25.07.2020r. - Viladesuso > Oia „Mosteiro de Santa Maria de Oia” – barokowy klasztor UNESCO > A Guarda – „Monte Santa Trega” > Vila Nova de Cerveira – granica z Portugalią > Caminha > Viana do Castelo > Mindelo > Vila do Conde > Vila Nova de Gaia > Mealhada – 270 km(nocleg na komunalnym parkingu, tuż obok parku)

Jedziemy dalej i po kilkunastu km docieramy do osady Oia. Znajduje się tu barokowy klasztor z ciekawą kamienną fasadą „Mosteiro de Santa Maria de Oia”, wpisany na listę UNESCO. Niestety jest zamknięty, a samo miejsce jakieś takie opustoszałe. Pod klasztorem czeka na nas Javier, ma zamiar doprowadzić nas do granicy z Portugalią. Najpierw jednak docieramy na sam południowy cypel galicyjskiego wybrzeża, do miejscowości A Guarda i wspinamy się na wierzchołek góry „Monte Santa Trega” („Monte Santa Tekla”), dominujący nad miasteczkiem (wjazd 1€ od auta). Na szczycie „Góry Świetej Tekli”, zachowały się pozostałości celtyckiej osady „Celta” datowanej na I w p.n.e. Należy w tym miejscu wspomnieć iż obecni mieszkańcy Galicji, to spadkobiercy Celtów, którzy przybyli do Iberii pod koniec epoki żelaza wraz ze swoimi zwierzętami i zwyczajami. Galicja stanowiła dla nich doskonałe miejsce do dalszych ekspansji. Celtycka przeszłość uwidacznia się w kulturze, w muzyce i w tańcach. Swoje uczucia religijne wyrażają w budowaniu krzyży i przydrożnych kalwarii, biorą udział w procesjach i świętowaniu licznych odpustów. Szczyt góry zajmują fragmenty ponad stu okrągłych zabudowań, ciasno stłoczonych za otaczającym je murem. Lokacja jest bajeczna i przede wszystkim idealna strategicznie, „Monte Santa Trega” znajduje się tuż przy ujściu rzeki Minho do oceanu, na granicy Hiszpanii z Portugalią. Krajobrazy jakie rozpościerają się z punktów widokowych są niezwykłe, a do tego wzbogacane leniwie snującymi się chmurami ocierającymi się o szczyt. Znalazł się też czas, na wypicie smacznej kawy z dodatkiem spektakularnej panoramy.

Zjeżdżamy w dół i kierujemy się kilka km dalej do osady A Pasaxe na prom, który z wg. Javiera ma pływać na drugą stronę do portugalskiego, portowego miasteczka Caminha. Okazuje się, że prom nie działa, więc musimy jechać na most oddalony o 15km, w górę biegu rzeki Minho i wjechać do Portugali w miasteczku Vila Nova de Cerveira. W tym miejscu opuszcza nas Javier i już dalej podążamy bez wesołego pilota na motocyklu.

Kolejno zaglądamy do mijanych, już portugalskich portów i miasteczek. Viana do Castelo, gdzie dominuje wspaniała stara zabudowa, a niegdyś, przez wiele lat, była prężnie rozwijającym się ośrodkiem, słynącym przede wszystkim z wypraw morskich. To stąd właśnie pochodziła większość kolonizatorów, obdarowanych ziemią na terytoriach odkrytych za panowania króla Manuela. Tymczasem w Mindelo, kameralnym porciku, zapraszamy się na obiad w restauracji „Refe Icao”. Na wejście „entrada mista dia” (6,50€), czyli krewetki, małże, prościutto, ale to co przynieśli za 30€ (pieczone mięso, boczek, krewetka olbrzym, frytki i sałatki)… przerosło nasze oczekiwania. Kulinaria uzupełniło piwo „Super Bock”(1,50€) oraz 0,5l wina (2,80€). Na etapie kawy espresso (0,80€), zastanawialiśmy się, jak w trzy osoby, nie poradziliśmy zjeść tej zastawy…? toteż resztę kazaliśmy zapakować i zabieramy na kolację.

Następnie musimy przedrzeć się przez rozległe miasto-port, Porto. Koszmarne przedmieścia, nieciekawa zabudowa i… mosty. Porto to drugie co do wielkości miasto w Portugalii i dawna jej stolica. Znajduje się u ujścia rzeki Duero, którą od setek lat spływają z doliny Duero transporty wina Porto. Ponownie docieramy do Atlantyku i rozkoszujemy się widokami na plażach w Valadares, Arcozelo i Sao Felix da Marinha. Na nocleg, zostajemy w miejscowości Mealhada, na komunalnym parkingu w dzielnicy rekreacyjnej, tuż obok parku.

20-07-25-map

26.07.2020r. – Mealhada > Coimbra (stara stolica Portugalii) > Fatima (Santuario de Fatima) > Sartal – „Quinta da Vassala e Vala Nova” > Lisbona > Sintra > „Cabo da Roca” (najdalej na zachód wysunięty punkt kontynentu Europy) – 320km (nocleg kilka kilometrów dalej, w zacisznym miejscu nad Atlantykiem)

Nocleg przy miejskim parku na obrzeżach miasta, okazał się być idealny, wieczorem dołączyło do naszego biwaku jeszcze kilka kamperów. Rano ruszamy dalej na południe do miasta Coimbra, kolejnej, dawnej stolicy Portugalii. W 1139r. Alfons I Zdobywca, pierwszy król Portugalii, postanowił przenieść stolicę Portugalii na południe jednocześnie umieszczając ją w bezpiecznej odległości od nadal obecnych na południu Półwyspu Iberyjskiego Maurów. Jego wybór padł na Coimbrę. Pozostała ona stolicą do 1385r., kiedy to król Alfons III przeniósł stolicę do odbitej w rekonkwiście Lizbony. Przez wiele lat Coimbra była rezydencją monarchów i świadkiem narodzin sześciu królów. To trzecie co do wielkości miasto Portugalii, jest malowniczo położone nad rzeką Mondego. Przede wszystkim jednak, Coimbra jest ważnym ośrodkiem uniwersyteckim. To właśnie w niej znajduje się najstarsza, portugalska uczelnia, czyli „Universidade de Coimbra”.

Dziś niedziela, ruch samochodowy zerowy, spokojnie wjeżdżamy na wzgórze i bez trudu znajdujemy miejsce parkingowe, tuż przy uniwersytecie. Już w XII w. Coimbra miała strukturę miejską, podzieloną na górne miasto, gdzie mieszkała arystokracja, duchowni, a później studenci, oraz na dolne miasto, słynące z handlu i rzemiosła. Od połowy XVI w. historia miasta była mocno związana z uniwersytetem „Universidade de Coimbra”, najstarszą i najbardziej prestiżową uczelnią w Portugalii, której początki sięgają 1290r.

Na trasie spaceru jest kilka obowiązkowych przystanków w obrębie kampusu, takich jak stary „Pałac Królewski”, osobliwa kaplica, stare więzienie i wieża, ale z pewnością „Biblioteca Joanina” jest najbardziej wyjątkowa. Ten barokowy klejnot Coimbry, zawiera wszystkie wielkie i ważne dzieła opublikowane w Europie w minionych wiekach, przede wszystkim z zakresu prawa cywilnego i kanonicznego, teologii i filozofii, w sumie 250 tys. woluminów. Naprzeciwko biblioteki, na placu przed nią i frontem do rektoratu, od 1950 roku stoi pomnik króla Joao III, który definitywnie zadecydował o przeniesieniu uniwersytetu do Coimbry. Pozostałością po bytności Rzymian, jest fragment okazałego akweduktu „Aqueduto de Sao Sebastiao”. W czasach Imperium Romanum, miasto nosiło nazwę Aeminium. Ze wzgórza roztacza się panoramiczny widok na okolicę.

Opuszczamy Coimbrę i kontynuujemy jadę na południe, w stronę równie znanego miejsca w Portugali, jakim jest sanktuarium w Fatimie. „Sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej”, to ośrodek pielgrzymkowy poświęcony Matce Bożej Fatimskiej, zostało wybudowane w miejscu objawień Matki Bożej, które rozpoczęły się 13 maja i trwały do 13 października roku 1917. Cała sprawa dotyczyła widzeń trojga pastuszków; Łucji dos Santos, Franciszka i Hiacynty Marto, którzy w owym czasie mieli po dziesięć, dziewięć i siedem lat. Cała trójka mieszkała w Aljustrel, w miejscu należącym do parafii fatimskiej. Objawienia miały miejsce na małym skrawku ziemi należącym do rodziców Łucji, nazywanym Cova da Iria i znajdującym się 2,5km od Fatimy, przy drodze do Leirii. Matka Boża ukazała się im na krzewie zwanym „ilex”, będącym karłowatą odmianą dębu, mierzącym nieco ponad metr wysokości. Franciszek widział Maryję, lecz jej nie słyszał, Hiacynta ją widziała i słyszała. Łucja natomiast widziała, słyszała i z nią rozmawiała.

