20 luty – czwartek – dzień 47.

Przelot z Manili do Doha w Katarze

O 9.00 opuszczamy nasz hotel sieci „OYO” i jedziemy taksówką (400piso) na międzynarodowe lotnisko „Ninoy Aquino International Airport” w Manili. O 13.00 mamy lot Manila > Doha liniami „Philippine Airlines” (Lot: 684, czas przelotu: 10h 30min. Cena za dwa bilety: 3.300zł). W kolejce do odprawy, jesteśmy zszokowani jej długością i tym, że odprawiają się same Filipinki, a wszystkie to młode kobiety. W samolocie, który załadowany jest do pełna i przewozi 364 pasażerów, my jesteśmy jedynymi białymi i jedynymi turystami, którzy lecą do Kataru. Jak przypuszczaliśmy, a później potwierdziliśmy, wszystkie te kobiety lecą do pracy. Czas oddaje nam na trasie lotu 5h i już o 18:30 lądujemy w Doha na „Hamad International Airport”. Odprawa od ręki, wizę przystawiają bezpłatnie. Jeszcze na lotnisku załatwiamy wycieczkę po mieście na jutrzejszy dzień w „Ariyan Limousine” www.ariyanlimousine.com . Oferta zawiera transport z lotniska do naszego hotelu, czterogodzinny przejazd po najciekawszych miejscach miasta Doha i transfer z hotelu na lotnisko w dniu wylotu. Cena łączna 120 $USD. Takim to sposobem, szybciutko znajdujemy się w hotelu, który wcześniej zarezerwowaliśmy na kolejne dwa dni poprzez booing.com: „The Town Hotel” Doha, Adres: Musheireb 4 – Najm Street, Doha, Katar, Tel: +974 4410 7100. Cena za dwie noce 370 riali katarskich (1 riyal (rial) katarski = 1,05 zł, 1 $USD = 3,64 riali katarskich QAR).

21 luty – piątek – dzień 48.

Doha – zwiedzanie stolicy Kataru – 100km

Doha, to miasto na piasku. Jednym z krajów, który wykorzystał daną przez los szansę, jest Katar- niewielki emirat (odpowiednik europejskiego księstwa), graniczący z potężną Arabią Saudyjską. Jednak w tym dość małym kraju (30 razy mniejszym niż Polska), ostatnie lata przyniosły imponujące osiągnięcia. Szejkowie nie znają granic… chcą uczynić z Dohy najpiękniejsze i najbogatsze miasto świata. Tutaj nie ma rzeczy niemożliwych. .Dość wspomnieć, że w przeliczeniu na mieszkańca, to jeden z najbogatszych krajów świata. A stało się to w zaledwie kilkadziesiąt lat i doprowadziło do niesamowitej metamorfozy tego kraju. Rybackie osady i namioty Beduinów zamieniły się na luksusowe wille, wielbłądy zastąpiły limuzyny i samoloty. Dziś liczba milionerów na metr² jest tu największa na świecie. A benzyna tańsza niż woda. Rośnie tutaj szklano-betonowy las, a jego skala oszałamia. Senna rybacka wioska przeistoczyła się w Manhattan na pustyni. Swoją siedzibę mają tu linie lotnicze „Qatar Airways”, czy słynna stacja telewizyjna „Al Jazeera” („Al-Dżazira”), która w latach 90-tych rzuciła wyzwanie globalnym potęgom telewizyjnym, takim jak CNN czy BBC. Ambicje tego niewielkiego kraju, sięgają jednak dalej i w 2022r. Katar gościć będzie „Mistrzostwa Świata 2022”w piłce nożnej, do których bardzo pieczołowicie się przygotowuje. A kraj ten stać na wiele… Katar ma i gest i gust.

Rządzący Katarem wiedzą, że dochody z ropy i gazu kiedyś się skończą lub będą niewystarczające. Zaczęto więc myśleć o alternatywnych sposobach na utrzymanie rozpędzonej gospodarki. Katarczycy przerabiali już podobny scenariusz, kiedy ważna gałąź gospodarki, czyli połów pereł, upadł z powodu masowej hodowli sztucznych, prowadzonej przez Japończyków. Tym razem Katar stawia na usługi i chyba nikogo nie dziwi, że padło na turystykę… bo czemu by nie wykorzystać ciepłego klimatu, morza i plaż? Na razie, Katar nie jest tak popularnym miejscem wypoczynku Polaków jak niedaleki Dubaj i kojarzy się bardziej z lotniskiem transferowym, stanowiącym świetną bazę wypadową ku dalekiej Azji. Takie postrzeganie Kataru, może się jednak zmienić dzięki wielkim inwestycjom w sektor turystyczny. Kto wie, może kiedyś zamiast do Egiptu będziemy latać do Kataru?

Zamówiony kierowca punktualnie o 9.00 podjeżdża pod hotel i rozpoczynamy dzisiejsze zwiedzanie wg naszego planu, wzbogaconego o ciekawe miejsca, które chce nam zaprezentować nasz kierowca-przewodnik. Rozpoczynamy od „National Museum of Qatar”, ale oglądamy go tylko z zewnątrz, ponieważ zwiedzanie trwa ponad 2h i dziś czas na to nie zezwala, wrócimy tu kiedyś, ponieważ dość często latamy przez Dohę. Zewnętrze, to futurystyczna architektura 40tys. m², które „rozkwitło” wzorem „róży pustyni”. Budynek przywołuje pustynię… jej cichy i wieczny wymiar, a duch nowoczesności i śmiałości, ma wywoływać wstrząs… i wywołuje! Ów system połączonych ze sobą dysków, które otaczają zabytkowy pałac niczym naszyjnik, zdaniem architektów wygląda tak, jakby organicznie się namnażał. Wewnątrz umieszczone zostały przestrzenie wystawiennicze, które rozchodzą się po eliptycznym obwodzie wokół centralnego dziedzińca. W jedenastu galeriach (trasa zwiedzania ma dł. ponad 1,5km), chronologicznie pokazana jest historia kraju, a punktem kulminacyjnym jest pieczołowicie odrestaurowany ww. pałac szejka Abdullaha bin Jassim Al Thani. Muzeum opowiada trzy historie, czyli trzy ekonomiczne „cuda”, które wstrząsnęły Katarem. W czasach rzymskich był to połów i handel perłami, po II wojnie światowej… odkrycie ropy naftowej, a dwadzieścia lat później… gazu. W znajdującym się obok muzeum parku, można podziwiać 114 fontann. Na jego powstanie wydano… 434mln $USD. Kwota może zdumiewać, jeśli jednak przyjrzeć się temu budynkowi z bliska, można przestać się dziwić. Budynek zaprojektował „Atelier Jean Nouvel”. Następnie podjeżdżamy do „Doha Port”, gdzie wiodącą budowlą jest „Muzeum Sztuki Islamu” („Museum of Islamic Art”). To kolejna architektoniczna perełka, zbudowana a została na skrawku lądu wydartemu morzu. Budowla swoim stylem nawiązuje do dawnej islamskiej architektury, szczególnie do meczetu „Mosque of Ibn Tulun” w Kairze. Oryginalna bryła, ukształtowana schodkowo, zwiększa swą wysokość aż do kulminacyjnego punktu, którym jest prostopadłościan z otworami w kształcie półksiężyców, które niektórym przypominają oczy kobiety wyłaniające się spod burki. Jedno z bardziej fotogenicznych i zapadających w pamięci miejsc, które warto zobaczyć. Wnętrze zwiedzimy w późniejszym terminie, gdzie przydzielimy sobie znacznie więcej czasu.

Doha jest typowym przykładem metropolii, w którym tradycja miesza się z nowoczesnością. Totez nieco dalej, przy nabrzeżu portu poławiaczy pereł, zacumowano dziesiątki tradycyjnych, arabskich, drewnianych łodzi „dhow”. Dawniej wykorzystywane były przez poławiaczy pereł, jak również do transportu ludzi i towarów. Dziś służą do komercyjnych rejsów, dla odwiedzających Dohę turystów. Z samego portu roztacza się piękna panorama na nowoczesną dzielnicę „West Bay”, gdzie na pierwszym planie widać wspomniane łodzie, a daleko na horyzoncie majaczą potężne szklane wieżowce nowej dzielnicy biznesu. Takie kontrasty, wymieszanie starego z nowym, to znak rozpoznawczy tego miasta. Dalej na północ, poczynając od portu, wije się „Doha Corniche”. Tam też u wejścia do portu poławiaczy pereł, stoi pomnik-fontanna „The Pearl Monument”, stanowiący symbol, pamiątkę po czasach sprzed epoki ropy i gazu, kiedy Katar był jednym z największych dostawców naturalnych pereł na świecie. „Doha Corniche”, czyli nadmorska promenada ciągnie się na dł. 7km, aż po nowoczesne centrum biznesowe „West Bay”. To również jedno z najbardziej popularnych miejsc, które odwiedzają turyści, miejscowi spacerowicze, rowerzyści i biegacze.

Kolejno, przejeżdżamy przez rozległe połacie ww. „West Bay”, gdzie ulokowały swe wymyślne wieżowce, banki, przedstawicielstwa wielkich korporacji i wszelakie centra biznesowe. Może nie jest to nowojorski Manhattan, ale takich widoków nigdzie w Polsce nie zobaczymy, rozmach urbanizacyjny, przestrzeń, kompozycja, zapewne każdemu miłośnikowi architektury wpadnie coś w oko. Cała dzielnica, choć nowoczesna i czysta, sprawiała jednak wrażenie opustoszałej. Jedziemy dalej wzdłuż wybrzeża, a kolejnym z jego elementów jest „Katara Cultural Village”, gdzie ulokował się ogromny grecki amfiteatr, muzeum, centrum sztuki, złoty meczet „The Golden Masjid” i meczet „Katara Masjid”, restauracje, kawiarenki, plaża… to kulturalne centrum stolicy. W pobliżu jest też okazała galeria handlowa (budynek w kształcie wielkiego czerwonego prezentu ze wstążką) i budynek w kształcie czapeczki, którą zakłada się na głowę i oczy sokołom (w „czapeczce” odbywają się pokazy sokołów).

