Dzień 16. wtorek 21.10

Już przed 9.00 jesteśmy na trasie w kierunku Axum, byłej stolicy Etiopii. Jedziemy dokładnie na północ w stronę Erytrei. Wybieramy przejazd szutrowymi drogami na dystansie 400km. Alternatywnie, czyli z powrotem do głównej trasy, 70 km szutrem, a potem asfaltem przez Woldiya, Mekele, Adigrat, byłoby sporo ponad 600km. Wbijamy się od razu w potężne góry. Do Sekota, na odcinku 130km pokonujemy cztery przełęcze o wysokości oscylującej wokół 2800m.n.p.m. Pogoda doskonała, pastelowe, stonowane barwy żółci i brązu w połączeniu z soczystą zielenią i lazurem nieba, do tego dołączają kolorowe kaktusy, cudny kanion, zaczynają pojawiać się baobaby. Mijamy wioski, wkomponowane w górzysty teren, skromnie i czysto mieszkają tu lokalne plemiona w murzyńskich, trzcinowych chatkach… jednak żyją tu jak w przysłowiowym raju. Jest 35ºC, a drogami maszerują osły odziane w nosidła z pociętych metalowych beczek po ropie. Szutrówka całkiem przyjemna, osiągamy ponad 40km/h przeciętną przejazdu.

Najlepsze jest to, że drogi gruntowe, którymi się poruszamy nie są ujęte na mapach niemieckiego wydawnictwa Reise, których od wielu lat używamy… wielka plama dla tej firmy. Na trasie, w mijanych wioskach musimy pytać o właściwą drogę. Za Adi Abi, 130km przed Axum, na krótko pojawia się i ponownie znika „chiński” asfalt, droga w totalnej przebudowie. Po dziewięciu godzinach jesteśmy w Axum. Dzisiejszy przejazd to niezwykła gratka dla lubiących dzikość, naturę , trochę off-roadu i niepowtarzalne panoramy, rodem z obu Ameryk.

Zatrzymujemy się na zamkniętym parkingu „Ark Hotel”, brak toalet i dostępu do pryszniców powoduje, że korzystamy z wersji hotelowej i wynajmujemy pokój za 350birr w całkiem przyzwoitych warunkach. Trzeba nadmienić iż od wielu dni korzystamy z miejscowej wersji wyżywienia, a spożywane steki w cenie kilkunastu zł, smakują może nie tak jak te argentyńskie, ale są całkiem przyzwoicie przygotowane. Do tego smażone lub gotowane warzywa, ryż i oczywiście miejscowe piwo w cenie restauracyjnej 2,50zł.

14-10-21-map

Dzień 17. środa 22.10

Jeszcze wczoraj skontaktował się z nami przewodnik, którego polecono nam w Lalibeli. Umówiliśmy się z nim na 9.00, przybył punktualnie. Płacimy za jego dzisiejszy, całodzienny serwis 450birr, dodatkowo za kompleksowy wstęp do zarządzanych przez państwo zabytków po 50birr od os. i rozpoczynamy zwiedzanie starożytnej stolicy Axum. Miasto położone jest w północnej Etiopii, w regionie Tigray, w odległości ok. 50 km od granicy z Erytreą i ma obecnie 70tys. mieszkańców, z czego znaczna większość wyznaje chrześcijaństwo i należy do kościoła etiopskiego. Axum jest także świętym miastem tego wyznania. Miasto zostało założone ok. V wieku p.n.e. i było stolicą królestwa Axum (pierwszego państwa etiopskiego), a także miejscem koronacji cesarzy Etiopii. Ze względu na wartość historyczną, pozostałości starożytnego miasta, zostały w 1980r. wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Miejsce… legenda, ponoć to stąd wyruszyła królowa Saba na spotkanie z królem Salomonem i to tutaj powrócił ich syn Menelik z Arką, która przechowywana jest do dziś w jednym z kościołów. Oczywiście nie ma mowy, aby ją zobaczyć, ale magia tajemnicy wciąż działa. W spokojnym miasteczku, można obejrzeć pamiątki po czasach dawnej świetności, choć archeolodzy twierdzą, że zarówno ruiny pałacu Saby, jak i jej basen, są ponad tysiąc lat późniejsze. Poza niedostępną Arką, symbolem Axum są kamienne stelle, porównywanie ich do piramid jest zapewne trochę na wyrost, to swym ogromem robią wrażenie.

Z trzech bogato rzeźbionych stelli, dziś tylko jedna wciąż stoi na swoim miejscu, mocno pochylona i zabezpieczona przed upadkiem. Druga, największa i najwyższa ( 36m wys. 520t wagi) została zbyt płytko wkopana i przewróciła się, łamiąc w kilku miejscach. Po inwazji włoskich wojsk w roku 1936 na ówczesną Abisynię, w 1937r. na osobisty rozkaz Mussoliniego, trzeci obelisk został zrabowany przez żołnierzy, pocięty na trzy części i przetransportowany do Włoch. Ustawiono go w centrum Rzymu. Po II wojnie światowej, rząd Etiopii uważał obelisk za ważną część swego dziedzictwa kulturowego państwa i przez lata zabiegał u Włochów o jego oddanie. Już w 1947 r. ONZ uznało, że obelisk powinien wrócić na swoje pierwotne miejsce. W końcu po wielu latach nacisku, rząd włoski, w kwietniu 1997r. zgodził się na zwrot zabytku. Pierwsze kroki w celu rozebrania obelisku i przewiezienia go na miejsce przeznaczenia, podjęto dopiero w 2003r. I w tym miejscu zaczyna się dość zawiła, ale jednocześnie skuteczna logistyka. Zamierzano przewieźć obelisk z powrotem do Etiopii w marcu 2004r., niestety, wkrótce po podjęciu decyzji, uderzył w niego piorun i zniszczył wierzchołek, co spowodowało konieczność poddania go konserwacji. Kolejnym problemem było znalezienie odpowiedniego środka transportu. Ponieważ po oderwaniu się Erytrei, Etiopia straciła dostęp do morza, a stosunki między tymi państwami wciąż były napięte, dostęp przez pobliski erytrejski port Mitsiwa’e, przez który obelisk wywieziono z Afryki, był niemożliwy. Rozcięty ponownie na trzy równe części i odrestaurowany zabytek czekał więc na przewiezienie do Etiopii w magazynach, niedaleko rzymskiego międzynarodowego lotniska im. Leonardo Da Vinci w Fiumicino. Jednym z problemów transportowych, była niewystarczająca długość pasa startowego na lotnisku w Axum. Drogi i mosty między Addis Ababą a Axum, nie nadawały się do tak skomplikowanego transportu drogowego. Jedynym wyjściem była modernizacja i wydłużenie pasa startowego lotniska w Axum. Ostatecznie obelisk został przewieziony w trzech lotach (19, 22 i 25.04.2005) samolotem Antonow An-124 Rusłan. Najcięższa część ważyła 60 ton. Przywiezieniu pierwszej części obelisku towarzyszyły barwne uroczystości i miał on być ponownie ustawiony we wrześniu 2005r. Cała operacja kosztowała rząd włoski ok. 6 mln euro. Granitowy obelisk z Axum, sprzed 1700 lat, o wysokości 24 m i wadze około 180 t, arcydzieło stworzone przez cywilizację Axum, uważany za najwyższy obelisk, jaki kiedykolwiek został wzniesiony na naszym globie… powrócił na swoje miejsce.

Po zwiedzeniu kompleksu ponad 50-ciu stelli, przeszliśmy do sąsiadującego zespołu kościołów, łącznie z tym, w którym przechowywana jest Arka. Za wstęp zażądano od nas 150birr. Według koptyjskiej tradycji, w tutejszej bazylice, przechowywana jest Arka Przymierza. Wejście do środka jest niemożliwe, historyczne potwierdzenie tego faktu również. Tylko jeden zakonnik ma prawo wejścia do przybytku, gdzie przechowywana jest Arka i jest to godność piastowana dożywotnio. W odpowiednim czasie, on sam dokonuje wyboru następcy. Etiopczycy wierzą, że w środku jest autentyczna Arka Przymierza, chroniąca tablice z 10 przykazaniami, które Mojżesz otrzymał od Boga na górze Synaj.

Zwiedzamy jeszcze stary kościół St. Mary of Zion (wstęp tylko dla mężczyzn) i nowy kościół St. Mary of Zion. Następnie jedziemy pod ruiny pałacu i grobu króla Kaleba i pod ruiny pałacu królowej Saby. Po drodze zajeżdżamy pod kamień z inskrypcjami w parku Ezan i wielki basen królowej Saby.