Ateistyczne władze, były zaskoczone i przestraszone rozwojem wydarzeń w Fatimie. 13 sierpnia 1917 roku, jeden z lokalnych urzędników aresztował dzieci usiłując je zastraszyć i zmusić do przyznania się, iż wszystko zmyśliły. Jednak ani groźba śmierci, ani tortur, nie nic nie dała. Dzieci zostały w końcu wypuszczone. 13 października 1917r., kiedy miał się zdarzyć tzw. „cud słońca”, na miejsce objawień zaczęły napływać tłumy ludzi. Władze Portugalii zrobiły wszystko, aby przez akcję propagandową i zastraszenie, nie dopuścić do zgromadzenia. Wysłano kilka tysięcy żołnierzy, aby blokowali drogi prowadzące do miejsca objawień i nie pozwalali ludziom tam się zgromadzić. Jednak napływ pielgrzymów był jednak tak wielki, że wszystkie działania władz, okazały się nieskuteczne. Kiedy wydarzył się zapowiadany „cud słońca”, wielu ludzi, także ateistów zaczęło się masowo nawracać. Wywołało to panikę władz, które swoje rządy opierały na antyklerykalizmie. W środkach masowego przekazu, usiłowano ośmieszyć to wydarzenie oraz dziesiątki tysięcy jego świadków. Wydawano biuletyny i pamflety wyszydzające objawienia, albo nadające im formę spisku lub manipulacji dokonanej przez jezuitów. Kościół katolicki po zbadaniu wydarzeń i treści objawień nie znalazł sprzeczności z doktryną i uznał ich autentyczność w 1930r.

Podczas kolejnych objawień Matka Boża Fatimska przekazała dzieciom trzy „tajemnice fatimskie”, które początkowo nie zostały upublicznione. Dwie z nich zostały zapisane i upublicznione w 1941r. na polecenie biskupa Fatimy. Trzecią z wizji (zapisaną w 1944r.) upubliczniono w 2000r.. Franciszek i Hiacynta zmarli niedługo po zdarzeniach opisywanych jako doznanie objawień na grypę hiszpankę. Papież Jan Paweł II beatyfikował oboje 13 maja 2000r., natomiast papież Franciszek kanonizował ich 13 maja 2017r. Łucja wstąpiła do zakonu karmelitanek, zmarła w 2005r.. Po jej śmierci w Portugalii ogłoszono żałobę narodową. 13 lutego 2008r., w trzecią rocznicę śmierci Łucji dos Santos, papież Benedykt XVI rozpoczął jej proces beatyfikacyjny.

Co do „tajemnic fatimskich”, to pierwsza ukazuje wizje piekła, do którego idą dusze grzeszników. Druga, dotyczyła mających nastąpić wydarzeń w Rosji i że, kiedy rozpropaguje swoje błędne nauki po świecie, wywoła wojny i prześladowania Kościoła. Przepowiedziała również wybuch i nieszczęścia II wojny światowej, wystąpienie głodu na rozległych obszarach świata i znieważanie osoby papieża. Treść trzeciej „tajemnicy fatimskiej” ujawnił publicznie Jan Paweł II 26 czerwca 2000r., była w niej mowa o m.in. białym kapłanie ginącym od kul z broni palnej i strzał z łuków, co część osób odnosi do nieudanego zamachu na Jana Pawła II z 13 maja 1981. Papież przypisywał swoje ocalenie wstawiennictwu Maryi, a pocisk którym został raniony, przekazał jako wotum do sanktuarium fatimskiego. Został on umieszczony w koronie figury Matki Bożej Fatimskiej w „Kaplicy Objawień”.

Fatima, to dziś miasto liczące ok. 10tys. mieszkańców, posiadające 15 kaplic i bazylik oraz jeden duży plac, na którym odbywają się najważniejsze uroczystości. Na obu końcach placu znajduje się bazylika. Po jednej stara, o neobarokowej architekturze „Basilica de Nossa Senhora do Rosario de Fatima” („Bazylika Matki Bożej Różańcowej”), która reprezentuje miejsce objawień i została zbudowana zaledwie dziesięć lat po świętym wydarzeniu, oraz kolejna, po drugiej stronie, imponująca i nowoczesna „Basilica da Santissima Trindade” („Bazylika Trójcy Przenajświętrzej”). Oprócz tych dwóch, między innymi istnieją liczne miejsca do odwiedzenia związane z objawieniami, takie jak „Muzeum Wosku” („Museu de Cera”), domy trzech pasterzy (znajdują się w Aljustrel w odległości 200m od siebie, to ok. 2km od sanktuarium fatimskiego) i „Muzeum Życia Chrystusa” („Museu Vida de Cristo”).

Ale wróćmy do tu i teraz… o dziwo, widocznie w czasie pandemii, przybywa do tego miejsca dużo mniej pielgrzymów i turystów, gdyż nawet w niedzielę nie ma problemów z zaparkowaniem i jest całkiem spokojnie. Pozostawiamy auta i idziemy do sanktuarium. Największe wrażenie robi rozległość placu, gdzie spora ilość pielgrzymów, wygląda, jakby była ich jedynie garstka. Po lewej stronie placu, naprzeciwko bazyliki, spostrzegamy niewielką ilość ludzi tworzących kolejkę. Podchodząc bliżej, dostrzegamy ciemniejszy kolor marmuru ułożonego na placu, układa się on w formę ścieżki ciągnącej się w stronę „Kaplicy Objawień”. Widzimy osoby przypinające do kolan ochraniacze, następnie klękają i mrucząc półgłosem modlitwy, zaczynają na klęczkach przesuwać się w stronę kaplicy. Ich bliscy w skupieniu towarzyszą im idąc obok. To „droga pokuty”.

Zaglądamy również do sklepów z pamiątkami, jak wiadomo miejsca takie, to centrum jarmarcznego handlu. Ilość dewocjonaliów kipi z pólek i straganów. Jednak obecnie miasteczko wieje pustką, wszędzie spokój i cisza, w jednej z licznych restauracji, zadowalamy się pizzą i jedziemy dalej w stronę stolicy, Lizbony.

Po drodze zaglądamy do jednej z winnic, których sporo mijamy na trasie. Utrzymana architektonicznie w klimacie „Quinta da Vassala”, siedziba marki win „sartal”, znajduje się w regionie Alenquer, 50 km na północ od Lizbony. To rodzinne plantacje i projekt, który koncentruje się na jakości winnic i win, w oparciu o wartości szacunku i miłości do ziemi. Zakupujemy kilka butelek do domu i coś na teraz… 5l kartonpack białego wina Chardonnay, za jedyne 7,5€, które okazuje się być wyjątkowo smaczne i świetnie komponuje się do posiłków.

Stolicę Portugalii mijamy północnymi opłotkami i kierujemy się od razu do Sintry, położonej 30km na płn.-zach. od Lizbony. Miasteczko położone pośród wzgórz „Serra de Sintra”. Rozrzucone pomiędzy wyściełanymi sosnowymi lasami pagórkami, kryją się ekstrawaganckie pałace, wystawne rezydencje i ruiny starożytnego zamku. Sintra przez wieki znana była jako letnia siedziba portugalskich władców. Przed odbiciem regionu z rąk Maurów, w Sintrze znajdował się arabski pałac, dziś w tym miejscu stoi „Pałac Narodowy” oraz górująca nad miasteczkiem twierdza „Castelo dos Mouros”.

Byłem w tym niezwykłym miejscu 14lat temu na motocyklu, wracając z podróży dookoła świata. Wydawało mi się, że znam dojazd do głównej atrakcji „Pałacu Pena”, a tymczasem zagmatwaliśmy się w gąszczu wąskich uliczek i wielu zakazów ruchu. Kiedyś, dało się podjechać pod samą budowlę, niestety dzisiaj odnotowuję radykalne zmiany. Obecnie z centrum do pałacu turystów wiozą autobusy lub trójkołowe motorki typu tuk-tuk. Gdzieś na peryferiach, udaje się w końcu ulokować nasze pojazdy, wynajmujemy tuk-tuka i jedziemy pod pałac (koszt to 5€ od os.).

Po drodze, tyleż wytworna, co przedziwna rezydencja, otoczona całkiem dużym ogrodem. „Quinta da Regaleira” została wybudowana na początku XX w. za sprawą pieniędzy i szaleństwa niejakiego Carvalho Monteiro. Ów jegomość był obrzydliwie bogatym handlarzem kawy (Portugalczycy obdarzyli go pseudonimem „Monteiro Milioner”), a do tego wolnomularzem, alchemikiem i miłośnikiem mistycyzmu. Z połączenia tych unikalnych cech powstał „Pałac Milionera”, który teraz wpisany jest na listę światowego dziedzictwa UNESCO.

Kiedy wreszcie docieramy na górę, możemy w całej okazałości podziwiać ten bajkowy pałac „Palacio Nacional da Pena” (wstęp 14€ od os.). No właśnie, bajkowy? Niektórzy mogą pomyśleć, że te kolory i kształty zostały wybrane z powodu kaprysu jakiegoś krezusa, a niektórzy będą zachwycać się panującym tutaj eklektyzmem… wszystko zależy od punktu widzenia… Co by nie mówić trzeba przyznać, że „Pałac Pena” to szczytowe osiągnięcie romantyzmu w architekturze, jest imponujący i nawet jeśli kogoś nie interesuje sama budowla, to na pewno zachwyci go malowniczy widok. Widać stąd Lizbonę, Atlantyk, jak również ruiny „Castelo dos Mouros”. W Pałacu znajdziemy liczne tarasy i wieżyczki, po których można chodzić i podziwiać panoramę, ale można również zwiedzać komnaty pałacowe. Z udostępnionych pomieszczeń, zobaczyć możemy sale królewskie, sypialnię królowej, jadalnię, łazienkę czy kaplicę.

