15.11.2015 – niedziela

Niamey „Hotel Sahel”– dzień spędzamy na pisaniu relacji, wybieraniu zdjęć, a w przerwach patrzymy na Niger, jak z wolna sobie cicho płynie. Końcem dnia wysyłamy wiadomości do naszych znajomych i przyjaciół, rozkoszujemy się specjałami restauracji „Dragon D’or”. Jeden z jej kelnerów o imieniu Laminou, zobowiązał się do jutrzejszej pomocy w wyrobieniu wizy Visa Touristique Entente (VET). Jesteśmy umówieni na 8.00 w urzędzie imigracyjnym. Po miesiącu żmudnej, acz niezwykle intrygującej podróży, możemy w spokoju popracować, oprać się i poprawić wizerunek auta.

16.11.2015 – poniedziałek

Rankiem, po podejściu do auta, obserwujemy kolejny symptom nienawiści do Żydów, został dokonany na fladze tego państwa umieszczonej na naszej toyocie… ile może być powodów nienawiści w świecie?… odpowiedzi, niech każdy poszuka sam. Tymczasem, zgodnie z ustaleniami, już o 8.00 rano, jesteśmy pod urzędem imigracyjnym. Po chwili, dołącza do nas Laminou Ibrahim, aby być naszym przewodnikiem i translatorem. Jak to w poniedziałek, wszystko nieco opóźnione z racji parzenia kawy i herbaty, dopiero po pół godzinie, ktoś raczył zapytać nas czego potrzebujemy. Pomyślna informacja, rekompensuje oczekiwanie. Zwyczajowo, podczas procedury wyrabiania wizy Entente, należy najpierw w urzędzie imigracyjnym (mieści się blisko oberży „Dragon D’or”), wyrobić wizę pobytową Nigru (Visa de Sejour), jest to wiza pobytowa na trzy miesiące za cenę 50tys. CFA od os.), która jest podstawą do jej wydania. My posiadamy nigerską wizę, wystawioną w konsulacie Nigru w Berlinie (miesięczną, ważną przez trzy miesiące). Urzędnicy uznali ją za wystarczającą i bez wizy Sejour, wyrobili nam tę wizę w ciągu trzech godzin (opłata wyniosła 25tys. CFA od os.). Wiza (Visa Touristique Entente) obejmuje pięć krajów Afryki Zachodniej: Benin, Burkina Faso, Niger, Togo i Wybrzeże Kości Słoniowej i jest ważna przez trzy miesiące, umożliwiając jednokrotny wjazd do każdego z tych państw. Już o 11.00, jesteśmy na trasie w kierunku stolicy Burkina Faso, Ouagadougou.

Nie skupiamy się na skrupulatnym zwiedzaniu Nigru… powody?: aby tego dokonać, potrzeba jechać na północ tego kraju, w przygraniczne tereny z Algierią i Libią oraz na pustynię Tenere, jest to 1500km w jedną stronę, łącznie z powrotem tą samą drogą, zajęłoby to nam tydzień, a efekt końcowy to: gliniane miasto, gliniane meczety, oazy i pustynne krajobrazy, które niejednokrotnie w Afryce już widzieliśmy. Ponadto, nie dysponujemy aż taką ilością czasu, aby to zrealizować. Od początku zakładaliśmy, by potraktować to państwo tranzytowo i koniecznie wyrobić w jego stolicy Niamey- Visa Touristique Entente, co bardzo sprawnie uczyniliśmy oraz tanio zatankować nasz pojazd – 1litr oleju napędowego kosztuje tu 530CFA – 0.85€.

Wyjeżdżamy z miasta i już któryś z kolei raz przekraczamy mostem rzekę Niger. Od Bamako, stolicy Mali towarzyszyła nam na całej trasie, więc dodajmy małe wtrącenie w tej kwestii: Trzecia pod względem długości i powierzchni dorzecza rzeka Afryki, po Nilu i Kongo. Od rzeki swoje nazwy wzięły państwa Niger oraz Nigeria. Jest najważniejszą rzeką Afryki Zachodniej, jej długość wynosi 4221 km. Płynie poprzez terytorium Gwinei, Mali, Nigru, Beninu i Nigerii, a rozpoczyna się u źródeł, na wschodnich stokach pasma Loma, w bagnistych zaroślach u stóp góry Sougoula w południowej Gwinei przy, samej granicy ze Sierra Leone. W końcowym biegu, na około 400 km na północ od ujścia do Zatoki Gwinejskiej, rozpoczyna się jej szeroka delta o powierzchni 25tys. km². Rzeka Niger nanosi tu materiał osadowy, a obszar ten stale się powiększa. To rozległy teren bagien, poprzecinanych odnogami rzeki i obrosły lasami namorzynowymi, tam też przyjdzie nam kolejny raz przekroczyć ją, w drodze do Kamerunu.

Po 110km jesteśmy na granicy i bez żadnych zbędnych czynności i procedur, bardzo sprawnie w wyjątkowo miłej atmosferze, jesteśmy po kwadransie na terytorium Burkina Faso. Tego dnia jedziemy jeszcze 200km i w okolicy miasta Fada-N’Gourma, na przydrożnym parkingu dla ciężarówek (taki miejscowy „truck-stop” ), zakładamy naszą dzisiejszą bazę noclegową. Dla informacji, olej napędowy kosztuje 533CFA za litr.

Ciut historii;-) Burkina Faso, to państwo położone w Afryce Zachodniej bez dostępu do morza. Jej dawna nazwa, po uzyskaniu niepodległości w 1960r z kolonialnej okupacji Francji brzmiała, Górna Wolta (Republique du Haute-Volta). W roku 1984, bardzo postępowy prezydent Thomas Sankara nadał krajowi nową nazwę, Burkina Faso, która oznacza w językach mossi i diula, będących głównymi rdzennymi językami kraju- „Kraj Prawych Ludzi”. Początki państwowości na obszarze obecnej Burkina Faso przypadają na XI w. kiedy to lud Mossi podbił okoliczne plemiona Lobi, Bobo i Kurumba. W XIV w. Mossi napadli na położone niedaleko państwa Songhaj i Mali. Pokonani przez armię władcy Songhaju Sonni Alego nie przyjęli islamu, lecz stworzyli własne państewka, z których najważniejsze i największe były Jatenga i Wagadugu. Burkina Faso została skolonizowana w latach 90. XIX w. przez Francję, po pokonaniu miejscowych Mossi. Francuzi wprowadzili na podbitych ziemiach obowiązek pracy przymusowej i rekrutację młodych chłopców do armii francuskiej, co wywołało powszechne niezadowolenie i doprowadziło do wybuchu powstania antyfrancuskiego w 1916r.. Po uzyskaniu niepodległości, najlepszym okresem rozwoju tego kraju były rządy prezydenta Sankara. Rozbudował system edukacji, opieki zdrowotnej, jako jeden z pierwszych przywódców Afryki rozpoczął politykę zalesiania, w wyniku której posadzono 10 mln drzew. Przeprowadził reformę rolną, rozdzielając ziemię należącą do panów feudalnych, w ręce chłopstwa. W czasie jego rządów, Burkina Faso stała się pod względem żywnościowym krajem samowystarczalnym. W wyniku kampanii profilaktycznej, w ciągu jednego tygodnia zaszczepione zostały aż dwa miliony osób, co stanowi światowy rekord, a Rząd Sankary jako pierwszy uznał epidemię AIDS, za główne zagrożenie dla Afryki. Zakazał obrzezania, promował środki antykoncepcyjne, uregulował program poligamii, zakazał małżeństw przymusowych i wprowadził możliwość udziału kobiet w polityce. Programy rządowe zachęcały kobiety do pracy poza domem i nauki, nawet w czasie ciąży. Sankara był pierwszym afrykańskim przywódcą, który mianował kobiety na stanowiska ministrów i wprowadził powszechną możliwość wstępowania kobiet do wojska. Sankara uważany za lewicowego, antyneokolonialnego idealistę, był nazywany „Czarnym Che Guevarą”, ubierał się podobnie jak ikona kubańskiej rewolucji (beret i wojskowy mundur), jeździł też na motorze i jak na przywódcę państwa prowadził stosunkowo ascetyczny tryb życia (m.in. po dojściu do władzy przyznał sobie minimalne wynagrodzenie). Zarówno Guevarę jak i Sankarę uważa się za marksistowskich rewolucjonistów, którzy wierzyli w powodzenie zbrojnych rewolucji wobec imperializmu i monopolistycznego kapitalizmu, czy też popierali ujawnianie finansowych zakusów neokolonializmu przed Organizacją Narodów Zjednoczonych. Obu łączyła też pozytywna ocena idei reform struktury własnościowej ziemi czy też likwidacji analfabetyzmu. Jednak konsekwentnie realizowana polityka lewicowych reform naraziła interesy stosunkowo niedużej, lecz silnej klasy średniej Burkina Faso oraz przywódców plemiennych. W rezultacie został obalony i zamordowany w zamachu stanu. Na tydzień przed egzekucją, powiedział: „Rewolucjonistów zawsze można zamordować, nie można jednak zabić ich idei”. Władzę przejął Blaise Compaore, który sprawował urząd przez kolejne 27 lat. Po burzliwych czasach przemian, puczy i zamachów, prezydentem został Michela Kafando, minister spraw zagranicznych poprzedniego rządu. W czwartek 17 września 2015 r., gwardia prezydencka (RSP) w Burkina Faso w wyniku przewrotu, obaliła tymczasowe władze, rządzące tym jednym z najuboższych krajów świata od listopada 2014 r. Póki co, nie wiadomo czy była to spontaniczna akcja wojskowych motywowana próbą obrony ich interesów, czy też jest to element większego spisku, w który mogą być zaangażowane inne państwa. Jednak przewrót ten spotkał się z natychmiastową, nerwową reakcją w innych krajach Afryki Zachodniej. Odsunięto od władzy obecnego tymczasowego prezydenta Michela Kafando, a na czele rządu postawiono politycznie wpływowego przywódcę straży prezydenckiej gen. Gilberta Diendere. Tymczasem naród szykuje się do wyborów, oczekując cywilnej, demokratycznej władzy.

