Dominika > Gwadelupa > St.Martin > St.Kitts & Nevis > Antigua

21.02.2013 – czwartek

Rano z pomocą recepcjonisty hotelu wynajmujemy Renault Symbol na dwa dni (35€ za dzień, kaucja 750€) i jedziemy na zwiedzanie wyspy Gwadelupy (F). Język urzędowy francuski, stolica Basse-Terre, status terytorium: Departament zamorski Francji. Swoją nazwę zawdzięcza Kolumbowi, który w 1493 odkrył ją podczas swojej drugiej podróży do ,,Nowego Świata. W 1635 wyspę zdobyli piraci francuscy, tworząc tu jedną ze swoich baz. Jednak wkrótce stała się własnością Kompani Zachodnioindyjskiej, a w 1674 przeszła pod zarząd państwowy Francji. Na przełomie XVIII i XIX wieku Wielka Brytania wielokrotnie zajmowała terytorium Gwadelupy. Od 1946 roku Gwadelupa i sąsiednie wyspy, m.in. część Saint-Martin i Saint-Barthelemy, stała się departamentem zamorskim Francji. Z inspiracji komunistycznych władz kubańskich od 2 połowy lat 60. XX wieku zaczęły aktywnie działać na wyspie ugrupowania o orientacji lewicowej i lewackiej, których celem była niepodległość wyspy. W latach 70 i 80 cieszyły się poparciem nawet kilkunastu procent Gwadelupczyków. By rozładować społeczne napięcie, władze francuskie w roku 1982 zdecydowały się na reformy decentralizacyjne i samorządowe. Z budżetu centralnego Francji wydzielono znaczne środki na rozwój tego biednego i przeludnionego terytorium. Działania te przyniosły skutek w postaci zaniku żądań niepodległościowych (popiera je obecni tylko 2-4% obywateli). Skuteczność działań władz francuskich potwierdziły wyniki referendum z 7 grudnia 2003 roku. Przy frekwencji wynoszącej ponad połowę uprawnionych, większość z głosujących bo 73%, opowiedziała się za politycznym i administracyjnym status quo wyspy (departament i region zamorski Francji).

gwadelupa

Rozpoczynamy od wschodniej jej części, docieramy do urokliwej Sainte-Anne, ale nie piękna plaża przyciągnęła nasz wzrok, lecz regionalnie ubrane handlarki, których asortyment kolorowych likierów i zniewalających zapachem przypraw…zatrzymał nas na więcej niż kilka chwil. Po drodze do Saint Francois mijamy okrągłe wieże wykonane ze skalnych bloków, niegdyś były to cokoły młynów cukrowych, zwane ,,ojcami Labat”, na pamiątkę twórcy przemysłu cukrowego. Samo miasto, niegdyś senna rybacka wioska, przekształcone w kurort, a co za tym idzie… wszystko co śmietanka towarzyska potrzebuje. Do skalistego, najbardziej wysuniętego na wschód punktu wyspy – Pointe des Chateaux, jedziemy z zaciekawieniem, to tam ścierają się wody Atlantyku i Morza Karaibskiego, tworząc klif przypominający kształtem zamczysko. Nieprzerwanie fale rozbijają się o zerodowane formacje skalne, tworząc wzburzoną pianę, jakby chciały wedrzeć się dalej i dalej… a klif nie ustępował.

W drodze powrotnej do Pointe-a-Pitre, w Morne-a-L’Eau zaglądamy na miejscowy cmentarz, gdzie grobowce niejednokrotnie przypominają domki letniskowe, a wykafelkowanie w czarno-białą kratkę, sprawia wrażenie, jak gdyby patrzeć na jedną wielką szachownicę. Po drodze na miejscowym lotnisku Pole Caraibe, zakupujemy bilety lotnicze, na przeloty na kolejne wyspy: Gwadelupa> St.Martin (Air Antilles Expres 246€ za dwie os.), następnie na St.Kitts&Nevis > Antiquę aż do wyspy Puerto Rico (trzy przeloty liniami Liat za cenę 686€ dla dwóch os.). Dalsza nasza podróż to przemieszczanie się w gigantycznych korkach na zachodnią cześć wyspy. Docieramy najpierw do Sainte-Rose, zwiedzamy ruiny starej cukrowni trzciny cukrowej, gdzie jeszcze do niedawna funkcjonowała oberża, przez przypadek szukając tego miejsca pomyliliśmy ją z miejscową starą farmą, chodząc pod nieobecność właścicieli po prywatnych obejściach. Dalej mijając miejscowość Deshaies, docieramy już o zmroku do kameralnego pensjonatu, ulokowanego w dżungli i składającego się z ciekawych, otwartych bungalowów, gdzie z braku innej alternatywy noclegu pozostajemy na noc za kwotę wynegocjowaną z 80 na 70€. Miejsce niezwykłe i z pewnością warte tej ceny, gdyby pozostawało się tu na dłużej.

…by poczuć smak Francji w tropikach… znakomitej kreolskiej kuchni…rumu z trzciny cukrowej… pachnących przypraw… niezliczonej ilości kolorowych likierów… pojedź na Gwadelupę… jest niezwykła przede wszystkim dlatego, że dwie największe jej części, czyli Grande-Terre i Basse-Terre dzieli zaledwie 200-metrowy morski przesmyk, a mimo to są one tak niesamowicie różne. A region ten kryje w sobie jeszcze wiele innych ciekawostek. Jedną z nich jest na przykład fakt, że to tu Europejczycy w osobie Krzysztofa Kolumba odkryli krzewy ananasowe. To Hiszpanie sprowadzili też stąd ananasy na Hawaje, gdzie ruszyła światowa produkcja tych owoców, rozsławiając te amerykańskie wyspy na cały świat. Równie ważnym skarbem francuskich Karaibów jest Thierry Henry, piłkarski mistrz świata za 1998 roku – ojciec Thierry’ego pochodzi właśnie z Gwadelupy, jego matka zaś z pobliskiej Martyniki.