Zaglądamy oczywiście na miejscowy market i jesteśmy pełni podziwu dla specjalistów od recyklingu. Większość wyposażenia gospodarstwa domowego, oferowana na targu, to przetworzone opakowania po beczkach, puszkach po oleju (często made in USA) i innych blaszanych odpadach… z których powstają naczynia, sita, kuchenki i inne urządzenia AGD… potrzebne etiopskiej gospodyni, do jej pracy w kuchni. Zauważamy również, że brak w tym kraju produktów z Chin, większość oferowanego, fabrycznego towaru to produkty made in Ethiopia, tak właśnie było z plastikowymi sandałami w jaskrawych kolorach, gdzie w pierwszej wersji, nawet ułożyliśmy sobie scenariusz programu… „drogi za buty”. I tak, w zamian za dopuszczenie Chińczyków do budowy dróg… ukłonem w stronę Etiopii, byłyby właśnie wyżej wymienione kolorowe sandałki w niepoliczalnej ilości sztuk (praktycznie wszyscy w nich chodzą). Tymczasem udowodniono nam błędność teorii i żeśmy się mocno zdziwili. W ofercie jest mnóstwo rękodzielnictwa, toteż zakupiliśmy gliniany dzbanek do parzenia tradycyjnej kawy za 30birr.

Dzisiejszy objazd Axum, kończymy zwiedzaniem grobowców króla Baltazara, jednego z trzech króli (tego o czarnej karnacji), którzy przybyli przywitać Boże Dziecię w Betlejem, a który to pochodził właśnie stąd.

Dzień 18. czwartek 23.10

Rano ruszamy z Axum w kierunku najwyższego szczytu Etiopii Ras Dashen (4550 m. n.p.m.) i okalającego go Parku Narodowego Simien Mountains. Pierwszy odcinek do Togo Ber, to nowy asfalt, dalej to totalny plac budowy i całkowita rekonstrukcja starej drogi. Co widać z drogi?… bardzo biedne wioseczki i spektakularne panoramy. Ponieważ wkroczyliśmy ponownie w wysokie góry, prace inżynieryjno-drogowe skutecznie zakłócają przejazd. Rumowiska skalne, wykopki, do tego wąsko i stromo… no cóż, żeby mogło powstać nowe, trzeba rozkopać stare. Za Zarima, roboty drogowe mają swój finał, natomiast stara droga biegnie karkołomną trasą, oczywiście gruntową, wyprowadzając nas na strome zbocza i przełęcz położoną na 2900m.n.p.m., gdzie ulokowało swoje bytowanie miasteczko Debark. Jest ono bazą wypadową do Simien N.P. Jest zbyt późno, aby go dzisiaj zobaczyć, tak więc przekładamy to na jutro.

Dzisiejszy przejazd 260km zajął nam 6 godz. Jedyne co załatwiamy jeszcze dziś, to w biurze parku permit na wjazd (200birr wstęp 2 os., 300birr guide, 150birr scout). Obligatoryjnie zabiera się przewodnika i ochroniarza z karabinem, sami nie wiemy po co?… do parku?… być może każdy musi zarobić, a kto płaci lepiej niż biały turysta. Suma, summarum jest to razem ok. 33$USD. Oj! jak tanio w porównaniu z Tanzanią i Kenią, tam z pewnością znalazłoby się jakieś dodatkowe „0” na końcu. Jesteśmy umówieni z naszą obstawą, na jutro na 7.30. Od 1969r. obszar gór Simien jest chroniony jako Park Narodowy Siemien, a w 1978r. został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Charakterystyczną cechą rzeźby tych gór, są płaskowyże rozdzielane przez doliny oraz liczne iglice skalne.

14-10-23-map

Baza noclegowa w Debark dość rozbudowana, wybieramy Simien Park Hotel w cenie 400birr za pokój 2os. z łazienką. Na tych wysokościach nieco zimno, wersja kempingowa odpada z braku odpowiednich campów, a przy tak niskiej cenie przyzwoitych hoteli, spanie na hotelowym parkingu za 10$USD to absurd.

Dzień 19. piątek 24.10

Noc bardzo zimna i nieznośna… całą noc głośnikowy duchowny majaczył, trudno pojąć czy były to modły, czy po prostu się schlał i nie mógł przestać. Nasi towarzysze podróży do Simien N.P., czyli obowiązkowy guide i scout z kałachem, są punktualnie i o 7.30 ruszamy do parku na wersję „Day Trip”. Po 14km brama wjazdowa, byliśmy tu już wczoraj, aby dowiedzieć się, że bilety należy wykupić w siedzibie biura parku, mieszczącego się w Debark. Tym razem po skrupulatnym sprawdzeniu… permit jest, guide jest i skaut jest… mamy otwartą bramę. Do pierwszego viewpointu, czyli następne 13km i wreszcie etiopski „Grand Canyon”…otwarta panorama wyniosłych gór poprzecinanych dolinami i jarami rzek Takkaze, Mayshasha i Jinbar Wetz, widzimy drogę którą jechaliśmy wczoraj z Axum, a na rezemglonym horyzoncie, prawdopodobnie Erytrea i Morze Czerwone. Słońce dokładnie oświetla wszystko z odpowiedniej strony, drzewa pilnujące stromego zbocza, postarzały się mchów siwymi brodami, fioletowe i żółte kwiatki rosną obok ziół.

Widoki z wysokości 3260m.n.p.m są niepowtarzalne, a biorąc pod uwagę, że Simien to najwyższy masyw górski na Wyżynie Abisyńskiej, to z jego najwyższego szczytu Ras Dashen (4550 m n.p.m.)… to byłby dopiero spektakularny widok przez duże „W”, bo przecież jest czwarty w Afryce, po Kilimandżaro, Kenii i Ruwenzori. Simienskie szczyty są niesamowite; szerokie płaskowyże pocięte głębokimi dolinami o pionowych ścianach, strzeliste iglice itp. Ale to normalny krajobraz Etiopii… Simien jest „tylko” trochę wyższy niż pozostałe wyżyny na etiopskim płaskowyżu, dlatego nie jest w Etiopii traktowany jak u nas Tatry, lecz jak Podhale, gdzie normalnie żyją ludzie. I to jacy!… na temat Felaszów jeszcze długo będą się toczyć spory, skąd się wzięli. Niczym nie różniący się wyglądem od pozostałych ludów Etiopii, ale wyznają… judaizm. I to w pierwotnej wersji, przed reformami proroków, Izajasza, Jeremiasza, Ezechiela i innych. Ich przodkowie wywędrowali z dzisiejszego Izraela, około trzech tysięcy lat temu. Przecież właśnie stamtąd przybyła do Salomona, królowa Saba, a przodkowie Etiopczyków do Afryki. Zresztą etiopska legenda mówi… że pierwszy jej władca, Menelik I był synem Salomona i Saby… o czym już wspominaliśmy. Można więc powiedzieć, że Felaszowie to Etiopczycy w czystej, nie skażonej chrześcijaństwem postaci. Sami Felaszowie z kolei twierdzą, że ich przodkowie stanowili eskortę Arki Przymierza, którą król Salomon kazał ukryć w Etiopii. Jak by nie było, faktem jest, że Felaszowie nie chcieli się podporządkować etiopskim cesarzom i wielokrotnie toczyli ze sobą wojny. Ulegli dopiero komunistycznemu Mengistu Hajle-Marjam, który zaczął ich prześladować. Wtedy Izrael ogłosił, że przyjmie wszystkich Felaszów i większość z nich wyjechała do Izraela. Tyle o ludziach zamieszkujących te tereny, nas interesują również zwierzęta, a najbardziej małpy… gelada baboons, są charakterystyczne; mają długie tworzące „płaszcz” włosy z przodu ciała oraz nagie czerwone płaty skóry na piersi i pośladkach, stąd inna jej nazwa to małpa z krwawiącym sercem. Żywią się wyłącznie trawą i korzonkami, siedząc wyskubują świeże pędy. Takiej uczty dla zmysłów, dawno nie mieliśmy, a dalecy jesteśmy od porównań, bo i po co, jak wiemy… miejsca, zdarzenia, ludzie, zwierzęta, kultury i wszystko inne, nigdy nie są do porównania, zapewne jest to specyficzne i nadzwyczaj naturalne miejsce na naszym globie, które zasługuje na przedrostek „naj”… z tylko pochlebnym dowymyśleniem.

