Plan tegorocznego wyjazdu motocyklowego, zmuszeni byliśmy dostosować do sytuacji braku paszportów, gdyż w tym czasie „powędrowały” do wizowania na kraje Azji Centralnej i Rosję, w związku z naszym letnim, wyprawowym (Toyota Hilux 4×4) przejazdem na Syberię i do Magadanu. Mając jedynie dowody osobiste, musieliśmy pominąć Ukrainę, a zaplanowaną trasę nad Morze Czarne, poprowadziłem przez Słowację, Węgry, Rumunię, Mołdawię do Bułgarii.

Za punkt zborny, jak zwykle przyjęliśmy naszą „Chałupę na Górce” i 22 maja, pod wieczór, stawili się pozostali kompani wyjazdu; Basia z Przemkiem z Długosiodła i Grześ z Zabrza. Jak też zwyczajowo bywa, na starcie i tym razem aura potraktowała nas po macoszemu, gdyż od kilku dni leje, jest ponuro i zimno.

23.05.2019 czwartek

Międzyrzecze Górne >Rużomberk, Słowacja > Poprad > Koszyce > granica słowacko-węgierska > Alsóberecki, Węgry - (450 km)

Ranek przywitał nas deszczem, tak więc podróż rozpoczynamy od ubrania przeciwdeszczówek. Na dzisiejszej trasie zamierzaliśmy odwiedzić kilka ciekawych miejsc na Słowacji, skończyło się na mozolnej jeździe i kilku postojach na posiłki i kawę… bo jak tu coś zwiedzać w deszczu? Pod wieczór dotarliśmy na miejsce noclegu zarezerwowane jeszcze w Polsce i choć warunki nieco siermiężne, to za nagrodę uznajemy kwotę do zapłaty, czyli 32€ za naszą pięcioosobową ekipę. Nocujemy w prawdziwym starym, węgierskim dworku, a za towarzystwo mamy Cyganów. ÁGÓC Vendégház, 3985 Alsóberecki, Rózsa F. út 16, Węgry, tel: +36 20 967 2830 GPS N 048° 20.692, E 21° 41.137

Forint węgierski: 100HUF = 1,35PLN 1€ = 333HUF

24.05.2019 piątek

Alsóberecki, Węgry > Baia Mare, Rumunia > Borșa > Ciocănești - (360 km)

Dzisiejszy dzień traktujemy jako „dojazdówkę”, skupiamy się jedynie na mijanych krajobrazach. W tych rejonach Węgier i Rumuni byliśmy już wiele razy. Węgry w tej części przez którą podróżujemy, wydają się dla nas skansenem minionego wieku… czas zatrzymał się w miejscu… brak jakiejkolwiek inwencji, stagnacja prowadza się z niedostatkiem, nawet ogrodzenia pamiętają czasy komuny… zardzewiałe, od lat nie widziały farby, a tam gdzie pojawia się odnowiony dom i brukowane podwórko, to taka posesja aż „razi”, na tle ogólnej szarzyzny.

Dalej jedziemy w kierunku granicy z Rumunią, na przejście tuż przed Satu Mare. Rumunia nie jest w strefie Schengen, więc musimy okazać dowody osobiste, ale odprawa trwa króciutko i po 15minutach jedziemy dalej. Rumunia i okręg Maramuresz wita nas nowymi domami i wieloma inwestycjami, od razu widać, że tętni tu życie i coś nowego się dzieje. W Baia Mare zwiedzamy ścisłe centrum i jedziemy dalej na wschód, w kierunku Bukowiny. Niestety, ponownie mamy pogodowe perypetie i co rusz ćwiczymy przebieranki w przeciwdeszczowe „kondomiki”. Jadąc w tej przykrej aurze przemieszczamy się drogą nr 18 przez góry „Muntii Rodna” i „Parcul National Rodna”, gdzie przekraczamy przełęcz „Prislop” (1416 m n.p.m.). Widoki byłyby bajkowe, jechaliśmy tędy już kilka razy, dzisiaj niestety leje i chmury łażą po ziemi. Zjeżdżamy w doliny i po stronie Rumuńskiej Bukowiny (Bukowina mieści się obecnie na terenie Ukrainy i Rumunii), na 20km przed Varta Dornei w Ciocanesti w kompleksie „Pensiunea Demelza si camping” pozostajemy na wcześniej zarezerwowany nocleg (za naszą piątkę płacimy 236lei). Pension, Camping & Biker Station zur Deutschen Eiche, Strada Principale 22 – Botos 727121 Ciocăneşti, Rumunia tel: +40 753 521 414 GPS N 047° 30.862, E 25° 13.545

Lej rumuński: 1RON = 0,91PLN 1€ = 4.89RON

25.05.2019 sobota

Ciocănești > Vatra Moldoviței > Sucevița > Marginea > Cacica > Suczawa > granica rumuńsko-mołdawska > Bielce, Mołdawia > Chișcăreni – (340 km)

Wreszcie ranek przywitał nas dobrą aurą. Na trasie zaglądamy najpierw do dwóch monastyrów. Pierwszym był „Manastirea Moldovita”, obronny klasztor okolony murami z malowaną cerkwią, wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Wstęp 5lei od os. Cerkiew Zwiastowania Bogurodzicy zbudowana została w 1532r. Wśród fresków zewnętrznych warto zwrócić uwagę na scenę oblężenia Konstantynopola. Jest tu też świetnie odtworzony budynek (clisarnity) piętrowego domu mieszkalnego z 1610r., w którym jest niewielkie muzeum (bezpłatne), gdzie najcenniejszym obiektem jest wykonany z drewna, wspaniale rzeźbiony tron hospodara Petru Raresa.

Następny, jak dla nas bardziej okazały, obronny monastyr „Manastirea Sucevita”, również z malowaną cerkwią. Niestety obecnie znajdujący się w renowacji, jako ostatni w 2010 r. wpisany został na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Ufundowany w 1581 roku. Mury robią imponujące wrażenie… była to oficjalna siedziba hospodara mołdawskiego, Jeremiego. Freski zewnętrzne cerkwi Zmartwychwstania Pańskiego są częściowo zasłonięte, ale i tak można dojrzeć wymowne kompozycje… „Drabina cnót monastycznych”… czyli dramatyzm i dynamika wspinających się po drabinie łączącej Ziemię z Niebem świątobliwych mężów i aniołów czuwających nad ich świątobliwością. Jednak tuż pod drabiną… czyhają na ich słabości diabły, by strącić ich w czeluście piekielne, więc jak już powinie się im noga i skrzywi kręgosłup moralny…to czym wyżej stoją na drabinie… tym niżej mogą spaść. To bezcenny obiekt, a przedstawień na freskach jest tak wiele, że lepiej tu przyjechać, niż je opisywać.

Jadąc kilka km dalej na wschód, docieramy do małej, pięknie zadbanej wioski Marginea. Słynie z wyrobu czarnej ceramiki, której wyrób zaczął się tu już przed 300 laty. Tradycja ta przekazywana jest z ojca na syna, a dzieci uczą się tego fachu już od 7 roku życia. Ceramika marki Marginea jest wyjątkowa w całej Europie, a nawet w świecie. Drugie takie centrum wyrabiające czarną ceramikę znajduje się w Meksyku. Ciemny kolor ceramika zawdzięcza tutejszej glinie, składowym ziemi, wody i odpowiedniej obróbce. Spotkamy tutaj nie tylko sklepy z ceramiką, ale też warsztaty, w których na naszych oczach powstają dzbanki, misy, figurki, etc.

Dalej na trasie odwiedzamy wioskę Cacica (Kaczyka), którą do tej pory zamieszkują osadnicy z Polski. Przed II wojną światową w Kaczyka mieszkało ok. 600 Polaków. W 1946–1947 roku w ramach repatriacji sporo Polaków wróciło do Polski, a dzisiejsze rodziny są w dużym stopniu mieszane.

Istotnym śladem polskości pozostaje jednak kopalnia, w której pracowało wiele pokoleń polskich górników. Są oni autorami, na wzór polskich kopalni soli, podziemnych obiektów wspólnotowego użytku: kaplicy, sali zabaw, sztucznego jeziorka. Tę część kopalni można dziś zwiedzać za niewielką opłatą. Naprzeciw głównego wejścia do kopalni, obok kościoła, stoi drewniany dom. Jest to były Dom Polski, zbudowany wysiłkiem całej wsi, który podczas rządów komunistycznych przekazany został parafii katolickiej, by państwo nie odebrało go Polakom. Po upadku Nicolae Ceausescu, parafia nie zgodziła się go zwrócić wspólnocie polskiej. Tak to przedstawiają miejscowi, którzy podkreślają, że cała wspólnota Kaczyka pracowała przy budowie tego domu. Nowy Dom Polski stoi za pocztą, na północ od głównej ulicy, kilkaset metrów w dół od głównej bramy do kopalni i kościoła.