Ale wróćmy do początku… to w 1850r. król artysta zwany w Portugalii jako Dom Fernando II zbudował wspaniały „Palacio da Pena”. Król był wielkim miłośnikiem sztuki, przyrody i wynalazków, znany był też jako malarz akwarelista. Pałac otoczony jest olbrzymim, egzotycznym parkiem, gdzie wśród romantycznych altanek i fontann wiją się ścieżki tonące w bujnej zieleni. „Pałac Pena” zadziwia nie tylko kolorem i bajkowo eklektycznymi detalami, lecz również otoczeniem i dojazdem. Wiedzie do niego wąska droga wijąca się w gęstwinie zadziwiających niekiedy drzew, każdy jej zakręt odsłania nowe tajemnice zaklęte w omszałych, przydrożnych głazach przypominających bajkowe postacie lub groźne potwory. W owym czasie powstały też inne wille i pałace, a Sintra stała się jednym z ulubionych miejsc odpoczynku wśród portugalskich wyższych klas.

Zwiedzanie zajęło nam sporo czasu, mieliśmy w zamiarze pieszo zejść do miasteczka, jednak wobec tej sytuacji zjeżdżamy autobusem (bilet 3,80€). Wysiadamy pod kolejnym pałacem „Palacio Nacional de Sintra”. „Pałac Narodowy” widać z daleka i łatwo go poznać, ma charakterystyczne dwie wieżyczki, które wyglądają jak kominy… Nie! To nie są wieżyczki, lecz właśnie kominy i nie wyglądają jak kominy, lecz jak wieżyczki. Mimo, że do pozostawionych aut nie jest daleko, to droga zajmujesporo czasu, bo trzeba iść okrężnym szlakiem. Na trasie marszu,, podziwiamy wiele mniejszych rezydencji i okazałych willi. Wyjątkowy jest wybudowany w latach 1906-1909 ratusz „Camara Municipal de Sintra”. Obiekt zawiera elementy neomanuelińskiego stylu i choć nie jest wielkościowo imponujący, to od razu w oczy rzuca się dekoracyjna wieża.

Niektórzy twierdzą, że Sintra jest kiczowata, a na każdym rogu widać przerosty formy nad treścią. Jak dla nas… jest bardzo oryginalna i zaskakująca, bo prawie każde odwiedzone przez nas miejsce, ma w sobie coś oryginalnego, charakterystycznego, a wręcz niepasującego. Może właśnie to sprawiło, że Sintra szczególnie zapadła nam w pamięć, a może fakt, że nader wyróżnia się tutaj nurt mauretański sprawiający, że budynki wyglądają bardziej orientalnie i egzotycznie. Jak podsumowalibyśmy Sintrę? Jest to miejsce, które koniecznie trzeba zobaczyć! Dziś, te piękne budowle jeszcze bardziej zwiększają potencjał turystyczny tego miejsca, a UNESCO objęło ten obszar swoim patronatem.

Dzień pełny turystycznych atrakcji jeszcze się nie kończy, pozostało nam podjechać kolejne 15km do specyficznego miejsca jakim jest dziki i surowy przylądek „Cabo da Roca”, wcięty w toń Atlantyku. To najdalej na zachód wysunięty punkt kontynentu Europy. Ponownie jestem w tym miejscu kolejny raz, bo jakby to było, aby będąc w podróży motocyklowej wokół świata, nie odwiedzić takiego miejsca, jakim jest koniec Europy…

Dzisiaj wieczorem, przylądek zasnuty chmurami, a wiatr hula we wszystkie strony. Skalisty brzeg wznosi się 144m ponad poziom Oceanu Atlantyckiego. Poczucie izolacji w tym miejscu wzmaga niewielki stopień rozwoju tej okolicy… nie ma tu prawie niczego poza latarnią morską, kawiarnią i sklepem z pamiątkami. Na obelisku stojącym na szczycie urwiska, umieszczona jest tablica zawierająca cytat słynnego portugalskiego poety Luisa Camoesa : „Tu, gdzie ląd się kończy, a morze zaczyna”. „Cabo da Roca” dzielą od znajdującego się po drugiej stronie Atlantyku przylądka Henlopen w amerykańskim stanie Delaware 5593km. Nieustające silne wiatry powodują, że jedyne rosnące tu rośliny są niskie i dostosowane do wzrostu w wysoko zasolonej glebie. Najbardziej rzucającą się w oczy rośliną na przylądku jest karpobrot jadalny (kwaśna figa), który nie jest rodowitą rośliną Portugalii, ale inwazyjnym gatunkiem, który zdominował miejscowe rośliny po ucieczce z pobliskiego ogrodu trzydzieści lat temu.

Z pewnością pobylibyśmy w tym miejscu nieco dłużej, może nawet rozbilibyśmy tutaj dzisiejsze obozowisko, ale z powodu porywistego wiatru, jesteśmy zmuszeni poszukać innego miejsca. Znajdujemy go kilkanaście km dalej, jadąc wzdłuż brzegu w kierunku Lizbony, na dzikim parkingu. To jedno z najlepszych miejsc, jakie udało nam się znaleźć na dziko w tej podróży, gdyż bazujemy na klifie z panoramicznym widokiem na ocean. Okazało się również, że zaledwie w odległości 10km od przylądka „Cabo da Roca” ustał wiatr i do zachodu świeci słońce. Wspaniała nagroda na koniec zdecydowanie zajmującego dnia.

20-07-26-map

27.07.2020r. – „Cabo da Roca” > Belem > Lisbona > Palmela > Sines – miejsce urodzin Vasco da Gama > Porto Covo – 220km (nocleg na placu dla kamperów tuż obok centrum miasta)

Rano jedziemy dalej wzdłuż wybrzeża w kierunku stolicy, do dzielnicy Belem i ujścia Tagu do oceanu. Pokonujemy obszar bogatych dzielnic, wspaniałych nadmorskich rezydencji, plaż i wielu bardzo ciekawych architektonicznie willi. Po 30km zatrzymujemy się już nad Tagiem, tuż obok „Wieży Belem” („Torre de Belem”). Obiekt został wpisany na światową listę zabytków UNESCO. Wieża uważana je za symbol Lizbony i zdecydowanie można ją określić, jako jedno z najciekawszych i najbardziej atrakcyjnych turystycznie punktów miasta. Tę najeżoną wieżyczkami fantazję architektoniczną wzniesiono, by strzegła wejścia do lizbońskiego portu. Dzielnica Belem, to nagromadzenie najważniejszych narodowych zabytków i atrakcji turystycznych Portugalii, związanych z erą wielkich odkryć geograficznych Portugalczyków. To również przestrzeń publiczna, gdzie mieszczą się parki, kilka muzeów oraz obiekty kulturalne. Nas interesuje postać wielkiego żeglarza Vasco da Gama, gdyż z tego nabrzeża w 1497r. wyruszał na odkrycie drogi morskiej do Indii. Tutaj też, po powrocie witany był przez króla Portugalii Manuela I zwanego Szczęśliwym. Podróżnik przywiózł ze sobą niewielki ładunek pieprzu, który to okazał się być na wagę złota i cała wyprawa kilkakrotnie zwróciła się. Tak też rozpoczął się złoty wiek ekspansji, który zapewnił wielkie bogactwo królestwu.

Nieopodal mieści się „Pomnik Odkrywców” („Padrao dos Descobrimentos”). Całość konstrukcji przypomina statek wyruszający na daleką, zamorską wyprawę. Wygląda na to, że stylizowana karawela wypływa w oceaniczne wody, a postać Henryka Żeglarza znajduje się w dumnej, patetycznej pozycji na dziobie. Na dwóch bocznych rampach prowadzących do symbolicznej postaci księcia znajdują się niektóre ze znaczących postaci portugalskiej ekspansji terytorialnej i nazwy kulturowe z epoki odkryć geograficznych w sumie ponad trzydziestu. Wszystkie są przedstawiane symbolami nawiązującymi do ich tożsamości, czyli nawigatorzy, kartografowie, wojownicy, kolonizatorzy, misjonarze, kronikarze i artyści.

Najcenniejszym zabytkiem Belem jest „Klasztor Hieronimitów” („Mosteiro dos Jeronimos”). Budowa klasztoru rozpoczęła w roku 1501 z polecenia króla Portugalii Manuela I, jako wyraz dziękczynienia za szczęśliwą wyprawę Vasco da Gamy do Indii. Klasztor powstał na miejscu kaplicy „Ermida do Restelo” („Capela de Sao Jeronimo”), założonej w tym miejscu przez Henryka Żeglarza, w której to, noc przed rozpoczęciem wyprawy do Indii, spędził Vasco da Gama i jego towarzysze wyprawy. Tam też znajduje się kamienny nagrobek Vasco da Gamy (1468-1523). W roku 1983 budowla została wpisana na listę UNESCO. W zachodnim skrzydle klasztoru, znajduje się jedno z najciekawszych muzeów całej Portugalii „Muzeum Morskie” („Museu da Marinha”). Niestety dziś poniedziałek, dzień zamkniętych muzeów. Jedno jest pewne, że warto odwiedzić to muzeum! Wiem to z autopsji, gdyż zwiedzałem to miejsce w 2006r., toteż dzisiaj Wiola i Jurek muszą się zadowolić moją opowieścią o zbiorach. A to, że są tam wielkie modele statków, stare mapy, statki w skali 1:1 oraz oryginalne elementy wyposażenia dawnych karawel lub galeonów, ale i największa na świecie kolekcja astrolabiów, czyli pomiarowych przyrządów nawigacyjnych, tak ważnych w czasie dominacji Portugalii na oceanach świata.