Najdalszym punktem na naszej trasie był synonim luksusu „Perła Kataru” („The Pearl-Qatar”), teren wyrwany morzu. Sztuczna wyspa ma 4km², jest perfekcyjnie zaprojektowana i pieczołowicie realizowana po dziś dzień. W specjalnym budynku, umiejscowiono projekt i makietę powstającej struktury architektonicznej. Znajdują się na niej luksusowe hotele, wille i apartamenty, zarezerwowane dla najzamożniejszych mieszkańców oraz markowe sklepy, eleganckie restauracje, mariny i prywatne plaże. Jest też katarska Wenecja z kanałami, mostkami i pizzą… „Qanat Quartier”. Nasz objazd miasta kończymy na „Souq Waqif”, czyli arabskim bazarze. Targ powstał w miejscu dawnego rynku, to tutaj ponad 100 lat temu Beduini handlowali wielbłądami, a później znajdowały się tu pawilony handlowe. Pierwsze co wpadło nam w oczy, to architektura tego miejsca, gdyż nie ma tu nowoczesnych budowli, a stojące budynki wykonane są tradycyjnymi metodami, przy użyciu gliny i drewna. Targ jest enklawą tradycyjnej arabskiej architektury, którą Katarczycy przezornie zachowali dla potomnych.

Gdy poruszaliśmy się w labiryncie uliczek, nie mogliśmy oderwać wzroku od kolorowych i pachnących przypraw, wielobarwnych sukien rozwieszonych w oknach sklepów, wyrobów ze skóry i innego rękodzieła. Małe, przytulne kawiarnie z wyśmienitą kawą i deserami, klimatyczne sklepy z orientalnymi tkaninami i restauracyjki czekające na wieczorną klientelę. Po małej przerwie, już o zmroku, powracamy na „Souq Waqif”, aby sprawdzić jak wygląda wieczorowa porą. Okolica cieszy się dużą popularnością zarówno wśród rodowitych mieszkańców, jak i zagranicznych turystów. Oczywiście prócz sekcji z ptakami i zwierzątkami, perfumami i złotem, umiejscowiły się tu również wszelakie restauracje, gastronomiczne kramy i zwyczajne domowe jadłodajnie, gdzie każdy, za niezbyt wygórowaną cenę, zaspokoi swoje upodobania kulinarne.

Osobliwym doświadczeniem, było odwiedzenie „Souq Falcon”, gdzie handluje się sokołami. Posiadanie sokoła do polowania, to nie tylko kaprys najbogatszych arabskich książąt i szejków, to także wizytówka i potwierdzenie statusu społecznego. Przechadzający się mężczyźni z sokołami na ramionach, nie należą do rzadkości. Ptaki towarzyszą opiekunom na posiedzeniach rad nadzorczych spółek naftowych i podróżują z nimi luksusowymi limuzynami. Sokół jest dziś nie tylko symbolem prestiżu arabskiej elity, ale także dowodem jej przywiązania do tradycji. Polowanie z udziałem sokoła, stawia w lepszym świetle, niż paradowanie z kijem golfowym, który kojarzy się z Zachodem. Nic więc dziwnego, że Arabowie coraz większe znaczenie przypisują zdrowiu drapieżnych ptaków, toteż gdy nabawią się kontuzji, mogą liczyć na fachową opiekę w nowoczesnych szpitalach dla ptaków (podobno liczba oddziałów jest imponująca), właśnie tuż obok bazaru ulokował się jeden z nich „Falcon Hospital”. Popyt na ptaki jest tak ogromny, a nadmieńmy iż sprowadza się je z odległych zakątków świata, często nielegalnie. Niegdyś można było kupić sokoła za równowartość kilkudziesięciu dolarów, dziś liczona jest w setkach tysięcy, a i milionach. W specjalnie przygotowanych sklepach, oprócz sokołów, można nabyć pokaźną ilość wszelakich gadżetów, to ogromna branża… jak u nas dla rodowodowych psów, czy kotów. A jak przewieźć grupę sokołów z jednego końca świata na drugi?… bywa, że podczas podróży „z” lub „do” Kataru zostanie się posadzonym obok czyjegoś sokoła, który akurat odbywa podróż w tym samym kierunku i ma wykupiony oddzielny bilet… dla niektórych linii lotniczych to żaden problem… wystarczy odpowiednio dużo zapłacić… kto bogatemu zabroni…

Po specyficznym, trzytygodniowym filipińskim bycie, w Katarze dano nam ogromny komfort psychiczny… bezpieczeństwo, spokój, porządek, brak korków, spalin i tłoku. Bo urodzić się Katarczykiem, to jak trafić szóstkę w totka… choć w przeszłości Katarczycy wiedli dość proste życie, jakie określały wybitnie niesprzyjające warunki klimatyczne. Było one wypełnione ciężką pracą, żeby wymienić wyjątkowo ryzykowne połowy pereł przy użyciu prymitywnego sprzętu. Wraz z pieniędzmi Katarczycy nie tylko przesiedli się z wielbłądów do Land Roverów, co stanowi obrazową i często wykorzystywaną alegorię ich gwałtownego skoku cywilizacyjnego. Szybko okazało się, że do prostszych fizycznych prac, choćby przy licznych budowach, wolą zatrudniać tanią siłę roboczą z takich państw, jak Indie, Nepal, Pakistan, Sri Lanka czy Bangladesz. Również ich prywatne domy zapełniły się służbą z Filipin czy Etiopii. Z tego m.in. powodu rodowici Katarczycy stanowią dziś mniejszość w swoim własnym kraju, według różnych źródeł oscylującą wokół 20% ogółu mieszkańców. każdy ze 300 tys. rdzennych Katarczyków, cieszy się rozlicznymi przywilejami. Nie płaci podatków, nie płaci też za prąd i wodę, jeżeli decyduje się na małżeństwo, dostaje od państwa ziemię, żeby mógł wybudować dom. Darmo ma też uniwersytety i szpitale. Katarczycy właściwie nie muszą pracować, są obsługiwani. A ekspaci?… Katar to kraj imigrantów, przyjechali tu skuszeni wizją ciekawej pracy, szybkiego sukcesu i bogactwa… bo tu się nie oszczędza! I tu zaczyna się inna historia… tak więc raj dla ekspatów-fachowców, niekoniecznie jest takowym dla budowlańców. Kiedy ekspat kończy kontrakt albo przechodzi na emeryturę, jest właściwie zmuszony wrócić do własnego kraju, ponieważ z braku środków i przywilejów (nie ma świadczeń socjalnych), utrzymanie się w Katarze graniczy z cudem. Czego więc nie płaci się tutaj, będąc na kontrakcie?… składek emerytalnych.

Tymczasem świat zachorował na Katar… Mundial 2022!… kaprys szejka, który zrealizowany będzie przez współczesnych niewolników z krajów biednych i przeludnionych. Miasto stadionów, pływające hotele, metro etc. jak twierdzą organizatorzy, zapewnią kompaktowe i okazałe mistrzostwa… ma być z rozmachem… inshallah!

Jak poznać Katarczyka?… mężczyźni w każdym wieku i w niemal każdej sytuacji mają na sobie thobe (diszdaszę), czyli białą tunikę do kostek z rękawami, zapinaną z przodu. Na głowie noszą chustę (ghutra lub szemagh), przytrzymywaną przez czarny pleciony sznur (iqal), który dawniej służył do pętania nóg wielbłądom, podczas postojów na pustyni. Spacerując po mieście Doha, mężczyznę w diszdaszy można zobaczyć nawet na znakach drogowych, ostrzegających kierowców przed ruchem pieszych. Męskie stroje na wielkie okazje różnią się dodaniem płaszcza (biszt) oraz detalami polegającymi w znacznej mierze na jakości wykończenia, czy rodzaju materiału. Kobiety, wychodząc z domu, na ubranie narzucają z reguły czarną tunikę (abaję), a na głowę chustę okrywającą włosy (hidżab) lub zasłonę na twarz (nikab).

22 luty – sobota – dzień 49.

Doha > przelot do Kuwaitu > Kuwait (Kuwejt) – zwiedzanie

Tym razem pobudka już o 5.00, gdyż o szóstej mamy transport z hotelu na międzynarodowe lotnisko „Hamad International Airport” w mieście Doha. O 9:00 przelot do Kuwejtu. Kierowca jest punktualnie, transport na lotnisko zajmuje 20minut. Przewóz wchodził w skład pełnej usługi transportowej, łącznie z wczorajszym zwiedzaniem. Teraz po jej zakończeniu, z pełną odpowiedzialnością możemy polecić biuro, które te przejazdy zrealizowało – „Ariyan Limousine” www.ariyanlimousine.com . Po króciutkim, godzinnym locie, już o 10:05 jesteśmy na „Kuwait International Airport” w Kuwejcie. Lot realizowała kuwejcka linia lotnicza „Jazeera Airways”, cena za dwa bilety – 1.260zł. Ponieważ nie mieliśmy wykupionej wcześniej wizy elektronicznej, szybko wyrobiliśmy ją na lotnisku – cena 3dinary (1 dinar kuwejcki KWD – 12,62 zł, 1 $USD = 0,30 dinara kuwejckiego KWD). Na lotnisku wynajmujemy taksówkę i za 9dinarów jedziemy do centrum miasta Kuwejt, oddalonego od lotniska o 18km. Przed południem meldujemy się we wcześniej zarezerwowanym przez Booking.com hotelu: „Carlton Tower Hotel” Kuwait. Adres: Block 15, Jada 1, Abdulaziz Hamad Alsakr Street, Kasema16 Area, Qubliah Kuwait City District, 00000 Kuwejt. Tel: +965 2245 2740. Cena 42dinary za dwie noce, niestety bardzo drogo, ale trudno znaleźć coś rozsądnego w tym mieście, mieszkamy w samym centrum stolicy.

