Nasz wyjazd do Czarnobyla był zaplanowany już dużo wcześniej… a dlaczego Czarnobyl?… dawno… dawno temu, kiedy jeszcze uczęszczałam do liceum, na całą szkołę przypadło tylko jedno miejsce na wyjazd do ZSRR, a konkretnie na Białoruś do Mińska. Ponieważ rosyjski był moim ulubionym językiem i szło mi całkiem nieźle, toteż nauczycielka rosyjskiego wytypowała mnie. Oj, cóż za zaszczyt i wyróżnienie mnie dotknęło… pojechałam. Wycieczka okazała się być dość poznawcza, do tego stopnia, że zapoznałam tam wielu przyjaznych ludzi, którzy to cztery lata później, już prywatnie zaprosili mnie do siebie… pojechałam. Pierwszy pobyt zaowocował eksplozją elektrowni, a co za tym idzie radioaktywną chmurą, która znad Ukrainy sunęła z wiatrem nad Białoruś, a później nad Europę. Drugi pobyt, to już wieści o konsekwencjach, co zaciekawiło mnie na tyle iż postanowiłam, że jeśli kiedykolwiek będzie można zbliżyć się bardziej do tematu, to na pewno to zrobię. Mijały lata, dokładnie 33, cóż za wymowna liczba i co?… nadeszły moje pokaźnie pękate urodziny i wystosowałam do Wojtka wniosek formalny… chcę prezent „Chornobyl Tour”… pomyślałam, jeśli się nie zgodzi, to mam w zanadrzu dwie alternatywne propozycje, niekoniecznie bardziej pospolite… Korea Północna lub Afganistan… szybko zgodził się na Czarnobyl!

Ponieważ na Ukrainie Święta Wielkanocne przypadają tydzień później, niż w Polsce, postanowiliśmy właśnie ten czas przeznaczyć na tę podróż. Ponieważ musieliśmy przebyć dystans aż do stolicy Ukrainy, Kijowa, naszą trasę poszerzyliśmy o przedwojenne polskie Kresy, a Święta Wielkanocne spędziliśmy we Lwowie.

14.04 niedziela – przejazd z Międzyrzecza Górnego pod granicę z Ukrainą – 350km

15.04 poniedziałek – przejazd przez Lwów do Oleska i dalej do miasta Poczajów, gdzie zwiedziliśmy Ławrę Poczajowską. Następnie dotarliśmy do Krzemieńca wjeżdżając na wzgórze zamkowe pod monumentalne ruiny zamku, z których to rozciąga się panoramiczny widok na miasto i starówkę. Nocleg w mieście Równe (Rivne) – „Hotel 4×4” (Rivnenska Street 1a, Rivne, 35306, Ukraina) – 420km

16.04 wtorek – przejazd z miejscowości Równe przez Żytomierz do Kijowa. na wylocie z miasta podjeżdżamy do Bykowni pod cmentarz „Zbrodni Katyńskiej”.  Po południu docieramy do miasta Browary, położonego 20km na wschód od Kijowa, do domu Aleksandra i Ludmiły, naszych znajomych, którzy niegdyś prowadzili biznesy z moją firmą – 366km

W tym miejscu muszę nadmienić iż jest to już kolejny mój pobyt na terenie miejsca kaźni i cmentarzu „Zbrodni Katyńskiej” w Bykowni. Pierwszy raz kiedy odwiedziłem to miejsce, był tam zaledwie drewniany krzyż i zarysy zbiorowych mogił. Ponadto dodam jeszcze moje, już historyczne wtrącenie… przecierając w 2001r. szlaki pierwszego motocyklowego „Rajdu Katyńskiego” wraz z Wiktorem Węgrzynem, mocno angażując się w powstałą formułę, postanowiliśmy, iż następny, drugi rajd, obejmie swą trasą również Charków i pod-kijowską Bykownię, następne dwa miejsca, gdzie spoczywają polscy żołnierze bestialsko zamordowani przez Sowieckich oprawców (pierwszy rajd obejmował tylko cmentarz w Katyniu i Miednoje). Tak też się stało i w powrotnej drodze, wracając z mojego pierwszego motocyklowego przejazdu nad Bajkał w 2002r., przygotowywałem mozolnie miejsca noclegowe i przebieg trasy drugiego „Rajdu Katyńskiego”, w ukraińskiej jego części. Wraz z ambasadą i Chargé d’affairesi polskiej placówki dyplomatycznej, dopracowywaliśmy szczegóły motocyklowego spotkania, uroczystości i przejazdu. Teraz po wielu latach nie poznaję tego miejsca, wreszcie i tu zadbano o godność tego miejsca i oddania czci ponad 2 tys. pomordowanych. Nawiązuje on do pozostałych cmentarzy katyńskich, jedynie jako główny materiał, żeliwo zastąpiono kamieniem.

