img_4433

Dzień 41. 07.08.2012r

Patrzymy na wskazania GPS-a, do Chicago mamy 6100km najkrótszą trasą i na ten cel mamy16 dni. Z Fairbanks podążamy na południe drogą nr 2, czyli Alaska Highway, 201mil do miejscowości Tok. Po drodze, na rogatkach miasta zaglądamy do domu św .Mikołaja, jak widać na załączonych obrazkach, św. Mikołaj z Finlandii, z miejscowości Rovaniemi, ma brata bliźniaka… podobnie rozdawnego. Pokonując mostem rzekę Tanana River zwiedzamy historyczną osadę związana z niegdysiejszą, spartańska przeprawą promową. Postanowiliśmy pojechać w drodze powrotnej z północnych rubieży Ameryki Południowej alternatywną trasą do drogi Alaska Highway i dlatego obecny przejazd będzie mocno kombinowany.

Już na 13mili ( tylko na tych 13milach pokryją się nasze drogi!) za Tok w Tetlin Junction skręcamy w drogę nr 5 biegnąca na północ, aby po następnych 75milach, na 20 mil przed Boundary, gdzie opodal umiejscowiona jest granica Alaska-Kanada, pozostać na nocleg na państwowym kempingu nad rzeką, w przepięknej tajdze. Płacimy 10$ za stanowisko – obsługa i płatność na zasadach uczciwości, należy umieścić pieniądze w kopercie(kwota podana w ogólnych warunkach korzystania z kempingu), podać swoje dane osobowe i zajmowany numer stanowiska i wrzucić do skrzynki typu „pocztowa”(to dość częsty styl bezobsługowy). Jesteśmy dzisiaj na biwaku nieco wcześniej, więc Jacek podejmuje próbę złowienia rybki, Mira gotuje, a my piszemy relację, próbując nadgonić, choćby tylko trochę do przodu.

2012-08-07-map

Dzień 42. 08.08.2012r

Noc niezwykle zimna, koniecznością stało się ubranie na cebulę. Po śniadaniu ruszyliśmy ku kolejnej niewiadomej…co zobaczymy?…co się wydarzy?…kogo spotkamy?…Jedziemy do osady Boundary, tam skręciliśmy w drogę nr.9 i po następnych 15milach z marszu przekraczamy granicę z Kanadą, a po następnych 104km ( Kanada używa metrycznych jednostek miary), docieramy do Dawson City. Droga dojazdowa od strony Alaski, po stronie USA szutrowa, ale gładka jak stół, po stronie kanadyjskiej asfaltowa z syberyjskimi dziurami. Przed wjazdem do miasta bezpłatna przeprawa promowa. Za dnia, prom pływa bez przerwy tam i z powrotem.

Ponownie trochę historii: W okolicach miasta, nad rzeką Klondike w sierpniu 1896 roku rozpoczęła się tzw. „Gorączka Złota nad Klondike”. Trzej poszukiwacze George Carmack, Skookum Jim i Tagish Charley znaleźli bogate złoża nad strumieniem Bonanza Creek, dopływem rzeki Klondike. Informacja, przez miesiące utrzymywana przez szczęśliwych górników w tajemnicy, wydostała się na świat w początku 1897 r., gdy obładowani złotem pojawili się w Seattle, wywołując histerię i napływ tysięcy poszukiwaczy. Większość poszukiwaczy była przybyszami z USA, którzy podróżowali zatrzymując się w Seattle, gdzie nabywali zapasy żywności, namioty i narzędzia, a następnie wyruszali na północ. Kolejnym przystankiem w drodze na tereny złotonośne była niewielka miejscowość Skagway, u wrót Alaski, skąd już na piechotę lub jucznymi karawanami przedzierali się przez przełęcze Chilkoot lub White Pass. Stamtąd dostawali się do Dawson City, siedziby administracji Jukonu. Niewielka część poszukiwaczy, głównie pochodzących z Kanady, wybierała drogę z Edmonton, wzdłuż wschodnich stoków Gór Skalistych. Wszystko opisaliśmy dokładnie w relacji z dnia 30.07.

Już w kwietniu 1897 r. w Dawson było zarejestrowanych 1,5 tysiąca górników, w sierpniu liczba ich osiągnęła 3,5 tysiąca, by w rok później dojść niemal do 30 tysięcy (obecnie ma jedynie ponad tysiąc mieszkańców). W momencie wybuchu ,,Gorączki Złota” rząd Kanady był w czasie procesu tworzenia administracji Terytoriów Północno-Zachodnich i nie istniała jeszcze żadna administracja w Dystrykcie Jukonu, będącym ich najdalszą rubieżą. Doraźnie wysłano tam oddział nowo utworzonej Północno-Zachodniej Policji Konnej pod dowództwem Sama Steele’a. Pełnił on początkowo wszystkie funkcje administracyjne. Dzięki sprawności policji, ,,Gorączka Złota” nad rzeką Klondike, stała się najspokojniejszym wydarzeniem tego typu w tej części kontynentu. Wydarzenia te zostały rozsławione w książkach m.in. Jacka Londona (Biały kieł) i Juliusza Verne’a (Skarby wulkanu), a także w licznych filmach np. niemej komedii Charliego Chaplina ,,Gorączka Złota”. Wygasła tak szybko jak się rozpoczęła, gdyż już w 1903 r. po wyczerpaniu się głównych zasobów tego kruszcu. Wtedy to większość poszukiwaczy przeniosła się na Alaskę, gdzie także odkryto bogate złoża, między innymi w okolicy Fairbanks, gdzie ostatnio przebywaliśmy i zwiedzaliśmy miejsca związane z tymi czasami.

Znajdujemy tu także polski akcent, ponieważ w centrum Dawson City, naprzeciwko starego parowca kursującego niegdyś po Jukon River, mają swój zakład złotniczy i sklep z biżuterią, Andrzej i Aleksandra Kuczyńscy, mieszkający w Kandzie już 25lat, a od ośmiu, prowadzą tu złoty interes. Mamy więc z pierwszej ręki wiadomości ogólne i co należy tu zobaczyć. Zwiedzamy miasteczko i wyobrażamy sobie tamte, niezwykłe czasy, a było to raptem nieco ponad 100lat temu. Na pobliskim wzgórzu odwiedzamy rozległy wielowyznaniowy cmentarz, na którym zakończyło swoją drogę do bogactwa i doczesnego ,,Eldorado”…wielu marzycieli. Po szczegółowym zwiedzeniu miasta i okolic, łącznie z domem Jacka Londona, ruszamy dalej na południe drogą nr 2 w kierunku Whitehorse. Przy wyjedzie z miasta patrzymy na przeorane przez poszukiwaczy złota, wielkie hałdy przesianego żwiru i pozostawione bezpańsko wszelakiego typu urządzenia i machiny, które ułatwiały pozyskiwanie kopalin i oddzielanie kruszcu. Po przejechaniu 250km zostajemy na kempingu w miejscowości Pelly Crosing, nad rzeką Pelly River. Tym razem pole miejskie jest bezpłatne, wyposażone w sprzęty, lecz mocno zaniedbane. Mamy natomiast świetne miejsce do grillowania, więc Mira ponownie serwuje swoje kulinarne specjały.