Szybkie zakwaterowanie i od razu ruszamy w miasto. Kuwejt to państwo położone w płd.-zach. Azji, na płn.-zach. wybrzeżu „Zatoki Perskiej”. Graniczy z Irakiem i Arabią Saudyjską. Jest to miejsce, w którym panuje klimat zwrotnikowy kontynentalny suchy. W wyniku czego, przy niskich opadach oraz wysokich temperaturach, miejscowa fauna i flora jest niezwykle uboga. Ponad 90% powierzchni kraju, zajmują pustynie oraz półpustynie. Kraj jest zamieszkiwany przez niespełna 3,6 mln osób. Historia Kuwejtu sięga VIIw., choć początki obecnego państwa, to okres dopiero tysiąca lat później, kiedy to w 1710r. uciekinierzy z Arabii Saudyjskiej, na miejscu portugalskiej fortecy z XVIw., założyli miasto Kuwejt. Od końca XIXw. kraj znalazł się pod protektoratem brytyjskim. Gdy w roku 1938r. odkryto gigantyczne złoża ropy naftowej, w ciągu zaledwie kilku lat Kuwejt stał się światowym potentatem w wydobyciu tego surowca. Na początku lat 60-tych była to jeszcze niewielka osada przedzielona ulicą, która wkrótce przekształciła się w nowoczesne miasto. W 1961r. Kuwejt uzyskał niepodległość i wstąpił do „Ligi Arabskiej”. W sierpniu 1990r. cały świat zwraca uwagę na Kuwejt, kiedy to wojska irackie pod dowództwem Saddama Husajna, dokonują inwazji na ten niewielki kraj. To wydarzenie stało się przyczyną I wojny w „Zatoce Perskiej”, gdzie wojska koalicji dowodzonej przez Stany Zjednoczone wyzwoliły Kuwejt i pokonały iracką armię. Ze względu na typowo pustynny krajobraz oraz uwarunkowania historyczne, Kuwejt nie ma zbyt wiele do zaoferowania wymagającym turystom. Jeszcze sto lat temu, Kuwejt nie przypominał dzisiejszego obrazu. Bramy tego otoczonego murem miasta-państwa zamykano na noc. Mieszkańcy byli pozbawieni elektryczności i wody pitnej, gdyż tą, dowożono aż z Basry w Iraku. Obecny Kuwejt – stolicę państwa o tej samej nazwie, opasuje od południa siedem autostrad biegnących łukiem od „Zatoki Perskiej” („Zatoka Arabska”, „Persian Gulf”) do „Zatoki Kuwejckiej” („Kuwait Bay”). Prostopadle do nich poprowadzono dwie inne autostrady, każda ma po cztery pasy w jednym kierunku, które wiodą na południe, do granicy z Arabią Saudyjską.

Kuwejt nie ma ambicji stać się rajem turystycznym. Zwiedzając je, mamy szansę poczuć się jak pionierzy. Ponieważ zakwaterowanie mamy w samym centrum, prawie wszystkie ciekawe miejsca mamy w zasięgu kilku km. Postanowiliśmy więc, odbyć długi marsz po mieście, odwiedzając wszystko „z buta”, co w krajach arabskich nie jest normalne, gdyż rodowici mieszkańcy poruszają się eleganckimi autami, a kto chodzi piechotą?… robotnicy i turyści! Poza tym benzyna jest bajecznie tania. Kuwejt wyrósł na ropie, a dzięki niej, jest tu najwięcej prawdziwych milionerów na m². Prawdziwych, bo kuwejcki dinar jest najdroższą walutą na świecie.

Ale wróćmy do zwiedzania… nie znając, co może zaproponować nam to miasto, okazało się, że pierwszy obiekt, usytuowany nad samym morzem, noszący szumną nazwę „Al Bahhar Entertainment Historical Village”, miał być pieczołowicie odrestaurowaną tradycyjną osadą kuwejcką, a okazał się całkiem nową budowlą z rekreacyjnym placem zabaw. Podobnie dwa skromne muzea, znajdujące się przy nadmorskim bulwarze, pierwszy to „Sadu House”, czyli „Dom Tkactwa”, gdzie raz w tygodniu odbywają się pokazy sztuki tkania wyjątkowych i niepowtarzalnych kilimów oraz poduszek Sadu. Można tu także zobaczyć, jak w tradycyjny sposób farbuje się tkaniny i wełnę, lecz dziś, to nie jest ten właśnie dzień. Natomiast drugi to „Dickson House”, tradycyjny, stary dom, obecnie to właściwie dom kultury, który niegdyś był kwaterą główną Wielkiej Brytanii, a ostatnim i prawdopodobnie najbardziej znanym mieszkańcem był pułkownik Harold Dickson, który opuścił go w 1935r. Tuż obok, mieści się równie zabytkowy dom państwa Dicksonów, a w nim jedna z najstarszych w kraju „Diwaniya Al-Shamlan”. Diwaniya to miejsce, gdzie spotykają się mężczyźni, rzadziej kobiety (zawsze osobno), by porozmawiać dosłownie o wszystkim. W ciągu jednego wieczoru, Kuwejtczyk potrafi odwiedzić kilka takich miejsc, wpada na pół godziny, wypija herbatkę i jedzie do następnej diwaniya. Na koniec z reguły przyjeżdża tam, gdzie był specjalnie zaproszony i zostaje na posiłek. Wszystkie te obiekty nie mają wielkiej wartości historycznej, należy powiedzieć wprost, tu nie ma zabytków w naszym pojęciu tego słowa. Natomiast port rybacki „Dhow Harbour”, to działający rybacy i ich kutry, które służą do połowów, a nie do wożenia turystów, jak to się dzieje w Katarze. W latach 80-tych ubiegłego wieku, większość łodzi miała jeszcze żagiel, dzisiaj wszystkie są wyposażone w silnik spalinowy.

Od połowy lat 80. ubiegłego wieku, w mieście zbudowano ponad 21km sztucznego nadbrzeża z wyspami, portami jachtowymi, kompleksami rozrywkowo-handlowymi i promenadami. Zachowano przy tym piaszczyste plaże, a wzdłuż całego wybrzeża, poprowadzono dwupasmową drogę szybkiego ruchu zwaną „Arabian Gulf Street”. Idąc dalej tym nadmorskim bulwarem,lny zarys przechodzimy obok dawnego i nowego Urzędu Emira, czyli „Seif Palace” i „New Seif Palace”. Niedaleko stamtąd do „Wielkiego Meczetu” („Grand Mosque”). Został on zbudowany w 1986r. i jest największym meczetem w Kuwejcie. Okazuje się, że dzisiaj jest niedostępny dla zwiedzających, możemy przyjść jutro z rana pomiędzy 9.00 a 11.00 i zajrzeć do jego wnętrza, podobno tylko z wycieczką i przewodnikiem. Schodzimy ponownie do nabrzeża i docieramy do „Souk Sharq”, ogromnego centrum handlowego z przystaniami, mostami i promenadą nadmorską. Jednak nas zaciekawiła ogromna hala „Fish Market” i niespotykana ilość różnych gatunków ryb i innych stworzeń morskich. Wreszcie po następnych trzech km, dochodzimy do wizytówki i symbolu tego kraju, do kuwejckich wież. Gdyby spojrzeć na stolicę z lotu ptaka, w oczy rzuciłyby się trzy białe spiczaste wieże kłujące niebo, ulokowane bezpośrednio nad brzegiem „Zatoki Arabskiej”. Dwie z nich to „Kuwait Towers”, najwyższa o wys. 187m jest udostępniona do zwiedzania. Nanizane są na nią dwie kule. Większa mieści restaurację, w mniejszej znajduje się punkt widokowy, który obraca się raz na pół godziny. Wydajemy po 3,25dinara od os. i wjeżdżamy windą w górę. Wszystko byłoby pięknie, jednak stan i czystość szyb ma wiele do życzenia, tak więc z dobrych widoków, a w szczególności zdjęć, niestety tylko ogólny zarys. Zdegustowani, naświetlamy swą opinię personelowi i opuszczamy to miejsce, które pozostawiło w nas podrzędne uczucia, gdyż nijak ma się to do bogactwa tego kraju.

Po 10km marszu, bierzemy taxi i powracamy do ścisłego centrum. Przecież w tym mieście, nikt nie porusza się na piechotę, z pewnością ze względu na wysokie, letnie temperatury, szukając wytchnienia w klimatyzowanych wnętrzach samochodów. Dzisiaj temperatury jak z polskiego lata, ale tutejsze przyzwyczajenia pozostają. Cały wieczór spędzamy na „Souk Al Mubarakiya”, największym targu w Kuwejcie. Labirynt uliczek, został pieczołowicie odrestaurowany za panowania poprzedniego emira szejka Jabera Al Sabaha. Oprócz meczetów, znajdują się tu dziesiątki tradycyjnych kafejek i jadłodajni, czysto, tanio i smacznie. W poszczególnych działach bazaru, można kupić: warzywa, ryby, mięso, perfumy, buty, ubrania, zegarki, elektronikę i jeszcze mnóstwo wyrobów na okazję nadchodzącego święta . W części zwanej „Souk Al Hareem”, gdzie dostaniemy m.in. damskie kosmetyki i ubrania, sprzedawcami są tradycyjnie ubrane kobiety z zasłoniętymi twarzami. Ale największe wrażenie robi targ złota, trag dywanów oraz sklepiki z przyprawami. Ich zapach długo pozostaje w nozdrzach. Za dwa dni przypada narodowe święto tego kraju, więc wystawione mamy dodatkowe atrakcje w postaci wszelakich gadżetów związanych z wizerunkiem kuwejckich barw. Mieszkańcy przykładają wielką wagę do wizerunku swego kraju, a święto trwa dwa dni, 25 i 26 lutego.

