29.05.2015r – piątek

Hotelowe śniadanie – po dwa jajka sadzone i w drogę do przejścia granicznego, które znajduje się tylko 1,5 km dalej. Gdyby nie był to piątek (tutaj dzień święty – nasza niedziela), bylibyśmy odprawieni w ciągu kilkunastu minut. Dzisiaj, niestety wszystko zaczyna się dopiero o 9.00 i musimy czekać na rozpoczęcie pracy przez urzędników celnych. Pogranicznicy są jednak na tyle uprzejmi, że dzwonią w naszej sprawie, by jeden z odpowiedzialnych za pieczątki i wpisy przyszedł wcześniej i zamknął nasz Karnet CPD na toyotę. Już o 8.30 jesteśmy odprawieni. Na przejściu spotykamy parę Hiszpanów, podróżujących rowerami dookoła świata, wizy do Turkmenistanu mają również tylko na pięć dni, a najkrótsza droga do Uzbekistanu to 350km… trudnych kilometrów, więc zależy im na czasie. Ponownie jesteśmy mile zaskoczeni, odprawa bez dodatkowych opłat i tak jak przy wjeździe do tego państwa, nikt nie kontroluje naszego pojazdu. Opuszczamy Iran i wjeżdżamy na Turkmeńskie przejście graniczne, pełni obaw czym nas zaskoczą, co nam utrudnią, z posiadanej wiedzy wynika, że mogą. Wszędzie młodzi żołnierze turkmeńscy, o typowych azjatyckich rysach twarzy, prowadzą nas do punktu odpraw. Najpierw wizyta u lekarza, który ma sprawdzić nasz stan zdrowia i wpisać go do zeszytu. Ocenił dość szybko, z samego patrzenia wyszło iż jesteśmy zdrowi, co zostało potwierdzone pieczęcią. Przyszedł czas na opłaty, zaczyna się dość skromnie… po 12$USD od osoby, później mnóstwo genialnych pytań: dlaczego jedziemy?, po co jedziemy?, gdzie jedziemy?, czym zajmujemy się w Polsce?… i wiele temu podobnych. Po pierwszych procedurach, rozdzielają nas, gdyż ja będę przechodził resztę procedur łącznie z autem, a Wiola jako pasażerka, idzie razem z przekraczającymi granicę pieszo. Kiedy stanęłam w kolejce do kontroli, właściwie nie mając nic przy sobie, pomyślałam… pójdzie sprawnie, ale nie wzięłam pod uwagę, że wszyscy co przede mną, będą mieli tak szczegółowo sprawdzane bagaże. Rzeczy mają się tak… kilku młodych, słabo rozgarniętych chłopaków, prócz podawania kontrolowanym wykluczających się komend, gubią się w tym co robią i dość długo myślą nad kolejnym ruchem, w tym co ma się dziać. Zaglądając kobietom do torebek i bagażu, mają nie lada zabawę, otwierają kremy, pasty i szampony, patrzą co jest w tuszu do rzęs, każda zakładka w portfelu jest sprawdzona, nawet zdjęcia RTG zostały obejrzane z wręcz infantylną ciekawością. Patrząc na to co się wyprawia, zastanawiałam się… ile może potrwać sprawdzenie naszego auta, biorąc pod uwagę ilość skrytek i rzeczy w nich oraz zapasy jakimi dysponujemy na dalszą drogę. Wreszcie stanęłam przed komisją, chłopcy popatrzyli na mnie i zapytali tylko co mam w tym, co mi wisi na szyi, odpowiedziałam i dostałam za to dwie pieczątki, by móc wyjść na zewnątrz. Czekam na Wojtka… długo czekam.

Tymczasem ja, zaczynam ciąg dalszy opłat i to niemałych. Po ustaleniu trasy naszego przejazdu, która odnotowana została na specjalnym dokumencie z mapą, nastąpiło wyliczenie należności za, wyliczam kolejno: dezynfekcja auta, której nie było- 5$USD, wjazd i tranzyt- 50$USD, rekompensata za zbyt tanie paliwo- 89$USD, ubezpieczenie- 50$USD, wypełnianie deklaracji- 2$USD i proces dokumentacyjny- 5$USD… wynik końcowy jest spory 201$USD. Nie ma wyjścia płacę i czekam na dalszy rozwój sytuacji. Po przejściu następnych kilku okienek i po dokonaniu wielu ręcznych wpisów do zeszytów i ksiąg… nastąpił etap przeglądania auta. Nakazano mi wjechać na kanał, wyższy rangą poprosił mnie do siebie, a zgraja (około dziesięciu) młodych chłopaków w wojskowych mundurach ruszyła ze śrubokrętami w dłoniach do kontrolowania auta. Patrzę z przerażeniem, bo rozbierają filtr powietrza, tymczasem dowódca mówi do mnie żebym był zupełnie spokojny, ponieważ chłopcy przeszli sześciomiesięczny, praktyczny kurs w… rozbieraniu i składaniu aut… marna to pociecha jak dla mnie. Kontrola samego auta zajęła ponad godzinę i tak nie byli wstanie, w tak krótkim czasie, przeszukać wszystkich zakamarków jakie posiada to auto, po prostu odpuścili, albo się znudzili. Dowódca przeprosił, że tak szczegółowo kontrolują, że tak to długo trwało, tłumacząc iż kiedyś właśnie, w takim aucie znaleźli broń. Opuszczam sektor kontroli, odbieram Wiolę i o 12.00 jesteśmy na trasie do stolicy Turkmenistanu, Aszchabadu (Ashgabat). Jedziemy na północ, po kilku minutach pierwsza kontrola policji, droga fatalna z koleinami typu ciasto „karpatka”, poruszamy się jak po wzburzonym morzu, gdzie wokół tylko typowa posowiecka zabudowa, generalnie skromnie. W Tedzhen wpadamy na główny szlak M37 i nieco lepszą, ale nadal kiepską drogą typu „dwupasmówka” podążamy dalej, na zachód do stolicy. Za docelowe miejsce wyznaczyliśmy sobie dzisiaj, byłą stolicę starożytnego imperium Partów, Nisa, położoną opodal Aszchabadu, na zboczach pasma górskiego Kopet Dag, będących naturalną granicą pomiędzy Iranem i Turkmenistanem. Jesteśmy na miejscu wraz z zachodzącym słońcem, a po drodze pierwsze zetknięcie ze stolicą i jej nieprawdopodobną zabudową. Natomiast same ruiny starożytnego miasta są kompletnie nie oznakowane i tylko za sprawą naszej mapy GPS, bez trudu dotarliśmy. Tam też, przy dawnej bramie do miasta urządziliśmy sobie nasze obozowisko „Toyota Inn”. Wreszcie po dwóch tygodniach postu, mamy sposobność napić się piwa i to alkoholowego. Jeszcze tego wieczoru, za sprawą sympatycznego starszego pana, biletera i ochroniarza tego obiektu, zwiedzamy cały kompleks „Ruins Of Nisa” (wstęp 35manatów, nie ma cennika, więc stawka ustalana jest na bieżąco). Nisa było ważnym ośrodkiem miejskim już na przełomie VI i V wieku p.n.e., a największy rozkwit miasta przypada na okres między III wiekiem p.n.e. a III wiekiem n.e. czyli czas panowania założyciela dynastii Arsacydów – Arsakesa, który tutaj założył stolicę swojego imperium. Współcześnie Nisa (wpisana od 2007 r na listę światowego dziedzictwa UNESCO) na pierwszy rzut oka, nie sprawia dużego wrażenia. Teren przypomina bardziej pofałdowane pastwisko, bezkształtne wzgórze wypalonej w słońcu ziemi, nie oferując specjalnych atrakcji, jednak po wspięciu się wydeptaną ścieżką, można odkryć, że tuż za grzbietem rozciąga się pracowicie odrestaurowywane starożytne miasto. Panuje niesamowity gorąc, prawie 40ºC. W ciszy, kompletnie sami, wpatrujemy się w to przesiąknięte historią miejsce.