Moja przygoda jako współzałożyciela stowarzyszenia „Rajd Katyński”, po kilku latach nieco „rozjechała” się intencjami i z tym co proponował Wiktor, więc jedynie zdalnie kibicuję poczynaniom następców.

17.04 środa – Dziś wczesna pobudka, Aleksander podwozi nas do Kijowa, pod dworzec kolejowy, na miejsce zbiórki i 8.00 rano wyruszamy dwoma dobitnie oznakowanymi busami w miejsce znane każdemu na świecie, a które jakże mało osób miało okazję odwiedzić. Tak więc, zacznijmy od kosztów… opłata za dwie osoby to wydatek 500$ plus dodatkowo płatne wyżywienie. Wycieczka do elektrowni w Czarnobylu pokazuje miejsce, w którym niechlubna historia spotyka się z tajemnicą, a perełka ideologii socjalistycznej, jest symbolem wielkiej tragedii mieszkańców…

… jest 26 kwietnia 1986 roku i niby wszystko jest, tak jak powinno być… personel obsługujący reaktor czwarty w elektrowni jądrowej w Czarnobylu, prowadzi przygotowania do niezwykle niebezpiecznego testu, który miał polegać na znacznym zmniejszeniu mocy reaktora, następnie na zablokowaniu dopływu pary do turbin generatorów i mierzeniu czasu ich pracy po odcięciu w taki sposób zasilania. Test miał za zadanie sprawdzenie funkcjonowania systemu, który był odpowiedzialny za chłodzenie reaktora w sytuacji awaryjnej… a tymczasem… miasto śpi, ktoś łowi ryby, inny ktoś zamarzył o nocnej herbacie, kiedy dzieciak nie dawał spać… lecz godzina 1:24 czasu lokalnego zmienia wszystko, wywraca tu i teraz świat do góry nogami… reaktor nr 4 radzieckiej elektrowni atomowej eksplodował. Ci, których okna wychodziły na nieodległą elektrownię, mogli zobaczyć niezwykły widok… pionowy słup błękitnego światła. Wezwano straż pożarną, lecz strażakom nie powiedziano, co będą gasić, myśleli, że przybyli do pożaru instalacji elektrycznej. Nie dano im żadnych zabezpieczeń, nawet masek, czy kombinezonów ochronnych. Pojechali w tym, co mieli na sobie w chwili alarmu.