Powracamy z parku w południe, tankujemy auto na „black markecie” (czyli na drodze), prawie się pobili (bo niby czyje paliwo będzie polewane), po czarnorynkowych cenach (z kanistrów), gdyż na stacji paliwowej od 2dni brak dostaw (jak dowiozą, to kto żyw, zabiera kanistrów ile w domu ma i tankuje). Kontynuujemy podróż w kierunku Gondar, poprzedniej stolicy Cesarstwa Etiopii. Miasto zostało założone w 1580r., a cesarską stolicą zostało za panowania cesarza Fasiledesa (1632-1677). Obecnie, ze względu na pozostałości pałaców cesarskich, Gondar jest obiektem turystycznym, jednym z ważniejszych w Etiopii (obok Lalibeli), w 1979r. wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO (wstęp 200birr od os.) Bywa określany jako „afrykański Camelot”. Wedle przekazów, pierwszy zamek został zaprojektowany przez budowniczego z Indii, kolejne były już budowane przez samych Etiopczyków. Na kompleks „Fasil Ghebbi” składają się zamki, pałace, kościoły oraz inne budynki. Całość otoczona jest kamiennym murem o długości 900 metrów. Cesarz Fasiledesa, postanowił zbudować rezydencję, dorównującą posiadłościom panujących w tym czasie europejskich monarchów, o których słyszał od misjonarzy. Zapoczątkował tym samym tradycję dynastyczną, każdy jego panujący potomek budował kolejny zamek. I tak na niewielkim terenie, przez dwieście lat, powstały imponujące pałace zdobione drogocennymi kamieniami, kością słoniową i złotem. Dziś, ostały się jeno mury, w których trudno doszukiwać się dawnego przepychu, ale i tak sprawiają niebywałe wrażenie. Największym budynkiem jest pałac Fasiledesa i ma znakomitą sylwetkę. Wchodzimy do środka i oglądamy kilka sal, jedna z nich ma pozostałości sufitu kasetonowego… dziś niestety rządzą tu gołębie. Cały kompleks był, jak na Afrykę, bardzo luksusowy. Królowie mieli w osobnych budynkach ogromną salę muzyczną, saunę a nawet lwy w klatkach… takie mini ZOO. W 1941r., podczas II wojny światowej, Brytyjczycy prowadzący w Etiopii wojnę z Włochami, zrzucili bomby na niektóre budowle, ale kompleks przetrwał w zasadzie bez większych zniszczeń.

Jeszcze tego dnia, docieramy do położonego o 170km na południe miasta Bahir Dar, leżącego nad brzegami jeziora Lake Tana, zwanego tu morzem, Tana See. Błyskawicznie znajdujemy zakwaterowanie w samym centrum, ponownie nie korzystamy z wersji kempingowej, gdyż super pokój, włącznie ze śniadaniem oferują nam za 400birr.

… nadszedł moment, by napisać o czymś bardzo istotnym i powtarzalnym… o ceremoniale picia kawy w Etiopii. Od tej pory wszystkim będziemy powtarzać… etiopska kawa jest najlepsza na świecie! Mało kto wie, że to Etiopia jest kolebką kawy. Nazwa kawy pochodzi prawdopodobnie od arabskiego kahwa. Do większości języków europejskich, przeniknęła poprzez tureckie słowo kahve i utworzoną od niego włoską nazwę caffè. Drugą prawdopodobną etymologią nazwy kawa, jest nazwa etiopskiego miasta Kaffa, dziś Kefa. W Polsce pojawiła się po bitwie pod Wiedniem w 1683r. w formie tureckiej (choć wcześniej już znana była regionalnie, np. w Kamieńcu Podolskim, gdzie dla wojsk osmańskich, stworzono po zajęciu przez nie miasta… kawiarnie, tak że i polscy mieszkańcy Kamieńca, mogli się wówczas zapoznać z kawą i kawiarnią). Proces parzenia małej czarnej, to ceremonia prowadzona przez specjalnie przygotowaną do tego osobę płci żeńskiej, w specjalnie wyznaczonym miejscu, gdzie wokół rozrzucone są liście, a na nich kwiaty. Zamawiając kawę, ogląda się wszystkie zabiegi parzenia nad paleniskiem w specjalnych ceramicznych naczyniach. Gotowy napój podawany jest w małych, białych filiżankach bez uszek. Uczestnicy „kawopicia”, siadają w koło na małych stołeczkach, a filiżanki stawiane są na niewielkim stoliczku. Tworzy to atmosferę kameralności i skupienia nad czymś małym, ale niezwykle wyjątkowym. Dolewanie mleka… byłoby uznane za profanację, nie tylko napoju, ale i parzenia kawy.

14-10-24-map

Dzień 20. sobota 25.10

Z rana ruszany do małego portu i wykupujemy rejs na pół dnia po jeziorze Tana (800birr), ze zwiedzaniem kilku monastyrów (każdy 100birr od os.). Jezioro Tana znajduje się na wys.1800m.n.p.m. i zajmuje powierzchnię około 2800km². Okazuje się szybko, że wycieczki tego typu, zahaczają jedynie o południową zatoczkę tego ogromnego jeziora, którego końca nie widać, niczym na morzu. Na łódce, razem z nami, płynie jeszcze Angielka i Etiopczyk. Najpierw kierujemy się na wyspę z mało interesującym monastyrem „Entos Eyesu Monastery”, a później na półwysep Zege, gdzie odwiedzamy monastyr „Ura Kidane Meret”, z absolutnie zniewalającymi malowidłami. Wąska ścieżka, pośród bujnych zielonych drzew i niezliczonych „marketów”, prowadzi do niewielkich i skromnych zabudowań.

Tu po raz pierwszy stykamy się z tym charakterystycznym dla północnej Etiopii, stylem sztuki sakralnej. Znajdują się tu dobrze zachowane malowidła z XVIIw., zaś sam budynek, o okrągłym kształcie z wieloma potężnymi drzwiami pochodzi z XIIIw. Miejsce byłoby mistyczne i tajemnicze, gdyby nie namolny handel,wytrącający człowieka z rozmyślań nad tematem. Wracamy do łodzi i płyniemy dalej, do Maryam Debe przy ujściu Nilu. Samo ujście, to nic ciekawego, gdyby nie świadomość, że tu właśnie bierze początek Nil Błękitny… jeden z dwóch głównych dopływów Nilu. W tym miejscu spotykamy rodzinkę hipopotamów leniuchowatych, w wodzie o kolorze kawy z mlekiem. Miejscowa ludność, przemieszcza się po jeziorze papirusowymi łódkami z napędem wiosłowym. Po pięciu godzinach pływania zdezelowaną łodzią, jesteśmy ponownie w Bahir Dar. Angielski podróżnik i badacz udowodnił, że Nil Błękitny ma białego brata o 1100 km dłuższego i za początek „Królowej Rzek” uważa się źródła Nilu Białego w okolicach Jeziora Wiktorii. Obecnie twierdzi się również, że Nil Błękitny ma początek wiele dalej, bo dopływa do Jeziora Tana wąskim strumieniem.

By zobaczyć przełom Nilu trzeba przejechać ok. 35 km do Tys Yssat kamienistą, wyboistą drogą w tumanach kurzu, co czynimy dzisiejszym popołudniem. Wykupujemy wstęp po 200birr od os., obowiązkowego przewodnika za 150birr oraz parking 50birr i podążamy pieszo w stronę rzeki, aby następnie przeprawić się łodzią na drugą stronę. Później jeszcze 15minut marszu w towarzystwie natrętnych handlarzy, którymi również są dzieci i stajemy przed wodospadem „Blue Nile Falls”o długości 400m i wys. 45m. W rankingu spojrzeń na wodospady, z pewnością nie imponuje spektakularnością, ale mimo wszystko, to drugi co wielkości wodospad Afryki po „Victoria Falls”, który to oglądaliśmy na pograniczu Zimbabwe i Zambii. Tylko 25% wody przepływa przez wodospad, ponieważ jej większość przekazywana jest do pobliskiej elektrowni.

