Czas koronawirusowy i jego ograniczenia, zdecydowanie wpłynęły na nasze życie turystyczne. Dalekosiężne podróżnicze plany zakładały iż tegoroczną zimę, spędzimy na przejeździe po Afryce Środkowej, a jak na razie, skończyło się jedynie na kilku wyjazdach po polskich kresach i nad Bałtyk. Jednak śledząc cały czas oferty biur turystycznych, myśleliśmy o bardziej egzotycznych miejscach, szczególnie tych, które pominęliśmy na trasie naszych światowych podroży, poprzez 162 kraje naszego globu. Przeglądając ofertę firmy„Rainbow”, już w zeszłym roku, zapisaliśmy się na wycieczkę objazdową po Madagaskarze pt. „Natura Lemura”. Wyjątkowo ciekawa trasa, obejmująca właściwie wszystkie miejsca, które należałoby odwiedzić na tej wyspie. Pierwszy termin określony na 9 stycznia, z powodu koronawirusa, został przesunięty na 13 marca, a i ten kolejny został ostatecznie z ww. okoliczności odwołany. Jako ozdrowieńcy, zmęczeni sytuacją panującą w kraju, nieustającym rejwachem i tymi wszystkimi objawionymi prawdami… a jak to mawiał ksiądz Józef Tischner: „są trzy prawdy… świento prawda, tys prawda i gówno prawda”… postanowiliśmy nie uczestniczyć, choćby tylko na jakiś czas, w tym chaosie i i jednak już bez preferencji… wyjechać gdzieś, gdzie jest to możliwe w obecnym okresie. Biuro „Rainbow”, wobec skasowania Madagaskaru, zaproponowało nam objazdowy wyjazd do Meksyku pt. „Wielka, meksykańska wyprawa”. Po analizie trasy, prowadzącej przez Mexico City, Taxco, Acapulco, Puebla, Oaxaca, San Cristobal, Palenque, Uxmal, Campeche, Merida i Cancun, doszliśmy do wniosku, że jest na tyle interesująca, iż decydujemy się na ten wyjazd. Co prawda jechaliśmy po jej niewielkim odcinku w 2012 roku, podczas przejazdu z Ameryki Południowej do Północnej, a ja w jej nadpacyficznej części w 2005 roku podczas motocyklowego objazdu świata, ale było to 16 lat temu. Tak więc ja przypomnę sobie dawne chwile, a Wiola pozna tę część Meksyku w której jeszcze nie była. Decyzja zapadła, wypłacamy kwotę 8900zł od os. (przeloty, 15 dniowy przejazd po Meksyku, obsługa polskiego przewodnika, zakwaterowanie, wyżywienie – śniadania i obiadokolacje). Po przylocie uiściliśmy jeszcze po 310$ USD od os. (wstępy, napiwki, system TGS, opłaty rezerwacyjne itp.). Cena nie obejmuje również wycieczek lokalnych podczas objazdu. Po raz drugi w naszych podróżniczych wyprawach, decydujemy się na takie rozwiązanie, ale czas koronawirusa i zamknięcie z tego tytułu prawie całego świata, zmusza nas do takiego rozwiązania, tak więc stosując się do powiedzenia: „jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ,ma”… pakujemy się w dwa niewielkie plecaki i już 5 stycznia koleją przemieszczamy się do Warszawy. Kwaterujemy się przy lotnisku w „Airport Hotel Okęcie” i czekamy na jutrzejszy długi lot, a na lotnisku musimy być już o 5.00 rano.

Dzień 1 – 06.03.2021r. sobota Przelot do Mexico City (Lufthansa z przesiadką we Frankfurcie).

Dzisiejszy dzień wydłużył nam się o 7h, to różnica czasu między Polską a Meksykiem. Tak więc, oba loty trwające sumarycznie 14h, czas przesiadki i różnica czasu, sprawia iż już o 23.00, jeszcze tego samego dnia, jemy obiadokolację w zarezerwowanym hotelu – „Fontan Reforma Hotel” (1km od centrum Mexico City).

Spokojne przeloty w koronawirusowym czasie, nastrajają do pierwszych refleksji. I tak oto, na lotniskach wdrożone są odpowiednie restrykcje sanitarne, są wyznaczeni ludzie do pilnowania, by maseczki były prawidłowo założone, by zachowany był właściwy dystans przy kontuarach i w kolejkach, by mierzono temperaturę i zachowana była nieustająca dezynfekcja. We właściwym czasie, pakujemy się szczelnie w samolotowe foteliki, a pokład samolotu wypełniony jest kompletnie. Po osiągnięciu wysokości przelotowej… przynoszone są posiłki, toteż wszyscy ściągają maseczki i przytuleni łokieć w łokieć, przez jakiś czas konsumujemy podane dania, popijając winkiem i innymi trunkami. Nawet Chińczycy siedzący obok nas, lecący w białych kombinezonach, gumowych rękawiczkach i butach, maseczkach i przyłbicach… nie odmówili posiłku i czegoś tam do picia. Kończymy spożywanie i powracamy do reżimu, zakładamy maseczki, a panie stewardesy sprawdzają, czy aby na pewno maseczka zakrywa również nos. Podczas snu, przyświecają latarkami w ciemności i cały czas czuwają nad poprawnością założenia maseczek. A ponieważ lot przesuwa się do przodu, ponownie należy podać posiłki, a na ten czas wirus musi się zatrzymać, tymczasem podróżni powracają do stanu pełnej beztroski i spożywają co podano. Świat absurdów… nonsensologia stosowana! Przypominają mi się czasy PRL-u i mojego pobytu w wojsku, kiedy przed przyjazdem Gierka… malowaliśmy trawę na zielono. Hm… gdyby głupota mogła latać, to bez samolotu polecielibyśmy do Meksyku…

Natomiast już w Mexico City, nie odnotowaliśmy maseczkowego szaleństwa, gdyż są one jedynie zaleceniem rządu i służby nie egzekwują ich noszenia. Natomiast przy wejściu do hotelu, należy ją założyć i przejść procedurę mierzenia temperatury i dezynfekcję. Później, to już raczej tylko obsługa nosi maseczki.

Meksyk-2021-map

Obraz 1 z 1

Meksyk-2021-map

Dzień 2 – 07.03.2021r. niedziela

Po śniadaniu, zwiedzamy centrum historyczne Mexico City (lista UNESCO) – stolicę Meksyku, a przed hiszpańską konkwistą państwa Azteków. Rozpoczynamy od przejścia z hotelu na plac „ El Zocalo” i pod ruiny „Wielkiej Świątyni Azteków”, znajdujące się w samym centrum stolicy. „Plaza de la Constitucion” („Plac Konstytucji”), to właściwa nazwa miejsca, ale powszechnie używana jest inna „Zocalo” (co po hiszpańsku znaczy „cokół”, nazwę zawdzięcza „Pomnikowi Niepodległości”, który zaczęto wznosić na tym miejscu… entuzjazmu wystarczyło tylko na jego podstawę, którą później rozebrano, ale nazwa się przyjęła. Zocalo”. To główny plac miasta i jednocześnie drugi po względem wielkości, po „Placu Czerwonym” w Moskwie, plac miejski na świecie. To tu powstały pierwsze osady, a jeszcze do niedawna, było to porośnięte palmami, tętniące życiem centrum miasta. Dziś, ten nieco przytłaczający betonowy plac, z umieszczonym na środku olbrzymim masztem z flagą narodową, jest wykorzystywany głównie do obchodów świąt państwowych, zgromadzeń wojskowych i manifestacji. Otoczony z czterech stron zabytkami, również sam w sobie stanowi atrakcyjne miejsce. W północnej części placu znajduje się zabytkowa świątynia „Catedral Metropolitana”… serce największej terytorialnie diecezji świata. Okazała budowla z bazaltu i granitu, gdzie 300 lat trwająca budowa sprawiła, że ta monumentalna, poczerniała i nieco mroczna budowla, powstawała najpierw w stylu hiszpańskiego renesansu, a została wykończona w stylu francuskiego neoklasycyzmu… dziś jest naocznym świadectwem meksykańskiej sztuki kolonialnej. Na części wschodniej, na ruinach pałacu królewskiego Azteków, położony jest „Palacio National”. Pałac ten będący dawniej siedzibą wicekróla Nowej Hiszpanii, obecnie jest ośrodkiem władzy wykonawczej. To w nim znajdują się barwne murale Diega Rivery prezentujące historię Meksyku. Na południowej części placu, znajduje się „Departamento del Districto Federal”, czyli siedziba rządu nadzorująca Dystrykt Federalny, którym jest Mexico City. Tu bije serce miasta Meksyk. Zaraz obok „Palacio Nacional” („Pałac Narodowy”), znajduje się stosunkowo niedawno odkryte stanowisko archeologiczne. W 1978r. elektrycy, biorący udział w budowie systemu podziemnych kolei, natrafili w okolicach „Zocalo” na fragment wielkiego rzeźbionego kamiennego dysku. Jak się później okazało, płaskorzeźba przedstawiała aztecką boginię Coyolxauhqui. I tak, za sprawą przypadku, odkryto fragment „Templo Mayor” („Wielkiej Świątyni”), najbardziej czczonego przez Azteków miejsca, a zarazem centrum stolicy ich państwa – Tenochtitlan. Rolę głównego punktu miasta pełnił już w czasach azteckich, stały przy nim dwie świątynie poświęcone indiańskim bogom (Tlalokowi i Huitzilopochtli), pałace władców i bogatych azteckich mieszczan. Odkrycie to jednak miało ogromne znaczenie i przyniosło zaskakujące rezultaty. Dzięki niemu ludzkość dowiedziała się więcej o życiu w tym olbrzymim mieście. Archeolodzy znaleźli miejsce największego targu w tamtych czasach, bardzo wiele domostw, budowli publicznych, grobli, ulic czy akweduktów. Największe emocje wzbudziło jednak odkrycie ruin „Wielkiej Świątyni”, która pierwotnie miała kształt piramidy schodkowej z dwiema świątyniami na szczycie. To właśnie tu podczas świąt składano krwawe ofiary z ludzi. Azteccy bogowie byli wyjątkowo okrutni i krwiożerczy. Najpierw składano im ofiary z kwiatów i owoców, aż przyszedł czas, kiedy zapragnęli krwi, i to wyłącznie ludzkiej. W celu przebłagania bogów i zapewnienia pomyślności mieszkańcom, kapłani rozpruwali obsydianowym nożem pierś ofiary, wydobywali z niej jeszcze bijące serce i wznosili je ku Słońcu. Krwią skrapiali posągi bogów, a serce wrzucali do kamiennej misy z kanalikami odprowadzającymi krew. Ciało zrzucano w dół po stopniach piramidy, zwłoki ćwiartowano, a następnie… spożywano. I tak spokojnie spacerując wśród ruin… nie do końca zdajemy sobie sprawę z tej mrocznej strony zwyczajów panujących w azteckim państwie. Uważa się, że świątynia wznosi się dokładnie tam, gdzie Aztekowie ujrzeli stojącego na opuncji orła z wężem w dziobie, który do dziś jest symbolem Meksyku. Aztekowie wierzyli, że miejsce to jest środkiem wszechświata.