Obecne terytorium Turkmenistanu ma długą i pełną zwrotów historię, wiele armii starożytnych i współczesnych imperiów podbijało te ziemie w drodze do bogatszych rejonów. Historia pisana rozpoczęła się wraz z podbiciem tych ziem przez imperium Achemenidów, jednej ze starszych dynastii imperium perskiego. Aleksander Wielki podbił tereny Turkmenistanu w IV w. p.n.e. w drodze do Południowej Azji. Około 150 lat później, Arsakes król perskiego królestwa Partów założył stolicę w Nisie. W VII w. Arabowie podbili te tereny i wprowadzili islam, przez co naturalnie związali region z kulturą Bliskiego Wschodu. Krótko później, Turkmenistan stał się znany ze względu na przeniesienie na jego terytorium stolicy perskiego Królestwa Chorasanu, przez kalifa Muhammad Ibn Harun al-Amina do Merv. Imperium upadło w połowie XII w., a terytorium Turkmenistanu zostało podporządkowane przez Czyngis-chana w czasie jego wschodniej kampanii, wraz z innymi terenami na wschód od Morza Kaspijskiego. Naród turkmeński ostatecznie uformował się dopiero w XV w. Ziemie te były wielokrotnie nękane przez najeźdźców. W 1925r. stał się on jedną z republik radzieckich. W 1948r. miało miejsce silne trzęsienie ziemi. Zginęło wówczas ponad 160 tys. osób, głównie z Aszchabadu. W 1991r., po rozpadzie ZSRR, ogłoszona została niepodległość. Pierwszym prezydentem został Saparmyrat Nyyazow (zmarł w 2006r.), który przyjął tytuł „Turkmenbaszy”, czyli „Ojca Turkmenów” i wprowadził rządy dyktatorskie. Ten groteskowy potwór, prostacki, próżny i cierpiący na manię wielkości postmodernistyczny dyktator… kosztem państwa realizował swe narcystyczne i egoistyczne zachcianki, otaczając swoją osobę kultem, nie zapominając jednocześnie terroryzować swojego narodu, przy pomocy wszechwładnej policji. I tak z kultu religijnego Iranu, z którego dopiero co wyjechaliśmy, przeszliśmy do kultu jednostki, jaki panuje w Turkmenistanie. Obecny prezydent Gurbanguly Berdimuhamedow, wpisał się dokładnie w system, jaki stworzył jego poprzednik… orientalny autokrata. 57-letni Berdimuhamedow, z wykształcenia dentysta, był wcześniej ministrem ochrony zdrowia i wicepremierem. Rządzi niepodzielnie od 2007r., kontynuując to, co robił pierwszy prezydent Saparmyrat Nyyazow, który za swego panowania miał w kraju ponad 14 tys. pomników; Najsłynniejszy, złoty pomnik przywódcy obracał się zgodnie z ruchem ziemi… tak, aby twarz prezydenta zawsze zwracała się w stronę słońca. Wygładzone oblicze Nyyazowa spoglądało na Turkmenów z każdego miejsca. Po dojściu do władzy Berdimuhamedowa większość z nich zdemontowano, bądź przeniesiono w mniej eksponowane miejsca, by miały gdzie stanąć jego pomniki. System polityczny w Turkmenistanie, będącym republiką prezydencką, jest niezwykle dziwny, gdyż prezydent jest zarówno głową państwa jak i szefem rządu, a w kraju istnieje system jednopartyjny. Ruch opozycyjny praktycznie nie istnieje, nie widać też reform obiecanych przez Berdimuhamedowa, ponownie wybranego na prezydenta z wynikiem 97,14 %. Jakakolwiek krytyka polityki rządu, uważana jest za próbę destabilizacji państwa i karana 25 latami więzienia. Władze nie ujawniają, ilu skazanych przebywa w więzieniach. Prezydent, podobnie jak poprzednik, z powodu szczególnie ważnych wydarzeń w kraju… ogłasza amnestię, podczas ostatniej więzienia opuściło ponad 3.700 więźniów, w tym 30 cudzoziemców. A co się zmieniło w kraju, wraz z nastaniem prezydenta Berdimuhamedowa… z hymnu i przysięgi państwowej zniknęło imię „Turkmenbaszy”, zmieniły nazwy fabryki noszące imię jego matki i ojca, kraj wrócił do kalendarza gregoriańskiego, toteż styczeń to już nie turkmenbasza, kwiecień to już nie imię jego matki, a wrzesień już nie nosi nazwy związanej z napisaną przez Nyyazowa „Ruhnamą” („Księga duszy”, była połączeniem autobiografii, fikcji historycznej i przewodnika duchowego dla Turkmenów… toż to prawie religia!?). A właśnie tak… bo wystarczy przeczytać księgę trzy razy, by mieć zagwarantowane miejsce w raju, a co jeśli przeczytana zostanie więcej niż wymienione trzy razy?… strach pomyśleć?… raj zacznie się od dziś i nigdy nie skończy?.. czy stanowisko króla w raju obejmiemy od zaraz? „Ruhnama” została obowiązkową lekturą wszystkich obywateli Turkmenistanu. Urzędnicy musieli wykazać się jej znajomością, żeby zachować pracę, a w szkołach zastąpiono lekcje matematyki, fizyki i wychowania fizycznego nauką „Ruhnamy”. Nawet żeby dostać prawo jazdy, trzeba było wyrecytować odpowiednią ilość wersów z manifestu prezydenta. Częste porównania do Koranu wywoływały oburzenie wśród imamów w Turkmenistanie. Na meczecie w mieście narodzin Nyyazowa pojawił się napis nazywający „Ruhnamę” „świętą księgą” (a Koran jedynie „księgą boga”). Gdy pewna grupa duchownych zaczęła protestować przeciwko temu „bałwochwalstwu”… prezydent po prostu rozkazał zburzyć ich meczety. Co ciekawe, każda firma, która chciała inwestować w Turkmenistanie bądź kupować turkmeński gaz i ropę, tworzyła własne tłumaczenie książki prezydenta… jedna z polskich firm również, toteż „Turkmenbasza” był przekonany, że z jego wiekopomnym dziełem zapoznały się miliony Polaków. Jeden egzemplarz „Ruhnamy” znajduje się nawet w przestrzeni kosmicznej… jedna z firm zagwarantowała, że jeżeli odwiedzi nas obca cywilizacja, pierwsze z czym się zetknie… będzie to dzieło prezydenta Nyyazowa… cóż dodać… polecamy film dokumentalny „Cień świętej księgi”.

A teraz ciut o tym jak żyją mieszkańcy… gaz, woda i sól jest za darmo, a prąd, telefony i ogrzewanie, dzięki państwowym dotacjom kosztują tyle co nic… jednakże braki tych dóbr są częste, „generalnie jest co do garnka włożyć i nie ma wojny… czego chcieć więcej?”… powiedział nam, pracujący przy budowie dróg mężczyzna. W centrum stolicy nie wolno używać klaksonu, wozy policyjne i karetki pogotowia rzadko włączają syrenę, a kierowcy ściszają radio lub CD w obawie przed karami za nadmiar decybeli. Kiedy zapada noc, iluminacja pałaców, wieżowców i fontann rozświetla kolorami niemal opustoszałe ulice i parki. Rozrywki typowe dla zachodniego świata są tu ograniczone. Restauracje czynne są do godz. 23, a Mc Donald’sy nie istnieją. Dyskoteki to rzadkość, są w hotelach dla cudzoziemców. Berdimuhamedow, którego wielkie portrety czuwają przy głównych turkmeńskich trasach, przywrócił możliwość działania opery, teatrów, kina i cyrku, zakazanych przez Nyyazowa. Państwo nadal kontroluje media; zagranicznej prasy w kioskach nie ma. Nie ma też prywatnej prasy, a choć rozwijany jest dostęp do internetu, jego skąpe zasoby są monitorowane. Z kafejki internetowej w Aszchabadzie, nie wejdzie się na Facebooka ani Twittera, mówią, że… „portale te w Turkmenistanie, niedostępne są z przyczyn technicznych”. Według obserwatorów, to reżim blokuje dostęp. Z nielicznych organizacji pozarządowych dostępnych w turkmeńskiej sieci, jest Czerwony Krzyż. W kraju, który bardzo oszczędnie przyznaje wizy, dziennikarzy obsługujących konferencje międzynarodowe, władza otacza specjalną troską, odwodząc od podróżowania bez oficjalnego anioła stróża, czy robienia zdjęć biednego przedmieścia stolicy, której centrum ostentacyjnie lśni bogactwem.

turkmenistan-15-05-29-map

30.05.2015r – sobota

Noc spędzona pod ruinami miasta. Z powodu gorąca, spaliśmy wręcz pod gołym niebem, bez zamykania okien podniesionego dachu naszej toyoty. Co zadziwia?.. to całkowity brak insektów i innych upierdliwych owadów. Dzień rozpoczynamy od mycia auta, gdyż taki jest obowiązek, pod rygorem kary, za wjechanie do stolicy brudnym, a nawet mocno zakurzonym autem… zachwiałoby to idealnym wizerunkiem i popsuło zachwyt miastem. Całe mnóstwo kilometrów, poświęciliśmy na zwiedzenie stolicy, kontrowersyjnej metropolii o której krąży wiele legend. I rzeczywiście, to co zobaczyliśmy budzi emocje i przeszło nasze najśmielsze oczekiwania… bo też trudno oczekiwać aż takich korowodów widziadeł. Pomniki (wódz zawsze jest złoty, inaczej nie wypada), złote kopuły ogromnych pałaców, podświetlane fontanny, jaśniejące marmury ministerstw i urzędów państwowych, gigantyczne, futurystyczne budowle precyzyjnie wykończone (złote zdobienia, dużo grawerowanego, złotego i niebieskiego szkła).

W stolicy kraju, którego 80 proc. obszaru pokrywa pustynia, co rusz szumią gigantyczne fontanny. Potężne parki i place (wszystko obsadzone drzewkami, krzakami i kwiatami), szerokie arterie (nawierzchnia idealnie gładka), na ulicach porządku strzegą kamery umieszczone na licznych latarniach z kutego żelaza, ze złoceniami (jest ich tysiące i do tego w setkach wzorów), przystanki autobusowe (grawerowane szyby, elektroniczne wyświetlacze, kwiaty)… a wszystko to z rozmachem, utrzymywane sterylnie czysto i w symetrycznym porządku. W centrum miasta czegoś jednak brakuje… ach ludzi! Widzieliśmy tylko osoby odpowiadające za czystość i policjantów, ale gdzie podziali się mieszkańcy, pracownicy, przechodnie? Gdzie podziało się życie? Puste ławki, przystanki, chodniki… budynki robią wrażenie niezamieszkałych, są jak atrapy, tylko czyste samochody przemykają, bo niewiele jest miejsc, gdzie można się zatrzymać. Jazda po Aszchabadzie, ze względu na jego podwójną tożsamość, jest specyficzna. W części starszej, północnej ulice są wąskie i zatłoczone ruchem samochodów i ciężarówek, domy rozpadają się, a posowieckie bloki straszą (również nadmiarem anten satelitarnych). W nowej części, tej marmurowej, ulice są szerokie na 2-3 i więcej pasów, a ruch jest można powiedzieć zerowy.

