eurazja-mapa

Dzień 41 – piątek – 25 sierpnia 2017r .

Kończymy przygodę z Chinami, podsumujemy dystans przebyty po tym kraju – 8tys.km z czego prawie 3tys. płatnymi autostradami, a łączna kwota na nie wydana wyniosła 1579 juanów, czyli ok.1000zł. Szybki dojazd z naszej ostatniej bazy noclegowej i już o 8.00 jesteśmy na granicy. Odprawa, jak na chińskie układy, nad wyraz sprawna. Po mongolskiej stronie trochę zamieszania z dokumentami celnymi na auta, ale już o 12.00 jedziemy dalej, przez tereny tego rozległego kraju na płn.-zach. w kierunku Ułan Bator. Wreszcie następuje wyczekiwane przez nas oraz Jacka i Mirę, odłączenie się od organizatora i reszty ekipy. Maciek z Agą i Arkiem, chcą powrócić asfaltem, jak najszybciej przez Rosję do Polski, my w planie mamy przejazd bezdrożami Mongolii, wjechać do Ałtajskiego Kraju, powłóczyć się po Syberii i tej bliższej Europie, Rosji. Już w spokoju i w naszym tempie, przemierzamy pustynne tereny Gobi. Pustynia, stepy i tak na przemian… czasem kozy, czasem wielbłądy, rzadko jurty i znaki drogowe. Przejazdy drogami są płatne, ale w zupełnie innej skali, czyli co jakiś czas, do zapłacenia jest 1tys.MNT (tugrik) – ok.6zł. Wymiana 100$ USD= 243.000 tugrików

Po 400km takiej jazdy, nieco wcześniej, pozostajemy na nocleg na zielonej łące, tuż obok trasy. Wreszcie mamy trochę relaksu i odpoczynku po trudach dnia, którego to w Chinach tak bardzo brakowało. Plan wyznaczony przez organizatora wyprawy był zbyt napięty, nie uwzględniał żadnego zapasu na jakiekolwiek ewentualności, które mogą się przydarzyć w tak długiej podróży. Obozowisko utworzyliśmy na 280 km przed stolicą Mongolii.

17-08-25-map

Dzień 42 sobota – 26 sierpnia 2017r.

Rano szybki dojazd od Ułan Bator, gdzie wreszcie przyszedł czas o pomyśleniu nad stanem naszych jeżdżących sprzętów. Nam totalnie poszły tylne amortyzatory, wyciekł cały olej, Jacek od 9 tys km jedzie swoim Defenderem, już tylko na przednim napędzie Znajdujemy odpowiednie serwisy, jednak wynik nie jest zbyt pozytywny, można by powiedzieć, połowiczny. Półosi do Defendera nie ma i musieliby ją sprowadzać z Wielkiej Brytanii, natomiast nam, w eleganckim serwisie Toyoty, udaje się wymienić amortyzatory i zrobić przegląd wraz z wymianą oleju. W takim to wypadku, następuje również ten moment, gdzie nasze wspólne plany, co do przejazdu przez północne tereny Mongolii, legły w gruzach. W związku z zaistniałą sytuacją, Jacek z Mirą pojadą spokojnie asfaltem przez Ułan Ude i Rosję, wzdłuż trasy Kolei Transsyberyjskiej, a my, już sami, będziemy realizować dalszy plan, który został wcześniej przez nas przygotowany, zakładający iż w tych stronach, jesteśmy po raz ostatni. Po 42 dniach wspólnej podróży, pożegnanie i rozchodzą się nasze drogi. Pozostało nam jeszcze zwiedzenie pozostałości po starym centrum Ułan Bator. Istotą mongolskiego ducha jest nieustanny ruch, stąd mówi się o koczowniczym stylu życia Mongołów, a na całym świecie znane są ich wspaniałe jurty budowane pośrodku wielkiego stepu. Nowo powstała stolica nie odbiegała zbytnio od obowiązujących standardów, a więc wszystkie najważniejsze obiekty, od pałacu władcy, po budynki religijne nosiły znamiona tymczasowości. Z łatwością można było je rozebrać i przenieść w nowe miejsce, bez utraty unikalnego stylu. Dopiero z czasem postawiono je na stałe. Jak wygląda dziś?… okropne, zapuszczone posowieckie bloki, zamiast zieleni wszechobecny piach, brak chodników, a w każdym wolnym miejscu jurty (gery), czyli tradycyjne mongolskie namioty ogrodzone wysokimi płotami, kilka nowoczesnych budynków, międzynarodowe sieciówki i… ubóstwiane przez Mongołów karaoke.