Następnie docieramy do stolicy Bukowiny, Suceava (Suczawy). Głównym miejscem które chcieliśmy odwiedzić, były ruiny niegdysiejszej twierdzy tronowej hospodarów mołdawskich oraz skansen bukowińskiej zabudowy, ulokowany tuż obok. Oba obiekty świetnie utrzymane. „Cetatea De Scaun A Sucevei” wstęp 15lei plus 10lei taxa foto. Zamek w Suczawie bywa nazywany również „Twierdzą Tronową”. Jak wykazały prowadzone na miejscu badania archeologiczne, dzisiejsza Suczawa zamieszkiwana była już w czasach starożytnych. Sam zamek natomiast został wybudowany końcem XIV w. przez hospodara mołdawskiego Piotra Musata, a miasto przez długi czas pełniło rolę siedziby tronowej. W XV w. zamek poddano rozbudowie. Dokonał tego Stefan Wielki, za sprawą którego dobudowano tutaj potężne fortyfikacje, dzięki którym twierdza oparła się kilku sporym najazdom, m.in. króla Polski Jana Olbrachta podczas wyprawy bukowińskiej w 1497r. Stefan Wielki nakazał otoczyć zamek podwójnym pierścieniem murów obronnych, wzmocnionych dodatkowo licznymi basztami, co w połączeniu z położeniem na wzniesieniu czyniło zamek w Suczawie twierdzą nie do zdobycia. To właśnie za czasów jego panowania, Suczawa przeżywała apogeum swojego rozwoju. W 1653r. Podczas oblężenia przez wojska polsko-siedmiogrodzko-wołoskie… suczawski zamek zostaje obrócony w ruinę, a wybuch prochu w 1675r. ostatecznie niszczy twierdzę tronową Stefana Wielkiego… dziś jako trwała ruina udostępniony został turystom. Natomiast skansen „Muzeul Satului Bucovinean” wstęp 6lei plus 10lei taxa foto, to muzeum tradycyjnego budownictwa regionu.

Dalej nasza trasa prowadziła w kierunku granicy z Mołdawią. Przejście ulokowane jest niecałe 100km na wschód od Suczawy, na tamie przegradzającej rzekę Prut. Zaskakująco szybka odprawa i dalej już po mołdawskiej stronie, 30km za miejscowością Bielce, docieramy do małej wioski Chiscareni, gdzie jeszcze w Polsce zarezerwowaliśmy nocleg w agroturystyce, mianującej się słowami: „chcesz poznać prawdziwą Mołdawię, przyjeżdżaj do nas”… no to przyjechaliśmy!

Sam dojazd był już małym wyzwaniem, a późniejszy brak właścicieli nieco nas zaskoczył. Na szczęście usłużny sąsiad przyszedł z pomocą i po 20 minutach, cała rodzina właścicieli przybyła, aby nas ulokować w kolorowym, tradycyjnym mołdawskim domku. Od tego momentu hasło zaczęło się spełniać, mili gospodarze stworzyli wspaniałą atmosferę do odpoczynku. Kiedy tylko zostaliśmy z babcią, ponieważ reszta rodziny pojechała do domu, na stół powędrowało domowe wino i czereśnie z ogrodu. Babuszka tak się rozkręciła, że doniosła jeszcze inny kolor wina, twierdząc kategorycznie, że powinniśmy go wypić, bo to jej robota i jest tak naturalne, że bardziej naturalne być nie może i ma go jeszcze w piwniczce dużo. Casa rurală „La bunica”, Chiscareni, 6216 Chişcăreni, Mołdawia, tel: +373 604 84 636 , GPS N 047° 32.875, E 28° 1.348

Lej mołdawski (MDL): 1 € = 20,50MDL, 1MDL = 0,22PLN

26.05.2019 niedziela

Chișcăreni > Curchi > Butuceny (wioska-skansen) > Orchej Stary (monastyry w skałach) > Cricova (piwnice winne – podziemne miasto) - (200 km)

Opuszczamy przyjaznych gospodarzy, którzy o wyznaczonej godzinie przybyli i uraczyli nas specyficznym śniadaniem… makaron z serem i pieczone leszcze. Jedziemy w kierunku stolicy Chisinau (Kiszyniowa). Po drodze podjeżdżamy pod „Monaster Curchi”. Mołdawskim drogom daleko jeszcze do europejskich standardów, na trasie napotykamy 20km odcinek drogi szutrowej.

„Monaster Curchi” założyli w 1773 bracia Iordache i Mihail Curchi jako niewielką, drewnianą cerkiew. W XIX w. monaster został znacznie rozbudowany i nabrał wyglądu zbliżonego do dzisiejszego. Po I wojnie światowej, gdy Besarabia przyłączyła się do zjednoczonej Rumunii, opiekę nad klasztorem przejął Rumuński Kościół Prawosławny. Podczas II wojny światowej, w roku 1944 większość mnichów uciekła do Rumunii w obawie przed Armią Czerwoną. W 1958r. klasztor ostatecznie zamknięto i zamieniono na szpital psychiatryczny oraz zakład odwykowy. W 2002 monasterowi przywrócono funkcje religijne i rozpoczęto gruntowną renowację. „Monastyr Curchi” to rozległy kompleks, przed nim znajduje się źródło z uzdrawiającą wodą, staw będący miłym kadrem do zdjęć oraz park. Gdy przechodzimy przez imponującą bramę z dzwonnicą po lewej stronie zobaczymy cerkiew Narodzenia Najświętszej Marii Panny, a po prawej mniejszą świątynię. Cerkiew św. Dymitra znajduje się w głębi. Klasztor jest uznawany za dziedzictwo religijne i perłę XIX-wiecznej besarabskiej architektury, słynie także z wiekowych dębów rosnących na jego terenie.

Dalej przemieszczamy się do wioski Butuceni (Butuceny), która zachowała się jako żywy skansen. To miejsce, gdzie czas się zatrzymał, choć życie powoli toczy się dalej. Jego krajobraz można określić jednym słowem… spokój. Nic więc dziwnego, że swój żywot od wieków spędzali tu mnisi, żyjąc w wykutych w skale monastyrach… Orheiul Vechi, czyli Stare Orhei lub Orchej Stary. Mieszkali tu do 1816r., kiedy to zostali stąd „przesiedleni” do innych monastyrów w Besarabii. Mieszkańcy wsi Butuceni, którym brakowało własnej świątyni wydrążyli tunel do cerkwi w „Monastyrze Pestera” i ustanowili ją swoim miejscem kontaktu z Bogiem. W 1904r. ukończono budowę świątyni na górze. Mnisi wrócili do Stare Orhei w 1991r. Dzisiaj jest to kompleks historyczno-archeologiczny, położony ok. 60 km na płn.-wsch. od Kiszyniowa, mianujący się największą atrakcją turystyczną Mołdawii, na który składają się dwa umiarkowane, ale bardzo stare muzea, starożytny kościół skalny, a także kilka prywatnych staromodnych hoteli w bardzo tradycyjnym stylu, położonych w wioskach Butuceni i Trebujeni. Stare Orhei to wyjątkowo spokojne i zachwycające miejsce z imponującymi krajobrazami i ogromnym zapleczem historycznym, które przyciągają turystów do odkrycia starożytnych korzeni Mołdawii. Po przyjeździe na miejsce, rzeczywiście ukazał nam się przepiękny widok doliny otoczonej górami, przez którą przepływa rzeka Raut. Wrażenie jest jeszcze większe, gdy weszliśmy na górę do „Monastyru Pestera”, świątyni wykutej w skale, który jest obowiązkowym punktem zwiedzania. Ze wzgórza roztacza się wspaniały widok na wioskę leżącą po dwóch stronach doliny z tradycyjnymi mołdawskimi chatami pomalowanymi soczystymi kolorami bieli, błękitu i zieleni. Stare Orhei zostało częścią powołanego do życia w Mołdawii w 2013 r. „Parku Narodowego Orgiejów”. To unikatowy teren z licznymi stanowiskami archeologicznymi, a także 2000 jaskiń, które kiedyś służyły, m.in. jako schronienie. Całość wraz z „Monastyrem Pestera”, to miejsce oczekujące na wpis na listę światowego dziedzictwa UNESCO. W wiosce znajduje się kilka pensjonatów i restauracji, więc był tu również czas na posmakowanie miejscowych smakołyków (sarmale, pierożki, barszcz).