Miasto wygląda jak makieta w skali 1:1 i najprawdopodobniej prezydentowi zależy, by ludzie swoją obecnością nie psuli tak idealnej scenerii (niech tymczasem żyją w starej części, dopóki nie zostanie zrównana z ziemią, a oni wysiedleni gdzieś tam, nie wiadomo gdzie). Z pomocą uprzejmego, młodego mieszkańca miasta, docieramy do osobliwej budowli, o której słyszeliśmy z mediów. Dwa tygodnie temu, w trakcie obchodów dorocznego święta stolicy, odsłonięto pozłacany monument prezydenta Gurbanguly Berdimuhamedowa. To oznaka bezgranicznej miłości narodu do przywódcy… tłumaczy rządowa prasa (sami chyba nie wierzą, w to co mówią i piszą). Pomnik Arkadaga (turkm. Patron, Protektor)… bo właśnie taki oficjalny tytuł nosi prezydent (objął patronat nad samym sobą, byle tylko wystarczyło mu złota), jest wysoki na ponad 21m (zdecydowanie za niski, być może zabrakło środków… ach ten naród, niby chce, a go nie stać), monument z brązu i marmuru, przedstawia przywódcę siedzącego na harcującym koniu i jest pokryty złotem (Patron nie zaszczycił otwarcia swoją osobą, może przy następnym… okazalszym). Według „Neutralnego Turkmenistanu” prezydent poparł ideę pomnika (jak miło, że się zgodził), tłumacząc to „wolą ludu” (z tą wolą, to chyba go poniosło), która jest dlań „święta” (takie świętości można akceptować). Pieniądze na monument zbierał cały kraj (to kosztowny wydatek). Rządowa prasa podkreśla radość Turkmenów, którzy przekazywali na ten cel część zarobków (większą część). Możemy mówić o kulcie jednostki (widzimy go wszędzie). Ten pomnik to powrót do tradycji Nyyazowa (niska samoocena?… kompleksy z dzieciństwa?). Wśród ludzi sam monument nie wzbudzał emocji, falę oburzenia wywołało przymusowe zbieranie nań pieniędzy (oj!.. nikt nie lubi dawać czegokolwiek pod przymusem). Zdarzało się, że zabierano ludziom całą miesięczną wypłatę (i tak nie ma jej za wiele). Berdimuhamedow nie jest znany ze skromnego stylu życia. Niedawno świat obiegła informacja o kupnie 60 cadillaców dla przedstawicieli rządu. Sam prezydent kocha konie, których ma kilka… każdy wart kilkadziesiąt tysięcy dolarów. Miłość do tych zwierząt przelała się nawet na świat literacki Turkmenistanu, w ostatnim czasie powstał nowy gatunek liryczny… oda opiewająca urodę jednego z wielu koni prezydenta. Berdimuhamedow stara się zastąpić kult Nyyazowa, kultem samego siebie. Otrzymał już tytuł Arkadaga, a czas swoich rządów nazwał „Erą odrodzenia Turkmenistanu”, podobnie jak poprzedni prezydent, który swoją epokę ogłosił „Złotym Wiekiem”. Nowy przywódca odziedziczył też tradycję nazywania miejscowości i szkół po członkach swojej rodziny… jedna szkoła w prowincji Akhal, została nazwana po dziadku prezydenta, a imię jego ojca przyjął jeden z komisariatów policji. Wszystkie dziwactwa dyktatorów w tragiczny sposób odbijają się na obywatelach Turkmenistanu. Gdy Zachodnie media rozpisują się na temat kolejnych kaprysów wszechwładnego prezydenta, kraj spada na coraz niższe miejsca w rankingach przestrzegania praw człowieka. Więźniowie polityczni, jak i zwykli przestępcy są poddawaniu torturom, do których zalicza się rażenie prądem, duszenie, bicie – także przy użyciu różnych narzędzi, podawanie środków halucynogennych, gwałty, odmawianie jedzenia i picia oraz wystawianie na ekstremalne zimno. Unia Europejska kreuje się na prekursora w walce o prawa człowieka, wolność i demokrację. Jednak w obliczu rosnących cen energii, idea przegrywa z pieniędzmi. Tym samym próbując uniezależnić się od Rosji, wpadamy w objęcia o wiele okrutniejszego dyktatora.

Turkmenistan jest jednym z tych krajów, które rzadko pojawiają się na pierwszych stronach gazet. Jednak jego najnowsza historia, dwóch dyktatorów… najpierw prezydent, później jego nadworny dentysta, kompletny brak poszanowania praw człowieka i ogromne zapasy gazu i ropy powodują, że warto bliżej przyjrzeć się temu państwu… co właśnie robimy, z nieukrywanym zaabsorbowaniem.

Turkmenistan (Kraj Turkmenów), 5-milionowy naród, była republika radziecka, położona w środkowej Azji, należy do najbardziej zamkniętych i tajemniczych krajów. Rządzony przez dyktatora Gurbanguly Berdimuhamedowa oraz wąską elitę polityczną, kontroluje wszystkie główne gałęzie gospodarki, czyli produkcję bawełny i gazu. Naród turkmeński, to właściwie przeszkoda dla rządzących, którzy traktują kraj jako wielkie przedsiębiorstwo gazowe. Państwo to posiada jedne z największych w świecie zasoby gazu. Zaostrzenie relacji Zachodu z Rosją, spowodowało zainteresowanie europejskich państw możliwością transportu turkmeńskiego gazu do Europy. Zdaniem części ekspertów byłaby to jedna z alternatyw dla rosyjskich surowców. W rezultacie kontakty przedstawicieli UE z Berdimuhamedowem, znacznie się nasiliły. Wg Transparency International, Turkmenistan jest jednym z 10 najbardziej skorumpowanych krajów świata. Zdaniem dr. Adama Bodnara z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka… „jakikolwiek biznes, bez łapówek jest tam w praktyce niemożliwy”. Jak działa państwowa korupcja, pokazuje przykład tzw. prezydenckich rowerów. Prezydent Berdimuhamedow, wzorem zachodnich polityków, w 2013r. rozpoczął promowanie jazdy na rowerze… dekretem ustanawiając „Dzień Sportu”… nakazując każdemu obywatelowi, wybrać się na wycieczkę rowerową. Ci, którzy nie posiadali roweru, musieli go kupić. Koszt? Równowartość miesięcznej pensji, bo ceny momentalnie wystrzeliły w górę. Jak zwykle obłowili się ci, którzy wiedzieli wcześniej o nowym pomyśle dyktatora vel patrona.

Ciut plotek… Jennifer Lopez uświetniła 56. urodziny prezydenta. Występ dla wybrańców z elit politycznych i biznesowych miał miejsce w Awazie, luksusowym kurorcie na wybrzeżu Morza Kaspijskiego. Amerykanka wyskoczyła na scenę z okrzykiem „Turkmenistan!”, po czym wykonała swoje największe hity. Pod koniec występu zamieniła skąpy strój na turkmeńską suknię i odśpiewała „Happy Birthday, Mr President”. Wysokości swojej gaży, Jennifer Lopez nie ujawniła, ale brytyjski „Guardian” pisze, że za występ mogła zgarnąć nawet 1,4 mln $USD. Fundatorem była „China National Petroleum Corporation”, chińska państwowa firma gazowo-naftowa. Spółki energetyczne z całego świata, czapkują przed władcą Turkmenistanu, w nadziei na dostęp do turkmeńskich złóż gazu, wg szacunków… czwartych pod względem wielkości na świecie. Piosenkarka oznajmiła w niedzielę, że gdyby wiedziała iż w Turkmenistanie łamie się prawa człowieka, to by tam nie wystąpiła (hm… cóż za wrażliwa istota!). Wyjaśniała, że Chińczycy w ostatniej chwili poprosili ją o zaśpiewanie urodzinowej piosenki dla tego pana o niewymawialnym nazwisku, no i jakoś tak wyszło (ma tak niewielki rozumek?.. bo czytała „Kubusia Puchatka”, czy raczej przygody naiwnego „Jelonka Bambi”?.. nie?.. czyżby to chłodna kalkulacja rodem z Iranu? Wcześniej Lopez występowała dla azerskiego oligarchy oraz na weselu uzbeckiego biznesmena na Ukrainie, za co brała po milionie dolarów (o systemie tych krajów też pewnie nie słyszała!.. a słowo oligarcha oznacza ni mniej, ni więcej, jak tylko coś do smarowania kanapek).

W południe opuszczamy to kontrowersyjne miasto, objechaliśmy go wzdłuż i wszerz, robiąc ponad 100km. Nasze wrażenia?.. budzą skrajnie mieszane uczucia… właściwie tylko jedno pytanie nas męczy, co widzi lustro Patrona?.. Boga?.. czy tylko jego tragedię? Jedno, czego jesteśmy pewni, to tylko tego, skąd pochodzą te wszystkie auta ze znakiem toyoty, które jeżdżą w stolicy… są z Dubaju i drugie, że za 1$USD otrzymujemy 3,5manata (TMM) i trzecie, że paliwo (olej napędowy) kosztuje 0,94manata. Na wyjeździe ze stolicy, ok 20 km od centrum miasta, zajeżdżamy na „Bazar Tolkuchka” – największy i najsłynniejszy bazar w Turkmenistanie. Miejsce to nie przypomina kompletnie swoich odpowiedników w innych miastach Azji. Nowoczesne hale, w których rozłożyły się stoiska z wszelkimi wyrobami bardziej przypominają centra sprzedaży hurtowej (jak np. pod Łodzią) niż typowe azjatyckie miejsce handlu. Bazar jest olbrzymi, postawiono na nim kilkanaście olbrzymich hal targowych z wydzielonymi branżami i stanowiskami. Osobno sprzedaje się tekstylia, a osobno narzędzia, czy wyroby budowlane. Na skraju przycupnęły zadaszone stragany z dywanami i wyrobami z drewna. Tym, co odróżnia ten bazar od swoich europejskich i azjatyckich odpowiedników, jest asortyment towarów i… kobiety. Kobiety, które sprzedają lub kupują, są ubrane w bogato zdobione i zakrywające całe ciało, ale przy tym obcisłe sukienki w żywych kolorach, tak różne od bezkształtnych, czarnych strojów Iranek. Barwy tkanin sprzedawanych na targu, są przy tym niesamowicie żywe – błękity, zielenie ale przede wszystkim pomarańcz. To sprawia, że otoczenie jest gwarne, żywe i cały czas przypomina, że jest się w środku Azji. Gdzieniegdzie drobne restauracje i kioski pozwalają uwierzyć, że nie czeka śmierć z głodu, czy pragnienia.