Patrząc na Karaiby przez pryzmat historii… trudno pominąć temat niewolnictwa… przecież w większości zamieszkują je potomkowie czarnych niewolników. Nie wyemigrowali dobrowolnie, nie zabierali ze sobą swoich rodzin i nie przenosili na nowe życie swoich ugruntowanych kultur, wierzeń… nie mówiąc już o kultach. Byli zwierzyną łowną, handlowano nimi na targach niewolników, rozłączano ich od rodzin, w trudnych do wyobrażenia warunkach przerzucano przez Atlantyk (Steven Spielberg pokazał to nader realistycznie w filmie „Amistad”; 30% strat wliczane było w cenę „towaru”)… by po drugiej stronie zaprząc do robót na plantacjach… dopóki nie padli z wycieńczenia. Kiedy w 1977 r. oglądałam film „Korzenie”… to dramat historyczny czarnego niewolnika Kunta Kinte… wydawał mi się zmyślonym, smutnym filmem przygodowym. Dlaczego nasze(pisząc „nasze” mam na myśli białą cywilizowaną rasę) konflikty i nasze tragedie są ważniejsze, istotniejsze i emocjonalnie głębsze w odczuciach?… ktoś kiedyś powiedział… „ludność afrykańska pozbawiona jest jakichkolwiek zdolności do politycznego organizowania się i brak jej geniuszu rządzenia… nie ulega wątpliwości.. .iż istnieje wrodzona tendencja do powrotu do barbarzyństwa i odrzucenia okowów cywilizacji… która jest sprzeczna z ich fizyczną naturą… fakt ten czyni każdy problem murzyński praktycznie nierozwiązywalnym”. Czyli w prostym rozumowaniu…nasz geniusz…nasza wiara i nasze barbarzyństwo… są lepsze?… a może tak nam się tylko wydaje?… A wracając do Gwadelupy, to stąd pochodzi Maryse Conde, jedna z najwybitniejszych pisarek języka francuskiego z Karaibów, literaturoznawca, wykładowca uniwersytecki. W książce „Ja, Tituba, czarownica z Salem”, opowiadając historię Tituby, z żywą wyobraźnią i ironicznym humorem opisuje rzeczywistość… Czy można sobie wyobrazić świat, w którym grzechem jest oglądanie tańczącego mężczyzny, w którym wszelka fantazja jest tłumiona, a marzenia postrzegane są jako niepotrzebne twory ludzkiej imaginacji? Świat, w którym dziewczynka wyznaje za swoje przewinienie: „Zdjęłam czepek i pozwoliłam, by słońce głaskało moje włosy” a mąż twierdzi, że jedynym dobrze usytuowanym pokojem jest trumna; „w której mroku kiedyś każdy z nas spocznie”. Do takiego właśnie świata trafia tytułowa bohaterka powieści Maryse Conde. To miasteczko Salem w drugiej połowie XVII wieku, z czasów procesów o czary, w których trakcie wszelka logika i racjonalny osąd zanikł, na rzecz fantastycznych zeznań kilku nastolatek, w efekcie czego 19 osób powieszono, a innych osadzono w więzieniu. Autorka nie skupia się jednak na samych procesach, a na niepozornej historii niewolnicy z Barbadosu. Poznajemy jej życie przed przybyciem do Salem, a także dowiadujemy się, co stało się z nią po oskarżeniach. Historia ta jest ze wszech miar tragiczna, wręcz okrutna, pełna uprzedzeń, nienawiści i nietolerancji. Uderzająca jest wrodzona dobroć Tituby, jej naiwność i pragnienie miłości, którego nie są w stanie przesłonić nawet ostrzeżenia matki i nauczycielki Tituby, a które w końcu doprowadza ją do zimnej Ameryki przysparzając tylko więcej cierpienia. Tituba widząc jak smutne życie wiodą dwie dziewczynki, Betsey i Abigail, którym ,,nigdy nie śpiewano kołysanek, nie opowiadano bajek” i których wyobraźni ,,nie wypełniano magicznymi i dobroczynnymi przygodami” postanowiła urozmaicić ich dzieciństwo opowieściami z ojczystego Barbadosu. Naiwnie wierząc, że mała Betsey nie zdradzi nikomu, co razem robią, wciąż jej pomagała. Conde porusza wiele tematów. Ukazuje hipokryzję ludzi… dopóki Tituba pomagała swoimi zdolnościami wyleczyć żonę Parrisa, nikt nie miał jej czarów za złe, niektórzy nawet ją prosili o pomoc. Kiedy jednak nastał czas procesów, wszystko się zmieniło. Jesteśmy też świadkami prześladowań Żydów. To nie przypadek, że właściwie jedyna w pełni pozytywna biała postać to owdowiały Żyd z garbem. Jego zewnętrzna brzydotę rekompensuje szlachetność i miłość do rodziny i zmarłej żony, a jego bliskość z Titubą jest wręcz wzruszająca. Inną kwestią poruszaną przez autorkę jest podejście samych czarnych do niewolnictwa. Dumna i pewna siebie Tituba jest skontrastowana z Johnem Indienem, którego mottem staje się stwierdzenie, że „dla niewolnika ważne jest tylko to, żeby przeżyć”. Lecz czy możemy go potępiać? Zginąć w walce o swoje ideały i wierzenia… czy żyć w kłamstwie? Może gdyby było więcej odważnych i gotowych do walki ludzi powstanie na Barbadosie by się udało? Powieść stawia jeszcze wiele pytań, na które trudno znaleźć jednoznaczną odpowiedź. Poprzez poruszaną tematykę nietolerancji i zestawione dwa podejścia do życia, jest wciąż aktualna, mimo osadzenia akcji w XVII wieku na odległym Barbadosie i w Ameryce. Bo czy współczesne społeczeństwo wolne jest od prześladowań, uprzedzeń, rasizmu?… Czy ludzie nie robią rzeczy wbrew sobie, aby przeżyć, lub… bardziej prozaicznie… aby dostać awans, wzbogacić się, lub polepszyć swoją sytuację życiową?… Uproszczeniem byłoby stwierdzić, że przez 400 lat nie zmieniło się zbyt wiele… ale chyba nie aż tyle… jakby się mogło pierwotnie wydawać…