W tym miejscu warto wspomnieć, że obecne miasto Meksyk wzięło swój początek od budowy właśnie tej świątyni. Aztekowie przybyli w rejon Doliny Meksykańskiej w XIII w. Wg legendy, po długiej wędrówce, na jednej z wysepek jeziora „Lago de Texcoco” ujrzeli orła z wężem w szponach, który usiadł na kaktusie. Był to znak od boga, aby osiedlili się w tym miejscu (dziś ta symbolika jest godłem narodowym Meksyku). Tak powstał Tenochtitlan, który bardzo szybko się rozwijał, a jego mieszkańcy zagospodarowywali kolejne wysepki i bagna położone na rozległych jeziorach wulkanicznych. Zresztą do dziś miasto Meksyk nazywa się „Pływającym Miastem”, czego dowody w postaci zapadniętych i popękanych budowli można spotkać na każdym kroku.

Obchodzimy całe centrum Mexico City, kolonialna część stolicy rozciąga się na przestrzeni kilku ulic poza „Zocalo”. Spoglądamy na teatr, katedrę i wiele historycznych budowli powstałych za czasów kolonialnych Hiszpanii. Podczas spaceru po ścisłym centrum, przechodzimy obok najwyższego budynku w stolicy, wieży „Torre Latinoamericana” (44 piętra). Niestety nie da się w obecnym czasie wjechać na taras widokowy. Ten budynek o niezbyt ciekawej architekturze zasłynął z faktu iż dzielnie opiera się częstym ruchom sejsmicznym w tym rejonie. Solidna, stalowa konstrukcja, jak do tej pory, szczęśliwie ustrzegła wieżowiec przed konsekwencjami trzęsień ziemi, przez co w meksykańskiej stolicy, stał się on symbolem bezpieczeństwa.

Jutro 8 marca „Dzień Kobiet”. Miasto wygląda jakby przygotowywało się do oblężenia, a mają to być tylko kobiece manifestacje. Meksykanki mają dość dotykającej ich przemocy. Postanowiły powiedzieć „dość” rosnącej jak Meksyk długi i szeroki fali przemocy wobec kobiet… rodzinnej, domowej i bandyckiej. W 2019r. zamordowano w Meksyku 1006 kobiet i dziewcząt, o 10 % więcej niż rok wcześniej. Został im tylko gniew! A tymczasem, wszystkie budynki rządowe, pomniki, historyczne budowle, banki okolone stalowymi barykadami lub barierkami ochronnymi. Nasze kobiety walczą o prawo do aborcji, tutejsze kobiety go mają, ale patriarchalne społeczeństwo Meksyku i zarazem jego władze, przymykają oko na powszechne zjawisko gwałtów w tym kraju. Corocznie kilka tysięcy kobiet traci również życie przy okazji tych procederów. Sprawcom tych przestępstw, niejednokrotnie zbiorowych ze szczególnym okrucieństwem, uchodzi wszystko na sucho. Skorumpowana policja przymyka na te okrucieństwa oko, odstępuje się od procedur śledczych. Cały plac „Zocalo” odgrodzony jest od ruchu, a na stalowych płytach okalających „Pałac Narodowy”, wypisane jest tysiące nazwisk zamordowanych kobiet. Tuż obok rozbijają się namioty w oczekiwaniu na jutrzejsze demonstracje.

Następnie przemieszczamy się do dzielnicy Coyoacan (w języku Azteków „Miejsce Kojotów”), niegdyś odrębne miasto, obecnie jedna z dzielnic stolicy o kolonialnym charakterze, gdzie mieszkała i tworzyła niezwykle popularna w Meksyku malarka, Frida Kahlo. Zamierzamy zwiedzić jej rodzinny dom „Casa Azul” („Niebieski Dom”), gdzie mieści się muzeum, które przedstawia jej życie i dorobek artystyczny. Niestety jest to dzisiaj niemożliwe, gdyż zapisy tylko przez internet, a dziś pierwszy dzień, kiedy muzeum jest otwarte. Możemy jedynie zobaczyć dom z zewnątrz i powspominać nasz poprzedni pobyt sprzed dziewięciu lat, kiedy byliśmy tu naszą Toyotą Hilux 4×4 w przejeździe przez obie Ameryki. Oryginalna uroda Kahlo i jej niekonwencjonalne zachowanie fascynowały wielu ludzi. Frida była osobą, w której słowniku dominowały, delikatnie rzecz ujmując, niecenzuralne słowa, uwielbiała tequillę, sprośne piosenki, równie sprośne kawały, które opowiadała na wydawanych przez siebie szalonych przyjęciach, szokując tym większość swoich gości. Frida i jej mąż Diego Riviera , obracali się w kręgach lewicowych intelektualistów, co widać na ścianach jej domu, gdzie wszędzie wiszą twarze Marksa, Engelsa, Lenina i oczywiście Stalina, którego uważała za bohatera, a jego niedokończony portret, stoi obok wózka inwalidzkiego. Była poważnie ranna w wypadku autobusowym, w konsekwencji czego przeszła siedem operacji kręgosłupa. W szpitalu spędziła dziewięć miesięcy. Po wyjściu z niego musiała korzystać z wózka inwalidzkiego. Była ,,wieczną pacjentką”. W trakcie rekonwalescencji zaczęła malować, zrozumiałe jest więc, że głównym tematem jej prac był ból, zarówno psychiczny, jak i fizyczny.

Była wybitną malarką, kaleką, komunistką, narkomanką, alkoholiczką, feministką, kochanką Lwa Trockiego oraz Josephine Baker. Z meksykańskim malarzem Diego Riverą, łączył ją toksyczny i namiętny związek. Miała liczne romanse z przedstawicielami płci obojga, m.in. fotografikiem Nickolasem Murayem, malarką Giorgią O’Kaffee, rzeźbiarzem Isamu Noguchim. Przeżyła rozwód i ponowny ślub z Riverą. Przeszła trzy nieudane ciąże i wiele operacji. Frida żyła zaledwie 47 lat (udana próba samobójcza), a jej biografią można by obdzielić wiele życiorysów. Malowała, by odreagować, tworzyła swoją kronikę życia w obrazach, przelewała swoje emocje na płótno. W Meksyku, jej ziemi ojczystej, miała ogromne rzesze wielbicieli…naturalnie obu płci, dziś to ikona ruchu feministycznego i popkultury. Cytaty które najbardziej utkwiły mi w pamięci…

„Surrealizm jest magiczną niespodzianka wynikającą ze znalezienia lwa w szafie, gdzie spodziewasz się znaleźć koszule”. „Piłam, by utopić smutki i ból…lecz te cholerstwa nauczyły się pływać i obecnie jestem znużona właściwym i poprawnym zachowaniem!!!”

