Dzień 15. 12.07.2012r

Rano drogą nr 67 po 41milach docieramy do North Rim na Północny kraniec Grand Kanionu. Niezwykle urokliwe miejsce, pozbawione natłoku turystów. Spędzamy tam całe do południa i dalej podążamy na jego południowy kraniec. Choć od tego miejsca dzieli nas tylko 17,7 km to aby tam dotrzeć mamy dwie opcje: dwa dni podróży mułami, lub 215mil objazdu naszą Toyotą, wschodnią, okrężną trasą. Korzystamy z tego drugiego rozwiązania, powracamy do Jacob Lake, a następnie drogami nr 89A i 89 jedziemy 100mil do Cameron, aby tam jadąc dalej drogą nr 64, po 65 milach dotrzeć do południowej części Grand Kanionu.

Wielki Kanion Kolorado – przełom rzeki Kolorado w stanie Arizona wykształcony głównie w łupkach Yishnu, a także iłołupkach, wapieniach, piaskowcach i granitowych intruzjach. W kanionie tym znajduje się pełny przekrój geologiczny od proterozoiku (era prekambryjska) po trias (era mezozoiczna). Każda seria warstw skalnych ma inny odcień. Przez miliony lat trwało wcinanie się wgłębne rzeki i pogłębianie kanionu, a jego ,,architektem” była rzeka Kolorado. W obecnym kształcie Wielki Kanion ma 349 km długości i w najgłębszym miejscu (Granite Gorge – Wąwóz Granitowy) 2133 m głębokości. Szerokość waha się od ok. 800 m (pod punktem widokowym Toroweap na North Rim – Północnej Krawędzi) do 29 km w najszerszym miejscu. Jest to największy przełom rzeki na świecie (jednak nie najgłębszy). Najgłębszy jest kanion Colca w Peru, pionowe skalne ściany mają tu w niektórych miejscach ponad 3200 metrów wysokości! (opisywaliśmy to miejsce podczas naszej podróży po tym kraju, wiosną 2009r). Reasumując… żadna fotografia… żadne dane statystyczne.. .nie są w stanie przygotować na ten ogrom… żadne z późniejszych, dostępnych tu atrakcji, nie są w stanie dorównać temu pierwszemu osłupieniu… w jakie wprawia otwierająca się pod stopami otchłań…

Już o zmroku opuszczamy krainę nieustannej gry światła i cienia, oraz fantastycznych odcieni ze skał, bielejących w jaskrawym słońcu południa, lecz skąpanych w czerwieni i ochrze o zachodzie. Jadąc dalej drogą nr 64 docieramy do turystycznej osady Valle, gdzie wynajmujemy pokój w motelu dla całej naszej czwórki. Lekko zmęczeni zasypiamy jak dzieci już o 22.00 do czego przyczynia się również zmiana czasu o następną godzinę. Różnica czasowa wynosi obecnie minus 9 godzin.

2012-07-12-map

Dzień 16. 13.07.2012r

Z Vale zjeżdżamy 64 mile do Williams, małej miejscowości ulokowanej przy słynnej drodze Route 66 łączącej Chicago z Pacyfikiem, dokładnie na plaży w Santa Monika opodal Los Angeles. Jest piątek, warsztaty w stylu retro funkcjonują, więc dokonujemy szybkiej wymiany oleju, filtrów i smarowania wałów napędowych. Kiedy mężczyzn pochłonął mechaniczny wir, ja z Elą zapuściłyśmy się w miasto.

Spacerując ulicami w stylu… saloon… Presley… Monroe… Coca-Cola… John Wayne… Humphrey Bogart i starych stacyjek Texaco…oczy miałyśmy dookoła głowy. Po godzinie jesteśmy ponownie na trasie i podążamy 30mil do Saligman autostradą nr 40, która na większości swego biegu od Chicago wchłonęła tę historyczny trakt, aby później nadal drogą nr 66 przez Peach Springs dotrzeć do Kingman. Klimaty ,,Drogi Matki”, którą podróżowała migrująca z Oklahomy rodzina w powieści Johna Steinbecka ,,Grona Gniewu”, uciekająca z dotkniętej klęską suszy farmy do Kalifornii, wyjęte z przestrzeni czasowej Presleya i Merlin Monroe, te postacie, ich wizerunki i pamiątki po nich, są wystawione niczym relikty zamierzchłych czasów, tymczasem masówka made in china…do kupienia w każdym miejscu. Tutaj skręcamy na północ w drogę nr 93 i przez zaporę Hoovera, gdzie przekraczamy granicę stanu Nevada, by dotrzeć do jaskini hazardu i rozpusty, którą jest miasto…Las Vegas! A tymczasem Zapora Hoovera – betonowa tama typu grawitacyjno-łukowego, zbudowana w Czarnym Kanionie na rzece Kolorado na granicy stanów Arizona i Nevada. W chwili ukończenia w 1936 r. była zarówno największą na świecie elektrownią wodną, jak i największą na świecie konstrukcją betonową. Zapora mieści się 48 km na południowy wschód od Las Vegas. Została nazwana imieniem Herberta Hoovera, który odegrał kluczową rolę w jej powstaniu, początkowo jako sekretarz handlu, następnie jako prezydent USA. Budowa rozpoczęła się w 1931 r i zakończyła 1935 na dwa lata przed planowanym terminem. Tama ma wysokość 224,1 m i długość 379,2 m. Szerokość u podstawy wynosi 200 m, a na górze 15 m. Maksymalna moc elektrowni wodnej wynosi 2074 MW. Powyżej zapory znajduje się sztuczne jezioro Mead, nazwane imieniem Elwooda Meada, który nadzorował budowę zapory. Choć obecnie już dawno straciła w rankingu takich budowli swój prym, nadal zachwyca swą potęgą.