Jedziemy na północ w kierunku Darvaza, przecinając w poprzek pustynię Kara-kum, czyli Czarne Piaski. Obejmuje ona 80 % kraju. Pustynię, przecina drugi co do długości kanał śródlądowy świata – Kanał Karakum. Budowany przez ponad 30 lat kanał, rozciąga się na długość 1.445 km, od płn.-wsch. granicy kraju w mieście Atamyrat, aż do wybrzeża Morza Kaspijskiego w Turkmenbaszy. Woda Amu-darii niesiona przez kanał, pozwala zmienić pustynię w pola uprawne (głównie bawełny), jednocześnie budowa kanału mocno przyczyniła się do erozji Jeziora Aralskiego. Kanał zabiera ponad 25% wody z Amu-darii, zanim jeszcze rzeka wpłynie na terytorium Uzbekistanu. Wysoka temperatura i fatalna konstrukcja kanału sprawiają, iż straty wody sięgają ponad 50% przepływu. Turkmenistan, mimo olbrzymiej powierzchni, jest stosunkowo słabo zaludniony. Sucha, piaszczysta lub kamienista przestrzeń Kara-kum, zniechęcają do osiedlania się wewnątrz kraju. Jednak od tysięcy lat ludzie przekraczali pustynię i góry wioząc ze sobą towary, które miały im przynieść bogactwo. Na terenach obecnego Turkmenistanu tworzyły się imperia: Partów, Chorezmu, Timura. Przechodził tędy Aleksander Macedoński i Czyngis-chan. Wznosiły się tu wielkie miasta i stolice imperiów: Chiwa, Merv, Nisa. Pomniki przeszłości można odnaleźć wszędzie, a wiele nieodkrytych tajemnic kryją jeszcze czarne piaski Kara-kum. Pokonujemy te bezkresy piasku, Droga choć w przebudowie i mocno nadwyrężona, pamiętająca zapewne sowieckie czasy, pozwala w przyzwoitym czasie pokonać odległość 270km, dzielącą nas od Darvaza. Naszym celem jest dotarcie do „Hell’s Gate”, czyli „Wrót Piekieł”. Niestety informacji i drogowskazów brak. Brak również możliwości zaczerpnięcia wiedzy, jak tam dojechać. Problem jest w tym, że oficjalnie wioska Darvaza już nie istnieje (połowa drogi między Aszchabadem a Konyeurgench). Została zrównana z ziemią i wymazana z map na rozkaz prezydenta… nie spodobała mu się kiedy ją odwiedził… kazał wyburzyć budynki, a ludzi przesiedlić. Po kilku próbach, w jednej z baz samochodowych obsługujących pola gazowe, mamy konkretną informację, która pozwala nam tam dotrzeć. Trudno zauważalną drogą, szlakiem poprzez piaski pustyni, jedziemy 8km od głównej trasy, żar leje się z nieba, temperatura doszła do 47ºC, a my stajemy przed „Wrotami Piekieł” i jest coraz goręcej… goręcej… 70 metrowy krater wygląda, jakby piekło pękło i faktycznie znajdując się tuż pod powierzchnią ziemi… teraz stało się dla ludzi dostępne i jakże realne. Krater powstał w latach 70-tych XX w., kiedy naukowcy radzieccy poszukiwali na tym terenie złóż ropy i gazu. W skutek złej oceny geologicznej, przy wierceniach spowodowali katastrofę. Pod ziemię zapadła się większość ich sprzętu, a z krateru zaczął wydobywać się toksyczny gaz ziemny, który rozprzestrzenił się po okolicy. Zmarło kilka osób, a wiele innych zostało poważnie zatrutych. Decyzją geologów podpalono krater, mając nadzieję iż gaz wypali się po kilku dniach, lecz złoża gazu okazały się tak olbrzymie, że krater pali się do dnia dzisiejszego robiąc upiorne, a zarazem ekscytujące wrażenie. Miejsce to, najbardziej spektakularnie wygląda nocą, lecz ze względu na temperaturę i fakt, że jest dość wcześnie, odpuszczamy falujący żarem klimat. Jeszcze tylko zaglądamy do prowizorycznego, pustynnego campu utworzonego nieopodal, lecz okazuje się, że jest to prywatnie stworzone miejsce, do przyjmowania zorganizowanych grup biura turystycznego ze stolicy. Jeszcze tego dnia, jedziemy około 200km w kierunku Keneurgench i już o zmroku, zatrzymujemy się obok małej knajpy dla podróżnych, gdzie otrzymujemy od gospodarzy zgodę, na spędzenie nocy na ich placu parkingowym. Całodniowy kurz z drogi, możemy w spokoju spłukać zimnym miejscowym piwem. Natomiast jeśli idzie o kolację, to wyszła zupełnie niechcący, my podarowaliśmy dzieciakowi gospodarzy kilka rzeczy, których zapas mamy jeszcze w aucie, a w zamian poczęstowano nas gołąbkami, świeżo upieczonym chlebem, rosołem i mięsem w cieście w kształcie trójkątów.

turkmenistan-15-05-30-map

31.05.2015r – niedziela

Wkroczyliśmy w rejon silnego nawadniania, temperatura nocą od niepamiętnego czasu do zniesienia. Ale, zawsze jest coś za coś, więc mamy towarzystwo… owady, muchy, komary, meszki i inne uprzykrzając życie insekty… na aż tyle nie liczyliśmy. Rano gospodarze zaserwowali nam śniadanie i ruszamy dalej na północ, w stronę Keneurgench (Koneurgenc, Konye Urgench) i granicy z Uzbekistanem. Do tej pory od Darvaza, jechaliśmy przez pustynię nowo powstałą drogą, teraz wkroczyliśmy na stary posowiecki szlak. Fale, dziury i koleiny, wszyscy uczestnicy ruchu, jadą jak w olimpijskiej konkurencji… slalom gigant z przeszkodami, lepiej jechać nam było po torach przez Pustynię Nubijską, niż tak zdewastowaną drogą. Praktycznie, brnęliśmy przez te 90km poboczem lub wytyczonymi przez kierowców śladami, prowadzącymi przez przyległe pola, czasem nie było wyjścia i w podskokach krążyliśmy, by wpaść do jak najmniejszej ilości dziur. A niektóre były dość okazałe, na mostach były takie, że motocyklista razem z motocyklem, zmieściłby się w całości… a w pamięci wciąż tkwi, wizja nienagannych dróg stolicy, widziana wczorajszego dnia.

Po trzech godzinach wstrząsów, dojeżdżamy do Keneurgench i to od razu na historyczny teren Południowego Kompleksu (wstęp 14manatów od os.+7 za aparat). Niegdyś położony nad rzeką Amu-daria, Stary Urgench był jednym z największych miast na „Jedwabnym Szlaku”. Data jego powstania jest wątpliwa, ale istniejące ruiny twierdzy Kyrkmolla, wskazują na okres panowania dynastii Achmenidów. XII i początek XIII stulecia określa się „złotym wiekiem Urgench”, ponieważ przewyższał pod względem ludności i sławy wszystkie inne miasta Azji Środkowej, z wyjątkiem Buchary. W 1221 roku miasto zostało zrównane z ziemią przez Czyngis-chana, w jednej z najbardziej krwawych masakr w ludzkiej historii. Miasto zostało ponownie odbudowane po ataku Czyngis-chana, jednak zmiana biegu rzeki Amu-Daria na północ i ponowne zniszczenie miasta, tym razem, przez Timura, spowodowało opuszczenie terenu, przez żyjących mieszkańców, na zawsze. Większość zabytków jest całkowicie lub częściowo zrujnowana. Obecnie znajdują się tam trzy małe mauzolea z XII w. i bardziej znane z XIV w. mauzoleum Turabek-Khanum, które zostało odrestaurowane w latach 90. ub. wieku. Najbardziej niesamowitym, istniejącym obiektem Starego Urgench, jest wybudowany w początkach XI w. minaret Kutlug-Timur, który ma 60 m wysokości. Warto też wspomnieć o mauzoleum Il Arslan – najstarszym istniejącym zabytku, stożkowej kopule z 12 fasetami, osłaniającej grób dziadka Mohammeda II i Il-Arslana, którzy zginęli w 1172 roku.

W mieście turystów jest bardzo mało (jak zresztą w całym kraju), więc miejscowi zagadują, są pomocni i zarazem ciekawi. Po zwiedzeniu rozległego terenu, przemieściliśmy się jeszcze do centrum, gdzie znajduje się następny historyczny kompleks – Nejameddin Kubra Mauzoleum, to XII–wieczne grobowce, których fasady są tak odchylone od pionu, że wyglądają jakby miały wkrótce runąć. W każdym ze zwiedzanych miejsc robimy za żywą atrakcję, wszyscy pragną z nami zrobić sobie zdjęcia, jest to dość miła sytuacja, bo ludzie są przyjaźnie nastawieni, jednak na dłuższą metę, nieco uciążliwa.

Kończymy zwiedzanie, jest gorąco, wręcz nie do wytrzymania, więc szukamy hotelu. Jest hotel, na pierwszy rzut oka, wygląda jak robotniczy barak lub niski blok. Warunki też z epoki radzieckiej, ale funkcjonuje klimatyzacja i jest w miarę czysto. Nie mamy wyjścia, musimy tu zostać, wizę uzbecką mamy dopiero od 2 czerwca. Negocjujemy cenę, wstępna 160 manatów za dobę, jest nie do zaakceptowania, ale po rozmowie pracownicy z szefem, poziom znacznie się obniżył, choć to i tak za wiele, jak na tak dramatyczny standard… jest dokładnie taki, jak droga do tego miasta. Płacimy więc 200 manatów za dwie doby. Już marzy nam się zimne piwo i prysznic… i nawet się spełni, za jakieś 15 minut.

turkmenistan-15-05-31-map

01.06.2015r – poniedziałek

Dzień spędzamy na wypoczynku w skromnym, wręcz spartańskim, acz klimatyzowanym pokoju. Coś z życia codziennego… przekonaliśmy się, że opowieści iż domowe kuchenne palniki gazowe, palą się cały czas, a to dlatego, że gaz jest bezpłatny, natomiast zapałki to produkt deficytowy… więc miejscowi nie wyłączają gazu… ano, jak coś jest darmowe, to słowo oszczędność nie funkcjonuje, a to zły nawyk. Uzupełniamy i pogłębiamy wiadomości o tym kraju, oczywiście wyłącznie z opowiadań, gdyż dostępu do internetu próżno szukać. Zważywszy na ryzyko, mieszkańcy okazują nieufność wobec rozmówców, zwłaszcza cudzoziemców. Nieliczni, którzy zgadzają się na rozmowę, twierdzą, że w kraju jest dobrze i spokojnie. Gdy otrzymują od nas prezenty dla dzieciaków (które wciąż wypełniają nasze skrytki w aucie), nieco się otwierają i mówią jak rzeczy się mają… mówią szeptem, rozglądając się przy tym czujnie. Pytamy, co zmieniło się z nastaniem nowego prezydenta? Dla przeciętnego obywatela… nic! Jest bardzo ciężko, nie ma pracy, każdy kombinuje jak potrafi, posłusznie zgadzając się na wszystko, w zależności od bieżących urojeń Protektora. Bo jakoś trzeba przetrwać ten czas… swój czas… ale, jak długi ma być to czas? Czyżby po wieczny czas?

I jeszcze na temat religii – islam w Turkmenistanie nie jest ortodoksyjny, ludzie nie trzymają się zakazu jedzenia wieprzowiny, strefa religijności jest zupełnie odmienna, wręcz zakrawająca na szamanizm, kobiety nie noszą specjalnych strojów typu hidżab czy czador, a w sklepach można dostać wszystkie rodzaje alkoholu. Wierzący to głównie muzułmanie sunniccy, a oficjalna ideologia państwowa stanowi połączenie tradycyjnego islamu z doktryną polityczną i społeczną byłego prezydenta Nyyazowa. Podstawą wychowania w Turkmenistanie są Koran oraz napisana przez Nyyazowa „Ruhnama”.

Patrząc na całokształt i nasze odczucia z przebytej trasy, mamy wrażenie, że Turkmenistan jest bezpiecznym krajem. Zwykli Turkmeni pomagali znaleźć drogę, gostinicę, oferowali się jako przewodnicy, byli bardzo pozytywnie nastawieni do nas. Na trasie było wiele punktów kontroli policyjnej, lecz nas nie zatrzymywano.