Opuszczamy wioskę i jedziemy dalej do miejscowości Cricova. Tu mamy zaplanowane zwiedzanie i choć byliśmy tutaj 8 lat temu (Basia, Przemek i Grześ nigdy tutaj nie byli), to zdecydowanie chcemy zobaczyć jak teraz wyglądają „podwały”, czyli podziemne miasteczko, gdzie wina dojrzewają i leżakują, aby tacy jak my, mogli popatrzeć i dokonać ich degustacji. Cóż zastajemy?… imponujące przygotowania do jakiejś wielkiej imprezy… napisano „Sparkling Festival”. Zwiedzania dzisiaj nie ma, jest za to festiwal szampana, który rozpoczyna się dopiero o 17.00. Okazuje się, że program imprezy obejmuje również zwiedzanie „podwałów”. Szybka decyzja, szukamy zakwaterowania i za cenę 300 MDL, tyle kosztuje bilet wstępu na festiwal od osoby, możemy wziąć udział w imprezie i degustacji szampanów.

Pensjonat „Villa Family” znajdujemy dwa km dalej, na wyjeździe z miasta. Jest na tyle wcześnie, że możemy dotrzeć z powrotem do winnych piwnic „Cricova” spacerem, przez niewielkie miasto. To jedna z największych winnic na świecie, która, będąc wytwórnią państwową, jest zarazem wizytówką tego kraju. Historia powstania i rozwoju winnicy sięga 1952r. Jest pełna wzlotów i upadków, w rzeczywistości odzwierciedlających los mołdawskiego wina w ostatnich dziesięcioleciach. Począwszy od panujących ustrojów, po niegospodarność i zniszczenia winnic, mołdawskie winiarstwo pokonało wszelkie trudności i próby. Dowodem na to jest „Cricova”… podziemne miasto winnych piwnic, które powstało w opuszczonej kopalni wapienia służącego do budowy stolicy, Kiszyniowa.

Z ponad 120 kilometrów kopalnianych korytarzy, zlokalizowanych sto metrów pod ziemią, na winiarnię przeznaczonych jest obecnie około 50 km. Znajdują się w nich drewniane beczki i stalowe tanki o pojemności 250 000 litrów. W specjalnie do tego celu przygotowanych pomieszczeniach, mieści się największa kolekcja win z całego świata, składająca się z ponad dwóch milionów butelek. Winnica „Cricova” posiada również bogato zdobione, tematyczne sale bankietowe oraz degustacyjne. W każdej z czterech sal goście mogą delektować się wybornymi winami. Do dyspozycji są: Sala Prezydencka, w której odbywają się najważniejsze uroczystości, Sala Europejska z witrażami prezentującymi winorośl podczas każdej pór w roku, Sala Morska (nawiązująca do Morza Sarmackiego, które istniało tutaj 12 milionów lat temu) oraz Sala z kominkiem, służąca do kameralnych, biznesowych spotkań.

„Cricova” produkuje rocznie około 30mln butelek, z czego znaczna większość to wina musujące wytwarzane metodą tradycyjną. To plasuje tę winnicę na pierwszym miejscu wśród producentów win musujących w Mołdawii. Tutaj powstają wina musujące jednoszczepowe jak Chardonnay, Pinot Noir oraz Cuvee, powstałe z połączenia szczepów Chardonnay, Pinot Noir, Cabernet Sauvignon i Merlot. Leżakują one na osadzie od 8 tygodni do pięciu lat… i to właśnie te wina musujące sprowadziły na nas doskonały humor i jak to się stało w moim przypadku… festiwal miałam w całej głowie… zamiast pamięci.

Cóż można więcej napisać?… było szalenie wesoło, bąbelki szampanów wypełniały w nas każdą wolną przestrzeń… do momentu… kiedy Wojtek nakazał odwrót.

27.05.2019 poniedziałek

Cricova > Kiszyniów > Giurgiulești, Mołdawia > granica mołdawsko-rumuńska na rzece Prut > Gałacz, Rumunia > Przeprawa promowa przez Dunaj > Măcin > Slava Cercheza – (330km)

Dzisiejszy dzień rozpoczynamy zdecydowanie później, musimy nieco odgazować wczorajszy festiwal. Jeśli idzie o mnie… to festiwal opuszczał moje wnętrza wszystkimi drzwiami… kask był jakiś za ciasny, a motocykl za głośny.

Dalsza część dnia to przejazd mołdawskimi wzgórzami przez stolicę Kiszyniów, a później doliną granicznej rzeki Prut, aż do najbardziej wysuniętego miejsca Mołdawii, jakim jest miejscowość Giurgiulesti. Dość szybko przekraczamy granicę, następnie już po rumuńskiej stronie, przedostajemy się promem na drugą stronę rzeki Dunaj (11,50lei za motocykl) i jedziemy w kierunku Constanta (Konstanca). Nocleg znajdujemy dopiero w małej mieścinie Slava Cercheza, w przydrożnym pensjonacie „Monte Grego Pensiune” prowadzonym przez Rosjan (100lei pokój 2os.).

28.05.2019 wtorek

Slava Cercheza > Mamaia > Constanta > Olimp, Saturn, Neptun (uzdrowiska morskie z lat 80-tych) > Mangalia – (250km)

Ranek przywitał nas wspaniałą pogodą i defektem tylnej opony w Suzuki Grzesia. Szybko lokalizuję dziurę i równie szybko kołkuję oponę, w końcu robiłem to tyle razy w motocyklu i aucie, że mam w tym temacie bogate doświadczenie. Dla kolegów jest to pierwszy instruktaż, tak więc łączymy naprawę z nauką.

Po „załataniu” opony kontynuujemy dalszą jazdę w kierunku portowego miasta Constanta(Konstanca). Pogoda wspaniała 22ºC, jedziemy pofałdowanym nadmorskim pasem łąk i pól uprawnych. Przed wjazdem do miasta, wzdłuż czarnomorskiego brzegu, od północnej strony, napotykamy na obskurne widoki wielkiej rafinerii „Rompetrol”, takiej jeszcze w komunistycznym wydaniu, kupa zardzewialstwa i ruiny przemysłowych budowli. Dosłownie tuż za tym obrzydlistwem, ulokował się nadmorski kurort Mamaia, wizytówka i zarazem najstarsza i największa miejscowość wypoczynkowa w Rumunii. Zaczynała podobnie jak większość kurortów morskich… od wioski rybackiej. Prawdziwy bum na inwestycje, hotele i pensjonaty ruszył w trakcie II wojny światowej. Na miejscu dostępna jest wąska albo bardzo długa plaża piaszczysta, „Telegondola Mamaia” oraz „Aqua Magic Mamaia”. Obecnie tchnie jeszcze pustką, na plaży dosłownie kilku wczasowiczów, a przecież to już koniec maja. Wdrażamy spacerowy rekonesans, gdzieś w otwartej kawiarence wypiliśmy kawę i jedziemy do centrum Konstancy. Zatrzymujemy się przy nadmorskim bulwarze, tuż obok kasyna „Cazinoul din Consțanta”, które było niegdyś jednym z najpiękniejszych i najbardziej luksusowych miejsc w Rumunii. Ale dwie wojny światowe i kryzys, który ogarnął gospodarkę kraju, odcisnęły na nim swoje piętno. Dziś rozbite szyby, rozpadające się ściany i połamane meble są niemymi pamiątkami minionej epoki. Secesyjne kasyno powstało w 1909 roku z polecenia Karola I. Grali w nim gracze z całego świata, podobno nieraz ukrywając swoją prawdziwą tożsamość. Dziś obiekt jest „remontowany” i władze miasta „starają” się mu przywrócić dawną świetność. Na razie, trwale będące w renowacji, popada w dalszą ruinę. Jak sięgam pamięcią, to ta piękna budowla nigdy nie miała szczęścia, aby ktoś zajął się jej profesjonalną odbudową. Pobyt nad rumuńskim wybrzeżem jest dla mnie mocno sentymentalny, gdyż był to, tuż po skończonej maturze, mój pierwszy, samodzielny, turystyczny, zagraniczny wyjazd. Wraz ze szkolnymi kolegami przez pół roku remontowaliśmy starego Wartburga 311 i Syrenkę 102, aby latem 1975r. odbyć taką podróż i spędzić wymarzone wakacje. Jakąż wzbudzaliśmy wtedy sensację, tacy młodzi chłopcy przyjechali tu autami, co na tamte czasy w krajach komunistycznych, było co najmniej wielkim zadziwieniem.