Dzień 21. niedziela 26.10

Noc, zwyczajowo zawodzona przeciągłym lamentem, ale dziś dość komfortowy dzień, mamy do pokonania niespełna 400km, z czego połowa to powrót tą sama trasą, do Azezo którą przybyliśmy tu przedwczoraj. Wyruszamy więc z Bahir Dar dopiero w południe. Po drodze w okolicy Degoma, zauważamy zamek na wzgórzu, zbaczamy z głównej trasy i pniemy się w górę, ledwo widoczną ścieżką. Niesamowite, gdzieś w Etiopii, na zarośniętym wzgórzu, stajemy nagle przed dobrze zachowanymi ruinami zamczyska „Guzara Castle”z końca XVIw. Tak się składa, że jest pora obiadowa i byłoby pięknie coś zjeść w tak niezwykłym miejscu… byłoby!… ledwie padł zamysł, nie wiadomo skąd, staje przed nami czwórka dzieciaków (jak zwykle „jujuje”o coś proszą), no cóż, w tym kraju to nagminne, niby nikogo nie ma, a jednak jest… i to zawsze w liczbie mnogiej… myślenie w Etiopii o odrobinie intymności i spokoju… to chciwość abstrakcji. Po dotarciu do Azezo, zbaczamy na zachód, w kierunku granicy z Sudanem.

Poruszamy się malowniczym, górzystym i niespotykanie zielonym terenem, gdzie poza kilkoma wioskami, nie ma nic zajmującego. Wąwozy, strome górskie zbocza, prowadzą nas zdecydowanie w niższe partie Wyżyny Abisyńskiej, aby w końcu w Shenedi, przejść w regularną pustynię.Co za tym idzie?… znaleźliśmy się w gorących masach powietrza, z temperaturami w okolicy 40ºC. Na rogatkach granicznego miasta Metema, zajeżdżamy do hotelu bez nazwy park i wykupujemy miejsce parkingowe za 150birr z dostępem do toalet (styl syberyjski) i prysznica w jednym z pokoi (grzyb zdemolował destrukcję), ile by nie wypić alkoholu… wersja hotelowa absolutnie odpada z powodu łachmaniarskiego standardu (czy oni tego nie widzą?… a może tak ma być?). Jeszcze tego dnia wymieniamy waluty, gdyż mamy wieści iż w Sudanie, to bardzo skomplikowane i niepewne zadanie. Za 100$USD, dostajemy 700 SDG- funtów sudańskich. Pijemy ostatnie piwa, w parkingowym barze na wolnym powietrzu, od jutra całkowita prohibicja, jej naruszenie pociąga za sobą karę grzywny lub… chłosty. W tym kraju obowiązuje prawo szariatu, pod które, jak się okazuje, podpadają także obcokrajowcy… kara pieniężna i baty!… nie pijemy!

14-10-26-map

… opuszczamy kraj pachnący kawą… sępek świata… gdzie obcokrajowców nazywają Farendżi, słowo zaczerpnięte z włoskiego, kiedy to Włosi okupowali te tereny. Ze słowem farendżi wiąże się przekonanie, że ta osoba jest bogata, że stać ją na wszystko, że można prosić ją o wszystko. Etiopczycy oczekują pomocy od obcokrajowców, jakby myśleli, że się im ona należy. Mają cały czas pretensje o to, że biały człowiek miesza się w ich sprawy, a zarazem naciskają go, by im pomagał… trochę śmieszne to przekonanie. Co najciekawsze, dzieci już od kołyski wiedzą, co znaczy obcokrajowiec. Nie raz zostałam „napadnięta”przez grupę maluchów, które wyciągają ręce krzycząc: Farendżi one birr! Zastanawiające, że tak małe szkraby, wiedzą już, o co chodzi, kim jestem. Nie raz zdarzało mi się przejść z taką procesją po kilkadziesiąt metrów, zanim odpuściły. Widać ta wiedza przekazywana jest im od kołyski. To wszystko może nieco irytować, sprawiać wrażenie, że każdy coś od ciebie chce. Do tradycyjnego już „you, you, you” dołączyła gama różnych żądań. Nie tylko o pieniądze, ale i o koszulkę, buty, wodę, długopis i cokolwiek. W kraju sławnym z długodystansowych biegaczy, dzieciaki są w stanie dotrzymać mi tempa przez kilkaset metrów, by zostać zastąpionymi przez kolejnych uczestników niekończącej się sztafety. Jak szybko potrafią biegać, nie raz się przekonałam. Żebraniem nie parają się tylko dzieci, ludzie w różnym wieku bezwstydnie wyciągają ręce w prośbie o pieniądze, często wskazując na swoje ubranie, nierzadko w dobrym stanie, tylko koszmarnie brudne. Czasem czułam się jak w grze komputerowej, gdzie złośliwe potwory wyłażą z krzaków, rowów, atakują hordami z przydrożnych domów lub z oddali pędzą przez pola, by przechwycić farendżi. Wszystkie wydawały się zaprogramowane w ten sam sposób, jakby sklonowano zawartość z jednego mózgu w drugi. „You, you, you, you, give me money… t-shirt…shoes… pen… water!”… i tak każdego dnia… /… Pola uprawne wyparły drzewa, a piękne ptaki i okazjonalne małpy, zostały zastąpione dzieciakami, władającymi kijem i niezbędnym zasobem chciwych słów. Dla pasterzy i dzieci, ubranych w podarte szmaty i śmiertelnie znudzonych, przejeżdżający farendżi jest atrakcją dnia…. tak więc… nazywam się milijon (czasem money, czasem birr)… bo za milijony kocham i cierpię katusze (mimo wszystko, można ten kraj pokochać, jest nieprzeciętny, a o uciążliwościach z czasem się zapomina)… i nie jest ważnym fakt, że to opóźniony w rozwoju kraj „czwartego świata”… bo kluczowym elementem Etiopii jest bogactwo kulturowe, które nie przestaje zadziwiać podróżników i badaczy… jak i okoliczność iż to kolebka ludzkości i najpopularniejszego napoju świata… kawy…

…Wiola…

Dzień 22. poniedziałek 27.10

Już o 8.00 jesteśmy na przejściu granicznym. Etiopska Metema i sudański Gallabat to właściwie jedna wioska przedzielona mostem, na którym jest granica. Gallabat jest totalną dziurą, właściwie jest tu tylko skromny targ i budynki celne. Metema jest lepiej zaopatrzona, ale atmosfera w obu miejscach jest szemrana i mało ciekawa. Odprawa po stronie etiopskiej od reki. Po stronie sudańskiej, również bez żadnych problemów, płacimy jedynie 14 sudańskich funtów (ok.7zł) za wypisanie dokumentu celnego i 13 funtów drogowe… półtorej godziny zabiegów i jedziemy dalej. Z punktu granicznego, kierujemy się na północ, w stronę oddalonego o 160km Gedaref , aby tam odbić na zachód do stolicy Sudanu, Khartoum. Najpierw jedziemy po dziurawej drodze, gdzie czasem pojawiają się byle jakie domki, kozy i mnóstwo krzaków… nic zajmującego uwagę. Pierwsze tankowanie i miłe zaskoczenie, cena 1litra ropy 3.5funta ( niecałe 2zł). Pojawiły się regularne posterunki policji, mundurowi cali na biało, bardzo uprzejmi i kulturalni, ale zadają wciąż te same pytania… czy jestem Wojtka żoną?… czy siostrą?… w jakim celu im ta wiedza? Później, praktycznie cały czas, przemieszczamy się mało ciekawymi, równinnymi terenami, o dziwo mocno zagospodarowanymi rolniczo. Wielkoobszarowe plantacje sorgo i kukurydzy sięgają aż po horyzont. Jest 40 ºC, na drodze… stare Land Rovery i Bedfordy, przy drodze… koślawe domki, brud, śmieci, martwe zwierzęta i gliniane dzbany z wodą (rest area).