23 luty – niedziela – dzień 50.

Kuwait (Kuwejt) – zwiedzanie miasta

Dzisiejszy dzień zaczynamy od ponownego podejścia do zwiedzenia kuwejckiego „Grand Mosque”. Tym razem, już bez problemu możemy wejść do środka, jednak nie jest to zwykłe zajrzenie do wnętrza. Aby się tam dostać, będziemy uczestniczyć w specjalnie zorganizowanym zwiedzaniu z przewodnikiem. Ale najpierw ceremonie… należy się, abym była odpowiednio przyodziana… i już po chwili, cała na czarno, mogę przystąpić do picia herbaty w oczekiwaniu na przewodnika. Ponieważ, jak już informowaliśmy, w tym kraju nie ma ciśnienia na turystykę, toteż jesteśmy tu tylko w czwórkę (wraz z parą z Teksasu, Michaelem i Angie). On służy tutaj, w bazie amerykańskich wojsk, a żona przyjechała do niego w odwiedziny. Nasza przewodniczka z najdrobniejszymi szczegółami wyjaśniła wszelkie zawiłości religijne i historię budowy. Został oddany do użytku wiernym w 1986r. i jest największym meczetem w Kuwejcie. Wewnętrzny dziedziniec ma wymiary 72 x 43m, razem z krużgankami może pomieścić 10tys. osób. Dzienne światło wpuszczają do wnętrza świątyni 144 okna. Cztery potężne kolumny wspierają sufit, ale jaki?… spektakularny, są na nim motywy kwiatowe, geometryczne i kopuła, a tam „Al-Asma Al-Husna”, czyli 99 imion Boga, cały koncept opiera się na muzułmańskiej idei 99 „najpiękniejszych imion” Boga i jest to lista 99 atrybutów, przydomków Allaha, których część bezpośrednio występuje w Koranie, zaś część została utworzona z czasowników i imiesłowów, zawartych w świętej księdze muzułmanów. Setne imię Boga brzmi Allah. Mężczyźni i kobiety modlą się w oddzielnych salach. Emir wchodzi specjalnymi drzwiami od płn.-zach. Zwiedzanie zajęło prawie 1,5h, a na koniec poczęstowano nas sokiem, herbatą i wodą. Wstęp bezpłatny.

Nasi kompani zwiedzania byli tak uprzejmi, że podwieźli nas swoim autem prawie 20km, do następnego punktu zaplanowanej na dzień dzisiejszy naszej podróży po Kuwejcie. Generalnie gdybyśmy przybyli tu kolejny raz, to z pewnością wynajęlibyśmy auto, odległości pomiędzy atrakcjami są bardzo duże, a transport opiera się wyłącznie na taksówkach, które są bardzo drogie. Takim to sposobem dotarliśmy do „Scientific Center. & Aquarium”, gdzie nas interesuje jedynie to drugie „Mijbil Almutawa Aquarium”. Wg informacji ma być największym akwarium na Bliskim Wschodzie z morskimi zwierzętami, w tym rekinami, tymi występującymi w „Zatoce Arabskiej”. Wstęp 4dinary od os. Już od wejścia dociera do nas fakt iż informacja ta, jest mocno przesadzona. Owszem, wszystko bardzo ciekawe, jednak lekko zaściankowe i nieporównywalnie mniejsze niż to w Dubaju. Dla chętnych, jest tutaj też „Pawilon Odkryć” z doświadczeniami dla dzieci, kino IMAX (specjalna konstrukcja ekranu i odpowiednia technika filmowa).

Następnie łapiemy taxi (3,5dinara) i jedziemy 10km dalej, wzdłuż brzegów zatoki do „Al Hashemi Marine Museum”. Znajduje się na terenie hotelu „Raddison Blu Hotel”. Zgromadzono tu świetnie odrestaurowane łodzie, morskie wyposażenie i sprzęt nawigacyjny. Nas jednak najbardziej interesuje niezwykła „Al-Hashemi II”. Jest to największa na świecie drewniana łódź, kolos o dł. ponad 80m, szer. prawie 19m i wadze 2.500 ton. Wpisana w 2002r. na światową listę rekordów „Guinness World Records”. Co prawda nigdy nie pływała, ale i tak wszyscy przychodzą do hotelu „Raddison Blu Hotel”, podziwiać to cudo. W swym wnętrzu mieści salę balową na tysiąc osób, ozdobioną 24-karatowym złotem. Nie indagowani przez kogokolwiek, obeszliśmy wszystkie zakamarki, po czym spokojnie opuściliśmy hotelowy teren.

Ponownie łapiemy taxi (5dinarów) i przemieszczamy się następne 15km do „The Avenues Mall phase 3”, miasta-galerii pod dachem. Trudno to opisać, ale obszar ok 2km na 0,7km… zamknięto pod przeźroczystym dachem, a wewnątrz… wybudowano miasto. Dzielnice Grand Avenue, Grand Plaza, Elektra, The Forum, The Souk, SoKu, The Mall, The Arcades, The Gardens, Prestige, Cinema, mieszają wpływy architektoniczne lokalne, europejskie i amerykańskie, to coś niesamowitego, nigdzie w świecie nie spotkaliśmy jeszcze czegoś podobnego. Trzeba przyznać, że zaprojektowano wszystko z wielkim rozmachem, jak również ze smakiem. Oczywiście znajdziemy tu ofertę handlową wszystkich znanych i ekskluzywnych marek. Pięknie, ale jakoś tak nazbyt sztucznie, już po godzinie kręcenia się to tu, to tam, mamy nieco dość i opuszczamy ten bezlitośnie kosztowny świat, który dla bogatych mieszkańców Kuwejtu, z jednej strony jest realizacją statusu społecznego, a z drugiej, namiastką czegoś, co my mamy w rzeczywistości… szeroko rozumianą przyrodę. Żyjąc na piaskach pustyni, tej nasączonej ropą, w ustawicznym gorącu… za niewyobrażalne pieniądze, budują swój skrawek „klimatyzowanego” szczęścia… zamki na piasku i całe w szkle!

Ponownie taxi (5dinarów) i wracamy do naszego hotelu. Natomiast wieczór, spędzamy na terenie „Souk Al Mubarakiya”,, gdzie tym razem, skupimy się na obserwacji, zaspokojeniu potrzeb kulinarnych i szaleństwie dzieciaków, które przez kilka dni (z okazji świąt narodowych), do woli… mogą obrzucać samochody balonami wypełnionymi wodą, to dla kierowców prawdziwe utrapienie, ale jak widzimy, znoszą to z pokorą, ponieważ święta narodowe 25 lutego to „National Day”, a 26 to „Liberation Day”… obchodzone są dumnie i z radością.

Jest jednak zasadnicza różnica, którą dostrzegamy w tym kraju, w porównaniu do Zjednoczonych Emiratów Arabskich, czy Kataru. Po pierwsze, czuć pewną zaściankowość, niby wszystko okazałe i z rozmachem, ale jakieś takie nie do końca należycie wykończone, nie zadbano o szczegóły, jak porządne chodniki, wypielęgnowane trawniki, nie zachowano całościowej wizji architektonicznej, która łączyłaby stare z nowym. Gołym okiem widać iż Kuwejt jest jednak gdzieś na uboczu, tego co dzieje się w ZEA i Katarze. Kuwejtczycy są przyzwyczajeni do bogactwa znacznie dłużej niż pozostałe państwa regionu, przez co są też społeczeństwem bardziej otwartym i kosmopolitycznym. Z drugiej strony, wartości muzułmańskie są tu przestrzegane niezwykle ściśle. Brak turystów i nastawienia na rozwój branży turystycznej, jest zapewne również tego powodem. To na minus, jednak jest i coś na plus. Na ulicach i bazarach widujemy prawdziwych Kuwejtczyków, uczestniczą w życiu swojego kraju, są widoczni, mamy z nimi kontakt. Tego nie ma w ZEA i rzadko się zdarza w Katarze. Tam widzimy turystów i wszelkie narodowości, które przybyły, aby tam pracować. Oryginalnych mieszkańców mogliśmy jedynie spotkać, kiedy przemykali szerokimi ulicami swymi Lad Cruiserami, Lexusami i innymi limuzynami. Tak więc, na każdym kroku dostrzegamy serdeczność, przechodzącą wręcz w spontaniczność i chyba właśnie to powoduje, że czujemy się tu bardziej swojsko. O Kuwejcie krążą mity… przede wszystkim, że dzięki ropie, wszystko kapie tu złotem. Tym, co mają kuwejckie obywatelstwo, żyje się tu dobrze. Jednak większość to ci, którzy na ich dobrobyt pracują. Prawdą jest jednak, że obywatele Kuwejtu mają zagwarantowaną bezpłatną opiekę medyczną i edukację (nawet zagraniczną), ich domy niejednokrotnie przypominają pałace i ogólnie rzecz ujmując… biedni nie są. Zwykła diszdasza (długa szata, w którą ubierają się Arabowie) kosztuje na targu 3 dinary, ale można wydać na nią i 200dinarów… kto bogatemu zabroni! Dla porównania… chłopak z Bangladeszu pracujący przy sprzątaniu miasta, zarabia 25dinarów miesięcznie. A my tylko dziś na taksówki, wydaliśmy 13,5dinara.