Jako ciekawostkę chcielibyśmy dodać, że Madonna, która przegrała z Salmą Hayek wyścig o rolę Fridy, w filmie o tym samym tytule – jest największą kolekcjonerką jej dzieł. Wizerunek Fridy i męża Diega, znajduje się na banknocie 500pesos.

Dodaliśmy do relacji zdjęciowej kilka fotek z wnętrz domu, które wykonaliśmy dziewięć lat temu.

Po południu przejeżdżamy do dzielnicy Xochimilco, słynącej z największego w stolicy targu kwiatowego oraz kanałów wodnych, przejażdżka ozdobnymi łodziami po kanałach przy dźwiękach orkiestry „El Mariachi” (25 USD od os.). Po drodze do Xochimilco, przejeżdżamy obok „Estadio Azteca” („Stadion Azteków”), głównej areny Igrzysk Olimpijskich w 1968r. i Mistrzostw Świata w piłce nożnej w 1970r. Xochimilco w azteckim języku nahuatl oznacza „miejsce, gdzie rosną kwiaty”. To obecnie największy w mieście targ kwiatowy, który w weekendy ogarnia gorączka świętowania. Przyjeżdżają tu całe rodziny, by pojeść, popić i odpocząć od codzienności. W czasach prekolumbijskich rozciągało się tu olbrzymie jezioro „ Lago de Texcoco”, na jego odnodze „Lago de Xochimilco”, w jego płytkich wodach, ludzie składowali warstwami muł i roślinność, tworząc w ten sposób pływające uprawne wyspy. Z czasem wyspy zaczęto łączyć, w ten sposób powstawały coraz większe żyzne ogrody. Mieszkańcy kotliny do tego stopnia przywykli do życia na jeziorze, że nauczyli się uprawiać kukurydzę, fasolę, pomidory czy kwiaty na „chinampas”… nawodnych poletkach. Obecnie jest to dzielnica, w której zachowało się 180km kanałów łączących „pływające ogrody”. Z uwagi na wartość historyczną, również i one zostały objęte patronatem UNESCO. W niedzielę mieszkańcy, a w tygodniu głównie turyści, pływają po kanałach w ukwieconych łódkach „trajineras”, które nadal mają własne imiona, ale jakoś straciły kwiaty, zastąpiły je malowanki… po kanałach krążą więc Violety, Lupity, Chelity i Margarity. Na każdej z szerokich łodzi jest też obowiązkowo długi stół z ławami. Dla miejscowych stanowią one podstawowy środek transportu, bo pokryte kwiatami i kukurydzą wysepki, są ciągle zamieszkałe. Ponad godzinę spędziliśmy na wodzie, pływająca fiesta oferowała kurczaka na ostro z dodatkami i rzecz jasna tequilę, czas ten umilali nam śpiewem i muzyką podpływający „El Mariachi”, czyli bardzo popularne orkiestry, mające w swoim składzie skrzypce, gitary, mandoliny i trąbki… symbol Meksyku od kołyski aż po grób. W repertuarze mają nie tylko piosenki meksykańskie, lecz także gorące rytmy salsy i rumby, a turyści w miarę wypitej tequili, chętnie przyłączają się do śpiewu i teatralnych popisów grajków. Podpływali do nas również sprzedawcy pamiątek i różnego rodzaju przekąsek, czyli takie czółna-bufety, gdyby zabrakło nam jedzenia. Nam również udzieliła się festyniarska atmosfera… śmiechy, toasty, śpiewy, muzyka, przekupnie, tłok, gwar i tylko ciszy tutaj brak… jak za czasów władcy Montezumy…

Do hotelu powracamy wieczorem, przejeżdżając głównym bulwarem stolicy „Paseo de la Reforma” do „Parku Chapultepec”. Na trasie uwagę przyciąga okazałe rondo z bardzo wysoką kolumną zwieńczoną pozłacaną rzeźbą. To pomnik „Monumento a la Independecia” („Pomnik Niepodległości”), a potocznie „El Angel”– wzniesiony 100 lat temu w 100. rocznicę ważnego wydarzenia – 16 września 1810r., za sprawą meksykańskiego duchownego Miguela Hidalgo, wybuchło narodowe powstanie o wyzwolenie Meksyku spod władzy Hiszpanii. Wtedy z jego ust padło słynne zawołanie: „Śmierć Hiszpanom! Niech żyje Meksyk! Niech żyje Najświętsza Panna z Guadalupe!” To bitewne zawołanie obowiązywało przez cały czas powstania, a data ta jest dziś w Meksyku obchodzona jako Święto Niepodległości.

Odrobina informacji… Mexico City, Ciudad de Mexico, CDMX, jak zwał tak zwał, położone jest na wyżynie na wys. 2240m n.p.m. w środkowej części kraju, założyli go w XIV wieku Aztekowie. W krótkim czasie zostało ośrodkiem Imperium Azteków. Współczesne miasto jest centrum politycznym, kulturalnym i gospodarczym Federacji Meksykańskiej. Region miasta odznacza się także jednym z największych i najszybszych przyrostów liczby ludności. Kiedyś znane z czystego powietrza i nazywane ,,Miastem Pałaców”, dziś gwałtowna urbanizacja i rozwój przemysłowy, doprowadziły do przeludnienia i zanieczyszczenia środowiska. Miasto budzi mieszane uczucia. Ta wielka metropolia z ok. 20mln ludzi, to kipiący życiem kosmopolityczny ośrodek, który momentami zachwyca, a kiedy indziej przytłacza. Piękny, nastrojowy i fascynujący Mexico City, to również obraz nędzy, ubóstwa i przeludnienia, gdzie jak grzyby po deszczu rozrastają się slumsy. Do odwiedzenia jest wiele miejsc, tak ze współczesną, jak i kolonialną architekturą oraz liczne parki i muzea (dziś w znakomitej większości pozamykane).

Dzień 3 – 08.03.2021r. poniedziałek

Po wyjściu przed nasz hotel, widzimy obrazy jakby wszelkiej maści siły zbrojne, szykowały się na wojnę. Wszędzie mnóstwo radiowozów, opancerzonych aut i kordony policji. To przygotowania do manifestacji o kryptonimie „8M”… czyli „Dnia Kobiet”. Szczęśliwym trafem wczoraj zwiedzaliśmy centrum stolicy, dzisiaj jedziemy zwiedzać peryferia. Zaczynamy od wizyty na „Plaza de las Tres Culturas”(„Placu Trzech Kultur”), a chodzi o Indian, Hiszpanów i Metysów, miejsca ostatniego starcia konkwistadorów i Azteków, a także związanego z krwawo stłumionym protestem studentów w 1968 r. Nazwa placu nawiązuje do dziedzictwa prekolumbijskiego i kolonialnego oraz do współczesności. Te trzy symbole, to odkryte na środku placu ruiny Tlatelolco – największego azteckiego targu w Dolinie Meksyku, zbudowany już przez Hiszpanów kościół św. Jakuba „Templo de Santiago” – miejsce chrztu św. Juana Diego, któremu objawiła się Matka Boska z Guadalupe, oraz nowoczesny budynek, w którym obecnie mieści się Uniwersyteckie Centrum Kultury i który nie jest zbyt dobrym przykładem współczesnej architektury Meksyku. „Plaza de las Tres Culturas” to nie tylko miejsce zderzenia różnych kultur, ale także cmentarzysko. Tlatelolco było ostatnią twierdzą Azteków walczących przeciwko hiszpańskim konkwistadorom. Poległo wówczas kilkadziesiąt tysięcy Indian. Na placu znajduje się tablica z napisem, który dziś przypomina o tamtych wydarzeniach: „Nie było to ani zwycięstwo, ani klęska, lecz bolesne narodziny Metysów – narodu dzisiejszego Meksyku”. To nie jedyna tablica znajdująca się na tym placu, upamiętniająca ofiary. W 1968r., na 10 dni przed rozpoczęciem Igrzysk Olimpijskich w Meksyku, w tym miejscu została krwawo spacyfikowana antyrządowa manifestacja studencka. Młodzież protestowała przeciwko polityce społecznej i edukacyjnej rządu. Ocenia się, że w wyniku akcji policji i wojska mogło zginąć od 200 do 300 osób. Dziś, władze ze wstydem przyznają się do tych wydarzeń. Kolejne ofiary pochłonęło trzęsienie ziemi w 1985r., które w tym rejonie miało swoje epicentrum. Do dziś stoją tu popękane w czasie tej tragedii bloki mieszkalne (na zdjęciu w tle), które pomimo iż grożą zawaleniem, są nadal zamieszkałe.