2012-08-08-map

Dzień 43. 09.08.2012r

Z Pelly Crosing, kontynuując jazdę drogą nr 2, po 110km docieramy do Carmacks. Ponieważ postanowiliśmy, że będziemy podróżować na tyle, ile się da alternatywnymi drogami do Alaska Highway, to konsekwentnie realizujemy ten program, polegający również na tym, aby rozdzielić moją drogę motocyklową sprzed siedmiu laty, od obecnej samochodowej. Zbaczamy więc w drogę nr 4 prowadzącą do Watson Lake i w strugach deszczu i temp 7÷9ºC podążamy 580km szutrowa drogą, krajobrazowo i klimatycznie do złudzenia przypominającą nasze syberyjskie podróże motocyklowe. Malownicza trasa, o dziwo, nie spotkaliśmy po drodze i nie minęliśmy ani jednego pojazdu, ani żadnej osoby, totalna kanadyjska pustka, wokół tylko dzicz, tundra i totalny brak oznak życia, nawet zwierząt nie ma.

Wieczorem jesteśmy na miejscu w Watson Lake, gdzie tuż obok kempingu na którym ulokowaliśmy się na dzisiejszą noc, znajduje się  tzw. „Las Drogowskazów”. Nie ma w tym określeniu żadnej przesady, ponieważ na setkach słupów znajduje się tysiące drogowskazów (wg ostatnich danych jest ich 53 tys.) przywiezionych przez turystów i odwiedzających, wskazujących odległości do ich miast i wiosek. Całą tę sprawę zainicjował w 1942r jeden z żołnierzy US Army pochodzący z 341 dywizji inżynieryjnej, Carl K.Lindley, który to umieścił tu pierwszy drogowskaz wskazujący odległość do jego rodzinnego miasteczka, gdzie czekała na niego ukochana dziewczyna! ( bardziej patriotyczne źródła USA, podają tylko, że tęsknił za swym miastem). Za jego przykładem poszli następni żołnierze, a wszystko trwa do dzisiaj i jest jedyną atrakcją turystyczną tej miejscowości. My niestety nie jesteśmy przygotowani na taką okoliczność, nie mamy drogowskazu, naklejamy jedynie nasze naklejki, sporządzone jako wizytówka naszej wyprawy. Tu też zostajemy na nocleg na miejscowym kempingu (23$ CAD za stanowisko w RV Parku). Mira na pożegnanie dnia, serwuje befsztyki wołowe, marchewki, surówkę i jak co dnia…ziemniaki w mundurkach.

2012-08-09-map

Dzień 44. 10.08.2012r

Z Watson Lake przemieszczamy się drogą nr 97, Alaska Highway 532km do Fort Nelson. Przepiękne przełomy wielu dzikich rzek z cudownymi widokami i krajobrazami tzw. wzorcowej północnej Kanady. Najpierw Liard River o szaro-zielonej toni, później jej dopływ i jezioro Muncho Lake, następnie droga wiła się wzdłuż rzeki Toad River o szmaragdowej toni.

Wreszcie po wielu dniach napotykamy na zwierzęta, bizony, karibu i jelenie spacerują po poboczach. W połowie drogi w osadzie Chena Hot Springs, zażywamy kąpieli termalnych w wodzie o temperaturze 42ºC. Wjazd samochodu na teren rekreacyjny w celu odbycia kąpieli, czyli wstęp wynosi 10$ CAN i liczony jest od pojazdu, a nie od wjeżdżających w nim osób. Można pozostać na miejscowym kempingu za dopłatą 11$ CAD za stanowisko biwakowe. Po 10 minutach marszu, idąc po drewnianych trapach docieramy do obramowanych drewnem basenów i grzejemy zziębnięte kości w czasie godzinnego seansu, w gorącej termalnej wodzie, o woni siarkowodoru… czyli śmierdzi zgodnie z nazwą… zgniłymi jajami… niczym z wylęgarni smoków.

2012-08-10a-map

Do Fort Nelson docieramy późnym wieczorem i na miejscowym kempingu za 23,5$CAD wynajmujemy plac pod nasz dzisiejszy biwak. Biesiada plus kulinaria…wg norm dni poprzednich(czyli Mira nie zaniża poziomu).

2012-08-10b-map

Dzień 45. 11.08.2012r

Rano zwiedzamy muzeum usytuowane tuż przy kempingu. Warte polecenia (wstęp 5$CAD). Zgromadzono tu chyba wszystkie możliwe przedmioty, urządzenia i pojazdy z epoki pierwszych pionierów, którzy zasiedlili te okolice. Osiemdziesięcioletni, szczupły, siwobrody staruszek w stroju mechanika z epoki, demonstruje działanie urządzeń, łącznie z silnikiem spalinowym sprzed ponad 100laty , który uruchomił na naszą prośbę. Pokazał nam jak jeździ jego przedziwnej konstrukcji rower, którego koła…niekoniecznie jadą w tym samym kierunku.

Z powodu tego muzeum opuszczamy Fort Nelson dopiero około południa i nadal podróżując na południe drogą Alaska Highway nr 97, po 422km docieramy do małej miejscowości Taylor, położonej nad Blueberry River, gdzie już o 17.00 na miejscowym kempingu usytuowanym na wyspie, rozbijamy obozowisko (15$CAD za stanowisko). Przemieszczaliśmy się cały dzisiejszy dzień bardzo monotonnym, pagórkowatym terenem porośniętym, bujną, zieloną tajgą.

Kiedy ja z Mirą wybrałyśmy się na spacer, by zobaczyć niesamowite figury z piasku, Jacek udał się na połów ryb, a Wojtek pilnował obozu. Po powrocie, patrzymy na Jacka, jest przebrany i jakiś taki tajemniczy, Wojtek się uśmiecha, a pół metrowa ryba leży sobie pod drzewem (gatunku nie możemy sprecyzować, coś pomiędzy sandaczem, a szczupakiem). Mamy kolację, którą Jacek złowił z wyjątkowym poświęceniem (wpadł do wody po szyję wraz z dokumentami i pieniędzmi). W czasie smażenia, Mira doglądała suszenia banknotów…raz przewracała rybkę…raz dolary…po czym wznosiliśmy toasty za udaną akcję ,,Ryba”.

2012-08-11

Dzień 46. 12.08.2012r

Rano po pokonaniu 70km docieramy do miejscowości Dawson Creek, gdzie ma swój początek, a dla nas, tym razem koniec, droga Halska Highway. Tu na końcu trasy kolejowej, która docierała do tego miasta, ma ona swój początek. Zwiedzamy skansen minionej epoki i miejsca związane z budową drogi i symbolicznym punktem rozpoczynającym bieg tej trasy.