Kuwejt cierpi też na typowe przypadłości krajów, którym bogactwo spadło z nieba lub… co na jedno wychodzi… wytrysnęło z ziemi. Toteż jest też inny Kuwejt… Kuwejt ekspatów, którzy przyjeżdżają tu za chlebem. Tym nie zawsze jest tutaj wspaniale. Obok eleganckich dzielnic, są więc i takie, gdzie na pewno nie widać rzeczonego kapiącego złota. Rodowitych Kuwejtczyków jest tu jedynie jedna trzecia, a ponad 90% (sic!) z nich jest zatrudniona w sektorze rządowym, głównie na posadach niewymagających od nich żadnego wysiłku. Pozostałe dwie trzecie, to oczywiście głównie przybysze z biedniejszych krajów, przy czym w odróżnieniu od Omanu, w którym można spotkać przede wszystkim Pakistańczyków i Hindusów, tu mozaika jest znacznie szersza… należy dołożyć przede wszystkim Tajów, Malezyjczyków, Filipińczyków, obywateli Bangladeszu oraz muzułmańskich krajów Północnej Afryki. Przybysze ci wykonują oczywiście najmniej prestiżowe i najniżej opłacane zajęcia. Słowem, ziemia obiecana to nie jest, ale ekspaci i tak mają lepiej, niż w swoich krajach rodzinnych.

24 luty – poniedziałek – dzień 51.

Kuwait (Kuwejt) > przelot do stolicy Bahrainu (Bahrajnu), Manama > Manama zwiedzanie

Dzisiaj, mamy bardzo wczesna pobudkę. Tani lot, okupiony jest przerwanym snem już o 2.00 w nocy. O 3.00 mamy transport na „Kuwait International Airport”, skąd wylatujemy o 05:50 do Manama w Bahrajnie. Linia lotnicza „Jazeera Airways”, czas lotu: 1h 10 minut, cena za dwa bilety: 620.00zł. Już o 07:05 jesteśmy w stolicy tego kraju. Tym razem, nie ryzykujemy, że transport w tym kraju będzie sprawny i wszędzie, na kolejne cztery dni, wynajmujemy na lotnisku auto Renault Symbol w firmie „Avis” – 350zł. Zakwaterowanie mamy w Manama: „OYO 102 Sea Shell Hotel”, Adres: Bahrain, Adliya , Bulding 406, tel: +966 800 814 6590. Za cztery noce płacimy 52dinary ok. 530zł (1dinar bahrajski BHD – 10,25zł 1 $USD to 0,38 dinara bahrajskiego BHD).

Po krótkim odpoczynku ruszamy w miasto. Zacznijmy od tego, że Królestwo Bahrajnu jest niewielką wyspą na Morzu Arabskim w „Zatoce Perskiej”. Mówiąc „niewielką”, mamy na myśli wielkość przeciętnego naszego województwa. Długość nabrzeża wynosi ok. 160 km. Jak na kraj, to naprawdę niewiele. Jednak wyspa się rozrasta i z roku na rok przybywa jej lądu. Dzieje się tak za sprawą nawożonego piasku, który konsekwentnie, metr po metrze, przykrywa płytkie morze otaczające królestwo. Osoby, które kilka lat temu kupowały mieszkania z widokiem na morze, dziś skarżą się, że wartość ich nieruchomości spadła, nie wspominając nawet o komforcie mieszkania, ponieważ zamiast szumu fal, słyszą dziś głównie koparki, dźwigi i inne maszyny budujące nowe wieżowce nad samym morzem. Nawigacje samochodowe sprzed dwóch lat, dziś są już mało aktualne, ponieważ tam, gdzie teraz w Bahrajnie znajduje się autostrada, one pokazują niebieski obszar, czyli wodę. Jest to kraj ciągłej rekonstrukcji, budowania, gdzie dźwigi i rusztowania są niemal wpisane w krajobraz.

Historia Bahrajnu jest długa, jednak niepodległość i pełną autonomię uzyskał on dopiero w 1971r., kiedy wycofał się z Federacji Emiratów Arabskich. Wraz z wydobyciem ropy i rozwojem wewnętrznym, szło coraz większe otwarcie się na świat. Obecnie około połowa milionowej społeczności wyspy, to przybysze z zewnątrz, głównie Hindusi oraz pracownicy z Europy Zachodniej i USA. Na ulicach widać więc wiele białych twarzy. Chociaż Arabki zazwyczaj noszą tradycyjne abaje zasłaniające ciało od stóp do głów, oficjalnie nie istnieją żadne restrykcje dotyczące stroju, dlatego też wieczorne wyjścia do restauracji, bankiety i dyskoteki, zamieniają się niekiedy w prawdziwy pokaz mody. Temperatura zaś, niemal o każdej porze roku, pozwala na noszenie zwiewnych sukienek i sandałów. Poza Ramadanem, w zasadzie wszystko jest dozwolone. Chociaż Bahrajn to kraj muzułmański, uważa się go za jedno z najbardziej liberalnych państw wyznawców Allaha. Umieszczany był nawet w pierwszej dziesiątce rankingu „miast grzechu”. Rzeczywiście, wśród krajów arabskich wyróżnia się zdecydowanie liberalizacją życia i obyczajowości. Przyjeżdżając tu, możemy więc liczyć na wszystkie rozrywki, które oferują nam kraje europejskie. Może poza teatrem, ponieważ tej instytucji, uznawanej przez islam za źródło grzechu, muzułmanie nie powołali do życia. Jednak do innych zakazów religijnych, podeszli mniej radykalnie. Na lotnisku, wręcz namawiano nas do zakupu alkoholu, a w silnej promocji uzyskaliśmy za dużo, no cóż… sprzedająca była tak przekonywująca, toteż nie zrobiliśmy jej przykrości… ;-).

Razem z nami, przylecieli Polacy. Pierwszy to mężczyzna z dziećmi, na stałe mieszkający w Kuwejcie i też pierwsze co zakupił to alkohol, na czarnym rynku w Kuwejcie kosztuje krocie. Drugi to podróżnik Krzysztof, przed którym jeszcze kilka krajów nim wróci do domu.

Tym razem mamy auto, więc możemy zagłębić się w bliższe i dalsze zakamarki miasta. Zaczynamy od nadmorskiego pasa wybrzeża, które zostało nie tak dawno wyrwane morzu, a dzisiaj powstają tu okazałe hotele, apartamentowce i wielkie przestrzenie rekreacyjne. Przemieszczając się pomiędzy lasem wieżowców, docieramy najpierw na bazar „Manama Souq”, przed wejściem spotykamy Krzysztofa i razem jemy obiad. Potem wspólny, krótki spacer po tradycyjnym bazarze z jego małymi sklepikami z przyprawami, perfumami, tkaninami i biżuterią. Następnie, zabieramy Krzysztofa, do jednego z najstarszych zabytków kraju, do wykopalisk archeologicznych w „Qal’at Al-Bahrain”. Miejsce to jest typowym „tellem”, czyli wzgórzem powstałym sztucznie, dzięki nakładaniu się przez wieki kolejnych warstw ludzkiej bytności. Są świadectwem stałej obecności człowieka, począwszy od 2300r. p.n.e. aż do XVIw. naszej ery. Było ono stolicą krainy Dilmun, jednej z najważniejszych starożytnych cywilizacji w tym regionie. W 1522r. Portugalczycy wznieśli tu okazały „Bahrain Fort”. Został wybudowany w miejscu poprzedniego, którego początki sięgają początków naszej ery. To nie tylko fort, lecz jakby starożytne, opuszczone miasto, pełne zakamarków, wnęk i pojedynczych budynków.

Jeszcze przed wejściem przez główną bramę, z podziwem patrzymy na ogromną budowlę, stając przed masywem ścian, wysokich na kilkanaście metrów. Niesamowite wrażenie sprawia również widok z fortu i majacząca w oddali nowoczesna, błyszcząca w zachodzącym słońcu Manama. Trudno byłoby znaleźć większy kontrast… starożytność i nowoczesność. Całość wpisana w 2005r. na światową listę UNESCO. W drodze powrotnej patrzymy na budynki ze stali i szkła… a one na nas. World Trade Center… bliźniacze wieżowce, spektakularny kształt żagli (wys. 240m, 50 pięter), ze swoimi turbinami wiatrowymi generującymi energię… to dumny symbol rozwoju i energii odnawialnej. Wysokościowców jest wiele, z niektórych zerka na nas rodzina królewska… dziadek, ojciec i syn…

25 luty – wtorek – dzień 52.

Bahrain – zwiedzanie wyspy - 180km

Od rana w głowach mamy „myślenice”, jak zagospodarować kolejne dni w Bahrajnie? Wysilając pamięć pana „Google”, wyszukaliśmy kilka miejsc, które warto byłoby odwiedzić w tym kraju. Pierwszą rzeczą jest zapewne, położone w sercu wyspy „Dar al-Naft Oil Museum”, umiejscowione w odległości kilku metrów od pierwszego w rejonie „Zatoki Perskiej” szybu naftowego, z którego trysnęła ropa w 1932r. Informacje na ten temat lokalizacji są tak skromne, że trudno ustalić dokładnie to miejsce. Na szczęście mamy GPS-a, dzięki któremu docieramy do celu. Gdy tylko opuściliśmy miejską zabudowę, wkroczyliśmy w pustynny świat, związany z wydobyciem ropy. Jeszcze czegoś takiego nigdy nie widzieliśmy… wokół pełna infrastruktura przestrzennego pola naftowego z rurociągami, rafinerią, pompami, płonącymi szybami i całym systemem przesyłu tego surowca, a my pośród tego wszystkiego sami. Aż trudno uwierzyć, że normalni ludzie, czy zwyczajni turyści, bez problemu mogą poruszać się w labiryncie systemu wydobywczego. Żadnej kontroli, ochrony, szlabanów, straży… coś niebywałego. Po kilkunastu kilometrach widzimy napis „Oil Museum”, wspaniale, jest!… udało się dotrzeć do celu. Okazało się jednak, że muzeum zamknięte na cztery spusty i to chyba nie od dziś. Jedynym miejscem świadczącym o historii, jest skromny monument z okolicznościową tablicą, tuż obok budynku. I tak jesteśmy zadowoleni, gdyż cały przejazd, to pobyt na terytorium „zaropiałej” ziemi.