Następnie przejazd do oddalonego o ok. 50 km Teotihuacan (lista UNESCO) – ważnego prekolumbijskiego ośrodka religijnego i politycznego. Zwiedzanie rozpoczynamy od wizyty w tradycyjnym warsztacie obróbki obsydianu. Powstaje on w wyniku bardzo szybkiego stygnięcia lawy, a swoją strukturą przypomina szkło. Najpopularniejszy jest ten kruczoczarny, ale są też inne odmiany obsydianu: brązowy, ciemnozielony (w słońcu przybiera złotawy odcień), tęczowy, szary (srebrzysty), pomarańczowy i śnieżny (czarny w białe plamy przypominające płatki śniegu). Jeszcze tylko degustacja tequili, zakupy w miejscowym sklepie i idziemy zwiedzać piramidy. Zaczynamy od 65m „Piramide del Sol”(„Piramidy Słońca”) i 43m „Piramide de la Luna” („Piramidy Księżyca”), należących do największych piramid na świecie oraz „ Templo de Quetzalcoatl” („Świątynia Pierzastego Węża”). Wg legendy, Teotihuacan zbudowane zostało przez historycznych gigantów (zwanych Quinametin) przed pojawieniem się ludzi. Inne teorie mówią o pomocy obcej cywilizacji. Coś w tym jest, ponieważ spacerując centralną, 2km aleją „Calzada de los Muertos”, zwaną również „Drogą Umarłych”, można poczuć niezwykłą energię tego miejsca. Swoją nazwę zawdzięcza ona grobowcom oraz świątyniom dawnych władców, które wg przybyłych tutaj Azteków, wzdłuż niej się znajdują. Aleja ta łączy dwie główne piramidy ze „Świątynią Pierzastego Węża” wraz z „Cytadelą” („La Ciudadela”) oraz prowadzi do innych zabudowań : „Pałacu Jaguarów” ( „El Palacio de los Jaguares”), „Pałacu Motyla Quetza” („Palacio de Quetzapapalotl”) ) oraz „Pałacu Tepantitla” („Palacio de Tepantitla”). Każda z piramid pełniła inną funkcję w starożytnym mieście. Teotihuacan było największym miastem obu Ameryk, a w momencie największego rozkwitu, około roku 500 naszej ery, jego populacje była większa, niż populacja Rzymu w tym samym czasie. To właśnie tu opracowany precyzyjny kalendarz, a później Aztekowie nazwali miasto „miejscem, gdzie rodzą się Bogowie”. Wg archeologów to niezwykłe miejsce powstało ponad 2tys. lat temu i było głównym punktem spotkań wszystkich pielgrzymów ówczesnej Mezoameryki. Wierzono, że to właśnie tutaj narodził się Bóg Słońca. Jeszcze przez wiele stuleci po upadku miasta, Teotitihuacan pozostawał celem pielgrzymek najwyższych dostojników azteckich. Wierzyli oni, że wszyscy bogowie złożyli tu siebie w ofierze, by wprawić w ruch Słońce na początku ,,piątego świata”, zamieszkiwanego przez Azteków. Obecnie każdego roku, w porze równonocy wiosennej, przybywają tu rzesze meksykańskich pielgrzymów, aby chłonąć mistyczną energię, którą… jak wierzą… emanują wtedy piramidy. Podczas ostatniego pobytu, mieliśmy możliwość wejścia na piramidy, by naładować się energetycznie. Dziś, zwiedzanie w maseczkach, wejście na piramidy zabronione, jest niewielu turystów… lecz mnóstwo handlarzy, a w ofercie biżuteria, maski, rzeźby, ceramika, łuki i strzały z kolorowymi piórkami, wszystkie odmiany naturalnych kamieni w przeróżnych formach, gwizdałki naśladujące głosy zwierząt i ptaków…i duuuuużo srebra.

Zmierzamy w drogę powrotną do do Mexico City, by na koniec zwiedzić „Basilica de Nuestra Senora de Guadelupe” („Sanktuarium Matki Boskiej z Gwadelupy”), patronki obu Ameryk i Meksyku. Miejsce to obejmuje wzgórza „Cerro del Tepeyac”, gdzie znajdowała się dawna świątynia aztecka. To tam nawrócony na chrześcijaństwo Indianin Juan Diego, ujrzał Matkę Boską w niebieskiej szacie ozdobionej złotem, a jej wizerunek w niewyjaśniony sposób, utrwalił się na jego płaszczu. Ostatecznie Kościół oficjalnie uznał zdarzenie za prawdziwe, a miejsce stało się obiektem kultu. W 2002 r podczas pielgrzymki do Meksyku, Jan Paweł II na uroczystej mszy w bazylice beatyfikował Juana Diega. I tak przez kolejne stulecia przypisywano Matce Boskiej z Guadelupe (Neustra Seniora de Guadelupe) liczne cuda i ogłoszono oficjalnie Główną Patronką Nowej Hiszpanii.

Głównym celem pielgrzymek stała się nowoczesna „Basilica de Nuestra Seniora de Guadelupe” u stóp wzgórza, gdyż stara bazylika z czasem zaczęła odchylać się od pionu (wszystko wydaje się być krzywe, a podłoga faluje i opada na jedną ze stron), wzniesiona na miękkim podłożu ok. 1700r., toteż w latach 70-tych XXw. powstała obok druga w kształcie rotundy, bądź potężnego namiotu, potężna budowla z… ruchomymi kładkami. Pomiędzy bazylikami postawiono pomnik papieża Jana Pawła II.

Jeszcze tylko krótki spacer po bazarze i wracamy do hotelu. Lecz cóż widzą nasze oczy… stolica zdewastowana, powybijane szyby sklepowe, pomalowane farbami w sprayu pomniki, roztrzaskane przystanki etc. Tsunami gniewu kobiet wylało się na wszystko… „Walczymy dziś, by nie zginąć jutro”… Na tarasie obok naszego pokoju, odbył się koncert zadedykowany walczącym o swoje prawa kobietom, by przemoc, gwałty i zabójstwa, których jest tak wiele, obróciły feminicidio, czyli zabójstwo kobiety ze względu na fakt bycia kobietą… w definitywne zakończenie bezkarności sprawców. (Dzisiejsza trasa ok. 130 km.)

Dzień 4 – 09.03.2021r. wtorek

Po śniadaniu wykwaterowujemy się i wyjeżdżamy z Mexico City do Acapulco. Po drodze podjeżdżamy do Taxco – „Srebrnego Miasta”. Do dziś istnieją tu czynne kopalnie srebra, co oznacza, że „przyklejone” do zbocza miasto, słynie z pięknych, tradycyjnych wyrobów jubilerskich. Taxco, z rzadziej stosowanym drugim członem jego nazwy de Alarcon, pochodzącym od nazwiska urodzonego w nim pisarza Juana Ruiza de Alarcon, istniało już w I połowie XV jako azteckie Tlachco, co oznaczało „miejsce, gdzie gra się w piłkę”. To właśnie wieści o bogactwie tutejszych azteckich jego złóż, przyciągnęły tu hiszpańskich najeźdźców, którzy w 1531 r. założyli w nim pierwszą na kontynencie amerykańskim hiszpańską kopalnię. Szukali zresztą potrzebnej im cyny do produkcji armat, ale z powodzeniem eksploatowali odkryte w 1534r. ogromne złoże srebra. Na ponowne narodzenie współczesne Taxco czekało dwa wieki. Kolejne bogate złoża srebra odkrył w 1743r. Don Jose de la Borda. .Dziś, często nazywane jest meksykańską stolicą srebra lub Florencją Meksyku, wielu kojarzy się też ze śródziemnomorskimi miasteczkami. Wszystko za sprawą kolonialnej, niskiej zabudowy w kolorze białym, pokrytej czerwoną dachówką. Malownicze położenie u stóp wzgórza, wąskie i kręte brukowane uliczki, przy których ulokowały się liczne kawiarenki, restauracje i oczywiście sklepy z oryginalną biżuterią (jeden z nich wspólnie odwiedziliśmy… były opowieści o srebrze, przymiarki i zakupy)… to znaki rozpoznawcze tego miasta.

Wg legendy, koń Bordy potknął się o bryłę srebrnego samorodka. Gdy wieść o odkryciu złoża rozeszła się, do osady zaczęli ściągać i inni poszukiwacze. Borda okazał się być jednak z nich najlepszy. Wprowadził nowatorskie na owe czasy metody wydobycia kruszcu, odwaniania kopalni itp. Podobno lepiej od innych traktował pracujących przy tym Indian. I szybko zbił ogromny majątek, stając się jednym z najbogatszych ludzi w kraju. Jako człowiek bardzo pobożny, ufundował w miejscu, w którym jego koń natrafił na srebro, wspaniały kościół „Iglesia de Santa Prisca” p.w. św. Priski. Przezorni obdarowani, czyli miejscowi hierarchowie Kościoła katolickiego, przyjęli bowiem dar pod warunkiem, że darczyńca zastawi dom i majątek pod hipotekę, za kredyt gwarantujący dokończenie świątyni. Jej budowa, wg projektu architektów Diega Durana i Juana Caballero w latach 1751-1758, wymagała tak ogromnych nakładów, że król srebra znalazł się na skraju bankructwa… hm… drogocenne wotum… „Bóg daje Bordzie, Borda daje Bogu”…

Przed nią i obok znajduje się plac imienia fundatora „Plaza Borda”, przy którym stoi piętrowy dom „Casa Borda”. A sam kościół? To jeden z pięknych przykładów meksykańskiego baroku, stylu churrigueryzmu, o ścianach i wieżach z różowego kamienia, ze wspaniale zdobioną fasadą i dwiema bliźniaczymi wieżami oraz ośmioboczną kopułą pokrytą kolorowymi płytkami ceramicznymi.