Część dostała rozkaz wejścia na resztki dachu budynku, w którym ciągle płonął reaktor. Dach też się palił, bo wbrew przepisom pokryto go smołowaną papą. Gdy pierwsi tracili przytomność i wymiotowali krwią, wszystkim wydawało się, że to tylko zatrucie dymem. Inżyniera Anatola Diatłowa, który na tej zmianie kierował elektrownią, nie przekonały słowa technika Nikołaja Gorbaczenko, który zanim stracił przytomność, zdążył pobiec do pokoju kontrolnego, by podnieść alarm. Diatłow nie uwierzył podwładnemu, uznając iż relacja wynika z szoku, Gorbaczenko przesadza, trzeba tylko opuścić pręty kontrolne, które powinny natychmiast zatrzymać reakcję jądrową i uruchomić pompy chłodzenia awaryjnego. Rzecz jasna operatorzy próbowali to zrobić, ale z jakiegoś powodu maszyneria reaktora nie reagowała na naciskane guziki tak, jakby tego oczekiwali. Kto, co dokładnie naciskał i w jakiej kolejności, tego się już nigdy nie dowiemy… gdyż większość świadków wkrótce zmarła. Zresztą to nieważne, bo w tym momencie problem polegał na tym, że nie można było opuścić prętów i uruchomić pomp… bo nie było żadnych prętów, żadnych pomp, nie było już nawet pomieszczenia… tylko ogień szalejący w radioaktywnych ruinach. Mimo to Diatłow uważał, że coś po prostu nie kontaktuje. Widocznie wybuch przerwał kable. Wysłał więc dwóch podwładnych, żeby zrobili to ręcznie… skazując ich tym samym na śmierć. Świt ujawnił rozmiary zniszczeń. Ugaszenie płonącego grafitu było niezwykle trudne. Pożar budynków elektrowni ugaszono, ale rozpalony do białości grafit w rdzeniu nadal płonął i emitował ogromne ilości promieniotwórczych zanieczyszczeń do atmosfery. A tymczasem… nikt nie poinformował mieszkańców, co się tak naprawdę dzieje. Dzieci normalnie poszły do szkół, bawiły się na podwórkach. Dopiero 27 kwietnia ogłoszono ewakuację miasta, która, jak mówiono potrwa najwyżej 3 dni. Ludzie pakowali się do sprowadzonych z całej Rosji autobusów, zabierając tylko niezbędne rzeczy, nie wiedząc… że opuszczają swoje mieszkania na zawsze. Potrzeba było 9 dni i kilku tysięcy ton piachu, boru, dolomitu, gliny i ołowiu zrzucanych ze śmigłowców (głównie) Mi-26 zanim zdołano ugasić pozostałości po reaktorze. Co gorsza okazało się, że cały dach bloku III i hali turbin jest zasłany wyrzuconymi w czasie eksplozji kawałkami grafitu i prętów paliwowych; należało go oczyścić. Ze względu na zabójczo wysokie promieniowanie, zadanie to miały wykonać zdalnie sterowane roboty. Niestety ich elektronika nie wytrzymywała takiego poziomu radiacji, ponadto grzęzły wśród gruzu i pozostawionych węży strażackich. Na dach wysłano więc żołnierzy, nazywanych „bio-robotami”. Obłożeni ołowianymi płytami, z łopatami w rękach, mieli parę sekund, by wbiec na dach, nabrać na łopatę nieco gruzu i zrzucić go poza krawędź dachu, po czym uciekać ile sił w nogach. Kuzyn Aleksandra u którego gościmy brał udział w tej akcji… przyjechali, wsadzili do auta, zawieźli na miejsce i powiedzieli co robić… zmarł po dwóch miesiącach. Do dziś nie wiadomo, jak wysokie dawki promieniowania otrzymali. Zadanie jednak wykonano i w ciągu kilku miesięcy, pogrzebano ruiny reaktora pod charakterystycznym „sarkofagiem”. Diatłow we wspomnieniach (mimo śmiertelnej dawki żył jeszcze przez dziewięć lat) pisał o panującym w ZSRR „kulcie władania sytuacją”. Za żadne skarby, nikt nie chciał się przyznać, że sytuacja wymknęła mu się spod kontroli… robotnik majstrowi, majster inżynierowi, inżynier dyrektorowi, dyrektor ministrowi, minister sekretarzowi generalnemu. W najlepszym wypadku groziło to utratą premii. W najgorszym… karą więzienia, a za dawnych czasów nawet karą śmierci za „sabotaż”. Skutki tego wydarzenia są do dziś trudne do oszacowania. Śmierć, choroby… gigantyczne, wciąż ponoszone koszty zwalczania skutków katastrofy. Najbardziej namacalnym śladem tamtego zdarzenia jest dziś „Zona”… zamknięta strefa wokół elektrowni.

Po katastrofie w Czarnobylu zniszczony reaktor niezwłocznie zalano betonowym sarkofagiem, a pozostałe sukcesywnie wyłączano… ostatni w 2000r. Wyznaczono zamkniętą strefę buforową mierzącą 2,5tys.km² i wysiedlono z niej wszystkich mieszkańców. W promieniu 10km od elektrowni utworzono strefę „szczególnego zagrożenia”, a w promieniu 30km strefę „o najwyższym stopniu skażenia”. Zlikwidowano 20 pobliskich kołchozów i wyłączono z uprawy rolnej 100tys. hektarów ziemi rolniczej. Ewakuowano także całą ludność miasta Prypeć, liczącą wówczas 50tys. mieszkańców. Konsekwencje personalne?… Diatłowa, podobnie jak dyrektora elektrowni Briuchanowa i jej naczelnego inżyniera Fomina, skazano w iście „pokazowym” procesie na 10 lat obozu pracy, ale ze względu na pogarszający się stan zdrowia po otrzymanej ogromnej dawce promieniowania, zwolniono go przedterminowo, podobnie jak dwóch pozostałych głównych oskarżonych. W przypadku Akimowa i Toptunowa, dochodzenie umorzono z powodu ich śmierci. Kilku innych oskarżonych otrzymało niższe wyroki. Późniejsza analiza przebiegu katastrofy wykazała, że Diatłow i zmarli operatorzy byli bezpośrednio odpowiedzialni, ale najważniejszą przyczyną katastrofy były wady konstrukcyjne samego reaktora, niedbałości przy budowie elektrowni, które były obrazem całego radzieckiego przemysłu, najważniejszym w tych czasach było trzymanie się „jedynie słusznej linii partii”. Zawinił też zwykły pech, bo gdyby eksperyment przebiegł zgodnie z planem, to nic by się nie stało. Powstał skrajnie nieprawdopodobny ciąg przypadków, który doprowadził do katastrofy. Awaria, według wielu była „gwoździem do trumny”, przyspieszając nieuchronny koniec Związku Radzieckiego.