Wróćmy jednak do starej Konstancy… kontynuujemy spacer nadmorskim bulwarem, przechodząc obok latarni morskiej „Farul Genovez”, wybudowanej w 1860r., na cześć genueńskich kupców, którzy niegdyś odwiedzali miasto. Później przechodzimy na Plac Owidiusza (Piatia Ovidiu), jeden z głównych placów miasta. Znajduje się tu pomnik rzymskiego poety Owidiusza. Monument powstał w 1887r. na zlecenie mieszkańców miasta. W 8 roku n.e. Cezar August zesłał Owidiusza do Tomis (dzisiejsza Konstanca) nie podając powodów takiej kary… przypuszcza się że był to skandaliczny charakter dzieł poety (szczególnie „Sztuki kochania”), powiązanie ze skandalem obyczajowym wokół wnuczki Augusta Julii (wygnanej w tym samym co Owidiusz roku), czy też uczestnictwo w spisku przeciwko Augustowi. Pewnym jest iż spędził tu ostatnie lata swojego życia. Znajduje się tu również „Wielki Meczet Mahmuda”… nazwa „Wielki” to w tym przypadku nadużycie (wstęp 5lei od os.). Meczet został wybudowany w miejscu dawnego „Meczetu Mahmuda II” nazywanego tak na cześć osmańskiego sułtana. Często nazywany jest również „Meczetem Karola I”(„Moscheia Carol I”), ponieważ powstał w 1910 roku z inicjatywy króla rumuńskiego… wybudowany w stylu arabsko-bizantyjskim. We wnętrzu znajduje się jeden z największych, tureckich dywanów w Europie (waży około 1080 kg), by nie został zniszczony przykryto go mniejszymi dywanikami. Do meczetu przylega minaret, z którego można podziwiać panoramę miasta, portu i Morza Czarnego. Na trasie marszu buła również katedra „Catedrala Sfintii Apostoli Petru si Pavel din Constanta” („Katedra Prawosławna św. Piotra i Pawła”), powstała w XIX w., wybudowana w Katedra zbudowana w stylu neo-bizantyjskim z prasowanych cegieł z betonowymi symetrycznymi pasami… już z daleka przyciąga wzrok. W Parku Katedralnym znajduje się stanowisko archeologiczne, które to pokazuje ruiny starożytnego miasta Tomis.

Opuszczamy miasto i jedziemy dalej, wzdłuż rumuńskiego wybrzeża Morza Czarnego na południe. Na trasie mijamy kolejne kurorty: Euforie, Olimp, Saturn, Neptun, aby na 10km przed bułgarską granicą, w Mangalii, zatrzymać się na dzisiejszy nocleg. Jak sięgam pamięcią, to niewiele pozostało z dawniejszej świetności wymienionych wyżej kurortów, większość hoteli od lat popada w ruinę, a budowle pozbawione stolarki okiennej, wyglądają jak z horroru, po kataklizmie lub wojnie… Właśnie w jednym z takich obiektów „Hotel Amfiteatr„ w Olimpie w wymarzone wakacje 44 lata temu, popijaliśmy piwko i chodziliśmy na dyskoteki… teraz totalna ruina, którą przedstawiam na zdjęciach.

Wieczór spędzamy na deptaku w Mangalii, skromnej mieścinie, gdzie trudno było nawet znaleźć porządną restaurację. Mamy za to wspaniale zakwaterowanie, całe mieszkanie w bloku, w samym centrum za 155 lei.

29.05.2019 środa

Mangalia, Rumunia > granica rumuńsko-bułgarska > Kaliakra > Kavarna > Balczik - (100 km)

Rano opuszczamy Rumunię, szybka odprawa graniczna i jadąc wzdłuż morskiego brzegu, po kilkudziesięciu km docieramy do przylądka „Kaliakra”. Z oddali widoczne są zarysy fortecy, ulokowanej na samym cyplu. To właśnie jej ruiny możemy zobaczyć, przechodząc przez bramę, pięknie komponującą się z krajobrazem dookoła. Ponoć podczas oblężenia twierdzy przez Turków, znajdowało się w niej 40 dziewic. Te odważne niewiasty, zamiast oddać się w niewolę najeźdźcom, zdecydowały się na bardzo odważny krok… splotły one razem swoje włosy i wskoczyły do morza po pewną śmierć. Zgodnie z legendą… to właśnie od ich krwi, pochodzą rdzawe plamy na wysokich klifach. Tak czy inaczej, miejsce jest urzekająco piękne, zdecydowanie warte odwiedzenia. Ale wróćmy do tu i teraz… trafiamy na parking, znajdujący się przy pomniku admirała F.F. Uszakowa – XVII-wiecznego dowódcy marynarki wojennej. Zostawiamy motocykle i stąd pieszo ruszamy przez ruiny średniowiecznej fortecy w kierunku skrajnego punktu półwyspu. Archeolodzy stwierdzili, że już w IV w p.n.e. znajdowała się w tym miejscu ufortyfikowana budowla. Najlepiej zachowaną częścią warowni są mury z górującą nad cyplem bramą hakową.

Warto też podejść do, związanej z inną legendą, kaplicy św. Mikołaja. Mówi się, że kiedy patron żeglarzy uciekał przed Turkami i zaczęło mu brakować lądu, Bóg tworzył dla niego nowe skały pod nogami i tak właśnie powstał przylądek. Niestety święty ostatecznie został pojmany i zabity. W miejscu jego śmierci i pochówku postawiono upamiętniającą go kapliczkę. Z tego punktu rozciąga się przepiękny widok na skaliste wybrzeże. Przy bramie hakowej znajdziemy też strome kamienne schodki prowadzące w dół klifu. Wiodą one do bajkowo położonej jaskini, w której utworzono restaurację… jest czas na kawę. Z przylegającego do niej tarasu również rozciąga się niesamowity widok.

Po następnych 30km docieramy do małej nadmorskiej miejscowości Balczik (Bałczik). To niepozorne bułgarskie miasteczko, malowniczo położone nad zatoką Morza Czarnego. Jego potoczna nazwa „Białe Miasto”, pochodzi od wapiennych skał na których powstało. Jednak to dzięki rumuńskiej królowej Marii Koburg, która zachwycona, pięknem tego miejsca, zbudowała tu swoją letnią rezydencję, zyskało rozgłos. Dzięki długiej, bo sięgającej ponad 26 wieków historii, Bałczik jest jednym z najstarszych miast w Bułgarii. Wielokrotnie zmieniał właścicieli i nazwę w czasie swojego istnienia. Miasteczko, nie jest tak głośne ani zatłoczone jak Słoneczny Brzeg czy Złote Piaski, ale wciąż wzbudza spore zainteresowanie turystów. Bałczik nie jest destynacją typową do imprezowania czy też plażowania, co czyni ją jeszcze bardziej odpowiednim miejscem do relaksu i zwiedzania.

Dziś główną atrakcją turystyczną Bałczika jest właśnie królewski pałacyk wraz z parkiem. W 1955 roku Uniwersytet Sofijski przejął pieczę na parkiem zmieniając go w ogród botaniczny, w którym dziś możemy podziwiać ponad 3500 gatunków roślin… kwiatów, drzew, krzewów i mchów – „The Palace&University Botanic Garden” (wstęp 14 lewa od os.). Niegdyś była to letnia rezydencja królowej Rumunii Marii Aleksandry Wiktorii Koburg (1875 – 1938r.). Pałac nazwany „Cichym Gniazdem”, położony jest około 2 km na płd.- zach. od centrum miasta. Został zaprojektowany przez włoskich architektów Amerigo i Agostino. Już sama brama, pod którą wchodzi się na dziedziniec pałacu, robi duże wrażenie… przypomina łuk triumfalny. W bryle samego pałacu możemy dostrzec wysoką wieżę przypominającą minaret. Wejście od strony morza wiedzie wąskimi, tajemniczymi przejściami po licznych schodach i tarasach, dzięki którym wspinamy się na wysoki klif, gdzie położona jest właściwa część ogrodu. Zaraz za bramą zaczyna się cienista alejka, która wiedzie do bardzo fotogenicznego, ukrytego pośród drzew „Mostu Westchnień”. Tuż obok mostu widoczny jest wysoki, wodospad. To za jego sprawą ten zaułek ogrodu należy do najbardziej urzekających miejsc w Bałcziku. Pałac i ogród ukryte są w bardzo malowniczym, niedostępnym dla wiatru miejscu, a kompleks łączący w sobie kombinację wpływów orientalnych, chrześcijańskich, antycznych i zachodnich. Przez środek przebiega strumień z 9 m wodospadem. Ta różnorodność stylów ma uzasadnienie w dzieciństwie Marii, które królowa spędziła w Egipcie, gdzie przyjęła nawet nową religię – bahaizm, łączący w sobie elementy: chrześcijaństwa, islamu i judaizmu. Dlatego też na terenie parku oraz w samym pałacu można odnaleźć rozmaite symbole i elementy orientalnych kultur: prawosławną cerkiew, stylizowaną na antyczną świątynię, rzymskie płyty nagrobne, a także mauretańskie potoczki płynące pośród szpalerów drzew, oryginalne antyczne dzbany, cicho szemrzące strumyczki, wodospady i mnóstwo, mnóstwo zieleni. Sam „Ogród Kaktusów” obejmuje ponad 250 gatunków, dzięki czemu stanowi ich drugą, pod względem odmian, europejską kolekcję. Park botaniczny jest imitacją słynnego labiryntu kreteńskiego. Z tą wyspą ma również wiele wspólnego kaplica, ponieważ kamień, z którego jest zbudowana, sprowadzony został właśnie z Krety. Oprócz kaktusów w ogrodach dominują róże… róże i wyroby kosmetyczne z róż, wszystko można dotknąć i zakupić na miejscu. Jest również przygotowana degustacja doskonałych win w „Queen’s Winery House”, próbowaliśmy malinowe, figowe i lodowe, najdroższe wyrabiane z winogron zbieranych po pierwszych przymrozkach. Niektóre z nich są wyjątkowe: wino owocowe z arbuza, winne aperitify z miodem, migdałami, z bułgarskiej róży, aperitify do czekolady z suszonymi śliwkami, digestivo z melona, wino deserowe o podwędzanym posmaku, rakija z dyni, syrop z fig, syrop różany, kilkuletnie brandy, wino z suszonych winogron z późnego zbioru, owocowe wino z mrożonych jabłek, pikantne wino do dziczyzny, owocowe wino z aronii.