15-11-16-map

Niamey (wyrabianie wizy Entente) > granica Niger-Burkina Faso > Fada-N’Gourma (nocleg na parkingu dla ciężarówek) – 290km

17.11.2015 – wtorek

Spokojna noc, bez uciążliwej pracy silników ciężarówek. Jedziemy poznawać ten, dla nas jakże nowy kraj. Co widzimy z drogi? Mistrzów załadunku! Na autach prócz towarów, wiezione są zwierzęta, rowery i motocykle. Nowością są osiołki zaprzężone do specjalnej brytfanny z założonym plecionym koszem. Osiem km za miejscowością Koupelaz, zbaczamy z głównej drogi prowadzącej do stolicy i jedziemy się na północ w kierunku Kaya i granicy z Mali. Jedziemy gruntowymi drogami, poprzez malownicze wioski, które bardzo przypominają w swoim charakterze wioski Dogonów. Mieszkają tu bardzo pracowici ludzie, co zauważamy na każdym kroku.

Prymitywne uprawy sorgo i miletu, gdzieniegdzie kukurydza, co rusz mijamy duże stada bydła. Ludzie nad wyraz serdeczni, pozdrawiają i pozują do zdjęć. Zatrzymaliśmy się przy miejscowej szkole, by przekazać nauczycielce piłkę do nogi (dzieci grały bliżej nie określoną kulką) i długopisy, zapewne im się przydadzą. Dzieciaki były grzeczne, czyli mamy już sposobność zaobserwować inny rodzaj wychowania, w stosunku do wcześniej odwiedzanych krajów. Te130km przejazdu do Kaya, to niezapomniane emocje i wrażenia w bardzo klimatycznej scenerii.

W Kaya kierujemy się, już asfaltową drogą do stolicy, do której docieramy późnym popołudniem. Wagadugu (fr. Ouagadougou) – stolica Burkina Faso i prowincji Kadiogo, powstała w XV stuleciu, zamieszkana jest obecnie przez około 2 mln osób, jest największym miastem kraju. W roku 1896 miasto zostało zajęte przez Francuzów. Od 1919r. było siedzibą władz kolonialnych, a od 1960r. stolicą Górnej Wolty i po zmianie nazwy państwa, jest nią do dzisiaj. Pierwotnie mieliśmy w zamiarze założyć tu dzisiejszą bazę noclegową, jednak stolica nie zachęca, ogromny ruch i hałas, nie posiadamy maseczek ochronnych, których używają mieszkańcy. Będąca jednym wielkim zakurzonym i zasmrodzonym bazarem, całkowicie nas od tego odstręczyła.

Robimy natychmiastowy odwrót i jedziemy jeszcze 70 km na zachód, aby w miejscowości Sabou, nad jeziorem w którym mieszkają krokodyle, obok „Auberge Casami”, pozostać na kempingowy nocleg (2tys CFA od os. plus dostęp do prysznica). Jest przyjemnie i cicho, chłopcy z baru obok proponują nam lokalne piwo „Brakina”, toteż integracja idzie w pozytywnym kierunku. Za litr oleju napędowego płacimy 577CFA. Drogi płatne, liczone odcinkami, są to niewielkie kwoty, do 1000 CFA.

15-11-17-map

Fada-N’Gourma > Koupela > Boulsa > Kaya > stolica Ouagadougou > Sabou (nocleg na parkingu przed „Auberge Casami”) – 410km

18.11.2015 – środa

Rano otoczyły nas dzieciaki, cichutko chodziły w pobliżu aut, dostały od nas autka i piłki po czym popędziły do domu. Idziemy nad jezioro do „Campement De La Mare Aux Crocodiles Sacres”, by w tej przydługiej nazwie, odnaleźć reklamowane krokodyle. Płacimy za wstęp (1500 CFA od os) i o dziwo podchodzimy bez żadnych zabezpieczeń do brzegu jeziora. Krokodyle leniwie wylegują się w wodzie, nie bełtając sobie myśli, tak przestarzałym pożywieniem jakie sobą demonstrujemy.

Jak mówią przewodnicy, ponoć miejscowi kąpią się w jeziorze, bez negatywnych konsekwencji. I rzeczywiście, podchodzimy do nich na odległość kilku kroków… bez żadnej reakcji. Przewodnik rzuca kurczakiem uwiązanym na sznurku i… nadal nic, tylko jeden podjął próby schwytania kurczaka, ale nie po to, by go pożreć, lecz… by się pobawić. Jednego, potrzymaliśmy nawet za ogon, dziwne doznanie, ale był na tyle spokojny, że ta chwila trwała. Czyżby to krokodyle jarstwo… to jakieś wegadyle.

Dalej jedziemy do miejscowości Bobo-Dioulasso. Miasto z ciekawą starą dzielnicą i okazałym Grande Mosque (Wielki Meczet), będący wspaniałym przykładem architektury regionu i wizytówką miasta. Zainteresowanie turystów budzi też targowisko Grand Marche, obok którego tylko przejeżdżamy, bo jak zobaczyliśmy ofertę towaru i gigantyczną jej ilość, to już wiemy… nasze zmysły zapadłyby w chaotyczny szok nietermiczny. Ale zacznijmy od początku… po zapłaceniu 5tys. CFA dla przewodnika i 1tys. CFA za wizytę w czterech starych kwartałach: Quartier des Animistes (forma wierzeń polegająca na przypisywaniu posiadania duszy zwierzętom, roślinom, zjawiskom, a także tworom przyrody nieożywionej i przedmiotom), Musulmans (wyznawcy islamu, wierzą w Koran jako doskonałe i objawione przed wszystkimi rzeczami słowo Allaha). , Griots (to termin ogólny, którym określa się typ artystów sztuki muzyczno-słownej) i Forgerons (kowale, profesjonalni rzemieślnicy, którzy tworzą przedmioty kute ręcznie). Poszliśmy nad rzekę płynącą w kanionie, gdzie mieszkają święte ryby, których nie wolno ani łowić, ani jeść i nawet nie dziwimy się temu, gdyż woda… to już nie woda, tylko szambo do którego spływa wodospad śmieci, a ryby?… wyglądają jak ogromne sumy, jeśli ktoś ma problem, a jest animistą, to rzuca rybom kurczaka i już po problemie.

Generalnie wszystko tutaj jest proste, jest problem… zabijamy kurczaka! Ryby „kurczakożercy” muszą mieć duży zapas świętości w sobie, by przetrwać w legendzie i ścieku. Reasumując… miejsce osobliwe, domy wyglądają jak ruiny, a jednak mieszkają w nich ludzie ze swoimi radościami i problemami. Produkują własne piwo, artystyczne wyroby muzyczne, dzieła z brązu i mosiądzu, artykuły z bawełny ręcznie malowane, maski i malarstwo.

Przyszedł czas na meczet „Geande Moskque de Dioulassoba” (wstęp 1tys. od os. i guide 1tys. od os.). Zobaczyliśmy meczet aż po dach, ponad połowa mieszkańców Burkina Faso to wyznawcy islamu. Wielki Meczet w sercu Bobo (drugim pod względem wielkości mieście kraju) jest ich największą dumą i symbolem. Świątynia została zbudowana w 1880r. z glinianych cegieł, a jej prostota i egzotyka zarazem, są pięknym i oryginalnym przejawem muzułmańskiej Afryki.