22.02.2013 – piątek

Pomimo wspaniałego miejsca, zrywamy się nieco wcześniej, aby dokończyć zwiedzanie Gwadelupy, gdyż już o 16.30 mamy lot na francusko-holenderską wyspę St.Martin (F) / Sint Maarten (NL), a do 14.00 musimy oddać wypożyczone auto w La Gosier, tuż obok Pointe-a-Pitre. Ruszamy na południe zachodnią stroną, wzdłuż brzegów Morza Karaibskiego w kierunku stolicy, Basse-Terre. Po drodze odwiedzamy muzeum i nadal funkcjonującą palarnię kawy „Kafe Chaulet” w Vieux Habitants (wstęp 6€ od os. – degustacja kawy gratis), oraz destylarnię rumu „Destillerie Bologne”, usytuowaną na rogatkach stolicy.

Stara manufaktura otoczona wielkimi areałami trzciny cukrowej, tak że w swej działalności całkowicie niezależna i samowystarczalna. Jak za dawnych lat do napędu urządzeń używa wiekowej maszyny parowej, co daje nostalgiczny i naturalny obraz, w połączeniu z zapachami, które pozostają w pamięci. To chyba był gwóźdź programu dzisiejszego dnia (wstęp ze skromną degustacją 5,80€ od os.) Natomiast sama stolica to niezbyt ciekawe miasto, nie mające tak naprawdę nic do zaoferowania zwiedzającemu. Dalszy przejazd wokół zachodniej części wyspy i zamykamy pętlę wokół obu jej części, snując się w ostatniej fazie jazdy przez koszmarną, przemysłową stolicę i zarazem wielki port morski, Pointe-a-Pitre. Palone i wielokrotnie odbudowywane, ,,wyróżnia się” bylejakością prowizorycznych domów, przemysłowymi dzielnicami, a nowoczesność apartamentowców i bloków mieszkalnych, nie daje pola przestrzeni.

Zdajemy auto, bierzemy taxi na lotnisko i bardzo spokojnym lotem przemieszczamy się turbośmigłowym samolotem ATR42-500 na wyspę St.Martin, na lotnisko Aeroport de L’esperance, ulokowane obok kameralnej, turystycznej miejscowości Village de Grand Case. Z marszu po kwadransie, zaraz na lotnisku, wypożyczamy na dwa dni, nowiutkiego maleńkiego Hyundaia „i10”, 1,2 litra w wersji automat (auto-zabawka za cenę 35€ za dzień) i jedziemy szukać noclegu. Z powodu błędnej informacji udzielonej nam w miejscowym, lotniskowym Tourist Office, czynność ta przedłuża się o trzy godziny, gdyż przez zbieżność nazw hoteli, zamiast w skromnym motelu, wylądowaliśmy… w luksusowym resorcie w stolicy St.Martin, Marigot . Po pełnych emocji poszukiwaniach, kiedy obowiązuje pełnia sezonu i każdy kąt jest wypełniony turystami, udało się znaleźć lokum na dzisiejszą noc w Village de Grand Case, płacąc 60€, za stary apartament, pamiętający jeszcze czasy kolonialne, gdzie w pakiecie przysługiwały nam duże karaluchy i zepsuty wentylator. Wieczór w atmosferze skromnego, naturalnego kurortu, kończymy kolacją w lokalnej stołówce, a kiedy podano nam rachunek w euro, kobieta obsługująca nas powiedziała „zapłaćcie czym chcecie, euro czy dolar, nie ma różnicy”…oj… ale zaskoczenie… faktycznie sprawdziliśmy to jeszcze wielokrotnie, że tutaj 1$USA = 1€, tak więc będąc na terenie departamentu zamorskiego mamy bonus 30% i płacimy zamiast euro… amerykańskimi dolarami. A może dzisiaj była dewaluacja Euro, a my o tym nic nie wiemy? … eh… jak by to powiedział kot Filemon… dziwny ten świat…

23.02.2013 – sobota

Ruszamy na objazd wyspy Saint-Martin (F)(SM) / Sint Maarten (NL)(SXM), położonej w Małych Antylach. Przez wyspę przebiega granica lądowa Holandii z francuskim terytorium Saint-Martin. To najmniejsze terytorium na świecie należące do dwóch suwerennych państw. W erze prekolumbijskiej wyspa zasiedlona była przez Karaibów, którzy zamieszkiwali to terytorium aż do XVII wieku, czyli do momentu, w którym Europejczycy przyczynili się do ich wyginięcia. Krzysztof Kolumb przybył na Saint Martin w dniu świętego Marcina w 1493 roku i nazwał ją właśnie imieniem tego świętego. Przez niemal dwa wieki terytorium to stanowiło obiekt bezustannej walki między Hiszpanami, Francuzami i Holendrami, ze względu na słone jezioro i potencjalny eksport soli. Oficjalny podział nastąpił już w 1648r, a porozumienie podpisano na szczycie Mount Concordia przez który przebiega granica lądowa.