Nieco niżej, tuż obok pałacu, jest zejście na piękną piaszczystą plażę. Cały kompleks składa się z kilku willi i innych budynków, położonych na stromym brzegu bardzo blisko morza. Zbudowano tam niegdyś pierwsze bułgarskie młyny wodne. Obecnie zostały odrestaurowane i są wykorzystywane jako hotele. Od starożytności miasteczko było źródłem inspiracji dla artystów. Jego uroda skłoniła rzymskiego poetę Owidiusza do napisania następującego hymnu pochwalnego na cześć Bałcziku: „Składam Ci hołd, o białe miasto z kamienia, bo twoje piękno nie ma sobie równych”.

Po trzygodzinnym pobycie w pałacowych ogrodach przyszedł czas na zjedzenie posiłku w jednej z wielu restauracji położonych wzdłuż nadmorskiego bulwaru, wszystkie posiadają obiecującą ofertę i miejscowe piwo „Kamenitza”.

Zakwaterowanie mamy w centrum miasteczka, w eleganckiej willi „Tracian Apartmens” (92.20 lewa za 5os.apartament)

Lew bułgarski 1BGN = 2,22PLN 1€ = 1,99BGN

30.05.2019 czwartek

Balczik, Bułgaria > Silistra, Bułgaria > granica bułgarsko-rumuńska na Dunaju (prom) > Călăraşi, Rumunia > Bukareszt – (260 km)

Rano opuszczamy czarnomorski brzeg, opuszczamy Bałczik i jedziemy w kierunku granicy z Rumunią. Przekraczamy ją w miejscowości Silistra, tuż przy Dunaju, aby już po rumuńskiej stronie przedostać się na jego drugi brzeg promem (9lei za motocykl).. Dalej poprzez szereg małych wiosek, od południowej strony wjeżdżamy do Bucuresti (Bukareszt). Od razu kierujemy się pod Pałac Parlamentu, czyli „Dom Ludowy”„Casa Poporului”, aby uskutecznić zwiedzenie tego niezwykłego obiektu. Szczególnie chodzi o naszych współpodróżników, gdyż my byliśmy tu dziewięć lat temu. To symbol wybujałej ambicji dyktatora i cel turystycznych wycieczek numer jeden. By wygospodarować miejsce dla największego, administracyjnego budynku świata, reżim Ceausescu wyburzył większą część historycznej dzielnicy Bukaresztu.

Pałac do dziś jest jednym z największych budynków na świecie. Rozpoczęcie budowy pałacu wymagało rozbiórki około 7 km² centrum starego miasta i przesiedlenia około 40tys. ludzi z terenu planowanej budowy. Wyburzenia rozpoczęto w roku 1980, objęły one kilka kwartałów kamienic oraz kilkanaście budynków sakralnych… pretekstem do wyburzeń było trzęsienie ziemi, które nawiedziło Bukareszt w 1977r.. Projekt obejmował wzniesienie monumentalnej dzielnicy rządowej, na którą oprócz pałacu miały składać się m.in. Ministerstwo Obrony Narodowej, Rumuńska Akademia Nauk, „Hotel Marriott” oraz szeroki „Bulwar Zwycięstwa Socjalizmu”. Budowę pałacu rozpoczęto w roku 1983, nadzorował ją sztab 700 architektów i 20tys. robotników. Po rewolucji ustrojowej w Rumunii w 1989r. pałac był ukończony w 80%. Nazwano go „Pałacem Narodu” i zastanawiano się nad jego nowym przeznaczeniem. Ostatecznie zdecydowano, że budynek pozostanie w rumuńskich rękach i będzie służył narodowi rumuńskiemu. Łączna powierzchnia zabudowy wynosi 830 tys. m².

Ponieważ zwiedzaliśmy Parlament w 2010r., poniżej przedstawiamy relację zdjęciową z tamtego pobytu.

Budynek podzielony jest na 3 części, każda z nich różni się przeznaczeniem. Pałac posiada około 1100 pomieszczeń, w 440 z nich mieszczą się biura, ponadto znajduje się tu 30 wielofunkcyjnych sal, 4 restauracje, 3 biblioteki, dwa parkingi podziemne, jedna sala koncertowa. Posiada 12 nadziemnych kondygnacji, pod ziemią znajduje się osiem poziomów, z których cztery wciąż nie są wdrożone do eksploatacji. Budowla wykonana jest w całości z materiałów pochodzących z Rumunii. Podczas budowy zużyto milion metrów sześciennych marmuru pochodzącego z Siedmiogrodu, trzy i pół tysiąca ton kryształu do skonstruowania 480 żyrandoli (największy z nich waży 2,5 tony), na sufitach zamontowano 1409 mniejszych punktów świetlnych, wykorzystano 700tys. ton stali i brązu do wykonania monumentalnych drzwi i okien, do pokrycia drewnianych posadzek i parkietów zużyto 900tys. m³ drewna. Ponadto wnętrze upiększono kosztownymi dywanami zajmującymi powierzchnię 200tys. m².

Tyle tytułem obiektu, a co do zwiedzania to niestety nie mamy szczęścia, gdyż od stycznia do lipca tego roku. obiekt jest wyłączony ze zwiedzania, ponieważ po raz pierwszy w historii Rumunia przewodniczy pracom Rady Unii Europejskiej. Bukareszt formalnie przejął przewodnictwo w pracach UE 1 stycznia i będzie je sprawował przez najbliższe 6 miesięcy. Objeżdżamy więc pałac wokół, przejeżdżamy rumuńskimi „Polami Elizejskimi” i lokujemy się w zarezerwowanym apartamencie (259 lei za 5os.), tuż obok najokazalszej fontanny, naprzeciw Parlamentu.

Popołudnie spędzamy na starym mieście, z którego tak naprawdę zachował się jedynie mały fragmencik. Na pewno warto odwiedzić zabytkową restaurację „Restaurant Hanu’ lui Manuc”, gdzie na atrialnym dziedzińcu przy stolikach w cieniu drzew, można posmakować rumuńskich potraw z „ciorbą de burta” na czele (miejscowe flaki). Zaglądamy jeszcze do kościoła prawosławnego „Cerkiew Sfantul Antonie Curtea Veche”, monastyru „Monaster Stavropoleos” i do pasażu „Pasajul Macca”, gdzie ulokowało się kilka kameralnych restauracji, pubów, barów i kafejek.

Po zmroku warto pospacerować przy podświetlonych fontannach na „Plata Unini” w samym centrum stolicy Rumunii. Dzisiejszy dzień, to również czas oczekiwania na przybycie papieża Franciszka, ma tu dotrzeć jutro do południa. Mobilizujemy się więc na szybkie, poranne opuszczenie miasta, gdyż już obecnie wszędzie dominuje widok policji, żandarmerii, służb ochrony i głos wyjących sygnałów i syren.

31.05.2019 piątek

București > Ploiești, > Cheia > Brașov > Feldioara > Rupea > Viscri > Rupea – (280 km)

Sprawnie opuszczamy rozległe miasto Bukareszt. Kierujemy się na północ w stronę Ploeszti, aby tuż za miastem zboczyć w drogę nr 1A, prowadzącą przez Cheia do Braszowa. W Cheia podjeżdżamy pod monastyr „Cheia Monastery”. Przez Braszów jedynie przejeżdżamy, zwiedzaliśmy już go wielokrotnie. Jedziemy dalej na północ do miejscowości Feldioara, dawniej zwanej Marienburg, pod „Cetatea Feldioara” lub „Fortress of Marienburg (wstęp 10lei od os.). Warownia ta wzniesiona została w XIIIw. przez członków Zakonu Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie, znanego także pod nazwą zakon krzyżacki, którzy zaproszeni zostali tu, by ochraniać płd.-wsch. rejon ówczesnego Królestwa Węgier. Tutaj też w tym okresie znajdowała się ich główna siedziba. Wkrótce potem podjęli oni starania o uwolnienie się od lennej zależności od Węgier i stworzenie swojego państwa, za co król przegnał ich z Siedmiogrodu jeszcze w tym samym wieku. W czasie średniowiecza Feldioara nosiła nazwę Marienburg (Malbork). Po odejściu krzyżaków, twierdza została przejęta przez miejscową ludność saską. Krzyżacy natomiast przenieśli się do Malborka, a tę historię już znamy. Byłem tu po raz pierwszy 17lat temu, kiedy były tutaj tylko ruiny, po renowacji i odbudowie dokonanej w latach 2013-16, obiekt przedstawia się niczym za czasów świetności.