Po zwiedzeniu tych osobliwości jedziemy jeszcze 85km do miejscowości Banfora i tam w kompleksie hotelowym „Casades Palace Hotel”, wynajmując pokoje, zakładamy bazę noclegową – o dziwo niezwykle tanio i rewelacyjny standard. Piwo „Brakina” pomaga na wszystko, niczym tabletka musująca, rozpuszcza nas do snu.

15-11-18-map

Sabou (jezioro krokodyli) > Bobo-Dioulasso (stare miasto, Wielki Meczet) > Banfora (nocleg w kompleksie hotelowym „Casades Palace Hotel”) – 350km

19.11.2015 – czwartek

Znajdujemy się w regionie nadzwyczaj urozmaiconego krajobrazowo, jak na Burkina Faso. Naturalną szatą roślinną państwa jest sawanna. Burkina Faso jest często nawiedzana przez długotrwałe susze, często wieje pylny i gorący wiatr pasatowy harmattan. Teren kraju jest przeważnie równinny z lokalnymi fałdowaniami. Natomiast w zachodniej części kraju, gdzie sięga Wyżyna Gwinejska – znajduje się najwyższy szczyt kraju Pic de Nakourou (Tena Kuru) – 749 m n.p.m. umiejscowiony przy samej granicy z Mali. Nieco dalej na wschód rozciąga się pasmo Chaine de Banfora z główną atrakcją turystyczną kraju – wodospadami „Cascades de Karfiguela”, jeziorem hipopotamów „Lac Aux Hippopotames De Tengrela”, ciekawymi formami skalnymi oraz niezwykłymi zwyczajami i obrzędami animistów, głównych wyznawców religijnych tego obszaru. Na tym terenie, w zachodniej części kraju rozpoczyna swój bieg rzeka Wolta Czarna, znana również jako Mouhoun. Daje ona początek głównej rzece Wolta, płynie około 1352 km do Wolty Białej w Ghanie, która wcześniej połączyła swe wody z Woltą Czerwoną i dalej już jako Wolta, wpada na terytorium tego państwa do Atlantyku. Jeszcze wczoraj nawiązaliśmy kontakt z miejscowym przewodnikiem Soulamą Tiemogo i od rana z jego pomocą, penetrujemy najciekawsze miejsca, które oferuje ten region . „Lac Tengrela” (hipopotamy w nenufarach). Tutaj też spotykamy pierwszych podróżników podobnych nam, Austriacy z Wiednia, Sandra i Rainer podróżują na kołach Land Roverem Defender i tutaj przyszło nam razem, drewnianą pirogą wypłynąć na jezioro w poszukiwaniu hipopotamów www.afrikabisunten.wordpress.com ), tyle tylko, że pływając pirogą przez 45 minut… zobaczyliśmy same nenufary, a do tego Wojtek pracował za pompowego… metalową puszką wybierał napływającą wodę do dziurawej pirogi, byśmy nie zatonęli, ja w nagrodę dostałam naszyjnik z nenufara… marna to pociecha.

Jedziemy do „Świętego Baobabu” w Toumousseni, jest on wyjątkowym miejscem dla ludu Turka i jest strzeżony przez „Strażnika Baobabu”. Obecny, 11 strażnik, pełni tę funkcję już od ponad 30 lat i faktycznie zachowuje się, jakby spędził 30 lat w drzewie. Strażnik zaprosił mnie do drzewa, gdzie weszłam przez niedużą szczelinę u dołu pnia, w środku jest miejsce na około 20 osób. Oprócz nietoperzy zwisających z „sufitu” i mniejszej, robaczanej fauny, mieszkają tam też „Święte Kurczaki”, mające symboliczny związek z poprzednimi Strażnikami. W środku znajduje się też zagłębienie ze „Świętą Wodą”, która bierze się znikąd i nigdy nie wysycha. Po wyjściu, przyprawiliśmy sobie rogi i zostaliśmy zaproszeni do zagrody Strażnika, gdzie opowiedział o kilku ważnych szczegółach, jego równie ważnej funkcji.

„Sindou Peaks”, to nasze 30 minut spaceru wśród niezwykłych formacji skalnych, natomiast aby dotrzeć do „Cascades de Karfiguela”, na rzece Komoe River, przeszliśmy przez miejsca, gdzie dokonuje się rytualnego uboju zwierząt. Ceremonie animistów podpatrywaliśmy na boso, stąpając po krwi, odchodach i mnóstwie pierza… tutaj zwyczajne słowa, nie pozwolą oddać atmosfery… nie objawią nic! Dochodzimy do kaskad, wody tej rzeki spadają tu na równinę, po piaskowcowych skałach pasma Chaine de Banfora. Dla ochrony miejscowej flory i fauny założono tu rezerwat przyrody „Reserve des Cascades de Banfora”. Na koniec naszego przejazdu, podjeżdżamy pod jeszcze dziwniejsze skały „Domes de Fabedougou”… spektakularne kopuły. To tutaj dowiedziałam się od miejscowych, że noszę naszyjnik „Mama Africa”, od tego momentu zażądałam należnego respektu i… bez spoufalania się zanadto, nad to co konieczne… Rozstajemy się z naszym przewodnikiem (łącznie, jego obsługa i bilety wyniosła 15tys. CFA).

Po doznaniach wczorajszego i dzisiejszego dnia z pewnością zapamiętamy to państwo, przede wszystkim z gościnności i serdeczności ich mieszkańców, z wielobarwnej kultury i niezwykłych obyczajów. Na koniec dnia, zdarzyły nam się doskonałe kulinaria w postaci grillowanego steka w sosie pieprzowym z frytkami… ogromna odmiana od naszej „kuchni”.

15-11-19-map

Banfora > Lac Tengrela (hipopotamy w nenufarach) > „Sindou Peaks”(formacje skalne) > „Cascades de Karfiguela” (kaskadowe wodospady) > „Domes de Fabedougou” (formacje skalne) > Banfora – 140km

20.11.2015 – piątek

Rano mamy niezwykłe spotkanie z Polką, panią Beatą Oleksy (nie ma nic wspólnego ze znanym nazwiskiem), która przyjechała tutaj trzy tygodnie temu, aby z ramienia Unii Europejskiej, dopilnowywać jako obserwator, przeprowadzenia wyborów prezydenckich i parlamentarnych w tym kraju, które będą miały miejsce 29 listopada 2015r. W związku z tym, przekazała nam wiele nowych i ciekawych informacji, związanych choćby z wrześniowym przewrotem. Ruszamy dalej na trasę, która prowadzi przez pierwsze 97km do granicy z Republiką Wybrzeża Kości Słoniowej (franc. Republique de Cote d’Ivoire). Procedury graniczno-celne przebiegają wyjątkowo sprawnie, jedyny niesmak budzi zachowanie policjanta immigration WKS, który nie raczył nawet odpowiedzieć na uprzejme „bonjour”, a na koniec, już po wbiciu należnych pieczątek, w geście pogardy rzucił naszymi dokumentami. Po poprawnych odczuciach co do obywateli Mali, Nigru i tych najprzyjemniejszych z Burkina Faso, mamy po tym zdarzeniu głęboki niesmak… być może to tylko incydent. Przecież właśnie ta osoba, urzędnik państwowy, powinien być pierwszą wizytówką tego państwa! Ale to nie koniec, jest ciąg dalszy powodów do smutku, dostaliśmy wiele sms-ów z Polski o zamachu terrorystycznym na „Hotel Radisson” w stolicy Mali, Bamako. Byliśmy tam przecież 12 dni temu, jak przypomniał nam SMS-em nasz kolega Piotrek…