Szczęśliwym trafem, mimo trwającego remontu, zostajemy wpuszczeni. A co w środku?… wysoki aż do stropu, przebogato zdobiony i złocony ołtarz główny oraz wiele innych dzieł sztuki i rzemiosła artystycznego. Mówi się, że do ozdobienia barokowych detali wnętrza, użyto aż 23 tony płatków złota! W jednym z ołtarzy, znajduje się osobliwy obraz Marii Panny w stanie błogosławionym, ponoć to jedyne takie dzieło w świecie.

By napatrzeć się jeszcze na miasteczko, tym razem z góry, zasiedliśmy na tarasie jednej z licznych restauracji, zamówiliśmy tacos de arrachera, enchiladas i piwo „Bohemia”.

Pod wieczór docieramy do Acapulco. Ponownie jestem w miejscu, które kiedyś odwiedziłem w Meksyku, a było to 16lat temu, kiedy objeżdżałem świat na motocyklu… jak ten czas leci… Wtedy byłem tu w porze deszczowej, dzisiaj piękna letnia pogoda. Mamy jeszcze na tyle czasu, aby obserwować zachód słońca popijając drinki na bazie tequili. Zakwaterowani jesteśmy w hotelu „Copacabana” z serwisem all inclusive, gdzie spędzimy dwie kolejne noce… na 16 piętrze, toteż widok mamy z lotu ptaka.

Późnym wieczorem, po kolacji, jedziemy na niesamowity pokaz skoków do wody z „La Quebrada”(co oznacza „urwana skała”), koszt to ok. 25$ USD od os. Przy hotelu „La Perla” odbywają się mrożące krew w żyłach pokazy skoków ze „Skały Śmierci”do wody z ponad 35m wys. Stały się one niemalże wizytówką i symbolem miasta. Ryzykując życiem, młodzi mężczyźni zwani „calvadistas” (clavar czyli gwóźdź), najpierw wspinają się po klifie w górę, potem modlą się przy kapliczce Matki Boskiej z Guadalupe, oddając się pod jej opiekę i … skaczą do płytkiej i wąskiej, skalistej zatoki. Skaczą z różnych wysokości w zależności od stopnia zaawansowania. Muszą się tak umiejętnie wybić, aby przelecieć ok. 4m w poziomie i nie uderzyć w skały. Sztuka polega na tym, ażeby wybrać stosowny moment, gdy nadejdzie taka fala, że woda w zatoczce osiągnie odpowiednią głębokość, która zazwyczaj w tym miejscu wynosi tylko 4,5 metra, a to mimo wszystko za mało. Z nadejściem fali (na ogół co siódmej) głębokość wzrasta do 6,5 metra… tyle już wystarczy. Ta umiejętność wyczucia właściwej chwili… każdorazowo decyduje o ich życiu. Lecz nie mogą się wybić ani za słabo, ani za mocno, bo szczelina jest bardzo wąska. Nie wiadomo, ile osób zginęło skacząc z urwiska. Odkąd wykonuje się tu komercyjne pokazy, czyli od roku 1947, zdarzały się jedynie złamania kręgosłupa, kończyn, czasem też zwichnięcia barków. Było jednak kilku takich, co zginęli. Samobójcy i jeden Anglik, który po pijaku założył się, że skoczy. To naprawdę niebezpieczne. Obecnie skoki ujęte są w ścisłe reguły, a pokazy odbywają się w dzień i w nocy. Te nocne są niezwykle urokliwe, gdyż odbywają się przy świetle z pochodni rozpalonych na przeciwległym zboczu. A jak to wszystko się zaczęło?… z nudów…

Zanim Acapulco stało się snobistyczną, przynoszącą ogromne dochody „Perłą Pacyfiku”, było zaledwie niedużym portem. Spragniona wody ziemia nie chciała karmić i miejscowi biedacy żyli głównie z tego, co darowało im morze. Dla kilku pesos pracowali przy sieciach ponad siły. Wracając z połowów, młodzi ludzie niewiele mieli do roboty i w tropikalnym słońcu czas płynął im nazbyt leniwie. Z przynależnym ich wiekowi pociągiem do ryzyka, za miejsce zabaw obrali niedostępną Quebradę… (Łączna trasa dzisiejszego dnia liczyła ok. 450 km.)

Dzień 5 – 10.03.2021r. środa

Po śniadaniu, całodniowy wypoczynek w Acapulco… najsłynniejszym kurorcie Meksyku nad Oceanem Spokojnym. Czas na kąpiele słoneczne i plażowanie. Nie jesteśmy entuzjastami leżenia na plaży, tak więc preferując spacer, przeszliśmy brzegiem oceanicznej zatoki, przyległej do kurortu w jej połowie długości. Natomiast do hotelu powróciliśmy reprezentacyjną promenadą nadmorską „Malecon”. Ponad milionowe miasto położone w stanie Guerrero, 300 km na płd.- zach. od stolicy kraju, jest głównym portem u wybrzeży Oceanu Spokojnego. Usytuowane jest w półkolistej, głębokiej zatoce i zbudowane na wąskim pasie niskiego lądu, który ma 800m szer. pomiędzy linią brzegową a górami ją otaczającymi. Podobnie jak pozostałe regiony, zatoka Acapulco w XVI stuleciu została opanowana przez konkwistadorów z Hernanem Cortesem na czele i właśnie tam powstał jeden z najważniejszych portów pacyficznego wybrzeża Meksyku, który bardzo szybko stał się głównym węzłem transportowym tej części świata. Tu przecinają się szlaki handlowe biegnące między Panamą a Kalifornią w USA. Nazwa „Acapulco” w języku miejscowych Indian (Nahuatl) oznaczała „miejsce, w którym trzciny zostały zniszczone lub zmyte”. Odkąd jednak rozpoczął się tutaj turystyczny boom, trzciny i tak nie mają racji bytu, bowiem każdy skrawek brzegu malowniczej zatoki skrzętnie zagospodarowano. Pół wieku temu była to spokojna, nikomu nieznana wioska rybacka. Dzisiaj Acapulco jest jednym z najsłynniejszych nadmorskich kurortów świata, z rezydencjami milionerów i gwiazd showbiznesu.Turyści dostrzegli walory zatoki Acapulco dopiero w XX w., kiedy wybudowano autostradę łączącą kurort z Mexico City, a na wypoczynek w latach 60. zaczęły zjeżdżać gwiazdy filmowe. Dla ułatwienia orientacji, miasto podzielono na trzy strefy. Od zachodniej strony znajduje się najstarsza, tradycyjna część miasta, tzw. „Acapulco Nautico” (Morskie), z portem rybackim. Pas hoteli-wieżowców wzdłuż głównej, ciągnącej się 11km wzdłuż wybrzeża alei La Costera to tzw. „Acapulco Dorado” (Złociste), natomiast położona na krańcu półwyspu nowoczesna dzielnica willowa to już „Acapulco Diamante” (Diamentowe). Turyści z całego świata odwiedzają to miasto, aby na własnej skórze poczuć prawdziwy klimat i magię tego miejsca. Słynie z rozległych plaż oraz pięknych klifów, które ciągną się wzdłuż zatoki „Bahia de Santa Lucia”.

„Perła Pacyfiku”… zachwalają foldery. Po co się tu przyjeżdża?… wyjaśnia krótko slogan: „3 x S”, czyli „Sea, Sand, Sun” (z ang.: morze, piaszczyste plaże, słońce). Niektórzy dodają do tego jeszcze czwarte „S”, oznaczające „seks”… ja dodałabym piąte „S”… „sunrise”… i nich oznacza zachód słońca w kieliszku.

Po południu, zabieramy się na półtoragodzinny rejs statkiem po zatoce (40$ USD od os.) W ramach biletu mamy pełny dostęp do wszelakich karaibskich drinków, a przewodnik opowiada o kolejno mijanych willach i rezydencjach ulokowanych na stromych brzegach zatoki, które wystawili tu znamienici ludzie tego świata. To właśnie tutaj mają swoje rezydencje słynne „gwiazdy”. Między innymi panowie Iglesias (zarówno Julio jak i Enrique), Lenonardo DiCaprio, Lisa Minnelli czy Robert Redford. Zresztą dzięki ludziom Hollywoodu rozpoczęła się sława Acapulco. Wśród pierwszych, którzy tu zainwestowali byli m.in. Frank Sinatra i Jane Wayne. Co ciekawe, cudzoziemców obowiązuje zakaz kupowania nieruchomości. Dla obejścia tego przepisu kupują je za pośrednictwem banku, który w dokumentach figuruje jako właściciel. Od tych „gwiezdnych” domostw i ich cen, aż zakręciło nam się w głowach, tequila tylko wzmocniła efekt końcowy, którego finałem było podziwianie niepowtarzalnego zachodu słońca nad Pacyfikiem.