Tutaj też przyszedł czas na to, aby porównać po siedmiu latach, jak wiele zmienia się ten rejon w stosunku do upływającego czasu. Porównanie będzie dość precyzyjne, ponieważ przebywałem tu w tym samym, letnim czasookresie. Z pewnością zauważam zdecydowanie mniejszy ruch i znacznie mniej turystów podróżujących pojazdami, na tych wielkich i odległych przestrzeniach. Chyba dlatego też widzimy, że sporo punktów usługowych, typu stacje benzynowe, bary, motele, zamknęły swe podwoje i świecą pustką, popadając w ruinę. Usługi scentralizowały się w okolicy większych osad, co trzeba brać pod uwagę przy planowaniu podróży. Odległości 200-300km bez punktów usługowych są tu normalką. Nie wiem dlaczego, ale w obecnym przejeździe zdecydowanie mniej zwierząt spacerowało wzdłuż trasy i choć jechaliśmy bardziej ustronnymi i dzikimi drogami, spotkanie zwierzaka było wyjątkowym zjawiskiem, gdzie poprzednio było to powszechne. Zauważyłem również, że astronomicznie wysokie ceny w tym rejonie, po siedmiu latach, nie wzrosły aż tak bardzo jak w pozostałych, powiedzmy bardziej cywilizowanych miejscach USA i Kanady. Sporo poprawił się stan dróg i właściwie trudno na Alaska Highway znaleźć choćby fragment, niewyasfaltowanej nawierzchni. Oczywiście największa zmiana dotyczy aury, ale to chyba należy już zawdzięczać stwórcy, że tak przyjaźnie się z nami obszedł w tym temacie, gdyż nie przypuszczamy, aby globalne ocieplenie miało aż tak wielki wpływ na obecny klimat, choć jest coś na rzeczy, gdyż czoła lodowców cofnęły się wyraźnie i to o dziesiątki, a nawet setki metrów.

Dokładnie teraz przyszło nam też zastanowić nad dalszym przebiegiem naszej podróży, mamy wiele nowych informacji, gdzie należy pojechać, co jeszcze ciekawego zobaczyć, a co pominąć, chociaż było ujęte we wcześniejszych planach. Wybieramy najciekawszą wersji przejazdu, gdzie końcowym etapem ma być Chicago. Po rozpoznaniu tematu, postanawiamy wspólnie, że jedziemy najpierw w kierunku kanadyjskiej części Gór Skalistych, aby zwiedzić dokładnie ten rejon, oraz parki narodowe tam rozlokowane. Podążamy więc na południe, najpierw drogą nr 43 do miejscowości Grande Praire, a następnie piękną drogą nr 40, przez tajgę do Hinton, gdzie skręcamy do Jasper National Park. Wjazd do parku 20$ CAD – opłata dzienna, a jeżeli pozostaniemy w nim ponad dobę, to zapłacimy kolejną opłatę, tej samej wysokości. Zaraz za rogatkami Parku, w osadzie Pocahontas pozostajemy na nocleg na kempingu (opłata 21.70$ CAD za stanowisku, brak prysznicu, za drewno na rozpalenie ogniska trzeba zapłacić dodatkowo 8.80$ CAD). Biwak, jak co dzień – wpadliśmy w rutynę i przyjemne standardy wspólnie spędzanego, wieczornego czasu.

2012-08-12-map

Dzień 47. 13.08.2012r

Park Narodowy Jasper, w którym się znajdujemy, jest sąsiadem bardziej znanego parku Banff. Niemniej do zaoferowania ma tyle samo atrakcji, a może nawet więcej niż starszy kolega z południa. Można tu znaleźć bowiem ośnieżone szczyty Gór Skalistych, przepiękne jeziora w kolorach turkusowo-lazurowo-szafirowo-szmaragdowych. Na jego terenie znajduje się również najwyższy szczyt kanadyjskich Gór Skalistych – Mount Robson (3954m n.p.m). Rano po pokonaniu 20km docieramy na termalne baseny w Miette Hotsprings (7.5 CAD od osoby). Dojazd przez malowniczą przełęcz, a sam kompleks ulokowany w dole pomiędzy szczytami okolicznych masywów górskich. Widok jak z bajki. Oczywiście uskuteczniamy godzinną kąpiel w wodzie o temp 40ºC i o dziwo…bez dodatkowych zapachów.

Powrót do drogi nr 16 i po 30km jazdy w kierunku miejscowości Jasper, zjeżdżamy z trasy nad Jeziora Medicine Lake i Maligne Lake. Po drodze mnóstwo zwierząt, kozy górskie, czarne niedźwiedzie i jelenie. Powracamy na 16 i docieramy do kurortu Jasper. Jest to główny ośrodek turystyczny tego parku. Zatrzymaliśmy się tu właściwie tylko dlatego, że w pobliżu był kemping i musieliśmy zrobić zapasy żywności. Jasper pozytywnie zaskoczył nas swym klimatem, drewniane domy, klimatyczne sklepiki, poza tym zadbane ulice ze sporą ilością zieleni, a do tego rewelacyjne położenie, w jaką stronę by się nie obrócić, wszędzie widać góry. Krótki spacer po turystycznym miasteczku, a trzy km za miejscowością pozostajemy na dzisiejszą noc, na kempingu Wapiti (27.50 $ CAD za stanowisko, są prysznice z gorącą wodą, za drewno na ognisko opłata 8.80$ CAD).

Gośćmi tego rozległego kempingu są jelenie, które zupełnie nie zwracały uwagi na obecność ludzi, spokojnie zajmując się swoimi czynnościami. Ostrzeżenia i informacje o niedźwiedziach, są praktycznie wszędzie, na każdym kempingu i miejscach postojowych. To one mają tu większe prawa od nas, to przecież ich teren i to my mamy zachować wszelką ostrożność, by uniknąć spotkania, niekoniecznie przyjemnego. Wg wszystkich znanych nam już instrukcji, idąc spać, należy wszystko dokładnie posprzątać, bo misio może wzrok ma nie za dobry, ale węch całkiem niezły, tak więc intensywne zapachy żywności, kosmetyków i…kobiet w czasie menstruacji…potrafią zwabić misia. Zabezpieczenia śmieci, to specjalnie skonstruowane mocne, prawie pancerne śmietniki…reszta w naszych rękach.

2012-08-13-map

Dzień 48. 14.08.2012r

Po nocnych opadach, pogoda nas dzisiaj nie rozpieszcza. Dopłacamy następne 20$ CAD do pobytu w parku i jedziemy, podziwiać w deszczu wodospady Athabasca Falls i Sunwapta Falls. Następnie pojechaliśmy w stronę parku narodowego Banff wchodzącego w skład kompleksu parków Gór Skalistych. W mglisto-dżdżystej aurze, pod kłębami brudnej pary, docieramy pod największy lodowiec tego rejonu, czyli Athabasca Glacier. Z parkingu przy Columbia Icefield Centre rozciągają się niesamowite widoki na lodowce Kitchener i Dome, byłyby one zapierające dech, gdyby tylko przestało padać i choć na chwilkę wyjrzało słońce. Pomimo szaro- burej pogody, nie poddaliśmy się i postanowiliśmy, że ruszamy na lodowiec, a odbywa się to specjalnymi pojazdami terenowymi(,,Snocoaches”) 52,50$ CAD od osoby, a czasowo, całość zajęła 1,5h.

Najpierw podjechaliśmy specjalnym środkiem transportu na górę, by potem przesiąść się do czerwonego potwora na kołach… niczym od kombajnu. Kiedy już ostro w dół, ruszyło to coś, poczuliśmy bliskość wszystkich odcieni szarości, lodowate spojrzenia kamiennych strażników, coraz bardziej zacieśniały szatę pokory, przylegającą do skóry, jak myśl do byle słowa. Dotykamy powietrza, które rozszarpuje ciszę gadaniną jęzora, który jak mantrę powtarza zgrzyt o zdradzieckich szczelinach, by od czasu do czasu, zabrać w okowy lodu tych, co nie usłyszeli sygnału. Powracamy ze świata, który jakby skulił się we mgle… ciągle nabierając nowych sił… by żyć… wzbudzać lęk i wyzwalać strach.