Po dopełnieniu formalności celnych i ostemplowaniu karnetu CPD (nad wyraz sprawnie), dopiero po 25km od faktycznej granicy w miasteczku Ouangolodougou, jedziemy dalej na południe w kierunku stolicy, Yamoussoukro. Do granicy z WKS droga była kiepska, natomiast to co spotkało nas po przekroczeniu granicy, można nazwać „drogową masakrą”. Tak zrujnowanej, asfaltowej drogi, którą opisywaliśmy wcześniej w Mali, jeszcze nigdzie nie spotkaliśmy na swej drodze. Syberyjskie jamy, z mojego pierwszego przejazdu motocyklowego nad Bajkał w 2002r… to nic takiego! Najgorsze jest to, że ten „jamochłon” ciągnął się aż do 18.00 i pochłaniał kolejne ofiary… uszkodzone ciężarówki stawały się dodatkowymi przeszkodami. Jeśli idzie o posterunki, to przeważnie znajdują się tam, gdzie leżą opony, kamienie, patyki lub stoją beczki z łańcuchami bądź sznurem. Od rana, z małą przerwą na „proszkowy” obiad, pokonaliśmy dzisiaj jedynie 370km. Ponadto, nasze kolejne odczucia co do tego kraju, są nad wyraz niepozytywne, gburowaty naród, smutnych, czarnych ludzi (agresja przy robieniu zdjęć), brudasy żyjące na wielkim śmietniku, podobnie jak obserwowaliśmy Murzynów na Haiti i Jamajce… i tu wszystko się logicznie układa w jedną całość, właśnie stąd wywodzą się korzenie tamtejszej populacji. Co jeszcze po drodze?… nadal paliwo sprzedawane jest w butelkach (wersja dla motocyklistów), pojawiły się bulwy manioku (przeważnie przykryte szmatami), podaż towarów słaba, domy zmieniły się na murowane, pokryte strzechą lub blachą falistą, mnóstwo worków z węglem drzewnym i… nieustający syf. Po wyczerpującej jeździe na rogatkach miasta Bouake, na parkingu dla ciężarówek, pozostajemy na dzisiejszy nocleg. Jesteśmy skonani drogą, zawiedzeni ludźmi i wstrząśnięci wiadomościami ze świata. Aby rozładować zły nastrój, sięgamy do lodówki po składniki do drinka i… lepiej niech ten dzień się już skończy… w czasie wstrząsów, wybuchła nam w lodówce coca-cola! Szkody posprzątane, drinki w rękach, silniki ciężarówek pracują, inne są w naprawie, jedna z nich przechodzi testy tuż obok nas i wypuszcza chmury spalin, kiedy ewakuowaliśmy się, chowając się za inną ciężarówką… oni mieli ubaw po pachy. W smrodzie, ale wystarczająco znieczuleni, próbujemy zasnąć.

Trochę historii: Republika Wybrzeża Kości Słoniowej (franc. Republique de Cote d’Ivoire) – państwo w Zachodniej Afryce, położone nad Zatoką Gwinejską. Od XV do XIX w. Wybrzeże Kości Słoniowej przyciągało wielu Europejczyków perspektywą zysków z handlu kością słoniową i niewolnikami. Po długim okresie dominacji Portugalczyków, u schyłku tego okresu opanowała je Francja. W latach 1903-1935 zbudowano tu linie kolejowe między WKS a Górną Woltą (obecnie Burkina Faso). W 1940r. nad WKS władzę obejmuje rząd Vichy (tzw. Państwa Francuskiego Petaina). W 1942r. tereny kraju zostają opanowane przez aliantów. Po 1945r. rozwinął się ruch antykolonialny i niepodległościowy. Na początku główny nurt antykolonialny przyjął poglądy radykalne i sympatyzujące z francuskimi komunistami. W 1959r. powstał rząd autonomiczny republiki a w 1960r. WKS uzyskało niepodległość, jednak język francuski pozostał jego językiem urzędowym. Stolicą konstytucyjną jest od 1983r. Jamusukro, wcześniej był nią Abidżan (Abidjan), największe miasto kraju, będące dalej siedzibą wielu państwowych urzędów. W 1986r. rząd republiki ogłosił, że oficjalną nazwą państwa na potrzeby protokołu dyplomatycznego będzie Republique de Cote d’Ivoire, niezależnie od języka i odmówił akceptowania jakichkolwiek innych nazw tego państwa.

15-11-20-map

Banfora > granica Burkina Faso – Republika Wybrzeża Kości Słoniowej > Bouake (nocleg na parkingu dla ciężarówek) – 370km

21.11.2015 -sobota

Ruszamy na trasę wyjątkowo wcześnie, gdyż warczące ciężarówki nie dały rano spać. Po drodze, mnóstwo prymitywnych tkalni, usadowiło się i działa, produkując tkaniny, które służą do ubierania się, a raczej okutania. Droga fatalna, próbują ją naprawiać im bardziej zbliżamy się do stolicy. Już o 10.00 jesteśmy w Jamusukro, a jedyną jego atrakcją, którą należy zwiedzić jest Bazylika Matki Boskiej Królowej Pokoju (wstęp 2tys. CFA nawet dla katolików). Wydaje się to niewiarygodne, ale największy kościół katolicki na świecie, a zarazem najwyższa świątynia w Afryce, znajduje się właśnie tutaj. Jego całkowita powierzchnia (wraz z placem otoczonym olbrzymią kolonadą) wynosi 30 tys. m². Pozłacana kopuła ma 150 m wysokości, w środku marmurowej budowli znajdują się bogato zdobione witraże (Prezydent, jako główny fundator, został uwieczniony na jednym z witraży jako trzynasty apostoł), a we wnętrzu i w kolonadzie postawiono prawie 300 potężnych kolumn. Samo wnętrze liczy ok. 8 tys. m², co plasuje kościół w drugiej dziesiątce, daleko za Bazyliką św. Piotra w Watykanie, na której był wzorowany (ponad 15 tys. m², z placem ponad 20 tys. m²)… a co z polskim Licheniem?… ale sposób klasyfikacji jest raczej sprawą drugorzędną. Kościelny gigant może pomieścić 18 tys. wiernych, ale na msze przychodzi zaledwie kilkaset osób, z których dużą część stanowią zakonnice. Niska frekwencja (Jamusukro liczy zaledwie 250 tys. mieszkańców, a katolicy stanowią ok. 17% ludności WKS) i olbrzymie koszty budowy (szacowane na 300 mln $), były głównymi powodami protestów przeciwko stawianiu bazyliki. Prezydent Felix Houphouet-Boigny postawił jednak na swoim. Po 5 latach budowy, w 1990 roku, kościół został konsekrowany przez Jana Pawła II.

Przed Bazyliką, ponownie spotykamy parę podróżników z Austrii. Okazuje się, że Sandra i Rainer tydzień temu, przez dwa dni stacjonowali w Bamako, w hotelu „Radisson Hotel”, gdyż wyrabiali wizę do Togo. Dowiedzieliśmy się iż zamach zorganizował malijski odłam oddziałów Boco Haram, że jest wiele ofiar, a przepustką do życia i wolności było… cytowanie wersetów z koranu. Pytamy o szczegóły ich dalszej trasy. Okazuje się, że są zbieżne z naszymi i są w posiadaniu istotnych informacji co do N.P. De Tai i szympansów, które to zamierzamy odwiedzić.

Dalsza nasza trasa, była podporządkowana temu tematowi i ostatecznie dojechaliśmy dzisiaj na rogatki parku, do wioski Tai, na samą granicę z Liberią. Za wstawiennictwem poznanego w centrum osady, policjanta z posterunku UN, dzisiejszą bazę noclegową zlokalizowaliśmy na terenie wojskowej bazy OIPR. Tu też, z jego pomocą, kontaktujemy się z uprzejmym Francuzem mówiącym po angielsku i dostajemy wszelkie wytyczne odnośnie jutrzejszej wyprawy do szympansów. Co jeszcze po drodze?… dużo budowli z patyków, sprzedaż bananów, pomarańcz, ryb i mnóstwo dzieci. A tymczasem zaskoczył nas deszcz w lesie deszczowym;-) , a malaria i tyfus… to problemy z którymi borykają się miejscowi.

15-11-21-map

Bouake > Yamoussoukro (obecna stolica Republiki WKS, zwiedzamy bazylikę, największy kościół na świecie) > Daloua > Duekoue > Guiglo > Tai (National Park de Tai) – (nocleg na terenie wojskowego posterunku) – 470km

22.11.2015 – niedziela

Rano, pełni obaw o stan drogi, jedziemy dalej na południe w kierunku wioski Djouroutou, gdzie w biurze parku, za wstawiennictwem wczoraj poznanego Francuza, jesteśmy umówieni z p.Sylvain, który ma przygotować naszą wyprawę w jego głąb, aby podglądać szympansy. Pomimo iż temperatura niezbyt wysoka 27ºC, to wilgotność zabija, tym bardziej, że nocą przeszły ulewne burze. Ruszamy. Droga, to raczej szlak rowowo-wodno-glajfowy… taki gulasz bez wkładki. Posterunki w każdej wiosce, ale tylko czasem nas zatrzymują. Co widzimy?… kakaowce, kauczukowce, palmy obrośnięte roślinami, potężne drzewa i chatki z… kwiatkami na dachach. Na każdym kroku obecna jest firma „Palmci”, jest to lider w branży rolnej jeśli idzie o olej palmowy, gumę i trzcinę cukrową. Po trzech godzinach żmudnej jazdy i przebyciu raptem odległości 77km dzielącej od Tai, pokonując wiele przeszkód błotnych, brnąc poprzez ścieżkę w gąszczu tropikalnego lasu, jesteśmy dopiero na miejscu przed południem. Ponieważ, już za czasów względnego spokoju politycznego, dopiero od grudnia zaczyna się tutaj sezon turystyczny, nasze rokowania do ekspedycji, mają się niestety bardzo źle. Turystów w Republice WKS w ogóle nie ma, a w związku z tym, nie ma ekspedycji do parku i tak naprawdę, nikt nie wie, w którym miejscu szympansy obecnie się znajdują. Rano pracownicy parku zostali wysłani na penetrację obszaru, aby skonkretyzować sytuację. Sprawa ta z bezpośredniego wywiadu na miejscu, ujęta w słowach p.Sylvain, pokazała fakt iż zapewne potrwa to co najmniej do jutra, a nasza wyprawa doszłaby do skutku, ale potrzeba na to 3 do 4 dni. Wobec tego stanu rzeczy, jesteśmy zmuszeni zrezygnować, przeprosić za zamieszanie, ponieść drobny koszt przygotowań i jechać dalej.