… głos rozważań…

… złoci chłopcy z manatami…

… umarł król… niech żyje król… władza i pieniądze deprawują w jednakowym stopniu… a gdy dołączyć do tego, że chciałoby się być bogiem, wtedy zabija się w sobie człowieka i nie zmieniając się w boga, stać się zwierzęciem… ale zacznijmy od początku… kiedy w Aszchabadzie zatrzęsła się ziemia, socjalistyczna władza roztoczyła opiekę nad poszkodowanymi, jednym z nich był ośmioletni chłopiec, który stracił matkę i dwóch braci, a ponieważ ojciec zginął w czasie drugiej wojny światowej, pozostał mu jedynie wujaszek Stalin, zaopiekował się nim najlepiej jak umiał, zapewniając dom dziecka, wykształcenie i ideologię. Wiele lat później, dorosły już Saparmyrat Nyyazow został ojcem narodu… ten nieźle zbzikowany megaloman, doszukując się pokrewieństwa z Aleksandrem Wielkim, uznał… że też jest wielki. Jego święta księga, pełna ludowych mądrości, mówiła „jak żyć” i doczekała się pomnika. Swój prywatny marmurowy folwark, stworzył niczym fatamorganę na pustyni, która wiruje mirażem plecionym ze złota, zieleni i kropli wody. Nadmiar symetrii, to stan raczej permanentny, a zgodność z logiką zawodzi. Lecz jak to w życiu bywa, martwy pomnik dyktatury, zastępuje żywy i… nadszedł Berdimuhamedow „Narodowy hodowca koni”, nie mniej szalony satrapa, który zastygł cały w złocie, na brykającym równie złotym rumaku. Może to zakrawać na paradoks, ale w dzisiejszym świecie dyktatury mają się dobrze i są rozsiane po wszystkich kontynentach. Dla świata, dyktatorzy wydają się być groteskowi, większość ludzi być może nawet nie wie o ich istnieniu. Ich rządy wzbudzają drwiny i uśmiech politowania, a ich kraje są w większości synonimami upadku i niedostatku. Jednak dla własnych poddanych to w przeważającej większości brutalni i bezwzględni tyrani, którzy nie cofną się przed najgorszą zbrodnią, by chronić swoje panowanie… i błędnym założeniem jest, że dyktatury z czasem łagodnieją. Pojawiali się ludzie cierpiący na różnorodne nerwice, manie lub praktykujący bardzo dziwne zwyczaje czy wierzenia. Nie byłoby w tym nic groźnego, ani nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że niektórzy z nich w różnych okolicznościach losu… sięgnęli po władzę… dumnie dzierżąc jakieś małe co nieco dla swojego proletariatu… zawody sportowe!… bo jeśli nie ma chleba… to niech będą chociaż igrzyska.

…Wiola…

turkmenistan_trasa

Formalności wizowe: Wizy wydawane są – na podstawie zaproszenia od osoby fizycznej lub prawnej poświadczonego przez Urząd Migracyjny Turkmenistanu – przez konsulaty i wydziały konsularne ambasad Turkmenistanu, np. w Kijowie, w Moskwie, w Berlinie, w Wiedniu i w Mińsku. Wizę można uzyskać w 2 celach – turystycznym i tranzytowym. Wiza turystyczna uprawnia do pobytu w Turkmenistanie przez 30 dni, ale jednocześnie wymaga wykupienia w lokalnym biurze podróży pełnego pakietu z noclegami. Przede wszystkim jednak przydziela lokalnego opiekuna, który ma pilnować celu naszej podróży. Koszt takiego pobytu, to według oferty ok. 1000€ za 4 dni. Wliczone w to są wszelkie transfery, noclegi i wstępy. Drugą opcją, wybieraną praktycznie przez wszystkich, jest wiza tranzytowa. Przyznawana jest najczęściej na 3-5dni. Są jednak ograniczenia. Po pierwsze, wniosek o wizę musi dotyczyć dwóch krajów, które można pokonać tylko przez Turkmenistan. Po drugie – przy wjeździe do Turkmenistanu na mapce (dróg jest niewiele) wytyczana i wyrysowana jest najkrótsza trasa tranzytowa, pomiędzy punktem wjazdu i wyjazdu. Z trasy nie można znacząco zjeżdżać, pod karą wysokiego mandatu, a nawet aresztu. Dokumenty tranzytowe mogą być kontrolowane przez policję lub wojsko. Po trzecie, niestety datę ważności wizy trzeba podać w momencie składania wniosku – nie jest więc ona ważna od momentu wjazdu, lecz ma sztywne ramy czasowe, od daty do daty.

02.06.2015r – wtorek

Rano opuszczamy Keneurgench i jedziemy w stronę przejścia granicznego z Uzbekistanem. Docelowo mamy dzisiaj dojechać do Chiwy (Khiva) i byłoby nam lepiej jechać jeszcze 100km na wschód do innego przejścia drogowego, niestety w turkmeńskie dokumenty celne mamy wpisane to, wiec będziemy jechać dłuższą, okrężną drogą. Po 35km stajemy przed zamkniętą bramą posterunku granicznego. Po sprawdzeniu dokumentów i wywiadzie telefonicznym, jest decyzja, że będą nas odprawiać. Nie będziemy opisywać tych nieludzkich procedur, gdzie milicjant, żołnierz, pogranicznik to młodzi, ambitni, dobrze przygotowani do… plądrowania, dociekania i zadawania nonsensownych pytań, oto jedno z nich: „nie macie broni?, ani noża?, ani nawet pałki?.. to jak bronicie się przed ludźmi?”. Po chwili konsternacji i drobiazgowym sprawdzeniu auta, po dwóch godzinach przejeżdżamy na uzbecki posterunek . Tu powtórka wszystkich procedur od początku, tego co było wcześniej u Turkmenów. Dziesiątki nieistotnych pytań, szperanie we wszystkim, łącznie z rzeczami do prania, tego nigdzie w świecie nie ma, nawet w Afryce… piętno sowieckiego reżimu i jego wykoślawionych praw, przetrwało tu w niezmienionej formie do dziś. Tuż za granicą, przy małym bazarze wymieniamy pieniądze. Są dwa kursy, oficjalny i czarnorynkowy. Ten państwowy jest dużo niższy. Odpowiednio – bankowy 1$USD = 2540UZS- uzbeckich sumów, u konika 4000. Powszechnie wymieniają kasę na ulicy, najczęściej w okolicach bazarów, choć formalnie jest to zabronione i wysoko karane (kilkuletnie przymusowe roboty). Wskazywało by na to, że dzieje się to za cichym przyzwoleniem rządzących. Ciekawe są również nominały – największy banknot to 5.000 sumów, funkcjonuje od niedawna i jest ich jeszcze niewiele, najczęściej spotykane są banknoty o nominale 1.000. Dlatego po wymianie 200$USD, otrzymujemy całą masę pieniędzy… 800 sztuk banknotów! Tu też dowiadujemy się, że nadal w Uzbekistanie jest problem z benzyną, oleju napędowego dla osób prywatnych w ogóle nie ma i nie sprzedają, na szczęście mamy go 200 litrów i powinniśmy dotrzeć na tym zapasie do Kazachstanu. Przez Nukus, popołudniem docieramy do Chiwy, przejeżdżając następne, ok 230km.

Chiwa (uzb. Xiva), miasto położone nad rzeką Amu-Darią, była jednym z głównych ośrodków handlowych w VI-VII w. w regionie Azji Środkowej, a w XVI w. miasto było stolicą Chanatu Hiwańskiego (po rozpadzie Imperium Timurydów, lokalna dynastia uzbecka utworzyła Chanat Hiwy, państwo, istniejące w latach 1515-1920). Podjeżdżamy pod stare miasto, znane pod nazwą Iczan Kala, dla odróżnienia od Diszan Kala, nowego miasta powstałego w XX w. wokół murów wewnętrznej części Chiwy. Pozostawiamy nasz pojazd za murami i udajemy się na zwiedzanie tego skansenu historycznego (wstęp 30tys. sumów od os.+ 8tys.fotoaparat). Do najważniejszych zabytków miasta należą: XVII w. mury obronne, cytadela Kunja Ark (XVII-XIX w.), mauzoleum Pahlawona Mahmuda, meczet Dżuma (XVIII w.), pałac chana Tasz Chauli (1830-1838), medresy z minaretami: Allakuli-chan, Amin-chan. Ten ostatni minaret w założeniu miał być największy i najwyższy na świecie. Fundator, Mohammeda Amin Chana, zakładał, że ma być tak wysoki, aby mógł widzieć z jego szczytu całą drogę do Buchary. Niestety kiedy w 1855r. budowla była gdzieś w 1/3 wysokości władca, który osobiście nadzorował postępy prac, spadł z rusztowania, a jego następca nie kontynuował dzieła poprzednika. Budowla ta, nawet niedokończona robi duże wrażenie, jest jedną z najbardziej charakterystycznych w Chiwie. Obłożona różnokolorowymi płytkami ceramicznymi, mieni się w słońcu fantazyjnymi wzorami.

Chiwa niewiele zmienia się od kilkuset lat, to wieki skansen, gdzie spotkamy ciekawy miks meczetów, medres, mauzoleów, cmentarzy, muzeów, hoteli, a także domów zwykłych ludzi. W czasie spaceru, zostaliśmy zaproszeni na pokaz tańca, gry i śpiewu lokalnego… bez zastanowienia zasiedliśmy na dywanie, w oczekiwaniu na pokaz (wstęp 12tys. sumów). Weszliśmy na wieżę, gdzie roztacza się spektakularna panorama miasta za murami (wstęp 8tys. sumów), stąd też zobaczyliśmy, prawdopodobne miejsce naszego noclegu. Całe miasto w obrębie starych murów obronnych, których część możemy przejść (wejście jest przy północnej bramie) jest wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Jedynym symbolem nowoczesności są nieliczne anteny satelitarne oraz… gaz, a raczej żółte rury z gazem oplatające miasto, bowiem instalacje puszczone są na zewnątrz budynków. Nikt chyba też za bardzo nie przejmuje się ich szczelnością, bo w niektórych miejscach zapach jest wyczuwalny.