Zamknięta „Zona” jest jednak tylko z nazwy, bowiem obecnie pełni między innymi rolę atrakcji turystycznej. Na trasie przejazdu kolejno odwiedzaliśmy wysiedloną wioskę Zalissya, gdzie zatrzymane w czasie i wyeliminowane z tego miejsca życie ludzkie, zastąpiła zachłanna przyroda, która nie skapitulowała przed skażeniem.

Następnie docieramy do miasteczka Czarnobyl, które dało nazwę zakładowi energetycznemu. Na wyjeździe z miasta urządzono małe muzeum sprzętu używanego do gaszenia i wywozu radioaktywnych szczątków. Do Czarnobyla jeszcze wrócimy. Tymczasem pojechaliśmy do kołchozu, wioski Kopachi, z przejściowym składowiskiem odpadów. Do dnia dzisiejszego we wsi przetrwały jedynie zabudowania miejscowego kołchozu „Ukraina” oraz kilka cmentarzy i murowanych budynków w tym m. in wiejskie przedszkole z oryginalnym gankiem kolumnowym, gdzie zakurzone łóżeczka, rozrzucone lalki, maleńkie papucie, poobijane nocniki i ten wieniec przy osmalonej lalce… tworzą nastrój nacechowany przygnębieniem, od teraz będzie on moim nieodłącznym towarzyszem.

Oddzielający miasto od elektrowni dwukilometrowy las, który minęliśmy przed wjazdem do miasta, przez jedną noc z zielonego stał się czerwony. Od wysokiej dawki promieniowania drzewa obumarły, stały wyschnięte, to rude, to czerwone. Jedziemy do „miasta duchów”… Prypeć… wymarły skansen ostatnich lat epoki radzieckiej, miał być sztandarowym dziełem sowieckich planistów, „atomowym” osiedlem przyszłości, ostatecznym dowodem triumfu socjalizmu nad kapitalizmem.

Zanim miasto stało się skansenem i krajobrazem postapokaliptycznym, było krainą mlekiem i miodem płynącą. ZSRR w sposób szczególny zadbał o mieszkańców, tworząc, jak na tamte czasy, miasto doskonałe, z licznymi atrakcjami i wizją świetlanej przyszłości. Budynki administracyjne, w tym teatr czy siedziba partii, a także m.in. centrum kultury „Energetyk” czy hotel „Polesie”, zlokalizowane były w centralnej jego części.

Tam też znajduje się słynny park rozrywki, a „Diabelski Młyn” jako symbol Prypeci i główna atrakcja wesołego miasteczka to jeden z piękniejszych obiektów, który nigdy nie został użyty. Mimo wszystko nadal jest prawie nienaruszony i króluje nad wymarłym miasteczkiem. Wesołe Miasteczko ulokowane w centrum parku, miało zostać otwarte 1 maja 1986 roku w Święto Pracy. Dla mniej nadużywających wrażeń, utworzono tor samochodzikowy, który sponiewierany czasem, traci efektowność na konto rdzy. Dzieci nie mogły doczekać się nowej atrakcji w mieście… awaria w Czarnobylu spowodowała, że wesołe miasteczko nigdy nie zostało dopuszczone do użytku, zagościł tu jedynie radioaktywny pył i nikt nigdy się tu nie bawił. Interesującym obiektem była szkoła podstawowa. Gazetki ścienne, dzienniki szkolne, książki, gazety, pomoce dydaktyczne, propagandowe hasła… można było na własne oczy zobaczyć, jak wyglądała przykładowa radziecka szkoła. W mieście planowano również ukończenie „Pałacu Pionierów” oraz centrów handlowych. W 1984 roku miasto otrzymało tytuł najlepszego młodego miasta w ZSRR. Zaledwie po 16 latach od wybudowania, gdy doszło do wybuchu w czarnobylskiej elektrowni atomowej, 50-tys. miasto opustoszało i takie pozostaje do dziś. Po ewakuacji miasto było regularnie plądrowane przez szabrowników, a skradzione rzeczy sprzedawane na bazarach w całym kraju.