Tai National Park (Parc National de Tai) to park narodowy Wybrzeża Kości Słoniowej, zawierający jeden z ostatnich obszarów pierwotnego lasu tropikalnego w Afryce Zachodniej, położony między rzekami Sassandra i Cavalla, niedaleko granicy z Liberią. Założono go w 1973r., a w roku 1982 wpisano go na listę światowego dziedzictwa UNESCO, ze względu na dużą różnorodność form flory i fauny na jego obszarze. Żyje tu też wiele zagrożonych gatunków zwierząt, m.in. hipopotam karłowaty, spotyka się też słonie, lamparty i liczne gatunki ptaków, gadów i małp z szympansami na czele. Występują tu również wysokie na 40-60 metrów drzewa oplatane lianami i porośnięte epifitami tworzące gęsty, naturalny dach. Botanicy naliczyli 1300 gatunków roślin, z czego ponad połowa występuje tylko w tym parku. Ze względu na trwającą w kraju niestabilność polityczną i związane z nią wzmożone kłusownictwo, organizacja UNESCO w ostatnim czasie uznała park za miejsce zagrożone na liście dziedzictwa ludzkości. Szczególnie zagrożonymi zwierzętami w parku są słonie ze względu na cenny towar, jakim jest ich kość. Populacja słoni zmalała w latach 1979-1999 z 1800 do zaledwie 100 osobników. Dodatkowo hipopotamy są dla tamtejszej ludności cennym źródłem mięsa, podobnie jak małpy i antylopy. Krokodyle i lamparty giną natomiast z uwagi na fakt, iż ich cenne skóry stanowią główne źródło zarobków dla wielu osób zamieszkujących obrzeża parku. Ponadto, teren ten jest narażony na katastrofalne ilości opadów i powodzie, w których i my dzisiaj uczestniczyliśmy. Te 230km dzisiejszego przejazdu… to droga przez mękę, ale należy też spojrzeć z innej strony, my podróżujemy w wypasionych toyotach z napędem 4×4, natomiast mieszkający tu ludzie, pokonują te obszary na małych motorkach i w zwykłych osobowych autach. Spotykamy tu także pełnometrażowe tiry, wyładowane kakao lub owocami palm, które czasem jadą, czasem grzęzną, a czasem mają problem by podjechać pod górę w gęstym budyniu. Stają się często największym zagrożeniem co do przejezdności tych dróg. Trasa ta z pewnością, mogłaby być pokazywana w seryjnym programie „Mordercze Przeprawy”, oglądanym w polskim TV. Fanatycy off-roadu… bierzcie stare Avie (bo tu z powodzeniem do dzisiaj jeżdżą ich francuskie protoplastki – Saviem) i… dalej na Afrykańskie bezdroża… to będzie egzamin z umiejętności, bez poparcia sprzętem!

Po „fałdziance”, zmęczeni do granic wytrzymałości (ciągłe myślenie nad próbą najłagodniejszej formy przejazdu przez przeszkody), docieramy wreszcie do asfaltu łączącego Tabou z San-Pedro i przyszedł czas na jego dziurawa wersję, czyli bez zmian, tłuczemy się dalej. Nagle ktoś załatał dziury, by przed miastem… otworzyć je podwójnie. Już w ciemnościach, wjazdem jarmarczno-błotnym, docieramy do San-Pedro. Miastu jakby zabrakło prądu, szukamy możliwości zorganizowania dzisiejszej bazy noclegowej. Po godzinie prób, wreszcie trafiamy na coś co świeci najjaśniej, na „Hotel Atlantic” i tam zostawiamy auta na strzeżonym parkingu, a sami w skromnych pokojach, dostajemy zakwaterowanie (15 tys. CFA pokój na 3 piętrze, te dolne były droższe). Ponadto, mamy tu mini ucztę kulinarną, na pierwsze danie wjeżdża piwo „Castel”, a na drugie pizza… całkiem niezła.

15-11-22-map

Tai > Djouroutou (Z przyczyn technicznych, nieudana wyprawa do szympansów) > Niebe > Grabo > Olodio > Boubele > San Pedro (nocleg w „Atlantic Hotel”) – 300km

23.11.2015 – poniedziałek

Dotarliśmy ponownie nad Atlantyk, konkretnie nad Zatokę Gwinejską. Rano próbujemy dostać się na miejscowe plaże. Jedziemy przez rozległy port San-Pedro. Jak na światowe, a przede wszystkim afrykańskie standardy, zaskakuje porządkiem i czystością… coś niebywałego! Za portem, jadąc na zachód, biegnie hotelowy bulwar i są całkiem niezłe plaże, tylko turystów jakoś brak. Pijemy kawę i jedziemy dalej. Niestety nasz GPS w połączeniu z moją osobą, zaliczył dzisiaj totalnego lapsusa… po wyjeździe z miasta, nie dał sygnału złej trasy i tuż za posterunkiem policji, sugerując się iż główna droga kieruje nas do Abidżanu, pojechaliśmy za wstęgą super asfaltu. Po 60km, kiedy mieliśmy dotrzeć do miejscowości Sassandra i zjechać do nadmorskiego portu, okazało się, że nie jesteśmy nad morzem, tylko jedziemy w głąb kraju, w kierunku stolicy Yamoussoukro. Szybki nawrót, ale 120km i 1,5h w „plecy”, jedynym pozytywem był wspaniały i gładki asfalt. No cóż, zdarza się, nie ma co dramatyzować. Po zwrocie na właściwą, nadatlantycką drogę, okazało się iż jest to, powtórka stanu dróg dnia poprzedniego. „Dziurawianka” o ostrych krawędziach, sięgających czasem ponad pół metra w dół i nie dających chwili oddechu w ich pokonywaniu. Pierwsze 60km dzielące nas od miejscowości Sassandra pokonujemy w 2,5h.

Natomiast miasto, rybacki port ulokowany u ujścia rzeki Sassandra do Zatoki Gwinejskiej, to miasto historia. Pierwsi byli tu Portugalczycy, ale w efekcie końcowym skolonizowali miasto Francuzi. Jesteśmy oprowadzani po terenie przez przypadkowo poznanego Gambijczyka, który jako wolontariusz pracuje w mieście. Docieramy na sam cypel z którego widać ujście rzeki do oceanu, a mieściła się tam niegdyś prefektura i więzienie. Tuż obok znajduje się nowe więzienie, czyli… tradycji ciąg dalszy. Odwiedzamy dwa rybackie porty, nadatalntycki i rzeczny, który opanowali rybacy z Ghany. Duży targ, kolonialna zabudowa i rybacy ze swoimi łodziami z wizerunkiem Jezusa, tworzą unikalny klimat miasta.

Dalsza część drogi, to żmudne pokonywanie wybojów i dziur na trasie w kierunku Abidżanu. Co po drodze?… kakaowce, kauczukowce, palmy i handelek wciąż tym samym. Zapadający zmierzch zatrzymał nas w miejscowości Grand Lahou, na 130km przed największym miastem Republiki WKS. Na parkingu skromnego hotelu „Hotel Littoral”, nieskromnie opłacamy parking (5tys.CFA od auta) i rozkładamy kempingową bazę noclegową. Nawet gdybyśmy chcieli wynająć pokoje, to byłoby to niemożliwe, ponieważ w obiekcie nie ma dzisiaj wody, ale są komary… coś za coś.