Gdy spiżowe oblicze Engelberta Humperdincka rzuca wyzywające spojrzenia z tablic reklamowych, laserowy słup światła z piramidy Luxor strzela prosto w niebo, a ogromne fontanny superluksusowego hotelu Bellagio wzbijają się zsynchronizowane z muzyką…to już wiadomo, że jesteśmy w Las Vegas.

Do późnej nocy wstępowaliśmy w inny świat, w którym religią jest łut szczęścia, językiem pieniądz, a czas odmierzają obroty koła ruletki. Zakwaterowanie mamy w hotelu Palace Station, dwie mile od centralnej ulicy The Strip, przy której usytuowane są najznakomitsze kasyna i hotele o fantastycznych kształtach i architekturze ( 75$ za pokój).

2012-07-13-map

Minęło tymczasem ponad dwa tygodnie naszej podróży po zachodnich stanach USA, przebyliśmy 7150km i odwiesiliśmy większość parków narodowych położonych na tym obszarze, pierwszy raz aż dwa dni będziemy stacjonować w jednym miejscu.

Dzień 17. 14.07.2012r

Jeszcze kilka słów o Las Vegas (hiszp. łąki) – to najbardziej zaludnione miasto w amerykańskim stanie Nevada, w hrabstwie Clark. Na arenie międzynarodowej, kojarzone jest przede wszystkim z grami hazardowymi, zakupami oraz wyszukanymi restauracjami. Las Vegas, które samo siebie określa mianem Światowej Stolicy Rozrywki, słynie z ogromnych kasyn i powiązanych z nimi atrakcji. Tolerancja dla różnych form rozrywki dla pełnoletnich przypisała Las Vegas tytuł Miasta Grzechu. Eksperci od spraw promocji miasta…alarmują…że dotychczas tylko 20 % Amerykanów widziało Las Vegas…i mają nadzieję, że cała reszta zjawi się tu lada dzień…oczywiście z wypchanymi portfelami…tak zieloną flotą jak i wszystkimi dostępnymi plastikami.

Naszym zdaniem najlepiej podpatrywać miasto wieczorem i nocą, gdyż za dnia traci wiele na atrakcyjności, choćby tylko z powodu gąszczu neonów…które najpiękniej błyszczą w ciemności. Spacerując po The Strip, ciężko zatrzymać wzrok na czymkolwiek, dłużej niż kilka sekund, patrząc na wymyślne konstrukcje, egipskie piramidy, zamki z czasów króla Artura, miniatury całych miast-Nowego Jorku, Paryża, Monte Carlo i Wenecji, na widowiska typu światło-dźwięk, a kiedy jeszcze obok nas przemyka transformers, Elvis Presley, Marilyn Monroe, Frankenstein, dlaczego nie ma Franka Sinatry?, transwestyci, alfonsi i ich ,,rozdawacze”ofert płatnej ,,mechanicznej pomarańczy”…to można dostać vertigo. Podaż pięknych, młodych kobiet uwodzących spojrzeniami zza ,,szykowanej” twarzy… jest porażająca. Za nieprzebytym lasem kasyn, gdzie w metalowych klatkach tańczą dziewczęta, jest wiele markowych sklepów, restauracji i barów. Ponieważ można tu tracić pieniądze na rożne sposoby, nasza czwórka postanowiła zainwestować w jedno kasyno…czyli…oczko z szybkim jak błyskawica krupierem rozdającym karty. Jeśli idzie o rezultat…wolałabym o tym nie pisać…  Myślę, że gdyby zorganizowano konkurs na stolicę światowego kiczu… to Las Vegas ukoronowano by bez mrugnięcia okiem…

Zastanawiałam się jak zawrzeć obraz kobiety z The Strip w kilku słowach…i mam…

…a są kobiety niczym stół szwedzki zastawione…tatuaże na ich ciałach wystawione na eksport niczym stygmaty…piercingiem usłane, tak jak zbożem pole…przechodzące z płatka na płatek w śnie tępo skrojonym…a rzeczywistość pokazuje, że są mężczyźni, którzy wracają do ich ciał, lecz nie do nich…szyfr serc zdekodowany tak piracko, że aż czas myli się w zeznaniach…a noc gdy język kłamie głosowi, a głos myślom kłamie…czyż to nie ogólnie dostępne zakłamanie?…i na nic znak jakości…atesty wszelakie…gdy dobiegło końca kobiety uprawianie…przebudzenie zabolało?…a na do widzenia…z jednej strony rozlegnie się ciemność w kieszeniach…a z drugiej trzask w oczach, niczym skończony właśnie film…świt rozdzielił dusze pełne zer…które jak zamki błyskawiczne, gotowe do pożycia znów…gdzieś tam, z terminem przydatności krótszym niż zasięg telefonii komórkowej…wnioski…hm…brutalne, aczkolwiek prawdziwe…życie dokonuje się w kieszeniach świata…lecz są ludzie tacy jak ja…co wiedzą, że są wartości wyższego rzędu…tak wyjątkowe, że aż kosmiczne…i niech nie wyzywają mnie od galaktyk, bo przecież nie jestem gwiazdą…a oni…czy starczy ich tutaj na jutro?…