Dalej kontynuujemy jazdę na północ i docieramy do miejscowości Rupea, gdzie zwiedzamy zamek „Cetatea Rupea” (wstęp 10lei od os.). Przypuszcza się, że pierwszy zamek obronny wzniesiono tu w VIIw., a w kolejnych, był on kilkukrotnie przebudowywany i powiększany. Jest to tzw. „zamek chłopski”, który nie pełnił na co dzień funkcji mieszkalnych, a służył jedynie lokalnej społeczności wiejskiej, która go budowała i utrzymywała, jako schronienie w razie niebezpieczeństwa. Charakter „zamku chłopskiego’, który służył społeczności wiejskiej i pełnił funkcje mieszkalne wyłącznie w czasie zagrożenia, decydował o jego konstrukcji. Nie było zatem w takich zespołach rezydencji mieszkalnych. Swój obecny kształt twierdza uzyskała w czasie ostatniej większej przebudowy jaka miała miejsce w XIIw. Szczyt wzgórza został otoczony masywnymi murami oraz fosą. Kres świetności warowni nastał wraz z okupacją osmańską, która objęła okoliczne tereny w pierwszej połowie XVw. Wtedy to wojska tureckie doszczętnie splądrowały i zniszczyły miasto oraz górujący nad nim zamek. Obecnie w pełni odrestaurowane i zabezpieczone ruiny udostępnione są dla zwiedzających. Z murów twierdzy rozpościera się przepiękna panorama miasta oraz malownicze krajobrazy Siedmiogrodu.

Jedziemy dalej do następnej atrakcji tego rejonu, do wioski Viscri. W miejscowości Bunesti, należy zjechać z głównej drogi E60 w lewo. Piękne i czytelne oznaczenia dojazdu do wioski wpisanej na listę UNESCO, a tu napotykamy na wykopki i sterty ziemi. Pytamy operatora koparki, czy droga jest przejezdna? Potwierdza… wiec jedziemy… i rzeczywiście, te 8km okazały się przejezdne, niestety było to brnięcie w błocie i świeżo nawiezionej ziemi, gdyż właśnie robią do wioski nową drogę… był mały off-roadzik i nieco stresu.

Wioska Viscri założona została w trudno dostępnym zakątku Siedmiogrodu w XIIw. Pod koniec tego stulecia zasiedlili ją Sasi siedmiogrodzcy, sprowadzani przez królów węgierskich. Wieś początkowo pojawiała się w dokumentach jako „Biały Kościół”, pochodzącą od koloru murów miejscowej świątyni. Obecna nazwa rumuńska również pochodzi od tego określenia.

Sasi stanowili zdecydowaną większość wśród mieszkańców wsi, aż do XX w. Z saskich mieszkańców, których wcześniej było kilkuset, po emigracji do RFN w latach 80. i 90. XX wieku pozostało zaledwie kilkadziesiąt osób. Obecnie większość mieszkańców wsi stanowią Romowie. Odizolowaniu od głównych szlaków komunikacyjnych, trwającemu do dziś, wieś zawdzięcza zachowanie dawnego saskiego układu urbanistycznego, któremu wraz z kościołem warownym zawdzięcza wpisanie na listę światowego dziedzictwa kulturalnego UNESCO. Przy głównym trakcie oraz dwóch ulicach biegnących do kościoła znajdują się typowe saskie gospodarstwa. W 2006 r. książę Karol kupił we wsi i odrestaurował jedną z saksońskich posesji. Kościół warowny znajduje się na płd.-zach. krańcu wsi. Już w XII w., przed przybyciem tutaj Sasów, powstał tu mały romański kościół zbudowany przez zamieszkujących te strony Szeklerów. Wraz z przybyciem Sasów zaczęła się stopniowa rozbudowa świątyni, kościół ufortyfikowano i otoczono murami obronnymi. Rozbudowa kompleksu następowała przez stulecia, aż do XVII w. W murach obronnych, od ich wewnętrznej strony, umieszczono pomieszczenia służące jako schronienie dla mieszkańców wsi i ich dobytku podczas częstych najazdów zza Karpat. Od XVI w. kościół jest świątynią ewangelicką.

Teoretycznie mieliśmy właściwy czas, aby zwiedzić wnętrze tej budowli, ale wiekowa, nieuprzejma kobieta obsługująca obiekt, pożegnała nas w bramie pół godziny przed ogłoszonym na drzwiach czasem zamknięcia, tłumacząc się, że po prostu nie ma dziś czasu. Próba przekupstwa nie dała pożądanego efektu, więc odstąpiliśmy od oblężenia. Próbowaliśmy w wiosce znaleźć nocleg, niestety natenczas takowego nie było. Zadowoliwszy się jedynie skromnym i niezbyt smacznym posiłkiem i zmuszeni byliśmy powrócić do miejscowości Rupea, gdzie w przydrożnym „cazare” (pokoje), „Varga Viorica” wynajęliśmy pokoje na dzisiejszą noc (100lei za pok.2os.) z widokiem z tarasu na „Zamek Rupea”.

01.06.2019 sobota

Viscri > Saschiz >Sighișoara > Biertan >Mediaș> Valea Viilor > Sibiu> Câlnic - (230 km)

Od wczorajszego wieczoru przechodził front bardzo mocnych opadów. Myśleliśmy, że będzie trzeba je przeczekać, jednak o 9.00 było już na tyle przejrzyście, że ruszyliśmy w dalszą drogę.

Najpierw krótki postój przy kościele obronnym w Saschiz (Biserica fortificată din Saschiz), (wstęp 6lei od os.), później przejazd przez Sighisoarę i dojeżdżamy do miejscowości Biertan. W przeszłości, podobnie jak w Viscri, miejscowość zamieszkana była głównie przez Sasów siedmiogrodzkich, którzy jednak w większości wyemigrowali stąd do Niemiec w drugiej połowie XX w. Ich miejsce zajęli głównie Rumuni i Cyganie. Biertan znane jest ze znajdującego się tu jednego z charakterystycznych dla tego regionu kościoła warownego (Biserica fortificată din Biertan). Dzięki temu kościołowi, oraz dzięki zachowanej od stuleci zabudowie wsi, od 1993 r. Biertan znajduje się na liście światowego dziedzictwa UNESCO (wstęp 10lei od os.). Mury obronne powstały na przełomie XV i XVIw. i miały ochraniać kościół i mieszkańców wsi przed najazdami. Pierścieni jest aż trzy, ostatni zbudowano w XVIIw. W murach znajdują się cztery wysokie baszty, a w ich obrębie zbudowano również duży spichlerz. Doskonałość obronna sprawiła, że Biertan przez prawie trzy stulecia był siedzibą biskupów. Była to największa fortyfikacja kościelna w Siedmiogrodzie i nigdy nie została zdobyta. Początkowo Mariacki, od czasów Reformacji protestancki, zachował wiele elementów wnętrza odrzucanych przez luteranów. Szczególnie cenny jest, w ołtarzu głównym, gotycki tryptyk z lat 1483-1515 ze sceną Ukrzyżowania oraz rzeźbami Marii, św. Jana i Marii Magdaleny w części środkowej oraz malowanymi scenami z życia Marii i dzieciństwa Jezusa na kwaterach bocznych.