Jechaliśmy asfaltowymi drogami, nieco zrujnowanymi i pofalowanymi przez ruch tirów. Wieczorem docieramy na miejsce, pokonując dzisiejszego dnia dystans 580km.Na nocleg zatrzymujemy się w samym centrum stolicy, na kempingu nad Nilem, będącym również przystanią żeglarską „Blue Nile Sailing Club”. Warunki sanitarne makabryczne, połamane toalety, wyłamane krany, „0” działającej infrastruktury kempingowej. Jedyne co jest i funkcjonuje prawidłowo… to człowiek od pobierania kasy (płacimy 15$USD), a ponieważ nie ma alternatywy innego zakwaterowania… zostajemy. Spotykamy tu parę Niemców, jadących starym Jeepem Cherokee, w przeciwnym do naszego kierunku, właśnie dotarli tu z Egiptu i informują nas o spokoju i braku problemów na trasie przejazdu przez to państwo. Potwierdza to również Litwin, który przybył poprzez Izrael, Jordanię i Egipt do Sudanu, przemieszczając się autostopem. Dowiadujemy się od nich, że od dwóch miesięcy, funkcjonuje nowe przejście drogowe, pomiędzy Egiptem a Sudanem, tak więc korowody związane z transportem poprzez jezioro Nasera z Wadi Halfy do Aswanu naszej Toyoty (oddzielnie, innym promem towarowym)… mamy już z głowy, w niesprzyjających warunkach, operacja ta mogła zabrać nawet 10dni… to bardzo dobra i istotna wiadomość. Wieczór, spędzamy więc w podróżniczym gronie, na wymianie informacji i pogawędkach przy coca- coli… niesamowite… jak nieuchronność kary cielesnej… nawet w 40ºC… nie przywołuje pożądania piwa… hm…

Kilka słów na temat Sudanu – państwo, położone w płn.-wsch. części Afryki, nad Morzem Czerwonym. Do 9 lipca 2011r., był największym państwem w Afryce. Po secesji południowej części, spadł na trzecie miejsce ustępując miejsca Algierii i Kongo. Na terytorium dzisiejszego Sudanu istniały jedne z najstarszych kultur w Afryce – państwo Kerma (1500 p.n.e.), Napata (950 p.n.e. – 300 p.n.e.), Meroe (IV wiek p.n.e.- IV wiek n.e.). W V-VIw. w Sudanie pojawiło się chrześcijaństwo. Zostało wyparte przez islam dopiero w XIVw. Gdy w roku 1882, w Egipcie pojawili się Brytyjczycy, bardzo szybko zainteresowali się też Sudanem. Ich postępy kolonizacyjne w tym kraju, przyhamowało znacząco powstanie mahdystów (1881-1898). Po jego stłumieniu, Sudan stał się kondominium brytyjsko-egipskim. W roku 1948, kraj uzyskał autonomię, a pierwszego dnia 1956 roku niepodległość. Błyskawicznie doszło do konfliktu, między zamieszkującą północną część kraju ludnością arabską i żyjącymi na południu ludami murzyńskimi. Ostatecznie w 2011 roku, doszło do podziału kraju, na Sudan i Sudan Południowy.

Dzień 23. wtorek 28.10

Po porannym objeździe Khartoumu, cóż powiedzieć?… miasto generalnie brzydkie z wieloma elementami skrajnie niepasującymi do otoczenia, a chodzi tu o budynki rządowe, banki, firmy paliwowe i biznesowe… są po prostu doskonałe w sensie nowoczesnym. Ruszamy na trasę wzdłuż Nilu w kierunku Atbara. Co widać przy drodze?… miejsca handlowe, gdzie można kupić arbuzy, ciepłe płaskie chleby, mięso i mnóstwo warzyw, ale to nie wszystko… jest mnóstwo porzuconych opon w stanie ruiny lub strzępów oraz wiele martwych zwierząt. Na drodze wyłącznie tiry, czasem przemknie jakiś autobus, płacimy kolejną opłatę drogową (9funtów). Na 240 km naszej dzisiejszej trasy, w okolicy małej mieściny Sedeinga, w miejscu „Royal Cemeteries Of Meroe” postanowiliśmy zwiedzić zespół piramid (wstęp 50funtów od os.), jeden z najciekawszych zabytków tego państwa. Aby uatrakcyjnić sobie zwiedzanie, podróż pod piramidy… odbyliśmy na wielbłądach.

Piramidy są królewskimi grobowcami, datowane są od 300 roku p.n.e. do 300 roku n.e. i pochodzą z czasów świetności króla Kush. Jego imperium graniczyło z Egiptem, stąd przypuszczenie, że piramidy wybudowano wzorując się na piramidach sąsiada. Jak wiele piramid na świecie, zostały uszkodzone przez zmienne warunki pogodowe. Jak twierdzą naukowcy, proces budowania piramid trwał setki lat. Największa z odkrytych 35 piramid ma 7 metrów szerokości w podstawie, najmniejsza zaś, będąca prawdopodobnie grobem dziecięcym, 75cm. Piramidy obecnie nie posiadają wierzchołków, uległy one zniszczeniu przez upływ czasu oraz obsługujących karawany wielbłądów, których szlak przebiegał w pobliżu. Archeolodzy uważają, że wierzchołki mogły być dekorowane figurkami ptaków albo kwiatów lotosu na słonecznej kuli. Większość grobowców została splądrowana jeszcze w starożytności.

Za Atbara, próbowaliśmy jechać podrzędną drogą prowadzącą tuż przy Nilu, jednak po kilku kilometrach, wyprowadziła nas w niekończącą się gmatwaninę małych osad i wiosek, wałów przeciwpowodziowych usypanych z gliny, traktów będących jedynie wyjeżdżonymi śladami kół, które to ślady niejednokrotnie zaprowadziły nas w ślepy zaułek lub na podwórko wiejskiej zagrody. Zmęczeni tym niekończącym się labiryntem, po kilkudziesięciu przebytych w ten sposób km, prawie na przełaj, dobrnęliśmy z powrotem do głównej drogi. Dzisiaj, skończyły się już zieleń i tereny rolnicze, ich miejsce zajęła pustynia, skały, żwir i piach, nieregularnie tworząc wizję wielkiego gruzowiska. Wobec zapadającego zmroku, po przebyciu dzisiejszego dnia 480km, pozostajemy na nocleg w małej przydrożnej oazie. Gliniane amfory z wodą, skromny bar, kawałek placu i wielu kierowców i pasażerów pojazdów, którzy tak jak my, postanowili spędzić tu noc. Zgiełk, pracujące silniki zdezelowanych ciężarówek, to tło i atmosfera dzisiejszego snu.

Dzień 24. środa 29.10

Skoro świt wszyscy się rozjeżdżają… albo bardzo by tego chcieli, a się nie da, bo autko się popsuło lub zasypał go piasek, więc… chłopcy w białych sukienkach, biorą się albo za łopaty, albo za naprawę sprzętu. Także i my, już wczesnym rankiem, ruszamy w dalszą drogę. Na pustyni piasek szura po asfalcie to tu, to tam i biegnie gdzieś zabierając widoczność. Długi wąż z asfaltu, wije się między piaskiem a piaskiem, niebo nie posiada chmur, przez co jest jednostajnie mdłe. Kończący się asfalt, daje wiele śladów do wyboru… na piasku.

Przejeżdżamy przez Abu Hamed, uzupełniamy zapasy i po kilkunastu km, wjeżdżamy w tereny Pustyni Nubijskiej – Nubian Desert. I w tym miejscu nasz GPS, wprowadza nas w stan zaskoczenia, gdyż kieruje nas w regularną, nie wyznaczoną żadnymi zarysami drogi… wypiaszczoną przestrzeń. Coś nie tak!… wracamy do miejsca, gdzie mieszkają ludzie, próbując zaciągnąć języka. Okazuje się, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, trakt przez pustynię wytycza linia telegraficzna (niefunkcjonująca) i tory kolejowe (od wielu lat nieeksploatowanej linii), prowadzące do Wadi Halfa. Podejmujemy wyzwanie, wracamy do poprzedniego miejsca, rzeczywiście linia telegraficzna jest, a raczej słupy po niej, tory też są… jedziemy. Poza tym, że przemieszczamy się piachami, to pierwsze 120km idzie nam w miarę nieźle i jakieś ślady przejazdu poprzednich aut odnajdujemy. Taka mała dygresja… jadąc tak i patrząc wciąż na jednostajny żółto- niebieski obraz, mam nieodparte wrażenie analogii w stosunku do pewnej telewizji, z każdą godziną patrzenia, coraz więcej iluzji, gdzie by się nie rozejrzeć, nieprzerwanie jedno i to samo. Serial „Kości”też tu grają, od czasu do czasu, na pace auta jadą ludzie, wszyscy wytrwale trzymają się barierek, sprawiają wrażenie twardych, choć auta mijają nas sporadycznie, ludzie jakby wciąż ci sami. Tylko raz, zatrzymaliśmy się obok takiej ciężarówki, by zapytać, czy aby dobrze jedziemy, ale prócz powtarzania tych samych zwrotów, żadne konkrety nie padły, wtedy my… zastanawiamy się, czy aby nie kpią sobie z nas… a oni… ciekawe czy znajdą właściwą drogę, bez precyzyjnie wytyczonego szlaku i setek poszlak… w takich chwilach człowieka może trafić szlag. Po trzech godzinach, docieramy do małej oazy usytuowanej przy opuszczonej stacji kolejowej nr 5. Tam jednak zdecydowanie zmienia się sytuacja i z traktu wytyczonego przez wiele pojazdów, zostaje tylko jeden i to ledwie widoczny. Próbujemy się go trzymać, nie spuszczając również z oczu słupów telegraficznych, wyznaczających kierunek podróży przez pustynię. Jednak po pewnym czasie robi się niewesoło, piach staje się coraz bardziej sypki i przeistacza się wielkie, wypłaszczone wydmy sięgające po horyzont, a raczej po coś, co zdaje się nim być, a jest mirażem… zwykłą fatamorganą. Nasza Toyota coraz trudniej pokonuje taki teren, zapadając się w kopnym, przewianym piachu. Nasz jedyny ślad przejazdu również zanika. Widząc ryzykowność sytuacji, siłą rozpędu przebijamy się poprzez wydmy w kierunku zasypanych torów byłej linii kolejowej i resztką sił, nasz pojazd wygramolił się, na tylko nieco wystający ponad teren kolejowy nasyp. To jedyne miejsce, gdzie pod piachem jest trochę stabilnego gruntu. Co robić?… odwrotu już nie ma, ruszamy dalej po torach. Jeszcze nigdy nie byłem maszynistą… hm… od czasu do czasu jakaś stacja… przystając do roli… zatrzymuję się… a tam… stare, częściowo zasypane piaskiem zabudowania kolejowe i cisza… cisza, która wszystko wie, nawet to, skąd tu tyle szczątków wielbłądów. Jedziemy… nieprzerwanie trzymając się słupów, torów i fatamorgany… jakoś tak dziwnie, ale skoro nie da się inaczej, przecież w życiu jest tak, że człowiek ma szansę, raz na czas, robić coś pierwszy raz. Szorstka przewiana ziemia, niezdolna zrodzić nic prócz ułudy, dla tych co poplątali szlaki, nie ma nic do zaoferowania z wyjątkiem suszenia. Takim to sposobem, pokonaliśmy następne 100km Pustyni Nubijskiej. Kiedy skończona potrzeba odrzuciła formę transportu koleją, a zwróciła się w kierunku bardziej alternatywnej komunikacji, pozostawiając po sobie szkielety niegdyś atrakcyjnych budynków, adoptując odmienny rodzaj połączeń… to dokładnie jest tak prawidłowe, jak i to, że autem można jeździć torami ;-)Wracamy do piachu.