Za datę założenia Ułan Bator przyjmuje się rok 1639. Była wówczas ruchomą, koczującą siedzibą Dzanabadzara i jego następców. Nazywana była Orgoo (jurta pałacowa) – stąd też przyjęta w literaturze europejskiej nazwa Urga. W 1778 roku osiadła na miejscu dzisiejszej stolicy Mongolii. Początkowo Urga była właściwie wielkim klasztorem, dopiero w XIX wieku stała się najważniejszym w kraju centrum handlowym, położonym na szlaku herbacianym poprowadzonym pomiędzy Chinami i Rosją. Obecną nazwę nadano w 1924r w hołdzie komunistycznemu przywódcy, oznacza „czerwonego bohatera”… Damdinova Suche Batora, który o pomoc w oddzieleniu Mongolii od Chin poprosił Armię Czerwoną. W 1938 roku zniszczono prawie wszystkie z 500 lamajskich świątyń stolicy wraz ze zbiorami sztuki oraz trzy z czterech pałaców Bogd gegeena.

Mamy czas i okazję zwiedzić „Klasztor Gandan” („Gandan Monastery”)… co w języku tybetańskim oznacza „pełnia radości” i „przyszły raj dla Buddy”. Także dla dzisiejszych pielgrzymów w tym chaotycznym i niepięknym mieście jest rajską oazą, dość skromną na pierwszy rzut oka, ale posiadającą bezsprzeczny urok. Gandan otacza znikająca w szybkim tempie najstarsza dzielnica miasta, w której można jeszcze trafić na zagracony sklepik z prawdziwymi i fałszywymi starociami. Zabytkowe uliczki to bezładny ciąg niskich ruder i otaczających je zmurszałych parkanów. Gandan kontrastuje z tym nędznym otoczeniem ładem w przestrzeni, zielenią drzew, urokiem misternie zdobionych – jak w chińskich pagodach – zadartych dachów świątyń. Klasztor zwany dokładnie Gandantegczinlen chijd, jest najważniejszym ośrodkiem buddyzmu we współczesnej Mongolii i zarazem najbardziej niezwykłym miejscem w Ułan Bator. Choć pierwsze świątynie na wzgórzu Dalchyn Dendż zbudowano na początku XIX wieku, to za datę założenia klasztoru przyjmuje się rok 1838, choć już wcześniej, w 1809 roku na miejscu tym powstać miała świątynia Szar sum. W 1938 roku podczas represji antybuddyjskich w Mongolii klasztor zamknięto. Komunistyczny rząd zakazał praktyk religijnych, bezwzględnie rozprawiając się z mnichami. Niemal wszyscy zostali albo zamordowani, albo zamknięci w więzieniach, lub wywiezieni na Sybir. Nielicznych, których ominęły represje, rozproszono po Mongolii. Choć z czasem w klasztorze przywrócono odprawianie nabożeństw, buddyzm i działalność Gandanu odrodził się dopiero po 1990 r. wraz z upadkiem komunizmu. Klasztor stanowi unikatowy zespół dawnej architektury w którym widoczne są style: mongolski, tybetański i chiński. We wnętrzach świątyń przechowywane są bezcenne rękopisy i ksylografy, m.in. mongolskie, tybetańskie, sanskryckie, mandżurskie i chińskie, liczne rzeźby, zabytki malarstwa religijnego i rzemiosła artystycznego. Największą świątynią jest Megdżiddżanrajseg sum (wstęp 15tys. tugrików od os.). Została zbudowana w stylu tybetańsko-chińskim w latach 1911-13 z inicjatywy Bogdo Chana, ósmego dżebcundampy (najwyższego zwierzchnika religijnego) Mongolii i jej ostatniego chana. W swym wnętrzu mieściła wysoki na 26,5 m pozłacany posąg Awalokiteśwary, zniszczony w 1937 roku przez komunistów (przetopiony głównie na naboje). Zrekonstruowano go w 1996 roku, przede wszystkim dzięki datkom z Japonii i Nepalu. Zwiedzając kompleks klasztorny Gandan, podobnie jak inne świątynie lamaistyczne, wierni jak i turyści powinni pamiętać, aby zwiedzać go zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Wszędzie po drodze, na tej trasie, mija się młynki modlitewne, które (jeśli jest się buddystą) należy przekręcić. Tak samo wokół stup i wewnątrz świątyń… chodzi się tylko w jednym kierunku, zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Nie powinno się cofać, ani chodzić chaotycznie po świątyniach. Wszystko to ma swoje znaczenie w filozofii buddyjskiej, którą należy uszanować, nawet jeśli jej się nie zna i nie rozumie. Złamanie tego „kodu” jest bardzo źle widziane przez buddystów, a i nam zwiedzającym przynieść może pecha.