…Wiola…

Dzień 18. 15.07.2012r

Ponieważ życie w Las Vegas trwa do późnej nocy, tak więc ruszamy na trasę dopiero o 11.00 i drogą nr 95 prowadzącą na północ opuszczamy miasto. Postanowiliśmy nieco więcej poznać uroki Doliny Śmierci, która rozciąga się na pograniczu stanu Nevada i Kalifornia. Już po 50milach skręcamy z niej na zachód i szutrowymi drogami przemieszczamy się pustynnymi terenami do drogi nr 190 prowadzącej przez samo centrum Death Valley N.P. Dolina Śmierci (ang. Death Valley) – obszar bezodpływowej depresji na pustyni Mojave w południowej części stanu Kalifornia. Najniżej położony punkt znajduje się 86 m p.p.m., stanowiąc największą depresję w Ameryce Północnej. Ma ona 225 km długości i 8-24 km szerokości. Dolinę otacza potężne pasmo górskie Panamint z najwyższym szczytem Telescope Peak 3368 m n.p.m. Najbardziej suche miejsce Ameryki i jedno z najgorętszych miejsc na Ziemi, gdzie 10 lipca 1913 roku temperatura osiągnęła 56,7 °C (134 °F). Jej nazwa została nadana przez osadników, którzy w 1849 roku ogarnięci gorączką złota zmierzali do terenów złotonośnych i tylko cudem udało im się przeżyć mimo wyczerpania zapasów wody. My natomiast przekraczamy granicę stanu Kalifornia na jej obrzeżach i docieramy do starych kopalń boraksu należących do rodziny Zabriskie. Natomiast opodal na starym ranczo Furnace Creek, otoczonym palmami daktylowymi, którego historia sięga 1874r zwiedzamy ciekawe muzeum i skansen tamtej epoki z monstrualnymi wozami , niegdyś ciągnionymi przez dwudziestki mułów (wozy dwudziesto-mułowe), które później zastąpiły dziwne machiny o konstrukcji drewnianej napędzane silnikiem spalinowym. Temperatura dochodzi do 47ºC, a wszystko to za sprawą depresji terenu na dnie doliny. Kiedy przejeżdżałem tędy siedem lat temu na motocyklu, osiągnęła 49ºC. Pniemy się w górę poprzez pasmo górskie Mts. Panamint range i wyjeżdżamy z tego piekła. Po 120 milach dojeżdżamy do Olanha i tam kierujemy się w drogę nr 14, aby po 65 milach dotrzeć do skrzyżowania znajdującego się 10mil za miejscowością Iwokern, gdzie skręcamy w drogę nr 178. Po następnych 40 milach dojeżdżamy do Lake Isabella, nad jezioro o tej samej nazwie i wynajmujemy lokum na dzisiejszą noc w motelu ( 90$ za całą naszą czwórkę).

Ciut historii…Indianie nazywali tę dolinę Tomesha, co znaczy ,,miejsce, gdzie ziemia stoi w ogniu”…kiedyś to nieprzekraczalna bariera dla górników i emigrantów, dziś można ją przejechać samochodem, a kiedy jest się szczęśliwym posiadaczem klimatyzacji (nasza akurat w tym miejscu przejściowo odmówiła posługi)…to ,,piekło Dantego” nie straszne.

2012-07-15-map

Dzień 19. 16.07.2012r

Wczesnym rankiem opuszczamy Lake Isabella i kierujemy się drogą nr 155 do do Richgrover, a tam skręcając w drogę nr 65, po 50milach docieramy do Exeter. Kręta droga prowadząca przez malownicze pagórkowate tereny wije się jak na Korsyce.

2012-07-16a-map

Dalej drogą nr 198 przemieszczamy się przez Sequoia N.P. Park Narodowy Sekwoi, leżący w południowej części pasma gór Sierra Nevada, w Kalifornii został ustanowiony w 1890 roku, jako drugi po Parku Narodowym Yellowstone. Na jego terenie znajduje się Mount Whitney, najwyższy szczyt w kontynentalnej części USA (poza Alaską), wznoszący się na 4421 m. n.p.m. Park słynie z rosnących w nim sekwoi, drzew olbrzymów, w tym największego drzewa na świecie nazwanego General Sherman Tree (Drzewo Generała Shermana). Rośnie ono w Giant Forest (Lesie Olbrzymów), w którym znajduje się pięć z dziesięciu największych drzew na świecie (licząc wg objętości). Sekwoja olbrzymia jest to gatunek drzew iglastych, wyróżniających się potężnymi rozmiarami. Osiągają wiek 2000-3500 lat. Współczesne drzewa dorastają do 95 m wysokości i 10 m średnicy (z Parku Narodowego Sekwoi w Kalifornii znane są pnie drzew ściętych w XIX wieku, o średnicy 12 m i wysokości szacowanej na 135 m).

Ciekawostką jest, że aby z szyszek wysypały się nasiona musi dojść do pożaru ściółki leśnej, dopiero pod wpływem tego impulsu po pewnym czasie nasiona upadają na świeżo nawieziony grunt i dochodzi do kiełkowania nowej rośliny – można powiedzieć, że odradzają się niczym ,,Feniks z popiołów”. W parku spędzamy niemal cały dzień, a pod wieczór wyjeżdżamy z niego północną-zachodnią stroną drogą nr 180 w kierunku Fresno. Tam kierując się w drogę nr 41 jedziemy w stronę Yosomite N.P. i po 40 milach zatrzymujemy się na nocleg w przydrożnym motelu. ( 73$ noleg w pokoju dla całej naszej czwórki).

2012-07-16b-map

Dzień 20. 17.07.2012r

Rano szybki dojazd do Yosomite Village i dalej drogą nr 41 przez Yosomite N.P. Dolina Yosemite była od wieków domem Indian Miwok i Pajutów, którzy żyli tam w spokoju do chwili wybuchu gorączki złota, która ogarnęła tereny Kalifornii.

2012-07-17a-map

Nazwa Yosemite wywodzi się od indiańskiego słowa określającego niedźwiedzia grizzly, będącego plemiennym totemem rdzennych mieszkańców tych ziem. Uważa się, że pierwszymi białymi, którzy ujrzeli tą dolinę, i to tylko z góry, nie wkraczając do niej, byli traperzy pod wodzą Josepha Reddeforda Walkera. Było to w 1833 roku i prawdopodobnie patrzyli oni ze szczytu wodospadów Yosemite. Rok 1851 uważany jest za rok, w którym w Dolinie Yosemite po raz pierwszy postawił nogę biały człowiek. Wkrótce też miejsce to stało się sławne, ściągając malarzy i miłośników przyrody. W 1864, na skutek nacisków ze strony ówczesnych obrońców przyrody, prezydent Abraham Lincoln podpisał ustawę zapewniającą stanową ochronę dolinie Yosemite i lasom gigantycznych sekwoi, położonym na południe od niej. Po spędzeniu całego dnia w tej niezwykłej krainie, wyjeżdżamy z parku północno-zachodnim wyjazdem.