A po powrocie, stare słońce zarysowało nowe obrazy, tak więc panoramę lodowca podziwiamy już w jego blasku. Jedziemy dalej, na przełęcz 2063m.n.p.m, a następnie przekraczamy granicę następnego Parku Narodowego Yoho (nazwa w języku Indian Kri oznacza ,,Cud”). Docieramy do drugiego co do wielkości wodospadu w Kanadzie- Takakkaw- 254m wys. W blasku zachodzącego słońca wygląda monumentalnie…a do tego tęcza. Zobaczyliśmy jeszcze zlewisko dwóch kolorowo odmiennych rzek i naturalny skalny most, wydrążony w dziwnej formie przez rwącą górską rzekę Kicking Horse.

Jednak największym zauroczeniem była toń i piękno jeziora Emerald Lake(Jezioro Szmaragdowe)…to tutaj Indianie Kri ukrywali niegdyś swoje kobiety i dzieci, po czym wyruszali przez góry, by handlować i polować na bizony. Wszystko skończyło się wraz z wybiciem bizonich stad i wybudowaniem kolei w 1884r. Za miejscowością Fieled na kempingu Hoodoo Creak pozostajemy na noc. (15,70$ CAD za stanowisko, woda jedynie z ręcznej pompy i chemiczne kibelki).

2012-08-14-map

Dzień 49. 15.08.2012r

Noc w górach bardzo zimna, wokół wszechobecna wilgoć, a temperatura po pobudce tylko 4ºC, zbijamy szybko obozowisko i dalej na trasę. Opuszczamy Yoho National Park docierając drogą nr 1 do Golden, gdzie skręcamy na południe w drogę nr 95 do Radium Hot Springs. Jesteśmy ponownie w kanadyjskiej prowincji British Columbia i jedziemy po zachodniej stronie Gór Skalistych. Wjeżdżamy do kolejnego parku narodowego tego regionu, tym razem do Kootenay National Park. Przemieszczamy się drogą nr 93 w widokówkowej scenerii w kierunku centralnej i sztandarowej miejscowości całego kompleksu, do Banff.

To niekwestionowana stolica kanadyjskich Gór Skalistych, latem pełna ludzi, tętniąca życiem, bo przecież przewalają się tu tłumy turystów. Jeśli ktoś próbuje tutaj szukać dzikiej przyrody i spokoju…to zupełnie pomylił miejsca. Banff zdominowali Japończycy, to do nich należą dwa z trzech największych hoteli i mnóstwo innych miejsc noclegowych. Co ciekawe…jedyną atrakcją miasteczka jest kolejka linowa, a jeśli nie ona, to pozostaje nam spacer po głównej, sztandarowej ulicy -Banff Avenue, przy której mieści się mnóstwo kafejek, restauracji i sklepików z giftami (cały przegląd prezentów do kupienia w zmasowanych ilościach). Do dobrego tonu należy…bywanie w Banff. Wokół niezwykłego kształtu góry, zieleń we wszystkich jej odcieniach, mnóstwo kwiatów, czysto i schludnie, po prostu bajecznie.

Po krótkim rekonesansie tej miejscowości, opuszczamy definitywnie kompleks kanadyjskich parków narodowych Gór Skalistych i jedziemy drogą nr 1 w kierunku Calgary. Omijamy jednak to centrum przemysłowe wielkim łukiem, gdyż nie lubimy dużych miejskich aglomeracji i po przejechaniu 75 km zjeżdżamy z drogi nr 1 w osadzie Kananaskis na południe w drogę nr 40, prowadzącą przez Rezerwat Indian Kananaskis. Późnym popołudniem docieramy do Kananaskis Country. Droga dalej prowadzi dzikimi i naturalnymi terenami Gór Skalistych, przez rozległy zielony wąwóz rozpostarty pomiędzy pasmami górskimi i jest przejezdna tylko latem . Po pokonaniu 50 km, w dziewiczym terenie, 8 km od trasy, na naturalnym kempingu Elkwood, nad jeziorem Marl Lake pozostajemy na nocleg (23$ CAD za stanowisko, 7$ CAD za drewno, prysznic 2$ CAD od osoby).

2012-08-15-map

I tutaj przyszedł czas, by przybliżyć temat…życia kanadyjskich Indian.

Kanadyjscy Indianie, mimo, że jest ich tak mało, nie żyją w jakiejś zwartej grupie, lecz w rozproszeniu rozrzuceni po całym kraju, od Quebecu na wschodzie po Kolumbię Brytyjską i Ocean Spokojny na zachodzie. W kierunku północnym granica ich zasiedlenia zależna jest tylko od zasięgu drzew i lasów, z którymi związane jest ich życie. W Kanadzie toczono mniej wojen z Indianami niż w Stanach Zjednoczonych, wpływ na to miała przede wszystkim mała liczba Indian. Przytoczyć można wypadek, jak w 1871 r. zgromadzono w Lower Fort Garry około tysiąca Indian, na których wymuszono zgodę na odstąpienie wielkich obszarów rodzinnych: „Oświadczono im (wodzom), że przybędą tu setki nowych osadników i że jeżeli natychmiast nie zgodzą się przejść do rezerwatów i brać coroczne zapomogi, to stracą wszystko. Wodzowie zrozumieli o co chodzi i ustąpili”.Żyjąc w rezerwatach, Indianie korzystają z szeregu przywilejów: nie płacą żadnych podatków, korzystają z bezpłatnej opieki lekarskiej, w zimie otrzymują bezpłatnie żywność. Indianina żyjącego w rezerwacie nie można skarżyć o długi, za swoje zobowiązania nie odpowiadają. W praktyce oznacza to, że Indianinowi z rezerwatu nikt nie udzieli kredytu i nie pożyczy pieniędzy. Ograniczenia te wynikają już z samej zasady, że Indian traktuje się jako niepełnoletnich, a tłumaczą się również pewnymi odmiennościami ich charakteru, w szczególności ogólnym niedocenianiem wartości materialnych. Nie wolno im sprzedawać alkoholu (martwy przepis), naocznie widzimy co jest ich zasadniczym zajęciem, prócz sprzedawania własnoręcznych wyrobów…prosto z rezerwatu pracy w Chinach.

Jeszcze w połowie XX wieku Indianie nie mieli prawa głosować ani do parlamentu federalnego, ani do przedstawicielstw prowincjonalnych. Ślady dawnych gospodarzy kraju przetrwały przede wszystkim w licznych nazwach geograficznych – nazwach miejscowości, rzek i jezior. Słowo Kanada (Canada) też pochodzi od wyrażenia indiańskiego „kanata”, oznaczającego osadę. W latach sześćdziesiątych wielki rzecznik indiańskich rewindykacji w Kanadzie, wódz z któregoś rezerwatu prowincji Quebec, Gros Louis, publicznie domagał się zwrotu całej Kanady Indianom, jedynym prawnym jej mieszkańcom. Zaproszony na przyjacielską dyskusję z pewnym politykiem z Kanady francuskiej, wcale nie dał się speszyć ironicznym pytaniem: „Skoro domagacie się Kanady…no to…powiedzmy…co zrobicie z białymi?” Wódz odpowiedział: „Umieścimy ich w rezerwatach”.