Przenosimy się w okolice centrum Lizbony, pozostawiamy auta na parkingu i zagłębiamy się w miasto. Najpierw zaglądamy do „Katedry Se” („Se de Lisboa”), to bardzo ważne miejsce dla mieszkańców Lizbony. Podobno właśnie w tej okolicy przyszedł na świat św. Antonio. Po dziś dzień 13 czerwca wyrusza spod katedry uliczkami Lizbony procesja rozpoczynająca tzw. Festiwal św. Antoniego. To czas wielkiej zabawy, grillowanych sardynek, kolorowych girland, koncertów, zabaw ulicznych, wystaw, przedstawień, spotkań, to wreszcie miesiąc wielkiej zabawy i najważniejsze święto w całej Lizbonie. Natomiast zbudowanie katedry zlecił pierwszy król Portugalii, Alfons I Zdobywca, niedługo po wypędzeniu z Lizbony Maurów. Budowę ukończono w 1150r. Miała być ona symbolem zwycięstwa nad Maurami, gdyż kiedyś w tym miejscu wznosił się mauretański meczet. Ruszamy na przyległe wzgórze i zaglądamy do najstarszej i najbardziej malowniczej dzielnicy Alfama. Wąskie uliczki, skryte zaułki, zabytkowe tramwaje, to jedno z najurokliwszych miejsc stolicy, gdzie nawet zabłądzenie jest wielką atrakcją. Na szczycie, dostojnie górują nad miastem ruiny „Zamku św. Jerzego” („Castelo de Sao Jorge”). Lizbona jest dumna z zamku, którego korzenie sięgają do czasów Maurów, a którego historia jest mocno powiązana z dziejami miasta (wstęp 10€ od os.). Jednak największą atrakcją tego miejsca, jest panoramiczny widok, roztaczający się z zamkowych murów. Całe miasto i dolina Tagu jak na dłoni.

Schodzimy ze wzgórza i przemierzamy kolejne dzielnice. Miasto położone jest w rozległym wąwozie, po obu stronach otoczone stromymi wzniesieniami. Zwiedzanie „Dolnego Miasta” rozpoczynamy w dzielnicy Baixa. Idziemy przez plac „Praca de Don Pedro IV” znany jako „Rossio”, określany jest sercem Lizbony. Ten falujący mozaiką plac, to jeden z bardziej charakterystycznych punktów miasta. W przeszłości, kiedy stał tu „Pałac Inkwizycji”, plac był świadkiem ważnych wydarzeń politycznych jak i areną krwawych, niechlubnych wydarzeń związanych z europejską walką przeciwko herezji. Tu wykonywano publiczne egzekucje, wieszano skazańców na szubienicy, palono na stosie, a nawet urządzano korridy. Po środku placu znajduje się kolumna przedstawiająca Pedra IV, a splendoru dodaje okazały gmach „Teatru Narodowego” („Teatro Nacional de Dona Maria II”). To tu skupia się życie miasta, stąd widać wystający nad domami „Elevador de Santa Justa” i położony na wzgórzu, wspomniany powyżej „Castelo de Sao Jorge”. Stąd kierujemy się na „Plac Drzewa Figowego” („Praca da Figueira”), który jest ważnym węzłem linii autobusowych i tramwajowych oraz postojem dla taksówek i coraz bardziej popularnych w ostatnich czasach tuk-tuków. Następnie wędrujemy najsłynniejszą ulicą dzielnicy Baixa, głównym deptakiem Lizbony… Rua Augusta, wypełnioną kawiarniami i restauracjami, sklepami z rękodzielnictwem, spotkamy tu ulicznych sprzedawców i grajków. Pod nogami mamy wspaniałe przykłady „calcada portuguesa”, czyli wzorów z kostki kamiennej, które układają się w regularne zarysy. Aby ułatwić komunikację, znajduje się tu wiele elewatorów (wind), nas jednak interesują specyficzne tramwaje firmy „Carris”, wywożące mieszkańców i turystów na wyżej położone dzielnice, podobnie jak w Valparaiso czy San Francisco. Wygoda, ale za sporą sumę, kilkaset metrów 3,80€ od os. Na koniec przechodzimy na „Plac Handlowy” („Praca do Comercio”)… to właśnie tutaj Lizbona witała marynarzy wracających z dalekich wypraw, których barki były wypełnione po brzegi przyprawami, sprowadzanymi z zamorskich kolonii Portugalii, a okolica dudniła dźwiękami zliczających wszystko urzędników. A dziś… głównym elementem placu jest 14m wysokości statua, pomnik Józefa I (Dom Hose I) na koniu, odzianego w pelerynę, w okazałym hełmie, który depcze węża. Wzrok króla wędruje w stronę rzeki Tag, w stronę miejsca, gdzie łączy się ona z oceanem. Jest też „Łuk Triumfalny” („Arco de Rua Augusta”), na którym motywy bohaterów narodowych sprawiają, że jest ważnym miejscem tożsamości społecznej Portugalczyków. Natomiast otaczające łukiem plac potężne zabudowania budynków w charakterystycznym cytrynowym kolorze, mieszczą obecnie m.in. Ministerstwo Sprawiedliwości, a także najstarszą kawiarnia w Lizbonie, „Cafe Martinho da Arcada” z 1782r. Była ulubionym miejscem słynnego portugalskiego poety Fernando Pessoa, świadczą o wyjątkowości tego miejsca.

Można by jeszcze długo spacerować po tym niezwykłym mieście, jednak upał i zmęczenie bierze górę i popołudniem kończymy obchód Lizbony. Stolica Portugalii uznawana jest za jedno z najwspanialszych miast na świecie, również przez przewodniki „Lonely Planet”, które okrzyknęły ją jednym z Top-10 miast całego świata. Co zaskakujące, jednocześnie pozostaje ona jedną z najrzadziej odwiedzanych europejskich stolic. Obecnie jednak szybko się to zmienia, ponieważ wciąż odkrywają ją nowi turyści. Ja już w roku 2006, stwierdziłem iż jest to jedno z najciekawszych miast, które było mi dane odwiedzić, w moich dalekich i bliskich podróżach.

Kto nie widział Lizbony… nie widział rzeczy olśniewającej… czy z góry na dół… czy z dołu do góry, to bez znaczenia… hipnotyzująca siedmiowzgórna królowa… czasem jest ekscentryczną i czarującą kobietą… czasem luzytańską sroką kolekcjonującą bibeloty… bez umiaru poplątaną śliską ulicznością… kiedy zechce jest dekoracją i kokietuje mozaiką płytek azulejos… niczym włóczykijka wozi się żółtymi wagonikami… co rusz przechwala się, a to że jest perłą stylu manuelińskiego, a to że jest starsza od swojej koleżanki Romy… a to że frustracje zatapia w tagowym nurcie, przechadzając się najdłuższym mostem w Europie, imienia człowieka który przywiózł jej pierprz… kiedy się roztkliwia nad budyniowym pasteis i kieliszkiem wina, słuchając gitarowych ballad o miłości, zawierza fado… bo wie, że to jej bezpieczna przystań…

Wiola…

Opuszczamy stolicę Portugalii, przekraczamy Tag potężnym mostem „Ponte 25 de Abril” i kierujemy się dalej na południe w stronę dzikiego i jałowego „Cabo Espichel”, najbardziej na południe wysuniętego przylądka tego państwa. Na trasie przejeżdżamy przez Palmela i Sines. W tej drugiej, portowej miejscowości urodził się Vasco da Gama. Naszą dzisiejszą jazdę kończymy nad Atlantykiem w parku „Parque Natural do Sudoeste Alentejano e Costa”. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że przybyli panowie policjanci i poinformowali wszystkich chętnych do pozostania iż nocowanie na terenie parku jest zabronione, tak więc musimy podjechać na komunalny parking dla kamperów w Porto Covo i tam pozostajemy na dzisiejszą noc.

20-07-27-map

28.07.2020r. - Porto Covo > Vila Nova de Milfontes – „Forte de Sao Clemente” > „Farol do Cabo de Sao Vicente”) > Sagres – „Fortaleza de Sagres” > Lagos > Alvor – 180km (nocleg na kempingu „Camping Alvor”)

Rano, obchodzimy mały, kameralny porcik z okazałym fortem usytuowanym nad urwistym brzegiem. Obecnie miejscowość rozrosła się do wielkości kurortu, zachowując jednak specyficzny, układ architektoniczny. W sercu Porto Covo, znajduje się atrakcyjny, brukowany plac „Praca Marques de Pombal”, który stanowi ukłon w stronę wielkiego architekta układu sieci śródmiejskiej w Lizbonie. Przestrzeń zamknięta jest przez białe ściany maleńkich domków, najczęściej parterowych. Jasne barwy, odbijające promienie słoneczne kontrastują z głęboką czerwienią drewnianych drzwi oraz głębokim błękitem ozdób wokół ościeżnic i cokołów. Żywe kolory balustrad przytulnych kawiarenek zachęcają do wstąpienia na poranną kawę.