Wypatrzone wcześniej miejsce noclegowe „Alibek B&B”, za 30$ USD stało się realne, a ponieważ dzisiaj są Wojtka urodziny, to wypadałoby uskutecznić jakieś toasty. Właściciele przybytku dokonując naszej rejestracji, zorientowali się w dacie i wyskoczyli z kolacją, dołączając do napitków. Do późnego wieczora siedzieliśmy na tarasie, by jeszcze przed snem, pójść za mury, zobaczyć oświetlone miasto, które już zamarło nocną ciszą.

uzbekistan-15-06-02-map

Krótko o historii tego państwa: W I tysiącleciu p.n.e. terytorium dzisiejszego Uzbekistanu znajdowało się w obrębie starożytnych królestw Baktrii i Sogdiany (znajdujące się w Uzbekistanie miasto Samarkanda, było niegdyś centrum tego ostatniego). Od VI w. p.n.e. rządzili tutaj przedstawiciele perskiej dynastii Achemenidów. Obszar ten został następnie podbity przez Aleksandra Macedońskiego. Po jego śmierci rządzili tu Seleukidzi. Wielkiego znaczenia zaczyna nabierać tzw. „Jedwabny Szlak”, będący swoistą linią łączności pomiędzy cywilizacjami Chin, Indii, Bliskiego Wschodu i Europy. W VIII w. Uzbekistan dostał się pod panowanie Arabów. Ich najazd doprowadza do upadku rozwijającej się od czasów Aleksandra kultury, która odmieniona za przyczyną głębokiej islamizacji, może odrodzić się dopiero w IX w. W X w. następuje opuszczenie ziem przez wojska arabskie i objęcie rządów przez ród Samanidów. W latach 1220-1221r. nastąpił tragiczny w skutkach najazd wojsk Czyngis-chana, który pozostawił po sobie wiele zniszczeń. Dopiero w XIV w. Mongołowie zostają wyparci przez Timura, a Uzbekistan wkracza na drogę szybkiego rozwoju i staje się wkrótce jednym z potężniejszych imperiów średniowiecznych. W końcu XV w. terenem udaje się zawładnąć przedstawicielom koczowniczych plemion tureckich, które osiedliły się między Amu-darią, a Syr-darią ok. 1430 r. Poszczególne chanaty były stopniowo podbijane przez Rosję carską w XIX w., która o wpływy na tym terenie rywalizowała z Imperium Brytyjskim. W 1924 r. powstała Uzbecka Socjalistyczna Republika Radziecka. 31 sierpnia 1991 r. ogłoszona została deklaracja niepodległości. Obecnie Uzbekistan jest republiką, w której wprowadzono autorytarne rządy prezydenckie. Prezydent, którym od 29 grudnia 1991 r. nieprzerwanie jest Islom Karimov, posiada pełnię władzy wykonawczej – ma decydujący wpływ na skład rządu, powołuje także gubernatorów poszczególnych prowincji. W ostatnich wyborach z 23 grudnia 2007 r. prezydent Islom Karimov otrzymał według oficjalnych danych 90,77% głosów. Wytykane przez zachodnich obserwatorów manipulacje wyborcze, stawiają pod znakiem zapytania legalność jego prezydentury.

03.06.2015r – środa

Po wystawnym śniadaniu zjedzonym na tarasie, z widokiem na stare miasto za murami, żegnamy się z sympatycznymi gospodarzami, opuszczamy Chiwę i jedziemy w kierunku Buchary. Do momentu wjazdu na trasę (A380) droga w fatalnym stanie, chyba od radzieckich czasów nie remontowana, co widać?.. ano, że nie funkcjonują tu żadne służby drogowe. Po wjeździe na główny trakt 49km za Tortkol, przemieszamy się następne 150km nowiuteńką, betonową autostradą – wreszcie chwila relaksu i jazda jak po stole, zaskakuje natomiast prawie zerowy ruch samochodowy. Na trasie spotykamy parę Holendrów podróżujących starymi Yamahami XT500, jadą tak jak my, aż do Władywostoku. Niestety na 200km przed Bucharą luksusy się skończyły i dopada nas kontynuacja budowy nowej drogi… objazdy, jamy i kurz. Do Buchary nie zajeżdżamy, gdyż byliśmy tutaj cztery lata temu na motocyklu i skrupulatnie zwiedziliśmy to historyczne miejsce.

Zapraszamy do obejrzenia zdjęć Buchary sprzed czterech lat:

Buchara jest miastem jak z opowieści Szecherezady. Również niepowtarzalnym, z zabytkowym centrum od 1993 roku na Liście UNESCO. W przeszłości była największym i najważniejszym miastem na Wielkim Jedwabnym Szlaku. Miastem świętym – „Buchoro-ij-szarif ”, do którego, tak jak do Mekki, wstęp dla„niewiernych” był zabroniony i karany śmiercią. Najwięcej skupionych jest obok tutejszego „Piaszczystego placu” – Registanu. Jego najsłynniejszą dominantę stanowi, wzniesiony w 1127 roku, najpiękniejszy w Azji Środkowej, minaret Kalian – według legendy jego pięknem zachwycał się nawet sam Czyngis-chan – i przyległy do niego ogromny meczet o tej samej nazwie. Vis a vis którego znajduje się czynna, a więc wewnątrz niedostępna dla obcych medresa. Minaret ten służył nie tylko do nawoływania wiernych do modlitwy a w nocy – palono na nim ogniska – wskazywania drogi karawanom, ale też – aż do 1884 roku – był miejscem kaźni. Skazanych na śmierć po prostu zrzucano z niego na dół.

Jedziemy dalej trasą A380 do Samarkandy. Co po drodze?.. mnóstwo chevroletów, nowych, identycznych budynków mieszkalnych typu „program rządowy”, osiołki wciąż nie wyszły z użytku, dużo posterunków kontrolnych, bilbordów propagandowych, uprawy ryżu i bawełny, sadownictwo, stacje paliw robią za ozdoby dróg, bo przecież paliwa nie ma, czynne są tylko te które sprzedają gaz. Najsłabszym ogniwem na całej trasie jest stan ,,toalet” i tu następuje nadużycie tego słowa, co powoduje stałą niechęć do korzystania z nich… choć czasem wyjścia brak… Po 720km dzisiejszej jazdy, wieczorem stajemy u wrót Samarkandy, która jest jednym z najstarszych miast świata. Jej historia liczy ponad 2500 lat, czyli jest rówieśniczką takich miast jak Rzym czy Ateny. W starożytności była jednym z głównych miast usytuowanych na trasie starożytnego „Jedwabnego Szlaku”. W samym centrum starego miasta wynajmujemy pokój w hotelu „ Hotel Diyor”, za 150tys. sumów, pokój z klimatyzacją i łazienką. A dlaczego nie śpimy w aucie? I tu ciekawostka… w Uzbekistanie jest obowiązek rejestracji dla obcokrajowców. Wszelkie formalności (nie trwają zbyt długo; zazwyczaj chodzi o podanie danych osobowych i nr paszportu), ale są skrupulatnie przestrzegane. Kwity rejestracyjne należy zachować do wglądu, będą potrzebne do skserowania w kolejnym hotelu i do okazania na granicy.

uzbekistan-15-06-03-map

04.06.2015r – czwartek

W Samarkandzie również byliśmy cztery lata temu, ale za wiele nie widzieliśmy, ponieważ dopadło nas zatrucie pokarmowe, tak więc zwiedzamy miasto określane mianem „Klejnotu Islamu”, „Lustra Świata”. Położona jest we wschodniej części Uzbekistanu w dolinie rzeki Zerawszan. Miasto zamieszkuje obecnie około 500 tys. mieszkańców, co czyni je drugim po Taszkiencie, pod względem liczby ludności miastem Uzbekistanu, Niestety poza historycznymi budowlami, jego wygląd, to obraz nędzy i rozpaczy. Wizytówką Samarkandy jest Registan – to kompleks trzech medres, pięknie odnowiony i imponujący. Legenda głosi, że Timur, podbiwszy Indie, przywiózł sobie do Samarkandy architektów z Delhi i zażądał, by stworzyli coś jeszcze piękniejszego, niż widział w Indiach. Dziś medresy te, służą głównie jako miejsca sprzedawania pamiątek. Przemieszczając się dalej, docieramy pod meczet piątkowy, zwany meczetem „Bibi Khanym Mosque” (wstęp 12tys. sumów), wybudowany w latach 1394–1404 na zlecenie lub (według innych wersji) dla upamiętnienia zmarłej żony Timura; ze względu na znaczne rozmiary (wysokość kopuły 44 m, szerokość łuku iwanu 19 m), zaczął popadać w ruinę wkrótce po wzniesieniu i zawalił się w czasie trzęsienia ziemi w 1897 r.; po runięciu głównego iwanu w 1969 r. rozpoczęły się prace renowacyjne, które trwają do dziś. Zwiedzanie kończymy na bazarze „Siyob”, („Siab Bazaar”). Jest tutaj wszystko, co potrzebne przede wszystkim zdolnej kucharce. Fakt historyczny… Samarkanda, była jednym z miejsc zesłań Polaków po powstaniu listopadowym i powstaniu styczniowym.

W południe, wsiadamy w auto i jedziemy do Taszkentu (340km). Droga nie najgorsza, po pięciu godzinach jesteśmy w Taszkencie (Tashkent) stolicy Uzbekistanu. Krążąc po mieście, zatrzymujemy się przy przypadkowym aucie, pytając o istotne do zobaczenia rzeczy, nasz rozmówca Aleksander, siedzący w swojej starej Tavriji, zaczyna podpowiadać. Od słowa, do słowa i okazuje się, że ma dzisiaj czas i pokaże nam co nieco, w tym wielkim mieście. Opuszczamy nasze auta i idziemy na bardzo długi spacer. Jaki jest Taszkent? Monumentalny, dostojny i trochę nudny. Sporo racji mają autorzy przewodników informując, że właściwie nie ma po co się tu zatrzymywać. Jeśli ktoś nastawił się na piękno tutejszej zabytkowej architektury, jeśli żądny jest pocztówkowych widoków zdobionych na niebiesko meczetów, medres i minaretów, to oczywiście nie znajdzie tego w Taszkencie. Trzeba ruszyć tam, gdzie my już byliśmy… do Samarkandy, Chiwy i Buchary.

Niegdyś główną budowlą, był „Hotel Uzbekistan”, znajdujący się w sercu uzbeckiej stolicy. To prawdziwy moloch, konstrukcja z betonu i szkła, górująca nad pozostałymi budowlami Taszkentu. Nie powala pięknem, ale jego rozmach budzi respekt – gmaszysko mieści 285 pokoi i 126 balkonów (!), zbudowany trzy dekady temu gościł znamienite osoby z całego świata z Federico Fellinim na czele. Zobaczyliśmy teatry, muzea, opery, siedziby rządu, pomnik Timura na koniu i metro z którego nas wyrzucono… bo zrobiłam w nim kilka fotek. Zwiedzanie kończymy przy katolickim kościele, gdzie trwa procesja Bożego Ciała. Dopiero tutaj dociera do nas iż dzisiaj to święto. Zapoznajemy się tutaj z ambasadorem Marianem Przeździeckim, konsulem Waldemarem Kowalskim oraz sekretarzem Romanem Przybyłkiem wraz z rodziną.