Dzień 50.  16.08.2012r

Noc bardzo zimna, przy bezchmurnym niebie na wysokości 1800m.n.p.m o 8.00 rano tylko 3ºC. Pakowanie naszego obozowiska i dalej na trasę przez Rezerwat Kananaskis. Widoki o wschodzącym słońcu w rozległej dolinie rozpostartej pomiędzy pasmami Gór Skalistych, tylko te z folderowej oferty podróży po zielonej Kanadzie. Po następnych 50km jazdy drogą nr 40 na południe, zbaczamy z trasy w szutrową drogę nr 940, zwaną Forestry Trunk Road, prowadzącą do miejscowości Coleman. I znów przejazd wzorcowo reklamowy Kanady, zielone sosnowe lasy, łąki, miejscami ośnieżone szczyty gór i dzika przyroda. Po 120km docieramy do małego miasteczka usytuowanego u zbiegu z drogą nr 3 i jedziemy na zachód 25km, ponieważ chcemy przedostać się do USA, gdzie wg informacji ujętych na naszych mapach, jest szutrowa droga, prowadząca przez Glacier National Park. Niestety po zjeździe z drogi nr 3 na południe i pokonaniu następnych 25km wjechaliśmy na teren kopalni i dalsza jazda była niemożliwa. Wielki minus dla wydawcy map „Reise”, w końcu pogranicze USA i Kanady to nie dziki busz i mapa powinna być zgodna z rzeczywistością. Jedynym plusem tego nietrafionego przejazdu było spotkanie z quadowiczami polskiego pochodzenia Tereską i Ryśkiem, pomagającym nam odnaleźć trasę, która de-facto okazała się niedostępna do przejazdu z powodu braku punktu granicznego.

Wracamy do trójki i jedziemy najpierw na zachód do Elko, gdzie drogą nr 93 podążamy w kierunku granicy z USA. Po drodze w Sparwood odwiedzamy tereny odkrywkowej kopalni węgla kamiennego, gdzie mamy okazję popatrzeć na największa ciężarówkę świata ,,Titan” wyprodukowaną przez General Motors of Canada o ładowności ponad 300ton. Do roku 1798 pracowała w kopalni dla firmy Sparwood, B.C. z Kalifornii. Po następnych 40km i błyskawicznej odprawie, żegnamy ojczyznę hokeja i Ani z Zielonego Wzgórza, a witamy USA, tym razem w stanie Montana. W pierwszym miasteczku Eureka uzupełniamy zapasy żywnościowe (ceny przyzwoitsze niż Kanadzie) i jedziemy na południe nad jezioro Flathead Lake i na 93 mili drogi nr 93, za 23 $ wynajmujemy stanowisko na polu kempingowym – „o” wyposażenia, jedynie chemiczne kibelki. Mira jak zwykle przygotowuje smakołyki, my tworzymy nastrój i biesiada biwakowa się zaczyna.

2012-08-16-map

Dzień 51.  17.08.2012r

I znów bardzo zimna noc, gdyż po pobudce temperatura na naszym pojazdowym mierniku wskazuje tylko 3ºC. Ruszamy dalej na południe drogą nr 93. Na trasie napotykamy niezwykłe muzeum Miracle Of America Museum, w pobliżu małej mieścinki Polson. Jak nazwać to miejsce?, trudno to określić, ale gdyby ktoś był silnie zawzięty, to mógłby spędzić tutaj kilka dni, rozkoszując się historią życia narodu amerykańskiego na przestrzeni ostatnich dwóch wieków.

Chyba nie ma tematu, który nie byłby historycznie rozwinięty do maximum. Po jakimś czasie znaleźliśmy niewielkie braki. Nie doszukaliśmy się jedynie zabytkowego krzesła elektrycznego, a przecież amerykanie używali go w więziennictwie już od 1890r….ale przynajmniej szubienica z aresztem była. Z pewnością warto odwiedzić to miejsce, bo to taka Ameryka w pigułce. Ciekawie było, ale cóż, trzeba nam jechać dalej. Kontynuujemy  podróż drogą 93 do Hwy 90 i w miejscowości Missoula,  zwiedzamy Fort Missoula.

Kolejny ciekawy kompleks historyczny godny polecenia. Sympatyczny pan, historyk nie zamierza nam odpuścić i opowiada historię II wojny światowej w zbyt wielkich szczegółach, na co my nie mamy czasu, tak więc elegancko wykręcamy się wolniutko…i powracamy na Hwy 90. Podążamy na wschód do miejscowości Garrison, gdzie odbijamy w drogę nr 12 prowadzącą do stolicy Montany, spokojnej i konserwatywnej w swym charakterze, miejscowości Helena. Tu tworzyły się niegdyś fortuny ,,Gorączki Złota”. Początkowo nazywało się Crabtown, na pamiątkę jednego z założycieli – poszukiwacza złota Johna Craba. Wraz z rozwojem miasta pojawiła się potrzeba zmiany nazwy. Przyjęty został projekt Johna Sommerville’a, który zaproponował jako nową nazwę Crabtown, nazwę swego rodzinnego miasta – Świętej Heleny w stanie Minnesota. Wyraz ,,Święta” został usunięty z nazwy, jako niepotrzebny.

Historia tego stanu jest nierozerwalnie – tak jak cały historyczny Dziki Zachód – związana z końmi. To tu Buffalo Bill trzebił stada bizonów. To stąd wyprawa W. Clarka i M. Lewisa w 1805r. dotarła po raz pierwszy na Wybrzeże Pacyfiku. To tu w końcu dzieje się historia powieści N. Evansa ,,Zaklinacz koni” nakręconego tak wdzięcznie przez Roberta Redforda. Tu też mamy sposobność podziwiać wspaniałe wiktoriańskie wille 50 milionerów, których przychody wyrosły na złocie. Ponieważ nie mieliśmy pomysłu od czego zacząć, podpowiedź przyszła sama, pojawił się specjalny pociąg (Tour Train) wożący turystów, więc my ruszyliśmy za nim, bo któż lepiej pokaże nam miasto, jak nie profesjonalny kierowca-przewodnik. Koniecznie należy przejechać ulicą tzw. „Ostatniej Szansy”(The Last Chance), gdzie zmęczeni bezowocnym poszukiwaniem, dwaj poszukiwacze tego kruszcu natrafili na wielką żyłę złota, w ostatniej próbie znalezienia tego szlachetnego metalu. Dalej drogą nr 287 dojeżdżamy ponownie do Hwy 90 i w miejscowości Three Forks zostajemy na luksusowym kempingu za cenę 37$. Pranie z suszeniem(4$), biesiada, schab siekany, sałatka ze świeżego szpinaku i ziemniaki z dipem guacamole.