Po zwiedzeniu całego kompleksu, objeżdżamy specyficzne „jurciane” dzielnice na północnych zboczach, opuszczamy Ułan Bator i jedziemy na północ, w kierunku Darkhan. Potworny ruch na drodze, robi się ciemno, więc 60km za miastem, tuż obok trasy urządzamy obozowisko. Zimno, tylko 9ºC.

17-08-26-map

Dzień 43 niedziela – 27 sierpnia 2017r.

Rankiem zimno, nawet bardzo zimno, tylko 4ºC. W nocy byliśmy zmuszeni po raz pierwszy w tej podróży uruchomić ogrzewanie. Jedziemy na północ do miejscowości Darkhan, gdzie będziemy odbijać na zachód w kierunku jeziora Chubsuguł- Khuvsgul, Khovsgol, Nuur… jak zwał tak zwał, a najczęściej „Mały Bajkał”. Na trasie do miasta spotykamy jeszcze raz Mirę i Jacka, którzy spali przy drodze 72km dalej. Tu już definitywnie rozstajemy się, oni na granicę z Rosją, my dalej w mongolskie stepy. W Darkhan (Darchan) uzupełniamy gotówkę i podążamy drogą A1001 do położonego dalej na zach. o 170km kopalnianego miasta Erdenet. Droga super, natomiast miasto to istny koszmar, infrastruktura przemysłowa, estetyka jak za czasów komunistycznego ZSSR… miasto „rura”. Nasza mapa wskazuje, że miał tu skończyć się asfalt, jednak nie odnotowaliśmy tego i nadal doskonałą drogą, mkniemy w kierunku Bulgan.

Przepiękne krajobrazy, malownicze panoramy 5D, zielone doliny rozpostarte pomiędzy wzgórzami, a na nich jurty i pasące się barany, kozy, konie, jaki i krowy. Ku naszemu zaskoczeniu w Bulgan, również nie skończył się asfalt i nadal w szybkim tempie przemieszczamy się przez kolejne osady: Unit, Khutag-Ondor, Ikh-Uul, aż do Moron (Murun), które oddalone było aż o 720km od dzisiejszej bazy. Ponieważ czas był na tyle dobry, postanowiliśmy jeszcze dzisiaj dotrzeć do oddalonego o 100km od tego miasta jeziora Chubsuguł. Droga nadal asfaltowa, pozwoliła nam tam dotrzeć w niespełna godzinę. Przed wjazdem do Khatgal (Hatgal, Chatgal), miasteczka ulokowanego na południowym krańcu jeziora, płacimy za wstęp do „Khovsgol Nuur National Park” po 3000 tugrików od os. i otrzymujemy… reklamówkę na śmieci, no proszę, da się dbać o środowisko?… trzeba tylko chcieć.

Dzisiejszą bazę noclegową założyliśmy na skraju osady, na zielonej łące, tuż nad brzegiem jeziora. Takiego obrotu sprawy, z tempem naszej podróży, nie spodziewaliśmy się, więc natychmiast postanowiliśmy uhonorować ten sukces stosownym toastem i to w atmosferze zachodzącego słońca. Cóż za wspaniałe miejsce… wcześniej zakładaliśmy, że dojazd do tego miejsca typowymi szlakami mongolskimi, zajmie nam co najmniej dwa, do trzech dni.

17-08-27-map

Dzień 44 poniedziałek – 28 sierpnia 2017r.