Dalej drogą nr 120 – 45mil do Keystone, a następnie przez Oakdale, Escolon, Manteca autostradą nr 580 – 100mil do San Francisco. Wieczorem wjeżdżamy do miasta i kierujemy się do wcześniej zamówionego przez internet hotelu. Zaistniała taka konieczność , gdyż jest to miasto o wyjątkowo turystycznym charakterze, a w okresie wakacyjnym, mocno odwiedzane. Ceny hoteli również trudne do akceptowania 90$ za pokój 2os. Na liczniku dokładnie wybiło 8500km odkąd wyruszyliśmy z San Antonio w Teksasie.

2012-07-17b-map

Dzień 21. 18.07.2012r

San Francisco…kiedy pierwotni mieszkańcy, Indianie Ohlone, zostali stąd wyparci w ciągu kilku lat, a Meksykanów z Mission Dolores zastąpili Amerykanie…niebawem odkryto tu złoty kruszec. Dziś niekwestionowana światowa stolica homoseksualistów, przyciąga turystów swą oryginalnością, więzieniem Alcatraz, kolejką linowo-szynową jak również spuścizną po Jacku Londonie, Diego Riverze i Jimim Hendriksie. Hotel w którym mieszkamy należy do ,,Paków” czyli Pakistańczyków i jest na pograniczu stref , tej najjaśniejszej z szemranych i tej naszej dla ,,działkowców” czyli tuż obok w ,,Gazebo Smoke Shop”…mogliśmy z okien naszego hotelu, obserwować do późnej nocy, jak kwitnie życie…,,połamanych kwiatów” , wyznawców ,,prawdy uniwersalnej” i zwolenników ,,forever na działce”. Dzień rozpoczęliśmy kompleksowym zwiedzaniem miasta naszą Toyotą wzdłuż trasy turystycznej o nazwie „49 mile Scenic Drive” (niebiesko-białe tabliczki z mewą). Wiedzie ona przez wiele atrakcyjnych miejsc San Francisco i jest dobrze oznaczona. Financial District między wieżowcami, następnie przez Nob Hill, Chinatown, North Beach, Fishermans Wharf, Fort Mason i Park Presidio z mostem  Golden Gate . Przejeżdżamy nim na drugą stronę zatoki i robimy także pętlę pod mostem, żeby wyjechać na pobliską górkę, gdzie mamy super punkty widokowe na miasto (proponuję zrobić to także w nocy, tak jak zrobiłem to siedem lat temu na motocyklu). Panorama miasta widziana z tych miejsc, iście pocztówkowa. Wracamy ponownie na półwysep przez most (opłata 6 $, płatna tylko w jedną stronę przy wjeździe). Dalej kierujemy się na zachód, a tutaj możliwe małe manewry przy zjeździe, aby wydostać się nad ocean – dlatego warto mieć GPS i wspomagać się jego mapą. Jedziemy dalej Lincoln Drive, mijamy Lincoln Park i docieramy do Ocean Beach, gdzie wzdłuż plaży ciągnie się wielki parking. Dalej kierujemy się na północ, aż do Golden Gate Park, a trasa wiedzie nas przez wszystkie większe uliczki tego rozległego kompleksu parkowego.

Wyjeżdżamy na Haight-Ashbury, gdzie napotykamy ciekawą dzielnicę z uliczkami wyjętymi jakby ze stylu wiktoriańskiego, lat 70-tych. Teraz czeka kierowcę dużo podjazdów, zjazdów często w wykorzystywanych w policyjnych pościgach hollywoodzkich produkcji filmowych, gdzie auta fruwają w powietrzu, a snopy iskier strzelają pióropuszami spod podwozi. Kończymy dzisiejszy objazd na kościele misji franciszkańskiej i centrum San Francisco, jakim jest wszystko to, co znajduje się przy Civic Center i Union Square. Przejazd ten, wzbogacony wieloma spacerami po ciekawych miejscach, w cudownej słonecznej aurze, zajął nam cały dzisiejszy dzień.

Alternatywą tego przejazdu jest kupienie biletu za 25$ od osoby na Big Bus Tours, czyli oznakowane autobusy z odkrytymi dachami. Mając jednak własny pojazd jesteśmy bardziej mobilni i o wiele więcej różnych ciekawostek oraz zakamarków miasta możemy zarobaczyć.

Dzień 22. 19.07.2012r

Ruszamy na dalsze zwiedzanie pięknie położonego miasta, rozlokowanego na półwyspie który z jednej strony graniczy z Pacyfikiem, a z drugiej z zatoką San Francisco. Postanowiliśmy dzisiaj korzystać jedynie z środków masowej komunikacji. Zakupujemy w związku z tym specjalny bilet, który obejmuje tramwaje, autobusy, metro i kolejkę Cable Car – tramwaj linowy – system tramwajowy, który w odróżnieniu od tradycyjnych systemów, nie jest zasilany prądem z sieci trakcyjnej, lecz do napędu stosuje się linę ukrytą pod górną płaszczyzną jezdni (podobny do kolejki która wywozi turystów na Gubałówkę), unikatowy w skali światowej. Bilet jednodniowy kosztuje 14$ od osoby. Dodatkową atrakcją było zwidzenie z łodzi Alcatraz i mostu Golden Gate (godzinny przejazd to wydatek 15$ od osoby). Niestety, aby w sezonie letnim zwiedzić słynne więzienie, bilety należy zakupić przynajmniej miesiąc wcześniej (cena kompleksowego zwiedzania 75$ od osoby).