2012-08-17-map

Dzień 52.  18.08.2012r

Pierwsza ciepła noc od wielu dni. Rano po pobudce, dzień wita nas pięknym słońcem i „kapciem” na tylnym kole. Ponownie, już drugi raz przyczyną defektu był wbity, ostry kamień. Dwa kołki wetknięte od zewnątrz (bez ściągania koła) załatwiły sprawę i awaria po 10min. została usunięta. Stwierdzam jednak, że opony Hankook, dobre gumy w prowadzeniu i komforcie jazdy – nie mają takiej odporności na szutry jak BF Goodrich, mające zdecydowanie masywniejszy i odporniejszy na mechaniczne usterki, oplot stalowy. Ruszamy na wschód Hwy, 90 aby po 66 milach, w miejscowości Livingston, zboczyć z trasy w drogę nr 89 prowadzącą do północnego wjazdu do Parku Yellowstone. Tu zamyka się nasza okrężna trasa prowadząca z tego miejsca, w którym byliśmy ponad miesiąc temu, a która to prowadziła aż na Alaskę. Nie odmówiliśmy sobie jednak tej przyjemności, aby ponownie choć na chwilkę zawitać do tego, tak specyficznego miejsca na naszym globie, a przy okazji nasi kompani podróży Mira i Jacek, mogli popatrzeć na to miejsce.

Przemieściliśmy się przez park północną jego stroną i skierowaliśmy się na wschód w drogę nr 212. Po 40 milach zjechaliśmy w widokową drogę nr 120, prowadzącą do miejscowości Cody, słynącej z legendy Buffalo Billa.

Buffalo Bill, właściwie William Frederick Cody (ur. 26 lutego 1846, zm. 10 stycznia 1917) – myśliwy, zwiadowca armii amerykańskiej (scout), organizator i aktor widowisk rozrywkowych; bohater Dzikiego Zachodu. Zwiadowca armii USA podczas wojny secesyjnej (1861-1865) i wojen z Indianami (do 1877) w zachodnich stanach USA; w 1883 zorganizował widowisko cyrkowe ,,Wild West Show”, gdzie pewnego dnia postanowił uświetnić swój show, zatrudniając słynnego wodza Indian Siedzącego Byka, pogromcę gen. Custera (jakiż to musiał być dyshonor dla wodza, którego pokazywał jak cyrkową małpę). W swoim show przedstawiał wydarzenia z historii amerykańskiego Dzikiego Zachodu i do 1916 prezentował je w Ameryce Północnej oraz Europie. Buffalo Bill grał także w sztukach teatralnych pisanych specjalnie dla niego i w pierwszych filmach kowbojskich (westernach). A w 1906 roku gościł w Krakowie. …Buffalo Bill prócz tego, że był wielkim łowcą bizonów dla wojsk, a sam upolował ich ponad tysiąc (stąd przydomek), to był również przewodnikiem, który nigdy nie wpadł w indiańską zasadzkę, co więcej, sam zabił i oskalpował wielkiego wodza Indian. W czasach ustatkowania był inicjatorem powstania tamy i wielkiego zalewu pozwalającego na irygację okolic. Tama powstała z betonu, jako wtedy najwyższa na świecie, a zalew i park stanowy wokół niej noszą dziś imię tej legendarnej postaci. Cody umarł jako bankrut, ale pozostawił po sobie wiele, rozsławiając to miejsce, któremu na dodatek sprzyja położenie geograficzne na drodze do i z Yellowstone. Całe miasto wiąże się z jego postacią, niesamowitą i zadziwiającą zarazem.

Tu wjeżdżamy na drogę 14 Alt i po przejechaniu następnych 65 mil, pozostajemy na nocleg w parku Bighorn Canyon. Totalna dzicz i możliwość rozbicia obozowiska na czymś w rodzaju ścierniska, nad samym brzegiem rzeki Bighorn River. Jak zwykle biesiada…peklowana karkówka, marchewka z fasolką szparagową i ziemniaczki…jak widać jesteśmy w ciągłej opozycji do koncernów produkujących fast foody…

2012-08-18-map

Dzień 53.  19.08.2012r

W tę zimną noc, przeróżne zwierzęta urzędując w rezerwacie, nie dawały spać. Poranne słońce szybko jednak ogrzewa powietrze, pakujemy nasze obozowisko i powracamy do drogi nr 14 Alt i kontynuując jazdę na wschód. W pierwszej fazie jazdy pokonujemy przepiękne pasmo gór Bighorn Mountains na przełęczy o wysokości sięgającej 3000m.n.p.m. W okolicy tego miejsca usytuowane jest mistyczne miejsce kultury Indian Lakota Sioux zamieszkujących te tereny. Jest to kamienny krąg „Medicine Wheel” usytuowany na wierzchołku wzniesienia. W klarownie czystym górskim powietrzu, marsz zajmuje ponad godzinę, ale z pewnością warto tam pójść (teren chroniony, wstęp wolny).

Obok Irokezów, Apaczów i Komanczów, Indianie Lakota należeli do najbardziej wojowniczych Indian Ameryki Północnej. Wg. znanego historyka amerykańskiego, Roberta Utleya, w połowie XIX wieku, żaden szczep nie mógł się pochwalić tyloma podbojami co Lakoci. Pokonali oni Kiowów, Omahów, Ponków, Oto, Paunisów, Arikarów, Mandanów, Hidatsów, Assiniboinów, Szoszonów i Wrony. Liczne zwycięstwa uczyniły wojowników Lakotów, ludźmi dumnymi i…aroganckimi. Jednym słowem stali się oni…bardzo sprawną maszyną wojenną. Już od najmłodszych lat Lakoci uczyli się rzemiosła wojennego. Czarny Jeleń od Oglalów, opisał w swych wspomnieniach, że kiedy był chłopcem, to jedną z ulubionych zabaw była gra zwana ,,Zrzucanie ich z koni”. Polegała ona na tym, że chłopcy dosiadali koni i dzielili się na dwie grupy, następnie dochodziło do szarży i zwarcia, w którym chłopcy starali się zrzucić z konia swego rywala. Liczyła się nie tylko siła mięśni, ale także umiejętne manewrowanie koniem. Ta zabawa w dużym stopniu przypominała prawdziwa bitwę.

Jeśli ktoś ma ochotę zaznajomić się z obszernym materiałem dotyczącym walk plemiennych to polecamy str. internetową „Zbynio Olszewski, USA”

2012-08-19a-map

Po dość szybkim trekingu, dojeżdżamy do drogi 14 i kontynuujemy jazdę aż do wjazdu na Hwy nr 90, którą bez specjalnych wrażeń widokowych (pofałdowana pustynia porośnięta drobnymi krzaczkami) docieramy po 240milach do małej miejscowości Sturgis.

Większość motocyklowej braci od razu wie o co chodzi. Miejsce to, dzisiaj opustoszałe, jeszcze tydzień temu było coroczną „mekką” motocyklistów, szczególnie tych spod znaku Harley Davidson. Będąc siedem lat temu w tym miejscu na moim BMW, przeżywałem to spotkanie jako uczestnik. Teraz patrzymy na wszystko, jak na nadmorską miejscowość po letnim sezonie. Pustka, kilka otwartych sklepów z wyprzedażami, nawet w pubie przy głównej ulicy wieje nudą. Jakiś samotny jeździec, może jeszcze kupić wiele pozlotowych gadżetów, wypić piwo w jedynym otwartym pubie i wyobrazić sobie, patrząc na zdjęcia rozwieszone na ścianach, jak wygląda to miejsce… kiedy odbywał się tu zlot i które jest centralnym punktem spotkania prawie milionowej grupy braci motocyklowej z całego świata.