Noc była niezwykle zimna, musieliśmy znów włączyć ogrzewanie, ale mimo wszystko rankiem zaskoczyła nas temperatura, 0ºC i szron osiadł na łąkach. Poranne słońce szybko robi cudowny nastrój i mimo iż temperatura umiarkowanie wzrasta, to ciepło promieni słonecznych robi swoje. Jedziemy zwiedzać pobliskie wybrzeże jeziora. Woda kryształ, toń przypomina Bajkał, lecz wzbogacona jest jeszcze innymi barwami. Dopiero teraz uświadamiamy sobie, jak wiele łączy te dwa słodkowodne akweny. Jezioro Chubsuguł zasila 96 dopływów w postaci rzek i strumieni , wypływa z niego tylko jedna rzeka o nazwie Egijn, która zasila wody Selengi, a która na końcu swego biegu wpada do Bajkału. Następnym elementem łączącym te dwa zbiorniki wodne, jest pasmo górskie Sayanów, które od północy zahacza o Bajkał, a kończy się na południu przy brzegach jeziora Chubsuguł. Pamiętajmy również, że te dwa jeziora gromadzą prawie 22% słodkiej wody na naszym globie, Bajkał 20%, Chubsuguł 2%. Atmosfera wioski Khatgal, niepowtarzalna choć to już po sezonie, kolorowe drewniane domki lśnią w słońcu. Zaglądamy do portu i na zamierający o tej porze roku bazar, jedyne co nas zainspirowało do zakupów… to jagody. Za litrowy słój tych owoców płacimy około 3zł.

Jadąc dalej wzdłuż zachodniego brzegu na północ, zaglądamy do ekskluzywnych resortów, od wielu tygodni myśleliśmy o kawie z ekspresu i… jest, zintegrowana z tutejszymi krajobrazami. W „Ashinai Resort”, jest wszystko, czego potrzebuje wypoczywający turysta, można spać w pięknych jurtach, jeździć na koniach, pływać po jeziorze, wyżywienie całodzienne gwarantowane i mnóstwo grzybów i kwiatów dookoła. W tym miejscu napiszę coś, co pewnie wielu wzburzy… kiedy zobaczyłam mongolski Bajkał i jego otoczenie, to uważam, że ten rosyjski jest przereklamowany, z zaśmieconym i zadeptanym środowiskiem. Ale wróćmy do tu i teraz… zahaczyliśmy o sklep, oprócz wędzonej ryby z jeziora, zwanej tu lenok (gatunek rodzimych rzek i jezior w Mongolii), zakupiliśmy tradycyjne, ręcznie robione skarpety i rękawiczki z jaka i wielbłąda oraz dżem jagodowy, do kompletu dodaliśmy wódkę złoty „Chinggis”. Przebywszy kilkadziesiąt kilometrów wybrzeża bardzo kiepskimi drogami, po południu opuszczamy to niezwykłe miejsce i wracamy 100km do Moron. Tu kończy się nasza przygoda z asfaltową Mongolią, od tego miasta, następne 1200 km, będziemy się przemieszczać drogą o nr A16, zwaną północną (Northern road). Musimy się przestawić na inny styl jazdy i przeciętną max rzędu 30km/h. Po drodze, mamy spotkanie z reniferami, ponieważ w regionie północnej Mongolii żyje plemię, które do dziś zachowało magiczną więź ze zwierzętami. Ich ekosystem stanowi jedność, przenika się tak samo jak tysiące lat temu. W tym trudnym, zimnym i górzystym terenie, na którym żyją, wykorzystują w codziennej walce o byt oswojone renifery, wilki oraz orły, które pomagają im w polowaniach. Mniejszość etniczna Tsaatan (Dukha) to jedno z ostatnich koczowniczych plemion, które hodują renifery i zależą od nich, oswoili renifery i hodują je w różnych celach… od jazdy na nich przez mleko, ser aż do futer. Cywilizacja dotarła wszędzie i nie ma już wielu nomadów na świecie. W górach Mongolii zostało 40 ostatnich rodzin wypasających renifery… ale i oni wkrótce znikną… świat pasterzy reniferów odejdzie do historii i pozostanie już tylko legendą.

Poprzez Turen ToghTokh, Tsagaan Uul, podążamy na zachód w krajobrazach jakich nie sposób opisać… bajkowe kolory i nieskażona cywilizacją natura. Na 30km przed Tsetserleg, w miejscu, gdzie przekraczaliśmy strumyk, w rozlewisku utknęła mongolska rodzina swoim Nissanem. Postanowiliśmy pomóc, gdyż auta jeżdżą tu sporadycznie, a w aucie mieli niemowlę. Skutek pomocy był dla nas niestety niepomyślny, nieszczęśnika wydobyliśmy z opresji, ale podczas tej operacji, w naszej Toyocie pękło główne pióro nośne w resorze. Tylny most przesunął się z lewej strony o dobre 10cm do tyłu, szczęśliwym trafem, mamy możliwość dalszej jazdy w trybie awaryjnym.

Mozolnie przebywszy następne 30km, dotarliśmy do osady Tsetserleg, gdzie już po zmroku rozbiliśmy obozowisko na łące, tuż przed wjazdem. Jest kiepsko, ale mam już w głowie pomysł naprawy. Szybki drink ale jak tu zasnąć, kiedy stres prowokuje bezsenność, no cóż, są to składowe jakże przestronnego słowa podróż.