Dalej na trasie zaglądamy do Vila Nova De Milfontes, to urocza miejscowość wypoczynkowa, w sercu pięknego wybrzeża Alentejo. Portugalczycy uwielbiają Milfontes i tłumnie zjeżdżają się tam w lecie, skuszeni przez wspaniałe plaże i pyszne jedzenie. Miasteczko jest pełne brukowanych uliczek, bielonych domów i wspaniałych widoków na rzekę Mira. Na rozkaz króla Filipa II wzniesiono tu w 1602r. fortecę „Forte de Sao Clemente”, zwaną inaczej „Castelo de Vila Nova de Milfontes”.

Jadąc dalej na południe przemierzamy tereny „Parque Natural do Sudoeste Alentejano e Costa”, który zajmuje obszar wzdłuż oceanicznego brzegu, aż po przylądek „Cabo de Sao Vicente”. To najbardziej wysunięta na płd.-zach. część Portugalii i zarazem Europy. W średniowieczu miejsce to uznawano za koniec znanego Europejczykom świata. Nazwa przylądka wywodzi się od św. Wincentego z Saragossy, którego ciało pogrzebano w tym miejscu. W czasach przedchrześcijańskich, gdy tereny te obejmowało Imperium Rzymskie, półwysep ten był nazywany „Świętym Przylądkiem” dla uczczenia ostatniego miejsca, skąd widać było zachodzące słońce. Natomiast w marynarskim i żeglarskim żargonie, zyskał on sobie przydomek „Przylądka Ciepłych Gaci”, jako miejsce w którym płynąc z Europy, przechodziło się ze strefy chłodniejszej do cieplejszej.

Jakby z marszu podjeżdżamy do miasteczka Sagres, w pobliże fortecy „Fortaleza de Sagres”, zajmującej sam czubek przylądka „Ponta de Sagres” o klifowych brzegach. U nasady przylądka , przed wejściem do fortecy, przygotowano dla turystów obszerny parking, nie ma więc żadnego problemu z pozostawieniem auta. W XVw. w fortecy funkcjonowała szkoła żeglarstwa, nawigacji i kartografów, zorganizowana przez króla Henryka Żeglarza. Choć sam nie żeglował, był wielkim patronem wypraw żeglarzy, przede wszystkim na wyspy atlantyckie (skolonizowanie Madery, Azorów) i wzdłuż zachodniego brzegu Afryki. Przyczynił się do rozwoju kartografii i nawigacji. Kapitanowie wracali z rejsów z rysunkami wybrzeży, które odkrywali. Wynajęci przez Henryka kartografowie tworzyli coraz lepsze mapy, które umożliwiały kolejne, udane wyprawy. Henryk zatrudniał również zdolnych twórców instrumentów nawigacyjnych, a te, coraz doskonalsze, ułatwiały żeglugę portugalskiej flocie. Założona przez niego szkoła, miała duży wpływ na sukcesy portugalskich wypraw, aczkolwiek największe miały miejsce dopiero po jego śmierci. Ich efektem były kolejne portugalskie kolonie i płynące z nich wielkie zyski dla królestwa. Jest uznawana za pierwszą akademię morską na świecie. Po jego śmierci, głównym centrum żeglugowym stała się Lizbona, a „Fortaleza de Sagres” zaczęła podupadać, dzisiaj trudno tam nawet znaleźć ślady po Henryku, chyba że uznamy okazałą „różę kompasową” inaczej „różę wiatrów” („rosa dos ventos”) za pozostałość tamtejszej szkoły. Ma aż 43m średnicy, a jej promienie wyłożono kamieniami. To co dzisiaj można tu oglądać, to niestety w większości rekonstrukcje. Twierdza pierwszy raz została zniszczona podczas ataku flotylli angielskiego pirata Francisa Drake w 1574r. Drugiego i ostatecznego zniszczenia, dokonały siły natury podczas trzęsienia ziemi w 1755r. Z tamtych czasów zachowały się jedynie mury niewielkiego kościoła „Kościół Matki Bożej Łaskawej” („Igreja de Nossa Senhora da Graca”) , znajdującego się wewnątrz murów fortecy. „Fortaleza de Sagres” uznana za portugalski monument narodowy, została odbudowana w latach 1950-1960.

Wykupujemy bilety (3€ od os.) i obchodzimy cały rozległy teren fortecy, wytyczoną ścieżką przyrodniczo-historyczną prowadzącą wokół krawędzi klifu. Zobaczyć także można replikę „padrao” („Padrao de Descobrimento”), czyli kamiennego krzyża z herbem Portugalii, w formie słupa, ustawianego w XV w. przez portugalskich odkrywców na nowo odkrytej ziemi, którą tym gestem brali w posiadanie. Na spacer za murami, należy przeznaczyć co najmniej godzinę. Jest to przyjemna czynność, gdyż lekki wiatr, w połączeniu z cudownymi widokami uprzyjemnia wędrówkę. Z północnej strony cypla, mamy widok na położony kilka km dalej przylądek „Cabo de Sao Vicente” i latarnię morską umieszczoną na jego końcu.

Natomiast w samym Sagres, nie ma nic specjalnego do zobaczenia. Tak więc na kogo czekają tutejsi właściciele noclegów? Na surferów! Pełno jest sklepów ze sprzętem specjalistycznym. A przede wszystkim pogoda sprzyja… pomyślne wiatry u brzegów stromych klifów w okolicy, zapraszają chętnych na łapanie fali. Są też niezłe restauracje, w jednej z nich zjedliśmy obiad, czyli danie dnia (prato do dia), jednak przygotowane kalmary w specyficznym sosie, jakoś nie przypadły nam do gustu (talerz 8€ od os.) . Natomiast piwo „Sagres” (2.80€) było doskonałe.

Dalej nasza trasa biegła do Lagos, gdzie chcieliśmy pozostać na nadmorskim kempingu, a dalszą część dnia przeznaczyć na plażowanie. Niestety wybrzeże Lagos, prezentujące się jako ekskluzywny kurort, okazało się być zagospodarowane luksusowymi willami, polami golfowymi i hotelami. Na placu, niedaleko fortyfikacji, w kierunku oceanu patrzy pomnik Henryka Żeglarza i wypatruje statków powracających z wypraw w nieznane. To kosmopolityczne, tętniące życiem miasto, w którym sporo się dzieje zarówno w ciągu dnia, jak i w nocy, a gdy słońce jest wysoko nad nieboskłonem, wypada relaksować się na jednej z wyjątkowo pięknych plaż. Widać nazbyt to wytworny teren, aby urządzać tu pospolity obóz. Jedziemy nieco dalej na wschód, do kolejnej miejscowości Alvo i tam dopiero znajdujemy kemping (19€ za nasz zestaw). Mamy nieco czasu, toteż tymczasową dyktę, która nieco rozmiękła w oknie Jurka Toyoty, zastąpiliśmy pozyskaną ze śmietnika sklejką. Była przy tym majsterkowaniu niezła zabawa, niczym w znanej bajce, „Sąsiedzi”.

Ale wróćmy do Lagos… najpierw do przeszłości… historia miasta jest nierozerwalnie związana z kolonialnymi dziejami Portugalii oraz handlem niewolnikami. W 1444r. pierwsi ludzie sprowadzeni z Afryki przybyli do Lagos, gdzie zostawali wystawiani na publiczny rynek, aby możnowładcy mogli ich zakupić. Ówcześnie w budynkach otaczających „Mercado de Escravos”, na niższych poziomach znajdowały się biura inspektorów targu, urząd celny, wartownia, a także koszary z więzieniem wojskowym. To tutaj dotarł pierwszy transport 235 niewolników z Czarnego Lądu. Zostali uprowadzeni u wybrzeży Senegambii i przeznaczeni na sprzedaż. Szacuje się, że Lagos przyjęło co najmniej 1444 regularne transporty niewolników i to prawdopodobnie tutaj, powstał pierwszy ich targ na Starym Kontynencie. Reasumując… portugalskie imperium rabunkiem, wyzyskiem i niewolnictwem stało. W powieści „Baltazar i Blimunda” laureat literackiego Nobla Jose Saramago opisuje króla Jana V wysłuchującego swego skarbnika… ów przedstawia władcy spis dóbr dostarczanych z podbitych ziem: „… z Melinde kość słoniowa, z Mozambiku Murzyni, złoto, z Angoli również Murzyni, ale trochę gorsi, kość słoniowa, ta z kolei najlepsza, jaką można znaleźć na całym zachodnim wybrzeżu Afryki, z wysp św. Tomasza drewno, mąka maniokowa, banany, pataty, kury, banany, koźlęcia, indygo, cukier, z Wysp Zielonego Przylądka trochę Murzynów”.

A jak ma się tu i teraz… Zespół muzealny z Lagos włączył się do międzynarodowego projektu UNESCO „Szlaki Niewolnictwa”, którego celem jest „przełamać ciszę wokół tematu”. Rozpoczęty w 1994 r. z inicjatywy Haiti i kilku krajów afrykańskich, projekt okazał się mieć duże znaczenie i przyczynił się do oficjalnego uznania handlu niewolnikami za zbrodnię przeciwko ludzkości. Wraz z narodowymi komitetami wielu krajów, w tym Portugalii, międzynarodowa organizacja „Szlaków Niewolnictwa” zdołała ustanowić 23 sierpnia Międzynarodowym Dniem Pamięci o Handlu Niewolnikami i jego Zniesieniu oraz zrealizować liczne prezentacje i konferencje związane z tym zagadnieniem… aby pamięć się nie zatarła.