2012-08-19b-map

Dzień 54.  20.08.2012r

Rankiem, powtórny przejazd przez senne miasteczko Sturgis i zwiedzanie miejscowego muzeum motocykli oraz podglądanie historii organizacji dorocznych spotkań entuzjastów dwóch kółek. Następnie objeżdżamy ciekawsze miejsca Południowej Dakoty, ulokowanych w obrębie Sturgis i wzgórz Black Hilss.

W pierwszej kolejności zawitaliśmy do miasteczka Deadwood. Pierwotne Deadwood założone zostało bezprawnie na terytorium indiańskim. Zgodnie z Traktatem z Laramie z roku 1868, Black Hills miały należeć do Indian z plemienia Dakotów. Jednak w roku 1874 ppłk George Armstrong Custer, poprowadził w góry ekspedycję i powiadomił o odkryciu złota nad wodami French Creek w pobliżu dzisiejszej miejscowości Custer. Przekazana na wschód informacja, przez Custera, wywołała gorączkę złota i przyczyniła się do powstania miasta Deadwood, które szybko osiągnęło 5000 mieszkańców. W początkach roku 1876 pionier Charlie Utter i jego brat Steve sprowadzili do Deadwood wszystko, co mogło przyczynić się do rozwoju ówczesnej osady, w tym także zawodowych hazardzistów i prostytutki. Wśród poszukiwaczy złota istniało ogromne zapotrzebowanie na kobiety, więc nierząd przynosił wysoki profit. Miasto uważano niegdyś za najbardziej niegodziwe, dzikie i rozpasane. Tutaj zastrzelono zapalonego hazardzistę ,,Dzikiego”Billa Hickoka. Tutaj Calamity Jane zarzekała się, że potrafi wypić więcej, bluźnić gorzej i pluć dalej niż jakikolwiek mężczyzna. W tym samym czasie kupcy miejscy, bankierzy i właściciele saloonów inwestowali w piękne budynki i rezydencje w wiktoriańskim stylu, które do dziś stanowią świadectwo pychy obywateli tamtych czasów. Dzisiaj, dzięki zalegalizowanemu hazardowi i ponad osiemdziesięciu kasynom, stare miasto odżyło. Odwiedziliśmy restaurację ,,Jakes”, znajdującą się na piętrze, nad mniej zobowiązującą ,,The Midnight Star”, a należącą do Kevina Costnera. Nawet jeśli nie jest się głodnym (tak jak było w naszym przypadku), warto tam wpaść z racji słynnego właściciela oraz by obejrzeć kostiumy i rekwizyty z filmu ,,Tańczący z wilkami”.

Następnym ciekawym miejscem jest tworzący się od 1948r pomnik Szalonego Konia (Crazy Horse Memorial). Rodzina polskiego pochodzenia, Korczak- Ziółkowski, od tego czasu na zlecenie Indian Lakota, tworzy to monumentalne dzieło, największą na świecie rzeźbę w skale górskiej.

img_2869

img_2867

Byłem tu w 2005r i widzę na własne oczy postęp robót… jest wielki. Niby wizualnie niewiele się nie zmieniło, jednak po wpatrzeniu się w zdjęcia, widać niesamowitą pracę jaką wykonuje się tutaj każdego dnia. Ukończenie dzieła to dziesiątki lat dalszej wytrwałej pracy, które po śmierci artysty kontynuuje jego rodzina (wspierana darowiznami i prywatnymi środkami finansowymi).

Tylko o 17 mil od tego miejsca znajduje się następna atrakcja ulokowana w National Park i Mount Rushmore National Memorial, czyli płaskorzeźba głów czterech prezydentów wykuta w granicie (Washington, Jefferson, Lincoln, Roosevelt). Opłata za parking 11$. Powszechnie uważana za jeden ze stworzonych przez człowieka cudów świata, jest w równym stopniu dziełem sztuki, co fenomenem z punktu widzenia inżynierii. Wyjeżdżamy z obszaru Black Hilss (czarne wzgórza) i w Rapid City wjeżdżamy na Hwy 90 prowadzącą w kierunku Chicago, odległość podana przez GPS wskazuje 1500km, musimy tę monotonną trasę pokonać w następne dwa dni. Na 53 mili jadąc na wschód odwiedzamy jeszcze małe miasteczko Wall, słynące z założonej tam pod koniec XIXw apteki, która obecnie przeistoczyła się w kompleks historyczno-handlowy ,,Wall Drug Store” i mocno reklamowana, by koniecznie tam zajechać. Jest tu wiele drewnianych postaci historycznych i moc giftów. Jakoś tak festyniarsko i kiczowato, jak w wielu miejscach w Ameryce.

Ostatnią atrakcją dzisiejszego dnia, był przejazd przez przez przedziwną i tajemniczą krainę- Badlands National Park, z przedziwnymi tworami skalnymi o pastelowych barwach, Zachodzące słońce dodało niezwykłego uroku temu miejscu, tak się zrobiło pomarańczowo, że… poczuliśmy bliskość Marsa. Nazwa parku wywodzi się od tutejszej ziemi, która została określona jako Badlands (z ang. dosłownie złe ziemie). Na obszarze tym w 1939 roku został utworzony pomnik narodowy Badlands National Monument. W obrębie parku postanowiliśmy pozostać na dzisiejszą noc na miejscowym kempingu (16$ za stanowisko do postawienia auta i rozbicia namiotu). Kolacja z utrudnieniami, nie dość realnego zagrożenia wężami, to jeszcze niesamowicie wiało, co rusz porywając nam coś ze stołu.

2012-08-20-map

Dzień 55.   21.08.2012r

Piękny, rześki i słoneczny poranek. Opuszczamy teren parku i podążamy do Hwy 90. Przed samym wjazdem, odwiedzamy jeszcze miejsce i symbol ,,Zimnej Wojny” trwającej od 1945 do 1989roku, teren wyrzutni rakiet skierowanych na strategiczne punkty byłego Związku Sowieckiego, Minuteman Missile.

Na dokładne spenetrowanie tego miejsca nie mamy czasu, zadowalamy się jedynie obejrzeniem krótkiego filmu dotyczącego powstania tego kompleksu, obecnie zniszczonego po podpisaniu porozumień rozbrojeniowych pomiędzy USA i Rosją, (START) w 1991 r. przez radzieckiego przywódcę Michaiła Gorbaczowa i amerykańskiego prezydenta George Busha. Obecnie pozostaje pamiątką zagrożenia i impasu między ZSRR i USA po II wojnie światowej.  Miejsce startu, silosy rakietowe jak i miejsce do odpalania rakiet, to obiekty przeznaczone do zwiedzania. Następnie prawie cały nasz dzień, to już tylko autostrada do Chicago i pokonywanie kolejnych mil, w kompletnie nieciekawym, płaskim, rolniczym terenie Południowej Dakoty i Minnesoty. To tak jakby przemieszczać się byłą „Gierkówką” pomiędzy Radomskiem a Tomaszowem Mazowieckim. Po 960km monotonnej jazdy w małym miasteczku Stoddard, pozostajemy na nocleg, na kempingu Veteran Memorial Campground. Na miejsce biwaku, już w samym miasteczku, eskortuje nas swoim radiowozem miejscowy Szeryf, abyśmy dotarli tam, gdzie byłoby nam nieco trudno dojechać, z racji wytyczonym objazdów. Koszt 19,5$ plus 7$ za drzewo do ogniska.