17-08-28-map

Dzień 45 wtorek – 29 sierpnia 2017r.

Po słabo przespanej nocy, już po 8.00 szukamy pomocy w tej małej osadzie. Pierwszy kontakt z napotkanym mieszkańcem był trafny i młody, uczynny Mongoł, prowadzi nas swoim motocyklem, do zagrody mieszczącej skromny podwórkowy warsztat, który w swojej ofercie ma usługi spawalnicze. Jesteśmy na tyle wcześnie, że gospodarzy domu, zastajemy jaszcze w pościeli (cała rodzina pokotem na podłodze, zamotana w mnóstwo derek i koców). Po wyjaśnieniu… językiem migowym i obrazkowym naszego problemu, ustalamy zakres naprawy i jej technologię. Główne pióro zostało zespawane i wzmocnione „łatą – nakładką”, pomocnicze zastąpiliśmy ze starego resoru Uaz-a. W trzy godziny usterka została naprawiona, a zainteresowanym nie było końca, każdy chciał pomóc, coś podpowiedzieć lub choćby popatrzeć.

Co do mnie… w czasie naprawy, żona głównego mechanika i jej siostra, zagospodarowały mnie w domu. Pokazały mi jak mieszkają, poczęstowały herbatą, próbowały nauczyć mnie głównych słów z elementarza i jak się je wymawia, a dzieciom dostało się od nas sporo zabawek. W całym tym zamieszaniu, nie przeszkodziła nam nieznajomość języka mongolskiego, jak komuś bardzo zależy i chce się porozumieć, to nic nie jest w stanie stanąć na przeszkodzie… a nawet może być zupełnie przyjaźnie.

Jedziemy. Podążając na zachód, północnymi kresami Mongolii, przemieszczamy się przez kolejne osady, Bayantes, Tes, aby na 37km przed Baruunturuun, pozostać na nocleg przy wyschniętym strumieniu. Jak na razie, pomimo trudnego terenu, resor sprawuje się poprawnie i wszystko jest jak należy. Na trasie widoki nie do podrobienia, nawet trudno je opisać… a do tego w pakiecie konie, dużo koni i kamienne kurhany „Owoo”… a dlaczegóż te kopczyki?… a poniewóż Mongołowie są szamano-buddysto-ateistami. Co prawda to buddyzm (lamaizm) jest głównym nurtem filozoficzno- religijnym Mongołów, jednak blisko 40% z nich określa się ateistami. Spora cześć tych ludzi, praktykuje jednakowoż różnego rodzaju obrządki (np. przywoływanie zmarłych, kult drzew, ognia itd.), które faktycznie świadczyć mogłyby o tym, że kultywują szamanizm. Co ciekawe, także sporo ludzi, którzy określają siebie buddystami, wprowadza w swoje religijne życie wiele elementów szamańskich. Nie widzą nic złego w stawianiu posążków buddy, czy obrazu Dalajlamy obok szamańskiego bębna lub innych atrybutów. Chętnie tez oddają cześć wspomnianym drzewom i „Owoo”, położonym w charakterystycznych punktach (przełęcze, szczyty górskie) kopcom kamieni przystrojonym dużą ilością niebieskich jedwabnych wstążek (chadak), co jest typowym właśnie dla szamanizmu. Wg wierzeń, przechodzień jest zobowiązany umieścić jakąś ofiarę dla miejscowych duchów. Powinna to być rzecz wartościowa. Takie ofiary często zastępowane są przedmiotami symbolizującymi coś cennego. Mogą to być przedmioty codziennego użytku lub włosy podróżnego. Na wzniesieniu kamiennym można więc zobaczyć stare naczynia kuchenne, opony samochodowe lub kości zwierząt. Przechodzień dokłada też do wzniesienia swój kamień. Nic tu nie jest jednoznaczne, gdyż w wszystkich wierzeniach Mongołowie są bardzo elastyczni i wydają się dopasowywać i faworyzować akurat ten ich element, który akurat im odpowiada. Przejechaliśmy sporo w naszej podróży po świecie, ale właśnie tutaj, można spotkać najnaturalniejsze krajobrazy, nieskalane postępującą cywilizacją.