Wysokiej klasy zabytkiem jest w tym kościele również kamienna ambona z cechami przejściowymi z gotyku do renesansu, wykuta prawdopodobnie przez mistrza kamieniarskiego Ulricha z Braszowa. Ale największą sława w tej świątyni cieszą się potężne drzwi z dużym zamkiem o 24 ryglach uruchamianych równocześnie. Drzwi te oddzielają zakrystię, która była także skarbcem, od nawy głównej. Do dziś w niezniszczonym stanie zachowały się wszystkie baszty. Pozostała ich średniowieczna forma, drewniane galerie nakryte czterospadowym dachem. Na uwagę zasługują dwie z nich. Jedna to „baszta-mauzoleum” a w niej nagrobki rezydujących tu dostojników kościelnych. Druga to „Katolicka Wieża”, będąca symbolem tolerancji religijnej, w kraju tak doświadczonym konfliktami etnicznymi i religijnymi. Ciekawostką jest „Baszta Rozwodników”. Stworzono w niej miejsce pojednania i „ostatniej szansy” dla zwaśnionych i zamierzających rozwieść się małżonków. Miejscowa społeczność podobno stosowała wobec nich metodę drakońską… ale skuteczną. Umieszczano ich na pewien czas wspólnie w jednym pomieszczeniu na dole tej wieży. Z jednym łóżkiem, stołem, talerzem i parą sztućców. W rezultacie w księgach parafialnych odnotowano w ciągu 300 lat… tylko jeden rozwód! Chociaż złośliwi pytają, czy nie dlatego, że może przynajmniej część tak potraktowanych… pozabijała się wzajemnie wcześniej… ale nie ma na to żadnych dowodów. Kiedy większość mieszkańców przeszła na protestantyzm, wieżę pozostawiono katolikom… rzecz jasna wchodzimy na wieżę, z której roztacza się panoramiczny widok na całą okolicę.

Ciekawostką jest również iż każdy mieszkaniec danej wsi saskiej, był zobowiązany do wnoszenia daniny do zapasów żywności na wypadek oblężenia. Dlatego w każdej twierdzy znajdziemy „wieżę słoniny”, gdzie trzymano mięsa pod specjalnym systemem zapobiegającym kradzieży.

Następną na szlaku była miejscowość Medias. Właściwie nie była w planie dzisiejszego zwiedzania, ale mamy dobry czas, pogodę i pobieżnie postanowiliśmy zapoznać się z miastem, a te kilka chwil spędzone tutaj, to był dobrze zainwestowany czas. Zapewne można by go tu spędzić dużo więcej, gdyż historia tego grodu położonego pomiędzy Sighisoarą i Sibiu (Sybin) jest bardzo imponująca.

Jedziemy dalej i zbaczamy z głównego traktu do miejscowości Valea Viilor (Wurmloch) pod kolejny kościół warowny (Biserica fortificată din Valea Viilor), zagubiony gdzieś w czasie i przestrzeni. Ulokowany jest w centrum wsi (wstęp 8lei od os.). Kościoły warowne są tak naprawdę wizytówką Siedmiogrodu, znajdziemy je praktycznie w każdej miejscowości, a nawet małej wiosce. Trafiają się w niezłej kondycji, jak i w ruinie, niektóre są skromne inne potężne, całkiem sporo zostało wpisanych na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Wśród nich jest też budowla z Valea Viilor. Pierwsza świątynia wzniesiona została tu już w XIVw. przez sprowadzonych do Siedmiogrodu w XIIIw. niemieckich kolonistów (Sasów). Swój obecny kształt mocno ufortyfikowanej twierdzy kościół uzyskał w czasie ostatniej większej przebudowy jaka przeprowadzona została na przełomie XV i XVIw.. Powstała wówczas okazała solidna budowla której niemal każdy element architektoniczny został przystosowany do celów obronnych. Świątynia, mimo iż jednonawowa, wyróżnia się wielkością i bogatym sklepieniem sieciowym. Wystrój wnętrza jak we wszystkich tego typu kościołach jest bardzo prosty i skromny, wyposażenie jest barokowe, uwagę przykuwa płaskorzeźba Chrystusa, datowana na 1504 r. Otoczony jest pierścieniem murów obronnych z 4 basztami. To wszystko czyni z zespołu kościelnego potężne założenie zamkowe, zgodnie z inskrypcją znajdującą się wewnątrz kościoła, pochodzącą z pieśni Lutra: „Ein fester Burg ist unser Gott” („Solidną twierdzą jest nasz Bóg”). Oczywiście i tym razem nie odmówiliśmy sobie wejścia na wieżę.

Dalej jedziemy do miasta Sybin (Sibiu) i lokujemy się w samym centrum, na „Małym Rynku” – „Piata Mica”. Dzieje Sybinu mają bardzo długą historię, oczywiście również związaną z osadnictwem i saską społecznością. Po drugiej wojnie światowej większość z nich wyemigrowała do RFN. Sybin nosił tytuł Europejskiej Stolicy Kultury w roku 2007, pod hasłem: „Sybin. Miasto Kultury – Miasto Kultur” („Sibiu. A City of Culture – A City of Cultures”). W ciągu dziejów ścierały się tu wpływy saskie, węgierskie i rumuńskie. Miasto było przez lata uznawane za stolicę Sasów siedmiogrodzkich, zarówno duchową i polityczną, jak i prężny ośrodek nauki i kultury.

Zwiedzanie rozpoczynamy przy jednej z bram, prowadzących na Stare Miasto. W Sybinie możemy zobaczyć bardzo dobrze zachowaną starówkę z pięknymi saskimi kamieniczkami (jeszcze wiele z nich czeka na swoją kolej po drugie życie, za to prezentują się bardzo autentycznie), znajdziemy tu przykłady baroku, renesansu i secesji. Na placu ulokowane są trzy bardzo ciekawe placówki muzealne. Mianowicie „Muzeum Historii Farmacji”, w domku pod numerem 26, to jego piwnicach Samuel Hohnemann został twórcą homeopatii. Pod numerem 21 mieści się „Saskie Muzeum Etnograficzne” a na rogu placu w domu „Pod Hermesem”, urządzono „Muzeum Etnograficzne”. Są piękne kościoły, fragmenty murów obronnych, baszty (było ich aż 40!), bramy, wąskie uliczki, a także najstarszy żelazny most w Rumunii – wybudowany w 1859r., „Most Kłamców”(„Podul Minciunilor”). Jak każde, szanujące się średniowieczne miasto, także Sybin ma swoją legendę, związaną właśnie z tymże mostem. Według niej przeprawa runie, jeżeli przejdzie po niej kłamca. Jak widać, opowieść jest zdecydowanie nierealna, albo wśród przechodzących nie ma osób mówiących nieprawdę. Co ciekawe… w czasach komunizmu, przechadzał się nim i wygłaszał przemówienia sam Nicolae Ceausescu… a most ani drgnął! Jest maleńki i urokliwy, a dlaczego kłamców?… podobno zanim powstał most żeliwny, był w tym miejscu wątpliwej kondycji chyboczący się drewniany most i prawdopodobnie to od jego czasów zaczęto mówić o jego zawaleniu się pod stopami kłamcy… pewnie po to, by w razie rozsypki, użyć argumentów obciążających jakiegoś kłamczuszka. Tak czy inaczej daje do myślenia, zwłaszcza, że z dachów kamienic znajdujących się nad mostem, przyglądają nam się niemi świadkowie zdarzeń… podejrzliwie „oczy” miasta…czyli niewielkie, osobliwe okienka… jest ich mnóstwo… raz, dwa, trzy… Sybin patrzy!

Dalej przechodzimy na „Duży Rynek” („Piata Mare”), mający wymiary 142 na 93m… jest sercem miasta. Tutaj dachy również uważnie „śledzą” nasze poczynania… „oczy Sibiu” patrzą. Dzisiaj odbywa się tutaj dość duża impreza sportowa dla dzieci, więc jest zastawiony i panuje tu przygotowawczy rwetes. W jego zachodniej pierzei wznosi się „Narodowe Muzeum Brukenthala” („Muzeul National Brukenthal”). W północnej części placu wznosi się „Kościół Farny św. Trójcy („Biserica Parohiala Romano-Catolica Sf. Treime”). Został wybudowany w 1733r., w klasycznym stylu barokowym. Dalej obok kościoła znajduje się sybińska „Wieża Ratuszowa” („Turnul Sfatului”). Obecny jej stan, to efekt XVI-wiecznych przeróbek oraz rewitalizacji z XIX stulecia.

Pogoda dopisała, tak więc w starym Sybinie spędzamy całe popołudnie. Pod wieczór wyjeżdżamy z miasta w kierunku Sebeș (Sebes), z myślą iż zatrzymamy się na nocleg w miejscowości Câlnic (Calnic), gdzie ulokowany jest następny kościół warowny, w którym niegdyś, 10lat temu, udało się nam w jego murach zanocować. Niestety obecnie wszystko zamknięte na cztery spusty, a do tego dopadła nas typowa, majowa burza z ulewą. Cóż było robić, zawinęliśmy się szybciutko i mocno przemoczeni poszukaliśmy noclegu w pierwszym napotkanym po drodze motelu „Hotel Axa”. Zamiast wdrażać program „Murfatlar”, zmuszeni byliśmy zająć się suszeniem całego ekwipunku i ubiorów.