Alcatraz – wyspa położona niedaleko San Francisco w języku hiszpańskim zwana jest Wyspą Pelikanów, a w angielskim nazywana także Skałą. Znajduje się na niej nieczynne już więzienie o zaostrzonym rygorze, działające od 1934 do 1963 roku. Zamknięte zostało głównie z powodu wysokich kosztów utrzymania oraz błędów konstrukcyjnych, które ułatwiały ucieczki. Oficjalnie przez 29 lat działalności więzienia żadnemu więźniowi nie udało się z niego uciec, choć odnotowano aż 14 prób z udziałem 34 więźniów, w tym dwóch, którzy próbowali uciec dwa razy; sześciu uciekinierów zastrzelono, dwóch utonęło, pięciu nie odnaleziono, pozostałych złapano. Dwóch wydostało się z wyspy, ale zostało pojmanych, jeden w 1945, drugi w 1962 roku. Podczas najsłynniejszej próby ucieczki w dniu 11 czerwca 1962 roku trzech uciekinierów (Frank Morris oraz bracia John i Clarence Anglinowie) zdołało wydostać się za mury więzienia. Przeprowadzono zakrojone na szeroką skalę poszukiwania, aby odnaleźć zbiegłych więźniów. Stróże prawa byli pewni, że odnajdą ich ciała, ale nigdy im się to nie udało. Na podstawie opowieści o tych ucieczkach powstało kilka filmów m.in. ,,Ucieczka z Alcatraz” z Clintem Eastwoodem. Jednym ze słynnych więźniów, którzy przybyli do Alcatraz, był syn fryzjera i szwaczki, emigrantów z Neapolu-Al Capone, „król” nielegalnego alkoholu, morderca, ale i…wielki zwolennik walki z krzywicą czyli…szklanka mleka dla każdego ucznia w szkole. Dostał numer 85. Za karę w więzieniu czyścił toalety. Po pięciu latach został zwolniony, jednak nie był już „wielkim baronem”…zniesiono prohibicję, mordował go syfilis, a na koniec udar mózgu i zapalenie płuc…zakończyło jego podły żywot. Nie pozostaje nam nic, jak tylko zadowolić się obrazem opłynięcia wyspy.

Porażką okazało się również poruszanie kolejką, gdyż przepustowość w połączeniu z ilością turystów stojących w niekończącej się kolejce, powoduje że trzeba czekać ponad godzinę, aby zając miejsce w wagoniku. Warto jednak odstać swoje i przejechać z Down Town z Powell St Station do muzeum kolejki linowej zlokalizowanej w starej, funkcjonującej do dziś maszynowni, która napędza trzy historyczne linie. Natomiast na końcu trasy tej linii, na północnym końcu nadmorskiego, portowego bulwaru należy zwiedzić muzeum morskie -San Francisco Maritime z kolekcją starych okrętów, żaglowców, łodzi i samochodów – wstęp na podstawie karty wstępów do stanowych i federalnych parków narodowych. Cudowny dzień, wzbogacony wieloma ciekawostkami i widokami na to niepowtarzalne miasto, zupełnie inne w charakterze jak pozostałe miasta w USA.

Dzień 23. 20.07.2012r

Z San Francisco kierujemy się na północ kultową drogą nr 1. Jechałem nią siedem lat temu, również z tego miasta lecz na południe. Droga wzdłuż Pacyfiku jest chyba następną w kolejności, tych który każdy Amerykanin powinien przejechać. I tu czapki z głów, ponieważ trasa ta, to wyjątkowa uczta dla zmysłów. Wspaniałe klify, różnorodność roślinności, niesamowite drzewostany, od sosny poprzez eukaliptusy do monstrualnych sekwoi. Jedziemy 218mil do Leget, a następne 67mil drogą nr 101 do miejscowości Eureka, a tam kolejne widokowe wspaniałości. Przejeżdżamy po drodze przez Humboldt Redwoods State Park, gdzie rosną najwyższe na świecie sekwoje.

Mijamy wiele urokliwych miasteczek i portowych osad rozlokowanych nad Pacyfikiem. Zaglądamy do miejscowości Scotia założonej w 1887r dla pracowników ogromnego tartaku, to jedyna kalifornijska osada drwali do dziś istniejąca w całości. Natomiast w mieście Eureka, założonym w 1850r przez górników wydobywających złoto podziwiamy starówkę i wiele odrestaurowanych budowli z tego okresu z tą najsłynniejszą, neogotycką Carson Mansion, rezydencją milionera i potentata przemysłu drzewnego Wiliama Carsona.

Na nocleg udajemy się na pobliski kemping (31$ za ustawienie naszego pojazdu bez podłączenia do prądu). Jak widzicie ceny za tego typu usługi są również wysokie i oscylują w cenie hoteli sprzed dziesięciu laty, natomiast spać na dziko w naszym przypadku, kiedy śpimy na dachu auta, tu w tych warunkach jest raczej niemożliwe.

Dzień 24. 21.07.2012r

Ranek zastał nas na kempingu poranną nad pacyficzną mżawką. Temperatury nieco osłabły i w nocy było zimno i wilgotno. Nieco zmieniliśmy nasze plany przejazdu w związku z miejscową informacją i postanowiliśmy przejechać do autostrady nr 5 droga nr 96 prowadzącą przez rezerwat Indian, przełomem rzeki River Klamath poprzez góry będące narodowym lasem –Klamath National Forest.

2012-07-24a-map

270 km wspaniałych widoków i niepowtarzalnych krajobrazów. Ponadto rzeka w połączeniu a bajkowym otoczeniem sprawia, że jest to teren wypoczynkowy i do uprawiania raftingu i kajakingu. Co rusz, widzimy wyładowane ekwipunkiem pontony, turystów którzy jako szlak podróży wybrali wartki, górski bieg tej rzeki. My natomiast mozolnie meandrując wzdłuż jej brzegów, wybieramy tysiące upierdliwych zakrętów, kołysząc się od prawa do lewa. Po południu docieramy do autostrady nr 5, przekraczamy granicę stanu Oregon i dalej w otoczeniu gór, lasów i wspaniałych panoramicznych krajobrazów, podążamy na północ w kierunku Portland, stolicy tego stanu.

