać należne ofiary, często z własnej krwi, gdyż bogowie, stwarzając człowieka z kukurydzy, obdarzyli go również własną krwią… tak więc idąc śladami świata dawnych mieszkańców tych ziem: Azteków, Majów, Tolteków, Olmeków, Zapoteków, odnajdziemy miejsca, w których ludzie stają się bogami… i wszystko byłoby tak jak powinno być, aż do czasu… kiedy Hernan Cortes wyruszył na podbój Meksyku, a dowodzona przez niego awanturnicza wyprawa, nosiła wszelkie znamiona misji niemożliwej do wykonania, a jednak… podbój dokonany mieczem i krzyżem, sprowadził nową kulturę, religię katolicką i przemoc. Indianie wykorzystywani do niewolniczej pracy, poddawani przymusowej chrystianizacji, okrutnie traktowani przez kolonizatorów… co dostali w prezencie?… nieludzkie ciemiężenie i europejskie choroby… które sprowadziły na nich drastyczny spadek populacji. Wojna o niepodległość… wygenerowała Stany Zjednoczone Meksyku. A co dziś?… współczesny Meksyk otwiera przed nami niezwykle barwny i różnorodny świat. Tutaj, obok siebie mieszkają Indianie, Metysi, Kreole i wiele innych mniejszości etnicznych. Jednocześnie współegzystują ze sobą i tworzą miejsce pełne kontrastów. Historia Meksyku to ogromny bagaż złych doświadczeń, ale również wielkie dziedzictwo kulturowe. To również rosnąca liczba brutalnych przestępstw i bezkarność, wyjątkowo wysoki poziom korupcji, nierówności społeczne, gdzie ogromne, dziedziczone zazwyczaj fortuny, kontrastują ze skrajnym ubóstwem i przyczajonym analfabetyzmem, a to nie koniec… dorzućmy kartele narkotykowe. Mniej istotny do jakiegoś czasu szlak meksykański, nagle stał się najważniejszy. Pablo Escobar trafił na listę najbogatszych ludzi na świecie, a przy nim bogacili się także jego partnerzy z kraju Pierzastego Węża. Bezrobocie i bieda sprzyjały wzrostowi przestępczości, także tej związanej z narkotykami. Kartele mogły łatwo znaleźć „pracowników”, a wielu farmerów wolało uprawiać marihuanę i mak, niż kukurydzę czy fasolę. Rosnący popyt na substancje psychoaktywne w USA, przynosił kartelom coraz większe zyski, co pozwalało na przekupienie niemal każdego funkcjonariusza państwowego. I co? I co?… meksykańskie kartele błyszczą światłem pożyczonym od uzależnionych amerykanów, a meksykanie kombinują jak mogą… nierzadko tworząc milicję składającą się z dzieci. Chłopcy w wieku od sześciu do trzynastu lat organizują się w paramilitarną grupy, które mają odeprzeć ewentualne ataki ze strony karteli, gdyż bezradność wymusza współpracę. Toteż w Meksyku… czasem można znaleźć się w złym miejscu i złym czasie. Alternatywą dla marazmu i udręki, jest podróż wyjątkowym pociągiem. Wydaje się niemożliwe samo myślenie, że jest jeszcze ktoś, kto wyrusza w drogę wiedząc, że śmierć w podróży, jest już zjawiskiem powszechnym i ogólnie znanym. A jednak! Co roku tysiące ludzi decydują się na ten dramatyczny bieg, który zaczyna się od skoku i ma jeden tylko cel… granicę na północy. Istnieje pociąg, który przemierza cały Meksyk, z południa na północ, pokonując 4tys.km lasów i pustyni, do brzegów Rio Grande, przewożąc większość emigrantów do stacji, gdzie znajduje się ostatnia przeszkoda dla spełnienia ich marzeń. „Bestia”… bo tak zwą powszechnie tę kolej, z jej sznurem wagonów i ładunkiem bólu… zasługuje w pełni na tę nazwę. Na porządku dnia, są tam zgony i okaleczenia w wypadkach, ale i wymuszenia, zabójstwa oraz gwałty. Tysiące emigrantów po prostu znika w drodze bez wieści. Dzieci i kobiety są najbardziej narażone na niebezpieczeństwo… jak mówią:… „trzeba samemu doznać biedy, żeby zrozumieć. Potrzeba wiary, że istnieje coś więcej, niż skrajne ubóstwo i opuszczenie, jest silniejsza od jakiegokolwiek muru, jakiejkolwiek rzeki, wszelkiej mafii, każdego kryzysu”. To siła tych, którzy nie mają nic do stracenia… Tak więc, od jakiegoś czasu wojna która ogarnęła Meksyk, w imię psychodelicznej,, Królewny Ścieżki”… w swoim przywiązaniu do obcinania głów… wróciła do korzeni kukurydzianej duszy…

…Wiola…

<<<< POPRZEDNIA