Dzień 56.   22.08.2012r

Ostatnia noc w podróży, minęły prawie dwa miesiące spędzone w drodze od startu w San Antonio w Teksasie. Po przebyciu 24000km, po południu docieramy w okolice Chicago. Jak już wspominałem e-mailowo, mieliśmy mały problem z miejscem, aby pozostawić auto na przerwę w naszej podróży, gdyż mój szkolny kolega odmówił go w ostatniej chwili. Wcześniej, od prawie 1,5 roku oferował spotkanie i miejsce garażowe. No cóż…życie. Sprawa się jednak bardzo szybko rozwiązała, po wysłaniu e-maila z prośbą rozwiązania naszego problemu w eter, jak to zwykle bywa, motocyklowa brać z Chicago od razu dała propozycje pozostawienia auta! Padło również wiele innych propozycji, za co jeszcze raz wszystkim bardzo dziękujemy. Łza się w oku kręci jak czytamy e-maile z propozycjami pomocy, a z drugiej strony tego zdarzenia, widzimy jak czasem pieniądz i pogoń za nim…gubi ludzkie, koleżeńskie odruchy. Krzysiu Cichoń motocyklowy podróżnik mieszkający w Woodridge na zachód od Chicago zaoferował nam lokum, mówiąc:,,mój dom…wasz dom”. Oczywiście jak tylko się lekko ogarnęliśmy, Krzysio zabrał nas na krótką wycieczkę, a potem…rozmowom nie było końca.

2012-08-22-map

Dzień 57.  23.08.2012r

Rano zwiedzamy hinduską świątynię w okolicy Chicago – osobliwe miejsce, tym bardziej, że obiekt prawie w całości został przetransportowany z Indii. Po powrocie, przeszliśmy do rzeczy bardziej prozaicznych, czyli… sprzątanie i przygotowanie auta do przerwy w podróży. Mieliśmy pozostawić auto u kolegi Krzysia, jednak Stasiu – leśnik spod Dynowa (off-roadowiec i podróżnik)…przybyły w te strony w 2002r., zaoferował garaż w stodole, nieczynnego, byłego ośrodka jeździeckiego, którego jest opiekunem i zarządcą. Nasza Toyota pozostała więc w Libertyville, 30 mil na północ od Chicago.

Gospodarz, wraz z żoną Danusią przygotowali wspaniałe przyjęcie, nie obyło się bez grilla i przy opowieściach z podróży po Alasce i Kanadzie, spędzaliśmy wieczorne chwile. Stasiu, całkiem niedawno, odbył podobną podróż i to prawie tymi samymi drogami co my. Już dzisiaj planuje ponowny wyjazd w tamten rejon, który ma się odbyć w przyszłym roku. Jego natchnieniem jest surowa przyroda i obcowanie z dziewiczą naturą…tak tete-a-tete… taka jest dusza leśnika, którą zabrał ze sobą z Polski.

2012-08-23-map

Dzień 58.  24.08.2012r

O 14.00 udajemy się na lotnisko Chicago ORD. Planowy wylot miał być o 17.25, jednak nastąpiło 1,5godz. opóźnienie z powodu usuwania zaistniałej awarii, jeszcze w Warszawie. Lecimy… (Wojtek zawsze jest rozluźniony i zwyczajowo śpi)…natomiast ja… przeważnie monitoruję lot…lub przeżywam turbulencje…choć z każdą kolejną godziną coraz mniej…a wszystko to dzięki małym buteleczkom z winem w cenie 4$ za sztukę…

trasa-ameryka_polnocna

Dzień 59.  25.08.2012r

Do Warszawy przylatujemy o 11.30 i witani przez Andrzeja, jesteśmy dowiezieni do miejsca postoju naszego Suzuki Jimmy, a o 20.00 stajemy przed drzwiami naszej Chałupy na Górce. Kolejny etap podróży wokół świata, zakończył się szczęśliwie.

Teraz pozostaje jedynie dokończyć reportaż i umieścić go na stronie internetowej, gdyż wielu naszych odbiorców wiadomości, zaczęło się niecierpliwić i zadawać pytania, co się z nami dzieje, że nie dajemy znaków życia?

Podsumowanie…

…najmądrzejszy naród na świecie to niewątpliwie Chińczycy…wynaleźli druk…ale nie gazety…proch…ale tylko do sztucznych ogni…wynaleźli wreszcie kompas…ale powstrzymali się przed odkryciem Ameryki…a ona…niepodważalnie oszałamia różnorodnością krajobrazów…fascynuje historią Indian (ciekawą i tragiczną)…zachęca wielkimi możliwościami (mit Horatia Algera)…nowymi szansami dla wielu emigrantów (często życie ludzkie rozpoczyna się na skraju rozpaczy)…a swoją historią i poczynaniami (niekoniecznie w pozytywnym wymiarze)…wciąż determinuje dzieje świata (Big Brother is watching you i nie tylko)…pisząc Ameryka mam na myśli USA i Kanadę…bo przecież to jedne z najbogatszych i wpływowych państw świata z grupy G8 (a gdzie Chiny?)…i tak…,,dawno”…dawno temu…to tutaj wielu namiętnie płynęło do zbrodni wiodąc, lub do chwały…czasem płonęli w świetle złotego ognia, będąc dzisiaj marnym wyciągiem z niezliczonych biografii…czasem prowadząc się na pokuszenie, do świata w którym niepewność nie istnieje, wstępują w labirynt systemu, który nie daje zwolnienia od bólu (polecam arcydzieło ,,Obywatel Kane”)…ale wracając do tu i teraz…jedno wiem…gdybym mogła wybrać kraj, w którym chciałabym zamieszkać…to po bliższym przyjrzeniu się…ani Kanada, ani USA, nie byłyby na mojej liście…dlaczego?…ano jak dla mnie, wszystko jest nazbyt poukładane, przewidywalne i schematyczne…instrukcje przewidziane do każdej czynności…a przecież wolności nie można symulować…myślę, że wielu ludziom należałoby wytoczyć proces myślenia…dlatego w tym etapie podróży, na klawiaturze moich wzruszeń, zagrała jako solistka…zachwycająca natura…a mój monolog nieliryczny, nie ma na celu wymazania z pamięci, lecz przekonanie w którym się utwierdziłam (chaos i poukładane życie drażnią w jednakowym stopniu)…że to nie dla mnie (alternative 4?… zapewne wielu)…ja wybieram Rumunię…

…Wiola…

A ja tyle razy prezentowałem swoją opinię,  zgadzając się generalnie z powyższym wywodem, dołączam jedynie dopisek… i  jeszcze nie do końca zurbanizowane i zniszczone pogonią za dobrami materialnymi, nasze Kresy Wschodnie…

…Wojtek…

…i jeszcze jedna uwaga…gdyby ktoś wybierał się w najbliższym czasie do USA…zdecydowanie nie powinien…posługiwać się banknotami, które nie są stosowane w powszechnym obiegu…ich specimeny umieszczamy poniżej…;-)

img_7810

img_7814

<<<< POPRZEDNIA ——– NASTĘPNA >>>>