Na nocleg ponownie zajeżdżamy na kemping, w pobliżu miejscowości Eugenia (koszt 24$). Po rozstaniu z naszymi przyjaciółmi, mamy więcej swobody w takiej formie nocowania, gdyż na wielu kempingach nie ma zezwolenia na rozbijanie namiotów, wszystko skrojone bardziej pod kampery i wypasione przyczepy i naczepy kempingowe.

2012-07-24b-map

Dzień 25. 22.07.2012r

Ranek przywitał nas chłodem i bryzą znad Pacyfiku. Pogoda dostosowała się do naszej trasy i złożenia, a ponieważ dalszy przejazd do Vancouver autostradą nr 5 na północ przez stany Oregon ze stolicą w Portland i stan Waszyngton ze stolicą w Seattle, traktujemy jako typową ,,dojazdówkę”…to niech tam pada. Całe 700km pokonaliśmy w deszczu przy temperaturze oscylującej pomiędzy 13÷15ºC, a jak już na moment przestawało padać, to zaś ciężkie chmury snuły się dosłownie tuż ponad asfaltem. Postanowiliśmy nieco pokazać (czyli kilka fotek wykonanych w czasie jazdy) jak przemieszczają się amerykańscy turyści i jak wożą swoje wakacyjne „zabawki”.

Wieczorem docieramy na granicę z Kanadą. Ponieważ jest koniec weekendu, kolejka do odprawy zajmuje prawie godzinę, po szeregu pytań pani z granicznego okienka, po co?, kiedy? i dlaczego?… jedziemy to tu…to tam i po terytorium Kanady. Po dalszych 90km docieramy w progi posesji naszych przyjaciół z North Vancouver Ady i Andrzeja. Ponownie po siedmiu latach, kiedy przyjechałem tu jadąc z Alaski na motocyklu BMW R1150GS…jestem w tym miejscu, tym razem po pokonaniu 10500km, jadąc od południa z San Antonio w Teksasie, po prawie miesiącu podróży naszą Toyotą Hilux 4×4.

2012-07-25-map

Nasi pierwsi kompani podróży, Ela i Andrzej opuścili nas w San Francisco i polecieli do kraju, teraz czekamy na Mirę i Jacka z Częstochowy z którymi będziemy kontynuować dalszą podróż na północ kontynentu Ameryki Pn. w kierunku Alaski.

Oczywiście jak to Polacy w świecie się spotkają, to w rozmowach i biesiadzie ,,końca nie widać”…niczym u Szymona Majewskiego.

Teraz mamy kilka dni przerwy, czas na odpoczynek, uzupełnienie naszych wiadomości z trasy na stronie internetowej i ogólne doprowadzenie się do stanu używalności.

Kończymy przejazd po terenie USA, więc przekazuję kilka…oczywiście subiektywnych spostrzeżeń… jak zawsze z pełną autoryzacją… z jazdy i pobytu w tym kraju w postaci aktualnych informacji. Co do mojego stosunku do życia i bycia narodu USA wypowiedziałem się już w podsumowani mojego przejazdu siedem lat temu, kiedy jechałem tu na motocyklu i w żadnym zakresie nie zmieniam zdania!      … Wojtek…

Paliwo: Dostępne bezproblemowo, olej napędowy nie na każdej stacji w cenie 3,5÷4,2$ za galon (3,785 litra) w zależności od odległości do dużych miast i stanu w którym się znajdujemy, gdyż występuje różny podatek VAT. Benzyna 10 do 20 centów tańsza.

Noclegi: Dostępność i wybór moteli praktycznie w każdym, nawet najmniejszym miasteczku, wspaniale oznakowane przy zjazdach z autostrad. Ceny niestety bardzo wysokie, zaczynające się od 70$za pokój z dwoma wielkimi, małżeńskimi łóżkami (jeśli śpi się w takim pokoju w czwórkę dopłata 10$). Rzadko, ale bywa, że w cenie wliczone jest skromne śniadanie(słodkie ciasteczko i kawa ,,de lur”. Należy pamiętać, że przy motelach nie ma restauracji i o posiłki trzeba zadbać wcześniej. Dla porównania dodam, że po siedmiu latach, kiedy jechałem tu na motocyklu, ceny poszybowały w górę ponad dwukrotnie. Sieć kempingów bardzo rozwinięta, jednak nie na wszystkich można rozbijać namioty, dostępne są tylko dla kampokarów i przyczep kempingowych. Ceny za stanowisko dla dwóch osób 25÷40$.

Drogi: Załatwimy to jednym słowem: wspaniałe! Prawie żadnych remontów i przeszkód w postaci polskiej wersji ,,wykopków”. Nie natrafiłem na dziury, wyrwy itp. w jezdni. Oznakowania znakomite, logiczne i przejrzyste. Pełna informacja dotycząca instytucji i usług, na które można liczyć przy zjeździe na konkretnym „Exite” z autostrady (duże tablice z info o hotelach, restauracjach, stacjach benzynowych i takich tam). Posiadając GPS-a z aktualną mapą USA nie ma najmniejszego problemu z poruszaniem się po tym rozległym kraju.

Ceny generalnie: USA to obecnie dla obywatela Polski, który wydaje zarobione w kraju pieniądze… bardzo drogi kraj. Żywność co najmniej dwukrotnie droższa i w niezbyt dobrej jakości, wszystko jakby zmutowane i nienaturalne. Jednak, gdy się pozna pewne obowiązujące tu zasady i znajdzie odpowiednie ścieżki, którymi należy się poruszać i za które nie należy wychodzić, to da się dobrze egzystować na poziomie życia przeciętnego Polaka, oczywiście poza ceną za zakwaterowanie.