Tymczasem budynki zatracają formę, wiele popadło w zupełną ruinę, drzewa zagospodarowały każdą wolną przestrzeń, wlazły na budynki, na boisko, do sklepów, zagarniają wszystko. W szkołach… chodzimy po książkach, w sklepach… oferta skurczyła się do niewielu zniszczonych przedmiotów, na poczcie ostały się tylko budki telefoniczne… w wielu budynkach pozostała pokaźna liczba butelek, to też swego rodzaju pamiątki z czasów już po katastrofie… alkohol… podobno niektórzy ludzie do dzisiaj wierzą, że setka wódki codziennie… chroni przed promieniowaniem… no to na zdrowie! I właśnie w tym miejscu nie ma sensu pytać, gdzie podziało się całe wyposażenie i… wszystkie kaloryfery!… tymczasem licznik Geigera podwyższa notowania. Prypeć jest cicha, tu mieszka cisza która wszystko wie… lecz gdy zawieje wiatr, szum wszędobylskich drzew wzmacniają wysokie ściany budynków, przeciągi wyją z pustych korytarzy, gdzieś nad głowami rozlegają się trzaski poruszonej na wietrze blachy lub odpadających fragmentów czegoś, co kiedyś zwało się czymś. Licznik cicho pika, raz rzadziej, raz częściej… mimo wszystko czuję jakiś tajemniczy niepokój. I to by było na tyle w dniu dzisiejszym, jedziemy najpierw do sklepu, jest wystarczająco zaopatrzony i choć ekspedientka dla wyliczenia należności posługuje się liczydłem, nic nie stoi na przeszkodzie, by zapłacić kartą!

Potem udaliśmy się na obiad, a na koniec do hotelu na nocleg. Miejsce noclegowe okazało się być dalekie od wyobrażanego, to raczej zwykły blok mieszkalny przekształcony na coś w stylu wynajem pokoi. Nam oczywiście to absolutnie nie przeszkadza, ale znalazł się jeden punt zapalny z obsługą wycieczki… w pokojach było zaledwie kilka stopni, więc powstała konieczność spania w ubraniach i pod kocami, ponieważ kołder nie było na wyposażeniu obiektu. Poranek przywitał nas żartobliwym pytaniem pilotki?… jak minęła wam noc?… jeśli miał to być żarcik, to się nie udał, ponieważ wszyscy spali w opakowaniach. Na co padło wyjaśnienie… przecież to ekstremalna wycieczka!

18.04 czwartek - po śniadaniu opuszczamy Czarnobyl i jedziemy w kierunku „Zony Oddycha”, pod opuszczony ośrodek wypoczynkowy w Leliv nad Prypecią, gdzie ślicznie wymalowane w bajkowe postacie domki ukryte w lesie, zaświadczają o jego niegdysiejszej atrakcyjności.

Następnie udajemy się do kompleksu „Czarnobyl-2”, gdzie znajduje się „Duga”, zwana również „Oko Moskwy”… które oślepło w kwietniu 1986 r., kiedy eksplodował reaktor w Czarnobylu. Jedna z najciekawszych radzieckich konstrukcji inżynieryjnych popada w kompletną ruinę, a pamiętają o niej jedynie szabrownicy i turyści. Niegdyś ściśle tajna instalacja wojskowa, obecnie stoi opuszczona. Gigantyczny, wojskowy radar to dwie ściany anten. Ulokowano go w odległości 10km od elektrowni, ze względu na pobieraną moc, ponoć pochłaniał energie jednego reaktora. Nadajnik ma wysokość 85 metrów i długość ponad 200 m. Odbiornik jest nieco większy, liczy 135 metrów wysokości i prawie 300 długości, a sygnał obiegał cały nasz glob. Zarósł, jak wszystko, jak cała niegdyś zamieszkała strefa. To wybudowane specjalnie do obsługi systemu anten zamknięte miasteczko… wygląda trochę jak tajemnicza „zona” z prozy braci Strugackich.

Czego nie zabrała pod swoją opiekę przyroda… dokończyli szabrownicy… tzw. „stalkerzy”, którzy chyba jako jedyni pamiętali o miejscu, wynosząc kilogramami drogocenny złom. W czasie przypatrywania się temu cudowi techniki radzieckiej, dostrzegliśmy dwóch wspinających się po antenach „stalkerów”. Literacko i tajemniczo nazwany przez Polaków „Okiem Moskwy” odzwierciedla strach przed inwigilacją wschodnich służb w czasach zimnej wojny. Amerykanie określali go „Russian Woodpecker”, co w tłumaczeniu oznacza „Rosyjski Dzięcioł”, co ma związek z wpływem fal radaru, które powodowały na niektórych częstotliwościach charakterystyczne zakłócenia przypominające stukanie dzięcioła. Dla Rosjan to po prostu „Duga”, czyli radar działający w systemie instalacji radzieckiego strategicznego radaru pozahoryzontalnego, mającego za zadanie ochronę antybalistyczną, ostrzegającą o nadlatujących nad terytorium ZSRR pociskach balistycznych.