Niewolnictwo rzuca cień na to, co portugalska historia przedstawia jako złoty wiek, kiedy żeglarze w małych łodziach wyruszali na pierwsze morskie szlaki łączące Europę z Afryką subsaharyjską, Azją i Ameryką Południową w XV i XVI w. Szacuje się, że Portugalczycy na swoich statkach, wywieźli z Afryki na inne kontynenty ok. 5,8 mln ludzi, większość do Brazylii. Epoka wielkich odkryć sprawiła, że ten mały naród na obrzeżach Europy, zyskał pozycję globalnej potęgi, a wyczyny wczesnych odkrywców trwają w narodowej tożsamości. Portugalscy bohaterowie morza są czczeni w pierwszych słowach hymnu narodowego, a flagę Portugalii zdobi astrolabium (przyrząd astronomiczny używany w nawigacji do początku XVIII w.) Posągi krzepkich marynarzy są niemal w każdym portugalskim mieście. Być może kiedyś, powstanie pomnik upamiętniający ofiary kolonializmu, przede wszystkim handlu ludźmi i niewolnictwa, będzie on przypominał również o mroczniejszej stronie wielkich odkryć geograficznych, która przez lata była przemilczana. Pomnik ten powinien zaprojektować artysta pochodzący… z Afryki!

20-07-28-map

29.07.2020r. - Alvor > Faro (zwiedzanie starówki) > granica Portugalia – Hiszpania > Huelva > Fregenal de la Sierra > Merida > Romangordo – 550km (nocleg na dzikim parkingu, tuż obok autostrady)

Kończy się nasz pobyt w Portugalii, powoli myślimy o drodze powrotnej. Tymczasem podążamy „ceramicznym” szlakiem, podziwiamy ręcznie malowane cudeńka. Przed granicą z Hiszpanią odwiedzamy jeszcze portowe miasto Faro i zwiedzamy niewielką starówkę. Zaczynamy tuż przy Marinie, położonej w centralnej części miasta, niedaleko rzucającego się w oczy napisu, gdzie akurat odbywał się koncert. Zaprosiliśmy się na kawę i naleśniki przy muzyce. No cóż, idziemy w miasto, na początek zachwycają nas znajdujące się na górnej części fasady „Arco da Vila”, liczne gniazda bocianów, taki swojski widok. Przez bramę, wchodzimy do jednej z najstarszych części miasta. Jego historia sięga z resztą czasów starożytnych, kiedy to na brzegu rzeki Ria Formosa, Fenicjanie i Kartagińczycy założyli pierwsze osady handlowe. Rzymianie przekształcili je w port Ossonoba, po nich nastali Wizygoci, a w VIII w. przybyli tu Maurowie, którzy ufortyfikowali miasto i zostawili po sobie wiele architektonicznych wpływów. Ogromny wpływ na losy miasta miało z pewnością niszczycielskie trzęsienie ziemi połączone z tsunami, które nawiedziło Portugalię w 1755r.

Pożegnanie z Atlantykiem robimy na plaży w Altura, gdzie mamy jeszcze czas na dzisiejszy obiad. Kończymy rozpoczęty w Normandii w miejscowości Fecamp, przejazd kontynentalnej Europy wzdłuż Oceanu Atlantyckiego, podczas którego przebyliśmy dystans ponad 4tys. km.

Po południu, przekraczamy hiszpańską granicę i podążamy w kierunku stolicy, Madrytu. Zaskoczyło nas iż po lekkim zagłębieniu się w ląd, temperatura szybko rośnie i zatrzymała się dopiero na 42ºC. Nawet nadchodzący wieczór, nie powodował jej spadku. Dopiero gdy wjechaliśmy w góry przed Almaraz, nieco zelżała do 36ºC. Wykorzystujemy tą sytuację i zjeżdżamy z autostrady w podrzędną drogę, gdzie znajdujemy spokojny parking, aby rozbić dzisiejsze obozowisko. Rozgrzane auto, rozpalone otoczenie, niezbyt sprzyjały nocnemu odpoczynkowi, dopiero nad ranem mogliśmy się poczuć bardziej komfortowo.

20-07-29-map

30.07.2020r. – Romangordo > Madryt – zwiedzanie > Saragossa > El Temple – 570km (nocleg na leśnej polance, 5km od autostrady)

Morderczy upał ponownie dopadł nas już przed południem. Wyjątkowo szybko pokonujemy pozostały dystans do stolicy Hiszpanii, Madrytu. Teoretycznie mamy sporo czasu, aby spokojnie zwiedzić najciekawsze miejsca stolicy. Po wjeździe szybko okazuje się, że rozległe centrum wyłączone jest z ruchu kołowego, za wyjątkiem autobusów i taksówek. Dalsze peryferia, mają tak zatłoczone parkingi, że aby gdzieś ulokować nasze pojazdy, krążymy po wąskich i zatłoczonych uliczkach ponad godzinę. Do tego upał, temperatura ustabilizowała się ponownie na wysokości 42ºC. W efekcie, auta pozostają 5km od centrum, a my bierzemy taksówkę, aby tam szybko dotrzeć, rzecz jasna pamiętając o obowiązkowych maseczkach. Wysiadamy w okolicy „Pałacu Królewskiego” („Palacio Real de Madrid”), który to postanowiliśmy kompleksowo zwiedzić (wstęp 13€ od os.). Na miejscu dzisiejszej budowli już w IX w. istniał arabski „Stary Zamek” („Antiguo Alcazar”), później przebudowana przez królów Hiszpanii we wspaniałą rezydencję. W w wigilię Bożego Narodzenia 1734r. niemal w całości strawił ją pożar. Z rozkazu króla Filipa V Burbona ruiny wyburzono i zaprojektowano nowy pałac, który swoim rozmachem i wyglądem, chciał nadać pomieszczeniom nieco luwrowego klimatu. Budowę ukończono w 1755r. Pałac stanowił główną siedzibę hiszpańskich władców aż do obalenia monarchii w 1931r. Po dziś dzień, jest oficjalną rezydencją króla Hiszpanii i choć obecnie rodzina królewska nie zamieszkuje już tego miejsca, nadal jest to reprezentacyjna siedziba króla, gdzie odbywają się ważne uroczystości państwowe, a także podejmowani są tu wszyscy ważni goście oraz przywódcy innych krajów.

Zwiedzanie rozpoczynamy od obszernego pałacowego dziedzińca „Plaza de la Armeria”. Natomiast za białymi, eleganckimi elewacjami kryje się prawie 2800 pomieszczeń (135tys. m²), z których tylko niewielka część udostępniona jest do zwiedzania i obowiązuje bezwzględny zakaz fotografowania wnętrz. W urządzonych z ogromnym przepychem komnatach, można podziwiać zachwycające gobeliny i imponujące żyrandole, meble, rzeźby, porcelanę, zegary, a także freski pokrywające całe sklepienia i gromadzoną przez kolejnych władców kolekcję obrazów m.in. Velazqueza, Goi, Caravaggia i Rubensa. Sercem pałacu jest „Sala Tronowa”, w której znajdują się trony wykonane specjalnie dla poprzedniego króla Juana Carlosa i królowej Zofii. Strzegą ich cztery lwy ze złoconego brązu, ocalone z pożaru wcześniejszego pałacu. Sklepienie zdobi imponujący fresk Giovanniego Battisty Tiepola „Alegoria Monarchii Hiszpańskiej”, a z sufitu zwisają ogromne żyrandole. Można poćwiczyć wyobraźnię w „Sali Bankietowej”, będącej połączeniem 3 dawnych komnat, można zachwycić się najbogatszym pod względem dekoracji pomieszczeniem, jakim jest „Sala Porcelanowa”, można mieć oczy dookoła głowy, podziwiając jak ma się „Sala Kolumnowa”, na bardziej wymagających czeka doskonale zaopatrzona „Biblioteka Królewska”, jest też pełna szklanych pojemników z egzotycznymi medykamentami „Królewska Apteka”, natomiast zjawiskowa „Sala Lustrzana”, zachęca do nieskończoności widzeń, jest też poświęcona kultowi religijnemu, cudna „Kaplica Królewska”, w której znajdują się relikwie św. Feliksa. Sale wypełnione są kolorowymi freskami, obrazami oprawionymi w bogato zdobione ramy, porcelaną i rzeźbami. Luksus i bogactwo szczerzy się rozmachem ze ścian.

Największe wrażenie zrobiła na nas jednak zachwycająca „Królewska Zbrojownia”, mieszcząca się w jednym ze skrzydeł pałacu, uważana za jedną z najlepszych tego typu kolekcji na świecie. Obejmuje zbiór broni i militariów od czasów średniowiecza aż do XIX w. Zobaczyć tu można pełne zbroje turniejowe dla jeźdźców i koni, miecz należący do konkwistadora i zdobywcy Meksyku Hernana Cortesa oraz miecz króla Ferdynanda Katolickiego. Do najcenniejszych eksponatów należy pełna zbroja używana przez króla Hiszpanii Karola V Habsburga w bitwa pod Mühlbergiem w 1547 roku. Zbrojownia i ekspozycja „opancerzenia” rycerzy i ich koni… to jakby oglądać średniowieczną odmianę „czołgu”. Kunszt i majstersztyk konstrukcji nie do opisania. Tak rozległej i świetnie przygotowanej kolekcji, nie widzieliśmy nigdzie do tej pory.