st_martin

Francuska część: Wspólnota Saint-Martin – stolica: Marigot (5,7 tys. mieszkańców), status terytorium: Wspólnota zamorska – terytorium zależne Francji leżące w Małych Antylach zajmujące północną część wyspy o tej samej nazwie oraz kilka mniejszych wysepek. Terytorium zostało utworzone 22 lutego 2007 roku, a do tego czasu było jedną z jednostek administracyjnych wchodzących w skład Gwadelupy. W referendum, które odbyło się 7 grudnia 2003, 76% głosujących opowiedziało się za odłączeniem Saint-Martin od Gwadelupy i utworzeniem osobnego terytorium zależnego. Zgodnie z ustawą przyjętą przez francuski parlament 7 lutego 2007 roku, Saint-Martin jest zbiorowością zamorską (collectivité d’outremer, taki sam status jednocześnie uzyskała sąsiednia wyspa wchodząca do 2007 w skład Gwadelupy – Saint-Barthelemy). Saint-Martin, w momencie odłączenia od Gwadelupy, przestał być częścią Unii Europejskiej. Ponownie jest częścią Unii od dnia wejścia w życie traktatu lizbońskiego z 1 grudnia 2009.

Holenderska część: Sint Maarten – stolicą jest miasto Philipsburg liczące ok. 1300 mieszkańców. Status terytorium: terytorium zależne Holandii (de iure) – autonomiczny kraj wchodzący w skład Królestwa Niderlandów, zajmujące południową część wyspy o tej samej nazwie. Językiem urzędowym jest holenderski (niderlandzki), lecz powszechnie używany jest język angielski. Do 10 października 2010 roku jedna z pięciu jednostek administracyjnych (eilandgebied) wchodzących w skład Antyli Holenderskich. Na podstawie reformy konstytucyjnej Królestwa Niderlandów, 10 października 2010 roku Antyle Holenderskie przestały istnieć, a Sint Maarten stało się osobnym terytorium zależnym Holandii o specjalnym statusie.

Tereny obejmujące wyspę wznoszą się jedynie na 300-400 m n.p.m. a krajobraz w niektórych miejscach jest wybitnie nizinny. Na jej terytorium panuje klimat równikowy, rosną tu niewielkie fragmenty lasów tropikalnych, a wyspę otaczają rafy koralowe. Praktycznie każdego roku region ten nawiedzają cyklony tropikalne.

Ruszamy z Grand Case do stolicy Marigot, francuskiej części po drodze zahaczając o Fort Luis z którego roztacza się oszałamiający widok na zachodnie zatoki wyspy. Sama stolica niezbyt ciekawa, z pewnością warto odwiedzić miejscowy targ i bazar.

Następnie przejeżdżamy przez mierzeję pomiędzy zatokami, aby znaleźć się tuż obok lotniska Juliana Airport, którego pas startowy zaczyna się dosłownie na plaży i jest najkrótszy na świecie do przyjmowanie międzykontynentalnych, wielkich samolotów. Dla nas jest to niecodzienny widok, kiedy podchodzą do lądowania tuż nad głowami plażowiczów. Wczuliśmy się w atmosferę oglądania podwozi tych ptaków z metalu, a jeszcze lepsza zabawa była przy starcie, kiedy wszyscy trzymali się ogrodzenia i targało aż spodenki urywało. Turyści przybyli na wyspę standardowo odwiedzają to miejsce, aby kąpiąc się w szmaragdowych wodach morza, podnieść sobie poziom adrenaliny… patrząc lądującym pilotom w twarz. Zabawa przednia i do tego niezapomniane obrazy, połączone z hałasem i reakcją organizmu na aerodynamiczne odczucia podczas lądowania tych latających kolosów.

Stamtąd jedziemy do Philipsburga, stolicy holenderskiej części poprzez nowoczesne, pozbawione jakiegokolwiek ducha, perfekcyjnie zaprojektowane, iście makietowe kurorty. Nie rozumiemy Holendrów, nie dość, że swój kraj stworzyli na wzór matematycznego uporządkowania, gdzie nie ma odrobiny miejsca na dzikość i naturę, to i tutaj wszystko budują podobnie – dziwny naród! Jedynym wyjątkiem jest nadmorski bulwar w Philipsburgu, o długości ponad jednego kilometra, zajmujący teren na mierzei w starej części miasta. Usytuowały się tu kasyna i luksusowe sklepy, a w szczególności, te handlujące ekskluzywną biżuterią. Większość turystów właśnie tutaj przyjeżdża na zakupy, ponieważ jest to strefa bezcłowa… taka jedna wielka galeria handlowa… więc i my korzystamy z tej okazji… i niech nikomu nie przyjdzie na myśl… że kupiliśmy pierścionek z brylantem… nie!… kupiliśmy wodoszczelny aparat foto i kamerę w jednym, którą można wykorzystywać przyczepiając do motocyklowego kasku; GoPro Hero3 Black Edition (350$USD). Będziemy od dziś testować i oceniać parametry i przydatność w podróży. Wracamy na stronę francuską, a o tym, że przekraczamy granicę świadczy tylko napis „Bienvenue Partie Francaise”, podkreślający zgodne współżycie dwóch narodów. Dzień kończymy w naszej miejscowości bazie, Village de Grand Case, konsumując wspaniałe langusty i grillowane żeberka w naszej stołówce, gdzie ceny są przystępne, porównywalne do naszych polskich.