Niespełna 6km dalej, znajduje się równie osobliwe miejsce. Na niewielkim wzgórzu, w samym środku wyspy i w samym środku pustyni, rośnie wielkie, zielone drzewo zwane tu „Ghaf” z gatunku prosopis cineraria. „Tree of Life” jest chyba najsławniejszą atrakcją Bahrajnu i nosi nazwę „Drzewo Życia” (Shajarat-al-Hayat). Uznawane jest za cud natury, gdyż wyrosło pośród piasku pustyni. Wiek drzewa nie jest dokładnie określony. Rozmaite źródła podają, że liczy sobie od stu do nawet tysiąca lat. Na miejscu, strażnik pilnujący drzewa, przekazał iż ma ok. 400lat. Do dziś zagadką pozostaje fakt, skąd czerpie wodę, ponieważ w promilu kilkunastu kilometrów, rozciąga się pustynia. Zielone drzewo, które rośnie w tak trudnych warunkach, pośród upału, pyłu i burz piaskowych, to doprawdy intrygujące zjawisko… czyżby nie woda, a ropa zbawiała drzewo i ofiarowywała wartości odżywcze? Bez racjonalnego wytłumaczenia biologicznego sukcesu drzewa, wielu zwróciło się po odpowiedź do mitologii i religii. Niektórzy twierdzą, że to sprawka Enki… starożytnego boga wody z mitologii babilońskiej i sumeryjskiej i… to on chroni drzewo. Inni nadal wierzą, że jest historycznym miejscem ogrodu Eden. Niezależnie od odpowiedzi, drzewo o wys. sięgającej 10m i średnicy korony 25÷27m, rosnące na szczycie piaskowego wzgórza o wys. 7,6m, z dala od widocznego źródła wody, nie wykazuje oznak śmierci i nadal inspiruje, gdy stoi dumnie w tym pustynnym krajobrazie. Po własnym wywiadzie, dysponujemy informacją iż drzewa tego gatunku, mogą mieć korzenie sięgające na 50m w głąb ziemi, a wody podziemne w tej okolicy ponoć występują na głębokości kilkunastu metrów… hm… cud natury!

Oprócz nas i strażnika drzewa, nikogo tu nie zastaliśmy. Jednak pod koniec obchodu, dojechali autem miejscowi, a z niego wysiadła para młodych ludzi, jak później się okazało, byli to Rosjanie z Krymu, a dojechali tu z Manamy autostopem. Ponieważ nie mieli powrotnego transportu, zaproponowaliśmy im wspólną kontynuację zwiedzania wyspy, na co ochoczo przystali. Tym samym, mieliśmy okazję dowiedzieć się więcej, o obecnej sytuacji i życiu na Krymie.

Ale wróćmy na moment do nafcianych pól, rozlokowanych jest tutaj mnóstwo swego rodzaju obozów, a co to takiego?… są tam namioty numerowane duże i małe, są kanapy, grille, łazienki, kuchnie, place zabaw… to obozy rekreacyjne na „łonie natury”… pomiędzy rurami z „petrodolarami” w płynie.

Następnym miejscem, które zaplanowaliśmy odwiedzić, była sztuczna wyspa „Durrat Al Bahrain” usytuowana u brzegów południowego cypla wyspy. Okazało się, że cały teren jest ogromną, zamkniętą enklawą, o czym poinformowała nas chroniona brama wjazdowa. Na szykowne terytorium, wjazd mają jedynie właściciele willi, które prezentują się jak jedno wielkie kondominium, gdzie wszystkie posesje są jednakowe, rzecz jasna z dostępem do morza, by móc zacumować jacht. Robimy kilka fotek i jedziemy na zachodnią stronę wyspy. Na trasie przejazdu, docieramy do „Sakhir”, czyli wyścigów Formuły 1 na torze „Bahrain International Circuit”, gdzie obywają się zawody Grand Prix Bahrajnu. Po raz pierwszy, odbyły się w sezonie 2004 i były pierwszymi organizowanymi na Bliskim Wschodzie. Pojawiło się wówczas wiele obaw związanych z atakami terrorystycznymi. Jednak te przypuszczenia okazały się bezpodstawne i eliminacja odbyła się bez problemu. Obiekt powstał na pustyni z inicjatywy syna króla Bahrajnu – szejka Salmana, wielkiego entuzjasty sportów motorowych. Budowa trwała od listopada 2002 do marca 2004r. i kosztowała 150mln $USD. Pętlę zaprojektował „nadworny architekt” torów F1, Hermann Tilke.

Na koniec zajrzeliśmy do sklepu, by spojrzeć na najnowsze kolekcje ubrań, czapek i innych takich „formułowych” gadżetów. Tuż obok toru, znajduje się równie ciekawe miejsce „Gravity Indoor Skydiving”. Wielki, pionowy, przeźroczysty tunel aerodynamiczny, gdzie można pokonać grawitację i latać w powietrzu. Na razie jako obserwatorzy, postanowiliśmy jedynie popatrzeć jak inni latają, może zdecydujemy się później, a może jutro. Dwie minuty latania kosztuje 17dinarów, ale wykupione online tylko 12dinarów – 124zł. „Indoor skydiving” to wciąż bardzo młoda dyscyplina sportu, a jej korzenie sięgają tych poziomych tuneli aerodynamicznych, używanych do badania opływu gazu lub cieczy wokół obiektu, w testach w NASA, czy w wojsku.

Na zachodnim brzegu wyspy odwiedzamy pustą plażę „Al Jazair Beach” i powracamy do Manama. Po drodze, zajeżdżamy na specyficzny starożytny cmentarz „Dilmun Burial Mounds” w Hamad Town. Znajduje się tu ogromna ilość kopców usypanych ze żwiru, zawierających w sobie komory grobowe. W 2019r. zostały wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Obejmują obszary kilku nekropolii w zachodniej części Bahrajnu. Zbudowane zostały pomiędzy 2200 a 1750 rokiem p.n.e. Sześć z takich miejsc to pola kopców, składające się z kilkudziesięciu do kilku tysięcy „tumuli”, wszystkich jest około 12tys. Są one dowodem istnienia rozwiniętej cywilizacji z czasów wczesnego Dilmun, czyli około dwa tys. lat p.n.e, podczas której Bahrajn, stał się prężnym ośrodkiem handlowym. Dobrobyt umożliwił mieszkańcom rozwinięcie skomplikowanej tradycji pogrzebowej.

Nasza dzisiejsza wycieczka po wyspie, miała być niezbyt długa, a okazała się trwającą cały dzień i do tego niezmiernie interesującą. Bahrajn składa się z kilkunastu miast, a większość obszaru zajmuje pustynia. Trudno jest się zorientować, kiedy wyjeżdżamy z jednego miasta, a wjeżdżamy do kolejnego, ponieważ nie informują nas o tym żadne tabliczki. Wyspa jest jednak na tyle mała, że nawet jeśli się zgubimy, prędzej czy później trafimy do upragnionego celu. W stolicy Manama skupia się właściwie prawie całe życie gospodarcze i rozrywkowe. Jest to oczywiście najbardziej reprezentacyjna część kraju, w której powstały zbudowane na wzór Dubaju drapacze chmur i wielkie centra handlowe, gdzie pośród pustynnego krajobrazu zachwycają zielenią trawniki, nawadniane podziemnym systemem kanalików. Nie dajmy się jednak zwieść pozornej „wszech nowoczesności” Manamy. Gdy zjedziemy z głównej ulicy miasta, trafimy do dzielnic, które trwają niezmienione od przeszło półwiecza. I tam właśnie możemy się poczuć, jak w prawdziwym arabskim kraju, gdzie rzadkością są napisy w łacińskim alfabecie, na palcach jednej ręki można policzyć zagranicznych gości, tubylcy nieśpiesznie spacerują odziani w diszdasze lub abaje, a tempo życia jest znacznie wolniejsze i bardziej ospałe.

Dzień kończymy na przyległej do hotelu ulicy „Osama Bin Zaid Avenue”, gdzie ulokowało się wiele regionalnych knajpek, oferujących wszelakie światowe kulinaria.

26 luty – środa – dzień 53.

Bahrain – zwiedzanie wyspy – 100km

Wczoraj odwiedziliśmy „Gravity Indoor Skydiving”, dzisiaj ponownie tam przybywamy, a dlaczegóż to? Po wieczornym przemyśleniu sprawy postanowiłam… chcę polatać w tunelu aerodynamicznym. Online zapłaciliśmy bilet i o 13.00 będzie latanie. Najpierw dostałam kombinezon, kask, ochraniacz na oczy, potem przeszłam półgodzinne szkolenie i już jestem gotowa na dwa jednominutowe seanse latania, oczywiście z instruktorem. I choć na początku, poczułam się jak w labiryncie niepewności… to był genialnie bezgłośny teatr.

Następnym punktem programu, było zwiedzenie głównego meczetu Bahrajnu „Al-Fateh Grand Mosque”. Jest to największa świątynia na wyspie, będąca w stanie pomieścić nawet 7tys. wiernych. Można ją zwiedzić w dowolnym dniu tygodnia, poza piątkiem, który w Bahrajnie i innych krajach muzułmańskich, jest dniem świętym, celebrowanym tak, jak w Polsce niedziela. Aby wejść do środka, musimy się oczywiście odpowiednio ubrać, zasłonić ramiona i nogi, a także zdjąć buty. Budowla z zewnątrz bardzo okazała, od środka już nieco mniej. Nie ma żadnego porównania do głównych meczetów w ZEA, Katarze, Kuwejcie, czy Omanie.