02.06.2019 niedziela

Câlnic > Alba Iulia > Câmpeni > Albac >Horea > Beliș > Huedin > Zalău > Satu Mare > granica rumuńsko-węgierska > Fehérgyarmat, Węgry – (460 km)

Poranek rozpoczął się od zaskoczenia Wojtka… jego własnymi urodzinami. Ni stąd, ni zowąd… Basia, Przemek i Grześ wystrojeni jak na okoliczność przypada, przybyli do naszego pokoju z darami… kawą, winem i czekoladowymi sufletami z zapalonymi świeczkami. I tak rozpoczęliśmy dzień, do tego folderowa pogoda i w słoneczku ruszamy dalej na trasę. Dziś typowa „przejazdówka”, wybierałem jedynie najbardziej krajobrazową wersję motocyklowej podróży.

Za Alba Iulia, zbaczamy z głównego szlaku (E 81) i podrzędnymi drogami przejeżdżamy poprzez malownicze, zagubione gdzieś w górach rumuńskie wioski. Najpierw drogą nr 74, 74a i 75 od Albac, później R1 do Huedin. Kilka lat temu jechałem drogą R1 jeszcze po szutrach, teraz całkowicie wyasfaltowana nosi nazwę „Trans-Ursoaia”. Przepiękny przejazd, polecamy każdemu, kto chce pokonywać Rumunię ciekawymi drogami, z dala od głównych szlaków.

Po zjeździe do Huedin, kontynuujemy jazdę aż do granicy z Węgrami i w pierwszym, małym miasteczku Fehérgyarmat, pozostajemy na nocleg w miejskim hotelu „Szamos” (15€ od os.). W cenie zafundowano nam spanie w skansenie komunistycznej, przeszłej epoki z kompletnym brakiem komunikacji, a ponoć Węgrzy to nasze bratanki… ale chyba tylko do szabli i szklanki… bo porozumieć się, tak zwyczajnie, choćby tylko na ulicy… nie sposób.

03.06.2019 poniedziałek

Fehérgyarmat > Nyiregyhaza > Miskolc-Tapolca > granica węgiersko-słowacka > Rymawska Sobota > Michalová - (290km)

O poranku próbujemy uzyskać śniadanie, a należy wspomnieć iż wczorajsza obsługa gwarantowała (z pomocą mężczyzny znającego kilka słów po angielsku), że mamy go w cenie. Dziś, nikt nie mówi żadnym innym językiem jak tylko węgierskim, toteż mamy problem z zamówieniem tegoż śniadania…dopiero translator komputerowy zapewnił nam sukces… zapyziałość doskonała… Tymczasem pogoda świetna, jedziemy do Miszkolctapolca, na baseny termalne „Barlangfürdő”, które ulokowane są w jaskiniach i skałach. Unikalny w Europie system jaskiń z wodami krasowymi już od XVI w. był ulubionym miejscem kąpieli zakonu benedyktynów. Dzięki przypominającemu tropiki klimatowi jaskiń i bogatej w minerały wodzie krasowej o temperaturze 30-35°C Miszkolc-Tapolca jest jednym z najbardziej lubianych miejsc wypoczynkowych na Węgrzech. Kąpielisko w grotach jest atrakcją o międzynarodowej sławie, której baseny i pomieszczenia wewnętrzne zapewniają niespotykane widoki i pełen wrażeń relaks. Baseny termalne w części leczniczej zapraszają osoby cierpiące na wiele różnych schorzeń, wody pomagają w chorobach reumatycznych, chorobach układu krążenia (także w nadciśnieniu), układu oddechowego, ale także w nerwicach i psychiczno-fizycznym wyczerpaniu. Poruszanie się po skalnych korytarzach wypełnionych do połowy swojej wysokości ciepłą wodą stanowi ogromną przyjemność. Tym bardziej, że właściciele obiektu zadbali o dodatkowe efekty. Zrobiono specjalne mostki, w niektórych jaskiniach urządzono wyjątkowe jacuzzi wmontowane w skały, nad głowami na skalnym sklepieniu widać różnokolorowe światła, słychać nastrojową muzykę. W części skalnych korytarzy co jakiś czas uruchamiana jest też „rwąca rzeka”. W pawilonie stanowiącym wejście do skalnych jaskiń są też wodne bicze masujące plecy wodą spadającą z kilkumetrowych mikro-wodospadów. Wykupujemy czterogodzinny pobyt za 3100 HUF- forintów węgierskich od osoby i baraszkujemy w leczniczych wodach zakonników…

Później przejazd na Słowację i w przydrożnym pensjonacie „Penzion Fantázia Michalová” pozostajemy na dzisiejszy nocleg (38€ za pok.2os.). Piękne miejsce z widokiem na pobliskie góry.

04.06.2019 wtorek

Michalová > Banská Bystrica > Vlkolinec > Ružomberok > Korbielów > Międzyrzecze Górne – (280km)

To ostatni dzień naszej podróży. Najpierw krotki przejazd do Bańskiej Bystrzycy i zwiedzanie starego miasta, gdzie centrum stanowi rynek, na którym znajduje się wiele zabytków, restauracji i kawiarni. To miejsce wymarzone do spotkań przy kawie, spokojnego i powolnego poznawania magicznego charakteru tego miasta.

Później przejazd przez Wielką Fatrę i podziwiamy uroki Parku narodowego Niskie tatry. 10km przed Rużomborkiem zbaczamy nieco na zachód i podjeżdżamy do wioski Vlkolínec.

Vlkolinec (Wilkoliniec) to żywym skansenem, z oryginalną, niezmienioną zabudową z XVIII. Z tegoż powodu została wpisana na listę UNESCO i dodatkowo, została uznana za najlepiej zachowaną osadę wiejską w Łuku Karpackim. Miejscowość, której nazwa wywodzi się od często występujących w tym obszarze wilków, składa się z 45 domów o konstrukcji zrembowej, których ściany obłożono gliną i pomalowano w pastelowe barwy, a dachy pokryto gontem. Wnętrze każdego z nich to trzy pomieszczenia: przedsionek, komora i pokój. Rolę kuchni pełni przedsionek, gdzie przed laty znajdował się ogromny piec z zapieckiem. Domy nie mają piwnic, ponieważ zwykle te były budowane osobno, na podwórkach. Jedynym murowanym budynkiem jest kościół, który posiada drewnianą dzwonnicę.

Spacer po wiosce położonej na malowniczym wzgórzu to wielka przyjemność, gdyż oprócz podziwiania ciekawej, drewnianej zabudowy, mamy panoramiczne widoki na okalające teren góry. Do tej pory wioskę zamieszkuje jeszcze 18 osób, jedni cały rok, inni traktują drewniane chaty jako domki letniskowe. Wielu właścicieli wynajmuje pokoje, prowadzi sklepiki z pamiątkami czy restauracje. Niestety tutejsze społeczeństwo starzeje się, a młodzi uciekają do wielkich miast, więc pewnie za jakiś czas Vlkolinec może stać się typowym, pustym skansenem.

Teraz pozostało nam dojechać do granicy z Polską i z rozkoszą posmakować polskich potraw. W Korbielowie w „Karczma Pod Borami” na stół powędrowała, kwaśnica, placki ziemniaczane i bigos.

Późnym popołudniem dotarliśmy do naszej „Chałupy na Górce” kończąc następną motocyklową przygodę. Na liczniku 3600km pokonanej trasy, a my szczęśliwi, bezpiecznie dotarliśmy na miejsce, z którego wyruszyliśmy 13 dni temu w tę podróż.

… obiegowa opinia o Rumunii niewiele ma wspólnego z rzeczywistością… ja zawsze znajdę na tyle dosłodzone słowa, by zachęcić każdego do poznania tego zakątka świata… jedni udają się do tego kraju, by wędrować górskimi szlakami lub przejechać wszystkie trasy „trans”, inni chcą opalać się nad Morzem Czarnym, jeszcze inni zwiedzają starożytne miasta, średniowieczne miasteczka i zamki nie tylko chłopskie, podziwiają malowane, drewniane i warowne kościoły, jeszcze inni do zobaczenia mają też pałace niekoniecznie cygańskie, jest taki jeden… symbol wybujałej ambicji dyktatora, drugi co do wielkości budynek administracyjny na świecie, po Pentagonie, są i tacy co tropią ślady hrabiego Drakuli, który ani nie był wampirem, ani nie mieszkał w zamku Bran, ale i tak nieustająco intryguje, znajdą się i tacy, którzy szukają zatrzymanego w czasie uroku minionych stuleci i znajdują go gdzieś w cichych, spokojnych wioskach, gdzie czasem zdumiewa widok kudłatego juhasa wypasającego owce, czy cygańskiego taboru zaprzęgniętego w konie i sunącego z dobytkiem, a czasem mleczarza zbierającego bańki na wóz… a są tacy jak my, którzy uwielbiają patrzeć na Rumunię z siodełka motocykla… Drum Bun!…

…Wiola…

rumunia_2019-trasa-map