Polecamy tę miejscowość wszystkim, gdyż zachowała swój niepowtarzalny klimat i naturalny charakter. Polecamy również ten stary pensjonat z karaluchami, tuż przy głównej ulicy, zaraz obok plaży, może nie jest to na dzisiejsze czasy niski standard, ale w stosunku do panujących tu cen za noclegi, 60€ za pokój 2os. z wyposażoną kuchnią to naprawdę świetna oferta – przeważnie ceny zaczynają się od 200€ i biegną wzwyż (Grand Case, Ballvin Guest House, 143 Boulevard de Grand-Case – Maurice Bertin, 97150 St. Martim (AF), tel: 0590 878122, lub posesja obok: Hotel Hevea, 163 Boulevard de Grand-Case, tel: 0590 875685, www.hotel-hevea.com – ceny za pok.2os. 64 ÷ 99€)

24.02. 2013 – niedziela

Wczoraj objechaliśmy całą wyspę, gdyż z jej jednego krańca na drugi jest niespełna 25km. Dzisiaj szukamy alternatywnych, ciekawych tras i za podpowiedzią gospodarza pensjonatu, jedziemy na plażę Baie Orientale, ulokowaną od strony Atlantyku. Rzeczywiście piękna, jest zarazem rajem dla kite&windsurfingowców. Dla nas, to dzień spacerów po plażach i morskich kąpieli. Jeszcze tego dnia odwiedzamy farmę motyli „Butterfly Farm” z pięćdziesięcioma ich gatunkami, żyjące pod moskitierą w kształcie wielkiego namiotu, prawie jak w naturalnych warunkach, a do tego roztaczająca się wokół… relaksacyjna muzyka. Niezwykłe miejsce, przypomina nam Belem w Brazylii, gdzie byliśmy w podobnej „motylarni”. Oczywiście najciekawsze są morfeusze,gdyby się tak zapatrzeć dłużej na ich ciche migotanie błękitem… można byłoby zasnąć… hm… tak to z bogami marzeń sennych bywa. Chodząc tak za urokiem kształtów i kolorów motyli, zapomnieliśmy, że mamy jechać dalej. Wracamy do bazy w Grand Case poprzez obie stolice francusko-holenderskiej wyspy St.Martin. Jak co wieczór, ponownie kulinarne specjały w stołówce na wolnym powietrzu, cali w oparach i dymie grillowanych potraw… czekamy głodni przy piwie Carib.

Poza zasadą płacenia w €, czy w $USD, jako równorzędnymi walutami, państwa te od strony administracyjnej i życia ich obywateli, tak naprawdę niewiele mają wspólnego z ich rodzimymi ojczyznami, rozmawia się tu po angielsku, powszechnie używa dolara amerykańskiego, gniazdka w sieci elektrycznej typu angielskiego. Całkowicie nie czuć tu francuskiej ręki, tak jak to było dotychczas na Martynice i Gwadelupie. Z czystym sumieniem możemy polecić to miejsce dla osób szukających chwili wytchnienia, relaksu, lubiących kontakt z wodą i szukających trochę błogiego lenistwa na piaszczystych plażach. Przy okazji można trochę zaszaleć na zakupach, ale przede wszystkim miło spędzić czas i w pełni zregenerować życiodajne baterie, pozwalające przetrwać walkę z szarością dnia codziennego.

…jak głosi legenda… rozmiłowany w ginie Holender i gustujący w winie Francuz… postanowili się przekonać, ile ziemi mogą zdobyć dla swojego kraju… w ciągu jednego dnia, obchodząc wyspę pieszo… Francuz wprawdzie doszedł dalej… ale sprytny Holender zajął lepsze tereny… dziś po Dutch side mimo licznych problemów, przestępczości, gwałtownych sztormów, korków i korupcji… przybywają rzesze turystów… łącząc lenistwo z szaleństwem w stylu Las Vegas… tymczasem po French side… próżno szukać olśniewających zabytków, obiektów sportowych czy tętniących życiem nocnych lokali…

25.02.2013 -poniedziałek

Rano jedziemy taksówką na lotnisko usytuowane w holenderskiej części wyspy (25$ USD) i lecimy z Sint Maarten do następnego państwa archipelagu karaibskiego, na wyspę St.Kitts & Nevis – Wyspy Świętego Krzysztofa i Nevis (KAN), stolica Basseterre, członek Wspólnoty Brytyjskiej, stolica: Basseterre, waluta: dolar wschodniokaraibski (XCD), język urzędowy: angielski. Wyspy te pierwotnie zamieszkane były przez południowoamerykańskich Indian Arawak, których wyparli później Karaibowie. Jako pierwszy ląd ten odkrył Krzysztof Kolumb w 1493 roku, jednak nie został on w tym czasie skolonizowany. Dopiero w roku 1623 osadnicy angielscy pod przywództwem T. Warnera założyli na zachodnim wybrzeżu wyspy Saint Christopher pierwszą kolonię o nazwie Old Roadstead. W niespełna 5 lat później również Anglicy założyli pierwsze osiedle na sąsiadującej wyspie Nevis. Kiedy to w 1627 roku na wyspie Saint Christopher powstała pierwsza kolonia francuska, rozgorzał wieloletni konflikt brytyjsko-francuski o panowanie nad tymi wyspami. Zakończenie tegoż konfliktu przypadło dopiero na rok 1782, kiedy to Anglicy pokonali Francuzów pod Brimstone Hill. Od 1816 roku Saint Christopher (Kitts), Nevis, Anguilla i Brytyjskie Wyspy Dziewicze zostały połączone w jedną kolonię, a następnie w 1871 uznane za osobną jednostkę administracyjną. W 1967 Kolonia Saint Christopher-Nevis-Anguilla uzyskuje wewnętrzną autonomię w ramach Brytyjskiej Wspólnoty Narodów, a w 1983 uzyskuje pełną niepodległość, pozostając w Brytyjskiej Wspólnocie Narodów.