Wychodzimy z pałacu i zwiedzamy kolejny obiekt jakim jest katedra „Katedra de la Almudena” („Catedral de la Almudena”), która znajduje się vis-a -vis „Palacio Real” (wstęp 6€ od os.). Jej budowę planowano długo, kamień węgielny został wmurowany przez króla Alfonsa XII w 1883r., a poświęcona została w roku 1993, przez papieża Jana Pawła II. Przez dłuższy czas była znana jako „projekt bez końca”, gdyż ostateczne prace wykończeniowe trwały jeszcze do 2004r., kiedy to odbył się ślub następcy tronu księcia Filipa. Pod względem architektonicznym, łączy w sobie trzy style: neoklasycystyczny, neogotycki oraz neoromański. W katedrze można zobaczyć freski i obrazy autorstwa wielu cenionych artystów, jednak jedną z najpiękniejszych ozdób są witraże, przez które do wnętrza wpada kolorowe światło, barwiąc ściany świątyni. Wspinaczka na kopułę, jest częścią wejścia do „Muzeum Katedralnego” („Museo y Cupula”) . W tym muzeum, eksponowane są przedmioty liturgiczne o dużej wartości historycznej, takie jak monstrancje czy kielichy, które są prawdziwymi klejnotami. Po podejściu do kopuły katedry, na taras ulokowany u sklepienia wież, z jednego z najlepszych punktów widokowych, można podziwiać panoramę Madrytu.

Schodzimy w dół i przemieszczamy się do centrum, na „Plac Główny” lub zwany bardziej artystycznie „teatrem pod niebem Madrytu” („Plaza Mayor”). To jeden z najbardziej znanych placów w Madrycie. Został zbudowany na planie prostokąta o bokach 120 × 94 m. Do placu prowadzi 9 wejść. Wprawne oko lub też bystry matematyk, będzie w stanie naliczyć w centrum ok. 237 balkonów, ozdabiających fasady kamienic. W średniowieczu, był zwykłym targowiskiem usytuowanym poza murami miasta. W 1561r. Filip II przeniósł do Madrytu stolicę i postanowił stworzyć na bazie istniejącego targowiska, miejsce spotkań publicznych. Budowę zakończono w 1619r. za rządów Filipa III, a w zamierzeniu miało to być miejsce nie tylko spotkań, ale i istotnych wydarzeń… i było. To tutaj odbywały się pokazowe procesy inkwizycji i nastepujące po nich egzekucje, tutaj koronowano królów, organizowano demonstracje, obchodzono święta, wystawiano premiery sztuk teatralnych, odbywały się korridy i stąd… rozchodziły się plotki. Obecnie plac jest atrakcją turystyczną, wszystkie budynki zostały odrestaurowane, w ich oficynach mieszczą się kawiarnie i restauracje. Na chwilę kontemplacji z pewnością zasługują „Casa de la Panderia”, czyli „Dom Cechu Piekarzy”, gdzie dopiero w 1992r. dodano urocze, mocno kiczowate alegoryczne figury zdobiące fasadę oraz „Casa de la Carniceri”, będąca „Domem Cechu Rzeźników”. Oprócz tego warto przyjrzeć się pomnikowi Filipa III i przejść uliczkami, będącymi zagłębiem małych sklepów i restauracji.

Tu też przyglądamy się temu, co wydaje nam się najciekawsze… to lokale zawierające w swej nazwie określenie „Museo del Jamon” („Muzeum Szynki”) i gdzie pokaźna ilość szynek zwisa z gablot i sufitów. Lokale pod szyldem „Museo del Jamon” (jest ich tutaj cała sieć), to połączenie barów szybkiej obsługi (konsumpcji dokonuje się również na stojąco) i sklepów, w których można zakupić do domu szynkę, kiełbasę i sery, które akurat ci posmakowały. W roli głównej, zamiast tatara czy też nóżek w galarecie, występuje tutaj szynka. Ta słynna, dojrzewająca, będąca w gruncie rzeczy jednym z symboli Hiszpanii. Piękne i wielkie świńskie nogi wiszą sobie wesoło (lub też całkiem niewesoło z punktu widzenia wegetarian) i dojrzewają spokojnie nad głowami gości. Zamawiasz zatem kanapkę z szynką, talerz szynki albo pikantnej kiełbaski chorizo, czy też półmisek hiszpańskich serów i już twój żołądek ma smaczną podkładkę pod trunki. Z prostej przyczyny raczymy się jedynie piwem „Estrella”, ponieważ niebawem ruszymy w dalszą drogę.

20-07-30-map

W Madrycie jest do zobaczenia jeszcze bardzo wiele zabytków i atrakcyjnych miejsc, niestety zmęczeni upałem i zwidzaniem w maseczkach, odpuszczamy i wracamy do aut taksówką, by szybko wyjechać z miasta, kierując się w stronę Saragossy. Okazuje się, że autostrada prowadząca do tego miasta jest bezpłatna, więc szybko pokonujemy kolejne 350km. Morderczy upał, tuż za Madrytem, podbił temperaturę do 45ºC. Pod wieczór zjeżdżamy nieco z trasy kierowani informacją o kempingu. Jednak na kolejnym, ze skrzyżowań drogowskazów już zabrakłokomuś cierpliwości do umieszczenia informacji, więc lokujemy się tuż przed miejscowością El Temple, na skaju sosnowego zagajnika i rozbijamy obozowisko na dzisiejszą noc. Szczęśliwym trafem w tejże okolicy nieco wcześniej przeszła burza, co dało sporą obniżkę temperatury. Tak zachwyciliśmy się przyjemną aurą, że nie zwróciliśmy uwagi na lokalizację… pomiędzy cmentarzem a świniarnią, a za chwil kilka sprowadziły się komary.

31.07.2020r. – El Temple > Huesca > Bielsa – granica z Francją > Auch > Tulle > Puy Nachet – 620km (nocleg nad jeziorem, na kempingu„Camping Du Lac” – Aquadis Loisirs – 13€ za nasz zestaw)

Rankiem ruszamy w kierunku Pirenejów. Postanowiliśmy przekroczyć je, jadąc drugorzędną drogą nr A138, przez graniczną miejscowość Bielsa. Niezwykle malownicza trasa, gdzie szczytowy jej fragment i zarazem granicę z Francją, pokonujemy tunelem o dł. 3070m, gdzie wjazd od hiszpańskiej strony położony jest na wys.1664m n.p.m, a wyjazd po francuskiej na wys.1821m n.p.m.

Po wyjeździe z tunelu, zastajemy całkowicie odmienny krajobraz, jakby wyjęty z przejazdu „Trasy Transfogarskiej” po południowej stronie Karpat. Wjechaliśmy w sielskie, rolnicze regiony Francji, toteż widoki z trasy mocno nas absorbują. W jednej z małych wiosek, zatrzymujemy się na obiad. Stosowne tablice, zapraszają na obiady w wydaniu „danie dnia”. Dalej to już tylko jazda i jazda, którą kończymy w okolicy Tulle, gdzie zjeżdżamy z trasy do Puy Nachet, nad jezioro Doustre i lokujemy się na kempingu „Camping Du Lac” – 13€ za nasz zestaw z prądem.

Dzisiejszy wieczór to tzw. „zielona noc”, kończymy wspólną wyprawę z Jurkiem, od jutra wracamy do Polski oddzielnie. Jurek, do swojego domu w Muszynie, pojedzie przez Niemcy i Austrię, natomiast my, będziemy kierować się w stronę Bałtyku, gdzie chcemy spędzić jeszcze tydzień i przejechać na rowerach kilka nadmorskich tras. Oczywiście szczęśliwy objazd Atlantyku i pomyślne zwiedzanie, honorujemy stosownym toastem. To była całkiem przyjemna i ciekawa podróż, która mocno wzbogaciła naszą wiedzę na temat terenów, które przebyliśmy oraz zamieszkujących je społeczności.

20-07-31-map

01.08.2020r. - Puy Nachet – „Camping Du Lac” > Clermont-Ferrand > Strasburg – 750km (nocleg na parkingu dla TIR-ów)

Dzisiaj, po wyjeździe z kempingu, rozchodzą się nasze drogi i podążamy, każdy w zaplanowaną przez siebie stronę. Cały dzień, to mozolna jazda i pokonywanie kolejnych kilometrów. Jest to mocno uciążliwe, ponieważ jedziemy przez Francję omijając autostrady. Natomiast wynika z tego jeden, ale za to pozytywny aspekt, przejeżdżając przez kolejne miasteczka i wioski, jesteśmy w bezpośredniej bliskości z miejscową zabudową i lokalnym życiem mieszkańców. Zdecydowaną uciążliwością takiego przejazdu, jest objazd niezliczonej ilości rond, od tej czynności mam zawrót głowy i poplątanie rąk. Pod wieczór docieramy do Strasburga i 25km za miastem, na wylocie z miasta w kierunku Karlsrue, na autostradowym parkingu dla TIR-ów, „Aire de la Pfeffermatt”, pozostajemy na nocleg. Wszytko byłoby dobrze, gdyby nie warczące agregaty pracujące na dachach chłodni.