15-11-23-map

San-Pedro > (60km x2 =120km – pomyłka w trasie) > Sassandra > Fresco > Grand Lahou (na parkingu skromnego „Hotel Littoral”, rozkładamy kempingową bazę noclegową) – 320km

24.11.2015 – wtorek

Rankiem opuszczamy Grand Lahou i jedziemy wzdłuż Zatoki Gwinejskiej dalej na wschód. Po 35km, tak jak wynika z mapy, próbujemy znaleźć dojazd do Ile DeTiegba, do wyspy, gdzie ludność mieszka w domach wybudowanych na palach (Stilt Village). Zadanie to staje się niezwykle skomplikowane, nie ma żadnej informacji, a i napotykani miejscowi, nie za bardzo wiedzą o co chodzi. Po wielu wywiadach, mamy pierwszy zwiastun nadziei, ano… jakąś drogą mamy pokonać dystans 11km i dojechać poprzez palmowe plantacje do małej wioski, tam skręcić w prawo i jechać następne 9km szlakiem wzdłuż brzegu oceanu na zachód, aby w finale dotrzeć do miejsca, gdzie będzie można się przeprawić „dłubanką” na wyspę. Podejmujemy wyzwanie, droga gruntowa wąziutka, ale całkiem niczego sobie. Docieramy do pierwszej osady, zaskakuje ilość pokolonialnych kościołów, miejsce zapomnianej historii, codzienne życie w skansenie przebiega jak zawsze… z trudem i chorobami, ale konsekwentnie do przodu.

Robimy kilka fotek i jedziemy dalej. Droga wije się pomiędzy wzgórzami porośniętymi tropikalną roślinnością, na ostatnim odcinku zjazd do laguny i przed nami otwiera się obiekt naszej wyprawy, Ile DeTiegba. Po kilku chwilach, znajduje się przewodnik mówiący po angielsku, organizuje przeprawę, wynajmujemy drążone z jednego pnia czółno i płyniemy na wyspę (płacimy 5tys. CFA od os.). Dopływamy, dzieci już się cieszą, przybył biały człowiek w liczbie mnogiej, będą cadou (prezenty), to najbardziej znane nam słowo, słyszymy go każdego dnia, niczym mantrę. No cóż, biała skóra zobowiązuje, zakupiliśmy trzy duże paczki cukierków, by nasz przewodnik rozdawał je dzieciom. Podglądamy tak naturalne życie mieszkańców, że aż trudno uwierzyć, czy aby widok ten jest rzeczywisty i jak najbardziej zwyczajny. Idziemy jedyną ulicą, pomiędzy maniokiem, rybami, dziećmi i codziennością… hm… z jednej strony jest nieprzeciętnie (patrząc powierzchownie), z drugiej… przeciętnie (czepiając się szczegółów)… bez wątpienia jest zajmująco.

Po powrocie na stały ląd, rozdajemy dzieciakom piłki i takie tam, płacimy przewodnikowi (3tys. CFA od os.) i wracamy do głównej trasy. Dojeżdżamy do stolicy WKS, Abidżanu i pokonując z marszu tę sześciomilionową aglomerację o podłej sławie (ogromna przestępczość kryminalna, włącznie z bandytyzmem z użyciem broni i mafijnymi gangami powstałymi na bazie byłych wojowników, cierpiących na dolegliwości natury psychicznej, przed którą to sytuacją przestrzegali nas wielokrotnie, uprzejmi mieszkańcy tego państwa), kierujemy się do granicy z Ghaną w Noe.

Jedno co zapamiętamy, przemykając przez Abidżan… mnóstwo czarnych ścian. Później, cała lewa strona, to niekończące się jarmarki, prawa… płaski pas palm ozdobionych śmieciami. Gładko przechodzimy w plantacje ananasów i arbuzów, po czym docieramy na tyle wcześnie do granicy, by podjąć wyzwanie, przekroczenia jej jeszcze tego dnia. Formalności graniczne przebiegają na tyle sprawnie, że o 19.00 jesteśmy na terenie Ghany. Już po zmroku wymiana pieniędzy – 1€ = 390cedis (GHS) i tankowanie, gdzie za litr oleju napędowego płacimy jedynie 2,67cedis (2,87zł). W przygranicznej miejscowości Elubo, zostajemy na nocleg na parkingu stacji paliw.

15-11-24-map

Grand Lahou > Cosrou > Ile De Tiegba ( wioska znajduje się 20km od głównej trasy, domy zbudowane na palach, położona na wyspie do której płyniemy drążonymi czółnami) > Dabou > Abidjan ( sześciomilionowa stolica Republiki WKS, wstrętna aglomeracja miejska, bez żadnego pozytywnego oblicza) > Grand Bassam > Aboisso > Noe > granica z Ghaną > Elubo (nocleg na stacji paliw)

25.11.2015 – środa

Poranek zaczyna się od prośby o pieniądze, a raczej od próby wyłudzenia ich. Dzieci idące do szkoły, zatrzymały się przy naszym aucie, gdy oporządzaliśmy się do wyjazdu. Mówiąc „money”, nie spodziewały się, że dostaną lekcję przed lekcjami, ano wytłumaczyliśmy im jak to się dzieje, że jest się w posiadaniu pieniędzy, krok po kroku, a one słuchały, po krótkim acz dosadnym wywodzie… grzecznie podziękowały i poszły do szkoły. Tak na pierwszy rzut oka, po wjeździe do Ghany, zauważamy dość duży dysonans, w stosunku do pozostałych, odwiedzonych przez nas państw Afryki Zachodniej, tu kończy się Afryka dzika, a zaczyna w miarę cywilizowany świat. Nazwa kraju w języku Asante oznacza „Król – Wojownik”. Pochodzi od przedkolonialnego, średniowiecznego Imperium Ghany, które rozciągało się na terenach dzisiejszego Mali i Mauretanii. Handel z Europejczykami został po raz pierwszy nawiązany w XV w., natomiast przedkolonialne królestwo Aszanti ze stolicą w Kumasi, zachowało niepodległość do roku 1870, w którym to zostało skolonizowane przez Wielką Brytanię. Po długoletniej wojnie z Brytyjczykami od 1901r., kolonia brytyjska o nazwie Złote Wybrzeże. W czasach kolonialnych duże wpływy mieli współpracujący z władzami kolonialnymi wodzowie. Po II wojnie światowej narodził się ruch antykolonialny. W 1952r. Nkrumah został premierem rządu autonomicznego Złotego Wybrzeża, a 6 marca 1957r. proklamowano niepodległość pod nową nazwą Republika Ghany, a Nkrumah został jej pierwszym premierem. Po uzyskaniu niepodległości, Nkrumah realizował reformy w duchu panafrykanizmu i socjalizmu. Ghana w okresie jego rządów, była jednym z najbogatszych i najbardziej zaawansowanych społecznie obszarów w Afryce. Rozwój realizowany był w oparciu o zwiększanie kontroli państwa nad gospodarką. Przejawem socjalnej polityki ówczesnego rządu, było wprowadzenie bezpłatnej opieki zdrowotnej i edukacji.

Dzisiejszy dzień, po przejechaniu 60km, rozpoczynamy od zwiedzenia fortu w nadbrzeżnej miejscowości Axim. Jest to miejscowość niezwykła, bo to w niej, stoi jeden z najstarszych obiektów w Afryce, wzniesionych tutaj przez europejczyków, Fort Święty Antoni „Fort San Antonio de Axim”, który został wpisany na światową listę UNESCO (wstęp 12cedis od os. plus 20cedis aparat). Gdy Portugalczycy osiedlali się w Elmina z zamiarem odsunięcia obcych statków od rynków złota, w roku 1503 zbudowali w Axim skład handlowy, blisko ujścia rzeki Ankobry. W roku 1515 na całym cyplu przy jej ujściu, zbudowany został fort. Malownicze wyspy leżą z dala od brzegu, wśród nich jedna z latarnią morską (Bobowasi), inna ze starym podmorskim tunelem do fortu. Fort zaczął pełnić rolę „bazy wysyłkowej” dla towarów z Afryki… w szczególności złota. Długo by mówić o historii samego obiektu, jak i historii pojedynczych ludzi związanych z miejscem, o losach mieszkańców wioski, których handlarze przemycali do fortu w zamian za paczkę tytoniu, butelkę alkoholu, broń, czy ubranie. Kolejne drzwi, zza których dla niewolnika nie było odwrotu. To niewielkie jednoskrzydłowe drzwiczki, za którymi kryje się ciemny tunel, biegnący aż do oddalonej o jakieś 400 m wyspy, do której przybijał statek handlowy. Dla utrzymania tajemnicy, dobra ze statku były przywożone mniejszymi łodziami do fortu, natomiast niewolnicy, przechodzili tunelem na wyspę, gdzie byli chwytani i przetrzymywani w lukach towarowych żaglowca. Obserwator z zewnątrz nie mógł wiedzieć, co tak naprawdę dzieje się z werbowanymi do fortu ludźmi. Jest wspólny mianownik, łączący poprzednie budowle tego typu, odwiedzane już wcześniej na naszej trasie (wyspa Goree w Senegalu, Fort James w Gambii), czyli handel niewolnikami i cały portugalski, ówczesny „przemysł” stworzony w tym celu. Wszystko co zbudowano w tej miejscowości jest pokryte albo blachą falistą… albo omszałością.