st-kitts-nevis

Po trwającym 20 minut, locie jesteśmy na lotnisku, tuż obok stolicy Kitts & Nevis, Basseterre. Taxi do centrum to koszt 10$ USD i po kilkunastu minutach jesteśmy pod hotelem, w samym centrum miasta – Seaview Inn, Javier A. Cordero, P.O.Box 1586 Bay Road, Baseterre, St.Kitts www.seaviewinn.cbt.cc . Kolonialny styl, warty polecenia, świetnie usytuowany (75$USD pokój 2os.). Cały dzisiejszy dzień poświęcamy na zwiedzanie z „buta” stolicy, a że nie jest zbyt rozległa to obchodzimy ją wokół… chyba ze trzy razy. Miasto zostało zbudowane wokół tzw. Circus, okrągłego placu miejskiego. Najciekawszym miejscem jest główny skwer otoczony drewnianymi budynkami z zielonym wiktoriańskim zegarem pośrodku (Berkeley Memorial Clock). Na Independence Square niegdyś odbywał się targ niewolników, dziś wokół wznoszą się domostwa w stylu gregoriańskim. Czas jakby stanął w miejscu dla tego rejonu, wszystko tchnie starą epoką kolonialną, budulcem w większości wypadków jest drewno, do złudzenia zabudowa przypomina tę z Gujany Brytyjskiej czy Belize. Zabudowana białymi kolonialnymi domami z balkonami…Basseterre, wykonanymi z białych desek wygląda jak hollywoodzka wersja portu w Indiach Zachodnich.

Jak do tej pory całe przebyte przez nas Karaiby nie mają, korespondencyjnego porównania z przebytą przez nas drogą poprzez kraje ameryki Środkowej, powiązane historycznie z Hiszpanią. Tu spotykamy całkowicie odmienny styl i strukturę społeczną zamieszkującej te tereny ludności.

26.02.2013 – wtorek

Rano jesteśmy umówieni z właścicielem auta, które wczoraj zamówiliśmy do wynajmu na dzisiejszy objazd wyspy St.Kitts. Z godzinnym opóźnieniem podstawiono nam maleńkie Daihatsu Charade o ponad 10 letniej historii swego burzliwego istnienia (drzwi otwierane drutem, szyby oklejone czymś w rodzaju zmiętej folii, odgłosy wydaje każda część użyta do jego produkcji). Cena bardzo wygórowana, gdyż aż 60$USD za dzień (cenę wynegocjowaliśmy na 50$USD, gdyż jeszcze dzisiaj go zdamy), do tego musimy jechać na posterunek policji, aby wyrobić na podstawie mojego międzynarodowego prawa jazdy, miejscowy dokument upoważniający do poruszania się po tutejszych drogach, za ,,jedyne” 24$USD. Po godzinie ruszamy w drogę ze stolicy Basseterra na północ, wzdłuż Morza Karaibskiego. Po drodze mijamy wiele fortów z tym najciekawszym, wpisanym na światową listę UNESCO – Brimstone Hill Fortrres. Rzeczywiście okazała budowla okalająca całe nadmorskie wzgórze, największa tego typu fortyfikacja na Karaibach i do tego bardzo dobrze utrzymana. Stałym fragmentem naszego przejazdu są wszędobylskie, małe małpki. 300 lat temu małpy vervet przybyły na wyspę Saint Kitts, na Karaibach, z Afryki Zachodniej wraz z niewolnikami obsługujących przemysł produkcji rumu. Małpy, które uciekły w strefę wolności… nabyty smak alkoholu, poprzez spożywanie sfermentowanej trzciny cukrowej, zaspokajają… napadami na lokalne bary;-)

Na trasie wokół wyspy, wiele ciekawych kościołów i starych cukrowni w stanie ruiny, ulokowanych pomiędzy polami trzciny cukrowej. Z obserwacji wynika, że to chyba najbiedniejsza z dotychczasowych wysp na naszej drodze przez archipelag. Ledwie trzymające się kupy małe domki, przypominające bardziej budy sklecone z desek i kawałków blachy, a przecież są nadal domami mieszkających tu czarnoskórych potomków niewolników, sprowadzonych przed laty na te ziemie z Afryki. Pomimo przebywania wśród niesamowitej przyrody, w pobliżu plaż, wśród kwiatów i owoców, w cieple… to w oczach wielu ludzi widać beznadzieję ich losu. Do tego ceny produktów są chyba z kosmosu, o zgrozo dla tych ludzi, najwyższe na Karaibach. Alternatywną formą zwiedzenia wyspy, szczególnie dla przypływających Cruizami (rozkład jazdy dostosowany jest do ich przypłynięcia na wyspę), jest podróż kolejką wąskotorową, znaną pod nazwą „St. Kitts Scenic Railway”, służącą niegdyś do transportu trzciny i wywozu cukru do portu w Basseterre. Dziś jest ten dzień, więc podróżujemy równolegle obok siebie. Kursuje z Sandy Point do Basseterre, a obecnie czynne jest jedynie 18 mil trasy, natomiast pozostałe 12 mil pasażerowie pokonują autobusem. Za kwotę 89$USD od os. można podczas trzygodzinnego przejazdu, podziwiać krajobrazy wyspy, popijając drinki w specjalnie na tę okoliczność przygotowanych wagonach.