Ludzie: Bardzo mili i spontaniczni w kontaktach (keep smiling), zainteresowani wszystkim co robimy, podziwiający założenia naszej podróży, ciekawi informacji na jej temat i wszystkiego, co jest z nią związane.

Plastik: Wszechobecny, często jest to nierozerwalna fuzja ze styropianem, szarym papierem i tekturą, najbardziej denerwuje w połączeniu z restauracyjną konsumpcją.

Przesadzone info (niczym dla przedszkolaka): Ludzie to bez mózgowe istoty i leniwe łamagi – zasada traktowania, która przekształciła się do tego stopnia, że czujemy się osaczeni przesadnymi i przejaskrawionymi informacjami jak np. instrukcja wchodzenia po schodach, lepiej nie wspominać o używaniu drabiny…że coś jest ponad wszelką wątpliwość gorące… aby ominąć ludzi pracujących przy drodze potrzebny jest pilot i informatorzy z napisami w dłoniach, że należy jechać wolno…i tak każda jedna instrukcja prowadzi krok po kroku do celu – obłęd…ale jak pójdziemy w Europie jedynie słuszną drogą, to Bruksela zrobi to szybciutko…również w Polsce.

Krajobrazy, widoki i ogólnie…przyroda: I właśnie dokładnie po to tu przyjechaliśmy!!!

Jednostki miar:

1 mila (mile )= 1,609km 1 kilometr = 0,6214mile

1 jard(yard) = 0,9144m 1 metr = 1,094yd.

1 stopa(foot) = 0,3048m 1 metr = 3,281ft.

1 cal(inch) = 25,40mm 1 milimetr = 0,03937in.

1 akr(acre) = 0,4047ha 1 hektar=2,471acre

1 galon(US gallon) = 3,785l 1 litr=0,2643US gal.

1 pajnt USA (US pint) = 0,4729kg

1 uncja=28,35grama

Temperatura którą podaje się w USA, to bardzo złożona sprawa i okazuje się, że bardzo związana z Polską. Zaproponował ją Daniel Gabriel Fahrenheit, studiując pracę Ole Rømera o jego skali. Po spotkaniu z Rømerem i przeprowadzeniu dyskusji, zaczął prace nad nową skalą. Na punkt zerowy skali wyznaczył on najniższą temperaturę zimy 1708/1709 zanotowaną w Gdańsku (jego rodzinnym mieście). Natomiast 100 °F miało być temperaturą jego ciała. Na skutek błędów (miał wtedy stan podgorączkowy) skala się ,,przesunęła” i 100 °F oznaczało 37,8 °C. W 1724 r. definicję zmieniono na:

0 °F – temperatura zamarzania mieszaniny wody i lodu z salmiakiem lub solą,

32 °F – temperatura mieszaniny wody i lodu (temperatura topnienia lodu), czyli 0ºC.

Obecnie skalę Fahrenheita definiuje się przez porównanie ze skalą Celsjusza (32 °F = 0 °C; 212 °F = 100 °C) – wszystko nadal zbyt skomplikowane

Podsumowanie:

Zastanawiam się od czego zacząć to podsumowanie…od zdefiniowanego patriotyzmu?…plagi otyłości ?…monumentalnej przyrody?…doskonale ułatwionego życia?…Indian z rezerwatu?…mitu Horatia Algera?…czy może tak po prostu…od początku…

Ameryka…Ameryka… kapitalistyczny kraj!…dla pierwszych zdobywców był to potencjalny raj na Ziemi, przybywali tłumnie, uciekając przed nietolerancją i nędzą panującą w Europie i Azji. Do nich dołączyli, wbrew swej woli, czarni niewolnicy z Afryki. I kiedy tak w oczach świata rodził się nowy, potężny i dumny z siebie kraj, prawdziwych autochtonów… pozamykano w rezerwatach. W wielkim, silnym i bogatym mocarstwie, jakim stały się USA, istnieje ,,trzeci świat Ameryki”- świat Indian. I niech nikt nie oczekuje tutaj potomka Winnetou, galopującego na koniu z pióropuszem na głowie, takiego jak z powieści Karola Maya. Tymczasem ,,świat Meksykanów” zaprzęgnięty do kuchni, sprzątania czy ,,czarnej roboty”, dwoi się i troi, by choć tylko ten status społeczny, nie zamienił się w pył na wietrze. Wielkość idąc w parze z dumą, objawia się oflagowaniem większości budynków. Jak przystało na potężne mocarstwo, wszystko tutaj jest w rozmiarze king size…a czasem większym. I w tym momencie gładko przejdę do… problemu otyłości. Najpierw korporacje zrobiły interes, napychając ludność tanim, ale kalorycznym żarciem(brak tradycji jadania w domach). Teraz inne korporacje, będą promowały zdrową żywność. Kongres przepchnie jakieś przepisy (oczywiście lobbowane), stworzą jakieś urzędy certyfikacji, dotowane placówki ze zdrową żywnością (typu ORGANIC, która de facto jest trzy razy droższa), a wszystko oczywiście w imię zdrowia, pokrętnie zatajając teorię Hipokratesa…,,Jesteś tym, co jesz…”.Jakież ogarnęło nas zdziwienie, kiedy nasze oczy zanotowały trend zwany ,,Organiczny amok”…organiczna żywność…napoje…koszulki, a nawet…papierosy. Nowoczesna medycyna obraca się wokół „pigułki na wszystko” i taki stan rzeczy przemysł farmaceutyczny chce utrzymać, bo dobre zdrowie jest może sensowne, ale nie jest dochodowe.