Jedziemy dalej na wschód, jakieś 122km Co po drodze?… skończyli się mistrzowie załadunku, zamiast bagietek jest chleb typu trociny, pojawili się policjanci z radarami, dziury w drogach poszły w niepamięć, pomiędzy bananami, a kokosami można kupić trumnę, dużo zbrązowiałej blachy falistej, a zamiast motorków, samochody. Zajeżdżamy do największej atrakcji Ghany, miejscowości portowej Elmina, to pierwsza europejska osada w zachodniej Afryce. Miasto wyrosło wokół zamku Sao Jorge da Mina Castle (wstęp 40cedis od os.), zbudowanego przez Portugalczyków w roku 1482 i było siedzibą portugalską w Zachodniej Afryce aż do zdobycia jej przez Holenderską Kompanię Zachodnioindyjską w roku 1637.

Było miejscem handlu niewolnikami i pozostało w rękach Holenderów do roku 1872, kiedy zostało sprzedane Anglikom. Na wzgórzu dominującym nad miastem znajduje się też fort Świętego Jago(Fort Sao Jago), zbudowany przez Holendrów w 1666r. Oba obiekty znajdują się na liście UNESCO. Dzisiaj głównym przemysłem Elminy jest rybołówstwo, toteż jest tu tyle łodzi rybackich, jakby nic więcej w mieście nie było. Idziemy na obiad do „Bridge House”, gdzie zaserwowali nam lokalną rybę i piwo „Club”.

Jeszcze tego dnia, jedziemy w głąb kraju i na rogatkach drugiego co do wielkości miasta Kumasi, na posterunku, pytają nas, czy mamy coś dla nich? zabawne… czyżby rząd im nie płacił?… eh… przyzwyczailiśmy się do roli dawcy, jedyny problem jest w tym… że biorców zbyt wielu. Co po drodze? Podziwiamy szeroki wybór kaplic i kościołów wg tablic informacyjnych. Nocujemy w deszczu, na stacji paliw, 15 km przed Kumasi.

15-11-25-map

Elubo > Axim (portugalski fort z 1515r Santo Antonio – UNESCO) > Elmina (Sao Jorge da Mina Castle, zbudowany przez Portugalczyków w roku 1482, najstarsza budowla pozostająca w pierwotnym stanie, wybudowana przez kolonizatorów w Afryce i Fort Sao Jago de Mina. wybudowany przez Holendrów, budowle wpisane na listę UNESCO) > Kumasi – 410km

26.11.2015 – czwartek

Dzisiejszy dzień musimy zaliczyć do tych, które nie powinny się zdarzyć, ale biorąc pod uwagę, że podróż różne ma oblicza, bierzemy wszystko takim, jakie jest. Wszystkie wcześniejsze wywiady i informacje o mieście Kumasi, które to jest drugim co do wielkości po Akrze, miastem Ghany oraz jest stolicą regionu Ashanti, ludu charakteryzującego się najbogatszą kulturą w tym państwie, okazały się mierne. Tak, jak to zwyczajowo bywało w innych krajach, chcieliśmy zobaczyć czym charakteryzuje się lud Ashanti, jak żyją, jak są ubrani, co tworzą i czym nas zaskoczą. Tak polecany bazar, największy w zachodniej Afryce, „Kejetia Market”, gdzie przez jego środek, między stoiskami, dwa razy dziennie przejeżdża… pociąg, nie zaskakuje niczym wyjątkowym. Zatłoczony, na otwartym powietrzu, można tu zjeść, kupić używane buty, w ogóle podstawowym towarem są tutaj buty. Można kupić kosmetyki, zszyć coś u szwaczki, nabyć najbardziej popularny w kraju olej „Frytol”, napić się wody kokosowej i posłuchać głosiciela nieznanej nam wiary, rozwrzeszczanego i modulującego głosem tak, aby wszystko dotarło… do odbiorcy… przy okazji sprzedaje święte książeczki. W tym galimatiasie, ciężko skupić wzrok na czymkolwiek, jest duszno, hałaśliwie i ruchliwie. Robimy odwrót, nie tego szukamy. Bierzemy więc taxi i jedziemy do „Akwaba Manhyia Palace & Museum”, a sprawy mają się tak… do pałacu absolutnie nie można wejść, a w muzeum nie wolno robić zdjęć (wstęp 15 cedis od os.). Opuszczamy to miejsce, bo wciąż nie o to nam szło i wracamy taxi do naszych aut. Poruszając się w tym galimatiasie nie spotkaliśmy nikogo, choćby tylko tradycyjnym stroju, a budowle i domy, nie prezentują sobą nic. Gdzie te historyczne pozostałości po tej dominującej grupie etnicznej we współczesnej Ghanie, która na bazie wydobywanego tu złota, utworzyła w średniowieczu potężne imperium w Afryce Zachodniej, gdzie do dziś, na czele ludu Ashanti stoi król, a symbolem jego władzy jest słynny „Złoty Stolec” (insygnium władzy, złote krzesło).

Nie odpuszczamy, postanowiliśmy dotrzeć do osady, gdzie wg informacji ze światowej listy UNESCO, mają znajdować się tradycyjne domy tej kultury (Asante Traditional Buildings). Zajechaliśmy w ten obszar, lecz nikt nie potrafił nam określić, gdzie taka to osada się znajduje. Jeden z policjantów, jedynie wspominał, że wie o jakimś jednym domu i to w zupełnie innym miejscu, niż mamy umiejscowione to na mapie. Powiedział również, że dom ten jest bardzo, bardzo stary… ma ponad sto lat… hm… nie urażając nikogo, nasz dom ma 153 lata… i turyści jakoś nie chcą przyjeżdżać;-) Jesteśmy zawiedzeni całokształtem, bo nie idzie nam o popatrzenie na to, co jest w muzeach, tylko na to, co pokazuje czas i życie, tu i teraz (zrobiliśmy przecież prawie 400km, aby zobaczyć kolejną tradycję, kolejny lud). Dopiero jadąc w kierunku stolicy Akry (Accra), spotkaliśmy jednego mężczyznę, który był tradycyjnie ubrany i nawet pozwolił zrobić sobie zdjęcie. Mamy tam zarezerwowany nocleg w ramach potwierdzenia pobytu, który był koniecznym warunkiem przy składaniu dokumentów o ghańską wizę – „Accra Luxury Lodge” – Nii Afotey Brutu II Road Adjiringanor East Legon, Adjiringanor, Accra, 233, Ghana (65$ USD za pokój). Niestety z powodu braku prądu i awarii agregatu prądotwórczego, o 20.00 odbieramy z perypetiami zapłatę za wynajęte pokoje i lokujemy się kilometr dalej w „Foster Hostel” (80 cedis za pokój 2os.), u miłego i uprzejmego Ghańczyka, który sporą część życia spędził, pracując w Nowym Jorku.

Bywają takie dni, gdy rzeczy nie układają się po naszej myśli, właśnie minął taki dzień, który musieliśmy utopić, gdzieś na dnie kolejnego drinka. Właściciel hostelu przyłączył się do nas i pijąc drinka, zadał dość ciekawe pytanie… dlaczego Polacy piją takie mocne trunki jak wódka?… cóż powiedzieć?… bo często jest zimno?… bo to tradycja?… czy może zwykły nałóg?

15-11-26-map

Kumasi > próby poznania kultury Asante > Accra – nocleg w „Hostel Foster”.

27.11.2015 – piątek

Rano już pełni energii, ruszamy dalej na penetrację obszaru Ghany w okolicy jeziora Volta (Volta Lake). Opuszczamy stolicę, wielką aglomerację miejską i opłotkami miasta, wyjeżdżamy na północ. Zbiornik Wolta, największe sztuczne jezioro Zachodniej Afryki, zajmuje sporą część powierzchni kraju i jest ponadto wielką ciekawostką przyrodniczą. Przed przekroczeniem rzeki w Senchi, zajeżdżamy na kawę do ekstra obiektu „ The Royal Senchi Resort”… reprezentacyjnej wizytówki hotelowej Ghany, przeznaczonego dla ludzi z portfelem, który nie poznał słowa deficyt (ceny zaczynają się o 240$ za pokój, a kończą na 3tys.$ USD). Umiejscowiony nad brzegiem odnogi Volty, pokazał jak wypoczywają jednostki, gdzie egzaltacja… to najbardziej umiłowane słowo.