Po rozmowach przy naszym aucie, rozjeżdżamy się, tymczasem Aleksander proponuje nam nocleg w „Grand Atlas Hotel”, wstępna cena to 218tys. sumów, ostało się na 200tys., ale to i tak cena tylko dla innostrańców, tubylcy płacą tylko połowę… jak nazwać tę dysproporcję?.. „sumobranie”?

uzbekistan-15-06-04

Ciut o bardzo ważnej postaci Timura Chromego: Urodził się w 1336 w Chodża Ilgar koło Keszu (Shahrisabz), zm. w 1405 w Otrarze – znany jest również jako Tamerlan i Timur Lenk (od Timur-e Lang – Timur Kulawy), założyciel dynastii Timurydów, panujący w latach 1370-1405, zdobywca większości Azji Środkowej, Iranu, Iraku i Zakaukazia. Timur był synem zubożałego arystokraty z mongolskiego plemienia Barłasów – Taragaja. Jego imię pochodzi z języka mongolskiego i oznacza żelazo (cóż za przemysłowe imię). Timur zaczynał od dowodzenia niewielką bandą (mimo iż zarządzał miastem Kesz i powinien posiadać środki do życia, możliwe jednak, że były one niewystarczające), która grabiła pasterzy. Coraz bardziej zyskiwał na popularności dzięki sprawiedliwemu dzieleniu się łupami z podkomendnymi. Z czasem banda rozrosła się do kilkuset wojowników i ich cele stawały się coraz zuchwalsze. W jednym ze starć zbrojnych, Timur został ciężko ranny w rękę i biodro, w których stracił władzę, jednak mimo kalectwa nie zaprzestał aktywnego życia koczownika. Stąd pochodzi jego przezwisko Timur Lenk – Timur Kulawy, które w zniekształconej formie Tamerlan przyjęło się w Europie. Timur podczas swych 35 lat rządów w okresie od 1370 do 1405 r. panował nad hordami koczowników ze stepów, między innymi rodzimego Mawarannahru, pobił wielu władców różnych krajów i krain. Równie wielu uzależnił od siebie jako swoich wasali. W największych wyprawach wojennych mógł liczyć na 150-tysięczną armię, żądną wielkich łupów. Timur był jednym z największych wodzów w historii. Zmarł w 18lutego 1405r podczas swej ostatniej wyprawy na podbój Chin rozpoczętej 8 stycznia tegoż roku. Timur ruszył z Samarkandy Punktem koncentracji wojsk został Taszkent. Wielkiej wyprawie nie sprzyjała aura, panował bardzo duży mróz. W Otrarze Timur prawdopodobnie ciężko zaniemógł. Jego stan pogorszył się po próbie rozgrzania organizmu arakiem. Przeczuwając zgon, wyznaczył na następcę swojego wnuka Pir Mohammada Dżahangira, a ostatnie słowa Tamerlana przed śmiercią ponoć brzmiały następująco: „Wiem, że moja dusza wkrótce opuści ciało i zostanę zabrany ku tronowi Boga, który daje życie i życie odbiera. Proszę, byście nie przelewali łez po mojej śmierci. Zamiast drzeć szaty i biegać wokół jak oszalali, módlcie się do Boga o łaskę dla mnie. Powiedzcie Allach akbar, Bóg jest wielki, i powtarzajcie Al-Fatihę ku pocieszeniu mej duszy. Mam nadzieję, że skoro Bóg uprawnił mnie, bym nadawał prawa Iranowi i Turanowi, aby w tych królestwach wielcy nie ciemiężyli ubogich, przebaczy mi moje grzechy, których liczba jest bezkresna. Ogłaszam Pira Mohammeda, syna Dzahangira, moim jedynym dziedzicem i pełnoprawnym następcą na tronie. Będzie on panował w Samarkandzie suwerennie i samodzielnie, tak aby mógł zarządzać sprawami imperium, wojska i wszystkich krajów i miast podległych jego władzy. Nakazuję wam wszystkim, abyście byli mu posłuszni i poświęcili życie, by mógł utrzymać swoją władzę, tak aby świat nie pogrążył się w chaosie i owoce mego wieloletniego trudu nie poszły na marne. Jeśli pozostaniecie zjednoczeni, nikt nie ośmieli się wam przeciwstawić, ani w najmniejszym stopniu podważyć mojej ostatniej woli”. Po krótkiej chwili dodał jeszcze: „Pamiętajcie, aby robić wszystko, co wam nakazałem, by utrzymać pokój i porządek publiczny. Zawsze bądźcie dobrze poinformowani o sprawach waszych poddanych. Bądźcie mężni i trzymajcie miecz w dłoni z odwagą, a tak jak ja będziecie się mogli cieszyć długim panowaniem i ogromnym imperium. Oczyściłem Iran i Turan z nieprzyjaciół oraz burzycieli pokoju i przyniosłem im sprawiedliwość i dobrobyt. Jeśli posłuszni będziecie mej ostatniej woli i uczynicie sprawiedliwość przewodnikiem wszystkich swych działań, to imperium na długo pozostanie w waszych rękach. Jednak zły los was czeka, jeśli wkradną się niezgoda i rozłam. Wrogowie rozpoczną wojny, które trudno będzie zakończyć, a państwo i wiara poniosą nieodwracalne straty”. Po śmierci Tamerlana, wbrew jego ostatniej woli, nowym władcą państwa został obwołany jednak inny jego wnuk Mirza Halil Sułtan, który roztrwonił bogactwa nagromadzone przez jego dziadka. Zajęło mu to tylko cztery lata, po których został zabity przez niezadowolonych emirów (choć są też inne wersje jego śmierci). Władzę w 1409 r. przejął na czterdzieści lat najmłodszy syn Tamerlana, Szahruch. Syn Timura, którego stolicą był Herat w Chorasanie (obszar dzisiejszego Afganistanu), odczuwał już powolny rozpad imperium swego ojca, ponieważ władał w rzeczywistości tylko centralną i południową częścią państwa. Syn Szahrucha, Uług-beg, sprawujący rządy w Mawarannahrze, postępował prawie jak niezależny władca, niewiele robiąc sobie z zarządzeń swego ojca. W Iranie i Iraku wystąpiły tendencje wyzwoleńcze spod jarzma Timurydów. Po śmierci Szahrucha w 1449 r. rozkład państwa jeszcze przyspieszył. Dlatego w latach 60. XV w. państwo założone przez Tamerlana, a po jego śmierci rządzone przez potomków, przestało istnieć.

05.06.2015r – piątek

Opuszczamy Taszkent i jedziemy dalej na północ, do granicy z Kazachstanem. Na wyjeździe ze stolicy, milicja informuje nas iż przejście drogowe znajdujące się 13km dalej, na drodze nr M39 prowadzącej do Shymkent, jest od 5 lat zamknięte. Należy wrócić się 80km w kierunku Samarkandy do Chinaz (Chinoz) i tam znajduje się obecnie granica uzbecko-kazachska. Ponownie jak cztery lata temu, kiedy jechaliśmy na motocyklu, nie możemy wydostać się z tego kraju. Wtedy była sytuacja wojny o wodę z Tadżykistanem, teraz zupełnie nie rozumiemy, co takiego stało się, że zmieniają się punkty graniczne i nikt racjonalnie nie potrafi tego wyjaśnić. Truchlejemy jedynie nad ilością pozostałego paliwa. Po uzbeckiej stronie zaczynamy od 20$USD łapówki, za brak ubezpieczenia – zielona karta nie obejmuje tego kraju, a przy wjeździe nikt go nie żądał i nie było punktu do jego wykupu. Nie będziemy opisywać szczegółów odprawy, gdyż jest to kopia poprzednich. Po kazachskiej, godzinę stoimy w kolejce po pieczątkę do paszportu, natomiast nie mamy „trzepania auta”, pojazd jest w całości skanowany. Po czterech godzinach, przechodząc te szykany w potwornym upale, jesteśmy na trasie w kierunku Shymkent. Szczęśliwym trafem, już po 10km jest stacja paliw, wymieniamy pieniądze 100$USD daje 18tys. KZT- tenge, za litr oleju płacimy 0,89tenge (1,70zł) i dalej w drogę. Ciąg dalszy dnia, to typowa „przejazdówka” w kierunku stolicy Ałma Aty (Ałmaty) drogą M39. Pierwsze 200km tragiczne objazdy i przebudowa drogi. Wszyscy jeżdżą jak chcą, potworny kurz, brak informacji o objazdach. Mamy pierwsze spotkanie z policją, za ominięcie innego pojazdu, który nieomal utknął w „ jamie”. Czepiają się, że przecież jest znak zakazu wyprzedzania, ale jak ominąć tysiące dziur, kiedy uczestnicy ruchu wiją się jak żmije na gorącym piasku?.. oj… gdyby nie inny ważniejszy incydent drogowy, gdzie po wypadku, kierowcy się pobili, ustalając kto zawinił, to pyskówka trwałaby dłużej i pewnie wyciągnęliby od nas jakieś „tengie” wartości. Co widzimy z drogi? Właściwie nic takiego, trochę drogich aut, raz na czas jakaś kosmiczna budowla.