Za Tes ukształtowanie terenu całkowicie się zmieniło, wjechaliśmy w typowy step, mało ciekawe równiny, łąki z których zbiera się siano, sprzętem jeszcze pozostałym z czasów mongolskich kołchozów. W dolinie, przez którą przepływa okresowa rzeczka, urządzamy dzisiejsze obozowisko, podziwiając zachód słońca i… bobaki… w kulturze Mongołów są obiektami wierzeń religijnych o dość powikłanym i niejasnym przesłaniu. Bobak miał ponoć być niegdyś wielkim myśliwym, który pewnego razu wymierzył z łuku do słońca i… został za to surowo ukarany zamianą w zwierzę, a dodatkiem specjalnym jest fakt iż bobaki są naturalnymi roznosicielami zarazków dżumy, ale zwierzę to zabijane jest również dla cennego futra i sadła… jakże okrutna i dotkliwa kara za zamach na słońce.

17-08-29-map

Dzień 46 wtorek – 30 sierpnia 2017r.

Po kilku nocach wyjątkowo chłodnych, wreszcie było całkiem przyjemnie. Startujemy dalej na trasę, przemieszczając się dalej drogą A16 zwaną „Północna drogą Mongolii”. Droga to dość szumne słowo, jest to jedynie szlak na stepie wytyczony przez miejscowych, a jego zarys tworzą koleiny wyjeżdżone przez „UAZ-iki” i inne pojazdy używane przez mongolskich pasterzy. Przejeżdżamy przez osadę Baruunturuun, a następnie Zuungov. Jedno, co możemy powiedzieć, o mijanych miejscowościach… są uporządkowane, czyste, mają nawet banki, stacje paliw, małe szkoły i szpitale.

Za ostatnią z wymienionych osad, postanowiliśmy zboczyć z wytyczonego przez GPS szlaku i poprzez step, dotrzeć do niezwykłego jeziora, jakim jest największe w Mongolii o nazwie Uvs Nuur (Uws Nuur). Leży na wysokości 753 m n.p.m. w Kotlinie Uwskiej, która stanowi północną część „Kotliny Wielkich Jezior”. Jego długość wynosi 84 km, szerokość 79 km, głębokość maksymalna wynosi jedynie 20 m. Jest pozostałością dawnego wielkiego zbiornika o powierzchni 16 tys. km². Brzegi jeziora są niskie i zabagnione. Okolice jeziora należą zarówno do najzimniejszych jak i najgorętszych obszarów w Mongolii, latem ponad 40ºC, zimą nawet do -57ºC. Dzisiaj odnotowujemy temperaturę 29ºC. Północny skrawek jeziora leży na terenie rosyjskiej Republiki Tuwy, gdzie poprzez jezioro przebiega granica. Jezioro jest bezodpływowe, ma wody pięciokrotnie bardziej słone od oceanów. Nie występują tu żadne gatunki ryb, jednak z powodów ważnych dla migrującego ptactwa wodnego, w szczególności ptaków morskich w 2003r. cały obszar „Uvs Nuur Strictly Protected Area” wpisano na światową listę UNESCO. Góry od północnej strony, są ważnym schronieniem dla globalnie zagrożonych śnieżnych lampartów i górskich owiec (argali). Po dotarciu do brzegów tego mongolskiego morza, byliśmy nieco rozczarowani, jeszcze z kilkuset metrów wyglądało ślicznie, jednak im bliżej, tym smrodliwiej, na brzegu jedynie bagno, wymieszane z ptasim guano. Czym prędzej oddaliliśmy się od jego brzegów i powróciliśmy na trasę do stolicy regionu Uvs, jakim jest niewielkie miasto Ulaangom. Mimo, że powstało ono jeszcze w XVII wieku, to na próżno szukać tutaj zabytków z tego czasu. Jest ono natomiast przykładem idealnie zachowanej architektury socrealistycznej z czasów sięgających komuny. Po drodze zaglądamy do jurt i zagród, rozdajemy prezenty, a w zamian otrzymujemy zaproszenia na herbatę z mlekiem, masłem i solą (sute caj), ajrak (kumys) i suszony na słońcu twaróg (aaruul)… z grzeczności częstujemy się tylko ciężkimi kromkami aaruulu i zmykamy.

Stepowe trasy były dla nas na tyle sprzyjające, że dzisiejszą odległość 240km, pokonaliśmy dość szybko i już o 15.00, zameldowaliśmy się w recepcji hotelowej, aby od pobytu w Pekinie, zaznać ponownie hotelowego komfortu. Nasz wybór padł na „Czingis Zoczid”, gdzie za nocleg w luksusowym pokoju płacimy 60tys.tugników (90zł).