Jest jeszcze coś, co wprawiło nas dziś wieczorem w osłupienie, a przecież mieliśmy tylko spokojnie powrócić do hotelu. Okazuje się, że wpadliśmy w zdumienie większe niż prowadzanie świni na sznurku po chodniku…tutejsze dorożki ze świątecznym oświetleniem, przemieszczające się promenadą „Malecon” nie ciągnione są przez konie… a przez quady. Ponoć to pomysł, który wprowadzili tutejsi ekolodzy. No cóż, nie mogliśmy sobie odmówić takiego dziwactwa. Przejazd z centrum do hotelu festyniarską, lśniącą i warczącą dorożką kosztował 100peso od os. Czego to ludzie nie wymyślą, może już niedługo zobaczymy takie cuda w Zakopanym? Ale wróćmy do Acapulco. Nie każdemu kurort się podoba. Jeśli lubimy spokój i kameralność… lepiej wybierzmy się gdzie indziej. To co tutaj zastaniemy, to wprost pokazowy przykład tego co znaczy „turystyczny przemysł”, nawet jeśli w czasie pandemii koronawirusa jest mniej turystów. Wybudowane tuż przy plaży hotele-wieżowce dysponujące ponad 50 tys. pokoi, ogromne statki wycieczkowe zwyczajowo dowożące tysiące „dziennych” gości, by mogli zatłoczyć plaże, spacerujący handlarze oferujący wszystko… od nielegalnej kokainy po wielkie sombrerra, ciąg restauracji w których możemy zjeść zarówno tradycyjne meksykańskie tacos jak i włoską pizzę… wszystko to nastawione jest na obsługę białego zwykle turysty, jak się zakłada… raczej bogatego.

Dzień 6 – 11.03.2021r. czwartek

Jedziemy dalej. Kierunek Cholula i Puebla. Pogoda sprzyja nam ciągle nadzwyczajnie. Dwadzieścia kilka stopni, słońce. Pozwoliłem sobie umieścić zdjęcie sprzed 16lat kiedy wyjeżdżałem z Acapulco na motocyklu drogą zwaną „Panamericana” – cóż za wspomnienie przy innej aurze..

Przed południem docieramy do Cholula. Na trasie, z powodu lekkiej mgiełki i chmur, mieliśmy jedynie skromną możliwość oglądania słynnej „pary wulkanów”, to dwa fantastyczne wulkaniczne pięciotysięczniki „Volcan Popocatapetl” i „Volcan Iztaccihuatl”. Na miejscu mieliśmy w planie zwiedzić kościół z czasów konkwisty, zbudowany na jednej z największych piramid świata, jednak z powodu koronawirusa, całe wzgórze jest zamknięte. Piramida, będąca świątynią ku czci Quetzalcoatla, powstawała od III wieku p.n.e. do IX wieku n.e. Podstawa budowli ma powierzchnię około 18,2h, a wysokość wynosi 54m. Objętość piramidy szacuje się na 3,3mln m³, co czyni ją największą pod względem objętości piramidą na świecie. Piramida Cheopsa w Egipcie ma objętość 2,4mln m³. Wg wierzeń Azteków, piramidę zbudował gigant Xelhua. A było to tak… Zanim nastąpiło wielkie wylanie wody 4,800lat po założeniu świata, kraj Anahuac został zamieszkany przez gigantów, z których wszyscy albo zginęli w wielkim wylaniu wody, albo zostali przemienieni w ryby, poza siedmioma, którzy uciekli do jaskiń. Kiedy wody opadły, jeden z gigantów nazywający się Xelhua o przydomku „Architekt”… udał się do Choluli, gdzie jako monument ku czci boga deszczu Tlaloca, który służył za schronienie jemu i jego sześciu braciom, zbudował sztuczne wzgórze w formie piramidy. Nakazał, aby cegły wykonano w prowincji Tlalmanalco, u stóp „Sierra Cecotl” i w celu dostarczenia ich do Choluli, ustawił rząd ludzi jeden za drugim, którzy przekazywali je z ręki do ręki. Bogowie zauważyli z gniewem budowle, której szczyt miał sięgać chmur. Zdenerwowani śmiałą próbą Xelhuy… rzucili na piramidę ogień. Wielu robotników zginęło. Pracę zostawiono, a monument zadedykowano później Quetzalcoatlowi.

Gdy w 1519r. do Choluli dotarli Hiszpanie, zobaczyli tam sporą górę o regularnych, porośniętych trawą zboczach. Kiedy Indianie opowiadali im, że niegdyś, zanim nad tymi terenami zapanowali Aztekowie, była to piramida – konkwistadorzy nie wierzyli. Na znak zwycięstwa, na szczycie liczącego ponad 60m wzgórza „Tepanapa” konkwistadorzy zaczęli wznosić katolicki kościół „Iglesia de Nuestra Senora de los Remedios”(„Kościół Naszej Pani Nieustającej Pomocy”). Świątynia miała górować nad pokonanym miastem. I dumnie spoglądać na wznoszący się na horyzoncie stożek wulkanu „Volcan Popocatepetl”, jakby pytając: „I kto, Olbrzymie, jest ważniejszy?”. W latach 30. XX w. rozpoczęły się prace archeologiczne, podczas których odkopano znaczną część budowli. Dziś, stanowisko w Choluli jest dumą meksykańskiej archeologii. Im głębiej wgryzano się we wzgórze „Tepanapa”, tym większe było zdumienie kopiących, tym większy stawał się ich zachwyt. Niestety, musimy zadowolić się jedynie widokiem budowli i kościoła z oddala. Mamy sporo czasu, więc poświęcamy go na spacer po uroczym miasteczku, którego zabudowa w większości pochodzi jeszcze z czasów kolonialnych. Można spróbować pasikoników… na kilogramy.

Jeszcze kilkanaście kilometrów i jesteśmy w kolonialnym mieście Puebla. Miasto zostało założone w 1531r. przez arcybiskupa Santo Domingo Toribio Benavente, jako Puebla de los Angeles (Miasto Aniołów). Legenda mówi… że to aniołowie mieli zstąpić z niebios i wyznaczyć mury miasta oraz układ jego ulic. Jest jednym z najlepiej zachowanych hiszpańskich miast Meksyku, z historycznym centrum wpisanym w 1987r. na listę UNESCO. Jak w większości starych meksykańskich miast, powstawało ono dookoła głównego placu. Toteż trafiamy na „Plaza Prinicipal”, zwanym też „Zocalo” i pierwsze kroki kierujemy do kameralnej knajpki przy zadrzewionym rynku, na balkonik, racząc się tam enchiladas i piwem „Modelo”.

Puebla to czwarte pod względem liczby mieszkańców miasto kraju (blisko 1,6mln), położone między jego stolicą i portowym Veracruz, ma ciekawą przeszłość oraz współczesne znaczenie. Założyli je Hiszpanie, już 16 kwietnia 1531 r. jako ośrodek handlowy, a zarazem umocniony punkt obronny. Zbudowane jako pierwsze w Meksyku miasto kolonialne, z prostą siatką ulic przecinających się pod kątem prostym. Miasto jest urocze, piękne kamienice z żelaznymi balkonami, „Zocalo”, stare miasto z kolonialnymi domami, kościoły i kościółki, „Żelazny Dom” Gustawa Eiffla to dopiero początek. Przy „Zocalo” przechodzimy w stronę katedry, w której hiszpański renesans łączy się… co niezwykłe… z barokiem. „Catedral de Puebla”, która, rzecz ciekawa, stoi bokiem do placu. Druga pod względem wielkości po stołecznej. Budowano ją niemal sto lat, od 1550 do 1649r.. Ma ona 5 naw, 14 kaplic bocznych i dwie bliźniacze, najwyższe w kraju wieże – dzwonnice (69 m). Szczególnie cenny jest w niej ołtarz główny z 1797r., zbudowany w postaci dwu jak gdyby świątyń z kolumnami korynckimi i otaczają go anioły, co stanowi nawiązanie do nazwy miasta. Kolumny podtrzymują kopułę wzorowaną na bazylice św. Piotra w Rzymie. Kolejno przechodzimy w stronę kościoła św. Dominika („Iglesia de Santo Domingo”), gdzie prawdziwym skarbem, jest jedna z najpiękniejszych w kraju, barokowa „Kaplica Różańcowa” („Capilla del Rosario”), zbudowana w latach 1650-1690, z przebogatą, złoconą dekoracją plastyczną, otaczającą sześć obrazów przedstawiający tajemnicę różańcową. Miejsce to jest tak imponujące i majestatyczne, że zostało okrzyknięte „ósmym cudem świata”. Przed kościołem, były sprzedawczynie oferujące „tortitas de la villa”. Są to swego rodzaju małe „ciasteczka”, które popróbowaliśmy… jakiego by nie wziąć do ust… sam cukier!