Na 60km przed Wadi Halfa, ponownie pojawia się jakieś życie, zauważamy pojazd i skromne ślady po innych, poza tym robi się mniej piaszczyście, wreszcie możemy zjechać z nasypu kolejowego i odpocząć od nadmiaru stresu. Tuż przed zapadnięciem zmroku, docieramy do Wadi Halfa. Pokonanie 340km pustyni, zajęło nam 8 godzin mozolnej, nieprzerwanej jazdy w napięciu wyśrubowanym do granic powtarzalności cyklicznych naprężeń, bo z jednej strony należy pokonać tę przestrzeń za dnia, o 18.00 robi się tu całkowita ciemność, z drugiej zaś świadomość, że jesteśmy sami w tym bezmiarze piachu, a znikąd żadnej pomocy. Jakieś 10 km przed Wadi Halfa, pojawiła się wioska typu śmietnik, to jakiś ludzki dramat o zapachu ropy. Dojeżdżamy do celu, nocleg obok hotelu „Cleopatra”. To był najbardziej wyczerpujący i stresujący dzień, w ogólnym wymiarze naszej podróży po Afryce.

14-10-27-29-map

Dzień 25. czwartek 30.10

Teraz dokładnie wiemy, jak wygląda sprawa nowego przejścia drogowego pomiędzy Sudanem a Egiptem. Najpierw dojazd z Wadi Halfy nowo wybudowaną drogą 33km na północ, po wschodniej stronie sztucznie utworzonego na rzece Nil jeziora Nasera, do Qustul. Tu dokładnie na samej granicy pomiędzy Sudanem a Egiptem, usytuowane jest nowe przejście graniczne. Tam też dokonuje się odprawy tak po jednej, jak i po drugiej stronie i wjeżdżamy do Egiptu. Następnie dojeżdżamy nowo utworzoną drogą do przeprawy promowej usytuowanej następne 35km na północ, w szczerym polu (ostatni prom odpływa o16.30, w piątek przejście nieczynne) i dopiero tam następuje 1,5h przeprawa promowa na drugą stronę, przez jezioro do Abu Simbel. A teraz odrobina szczegółów odnośnie odprawy granicznej po stronie sudańskiej… makabra… 4godziny. Płacimy za rejestrację, którą należy obowiązkowo dokonać trzeciego dnia pobytu w Sudanie (340funtów od os.) i za inne kwitki, co do których nie mamy pewności, za co tak naprawdę są wystawione… razem wszystkie siedem płatności wyniosły 1160 funtów (ok.170$USD) + 30$USD za obsługę „załatwiacza”, bez którego trudno ogarnąć tę papierkową biurokrację. Obserwowaliśmy z auta naszego agenta z przymusu… dużo chodził, co jakiś czas podchodził do nas i opowiadał jakieś kalambury. Po sudańskiej stronie zabiegi z łamigłówek zakończone, radośnie udajemy się do Egipcjan. Po tronie egipskiej na dobry początek, płacimy za sam wjazd przez bramę (210 funtów) i przez następne 4godziny, zbieramy do kolekcji kolejne kwitki i płatności .. łącznie (bez wiz) zapłaciliśmy1000EGP-funtów egipskich (140$USD)… tym razem wszędzie biegamy sami i brniemy w tej granicznej beznadziei, bez ładu i składu. Chodzimy, a właściwie błąkamy się od okienka do okienka, za każdy urzędniczy ruch i pieczątkę płacimy hojnie (a i tak, zupełnie niechcący, trzy razy nie wydali nam dość sporej reszty).Upewniamy się trzy razy, czy aby mamy już wszystkie ostemplowane kwity i zmęczeni urzędniczymi łamigłówkami, zmierzamy do bramy, a tam… po wnikliwej kontroli… brakuje nam jednego… ale którego?… okazało się, że pominęliśmy jedną budkę i procedury idą dalej. Wystawienie ostatniego kwitu, było gdzieś na granicy idiotyzmów i wprowadziło nerwową atmosferę między nami a bramowymi, bo de facto chcieli nas oszukać, tak zupełnie prostacko. Dokończyliśmy egipskie akrobacje umysłowe i przed 16.00 opuszczamy to koszmarne przejście, na którym utknęliśmy na cały dzień i jedziemy do przeprawy promowej.

Szczęśliwym trafem, okazuje się, że w Egipcie następuje zmiana czasu o 1godzinę i bez problemu dostajemy się o czasie na prom, płacimy 200 funtów (auto + 2os.) i płyniemy w poprzek jeziora Nasera, na drugą stronę. Piękny zachód słońca, podziwiamy z pokładu promu i próbujemy odreagować stres. Po dotarciu do Abu Simbel, śpimy na parkingu, w centrum tego małego miasta, utworzonego na potrzeby obsługi świątyni Ramzesa.

14-10-30-map

Dzień 26. piątek 31.10

W Abu Simbel, znajduje się kompleks świątynny „Abu Simbil- Two Temples” (wstęp 115funtów od os.), złożony z dwóch świątyń, zbudowanych przez faraona Ramzesa II. Świątynie zbudowano w XIII wieku p.n.e., prawdopodobnie w latach 1274–1250 p.n.e., miały one ukazywać potęgę Egiptu przybyszom z Nubii. Wielka świątynia w Abu Simbel, została poświęcona bogom słońca Amonowi-Re i Re-Horachte oraz bogu sztuki i rzemiosł Ptahowi. Tworzy ona rozległy kompleks, wchodzący nawet 56 m w głąb skały. Jej wejścia strzegą cztery olbrzymie posągi Ramzesa II. Kolosy o wysokości 20 m, podpierając ścianę fasady, zaświadczają o potędze króla i jego państwa. Świątynie zostały odkryte w 1813r. przez szwajcarskiego podróżnika Johanna Ludwiga Burckhardta, a w roku 1817 odkopane z piasków i zbadane przez Giovanniego Battistę Belzoniego. Z powodu budowy „Wysokiej Tamy Asuańskiej”i zarazem utworzenia Jeziora Nasera, wiele zabytkowych budowli w Nubii, zostało zagrożonych zalaniem. Aby uchronić Abu Simbel przed zniszczeniem, w latach 1964-1968 świątynie zostały przeniesione ponad lustro wody, na miejsce położone o około 65m wyżej, w stosunku do swej uprzedniej lokalizacji. Operacja została sfinansowana przez rząd Egiptu i UNESCO.