17-08-30-map

Dzień 47 środa – 31 sierpnia 2017r.

Wczesnym rankiem opuszczamy hotel i ruszamy na trasę. Prawdopodobnie zmienił się czas, gdyż po wyjeździe wszędzie cicho i sklepy jeszcze pozamykane. Pierwsze 37km pokonujemy asfaltem, aby dalej zboczyć w stepową trasę, prowadzącą nas z poziomu jeziora Uvs na przełęcz „Ulaan Davaa” (1970m n.p.m.). Pogoda wzorcowa, kryształowe powietrze i lazur nieba. Droga całkiem przyjemna, stromy, prosty podjazd, Toyota na dwójce dziarsko mknie w górę w tempie 60km/h. Po pokonaniu w tym tempie 20km, wjeżdżamy pomiędzy skaliste zbocza, które przybierają kolory odcieni czerwieni. Krajobrazy nieziemskie. Dalej zjeżdżamy z przełęczy łagodnymi górskimi stokami, porośniętymi aksamitną, wyschniętą trawą. W oddali ukazuje się atramentowa toń jeziora Uureg Nuur, a w tle ośnieżone szczyty góry Tsagaan Shivet Uul (3496m n.p.m.). Mimo iż mamy z nim kontakt wzrokowy, to aby dojechać nad jego brzegi musimy pokonać jeszcze 60km. Po dotarciu wokół nas, roztaczają się olśniewające widoki. Piszą w przewodnikach, że woda jeziora jest słona, próbowałem i wydaje się być słodka, to dziwne. Po 30km objazdu jeziora Uureg Nuur (1430m n.p.m.), jedziemy dalej na zachód drogą A16 i pniemy się skalnymi gołoborzami na następną przełęcz „Ogotor Khamar Davaa” (2339m n.p.m.). Im bliżej przełęczy, gołoborza zamieniają się w łąki.

Oczywiście droga, to zaledwie wyjeżdżony i to niezbyt wyraźny szlak, patrząc po śladach, to dawno nie przemierzany. Zjeżdżany z przełęczy wąwozem, gdzie po wyjeździe ukazuje się nam otwarty krajobraz na kilkadziesiąt kilometrów. Wielki płaskowyż, lekko schodzący w dól w stronę następnego jeziora „Achit Nuur”. Bezkresne przestrzenie poprzecinane wstęgami rzek i szlaków, gdzie naszą trasę wytycza jedynie kierunek nadany przez mapę GPS-a, gdyż zdecydowanych śladów próżno szukać, a tych ledwo widocznych jest zbyt wiele. Tak pokonujemy następne 60km. Tu wreszcie napotykamy na pierwsze oznaki cywilizacji, pojedyncze jurty oraz stada kóz i owiec. Zajechawszy na równiny, wszystko wskazuje na to iż musiało tu niedawno obficie padać, ponieważ kałuże osiągają rozmiary małych jezior, te nasz blaszany wóz pokonuje bez trudu, ale za osadą Bokhmoronna, na naszej drodze, po raz pierwszy, staje regularna rzeka. Po sprawdzeniu dna własnonożnie, ruszamy, biorąc wodę na maskę, przeprawiliśmy się na drugi brzeg. Dalsza trasa biegnie rozlewiskami, gdzie meandrujemy pomiędzy wielkimi kałużami i okresowymi jeziorkami. Na 40km przed osadą Tsaagaannuur, trasa przybiera postać wytyczonej drogi biegnącej na kolejną przełęcz. Po drodze spotykamy Amerykanina na BMW 1200GS, który podróżuje wokół świata, a Mongolię potraktował jako zaliczenie tematu, wjechał od Tashanty (Taszanty) z Rosji na odległość 100km i już wraca, gdyż jego celem jest Irkuck i Władywostok.