I przyszedł czas na sarkofag reaktora nr 4… to tutaj jest serce całego zajścia i osobisty cel mojej podróży. Zobaczyć blok czwarty i sarkofag na własne oczy. Jest dokładnie taki, jak go sobie wyobrażałam. Jest duży, bardzo duży i taki surowy. Cała elektrownia jest potężna. Przebywając w pobliżu sarkofagu i posiadając wiedzę co się tu zdarzyło… widząc tą brzydką, złowrogą konstrukcję, można poczuć się dziwnie, a zarazem nieswojo… i ta trwoga wałęsająca się w myślach. W listopadzie 2016 roku nad zniszczony przez wybuch reaktor nr 4 nasunięto nową osłonę w postaci stalowej arki, która pokryła stary sarkofag, chroniący to niebezpieczne miejsce przez 30 lat. Kosztowała 1,5 mld€ , powstała dzięki datkom 46 państw, w tym także Polski… dorzuciliśmy 1,5 mln€… ma wytrwać około 100 lat. Stalowa arka ma 257 m szerokości, 162 m długości i 108 m wysokości. Jest wyższa niż Statua Wolności w Nowym Jorku.

Po obiedzie w zakładowej stołówce, podjechaliśmy z drugiej strony reaktora pod pomnik ofiar, później przemieściliśmy się do ruin budowy reaktora nr 5 oraz nieukończonych wież chłodniczych, następnie do opuszczonego laboratorium rybnego i eksperymentalnej fermy norek. W pobliżu chłodni kominowych dla reaktorów numer 5 i 6 stworzono eksperymentalną placówkę naukową, w której hodowano norki. Sprawdzano tam, co stanie się ze zwierzętami karmionymi rybami z pobliskiego zbiornika wodnego, na dnie którego osiadł radioaktywny pył. Naukowcy nie zauważyli jednak nic nadzwyczajnego. Mięso zwierząt było co prawda skażone, ale futra okazały się na tyle bezpieczne, że można było je sprzedać dalej. Podczas wizyty w tym miejscu, na brzegu zbiornika można obejrzeć klatki, w których hodowano ryby, a w budynkach specjalne stanowiska do przerobu ryb na mączkę rybną i klatki, w których trzymano norki. Znajduje się tam także laboratorium biologiczne… znane ze względu na preparaty zwierzęce, które przetrwały do dzisiaj… m.in. ryby zanurzone w formalinie. Jest też tajemnicza fabryka „Jupiter”, oficjalnie zakłady produkowały części do radiomagnetofonów, ale dlaczego tuż obok elektrowni jądrowej? To oczywiście absurd i pewnie nikt w to nigdy nie wierzył, ale to był ZSRR… była oficjalna wersja i wszyscy się jej trzymali. W rzeczywistości na terenie zakładu, najprawdopodobniej nieoficjalnie wytwarzano elementy elektroniczne dla przemysłu obronnego ZSRR, elementy półprzewodnikowe do pocisków balistycznych w okrętach podwodnych lub elektronikę na potrzeby pobliskiej elektrowni.

Przed opuszczeniem Czarnobyla, podjechaliśmy pod pomnik ku pamięci strażaków którzy zginęli. Zadedykowany: „Tym którzy ratowali świat”, ufundowany w całości przez rodziny ofiar. Co do naszej pilotki, to prowadziła nas w taki sposób, aby zminimalizować ryzyko przyjęcia zbyt dużej dawki promieniowania, choć to przesada. Chodzenie głównie po betonie i asfalcie jest całkowicie bezpieczne. Ostrzegała przed łażeniem po mchu, gdyż ten chłonie promieniowanie. Ostrzegała też przed dotykaniem przedmiotów, zwłaszcza metalowych. Ogólnie kładła bardzo duży nacisk na nasze bezpieczeństwo. Przed opuszczeniem strefy konieczne jest zbadanie napromieniowania przeprowadzane w dwóch punktach kontrolnych. Badanie polega na wejściu do metalowej bramki i przyłożeniu rąk do specjalnego urządzenia. Powrót do cywilizacji umożliwia wyświetlający się na bramce napis „czysto”. Racjonalne wyjaśnienie, że pieczenie twarzy to tylko efekt promieni słonecznych, nie pozwala jednak na uzyskanie całkowitego spokoju. Pobyt w Czarnobylu należy z siebie dokładnie zmyć.