Kierownikiem prac z ramienia UNESCO, był polski archeolog Kazimierz Michałowski. Koszt operacji wyniósł około 36 mln dolarów. W 1979 r. świątynia została wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. By zachować naturę świątyń, czyli fakt, że zbudowane zostały na zboczach skalnych, zbudowano sztuczne wzgórza, które otaczają świątynie. Abu Simbel stanowi w chwili obecnej jeden z najistotniejszych zabytków Egiptu. Nie dociera tam jednak linia kolejowa Kair – Aswan, tak więc można się tam dostać albo samolotem, albo samochodem, w konwoju wyruszającym w nocy z Asuanu i docierającym na miejsce rano. My dołączamy się w powrotnej drodze do konwoju w kierunku Aswanu, który wyrusza o 10.00 z parkingu obok świątyń i prowadzony jest na odcinku 260km z Abu Simbel do Sahara City. Za tą osadą, skręcamy w stronę Nilu, w celu zwiedzenia tamy asuańskiej- High Dam Site Aswan (wstęp 30funtów od os.). Wybudowana na początku XXw. i dwukrotnie rozbudowywana w latach późniejszych stara „Tama Asuańska”, okazała się niewystarczająca. Powzięto w związku z tym decyzję o budowie większej tamy, oddalonej o 6 km w górę Nilu.

Plany budowy „Wysokiej Tamy” rozpoczęto w 1952r., po rewolucji Wolnych Oficerów i objęciu władzy przez Gamala Abdela Nasera. Początkowo, tama miała być współfinansowana przez USA, ale po formalnym uznaniu przez Egipt Chińskiej Republiki Ludowej, rząd amerykański wycofał się ze swej obietnicy. W związku z tym, rząd Egiptu zamierzał sfinansować budowę tamy z zysków, jakie przynosił Kanał Sueski. Pomocy udzielił Egiptowi również Związek Radziecki, proponując pokrycie około jednej trzeciej kosztów budowy. ZSRR zaoferował także pomoc radzieckich inżynierów oraz maszyny. Budowę tamy rozpoczęto w roku 1960, a ukończono 21 lipca 1971r. „Wysoka Tama” ma długość 3600 m, szerokość u podstawy 980 m i 40 m u szczytu oraz wysokość 111 m. Moc elektrowni wodnej „Wysokiej Tamy” wynosi około 2,1 gigawatów (12 generatorów po 175 megawatów każdy). W okolicy zachodniego końca tamy, znajduje się wieża w kształcie kwiatu lotosu. Wybudowana została jako pomnik przyjaźni egipsko-radzieckiej, dla upamiętnienia pomocy ZSRR przy jej budowie. Powstałe jezioro Nasera, nazywane jest zbiornikiem dekadowym, bądź dziesięcioletnim. Obecne szacunki wskazują, iż przy założeniu braku opadów w całej Afryce przez 10 kolejnych lat, ilość wody w zbiorniku wystarczy dla napojenia całej ludności Egiptu przez całą dekadę (przy ograniczeniu zużycia wody przez przemysł). Jezioro Nasera jest zbiornikiem samooczyszczającym się. Obecne badania wskazują na zerową klasę czystości wody, co oznacza wodę bezpośrednio nadającą się do picia. Wjazd na tamę jest możliwy, tak więc podziwiamy tę gigantyczną budowlę, z mocno zaakcentowanymi wtrąceniami sowieckimi.

Dojeżdżamy następne 15km do Aswanu i po wielu dniach spędzonych bez dostępu do przyzwoitych lub w ogóle toalet i prysznica, pozwalamy sobie na odrobinę luksusu, wynajmując pokój w Hotelu „Basma”, nieopodal centrum. Turystów brak, więc z oferowanej ceny 100$USD za luksusowy pokój, płacimy jedynie 70$USD ze śniadaniem.

Wieczór spędzamy na słynnych aswańskich sukach, usytuowanych w zaułkach starej części miasta, która oparła się jeszcze wszechobecnej tu przebudowie i modernizacji. Wymiana pieniędzy w hotelowym bankomacie 100$USD to 715 funtów egipskich.

14-10-31-map

Dzień 27. sobota 01.11

Dzień rozpoczynamy królewskim śniadaniem wliczonym w cenę pokoju, a następnie od zwiedzenia „Nubian Museum” (wstęp 60funtów od os.). Muzeum Nubijskie, które mieści się opodal naszego hotelu, oprócz wielu starożytnych zabytków, posiada makietę, obrazowo pokazującą przenosiny świątyni w Abu Simbel.

Przed południem przemieszamy się na południe miasta w pobliże Starej Tamy, skąd już bardzo blisko do przystani, gdzie na wyspę Agilkia przedostajemy się łodzią, by zwiedzić „Philae Temple”(wstęp 60funtów od os.), płynięcie łodzią wynegocjowaliśmy na sumę 150funtów, z żądanych 240… eh. W latach 1972 – 1980 przeniesiono tam świątynię Izydy, ratując ją przez zalaniem wodami Nilu. Pierwotnie znajdowała się na wyspie File, która według egipskich wierzeń, była pierwszym skrawkiem lądu jaki wyłonił się z wód Chaosu. Świątynię bogini Izydy wybudowano około 370 r. p.n.e, a rozpoczął ją faraon Nektanebo I z ostatniej XXX dynastii. Gdy świątynia znajdowała się na wyspie File, mniej więcej do roku 535 n.e, była celem pielgrzymek wyznawców kultu Izydy. Okazała, monumentalna budowla, jak wszystkie budowle starożytnego Egiptu, zadziwia rozmachem, wielkością i kunsztem inżynieryjnym. Widok na Nil i wysepki skąpane w słońcu, dodaje temu miejscu szczególnego uroku.

Za czasów faraonów było tak, że co roku wylewające wody Nilu, nanosiły żyzne osady, wzbogacone w ten sposób gleby, pozwalały na rozwój rolnictwa wzdłuż i w delcie rzeki. Oczywiście wiązało się to również z powodziami nawiedzającymi nadrzeczne tereny i utrudniającymi życie mieszkającym tam ludziom. Trzeba było coś z tą niedogodnością zrobić. Pierwsze próby uregulowania rzeki sięgają XI w. n.e., kiedy to do Egiptu wezwano uczonego Alhazena. Kiedy okazało się, że jego wysiłki spełzają na niczym, Alhazen, bojąc się kary, zasymulował chorobę psychiczną. Tematu nie udało się rozpracować aż do 1902 r. Pierwszą tamę zwaną obecnie „Starą Tamą Asuańską”, skonstruowali dopiero Brytyjczycy. Była to wówczas największa na świecie murowana zapora z podporami, pomiędzy którymi znajdowały się śluzy. Przepuszczano przez nie wodę niosącą żyzne muły i osady. Pomimo początkowych obaw o zalanie wyspy File, zaporę dwukrotnie podwyższano. Dzisiaj wznosi się 36 metrów ponad oryginalny poziom wody w Nilu, a jej długość to 1950m, gdzie jej szczytem poprowadzona jest droga.

Dalsza nasza terasa, to mozolne podążanie na północ, wzdłuż wschodniego brzegu Nilu, w kierunku Luxoru. Prawie cały czas, obszar niekończącej się zabudowy wioskowej, co kilkaset metrów w poprzek drogi zwalniacze-półwałki, wylane z asfaltu, betonu lub usypane z gliny, skutecznie paraliżują ruch. Pokonanie w takich warunkach 230km trasy do Luxoru, zajęło nam prawie pięć godzin. Na nocleg, ustawiliśmy nasz pojazd na podwórku katolickiego kościoła franciszkanów, tuż obok zespołu starożytnych, egipskich świątyń.

14-11-01-map

Dzień 28. niedziela 02.11

Luksor położony na prawym brzegu Nilu, w miejscu południowej części starożytnych Teb, oddzielony jest kanałem od części północnej, zwanej obecnie Karnak. Nazwa miasta oznacza dosłownie „miasto pałaców”. Ponoć arabscy najeźdźcy z VIIw., widząc wszystkie świątynie, mieli pomyśleć, że są one pałacami królewskimi i stąd miałaby wywodzić się nazwa. Luksor jest jednym z najpopularniejszych, oczywiście z turystycznego punktu widzenia, miast w Egipcie. Miasto to, nazywane jest często, największym muzeum świata na świeżym powietrzu, ze względu na ruiny kompleksu świątyń w Karnaku, świątynię Luksoru oraz niezliczoną liczbę starożytnych posągów, świątyń i krypt (m.in. „Dolinę Królów”) na zachodnim brzegu Nilu. Od rana zwiedzamy kompleks świątynny „Luxor Temple”, zwany także Świątynią Narodzin Amona., a znajdujący się w samym centrum (wstęp 60funtów od os.). Ta i następna w Karnaku, połączone są ze sobą aleją procesyjną długości ok. 3km, przy której stoją sfinksy.