Dzień kończymy jak zwykle, czyli w przyległej do naszego hotelu dzielnicy Adliya, gdzie w dziesiątkach knajpek, zawsze można znaleźć coś smacznego do zjedzenia, włącznie z „shoarmą”, popularną potrawą arabską, przygotowaną z mięsa baraniego lub jagnięcego. Mięso okrawane jest z rożna i jest arabskim odpowiednikiem tureckiego kebaba. Zawinięte w placek z odpowiednimi przyprawami smakuje wybornie.

Po powrocie do hotelu, zastanawiamy się co zrobić z jutrzejszym dniem. Pobyt w Bahrajnie, mógłby zakończyć się jutrzejszym lotem do kraju, ale loty są co drugi dzień i tak wypadło, że mamy czas do pojutrza. Ponieważ mamy informację, że Arabia Saudyjska od kilku tygodni wprowadziła elektroniczne wizy, spróbujemy je szybko wyrobić przez internet i jutro pojedziemy do Al Dammam, które odległe jest jedynie o 80km od Manama. Z przejazdem nie ma kłopotu, bo wyspę Bahrajn i Arabię Saudyjską, łączy most o dł. 25km. Widujemy tu wielu Saudyjczyków (rejestracje aut), którzy przyjeżdżają pofiglować do Bahrajnu, gdzie bez problemu można nabyć alkohol oraz bawić się w wielu klubach i dyskotekach.

Logujemy się na stronie saudyjskiego MSZ, wypełniamy wnioski, płacimy po 464,00 zł od osoby za wizę wraz z ubezpieczeniem (obowiązkowe) i po pięciu minutach na nasz adres e-mailowy przysyłają nam gotowe wizy. Wielokrotna wiza jest ważna przez rok, a maksymalny pobyt w tym okresie wynosi 90dni.

Dla nas to szok, jeszcze przed wyruszeniem w tą podróż, próbowaliśmy wszelkich sposobów na zdobycie wizy tego kraju, gdzie bez sponsora było to niemożliwe. Zostawała jedynie forma bardzo drogiej (8tys.od.os.) wycieczki zorganizowanej przez biuro podróży „Travelplanet” https://www.travelplanet.pl/ , na którą to zdecydowaliśmy się, ale w ostatniej chwili ją skasowali, ze względu na brak wymaganej liczby chętnych. Teraz mamy wizy na rok i bez problemu możemy jechać do tego kraju, co dla nas jest niezwykle miłym zaskoczeniem.

Ponieważ naszym wypożyczonym autem, absolutnie nie możemy przekraczać granicy Bahrajnu, musimy szybko zorganizować alternatywny transport. Pierwszy kontakt z napotkanym taksówkarzem daje 100% efekt… kierowca przekazuje nam kontrakt do swojego brata (taxi nie może przekraczać granicy), który prywatnym autem, zawiezie nas jutro do Al Khobar i Al Dammam. Drugie z ww., jest piątym co do wielkości miastem Arabii Saudyjskiej, w którym również znajduje się międzynarodowe lotnisko. Uzgadniamy cenę za czas i długość przejazdu (8h ok. 200km), która wynosi 70dinarów (ciut ponad 700zł).

bliski-wschod-map

27 luty – czwartek – dzień 54.

Manama > granica Bahrain – Saudi Arabia (Arabia Saudyjska) > Al Khobar > Al Dammam > Manama – 200km

Zgodnie z umową, o 9.00 Ali nasz kierowca, podjechał pod hotel i ruszyliśmy na wycieczkę do Arabii Saudyjskiej. Przed wjazdem na most, Ali musi uiścić ubezpieczenie od auta i opłatę za przejazd mostem (10 + 2 dinary – opłaty wliczone w cenę przejazdu). Na środku mostu, usypano wielką sztuczną wyspę, na której znajdują się oba punkty odprawy granicznej. Odprawa i system przejazdu zorganizowany w stylu amerykańskim, wszystko załatwia się z auta w okienkach, których jest kilkanaście. Po okazaniu naszych świeżutkich wiz, okazało się jednak, że musimy udać się do głównego centrum odpraw, czegoś takiego jak elektroniczna wiza, jeszcze tutaj nie widziano. Kilka telefonów, jakieś sprawdzanie i po 5minutach przystawiają nam pieczątki wjazdowe. Już o 10.00 jesteśmy w przygranicznym mieście Al Khobar. Wymiana pieniędzy 1riyal (rial) saudyjski SAR- 1,10zł.

Cała trasa którą pokonaliśmy z Bahrajnu, nosi nazwę The King Fahd Causeway”, czyli „Droga Króla Fahda”. Faktycznie jest kombinacją mostów i grobli komunikacyjnych. Została wybudowana w latach 1982–1986, a koszt inwestycji wynoszący 1,2 mld $USD, został w całości pokryty ze środków saudyjskich. Zaraz po zjeździe z trasy, wjeżdżamy w nowoczesny system aglomeracyjny, dużego miasta Al Khobar. Niegdyś mała wioska rybacka z portem na południowym wybrzeżu „Zatoki Perskiej”, zamieszkała głównie przez członków plemienia Al Dossary, które migrowało z Bahrajnu do Arabii Saudyjskiej po tym, jak król Abdul Aziz pozwolił im się tu osiedlić. Wraz z odkryciem ropy naftowej w latach 30-tych XXw. została przekształcona w centrum handlowe oraz przemysłowy port przesyłu ropy. Wielu mieszkańców Khobar pracuje dla „Saudi Aramco”, największej na świecie firmy naftowej. Tradycyjnie Khobar było także miastem właścicieli sklepów i kupców, a dziś miasto ma wiele nowoczesnych centrów handlowych i szeroki nadmorski bulwar. W panoramie miasta widzimy wiele drapaczy chmur, a kolejne są w budowie. Khobar (Al-Chubar), Dammam i Az-Zahran (Al-Dhahran), są częścią obszaru metropolitalnego Dammam. Razem są często nazywane „Miastami Trójki”, gdyż znajdują się w odległości mniejszej niż 15 km od siebie i tworzą wielką metropolię, piątą co do wielkości w królestwie. Miasto znane jest również z niechlubnego incydentu. W 1996r. „Khobar Towers” , kompleks mieszkalny sił powietrznych USA, został zbombardowany, rzekomo przez bojowników wspieranych przez Iran, zabijając 19 żołnierzy amerykańskich i jednego z Arabii Saudyjskiej. Podróżujemy po mieście, zaglądamy na miejscowy bazar, przejeżdżamy Corniche przy nadmorskim bulwarze. Jedną z ciekawszych budowli jest „Khobar Water Tower”, wkomponowana w wybrzeże potężna wieża wodna.

Po kilkunastu kilometrach, docieramy do Al Dammam. Miasto z niską zabudową, składające się z ogromnych obszarów i dzielnic mieszkalnych z typową arabską zabudową. Tymczasem w Az-Zahran, podjeżdżamy pod niezwykłą budowlę, wizję przyszłości przypominającą wielkie głazy ustawione na pustyni, to „King Abdulaziz Center for World Culture”- „Ithra”. Imponujące rozmiarami i ultranowoczesną formą centrum edukacyjne, zaprojektowane przez architektów ze znanej z odważnych realizacji norweskiej pracowni architektonicznej „Snohetta”, swą działalność zainaugurowało 1 grudnia 2017r. Obejmuje muzeum, interaktywną bibliotekę, galerię sztuki współczesnej, salę kinową oraz widowiskową. Architektoniczne cudo, którego zewnętrzne peryferia są jeszcze fazie budowy.

W drodze powrotnej w Al Khobar, odwiedzamy dość ciekawy architektonicznie meczet „King Fahd Grand Masjid” i przed 16.00, opuszczamy teren Arabii Saudyjskiej. Odprawa w powrotnej drodze już bez wysiadania z auta, jedynie musimy ponownie zapłacić po 5dinarów od osoby za bahrajską wizę. Przed 17.00 jesteśmy w hotelu i szykujemy się do jutrzejszego wylotu do Wiednia przez Sarjah (Szardżę ZEA).

bahrain-saudarabia-map

Przed wyjściem na kolację dostajemy sms-a i z niedowierzaniem odczytujemy wiadomość, która przekazuje iż nasz jutrzejszy lot jest skasowany i mamy się skontaktować z najbliższym biurem linii lotniczej „Air Arabia”. Po 15minutach jesteśmy w przedstawicielstwie linii, usytuowanym dwa kilometry od naszego hotelu. Okazuje się, że nie jesteśmy tu jedynymi petentami przybyłymi w tej sprawie. Po krótkim odczekiwaniu w kolejce, dowiadujemy się iż Król Bahrajnu po otrzymaniu wiadomości o zachorowaniach na „coronavirusa” w ZEA, nakazał odwołać wszystkie loty do tego kraju. Możemy przesunąć lot na kolejny termin, za dwa dni, ale bez gwarancji wylotu. Odrzucamy taką propozycję, rezygnujemy z lotu przez ZEA i w biurze tuż obok, zajmującym się rezerwacjami i zakupem biletów lotniczych na wszelakie linie, próbujemy znaleźć rozwiązanie dla naszej sytuacji. Kiedy załatwiałem bilety, pamiętałem iż są alternatywne przeloty z Bahrajnu liniami „Air Pegasus” przez Istambuł, co zasugerowałem obsługującej nas przemiłej pani. Okazało się, że biletów do Wiednia już nie ma, ale są do Budapesztu. Szybka decyzja… lecimy. Wylot już za kilka godzin, o 2.00 w nocy, na lotnisku musimy zdać auto o 11.00. Ponownie musimy opłacić lot w cenie 930zł od os. Za ten który przepadł, mają nam zwrócić środki do dwóch tygodni. Zapłacony nocleg w Wiedniu i autobusowy bilet z Wiednia do Katowic, niestety przepadły.