Jedziemy dalej , lecz z powodu remontu mostu, jesteśmy zmuszeni przeprawić się na drugą stronę Volty, promem.Upał, ruch i długa kolejka, no cóż czekamy… podglądamy miejscowe, handlowe zwyczaje, gdzie kobieca głowa i to co można na niej przenieść… jest magazynem towarów do sprzedania, takim przenośnym kioskiem. Kobiety-markety, snują się nieustannie pomiędzy autami, proponując to i owo. Po dwóch godzinach oczekiwania… płyniemy (prom 8cedis od auta). Jedziemy dalej i odnajdujemy się jakby w innej Ghanie, takiej mniej zurbanizowanej, bardziej afrykańskiej. Wiele razy spotykamy się z regionalizacją produkcji, czy to rejon, czy wioska, albo nawet gdzieś w dżungli, tymczasem tu, to… zetknięcie z nieco innym spojrzeniem na śmierć… ludzie tu mieszkający, między innymi zajmują się produkcją trumien oraz ozdób pogrzebowych. A wszystko to dzieje się dosłownie przy drodze, a nawet w polu, tam… gdzie zwyczajowo sprzedaje się warzywa i owoce. Poszłam do takiego warsztatu… chłopcy tworzą nowe pomysły, choć te które już są w ofercie… powalają z nóg… może o to właśnie chodzi?… trumna książka, sekretarzyk, jest też długopis, jest wersja z lustrami i z tęczą… a do tego ekskluzywne wnętrze, całe w złocie, miękkie i delikatne. Co jeszcze po drodze?… produkcja bębnów, garkuchnie i skromne domostwa. Docieramy do Kpandu i przy zachodzącym słońcu podziwiamy widoki na ogromne jezioro Volta. Jadąc, obserwujemy mnóstwo szwaczek, które swoje warsztaty, prowadzą tuż przy drodze, właściwie życie w Afryce, toczy się wzdłuż drogi… jak to nazwać?… droga to życie?… czy może życie to droga?… a my?… życie w drodze?

Jeszcze tego dnia podjeżdżamy na samą granicę z Togo, do miejscowości Wli, położonej 23km od małej osady Gotokuat, w której krzyżują się drogi z Hohoe, Kpandu i do granicy z Togo. Wioska jest bazą wypadową do największego wodospadu Ghany „Wli Falls”. Na nocleg zostajemy w „Big Foot Safari Lodge”, gdzie w swej ofercie zakwaterowań, mają również kempingowanie (40cedis od auta), więc mamy sanitariaty i bar w pakiecie.

15-11-27-map

Accra > Senchi > Most w remoncie – przeprawa promowa przez rzekę Volta > Kpandu (nad jeziorem Volta > Wli (na nocleg pozostajemy w „Big Foot Safari Lodge”, która w swej ofercie ma również kempingowanie, obok największego wodospadu Ghany i zachodniej Afryki, przy samej granicy z Togo)

28.11.2015 -sobota

Wczesnym rankiem, po opłaceniu wstępu (20cedis od os. plus 5cedis fotoaparat)), idziemy wraz z przewodnikiem w dżunglę deszczowego lasu. Po 40 minutach marszu, docieramy pod wodospad (Wli Falls). Woda spada z wysokości 90m, a łączna różnica wysokości całej kaskady wynosi 400m. Majestatyczne miejsce, huk, wodna mgławica i my w środku dżungli. Cudowne miejsce naprawdę warte odwiedzenia.

Przed południem wyjeżdżamy z Wli, powracamy do Gotokuat, tankujemy auta i jedziemy następne 15km na granicę z Togo. Odprawa po obu stronach szybka i przyjemna. Po stronie Togo, droga od granicy, to raczej górska ścieżka przez dżunglę, która zaprowadziła nas pod sam zamek „Chateau Viale” w Klouto (4tys. CFA od os.). Dziwna budowla, ulokowana na szczycie okazałego wzgórza Kloto, 120 km na północ od stolicy kraju Lome i kilka kilometrów od granicy z Ghaną. W 1940r., podczas przejażdżki konnej, niemiecki lekarz Viale, odkrył to wzgórze, był zachwycony panoramicznym widokom, jaki oferuje to miejsce. Postanowił zbudować tam zamek, którego budowa odbywała się czasie II wojny światowej, rozpoczęła w 1940r. i została zakończona w 1944r., w czasie, gdy nie było jeszcze utwardzonej drogi na szczyt. Już w wolnym Togo, w 1979r. zamek stał się prezydencką rezydencją. Poszerzając taras przed zamkiem, stworzono lądowisko dla helikopterów i wybudowano nową asfaltową drogę (około 10 km). Przyjmowano tu afrykańskich prezydentów i ministrów. Od 1982r. obiekt, którego, właścicielem jest państwo, stoi opuszczony, a zamek Viale staje się atrakcją dla ciekawskich turystów. Tak jest do dzisiaj, choć obligatoryjny przewodnik, opłacony wraz z biletem wstępu twierdzi, iż w okresie najbliższych trzech lat, ma odbyć się ponowna rekonstrukcja.

Spod zamku, jedziemy prosto do stolicy Togo, Lome. Po drodze, nowość!… droga zastawiana jest sznurkami lub linkami metalowymi, a mężczyźni z maczetami… próbują wymuszać pieniądze… co kraj to obyczaj… ale szantażu nie tolerujemy, a maczeta jako argument?… słabo do nas przemawia. Wracamy do paliwa sprzedawanego w butelkach, w Ghanie tego nie było, tu powróciło. Państwo to, na pierwszy rzut oka, nie różni się zbyt mocno od Ghany, zapewne nieco biedniejsze, a na niezłych drogach mnóstwo motocykli. Sama stolica, jak na afrykańskie klimaty zadbana, uporządkowana i w miarę czysta. Szukamy zakwaterowania, na dwudniową przerwę w podróży. Znajdujemy ją po wyjeździe z Lome, w przy plażowym obiekcie „Hotel Alize”. Jest internet, restauracja, basen i sporo białych, również tych miejscowych. Po naszej proszkowo-konserwowej „kuchni” , wreszcie na stół wkroczyły soczyste steki.

Spróbujemy z tego miejsca wysłać następne wiadomości z trasy.

15-11-28-map

Wli > granica z Togo > zamek „Chateau Viale” w Klouto > stolica Togo, Lome > za miastem na nadatlantyckiej plaży, pozostajemy na nocleg w „Hotelu Alize”.

29.11.2015 – niedziela

Po wielu dniach spędzonych w drodze, mamy dzień wytchnienia. Jest też okazja, aby przekazać garstkę wiadomości na temat Togo. Od XII do XIVw. tereny te zasiedliły ludy pochodzące z Nigru. Około roku 1471, zostały odkryte przez Portugalczyków, a w XIX w. rozwinął się handel niewolnikami. Do 1918r. Togo obejmowało także część obecnej Ghany, a w latach 1884-1914, było pierwszą kolonią niemiecką. Po wybuchu I wojny światowej, na terytorium kolonii wkroczyły wojska brytyjskie i francuskie. W roku 1922, kraj został podzielony między Wielką Brytanię i Francję. Po II wojnie światowej, obie części stały się terytorium powierniczym ONZ, pod administracją Francji i Wielkiej Brytanii (Togo Francuskie i Togo Brytyjskie). W 1956r. brytyjska cześć Togo, w wyniku plebiscytu, została przyłączona do brytyjskiego Złotego Wybrzeża (obecnie Ghana) i rok później znalazła się w granicach niepodległej Ghany. Część francuska zyskała status autonomicznej republiki w ramach Wspólnoty Francuskiej. W1960r. po odrzuceniu propozycji Ghany, o połączenie Togo z Ghaną, 27 kwietnia tego samego roku, Togo uzyskało niepodległość. Rok później prezydentem Togo został Sylvanus Olympio, wówczas przywódca partii Jedność Togijska. Targane zawieruchami, spiskami, puczami i zamachami, trwa w tej beznadziei politycznej do dziś.

15-10-28-11-2015-map

Od ostatnich wieści minęło ponad dwa tygodnie. W tym czasie na dystansie 4200 km, przebyliśmy trasę ze stolicy Nigru, Niamey, poprzez Burkina Faso, Wybrzeże Kości Słoniowej, Ghanę do Togo. Kiedy szykowaliśmy się do tego etapu przejazdu przez Afrykę myśleliśmy, że będzie mniej interesujący. Nic bardziej mylnego, każdy dzień był intrygujący, nie było ani chwili czasu na nudę lub monotonię.

Przed nami wąski pas państwa Benin, a następnie niestabilna politycznie Nigeria. Właśnie dzisiaj dowiedzieliśmy się, że porwano tam ze statku, pięciu polskich marynarzy. Będziemy się starali, przebyć ją jak najszybciej i dotrzeć do Kamerunu, skąd prześlemy następne wieści z trasy.

<<<< POPRZEDNIA ——– NASTĘPNA >>>>