Monumentalne budowle, potężne kolumny, kunszt sztuki architektonicznej i inżynieryjnej… jak ponad 3000 lat temu te kolosy skalne, bez dźwigów transportowano na dziesiątki metrów w górę? Podczas prac wykopaliskowych prowadzonych w 1989 r., na dziedzińcu odnaleziono 20 posągów królewskich, ukrytych pod posadzką jeszcze w starożytności. Najstarsze z nich pochodzą z czasów Amenhotepa. W czasach rzymskich, na terenie świątyni mieścił się obóz wojskowy. Chrześcijanie używali świątyni jako kościoła. Na ruinach świątyni, bezpośrednio za pylonami, po lewej stronie zbudowano meczet Abu al-Haggag. W roku1979, Luksor został wpisany na Listę światowego dziedzictwa UNESCO.

Po zwiedzeniu rozległego kompleksu, przejeżdżamy na drugą stronę Nilu, aby spenetrować zabytki starożytnej egipskiej „Doliny Królów”, ze szczególnym zwróceniem uwagi na Świątynię Hatszepsut. Al- Deir Al-Bahari Temple”(wstęp 50funtów od os.)… zwana „Świątynią Milionów Lat”… egipska budowla sakralna, zbudowana u stóp gigantycznej ściany skalnej w Deir el-Bahari (Teby) w XVw. p.n.e. przez budowniczego Senenmuta, jako świątynia grobowa królowej Hatszepsut. Świątynia, w znacznej części wykuta w skale, składa się z trzech, ułożonych kaskadowo, połączonych ze sobą rampami tarasów, które zakończone były portykami. Budowla została odrestaurowana z ruin głównie za sprawą pracujących tu od 1961r polskich archeologów, którymi w pierwszym okresie kierował profesor Kazimierz Michałowski.

Miejsce to miało również swój tragiczny czas… 17 listopada 1997 roku bojówki muzułmańskie dokonały ataku, zabijając przed wejściem do świątyni Hatszepsut 58 zagranicznych turystów oraz 4 Egipcjan. Policja zlikwidowała zamachowców, lecz uważa się, że byli oni wspierani przez saudyjskiego terrorystę, Osamę bin Ladena.

W południe powracamy do Luxoru i kontynuujemy jazdę na północ wzdłuż Nilu do Qena, gdzie odbijamy na wschód w kierunku Port Safaga, leżącego nad Morzem Czerwonym i dalej do wakacyjnej Hurghady. Po drodze mijamy mnósrwo posterunków wojska i policji w transporterach opancerzonych, broń gotowa do użycia, o co chodzi? Po co ten stan podwyższonej gotowości? Kogo trzeba chronić przed kim? Jeszcze nie wiemy, ale się dowiemy. Tymczasem pustynia przeszła w poszarpane góry, brzydkie, bez oznak życia. Na horyzoncie pojawia się Hurghada, tu w jednym z pierwszych napotkanych hoteli, przy samej plaży, o nazwie „Roma Hotel”, próbujemy załatwić lokum na następne trzy dni. O dziwo, od razu akceptujemy zaproponowane warunki pobytu, choć to „all inclusive” i płacimy 70$USD za dzień pobytu (Roma Hotel, Al Hadaba Road, Hurghada, Red Sea, Egypt. Tel +20 65 3448140 www.roma-hurgada.com , management@roma-hurgada.com ).

14-11-02-map

Na trzy dni przeistaczamy się we wczasowiczów i z grupą rosyjskich turystów (100% obsady), będziemy beztrosko odpoczywać i relaksować się po trudach podróży. Okazuje się, że animatorką wczasowego życia jest Polka, Monika, która od 11lat mieszka tu ze swoim egipskim mężem Karimem, który jest fakirem i daje pokazy swej sztuki wytrzymałości w miejscowych hotelach. Natomiast my, dzięki uprzejmości Moniki, będziemy mieli kompendium wiedzy na temat zwyczajnego, egipskiego życia oraz jej opiekę w hotelu.

Dzień 29. poniedziałek 03.11

Hurghada leży ok. 500 km na południowy wschód od Kairu i rozciąga się wąskim pasem wzdłuż pustynnego wybrzeża Morza Czerwonego na długości około 40 km. Liczy obecnie ok. 161 tys. mieszkańców, w tym kilkanaście tys. cudzoziemców. Od wczesnych lat 80-tych XX w. po pokoju egipsko-izraelskim podpisanym w Camp David, zaczęła się rozwijać, jako wielki międzynarodowy ośrodek turystyczny dzięki arabskim i zagranicznym inwestorom. Obecnie jest to jeden z największych w Egipcie ośrodków turystycznych o znaczeniu międzynarodowym (Riwiera Morza Czerwonego). Nazwa miasta pochodzi od czerwonych jagód krzewu z rodzaju łużnik (Nitraria), z którego Beduini robią orzeźwiający napój. Dzisiejsze wczasowanie, przerywamy jedynie na dwie godziny i jedziemy z Moniką i Karimem na pobliski targ oraz zobaczyć co ciekawsze miejsca starej i nowej Hurghady. Targowisko dla ubogich, okazało się być nadzwyczaj wabiące kolorami, smakami i nad podziw niskimi cenami. Monika kupiła dla nas falafele, byśmy spróbowali czegoś tradycyjnego, może być w postaci smażone kulek lub kotlecików z przyprawionej ciecierzycy, bądź bobu z sezamem. Jest to bardzo popularna wegetariańska potrawa w krajach arabskich. Często podawany w barach typu fast food, jako wegetariańska alternatywa kebabu w picie i taką właśnie jedliśmy. Następnie pojechaliśmy do bezpośredniego sprzedawcy torebek i butów z wielbłąda, ceny nienaturalnie niskie i do tego widnieją na towarze, co tutaj jest raczej epizodem. Nie zapominając, że jesteśmy na trzydniowych, ale jednak wczasach… wracamy do hotelu na obiad.

Dzień 30. wtorek 04.11

Nieustająco się wczasujemy, piszemy relację, wybieramy fotki, chodzimy na krótko na plażę i trzy razy dziennie jemy, wyżywienie jest zróżnicowane, obsługa przyjemna i Monika, która czuwa nad nami. Wieczorem odbywamy kurtuazyjne spotkanie z właścicielem i zarządem hotelu, traktują nas tutaj niczym gości specjalnych, nawet przyszło nam zapozować do wspólnego zdjęcia, które będzie miało swoje miejsce wśród znamienitych osób odwiedzających ten hotel. Specjalnie dla nas, Karim mąż Moniki, wykonał dzisiaj pokaz swego fachu fakira. Chcąc nie chcąc, ja raczej chcąc, uczestniczyliśmy w tym pokazie jako statyści. Trzeba przyznać iż jest to profesjonalne i wydawać by się mogło niebezpieczne rzemiosło. A tak na marginesie… obecnie, coraz częściej można spotkać się z tzw. nową falą fakiryzmu, nie mającą jednak zbyt wiele wspólnego z ascetycznymi umartwieniami, jakim poddawali się mnisi. Cechuje ją właściwie całkowite odrzucenie ideałów filozoficznych czy religijnych, na rzecz szeroko pojętego performance’u, mającego za zadanie zaszokować widza odpornością fakira na ból,oraz wytrzymałością i elastycznością jego ciała. Współczesny performance fakirski, łączy w sobie cechy klasycznych umartwień fakirskich, suspension show, piercingu, tatuażu, BDSM, gimnastyki, tańca, choreografii, muzyki, body paintingu, body modifications, happeningu i wielu innych dziedzin szeroko pojętej sztuki alternatywnej i nie tylko. Wracając do Moniki i Karima, myślą o przeniesieni swej profesji również poza Egipt… może do Rosji, co wiązałoby się ze zmianą miejsca zamieszkania.

Jutro kończymy wczasowanie i dalej w drogę, na trasę związaną jeszcze co najmniej przez tydzień z Egiptem. Poprzez Kair, jedziemy do Aleksandrii, aby następnie poprzez Ismailię, Suez, Półwysep Synajski, jadąc wzdłuż jego południowych brzegów, dotrzeć do granicznego miasta Taba i przedostać się do Jordanii.

<<<< POPRZEDNIA ——– NASTĘPNA >>>>