Po przebyciu następnych 350km, 70km przed Taraz, w Shakpakbaba, nocujemy gospodarstwie u kazachskiej rodziny, gdzie tuż obok ich domu rozbijamy nasz obóz, a wszyscy patrzą i nic nie mówią, tak zdziwił ich nasz blaszany domek na gumach.

uzbekistan-15-06-05

06.06.2015r – sobota

Rankiem, do pożegnania stanęła cała rodzina, dzieciakom rozdaliśmy piłki, malowanki i długopisy, a gospodyni zaprosiła nas na herbatę. Po drodze, cudowne krajobrazy na tle ukwieconych, seledynowych łąk, widok ośnieżonych gór pasma Ugamrizmasi ze szczytami o wysokości ponad 4000m n.p.m (najwyższy Mt. Manas 4484m n.p.m.). Przedzieramy się przez potężne miasto Taraz i od tego momentu wpadamy na betonową, super autostradę, prowadząca nas do Ałma Aty. Przed wjazdem do miasta z przeciwległego wzgórza, gdzie umieszczono monumenty dwóch wojowników na koniach, podziwiamy panoramiczne widoki na góry i zielone doliny. Po przebiciu się przez przedmieścia, gdzie szare bloki chowają się za gęstym murem drzew, docieramy do podgórskich kurortowych i reprezentacyjnych miejsc, włącznie z kompleksem skoczni narciarskich. Miasto zaskakuje nas niezwykle pozytywnie schludnością, nienagannym stanem dróg i czystością. Inwestycje budowlane godne światowych metropolii. Zadbana zieleń, mnóstwo kwiatów i kompozycji roślinnych z przystrzyżonymi drzewami. Czuć zainwestowane pieniądze z bogactw natury jakimi dysponuje ten kraj. Kraj posiada dość bogate złoża surowców energetycznych (węgiel kamienny, ropa naftowa, gaz ziemny) oraz rudy żelaza, miedzi, cynku, ołowiu, fosforytów, chromu, manganu, srebra i złota. Od kilku lat zajmuje pierwsze miejsce na świecie w wydobyciu rud uranu, wyprzedzając wieloletniego lidera, Kanadę. Po dwóch godzinach włóczęgi opuszczamy starą stolicę Kazachstanu (nowa Astana, ulokowana na stepie zyskuje tym, że nie będzie tam strat spowodowanych ruchami tektonicznymi, które wielokrotnie dotykały Ałma Atę). Jeszcze tego dnia, jedziemy w okolice Jeziora Qapshaghai Bogeni z myślą, że właśnie tam, zostaniemy na dzisiejszą noc. Oczywiście była możliwość wynajęcia pokoju w którymś z kasynowych hoteli w Qapshaghai za minimum 120$ USD, gdzie w blasku wielobarwnych neonów, trudno byłoby zasnąć, tutaj nikt nie przyjeżdża… żeby się wyspać.

W tym kazachskim „Las Vegas”, wybraliśmy inną opcję, nieco odstającą od „szykowności” miejsca… na parkingu obok portierni kombinatu zbożowego, gdzie z pomocą ochroniarza i pod jego okiem, rozbiliśmy własną resursę… smakoszy piwa, gdzie hazardem jest tylko to… że go zabraknie. Po długiej rozmowie, nasz portier nieco się otworzył i wylał z siebie wszystkie żale, jakie ma on i społeczeństwo Kazachstanu, w stosunku do władzy. Między innymi powiedział, że zarobki oscylują w granicach 250$ USD na m-c, że ci co jeżdżą tymi ślicznymi autkami, najczęściej mają po trzy kredyty i jedzą tzw. suchy chleb, pożyczki są na paskarskich warunkach, korupcja zżera kogo tylko się da, a wszystkie afery z rodziną prezydenta w roli głównej… aż trudno wymienić

uzbekistan-15-06-06

07.06.2015r – niedziela

Ruszamy dalej, drogą A3 przez kazachskie stepy na płn.-wsch. Mijamy sporadycznie usytuowane na trasie wioski i małe, koszmarne miasteczka, widać nowo powstałe domki, sklecone z dostępnych materiałów, często rozmaitych, z jakichś powodów wystawione już na sprzedaż. To stare, trąci ciężkim sowieckim stylem, to nowe, czasem wygląda jak zużyte, a czasem to coś jak Ałma-Ata, przez duże A… beton… chmury i stal… atak szkła… szok nie termiczny… to ww. to Kazachstan „D”, albo jeszcze gdzieś dalej w alfabecie. Temperatury oscylują około 25ºC, a nie jak wcześniej 40ºC. W zasadzie droga bez historii, pochłanianie kolejnych kilometrów, omijanie kolejnych dziur, bo to jeszcze posowiecka droga, chyba od tamtych czasów sporadycznie remontowana. Jedziemy pomiędzy niekończącymi się łąkami, które próbują wejść na pomięte górki. Po przebyciu tego dnia 700km, zatrzymujemy się na nocleg w miejscowości Ayakoz. Bazujemy w obejściu gospodarczym miejscowego żołnierza, który mieszka z żoną i rocznym synem. Jest skromnie, wręcz biednie, ale przyjaźnie. Zaprosili nas na kolację i herbatę, a my daliśmy coś dla dzieciaka.

08.06.2015r – poniedziałek

Rankiem, wczesna pobudka, żołnierz jedzie do pracy, a razem z nim, wszyscy opuszczają posesję, wieczorem nic nie wspomniał o pośpiechu, wydaje się, że chyba doszły do nich obawy, że na swoim podwórku, mają gości z obszaru Nato, a on, kazachski wojak, jest ze strefy układu z Rosją. Ależ konflikt interesów, objawił się przez noc wojskowemu, bo przecież dostał za nasz postój zapłatę. Z Ayakoz jedziemy do Georgievki, a tam odbijamy na Semey (Siemipałatyńsk). Ten odcinek drogi, to powtarzające się informacje o wybojach, dokładnie co 10 km, łatwiej byłoby na wjeździe do Kazachstanu, postawić jeden wielki znak… wyboje, dziury i roboty drogowe! Po drodze łąki, łąki, łąki… konie, kwiaty, krowy, jakieś skromne zabudowania. Posiadamy wiedzę, że nowa droga jest prawie w całości gotowa, jedynie pierwsze 25km, jedziemy doskonałym szutrem. Przebijamy się przez to wielkie, rozległe miasto i wyjeżdżamy w kierunku granicy z Rosją, usytuowanej 25km przed miejscowością Rubtsovsk. Przed odprawą, spora kolejka oczekujących aut. Odprawa z mniejszymi katorgami, Kazachstan i Rosja znajdują się w jednej unii celnej, więc funkcjonuje nieco mniej procedur. Po dwóch godzinach jedziemy dalej. Jeszcze tego dnia dojeżdżamy do miejscowości Pospelikha i na przydrożnym parkingu, obok baru i stacji paliw, zostajemy na nocleg. Nie mamy rubli, na granicy brak możliwości wymiany i po raz pierwszy, brak koników oferujących takie usługi. Tymczasem zmasowany atak komarów i meszek, nie pozwala zasnąć i daje zajęcie ręcznikom (jak one włażą, przecież mamy moskitiery).

09.06.2015r – wtorek

Nocleg w Pospelikha koszmarna, a to z powodu meszek i komarów, które wydają się być ponad przeciętnie duże. Jedziemy, miejsce dotychczasowych łąk, zastąpiły pola uprawne, dopiero przed Barnaul, pojawiły się wioski i ogródki działkowe. W mieście, pobieramy z bankomatu pieniądze (1€ – 60RUB-rubli) i jedziemy do Bijska. Po czterech latach od ostatniego pobytu w Rosji, zaskoczeni jesteśmy stanem dróg, jakością stacji paliw, serwujących poza paliwem kawę z ekspresu i przekąski. Po drodze, w wiosce Wierchnieje Żylino, odwiedzamy „Memorial Museum Of Cosmonaut G.S. Titov” (wstęp 50 rubli od os.), czyli muzeum poświęcone Titowowi, był to pilot myśliwski i doświadczalny, generał pułkownik, Lotnik Kosmonauta ZSRR. Jako pierwszy przebywał na orbicie całą dobę i ręcznie sterował statkiem kosmicznym. Titow wystartował do swojego lotu kosmicznego 6 sierpnia 1961r. na pokładzie statku Wostok 2. Była to odpowiedź ZSRR na loty Alana Sheparda (5 maja 1961r.) oraz Virgila Grissoma (21 lipca 1961r.), które nastąpiły bardzo szybko po locie Gagarina (12 kwietnia 1961r.). Jak zwykle, nie podano programu lotu. Szybko okazało się, że Titow nie lądował ani po jednym okrążeniu, ani po trzech. Lot trwał ponad dobę i był sukcesem przede wszystkim Siergieja Korolowa, konstruktora „Wostoka” i jego rakiety nośnej. Dopiero po wielu latach, podano do publicznej wiadomości, że lot Titowa nie był perfekcyjny, a sam Titow przez wiele godzin cierpiał na „chorobę kosmiczną”, spowodowaną jego słabą akomodacją do stanu nieważkości i nie pytajcie co po ponad dobie, bez możliwości poruszania się… zawierał kombinezon Titowa. Podobnie jak inni radzieccy kosmonauci, Titow za lot kosmiczny został uhonorowany tytułem Bohatera Związku Radzieckiego 9 sierpnia 1961 roku. I jak to się nagradza w tym kraju, dostał dużo me(d)tali… dwukrotnie odznaczony Orderem Lenina, Orderem Rewolucji Październikowej, Orderem Czerwonego Sztandaru Pracy, Orderem Za zasługi dla Ojczyzny 3. klasy oraz innymi odznaczeniami. Wieczorem docieramy do Bijska, na teren katolickiej parafii, do ks. Andrzeja – dziennikarza i redaktora syberyjskiej katolickiej gazety. Zawsze chętnie udostępnia to miejsce podróżnikom, przybywającym w te strony. Andrzeja znam już od 2007r., kiedy pierwszy raz gościłem w progach jego parafii. Obecnie stoi tu wybudowany i konsekrowany w zeszłym roku, nowy kościół pw. św. Jana Chrzciciela. Kolacja w knajpce prowadzonej przez Uzbeka, jedliśmy swego rodzaju pierogi, smażone na głębokim tłuszczu- czebureki z mięsem, grzybami, warzywami i serem… o wielkości „pirogu” noszonego przez Napoleona. Później łykamy pigułkę podróżniczo- regionalnej wiedzy, przekazanej nam przez ks. Andrzeja… przy zimnym piwie „Baltika”. Dzisiejszy dystans to 510km.

10.06.2015r – środa

Wreszcie dzień odpoczynku od jazdy. Ostatnie cztery dni, były zamierzonym pokonywaniem ogromnych przestrzeni, gdzie monotonia wpisana jest w scenariusz takiego przejazdu. Teraz dopiero zdaję sobie sprawę, że podróż motocyklem w takim układzie, jest sporo przyjemniejsza. Przemierzałem wielokrotnie takie przestrzenie, nigdy nie było to uciążliwe i nudne. Auto zamyka w takich sytuacjach przestrzeń i doznajemy uczucia zmęczenia monotonią w połączeniu z tym, że jadąc po kiepskich drogach motocyklem wybieramy, najlepszy jeden ślad, a nie dwa, co mniej absorbuje i meczy. Mamy sposobność nieco się oprać i oporządzić siebie i naszą toyotę. Tutaj od wielu dni, po raz pierwszy mamy dostęp do internetu, aby uzupełnić wiedzę i uporządkować wiadomości.

<<<< POPRZEDNIA ——– NASTĘPNA >>>>