Czarnobyl?… niebanalna atrakcja turystyczna?… pomnik tragedii i głupoty?… przestrzeń bólu i niepewności?… cmentarz ludzi i sprzętu?… jedno jest pewne, katastrofa czarnobylska jest doskonałym przykładem chaosu informacyjnego, panującego nawet na najwyższych szczeblach administracji w Związku Radzieckim. Początkowo sam Michaił Gorbaczow, ówczesny sekretarz generalny KPZR i prezydent Związku Radzieckiego, nie wiedział, co dokładnie dzieje się w kraju. Nawet kilka dni po wybuchu, kiedy już pojawiały się pierwsze, wysoce niepokojące dane, cały incydent trzymany był w ścisłej tajemnicy. Do tego stopnia, że pracownicy sąsiednich bloków elektrowni dalej przychodzili do pracy. Dopiero 1 maja 1986 roku w radzieckiej gazecie „Prawda” pojawiła się pierwsza informacja o zdarzeniu… w zadziwiająco krótkiej notce, nie informowano o niczym, czego trzeba by się było obawiać. Co ciekawe, w „The New York Times” artykuł pt. „Sowieci ogłaszają wypadek nuklearny w elektrowni” pojawia się już 29 kwietnia. Możliwe, że władze ZSRR dłużej ukrywałyby całe zajście, gdyby nie alarm podniesiony przez Szwedów o nienaturalnie wysokim poziomie promieniowania, którego skład chemiczny wskazuje na incydent nuklearny, a także zdjęcia satelitarne Stanów Zjednoczonych, które wyraźnie przedstawiały zniszczony budynek czwartego reaktora. Mimo oficjalnej informacji radzieckich władz o katastrofie, tamtejsze media przez długi czas bagatelizowały skutki wydarzenia. Wymownym przykładem tego zjawiska była pierwszomajowa parada w Kijowie (130 km od Czarnobyla). Jaka jest przyszłość „Zony”? Czy zostanie kiedyś ponownie zamieszkana? Wedle badań prezentowanych przez naszą przewodniczkę, do wielu miejsc mieszkańcy mogliby spokojnie powrócić nawet dziś. Chętnych jednak nie ma lub jest ich znikoma ilość, bo i wracać nie ma do czego… wszędzie zniszczona infrastruktura, która nie nadaje się nawet do remontu, a ponowna eksploatacja pól uprawnych z góry skazuje się na porażkę… kto zdecyduje się dostarczać żywność z obszaru obciążonego takim fatalnym public relations?

Czy wyraz satysfakcja będzie wystarczająco pomiestny, by oddać moje odczucia z pobytu w Czarnobylu?… zapewne nie… ale chciałam zobaczyć i spróbować poznać i zrozumieć wszystko to, co znałam tylko z opowiadań, opisów i filmów… posiadaną wiedzę bezwzględnie zweryfikowałam…

Pod wieczór powróciliśmy do Kijowa, gdzie odebrał nas Aleksander, po czym pojechaliśmy do miasta Brovary, gdzie spędziliśmy wieczór z gospodarzami, dzieląc się dopiero co nabytymi wrażeniami.

19.04 piątek – Pożegnanie z gospodarzami i ruszamy w drogę z Kijowa do Kamieńca Podolskiego. Późnym popołudniem docieramy do celu, aby od razu ruszyć na spacer po starówce i nad rzekę Smotrycz. Co warto zobaczyć? Basztę Batorego i Polską Bramę, kościół Trynitarzy, Bastion Ormiański, Most Turecki i Twierdzę, Ratusz Polski i Polski Rynek oraz Katedrę.

Poprzednio byliśmy w tym miejscu w 2011r., kiedy na motocyklu jechaliśmy przez postsowiecką część Azji nad Bajkał. Po ośmiu latach da się zauważyć, że stary Kamieniec Podolski położony na skalistej wyspie, w obszarze pętli, jaką tworzy rzeka Smotrycz, na tle innych ukraińskich miast, rozwija się dość dynamicznie.

Odrestaurowano wiele kamienic i starych zabytków, a w miejscu zrujnowanej starówki, powstają ponownie nowe budynki nawiązujące do dawnego stylu tego miejsca. Jesteśmy mile zaskoczeni, gdyż idzie za tym miła, turystyczna atmosfera tego miejsca.

Nocleg w pensjonacie „U Dominicana” – polecamy!(Dominicanska Street 2a, Kamieniec Podolski, 32300) - 450km

20.04 sobota – Przed opuszczeniem miasta, wykorzystując słoneczną pogodę, uskuteczniliśmy jeszcze poranny spacer po starówce.