Popołudnie spędzamy na zachodnim cyplu wyspy St.Kitts, z którego przeprawą promową można wraz z pojazdem przetransportować się na sąsiednią wyspę Nevis. To całkowicie inne klimaty, to obszar gdzie przy plażach ulokowały się wszelkiego typu rezydencje, resorty i drogie, luksusowe hotele, kasyna i pola golfowe. Jedynie na samym cyplu znajdujemy odrobinę natury i kameralną plażę.

27.02.2013 – środa

Dzisiejszy dzień postanowiliśmy przeznaczyć na zwiedzenie wyspy Nevis. Promem z przystani naprzeciwko naszego hotelu o 9.30 udaliśmy się w drogę przez cieśninę oddzielającą te dwie wyspy wspólnego państwa. Podróż trwa 45min i kosztuje 26XCD od os. w jedną stronę. Główne miasto i port Charlestown, okazał się być prowincjonalną mieścinką, w której najbardziej widocznymi instytucjami są banki w niespotykanej ilości, ulokowane w skromnych domkach, a to dlatego, że… działają tu setki światowych firm (spółki typu offshore), kuszonych korzystnym prawem podatkowym i dyskrecją miejscowych banków. W XVIII w. stolica była modnym miastem, po którym właściciele plantacji jeździli powozami i bryczkami, dzisiaj ulice zapełniają się tylko wtedy, gdy do portu przypływa prom z Saint Kitts. W półgodziny mamy zaliczone wszystkie atrakcje miasta, tak więc udaliśmy się plażą na penetrację najbliższych resortów. Po drodze mnóstwo zdewastowanych i podupadłych hoteli, pensjonatów, kortów tenisowych. Widać że, biznes turystyczny nie rozwija się tutaj, są jednak miejsca, gdzie jeszcze funkcjonuje i to na bardzo wysokim poziomie. Mamy okazję w jednym z takich resortów podpatrywać przygotowania do ślubu, udzielanego na plaży. Jest to więc świetna scenografia do naszych zdjęć.

…gdy słynny żeglarz Krzysztof Kolumb zobaczył wulkaniczną, spowitą chmurami wysepkę, gdzie szczyty gór wyglądały niczym pokryte śniegiem… nazwał ją Nuestra Senora de Las Nieves ( Matka Boska Śnieżna)… która dziś proponuje turystom mniej niż biznesmenom… a może zobowiązuje do tego historia?… to tutaj urodził się ,,ojciec kapitalizmu amerykańskiego” – Aleksander Hamilton… tymczasem Nevis… marzy o oderwaniu się od Saint Kitts…

Po południu wracamy na St.Kitts.

…kiedyś Karibowie nadali wyspie nazwę Liamuiga (żyzna wyspa)… w epoce plantacji… ta spokojna urokliwa wyspa była prawdziwą potęgą w uprawie trzciny cukrowej… obecnie St.Kitts, nieco z dala od utartych szlaków, walczy o turystę proponując bogatą historię, malownicze krajobrazy, uśpiony wulkan Mount Liamuiga… wodospady i… małpy pijaczki…

Ze znanych postaci tego państwa, myślę, że część z Was pamięta, że w 2003r sprinter Kim Collins został mistrzem świata w biegu na 100 m.

28.02.2013 – czwartek

Porannym lotem opuszczamy wyspę St. Kitts, by po 30minutach dotrzeć na kolejną i zarazem do następnego państwa, jakim jest Antigua & Barbuda (AG). Ponieważ lotnisko w Antigui pełni funkcję węzła lotniczego na Karaibach, postanawiamy zaraz po przylocie zakupić wszystkie pozostałe bilety na następne przeloty (7marca: Porto Rico > Dominikana – American Airlines, cena 160 $USD od os. 14marca: Dominikana > Antigua – liniami Liat – cena 296 $USD od os. 15marca: Antigua > Jamajka – Caribbean Airlines – cena 245 $USD od os. 20 marca: Jamajka > Miami/Floryda – Caribbea Airlines – cena 245 $USD od os.). Na lotnisku wynajmujemy  Toyotę Corollę (cena 63$USD z ubezpieczeniem i podatkiem, dodatkowo wyrobienie miejscowego prawa jazdy 20$USD). Stolicą Antigua&Barbuda jest Saint John’s, walutą: dolar wschodniokaraibski (XCD) – wyspiarskie państwo na Morzu Karaibskim, w archipelagu Małych Antyli. W skład tego państwa wchodzą wyspy: Antigua i Barbuda oraz Redonda. stanowią część Wysp Nawietrznych. Odkryte przez Krzysztofa Kolumba w 1493 roku, zostały skolonizowane przez Anglię w XVII w. Całkowitą niepodległość uzyskały w 1981 r. Ich największy atuty to liczne, białe, piaszczyste i porośnięte palmami plaże, które przyciągają rzesze zagranicznych turystów. Na wyspach znajdują się popularne wśród przyjezdnej klienteli kasyna, a w stolicy Saint John’s, można podziwiać przykłady interesującej architektury osiemnastowiecznej. Turystyka jest głównym źródłem dochodów wysp.

antigua-barbuda

Już o 11.00 ruszmy na objazd wyspy. Po odwiedzeniu stoicy St. John’s, do której przypłynęły dzisiaj aż trzy „Cruisy”. Wysypała się z nich kilkutysięczna masa ludzka i wszyscy rozpierzchnęli się, by jak najszybciej pozbyć się balastu zielonych biletów z wizerunkami prezydentów. Dla handlarzy „cruisjanie”… to łatwy cel, płacą wg żądań, dla nas to przekleństwo, tak ze względu na tłok jak i popsute ceny. Uciekamy penetrować południową część wyspy z przepięknymi plażami, gdzie nie omieszkujemy zażywać kąpieli w szmaragdowych, ciepłych wodach Morza Karaibskiego.