20-08-01-map

02.08.2020r. - „Aire de la Pfeffermatt” 25km za Strasburgiem > Karlsrue > Ludswighafen > Frankfurt > Gettingen > Berlin > Szczecin > Międzywodzie – 1000km (nocleg na kempingu „Tramp”)

Kolejny dzień pochłaniania setek kilometrów, musimy przebyć całą przestrzeń Niemiec, jakby w poprzek. Jedyny plus, jedziemy szybko autostradami. Co nas nieco zaskoczyło, wiele odcinków znajduje się w totalnej przebudowie i mocno hamuje tempo naszego przejazdu. Jeszcze przed zachodem wjeżdżamy do Polski na wysokości Szczecina i wreszcie możemy powrócić do polskiej kuchni. W przypadkowo napotkanej karczmie, raczymy się wspaniałymi pierogami, takimi które lubimy najbardziej – ruskie i z mięsem. Na pierwszą bazę pobytową nad Bałtykiem wybieramy miejscowość Międzywodzie i kemping „Tramp”. Cena nieco szokuje, 95zł za nasz zestaw – auto, 2-os. i prąd za dobę…? mniej płaciliśmy w Zachodniej Europie. Dodatkowo, kemping jest tak zatłoczony, że z trudem znajdujemy miejsce na rozbicie obozowiska, można zapomnieć o wydzielonych stanowiskach, czy boksach. Ponad połowa zakwaterowanych turystów, to przybysze z Niemiec, przypuszczamy, że stąd te ceny i taki tłok. Przecież, na początku obecnego lata spędziliśmy już trochę czasu nad Bałtykiem i ceny były o 30% niższe. Mamy w tym terenie zaplanowane pewne przejazdy rowerowe, stąd jednak decyzja, że mimo wszystko pozostajemy, wszak i tak nie spędzimy na terenie kempingu wiele czasu.

20-08-02-map

03.08.2020r. – Międzywodzie > Kołczewo > Warnowo > „Woliński Park Narodowy” > Międzyzdroje – (powrót tą samą trasą) – 47km na rowerach

Realizujemy zaplanowane przejazdy rowerowe. Są one kontynuacją wcześniejszych rowerowych podróży dokonanych w maju i czerwcu wzdłuż wybrzeża Bałtyku. Czynimy to etapami, tworząc kolejne bazy i takim to sposobem przemierzamy pieszo i rowerowo nadmorskie szlaki i trasy. Tego typu spędzanie czasu kultywujemy już ponad 10lat, wzbogacając sposoby podróżowania, szczególnie po naszym kraju. To jeszcze bardziej zbliżająca z naturą forma wędrowania, jaką znamy i stosujemy podczas motocyklowych wojaży. Dotąd jeździliśmy rowerami górskimi firmy „Trek”, ale po pewnych próbach i testach w tym roku przesiedliśmy się na wspomagane elektrycznie rowery górskie „Haibike Sduro”. Zdecydowanie zwiększyło to dystans, jaki w naszym wieku był w formie relaksowej do przejechania każdego dnia, z 50 nawet do 80km. Rowery te mają świetnie zestrojone resorowanie, niczym krosowy motocykl, a następnym nawiązaniem do niego jest elektryczny silnik Yamahy… Nie będziemy opisywać kolejnych wrażeń, skupimy się na ciekawostkach, a są nimi kontynuując wczorajsze odczucia… nadbałtyckie ceny! Międzyzdroje zabiły nas ich wysokością, a ponadto ilością wczasowiczów, szczególnie tych z Niemiec. Przykładowe ceny – kawa 13zł, gałka lodów 5zł, naleśnik z owocami 26zł – szok, czujemy się jak na wybrzeżu francuskim, bo w Hiszpanii i Portugalii jest zdecydowanie taniej. Jak zwykle, nad Bałtykiem raczymy się dorszem, tym razem w portowej tawernie w Międzyzdrojach – 11,50zł za 100gram i piwo w cenie 10zł. Drogo, ale wszystko smakowało wybornie.

20-08-03-map

04.08.2020r. – Międzywodzie > Dziwnów > Dziwnówek > Pobierowo > Trzęsacz > Rewal – (powrót tą samą trasą) > Międzywodzie – 61km na rowerach

Kolejny rowerowy dzień i przepiękne trasy, szczególnie fragment prowadzący przez las, z Dziwnówka do Pobierowa. Na całej trasie, przygotowanie i oznakowania szlaków bez zarzutów. Tym razem dorsza konsumujemy w Rewalu w knajpie „Nad Klifem” – 9zł za 100gram + piwo 8zł. Wszystko smakowało wyśmienicie.

20-08-04-map

05.08.2020r. – Międzywodzie > Mrzeżyno > Rogowo (przyjazd naszą Toyotą na następny kemping) – 50km Rogowo > Dźwirzyno > Rogowo (spacer plażą do Dźwirzyna i z powrotem 8km)

Dopołudniowy czas przeznaczyliśmy na przeniesienie naszej bazy kempingowej o 50km na wschód z Międzywodzia do Rogowa, położonego 4km za Mrzeżynem. Stacjonujemy na kempingu Nr 91 usytuowanym nad wodami jeziora Resko (70zł za dobę za nasz zestaw z prądem). Później spacer plażą na dorsza do portu w Dziwnówku. Im dalej przemieszczamy się na wschód, tym ceny nieco spadają, gdyż za dorsza płacimy 8zł za 100gram, a piwo kosztuje już 7zł.

06.08.2020r. – Rogowo > Dźwirzyno > Kołobrzeg > Sianożęty (przejazd rowerami tam i z powrotem) > Rogowo – 57km na rowerach

Kolejny rowerowy dzień, jedziemy przez Kołobrzeg do Sianożętów. Tym razem w drodze powrotnej w Kołobrzegu zaglądamy do restauracji „U Rewińskiego”, gdzie renoma smażonej rybki jest bezdyskusyjna. Nienaganny smak, do tego wspaniale sałatki i o dziwo całkiem normalne ceny – 10,50zł za 100gram.

20-08-06-map

07.08.2020r. – Rogowo > Mrzeżyno > Rogowo (plażą do Mrzeżyna i z powrotem 12km) Rogowo > Kołobrzeg > Przesieki („Motel Drawa”) -170km

Dopołudniowy czas spędzamy na spacerze plażą do Mrzeżyna i z powrotem. Tam w znajomej nam tawernie „Portowa”, zamawiamy dorsza w gazecie, a to z tytułu formy podania na papierowej podkładce przypominającej gazetę. Polecamy tę knajpkę położoną tuż przy moście. Cena dorsza 8,50zł za 100gram. Pod wieczór opuszczamy Bałtycki brzeg i jedziemy do Przesiek, nad Drawę. Odwiedzamy po drodze znajomych prowadzących „Motel Drawa”. Zawsze podczas spływów po Drawie i przez „Drawieński Park Narodowy”, korzystaliśmy z tej bazy i tu wynajmowaliśmy kajaki. Od kilkunastu lat utrzymujemy przyjacielską zażyłość i jak tylko jest okazja, to się nawzajem odwiedzamy. Jak zwykle w takich sytuacjach jest co wspominać o czym pogawędzić przy piwku.

08.08.2020r. – Przesieki (Motel „Drawa”) > Poznań > Milicz > Niesułowice („Stary Młyn”) > Opole > Międzyrzecze Górne „Chałupa na Górce” – 580km

Rano opuszczamy Przesieki i jedziemy w kierunku naszej chałupy. Po drodze zaglądamy do kolejnych naszych znajomych, którzy nimi zostali poprzez podróżowanie. Odwiedzamy Bogusię i Piotra prowadzących w Niesułowicach koło Milicza restaurację i hotel „Stary Młyn”. Niektórzy pamiętają motocyklowe spotkanie, Zamknięcie Sezonu Podróżników Motocyklowych „Dolina Baryczy 2013” i wszystko to co związane z karpiami. Bogusia to wielokrotna „Królowa Karpia”, którego to serwuje wg. własnych przepisów w swojej restauracji. To również świetna baza do rowerowych i motocyklowych przejazdów, jak również wspaniałe miejsce na grzybobrania https://www.stary-mlyn.com.pl/ .

20-08-07-08-map

Przed północą docieramy do naszej „Chałupy na Górce” i tym samym kończymy naszą kolejną wyprawę, tym razem przez Europę, a w szczególności jej nadatlantycki odcinek:

… poprzez miasto królów, średniowiecznych kościołów, ale też wielobarwne „miasto światła i miłości”… przez region kojarzony z alianckim lądowaniem „Overlord” w czasie II Wojny Światowej, gdyż posiada wiele miejsc poświęconych tym wydarzeniom, lecz także jest ojczyzną sera camembert… przez krainę celtyckiej kultury, muzyki i legend, a także ojczyznę naleśników… do historycznej doliny obsianej majestatycznymi zamkami i pałacami, nie zapominając o produkcji wina… przez autonomię wywalczoną terrorem, ale też złociste plaże, skaliste klify, zielone wzgórza, rozległe pastwiska, lasy i strome zbocza gór… do pocztówkowych wsi, sanktuariów i portów… przez czarującą przestrzeń żółtych wagoników i magii ceramicznych azulejos… aż po monumentalne miasto królów, szynki i „Los Galacticos”… a na koniec morze, nasze morze… czy był to wabiący projekt?… czy zawrzały emocje?… przedstawię to w formie rymowanki… jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma…

Wiola…

europa-atlantyk-trasa

Naszą wyprawową Toyotą przebyliśmy 9940km + 230km na rowerach, co daje łącznie 10170km.

<<<< POPRZEDNIA