Później przejechaliśmy z Kamieńca Podolskiego do Skały Podolskiej.  Ruiny monumentalnego zamku znajdujące się na skalnym cyplu, ponad jarem rzeki Zbrucz, popadają w coraz większą rozsypkę. Dalej nasza trasa wiodła do Jazłowca. Odwiedziliśmy stary cmentarz, ruiny zamku i klasztor „Zgromadzenia Sióstr Niepokalanek”. Tutaj mam niezwykłe spotkanie z siostrą przełożoną tego klasztoru, która rozpoznała mnie i to z nazwiska, a przecież minęło 12lat od poprzedniej mojej bytności w tym miejscu. Tak naprawdę nadal nic się tu nie zmieniło, klasztor funkcjonuje w starych, pałacowych zabudowaniach, równolegle z państwowym domem opieki społecznej, który swym charakterem tkwi jeszcze w czasach głębokiej komuny.

Dalsza trasa prowadziła do Lwowa. Wieczór spędziliśmy na spacerach po mieście i rynku. Nocleg w hotelu „Hotel Atlas Deluxe”, Shevchenko Avenue 27, Lwów - 310km

21.04 niedziela – pierwszy dzień Świąt Wielkanocnych spędziliśmy na zwiedzaniu Lwowa: Pałac Potockich, teatr, starówka, katedra.

Co można powiedzieć o dzisiejszej Ukrainie?… dziś dzień drugiej tury wyborów prezydenckich… zwyciężył, showman Wołodymyr Zełenski, otrzymał 73,22% poparcia. Jest to najwyższy wynik w historii wyborów prezydenta Ukrainy. Jak nam powiedziano, urzędujący szef państwa Petro Poroszenko stracił u społeczeństwa zaufanie. Znany komik, aktor i tancerz szedł do władzy jako nowa jakość spoza establishmentu, która zakwestionuje stare reguły gry. Faktycznie może być nową twarzą konserwującą stare układy oligarchiczne… jego patronem jest miliarder Ihor Kołomojski. W akcie desperacji, wyborcy oddali krzyk przeciwko korupcji i beznadziei. Ukraińcy wybrali rządzenie z tylnego siedzenia… kiedy cierpliwość się skończy a limit błędów wyczerpie?… ot eksperyment! Show must go on!

A tymczasem na drogach (brutalne nadużycie tego słowa), zauważyliśmy zwiększoną ilość starych samochodów (Łady Samary, Żiguli, Moskwicze), furmanki zaprzęgnięte w konie, zapakowane sprzętem typu brony (ludzie, w większości ręcznie sadzą ziemniaki). Na wsiach, to co kilka lat temu było w złym stanie technicznym, dziś jest w opłakanym. W niewielkich miasteczkach widać poważne braki inwestycyjne, a wręcz zaniedbania. Już na pierwszy rzut oka widać spadek stopy życiowej (wielu Ukraińców jest już w Polsce i nie tylko). Znacząco wzrosły ceny gazu, natomiast pensje się skurczyły. Renty i emerytury są upokarzająco niskie. W dużych miastach jest nieco inaczej, tutaj łatwiej o pracę i można jakoś żyć, w wielu miejscach kreuje się jednostkowy luksus, czasem wpada nam w oczy przesadny ukraiński blichtr, styl VIP i taka tam świetność na pokaz. Tymczasem oligarchowie, prawdziwi władcy Ukrainy, trzymają ją w duszących objęciach, ale tak by nie straciła oddechu…

Cóż dodać?… akt rozpaczy i frustracji w „Korporacji Ukraina” dla konkurencyjnych klanów nic nie znaczy… to jak kolejna gra… skutecznie rozgrywany scenariusz, przy użyciu prymitywnych narracji nacjonalistycznych… brak słów…

…odzew…

… w alko transie holowym…

… myślę czy być zadumaną…

… i wiem, że niczym nowym…

… nie skoczę za siebie samą…

… wygasła już gdzieś ma wena…

… i wtórny betyzm analfa…

… dopada mnie z zaskoczenia…

… niczym wizyta Gandalfa…

… i drąży w głowie mej kanał…

… szczerością której brakuje…

… i życie zamienia w banał…

… gencję inteli punktuje…

… cóż począć, jak radzić temu?…

… że w wiedzy zupełna bieda…

… powtórzę chyba każdemu…

… na trzeźwo żyć tu się nie da!…

… Wiola…

22.04 poniedziałek – przejazd ze Lwowa do naszej „Chałupy na Górce” w Międzyrzeczu Górnym. – 450km