Już pod wieczór, docieramy na plac targowy, a ostatnim zwiedzanym miejscem w Puebli, była kaplica „Capilla Santa Muerte”. Kult „Świętej Śmierci” w Meksyku… dlaczego nie? Jest ostatnią deską ratunku dla przemytników, prostytutek, więźniów, żebraków, gejów i transwestytów. Modląc się do niej, proszą o dobrobyt, opiekę, powodzenie w miłości, albo o zemstę na wrogach. W zamian składają jej ofiary, także z ludzi. To „Święta Śmierć”… nieoficjalna patronka Meksyku. Dla przeciętnego Polaka śmierć jest tematem tabu spychanym głęboko za mury cmentarne. Jest słowem, którego panicznie się boi. Śmierć go bowiem przeraża, paraliżuje. Gdy w końcu się z nią spotyka cierpi niemiłosierne katusze… Meksykanin nie ma z kostuchą takiego „problemu” jak Polak. Wręcz przeciwnie, on ją celebruje praktycznie na każdym kroku. Spotyka się z nią, modli się do niej i czci ją całym sobą. Kult śmierci w Meksyku jest tak atrakcyjny, że przyciąga miliony wyznawców, którzy w dniu 1 listopada oddają cześć nie zmarłym, a „Świętej Śmierci”. Pod względem obrzędowości i doktryny kult „Santa Muerte” jest zlepkiem elementów chrześcijańskich z pogańskimi, w tym ma ścisły związek z aztecką boginią śmierci Mictecacihuatl. „Święta Śmierć” to szkielet kobiety odziany w czarną pelerynę z kapturem i trzymający w ręku wagę (symbol równowagi między dobrem i złem) lub kosę w prawej ręce i kulę ziemską w lewej… dla podkreślenia, że to właśnie ona włada całym światem. I tak w zależności od intencji, zanoszący modlitwy do Chudzinki, muszą zapalić świecę w odpowiednim kolorze. Czerwona na przykład odpowiada za powodzenie w miłości, zielona za zdrowie, złota za dobrobyt, a czarna … za zemstę i nieszczęścia sprowadzane na wrogów, choć mówi się też, że czarne świece sprowadzają śmierć. Niektórzy wielbiciele Kościstej Pani, traktują ją jako ósmego archanioła. Inni twierdzą, że jest upadłym aniołem z czyśćca, który próbuje odzyskać łaskę Bożą i właśnie na dowód tego czyni cuda… i nie dyskryminuje nikogo.

Po zakwaterowaniu i znakomitej kolacji, mamy jeszcze na tyle sił i chęci, aby wyruszyć w miasto i podziwiać Pueblę by night. (Trasa ok. 500 km).

21-03-11-meksyk-map

Dzień 7 – 12.03.2021r. piątek

Dzisiaj już o 5.00 pobudka, pobieramy w recepcji pudełka ze śniadaniem, szybka „kawa” i o szóstej wyjazd na trasę do Oaxaca. Jedziemy jedną z najpiękniejszych tras widokowych, prowadzącą przez góry „Sierra Madre”. Surowe góry, porośnięte wszelakiego rodzaju kaktusami, szczególnie budzą zachwyt te ogromne, w kształcie wieloramiennego kandelabra, sięgające kilku metrów wysokości. Wczesnym popołudniem docieramy do Oaxaca i z marszu kierujemy się na pobliskie wzgórza, gdzie mieściło się prekolumbijskie miasto Olmeków, Zapoteków i Misteków… Monte Alban (lista UNESCO). Bo chociaż był przede wszystkim stolicą Zapoteków, którzy mieli m.in. spore osiągnięcia w naukach ścisłych, a zwłaszcza astronomii i opracowali 52-letni kalendarz nazywany „Kręgiem Katunów”, przejęty następnie i udoskonalony przez Majów, to nie byli oni tu jedynymi mieszkańcami. Rozległość i wielkość tego miejsca, zmusza człowieka do wielkiej zadumy nad ich cywilizacją i nad stanem jej rozwoju w tamtych czasach – coś wspaniałego! Budowle położone na ściętym wierzchołku góry, 400m powyżej dna doliny, w której leży obecnie miasto Oaxaca, a ich wiek sięga czasów 200 lat p.n.e. Główny plac przypominający ogromne boisko ma wymiary 200m na 300m. Ze wzgórza roztacza się rozległy widok, na wszystkie okalające wzgórze doliny. Obecna nazwa Monte Alban znaczy Biała Góra, natomiast nazwa prekolumbijska oznaczała prawdopodobnie Górę Jaguara. Powstanie ośrodka związane jest ze sztuką olmecką i z tego okresu pochodzą najstarsze świątynie. Cokoły ich zdobią hieroglify i płaskorzeźby przedstawiające „tancerzy”. Są to wyobrażenia ludzi w niecodziennych pozach, z zamkniętymi oczami. Zdaniem archeologów wyobrażają one rytualny taniec lub ofiary składane bogom. Wraz z przybyciem na te tereny Zapoteków, zaczyna się kolejny okres w rozwoju Monte Alban. Wierzchołek wzgórza został wyrównany. Na ogromnej platformie o wymiarach około 950 x 450 m, powstał zespół budowli zlokalizowany wokół Wielkiego Placu. Na północy i południu powstały dwie wielkie świątynie, zbudowane na tarasach piramid schodkowych.

Charakterystycznymi elementami zabudowy Monte Alban jest rozłożystość i masywność obiektów, szerokie schody prowadzące na wierzchołek piramidy do głównej świątyni mają szerokość 43m. Na terenie kompleksu odkryto ponad sto grobów arystokracji, niektóre z nich znajdowały się pod pałacami władców. W latach około 1100 – 1350 n .e., a właściwie aż do początku XVIw. Mistekowie wykorzystywali to miejsce jako nekropolię. Większość ludności miasta mieszkała w domkach z cegły (adobe), wzniesionych na kamiennych fundamentach, rozmieszczonych na niewielkich tarasach pokrywające zbocza góry. Musimy sobie wyobrazić, że to co dziś widzimy i jest udostępnione do zwiedzania, to zaledwie 10% powierzchni ówczesnego miasta. Szacuje się, że w latach 500-700 n.e. w Monte Alban mieszkało ok. 25tys. ludzi. Nieznana jest przyczyna opuszczenia miasta przez Zapoteków, które zaczęło pustoszeć już ok. 700 roku n.e., a po tysiącu lat rozwoju, jego mieszkańcy przenieśli się do pobliskiej Mitli. Spacerujemy, napawamy się widokami, w spokoju i zadumie odpoczywamy w atmosferze tego niezwykłego miejsca!

Opuszczamy Monte Alban i zjeżdżamy do centrum Oaxaca. Szybkie zakwaterowanie w hotelu ulokowanym w kolonialnej zabudowie starówki i spacerkiem zwiedzamy urokliwe miasto.

Oaxaca jest stolicą jednego z najbardziej urozmaiconych pod względem ekologicznym stanów Meksyku, w wyjątkowy sposób przesiąkniętym historią i kulturą. Centralne doliny płaskowyżu „Sierra Madre”, stanowiące tereny życia i rozwoju dwóch rdzennych ludów, jednocześnie walczących ze sobą i połączonych rodzinnymi związkami Zapoteków i Misteków, podbite zostały w XV w. przez ekspansywnych Azteków, by w 1531 r. ustąpić miejsca Hiszpanom, którzy znaleźli tu bogate złoża złota i założyli na gruzach azteckiej osady, dzisiejszą stolicę stanu. Oaxaca stała się dla Hiszpanów tym samym, czym była dla azteckiego imperium, bramą do podbijanych na południe terenów i punktem kontrolnym handlowych szlaków.

Starówka Oaxaca, wpisana została na listę zabytków UNESCO, pełna zabytkowych kościołów, pałaców, kolonialnej zabudowy, brukowanych ulic, galerii artystów, muzeów, bazarów, ulicznego targu i niepowtarzalnej atmosfery. Tymczasem udaliśmy się do manufaktury „La Soledad”, tradycyjnie wyrabiającej czekoladę i sosy mole. Ojczyzną czekolady wcale nie jest Belgia czy Szwajcaria… ale Meksyk! Tyle, że tutaj podają ją na ostro. Nie ma się więc co dziwić, że czekolada trafiła do sosu serwowanego do mięsa. Dla Azteków kakao symbolizowało moc i chwalę. Było napojem rytualnym, podczas ślubu państwo młodzi pili je ze wspólnego kielicha. Samo słowo cacao wywodzi się z języka Olmeków, mieszkańców Tabasco, Chiapas i Veracruz, skąd zostało przeniesione w nizinne rejony, gdzie mieszkali Majowie. Ci czasem dodawali do czekolady achiote (to aztecka nazwa arnoty właściwej, jest też nazywana drzewem szminkowym lub szafranem dla biednych).