img_1865

Tak więc, aby wszystko się zgadzało, za kryształową ścianą słów stoi…wielki biznes, agresywna reklama, złowroga dawka psychologii, dużo twierdzeń zastępczo-wymijająco-nieistotnych, trochę półprawd, ćwierćprawd, kompletnych bzdur i góralskiej teorii, by zgodnie z tym co mawiał Józef Tischner, ,,że są w życiu trzy prowdy: Święta prowda, Tyż prowda i Gówno prowda”…na końcu pojawiła się jedynie słuszna teza. Toteż w USA dominuje wielka teoria samoakceptacji. Producenci żywności w reklamach niczym terapeuci zachęcają do wyzbycia się kompleksów, akceptowania siebie i oczywiście do jedzenia. Przeciętny Amerykanin prawie nie chodzi, ponieważ wszędzie może, a nawet musi, dojechać samochodem. Wszystkie ważne sprawy (opłacenie rachunków, pobranie pieniędzy, zakupy) może załatwić nie wychodząc z domu lub samochodu. Amerykańskie sklepy wyspecjalizowały się w „dogadzaniu klientowi”. Pracownicy są niezwykle mili i uprzejmi, z uśmiechem pakują gigantyczne zakupy do toreb, a potem pomagają je umieścić w samochodzie. Ludzie otyli są najlepszymi klientami sklepów, bo kupują dużo i często, dlatego sklepy dysponują wózkami z koszykami, na których ci, którym chodzenie sprawia dużą trudność, mogą jeździć między półkami i pakować… pakować wszystko, na co tylko mają ochotę. Nikomu nie trzeba chyba uświadamiać, jakiej wartości pożywienie można dostać w różnego rodzaju fast foodach, z których my, bardzo niechętnie (z braku wyboru)…ale czasem korzystamy. Amerykanie kochają takie jedzenie, nic więc dziwnego, że oprócz znanego McDonald’sa powstały w tym kraju setki podobnych „jadłodajni”. Można w nich zjeść szybko, tanio, dużo i tłusto i co najważniejsze, nie trzeba nawet wychodzić z samochodu. Ogromną popularnością cieszą się też restauracje-bufety, w których płaci się określoną kwotę przy wejściu (najczęściej jest to 8-15 dolarów od osoby) i można jeść wszystko bez ograniczeń, a ponieważ amerykańska mentalność każe jak najlepiej wykorzystać wpłacone pieniądze, więc Amerykanie płacą, a potem jedzą i jedzą… rozciągając żołądki do gigantycznych rozmiarów.

Zastanawiam się tylko, czy aby prowadzone za rączkę otyłe społeczeństwo…naiwne w swej wierze w bezpieczeństwo…z zewnątrz sterowną świadomością…jest silnym królem?…czy tylko jego tragedią?…Ten cywilizacyjny nastolatek na kuli ziemskiej, szczęśliwe dziecko poczęte z pozornego mezaliansu dzikiej przyrody północnoamerykańskiego kontynentu i startej kultury zgorzkniałej Europy, połączyła jedna cecha…ta najważniejsza…wolność…ale co to za wolność, za którą wciąż trzeba płacić i płacić…rachunki nigdy nie są zamknięte…

…Wiola…

Dzień 26÷29 23÷26.07.2012r

Poza tym, że nasi gospodarze Ada i Andrzej doskonale o nas dbają, wolne chwile poświęcamy na zwiedzanie miasta Vancouver. Położone jest zachodniej Kanadzie, w prowincji Kolumbia Brytyjska, przy ujściu rzeki Fraser do Pacyfiku ma ponad 2 miliony mieszkańców i jest trzecim co do wielkości zespołem miejskim Kanady, po Toronto i Montrealu. Rozwinęło się jako jedno z wielu innych małych przystani, baz wielorybników i osad drwali zachodniego wybrzeża Kanady. Zadecydowało o tym dogodne położenie portu i poprowadzenie linii kolejowej. Również współcześnie port jest najważniejszym miejscem i sercem całej aglomeracji. Choć miasto nie jest stolicą Kolumbii Brytyjskiej, swoje siedziby ma w nim wiele biur administracji prowincji. W lutym 2010 było gospodarzem Zimowych Igrzysk Olimpijskich.

Od kiedy byłem tutaj ostatni raz, przybyło kilka elementów nabrzeża związanych z tą imprezą, oraz osiedliło się tutaj, tysiące nowych obywateli przybyłych z Chin. Oczywiście nie zabrakło małego wtrącenia motocyklowego, wszak Andrzej , były reprezentant Polski w rajdach szybkich i obserwowanych, brał udział w „sześciodniówkach” (1962 Czechosłowacja, 1967 Zakopane). Do tej pory jako kibic jeździ po świecie i obserwuje te imprezy. W zaprzyjaźnionym warsztacie motocyklowym demonstrował nam odrestaurowanego Harleya Davidsona, model WL z czasów II Wojny Światowej. Wracając do Vancouver, to podobno pierwsze w rankingu miast, w których mieszkańcy naszej planety chcieliby mieszkać! Rzeczywiście – miasto przepięknie położone nad brzegami głęboko wchodzącej w ląd zatoki, oddzielone od otwartego Pacyfiku wyspą o tej samej nazwie. Jest ostoją spokoju w tonacji pięknej zieleni i kwiatów. Miasto ma wspaniały klimat, a jego nazwa pochodzi od nazwiska kapitana statku, który przybił do brzegów tej zatoki. Historia miasta liczy mniej, niż naszej „Chałupy na Górce” w której mieszkamy w Międzyrzeczu k. Bielska Białej.

Jutro rano, 27 lipca ruszamy dalej na trasę w kierunku Alaski, jadąc tam słynną, obecnie już kultową drogą „Alaska Highway”. Dzisiaj w południe dołączyli do nas Mirka i Jacek z Częstochowy z którymi będziemy kontynuować dalszą podróż.

<<<< POPRZEDNIA ——– NASTĘPNA >>>>