Głównym punktem zwiedzania, jest polecany, jako jedna z największych atrakcji wschodnich Karaibów, Park Narodowy Nelson’s Dockyard (8$USD za wstęp od os.). Jesteśmy niezwykle rozczarowani tym pseudo Parkiem Narodowym, tak naprawdę jest to zabytkowy port, gdzie w budynkach mieszczą się sklepy z giftami, restauracje i hotel. Zapewne wymyślono tę formę, by ściągnąć nadmiar gotówki od licznie przybywających pasażerów wielkich statków wycieczkowych. Na szczęście, bilet obejmuje jeszcze wjazd na sąsiednie wzgórze, skąd roztacza się wspaniały widok na zatoki i prezentowany jest krótki pokaz multimedialny dziejów wyspy, tak więc, w jakimś stopniu nasze wcześniejsze oburzenie i rozczarowanie… zostało zminimalizowane.

Stąd też, jak na dłoni widzimy w oddali wyspę Monserrat. O tyle jest to ciekawe, że była ona jeszcze nie tak dawno perłą turystyczną Karaibów. Po wybuchu wulkanu Soufriere Hills w 1995 poddano ewakuacji 2/3 ludności wyspy, a w niezagrożonych miejscach pozostało około 4,8 tys. osób. Nominalnie stolicą terytorium pozostaje Plymouth, które przed ewakuacją zamieszkiwało około 4 tys. ludzi, a obecnie jest niezamieszkane. Ze względu na katastrofalne skutki wybuchu i występujące nadal zagrożenie, wprowadzono zakaz powrotu na południową część wyspy, w tym do stolicy. Faktycznie rolę stolicy pełni obecnie wieś Brades, z populacją ok. 1000 osób.

Wracamy w okolice stolicy St.John’s i przy drodze prowadzącej do lotniska wynajmujemy pokój – apartament z kuchnią w Carter’s Guest House. (70$USD dla 2os. – świetne warunki, czysto i jak na tutejsze ceny to bardzo tanio!).

01.03.2013 – piątek

Już o 9.00 jesteśmy na trasie, gdyż auto mamy wynajęte tylko do 12.30 (wynajęliśmy na 1dzień, a właścicielka przyznała nam, jedną godzinę gratis, tak od siebie). Ponownie poprzez stolicę jedziemy w północne rejony wyspy Antigua, gdzie ulokowały się przy plażach z białym piaskiem kontrastującym z turkusowym morzem, najwyśmienitsze resorty i hotele. Na trasie zahaczamy do Fortu James, gdzie w rozległych ruinach (bezpłatnie) możemy się rozkoszować ciszą tego miejsca jak i panoramicznym widokiem w systemie High Definition. Dzisiaj w porcie po Cruisach ani śladu, a co za tym idzie… spokój… cisza… kramy i stragany na bazarach i targach pozamykane, dokładnie widać, jak wszystko kręci się wokół „cruisjanów”, których dostarczają potężne statki-domy i wtedy życie wraca na jedyny właściwy tor.

Co do plaż, to Antigua wychodzi na prowadzenie, pośród wysp archipelagu, a z informacji wynika, że druga wyspa wchodząca w skład tego państwa, Barbuda, dokładnie tyle samo ma do zaoferowania. Więc i my odpuściliśmy sobie przejazd na nią, zadowalając się tym, co mamy na miejscu, zażywając  dzisiaj słoneczno-morskich kąpieli. Tak dla wyobraźni podajemy, że temperatury powietrza oscylują w granicach 28÷30ºC, a woda ma ok.26ºC.

…mieszkańcy przesadnie twierdzą, że każdego dnia można się kąpać na innej plaży… niewątpliwie są malownicze… produkcja cukru zaprowadziła rum na najwyższą światową półkę… to tutaj urodziła się Jamaica Kincaid, autorka licznych powieści m.in.„Autobiografia mojej matki”… narodowym tańcem jest Calypso… a sportem wyścig łodzi… i pomimo, że wielu spośród mieszkańców pozostaje bez pracy… a na każdym kroku można dostrzec przepaść między biedą a bogactwem… to Market Street oblegają wszyscy… a ceny wyliczone są tylko na miarę gwiazd…

Minął już miesiąc naszej podróży po Karaibach, jutro wylatujemy na wyspę Portoryko. Pomijamy na naszej trasie małe wyspy; Anguillę i Brytyjskie Wyspy Dziewicze, które są terytoriami zamorskimi Wielkiej Brytanii, gdyż po rozeznaniu sprawy dowiadujemy się, że poza wspaniałymi plażami, tak naprawdę prawie nic nie mają do zaoferowania turyście. Były one wcześniej ujęte w programie morskiej podróży, ale to wynikało z koncepcji i specyfiki poruszania się po określonej trasie jachtem. Obecnie po zmianie naszych narzędzi do przemieszczania się, możemy pewne, mniej ciekawe dla nas fragmenty pominąć.

karaiby-przebyta-trasa-int

<<<< POPRZEDNIA ——– NASTĘPNA >>>>