Sos mole to najbardziej charakterystyczne, meksykańskie danie i powód do narodowej, gastronomicznej dumy. Oryginalna receptura składa się z kilkudziesięciu składników, a najważniejszym z nich są ostre, suszone papryki i …gorzka czekolada. Podobno wymyśliły go w XVI w. zakonnice z klasztoru „Santa Rosa” w Puebla de Los Angeles, aby zrobić wrażenie na arcybiskupie. Legenda mówi, że wpadły w panikę, bo nie miały nic atrakcyjnego do podania (duchowny słynął z wyrafinowanego podniebienia) i anioł natchnął je w dobraniu składników do sosu mole.

Mole jest tak pełen różnych smaków, że często mówi się o nim jako o meksykańskim curry – gęsty, pikantny, słodki i intensywnie pachnący kuminem, cynamonem oraz kolendrą. Chociaż na pierwszy rzut oka może wydawać się, że te składniki zupełnie do siebie nie pasują to wystarczy jeden kęs, aby przekonać się, że nie ma lepszego towarzystwa dla pomidorów i chili, niż wytrawna, gorzka czekolada. Wszystkie aromaty idealnie współgrają, a czekolada łączy je w jedną, lepką… uzależniającą całość!

Po kolacji był jeszcze czas na krótkie wieczorne spacery (dzisiejsza trasa ok. 400 km).

21-03-12-meksyk-map

Dzień 8 – 13.03.2021r. sobota

Po śniadaniu wykwaterowanie z hotelu i jedziemy do centrum religijnego i nekropolii Misteków i Zapoteków, ulokowanej w miejscowości Mitla, oddalonej od Oaxaca o 30km. Na trasie, odbijamy do wioski Tule (pełna nazwa to Maria de Tule) po to, aby zobaczyć tutejsze trzy potężne drzewa nazywane Ojciec, Syn i Wnuk. To bardzo stare cypryśniki. Najstarszy „Arbol de Tule” to „Ojciec”, rośnie już ponad dwa tysiące lat i powstał w procesie zrastania się wielu samodzielnych początkowo drzew. Ma 60m obwodu, blisko 15m średnicy oraz 42m wysokości. Obliczono, że waży 636 ton, a jego kubatura sięga 820m². Jest więc jednym z największych drzew na świecie. Rośnie w pobliżu miejscowego kościoła, chociaż jest od niego wielokrotnie starszy. Podobnie jak pozostałe, nie tak już imponujących rozmiarów, chociaż też ogromne drzewa, „Syn”oceniany na tysiąc lat oraz „Wnuk” na ponad pół wieku.

Kolejno docieramy do Teotitlan del Valle, gdzie wyrabia się większość oaxacańskich dywanów i gobelinów. Zaglądamy do jednej z wielu, tradycyjnej, rzemieślniczej tkalni i farbiarni, przerabiających bawełnę i wełnę. Wszystkie barwniki pozyskiwane są z naturalnych źródeł, w szczególności z koszenili (coccus cacti), czyli pozyskiwany z mszycy żerującej na kaktusach, pochodzących z tych rejonów. Koszenila jest uważana za najważniejszy barwnik, który daje różnorodne odcienie czerwieni, fioletu i pomarańczy. Był szczególnie ceniony w czasach kolonialnych, kiedy to uznano go za „czerwone złoto” i był eksportowany przez Hiszpanów do Europy, gdzie wcześniej nie było dobrego, czerwonego barwnika. Przechodzimy cały proces barwienia i tkania. Najciekawsze było barwienie koszenilą, kiedy pozyskiwany kolor zmieniał się wraz z dodawaniem soku z limonki. Rzecz jasna na miejscu można było zakupić jeden z wyprodukowanych tu gobelinów.

Kilkanaście kilometrów dalej pola, zaczynają obrastać uprawami agawy (agave potatorium), co jest najlepszym znakiem, że dojeżdżamy do światowej stolicy mezcalu. Słynną wódkę z robakiem wyrabia się tu od kilkuset lat, niemalże w każdym domu i choć komercyjnie sprzedaje się alkohol na poziomie od 45º do 48º, dla potrzeb konsumpcji lokalnej, utrzymuje się standardowo nawet ponad 60º. Oczywiście podjeżdżamy do jednej z wytwórni mezcalu „El Rey de Matatlan”, poznając cały proces produkcyjny. Postawą produkcji nie są liście agawy, tylko jej pień, wyglądający jak wielka szyszka. Najpierw są rozdrabiane w swego rodzaju żarnach napędzanych przez konia. Następnie, obróbka termiczna odbywa się w wykopanym ogromnym dole, w którym umieszczone są gorące kamienie pochodzenia wulkanicznego, szyszki z agawy i rozpalone drewno, wszystko przysypane ziemią i obłożone liśćmi agaw. Taki kopiec kopci się przez kilka dni, po czym wyciskany jest sok, który umieszczony w kadziach fermentuje, pozyskując kolejne procenty alkoholu. Dalej już tradycyjna metoda, destylacja i mamy gotowy trunek, bazę do drinków, likierów i innych napojów alkoholowych. Znalazł się czas na rozmaitą degustację i wręcz tęczową paletę smaków… tą z robakiem włącznie. Dlaczego robak?… bo jest bardzo związany z samym napojem… żyje w agawie, więc po co go rozdzielać, a niech dodaje coś od siebie… smak!

Na koniec docieramy do kompleksu archeologicznego Mitla. Znajdujemy się w rejonie skrajnej mieszanki etnicznej, gdzie pomimo iż do tej pory mieszkańcy mówią w czterech językach, nie notuje się jednak problemów z komunikacją. Natomiast Zapotekowie i Mistekowie to dwa ludy, zamieszkujące tereny dzisiejszego stanu Oaxaca, słabo znane historycznie, w porównaniu do np. Azteków czy Majów, ale których obecność jest bardzo mocno odczuwalna również w teraźniejszości. Niewiele wiadomo o początkach Zapoteków, poza tym, że, wg ich własnych legend, nie przywędrowali z innych ziem, ale narodzili się bezpośrednio z lokalnych minerałów, z drzew i z jaguarów.

Podjeżdżamy do kompleksu archeologicznego. Sporo turystów, gdyż teren otwarty do zwiedzania w czasie koronawirusa, jest dostępny tylko w weekendy. Mitla, to główny ośrodek religijny Zapoteków, miała być bramą między światem żyjących, a światem umarłych. W tutejszych pałacach i świątyniach, oprócz króla, mieszkali więc Wysocy Kapłani, zajęci wyrywaniem serc ludzkich ofiar dla bogów. A mieszkali nie byle gdzie… tutejsze kamienne mozaiki to unikat na skalę regionu. Każdy malutki kamyczek, z których mozaiki się składają, został specjalnie wycięty i wpasowany w układankę. Doliczono się 14-stu różnych wzorów, symbolizujących niebo i ziemię, a także postaci z tutejszej mitologii. Główne budowle, przede wszystkim siedzibę władcy i obiekty sakralne, zbudowali Zapotekowie oraz Mistekowie, którzy byli następnymi mieszkańcami i władcami od ok. roku 1000. n.e. I taką potężną, nieco makabryczną Mitlę, napotkali na swojej drodze hiszpańscy najeźdźcy. Jako jeden z głównych politycznych i religijnych ośrodków życia Indian, musiała upaść. W 1553r. arcybiskup Oaxaca wydał rozkaz, aby Mitlę zniszczyć. Kamienie ze zrujnowanych pałaców i świątyń posłużyły do budowy kościołów (część z nich użyto przy budowie oaxaceńskiej katedry), a na samym środku głównych ruin stanął kościół św. Pawła („Iglesia de San Pablo”).

Następnie długi przejazd do Tehuantepec. Droga wąska z tysiącami zakrętów, z wieloma wioskami, w których najgorsze są poprzeczne garby odlane z zazbrojonego betonu, o wysokości 25-30 cm i rozlokowane co 200-300 m. To istny koszmar – co chwilę hamowanie i skaczemy w górę, po całym dniu ma się tego już dość. Na szczęście ja dzisiaj prowadzę, tylko obserwuję z siedzenia autokaru, ale widzę, że garby są już oznakowane, lecz wtedy, kiedy jechałem 16lat temu na motocyklu, były niestety nieoznakowane i często ginęły na jezdni w cieniu rzucanym przez drzewa. Dopiero o zmroku dotarliśmy do Tehuantepec i ponownie stacjonujemy nad brzegami Pacyfiku. Zakwaterowanie w hotelu „Hotel Calli”, kolacja i nocleg. (Trasa ok. 370 km).

21-03-13-meksyk-map

——– NASTĘPNA >>>>