Wracamy w pobliże hotelu, jemy kolację w pobliskiej knajpce, potem pakujemy się, chwila odpoczynku i jedziemy na lotnisko. Kończymy pobyt w Bahrajnie, jak również w „Zatoce Perskiej”, odwiedziliśmy wszystkie państwa tego regionu. Po 55dniach podroży, z wielkim bagażem wiedzy i nowych doświadczeń, wracamy do kraju.

Kiedy najlepiej jest się wybrać w rejon „Zatoki Perskiej”? Jeżeli lubimy niewiarygodny upał i wilgotność, polecamy lipiec lub sierpień. Jeśli lubujemy się w wysokich temperaturach i kąpielach słonecznych, warto odwiedzić wyspę w okresie od marca do czerwca. Pozostałe miesiące, są zaś idealnym czasem, aby uciec od zimna i szarości, jakie niesie za sobą zima w Europie. We wszystkich bowiem tych krajach, prawie okrągły rok świeci słońce. Co prawda w grudniu, styczniu i lutym zdarzają się deszcze i temperatury spadające poniżej 20ºC w ciągu dnia, ale dla nas, zaprawionych w pogodowych bojach, nie są niczym strasznym. Nie należy jedynie odwiedzać tego regionu w okresie Ramadanu. Wszystkie lokale serwujące jedzenie są wówczas pozamykane do godziny 18.00, a jedzenie lub picie w miejscu publicznym grozi więzieniem. Nawet żucie gumy na ulicy lub popijanie wody we własnym samochodzie, czy taksówce, może nas wpędzić w poważne tarapaty. Prawo muzułmańskie jest w tym wypadku bardzo restrykcyjne i nie ma znaczenia to, czy przestępstwa dopuszcza się wyznawca Allaha, czy nieświadomy niczego turysta. Takim to sposobem polecamy okres który wybraliśmy my, czyli styczeń i luty.

28 luty – piątek – dzień 55.

Manama > Istambul > Budapest > Bielsko-Biała – Międzyrzecze Górne „Chałupa na Górce”

Manama → Istambul → Budapest Wylot: 02:10 , 28 luty 2020 (pt.) Manama , Bahrain ( BAH ) Przylot: 06:30 , 28 luty 2020 (pt.) Istambul „Sabiha Gokcen Airport”, Turcja, ( SAW ) Linia lotnicza: „Air Pegasus” Lot: PC825 Czas lotu: 4h 20min. Istambul Wylot: 14:30 , 28 luty 2020 (pt.) Istambul „Sabiha Gokcen Airport”, Turcja, ( SAW ) Przylot: 14:35 , 28 luty 2020 (pt.) Budapest „Liszt Ferenc Airport”(BUD) Linia lotnicza: „Air Pegasus” Lot: PC331 Czas lotu: 2h 05min. Cena za dwa bilety: 1.860zł

Punktualnie o 14.35 jesteśmy na międzynarodowym lotnisku w Budapeszcie. Jeszcze w Bahrajnie sprawdziliśmy dalszą możliwość przedostania się do Bielska- Białej. Wiemy, że z dworca przy Mexikoi Ut.M odjeżdża o 16.35 autobus do Katowic, lecz ze względu na zbyt mały przedział czasu od lądowania do wyjazdu autobusu nie kupiliśmy biletów online. Szybko opuszczamy lotnisko i taksówką, przez zatłoczony Budapeszt, jedziemy na przystanek autobusowy przy Mexikoi Ut.M. Jesteśmy na miejscu z półgodzinnym zapasem czasowym. Jednak nie znajdujemy tu żadnych informacji o autobusach, jedynie na jednym ze słupków, jakaś seledynowa naklejka z napisem „FlixBus”. Nie ma wyjścia czekamy. Po kilku minutach, na przystanek przychodzi pasażer, pracujący tu Polak, jadący już kolejny raz do Katowic. Od tego momentu wiemy, że jesteśmy we właściwym miejscu. Pozostaje jeszcze jedynie obawa… czy będzie można kupić bilety u kierowcy w autobusie? Po kilku minutach jest autobus i można kupić bilety u kierowcy (150zł od os.), okazuje się też, ż,e autobus jedzie do Katowic przez Bielsko-Białą, gdzie ma jeden z przystanków, mamy tam dotrzeć na 23:15. Tak więc pozostało nam jeszcze prawie siedem godzin jazdy komfortowym autobusem aby dotrzeć do końca naszej wyprawy. Jeszcze przed północą, docieramy taksówką z dworca w Bielsku-Białej, do naszej „Chałupy na Górce”.

Zakończyliśmy kolejną obszerną, ciekawą i piękną wyprawę, której końcówka była ciut stresująca i dość męcząca. Tytułem uzupełnienia możemy nadmienić iż była to niezwykle interesująca wyprawa, dwumiesięczna podróż z plecakiem, poprzez kontrastujące ze sobą kultury i religie, przyrodę i krajobrazy, wielkie bogactwo i nieludzką biedę. A wszystko to na przestrzeni od krajów położonych wzdłuż „Zatoki Perskiej” (Zjednoczone Emiraty Arabskie, Oman, Katar, Kuwejt, Bahrajn, Arabia Saudyjska – islam w rożnych odsłonach), po wyspę Cejlon (Sri Lanka – buddyzm, hinduizm) i Filipiny (specyficzny katolicyzm).

Zdecydowanie byliśmy na tyle odcięci od mediów, że tak naprawdę dopiero w Polsce, dopadł nas problem „koronawirusa” i potwornej paniki, jakiej nigdzie nie doświadczyliśmy. Na Cejlonie i Filipinach, już dwa miesiące temu powszechnie mierzono temperaturę, przy wejściu do centów handlowych, instytucji publicznych, muzeów i w każdym hotelu, gdzie się kwaterowaliśmy. Zawsze też proszono o dezynfekcję rąk. Zalecano noszenie maseczek w miejscach turystycznych i generalnie zgromadzeniach ludzkich. Wszędzie wypełnialiśmy ankiety o historii naszego pobytu w ostatnich 14 dniach. Widać jakoś Europa przespała temat i dopiero teraz na gwałt, wprowadza podobne restrykcje. Tam, zamiast psychozy, podejmowane były spokojne, aczkolwiek radykalne dyscyplinujące decyzje i dostępne były wszelkie potrzebne środki w aptekach. Ludzi nie zamykano w domach, handlarze chaosu nie przerażali, a w aptece nie wisiał napis… maseczek brak.

bliski-daleki-wschod-map

… tak wiele widziałam i z niejednego brzegu… wydawać by się mogło, że raczej dwa razy coś się zdarzy i tego nowego, takiego pierwszego, już nie będzie… i wciąż jestem w błędzie…

… Ten pierwszy raz…

… w misternej konstrukcji zdarzeń… los rzucił mnie w rewiry bezlitośnie niepospolitej fortuny… pomyślałam i zapytałam siebie sama… otworzyło się dla mnie niebo jak fatamorgana?… błądzę gdzieś między mirażami?…nie!… to nieprzeciętna par excellence moc „petrodolarów”… przyszła i trwa… z nieodwracalnym skutkiem, szerzy coraz bardziej zdumiewające konstrukcje… bez wahania, ten pierwszy raz, wstąpiłam do najwyższego budynku świata „Burj Khalifa” (ZEA)… przydarzył mi się i wygenerował współrzędne tylko dla oszołomienia, stok narciarski w galerii handlowej (ZEA)… Midasowy dotyk, zadał szyku szalonym kreacjom i zagrał na klawiaturze moich wzruszeń (ZEA)… na pokuszenie powiodły mnie przemienione w kawę prażone pestki daktyli, a niechże zadba o wszystkie formy i odmiany słowa „moc” (ZEA)… zabrałam się tam i z powrotem kadzidlanym szlakiem, spadłam prosto w przepaść esencji emocji, gdzie wymierność chwil, mierzy się narastającym podekscytowaniem (Oman)… haust przyrodniczego fenomenu „pustynnego” mleka zbawił już wielu, mnie przydarzył się w herbacie (Oman)… nieskończoność rozlicznych okoliczności, pakuję w jak najbardziej pomiestne słowa, lecz nigdy w notes z kupy słonia (Sri Lanka)… w gąszczu wymyślnych okoliczności, zauroczona rybakami na palikach, fastryguję ich pokrętną robotę (Sri Lanka)… przeszukuję nieskończoność moich wspomnień, przewijam je na podglądzie… moje źrenice dopiero teraz dopinają imponującego pejzażu ryżowych tarasów (Filipiny)… spanoszyłam sobie głowę upiornym wyrakiem, przez szkło powiększające zaglądam w jego hipnotyczne ślepia (Filipiny)… jedząc orzeszki pili, patrzę w „capizowe” okna, otwieram się na sprawy publiczne… ulicami nieludzkiej biedy ukrytej za blachą falistą, mkną festyniarskie „jepneye” i wynędzniałe psy… obieram warstwy niezrozumienia, stojąc na zamieszkałym cmentarzu, smutny wiatr łamie mnie w pół (Filipiny)… ekstremalne zjawisko kulturowe, cóż za atrakcja dla turystów, trumny wiszą gdzieś i leżą gdzieś (Filipiny)… pierwszy raz zachorowałam na Katar… zmysły wdarły się w materię i jak sokół poleciały gdzieś w inny wymiar i czas, otaczająca rzeczywistość kusi nieskromnością (Katar)… lecąc tak wysoko, zawrót głowy na harfie gra (Bahrajn)… a ja?… rozpuszczam się niczym tabletka musująca w tej piramidzie emocji… nic dwa razy się nie zdarza i nie zdarzy?…

…Wiola…

<<<< POPRZEDNIA