Ponownie pniemy się rozległym zboczem, aby w efekcie wjechać w wąwóz prowadzący w surowej atmosferze gór, pozbawionych roślinności na przełęcz 2100m n.p.m. Szybki i krótki zjazd do osady Tsaagaannuur, wydajemy ostatnie tugriki na tanie mongolskie paliwo i jedziemy już asfaltem w kierunku granicznej osady, gdzie chcemy się jeszcze dzisiaj przeprawić do Rosji. Przejście, jak wiemy z naszego poprzedniego przejazdu w 2015r. jest czynne tylko do 18.00. Na 20km przed granicą, ponownie kończy się asfalt, ale cóż to dla tylu bezkresów, które pokonaliśmy w całej Mongolii. Na przejściu meldujemy się o 15.30 i już po 50min. jesteśmy odprawieni i jedziemy do granicy rosyjskiej, która jest oddalona od przejścia o 15km. Faktyczna granica z Rosją usytuowana jest na przełęczy „Durbet Daba” 2481m n.p.m. Zjeżdżamy do rosyjskiego punktu granicznego i tu utknęliśmy na następne 2,5h. Wystawienie „wremiennego wwozu”, było sprawą prawie nie do przejścia. Kiedy w tej podróży, wyjeżdżaliśmy z Kirgistanu do Chin, opuściliśmy wspólny obszar celny stworzony przez Rosę, w którym jest również Kirgizja, tamtejsi celnicy nieudacznicy nie wymeldowali naszego auta i w tym tkwił problem. Celnik wreszcie dał się przekonać do faktów oczywistych, że skoro auto, które stoi przed nim, przybywa od strony mongolskiej, to musiało wcześniej opuścić Kirgizję i wyjechać poprzednio ze wspólnego obszaru celnego… to takie trudne?… no tak, akrobacje umysłowe urzędników nie są ich mocną stroną, a do tego zaczęli nas wypytywać, czy w Polsce… uczymy się już nowej historii, brnęli w temacie zamiany z wyzwolicieli… na okupantów. A chciałoby się powiedzieć o pakcie Ribbentrop- Mołotow… punkt drugi… o tym, jak to po wojnie, jako radziecka strefa wpływów, utkwiliśmy w absurdalnym systemie gospodarczym, społecznym i politycznym namaszczonym przez Wielkiego Brata… a ponieważ nie zamierzaliśmy stać na tej granicy w nieskończoność, toteż wybrnęliśmy z tematu wymijająco. Już po czasie i zamknięciu przejścia, mamy nowy dokument w ręce i możemy dalej jechać przez terytorium tego kraju. Bazę „Toyota Inn” urządzamy tuż po przekroczeniu granicy, na rogatkach granicznej, paskudnej osady Tashanta (Taszanta). Mamy wieści od Jacka i Miry, dotarli do Irkucka.

17-08-31-map

W naszej drodze przez Mongolię przemieszczaliśmy się prawdziwymi bezdrożami, pokonując trasę północną wzdłuż granicy z Rosją. Stwórca, chyba właśnie w tym miejscu brał wzorce dla „biblijnego raju”. Przejechaliśmy sporo w tej naszej podróży po świecie, ale właśnie tu, można spotkać najpiękniejsze krajobrazy nieskalane postępującą cywilizacją.

… tam, gdzie jedzie się po przygodę…

… Mongolia… Kraina Błękitnego Nieba… odległa, tajemnicza, ojczyzna największego zdobywcy w historii… Czyngis- chana… bezmiar, gdzie żyje więcej zwierząt niż ludzi… kraj poszarpanych gór, sieci mokradeł i jezior, rozległych stepów oraz wspaniałej pustyni Gobi… to tutaj nomadowie żyją w tradycyjnych gerach, tak jak przed wiekami, kultywując stare obyczaje, oddając cześć przodkom, wciąż nosząc zwyczajowe stroje… to miejsce tych, co umiłowali sobie wolność, pracując według zegara, który podarowała im natura… to tutaj miernikiem bogactwa, jest liczba posiadanych koni… to tutaj żyją kozy, które oddają „złote runo”… kaszmir, a to prawdziwy król produktów zwierzęcych… tutaj można wpaść w wir wariacji, co można przyrządzić z mięsa i mleka… lub zająć się „trzema męskimi grami”, które wprawdzie mają charakter antyfeministyczny, bo jego uczestnikami są praktycznie sami mężczyźni, a głównymi konkurencjami sportowymi są zapasy, wyścig konny i łucznictwo, cóż pozostaje kobiecie?… trwać na pozycji obserwatora… można też zwyczajnie zaznać absolutnego spokoju, by uczesać rozczochrane myśli, coś przemyśleć, może nawet poukładać lub rozwikłać coś na później… więc w myśl mongolskiego przysłowia „głupiec, który był między ludźmi, jest lepszy od mędrca, który siedział w domu”… bo przecież, możliwość podejrzenia stylu życia nomadów i choćby tylko przez kilka chwil, uczestniczenia w ich codzienności, zmienia perspektywę spojrzenia na własny kawałek świata…

… Wiola…

mongolia-north_route-a16

<<<< POPRZEDNIA ——– NASTĘPNA >>>>